Gorące Dysputy

Ruchome obrazy - film - "Recenzje filmów"

Osada 'Pazur Behemota' > Gorące Dysputy > Ruchome obrazy - film > Recenzje filmów
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Grenadier

Kanclerz Grenadier

14.01.2008
Post ID: 22109
"Jestem legendą", USA 2007, reż. Francis Lawrence na podstawie prozy Richarda Mathesona.

Powiem szczerze, że byłem poztywnie zaskoczyny tym filmem. Spodziewałem się patosu, ratowania świata pod gwiaździstym sztandarem i tak dalej czyli akcji, akcji i jeszcze raz akcji, a tymczasem w obrazie akurat akcji jest najmniej, że o patosie nie wspomnę, bo zupełnie go brak.

Obraz opowiada o ostatnim człowieku na ziemi - przynajmniej w odczuciu głównego bohatera. Ostatnim bo rodzaj ludzki wyniszczył wirus, który miał być cudowna bronią - to akurat typowe, ale wprowadzenie do filmu też zrobiono gładko i sprawnie, bez przytłaczającego ponuractwa. Główny bohater - doktor Robert Neville (Will Smith) - jest z niewiadomych powodów odporny na niego i wiedzie życie samotnika w wyludnionym Nowym Jorku próbując znaleźć na wirus szczepionkę. Dlaczego akurat tu - bo podziemia NY są zamieszkałe przez mutantów na których robi próby - coś a la wampiry wychodzące na powierzchnię tylko nocą i polujące na ... właśnie nie wiadomo na co, skoro ludzi niet, ale mniejsza o to.
Film urzeka przede wszystkim klimatem. Puste, wymarłe i zarośnięte ulice NY robią wielkie wrażenie (sceny kręcono w dzień na ulicach z małym udziałem komputerów, co także jest zaletą filmu). Po tych ulicach porusza się ten, który jest legendą szukając pożywienia (tu akurat pudło - szuka je po domach, jakby w mieście nie było hurtownii, hipermarketów, restauracji... Prąd jest, lodówki działają...) i szukając rozwiązania zagadki zagłady, za którą w jakiś sposób czuje się odpowiedzialny.
Nie będę mówił jak się to kończy, ale to jeden z nielicznych filmów, które w sumie można polecić. Scenarzyści nie wysilali się na skomlikowane łamańce usiłujące wytłumaczyć pseudonaukowym bełkotem przyczyny zagłady, nie skupiali sie na scenach "zabili go i uciekł zabijając miliard wrogów". Pokazali poprostu wymarły świat i to im się udało, bo w postaci głównego bohatera jest jakaś dawka romatyzmu, ale też bardzo dobrze odmierzona. Ponadto - główny bohater ginie i to mi się bardzo spodobało, chociaż film ma akurat dobre zakończenie (Holyłod tylko takie akceptuej), najsłabsze zresztą z całości...
W sumie 7/10 ocena.
Melkior

Nadsztygar Melkior

14.01.2008
Post ID: 22113
Odnośnie "Jestem legendą":

Uwaga spoilery!!!

Małe uzupełnienie: jest prąd i działają lodówki, ale tylko w domu doktorka, który ma pod domem zaawansowane laboratorium, a na początku filmu wydawało mi się, że włączał jakieś generatory - stąd prąd, bo jak wędrował po mieście, to tam już było ciemno i głucho - brak prądu.
Potworki polowały pewnie na zwierzynę, której całkiem pokaźne stadka zadomowiły się w NY.
Co do pochodzenia wirusa to miał on być nie cudowną bronią, ale lekarstwem na raka a jak się okazało z czasem w praktyce lekarstwem na wszystko, ale to akurat zwykły szczegół, który pewnie spaprano w tłumaczeniu, bo ja oglądałem film w oryginale.
Gdyby chcieć się czepiać nierzeczywistych rzeczy, to można by mieć zastrzeżenia do sceny, gdzie doktorek podczas walki z wampirem wypada przez okno z 1 piętra, spada bokiem na beton i nic sobie nie robi, choć szansa na taki obrót spraw jest niewielka. Kolejna scena nieco bez sensu, to sposób jazdy głównego bohatera samochodem - maksymalnie efekciarska i niepotrzebnie niebezpieczna (w odniesieniu do okoliczności) - skoro doktorek miał karabin snajperski to powinien się z nim gdzieś przyczaić, a nie podchodzić na 20m do zwierzyny...
A co do wirusa, to z wampirami miał tylko tyle wspólnego, że potworki są nadwrażliwe na światło - mnie to bardziej przypominało chorobę zombie dość ostatnio popularną w różnych dziwnych filmach.

Koniec spojlerów

Ja akurat dla odmiany spodziewałem się po tym filmie czegoś ciekawszego, chociaż zwykle lubię filmy, gdzie są różne postapokaliptyczne wizje świata. Po prostu ten film jest za prosty i za krótki - pasuje na opowiadanie, ale jako film jest w nim za mało treści. Dla porównania: niedawno czytałem sobie "Mroczną Wieżę" i w niej w zaledwie paru rozdziałach zawarty jest całkiem zbliżony odpowiednik powyższej historii. Może to i dobra ekranizacja, ale jest zdecydowanie za krótka i to jej jedyna wada.
Podsumowując: film przypomina skrzyżowanie dwóch filmów: "Cast away" (Poza światem) z "Resident evil".
Grenadier

Kanclerz Grenadier

14.01.2008
Post ID: 22118
Coby nie przedłużać:
- użyłem skrótu, moja wina, powinno być "cudowna bronią na raka" :)
- co do lodówek - fakt, ale dalej to jakaś kicha, bo w hurtowniach, marketach itp. z reguły jest więcej konserw niż w amerykańskich szafkach kuchennych :)
- z wąpierzami mi się skojarzyło, bo najbardziej pasuje - a co do zwierzyny - dalej mam wątpliwości. Habitatem dla tych stworów są podziemia - spore przecież w każdym mieście, habitatem dla zwierzyny łownej nigdy nie będzie miasto, nawet najbardziej zrujnowane a w filmie Nowy Jork taki nie jest. Po prostu kwestia ilości i zależności: pokarm = populacja.

Zresztą dałem filmowi tylko 7 na 10 mimo zachwytów za zupełnie skopane zakończenie i wprowadzenie dodatkowej postaci, która chyba miała robić co innego, ale z powodu strajku scenarzystów film skrócono po prostu.

Teraz na warsztacie Beowulf :)
Islington

Mistrz Islington

21.01.2008
Post ID: 22390
A propos, poleciłbym zwrócić uwagę na film "28 dni później"
tu opis:
http://www.stopklatka.pl/film/film.asp?fi=10348&sekcja=1

który całkiem nie oddaje tego co dzieje się w filmie (jednak bardziej trafnego nie znalazłem - choć jeszcze poszukam)
Jest wirus, są zombie oraz wyludnione miasto.
Melkior

Nadsztygar Melkior

21.01.2008
Post ID: 22414
Skoro już rzucamy linkami, to tu jest link z opisem kontynuacji "28 dni później" noszącej tytuł: "28 tygodni później" :)
Grenadier

Kanclerz Grenadier

2.02.2008
Post ID: 22819
"Beowulf" 2007 reż. Robert Zameckis

Obiecana recenzja.

Film mi sie podobał, chociaż nie od samego początku. Można go podzielić na dwie wyraźne części - w pierwszej, gdy poznajemy potwora Grendela gnębiącego królestwo króla Hrothgara. Część ta kończy sie wraz z przybyciem Beowulfa i zabiciem Grendela - to znaczy im sie tak wydaje.
Druga to dalsze losy Beowulfa - teraz już króla po śmierci Hrothgara - zmagającego się z własnym przeznaczeniem i klątwą aż do finałowej walki z ... a nie powiem, kim był ten smok. Warto przekonać sie samemu;) Cześć pierwsza jest taka sobie - to znaczy przewidywalna, cześć druga potrafi zaskoczyć i zmusza do myślenia, bo ma drugie dno.
Cała opowieść w skrócie jest ekranizacją legendy o potworze, bohaterze i co z tego wynikło. Ekranizowano ją kilka razy - mniej lub bardziej udanie - i moim skromnym zdaniem ostatnia produkcja jest najlepsza. Oczywiście - nie da się z oceniać filmu pod kątem np. gry aktorów, bo ich w tym filmie nie ma. Zastępują ich postaci wykreowane w komputerach, chociaż pierwowzorów (i głosów) użyczyli żywi ludzie. Mi najbardziej podobał się John Malkowicz - a raczej jego komputerowy odpowiednik.
Skoro juz o tym mowa - obok fabuły teoretycznie animacja komputerowa powinna byc najmocniejsza strona filmu, ale nie jest. Udało sie w wielu momentach oddać fantastyczny i wbijający w ziemię mroczny klimat tej opowieści, dzięki komputerowej kamerze jej praca była bardziej swobodna, ale nie wszystko sie udało. Najwięcej zastrzeżeń można mieć do ruchu postaci, a zwłaszcza podczas dynamicznych scen walki. W tych momentach film bardziej przypomina niestety grę komputerową.
Podoba mi się to, że autorzy podeszli do tematu ambitnie. Nie powstał kolejny obraz z grafiką znaną z Epoki Lodowcowej czy czegoś takiego - autorzy (z różnym skutkiem, niestety) postawili sobie poprzeczkę o wiele wyżej i chwała im za to, że nie zawrócili w połowie drogi. Jakoś nie wyobrażam sobie tego filmu jako obrazu familijnego.
Ogólnie - 8,5/10 jak dla mnie. Braki filmu rekompensuje przesłanie i kilka wspaniałych, klimatycznych scen. Całość także trzyma sie kupy.
MiB

MiB

10.02.2008
Post ID: 23367
"Fantastyczna 4: Narodziny Srebrnego Surfera"
Obejrzałem wczoraj. Tak dla "odmóżdżenia". Nie zawiodłem się.
Lekki, prosty i przyjemny. Ktoś (reżyser? scenarzysta?) silił się na przekazanie czegoś ("Zawsze jest wybór"), ale niestety nie wyszło.
Przyjemne efekty specjalne. Dla mnie nic więcej.
(no, może jednak - chyba zainteresuje się komiksami Marvela ;) ).

Pozdrawiam
Dagon

Dagon

5.03.2009
Post ID: 41782

Darkena już wspominała o tym filmie w drugim poście tego tematu. Ja dopiero dziś miałem okazję zetknąć się z nim.

Więzień Nienawiści(ang: American History X)

Ostatnio zauważyłem tendencję, że jak film ukazuje cierpienie i rozpacz w sposób naturalny to zaraz przyczepia mu się etykietkę DOBREGO. Tak więc podszedłem do tego filmu raczej sceptycznie: "Kolejny pseudo-ambitna produkcja, w której obejrzę to wielce niesprawiedliwe życie. Pewno znowu 4-5 minutowe sceny, ukazujące milczącego głównego bohatera; dzięki którym my - odbiorcy - mamy czas na myślenie o tym jaki to ten film jest wspaniały i mądry".

ALE NIE!
Zostałem bardzo mile zaskoczony minimalną ilością scen w których mamy to pseudo-filozoficzne milczenie. Wszystko jest wyłożone jasno i przejrzyście. Odbiorca widzi co się dzieje z umysłami bohaterów. Nie trzeba dochodzić do tego o czym kto właśnie myśli. Widać targające bohaterami emocje. Nikt w tym filmie nie siedzi i nie rozmyśla nad tym co się stało albo dopiero ma się stać.
Nasuwa mi się tutaj porównanie do filmu Fight Club. W obydwu tych filmach zabawa w "sens musisz zrozumieć sam" jest w większości aspektów ograniczona do minimum. Postacie działają i brak jest jakichkolwiek "smętnych scen", w których samemu trzeba dojść do puenty.
W Więźniu Nienawiści taki element pojawia się we właściwym momencie filmu jakim jest sama końcówka. Dzięki temu otrzymujemy film dosłownie naładowany treścią jaką chce nam przekazać autor. Wnioski powinny przychodzić po zakończeniu seansu, a nie w jego trakcie bo przez coś takiego można przegapić "TEN punkt".
UWAGA! Spojler!
"Nawrócenie" głównej postaci też nie przychodzi poprzez "dogłębną analizę świata". Derek(Edward Norton) po prostu dostaje po d...e od tego w co wierzył od wielu lat. Czy to właśnie nie w takich momentach my jako ludzie odnajdujemy siebie w błędzie?
Koniec spojlera!
Do tego dochodzi narracja. Element, który buduje atmosferę i zbliża odbiorce do stanów podobnych do tych jakie odczuwają postacie. Narracja tak ważna w książkach, a tak drastycznie pomijana w filmach. Dlaczego? Bo opis drzewa zastępuje nam klatka filmowa - to nie zawsze się sprawdza. A zwłaszcza w filmach, w których najważniejszym elementem jest umysł.
Film też nie jest jednolity jako całość. Pewnych elementów dowiadujemy się w odpowiednim momencie poprzez wspomnienia. Można by pokusić się o stwierdzenie że film jest podzielony na dwie części: upadek i odrodzenie.
Jednak są zaprezentowane w ten sposób, aby zgrabnie tworzyły jedną spójną całość.
Po raz kolejny genialna rola Edwarda Nortona. Ten koleś jest po prostu stworzony do takich filmów. Widać tą psychozę w jego oczach - ale nie w sposób wulgarny jak w telenowelach, ale dostrzegalną tylko na ułamek sekundy w wybranych momentach. Bardzo dobrze zagrał też jego filmowy brat Danny(Edward Furlong - ten dzieciak z Terminatora2).

Cóż mogę powiedzieć/napisać więcej. To właśnie jeden z tych filmów, które wywołują uczucia, które ciężko jest opisać. A ja też nigdy nie byłem dobry w recenzjach. Będzie chyba najlepiej jak zakończę te moje wypociny poleceniem wam tego filmu. Jest naprawdę DOBRY.

Migilet

Migilet

9.03.2009
Post ID: 41925

4 listopada byłem na bliźnie 3d i pomyślałem o napisaniu recenzji tego dzieła. A więc do dzieła. Fabuła jest dosyć liniowa. W małym miasteczku kobieta po przejściach rozprawia się z psychopatą. Zwracam uwagę na dużą brutalność filmu: duże ilości krwi, zęby wybijane młotkiem, palce u nóg odcinane żyletką. Niektóre elementy się powtarzają np: odcinanie sobie kończyny. Jest wątek moralny. Wspomniany wcześniej psychopata więzi parę osób i poddaje ich wymyślnym torturom. Jedna osoba cierpi a,druga ma wybrać moment jej śmierci. Odmawiając przedłuża męki drugiej osoby, aż się złamie. Nasuwa się myśl, ile by się samemu wytrzymało dla bliskiej osoby. Pod względem efektów film nie oszałamia, jest parę wstawek 3d. Gra aktorów jest zadowalająca.Nie uważam horror za innowacyjny. Co po tylu tego rodzaju filmach jest trudne. Jako całość film prezentuje się przeciętnie. Dla nowicjuszy gatunku może się spodobać. Podsumowując oceniam Bliźnie 3d 6+/10
Dla mnie najlepsze są tajemnicze horrory w których nie wiadomo co straszy. Przykładem jest Blair Witch Project.

Migilet

Migilet

9.03.2009
Post ID: 41935

Gladiator (2000)- produkcja: USA , Wielka Brytania gatunek: Dramat historyczny. Reżyseria: Ridley Scott

Od razu na wstępie przyznam że oglądałem film wielokrotnie i go uwielbiam. Dlatego moja recenzja może go trochę idealizować. Film opowiada historię generała Maximusa (Russel Crowe) , który traci rodzinę z powodu nielojalności wobec nowego cesarza. Następnie trafia do szkoły gladiatorów. Postanawia się zemścić na Kommodusie (Joaquin Phoenix ). Akcja filmu jest spójna i logiczna, dobry scenariusz film się niedłuży. Opisze jedną scenę . Której niema w podstawowej wersji a wywołała na mnie mocne wrażenie. Kommodus skazał na smierć paru żołnieży z byłej armii Maximusa. Oprawcy długo mierzą z łuków w ofiary. A Kommodus stoi przy ofiarach w końcu kładzie im ręce na ramionach i wydaje rozkaz. Według mnie w tym filmie są świetne sceny walki: od wstepnej bitwy Germanów z Rzymianami poprzez walki gladiatorów, do zaskakującego finału. Ważne tez jest przesłanie filmu, że rodzina jest najważniejsza i że można się znia spotkać z nią po smierci. Własnie zakończenie jest ładne. Od strony technicznej film jest świetnie zrealizowany bardzo dobre zdjęcia, świetna muzyka. Przede wszystkim aktorstwo na wysokim poziomie. Russel Crowe dobrze wczuł się w główną rolę. Rola Kommodusa tez była dobrze zagrana. Niezła rola drugoplanowa Proximo (Oliver Reed)

Podsumowując. Jest to film na pewno ważny. Według mnie jest lepszy od królestwa niebieskiego. Chyba zrealizowany za mniejsze pieniądze. Ma ważne przesłanie i olśniewa wykonaniem Dlatego też 10/10 Naprawdę polecam. ponieważ warto to objerzeć.

Zyrpak

Zyrpak

2.06.2009
Post ID: 44642

Braveheart
Druga połowa XIII wieku; bezwzględny, żądny władzy Edward I uparcie dąży do podporządkowania sobie Szkocji i rozszerzenia swoich wpływów na wszystkie wyspy brytyjskie. Świadkiem masakry zgotowanej na szkockiej szlachcie jest kilkunastoletni chłopak William Wallace. Wkrótce śmierć dosięga jego ojca, na pogrzebie jakaś dziewczyna z sąsiedztwa wręcza mu (Williamowi) kwiat ostu, po parunastu latach, już jako dorosły mężczyzna, rozpoznaje ją i się w niej zakochuje. Wkrótce zostaje zabita przez angielskich szlachciców, a młody Wallace (przyjmujący przydomek

Nicolai

Nicolai

7.06.2009
Post ID: 44772

Po pierwsze chciałbym z wszystkimi się gorąco przywitać, bo jest to mój pierwszy post po dość długiej nieobecności (pisemnej, bo duchowo wciąż byłem obecny, tj. codziennie starałem wpaść choć na chwilkę, by sprawdzić co nowego i czy czasem nie musiałbym zainterweniować na stoliku). Jako, że nie pisałem już od dawno, to wypadałoby napisać coś kontretnego, tak więc pomyślałem, by opisać to co spotkało mnie w kinie...
Anioły i Demony
Czemu akurat Anioły i Demony? Powód był prozaiczny, nie było żadnej słusznej alternatywy. Słyszałem także w miarę pozytywne opinie o filmie. Tak więc pomimo swoich złych doświadczeń z Kodem da Vinci postanowiłem pójść na AiD. Na początku, jak to zwykle w kinach bywa, musiałem obejrzeć 20 minut spektalu zwanego reklamami. Po obejrzeniu wszystkich zwiastunów nastąpił ten moment (teraz uważajcie na spojlery), film się zaczął.
A zaczął się dosyć nieciekawie, bo sceną wyprodukowania antymaterii w LHC. Nie miną 2 minuty, a antymaterii już nie ma. I w tym momencie do akcji wchodzi nasz profesorek. Po drodze spotykamy kamerlinga (w tej roli Obi-Wan Kenobi) i panią fizyk, która została przysłana z CERNu. Po wspólnym ustaleniu, że za tym stoją Iluminaci, którzy chcą zniszczyć Kościół, ale najpierw... muszą zabić co godzinę po jednym porwanym kardynale, który przybył na konklawe (czy schwartzcharaktery zawsze muszą odprawiać jakieś rytuały zamiast po prostu wykończyć wroga)?
Teraz przechodzimy do najdłuższej i najnudniejszej części filmu czyli rozwiązywanie zagadek. Najtrudniejszy był początek i odnalezienie właściwego kościoła (przeżyłem chwilowe załamanie kiedy ekipa władowała się do Panteonu). Po tym nic odkrywczego nie było. Rozwiązywanie zagadek polegało głównie na odnalezieniu rzeźby, która w jakikolwiek sposób odstaje od reszty i pójście tam, gdzie ona wskazuje (najczęściej perfidnie palcem). Były oczywiście przerwy na zastanowienie sie co dalej i na zajrzenie do jakiejś księgi w zbiorach Archiwum Watykańskiego. I tutaj też zobaczyłem coś co naprawdę mnie zdołowało, otóż profesor historii, autor książki o Iluminatach i człowiek, który o historii Kościoła wie więcej niż watykaniści nie zna łaciny! Na szczęście pani fizyk z łaciną nie miała problemów. Teraz będę pisał o zakończeniu, więc jeśli nie chcesz psuć sobie zabawy to zawróć.
Następnie dzięki ciągowi przyczynowo-skutkowemu nasi bohaterowie ratują jednego kardynała i dowiadują się o tym, że kamerling jest zagrożony. Jak można się domyśleć i jego ratują, ale co z bombą? Oczywiście zostaje znaleziona, ale jest już zbyt mało czasu, by cokolwiek zrobić. I wted Kenobi bohaterskim zrywem bierze antymaterię i wsiada do helikoptera, by jak najbardziej oddalić bombę od Placu świętego Piotra. Ładne zakończenie prawda? To wiedz, że to nie koniec, otóż kamerlingowi udaje się wyskoczyć ze spadochronem. Oniemieli ze zachwytu kardynałowie chcą wybrać go na papieża. I stało by się to, gdyby nie nagranie z kamery w jego pokoju. Okazało się, że to on jest schwarzcharakterem i wszystko sobie dokładnie uknuł, a Iluminatów nie ma. Przyłapany na gorącym uczynku dokonuje samospalenia (kończy jak Anakin xD). Prawda, że chory koniec (możliwe, że w książce miał sens, ale tutaj go nie widzę)?
Uf, po spojlerach. Teraz podsumujmy. Film uznaję za kiepski i naciągany (głównie pod względem fabularnym). Nie braknie w nim potknięć, takich jak to, że profesor fizyki uczył profesora historii łaciny albo bełkot pseudonaukowy zwiazany z antymaterią. Krótko mówiąc: początek był dołujący, środek nudny a koniec dobijacący.

Ymir

Ymir

23.09.2009
Post ID: 48764

Moja konkursowa wersja Hitmana do zobaczenia była w Gamewalkerze parę numerów temu, w CD - Action:

Hitman – czyli jak nie robić filmów na podstawie gier.

Tak jak w przypadku gier, tak i w filmie mamy tu do czynienia z kodem ’47, czyli zabójcą na zlecenie. Niestety, w przeciwieństwie do pierwowzoru nasz morderca nie jest cichy. Zacznijmy jednak od początku.

O grze: Gra „Hitman: Codename 47” IO Interactive wydana w 2000 roku przez Eidos zdobyła wielu fanów. Tytułowy Hitman jest pozbawionym skrupułów klonem, z wytatuowanym na potylicy kodem kreskowym, stworzonym do zabijania.Żeby wygrać, musieliśmy likwidować wyznaczone osoby w jak najcichszy sposób. Wraz z kolejnymi częściami (produkt doczekał się trzech kontynuacji)gracz dostawał nie tylko większe pole do popisu, ale także zwiększał się arsenał broni i ciosów jakimi mógł pochwalić się bohater.

Dzień z życia płatnego mordercy.

Produkcja powstała w 2007 roku z rąk scenarzysty Skipa Woodsa i reżysera; Xaviera Gensa i nie spełniła ona moich oczekiwań. Fabuła opowiada etap z życia tytułowego Hitmana (Timothy Olyphant), a konkretnie okres w którym w Sankt Petersburgu zabić miał wpływowego rosyjskiego polityka; Mikhaila Bielicoffa. Gdy zadanie wydaje się perfekcyjnie wykonane pojawiają się komplikacje, w postaci świadka który widział napastnika. Tą osobą, która znalazła się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie jest Nika Boronina, prostytutka przebywająca w otoczeniu wyższych klas i to właśnie ona jest kolejnym celem naszego skrytobójcy. Działania podejmują również agenci policyjni, którzy próbują dorwać mordercę. Są to Yuri Marklov i Dougray Scott reprezentujący różne kraje i, którzy przez cały film rywalizują ze sobą. Akcja rozwija się, a z każdą sceną film traci w oczach fanów gry.

Oj, to chyba nie o tym gra była...

Największym zgrzytem, który utrudnia oglądanie Hitmana hardcore’owym graczom, to przerobienie świetnej skradanki na kino akcji. Pozbawiony uczuć główny bohater, miast po cichu likwidować swoje cele, zabija kogo popadnie okropnie przy tym hałasując (najlepszym tego przykładem jest scena w hotelu, gdy ’47 zabija dość pokaźną grupkę osób za pomocą min i pistoletów, co jest kompletnym zaprzeczeniem ogólnej wizji gry ). Dodając do tego wątek miłosny i kompletnie dla mnie niezrozumiałe ocalenie świadka z powodu bliżej nieokreślonych pobudek, powstaje nam projekt, który nie wyróżnia się niczym wśród innych filmów tego typu. Jeśli liczysz na dość spokojne kino z ukazywaniem wymyślnych egzekucji, z tajemniczym i cichym kodem 47, u którego na twarzy maluje się marsowa mina, to przykor mi, ale źle trafiłeś.

Światła, Kamera ...AKCJA!

Patrząc jednak na to z perspektywy zwykłego widza, dla którego nie liczy się konwersja gry, film nie jest zły. Co mi się podobało? Na pewno obsada. Timothy Olyphant w roli głównej okazał się bardzo pozytywnym zaskoczeniem (plakat promujący film nie nastrajał do niego tak dobrze) i Robert Knepper (znany z serialu Prison Break)jako Yuri Marklov – rosyjski agent zajmujący się sprawą Bielicoffa. Robert bardzo dobrze zagrał akcent rosyjski i od początku czuć do niego respekt i niejaką odrazę. Reszta aktorów również grała dobrze, ale raczej bez rewelacji.
Kolejnym plusem jest czołówka ukazująca nam szkolenie przyszłych maszyn do zabijania, a w połączeniu z grającym w tle utworem ‘Ave Maria’ tworzy ciekawy i klimatyczny efekt. Ogólnie rzecz biorąc jeśli chodzi o oprawę muzyczną – Jest dobrze, ale nie zachwycająco. Muzyka jest całkiem niezła, ale raczej nie wyróżnia się i po prostu pogrywa sobie w tle nie zwracając na siebie większej uwagi. Poza tym mamy bardzo efektowne sceny walki i dobrej jakości efekty specjalne, które fanom kina akcji powinny się spodobać.

Mogło być gorzej...

Jeżeli więc oczekujesz wiernej adaptacji gry, to poświęć swój cenny czas na coś innego. Mnie osobiście film nie przekonał i ostateczną oceną będzie piątka w skali 1 – 10, jeżeli jednak masz zamiar obejrzeć solidne kino akcji, z niezłą obsadą, scenerią, muzyką i scenami walk to ta produkcja może skutecznie umilić Ci poobiednią siestę, wtedy spokojnie do oceny dodaj jeden punkt.

Konquer

Konquer

16.01.2010
Post ID: 52234

Podniecony projekcją która miała miejsce przed chwilą w krakowskim IMAX'ie spieszę podzielić się emocjami jakie wywołał u mnie najnowszy obraz Camerona. Ostrzegam że w recenzji będzie kilka małych spoilerów.

Avatar - recenzja

Jak już wspomniałem recenzja ta jest pisana na gorąco, nie zdążyłem jeszcze wyciągnąć z kieszeni portfela ani rozpiąć koszuli. I wg mnie taka ma największą - jeżeli nie jedyną - wartość z punktu widzenia czytelnika recenzji, gdyż taka pisana "na zimno", po kilkukrotnym obejrzeniu dzieła nie docenia już emocji jakie budzi obraz gdy siedzisz w sali kinowej z okularami na oczach. A przecież tak naprawdę tylko te emocje się liczą, każdy człowiek gdy idzie do kina płaci za emocje.

A emocji w Avatarze jest mnóstwo. Film ten po prostu uwodzi widza od pierwszej sekundy. I to wszystkim: oldskulową narracją, prawdziwymi bohaterami, rozwojem fabuły. Zacznę od bohaterów - dziś mamy modę na kreowanie "prawdziwych" bohaterów, gdzie owa "prawdziwość" polega na tym, że główny bohater jest zadziorny, cyniczny a przy tym nieporadny tak by nie wyszło na to że to kolejny superheros. A co mamy w Avatarze? Główny bohater jeździ na wózku inwalidzkim, nie napina się ze swoim dystansem do całego świata, nie rzuca na prawo i lewo cwaniackimi tekścikami. To zmęczony, ale ciągle ciekawy świata człowiek, ktoś kto nie ma nic do stracenia, ale nie pali notorycznie za sobą mostów. Ech, nie chce mi się pisać więcej, bo już palce mnie świerzbią żeby opisać jak fantastyczna jest strona techniczna filmu. Główny bohater Avatara potrafił mnie do siebie przekonać i tyle. W dobie nędzy pokoju "2012" jest to dowód istnego geniuszu reżysera.

Pozostałe postacie nie ustępują miejsca głównemu bohaterowi, są tu wszystkie kanoniczne postacie jakie powinny wystąpić w tego typu filmie - jest zły wojskowy chcący palić i grabić, jest pani pilot-zdrajczyni-w-dobrej-mierze, są naukowcy - świetni w rolach drugoplanowych, są rdzenni Na-vi nieufni wobec Jacka (aha, no tak, Jack to imie głównego bohatera, jakby ktoś nie złapał) no i jest Neytiri - urzekająca wybranka głównego bohatera. Postacie przedstawiane są w sposób kanoniczny ale ta stara szkoła ciągle działa, dlatego widz potrafi się do tych bohaterów przywiązać. Może i dobrze że James Cameron nie nakręcił nic przez 12 lat, dzięki temu nie udało mu się stracić warsztatu.

Strona wizualna filmu poraża. Nie, to nie jest tanie efekciarstwo rodem z "2012", nie jest to kilka fajnych sztuczek z kapelusza jak w transformersach. Nie ukrywajmy - Avatar to film w zasadzie całkowicie wygenerowany komputerowo, prawdziwych jest tam tylko parę postaci i może jedna miejscówka (a pewnie zero) - cała reszta filmu (czyli jakieś 99%) to już efekt pracy grafików i animatorów. Ale to w niczym nie przeszkadza, świat Avatara jest fantastycznie zaprojektowany - z konsekwencją i jedną, spójną wizją. Nie wspomnę już o tym co się dzieje na ekranie gdy zaczyna się akcja. Podczas niejednej sceny odruchowo przytrzymałem szczękę z obawy że może odpaść, podczas niejednej strony niemal miałem łzy w oczach, choćby wtedy gdy zniszczono Wielkie Drzewo.

Jak mało w tym filmie jest tradycyjnego hoolywoodzkiego zadęcia, jak mało jest scen kompletnie bezsensownych, jak mało w tym filmie niespójności. Widz wsiąka w historię opowiadaną w Avatarze. I prawdą jest że podczas seansu wstyd nam, że jesteśmy ludźmi, widz trzyma stronę obcych. Jest też żal. Żal że główny bohater ciągle jest tylko człowiekiem. Podobnie jak widz, który tak chciałby trafić do harmonijnego świata Na'vi.

Avatar to w zasadzie film bez wad. W rzeczywistości pewnie jakieś ma ale po co mam się ich doszukiwać skoro maszyna stworzona przez Jamesa Camerona działa i nie rozłazi się na spawach. Być może komuś nie spodoba się minimalistyczny wydźwięk tej recenzji, że Avatar jest dobry bo PRZYNAJMNIEJ nie jest beznadziejny, ale jestem totalnie rozczarowany współczesnym kinem rozrywkowym, które nie dostarcza rozrywki. Dlatego też filmy takie jak "300", "I'm Legend" czy właśnie Avatar - które dają jeszcze nadzieję że w przyszłości wysokobudżetowy film z USA nie będzie automatycznie klasyfikowany jako śmieć - mają zawsze u mnie fory.

9/10

Takeda

Takeda

11.02.2010
Post ID: 53071

Mam nieodparte wrażenie, że byłem na innym filmie niż Konqer. W wielki skrócie Avatar jest miałki jak samochód chłodnia chciałoby się rzec cytując Kabaret Moralnego Niepokoju ;)
Bohaterowie i akcja sztampowe do bólu "amerykańska amerykańskość" w 100%, cóż efekty to jedyne co sprawia, że ten film ma rację bytu. Na szczęście dla Avatara (choć nie tylko) dzisiejsza technika komputerowa umożliwia generowanie takich trików które nie rzucają się w oczy sztucznością, co ratuje wiele pozycji od upadku w niebyt. Nie dziwię się że Cameron 12 lat był w cieniu, co tuzin lat nowy Titanic jest rzeczą którą można przełknąć bezboleśnie. Jak widać film zarobił swoje potwierdzając tezę że BigMac ładnie opakowany sprzedaje się zawsze bardzo dobrze, co nie zmienia faktu, że i tak jest niezdrowym fastfoodem i podanie go nawet w eleganckiej i horendalnie drogiej restauracji tego nie zmieni.