Gorące Dysputy

Fotel, fajka - filozofia - "Strach przed śmiercią"

Osada 'Pazur Behemota' > Gorące Dysputy > Fotel, fajka - filozofia > Strach przed śmiercią
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Sandro

Sandro

6.07.2011
Post ID: 63664

Gorączkowo rozglądając się za swoją saszetką z fajkowym tytoniem, Sandro rozpoczął:

- Pewien grecki filozof, niejaki Epikur, powiedział, że strach przed śmiercią jest nieracjonalny i absolutnie nie ma powodu, by śmierci się obawiać. Przedstawił on całkiem niezły argument na poparcie tej tezy, czym wywołał gorącą dyskusję w filozofii, która toczy się do dzisiaj. Jako lisz, jestem oczywiście niebagatelnie zainteresowany kwestią śmierci, a co więcej, większość ludzi instyktownie się jej obawia, stąd myślę, że to temat warty poruszenia.

(Na potrzeby tej dyskusji zakładamy, jak i Epikur założył, że życie pozagrobowe nie istnieje, i że śmierć oznacza definitywny koniec świadomości. Przy tym założeniu staramy się odpowiedzieć na pytanie: w jaki sposób można argumentować że śmierć w dalszym ciągu jest czymś złym z punktu widzenia osoby, która umiera?)

Oryginalny argument pana Epikura, zaczerpnięty z "Listu do Menoeceusza" brzmi tak:

Cokolwiek nie sprawia przykrości, gdy jest obecne, sprawia tylko bezpodstawny ból w oczekiwaniu. Zatem śmierć, najgorsze zło ze wszystkich, jest dla nas nas niczym, gdy zdamy sobie sprawę, że gdy istniejemy, śmierći nie ma, a gdy śmierć jest, nie ma nas. Jest ona zatem niczym, tak dla żyjących jak i dla umarłych, gdyż nie ma jej wśród żyjących, zaś umarłych nie ma wcale. (Moje tłumaczenie, angielskie źródło poniżej)

(Whatever causes no annoyance when it is present, causes only a groundless pain in the expectation. Death, therefore, the most awful of evils, is nothing to us, seeing that, when we are, death is not come, and, when death is come, we are not. It is nothing, then, either to the living or to the dead, for with the living it is not and the dead exist no longer.)

Epikur operował w ramach swojej własnej teorii etyki, wedle której (z grubsza) dobro równało się z przyjemnością, a zło z bólem bądź przykrością (taki trochę rozwodniony hedonizm). Zatem dobro jak i zło wynikało z sensacji zmysłowych. Ponieważ śmierć nie powoduje żadnych sensacji zmysłowych - gdyż obecność śmierci implikuje nieistnienie podmiotu jakichkolwiek sencacji zmysłowych, zaś istnienie podmiotu implikuje nieistnienie śmierći - wówczas śmierć nie jest ani dobrem ani złem, śmierć jest moralnie neutralna, śmierć "jest dla nas niczym".

Inny pan, Rzymianin znany jako Lukrecjusz, który był lepszym poetą niż filzofem, zaoferował inny argument wiodący do podobnego wniosku, znany jako argument z symetrii. Wszyscy wiemy, że przed naszymi narodzinami upłynęły neony nieskończoności, podczas których nie istnieliśmy. Stan nieistnienia przed naszymi narodzinami nie różni się niczym od stanu nieistnienia po naszej śmierci - nieistnienie to nieistnienie, kropka. Oba stany - przed narodzinami i po śmierci - są symetryczne. Wobec tego nasze odczucia wobec obu stanów również powinny być symetryczne. Fakt, że nie istnieliśmy przed naszymi narodzinami jakoś nie wzbudza w nas odczucia strachu czy niepokoju - tak naprawdę, w ogóle się tym nie przejmujemy. Wobec tego nasze odczucia wobec nieistnienia po śmierci powinny być symetryczne, to jest, stan nieistnienia po śmierci powinien być nam równie obojętny jak stan nieistnienia przed narodzinami.

Oba te argumenty stoją w jawnej opozycji do naszych podstawowych intuicji - zdecydowana większość ludzi patrzy na śmierć jako na coś kategorycznie złego i niepożądanego. A jednak oba powyższe argumenty wydają się perfekcyjnie racjonalne. Wielka ilość filozoficznej literatury została poświęcona albo (1)koregowaniu naszych intuicji dotyczących śmierci, by zbliżyć je do wniosków powyższych argumentów, albo (2)koregowaniu powyższych argumentów, by zbliżyć ich wnioski do naszych podstawowych intuicji.

Ten filozoficzny problem jest jednym z klasycznych paradoksów, gdy racjonalna deliberacja dostarcza nam wniosków przeciwnym naszym intuicjom, i podważyć racjonalność owej deliberacji jest równie ciężko co zasadność konkretnej intucji. Osobiście jestem (w tym konkrentym przypadku) po stronie intuicji, i uważam powyższe argumenty za błędne (co myślę, że mogę pokazać). Ale jaka jest wasza opinia? Czy śmierć jest czymś złym? Czy śmierć jest czymś, czego powinniśmy się słusznie obawiać? Czy też nasze intuicje w tej kwestii są błędne, i powinny zostać skorygowane przez racjonalne argumenty?

Tarnoob

Tarnoob

6.07.2011
Post ID: 63669

Inny pan, Rzymianin znany jako Lukrecjusz, który był lepszym poetą niż filzofem, zaoferował inny argument wiodący do podobnego wniosku, znany jako argument z symetrii. Wszyscy wiemy, że przed naszymi narodzinami upłynęły neony nieskończoności, podczas których nie istnieliśmy. Stan nieistnienia przed naszymi narodzinami nie różni się niczym od stanu nieistnienia po naszej śmierci - nieistnienie to nieistnienie, kropka. Oba stany - przed narodzinami i po śmierci - są symetryczne. Wobec tego nasze odczucia wobec obu stanów również powinny być symetryczne. Fakt, że nie istnieliśmy przed naszymi narodzinami jakoś nie wzbudza w nas odczucia strachu czy niepokoju - tak naprawdę, w ogóle się tym nie przejmujemy. Wobec tego nasze odczucia wobec nieistnienia po śmierci powinny być symetryczne, to jest, stan nieistnienia po śmierci powinien być nam równie obojętny jak stan nieistnienia przed narodzinami.

Śmiem się nie zgodzić. Czas nie jest symetryczny. Jest to zgodne zarówno z naszymi intuicjami, jak i współczesną wiedzą fizyczną.* W przypadku pojawiania się człowieka mamy coś z „niczego”. Człowiek zyskuje świadomość. W dodatku procesowi otrzymywania świadomości nie towarzyszy ból taki jak przy umieraniu. Nie mamy pamięci o żadnym „wcześniej”. Natomiast przy umieraniu jest odwrotnie – „coś” zamienia się w nic. Człowiek traci to, co miał. Ponadto ta utrata jest nierzadko gwałtowna i bolesna.

Można się też bać o swoją rodzinę i wpływ własnego zgonu na „resztę”. Lęk przed bólem towarzyszącym zgonowi także wydaje się być uzasadniony. Dochodzi jeszcze poczucie winy, ale to już temat na inną bajkę.

Tematu wolałbym nie roztrząsać w kontekście religii i życia po śmierci – bynajmniej nie dlatego, że nie mam zdania w tych kwestiach. Mogłoby to doprowadzić do zbędnych i nieprzyjemnych wycieczek między Jaskiniowcami.



*Jakby ktoś koniecznie chciał wiedzieć, chodzi m.in. o II zasadę termodynamiki i łamanie jakiejś symetrii w fizyce kwantowej, bodaj cpt, ale to tutaj nie ma kompletnie nic do rzeczy.

Ptakuba

Ptakuba

18.07.2011
Post ID: 63883

Co do śmierci, zastanawiałem się kiedyś nad tym czytając różne mniej lub bardziej sensowne dyskusje na forach, a w dyskusjach przewijały się też założenia fizyki kwantowej i Kult Gurwy Wyzwolicielki, i wysnułem dwie opcje:
a/ solipsyzm wraz z fizyką kwantową - śmierć nie istnieje. Nasza świadomość podąża tą linią po rozgałęzieniach różnych opcji w czasoprzestrzeni, w której nigdy nie ginie. Oczywiście jak to w solipsyzmie - to dotyczy tylko mnie. Wy umieracie (haha, marne robaki), co jest nieco smutne.
b/ wieczna pamięć - opierając się na tym, jak subiektywnie bywa odbierany czas, wysnułem hipotezę że... nigdy nie umieramy, jak w poprzednim wypadku. Ale ta opcja jest nieco bardziej pesymistyczna. Jesteśmy zamknięci w punkcie świadomości tuż przed jej zniknięciem bo z subiektywnego punktu widzenia nie możesz po prostu nie istnieć. To tak jak w którymś z internetowych odtwarzaczy multimediów po obejrzeniu filmu obraz zatrzymuje się na ostatniej klatce.
BTW. na moje przed rozmowami o śmierci trzeba by było najpierw poświęcić kilka tysięcy lat rozważań nad definicjami tożsamości (w sensie, gdzie jest Ja, a gdzie już nie Ja. Czy jeśli moja pamięć zostałaby wyczyszczona, tak samo pamięć wszystkich ludzi o mnie i wszelkie ślady mojej obecności w świecie, ale dalej bym żył w tym samym ciele, z tym samym mózgiem (z tą samą duszą? Ach te umowności) to czy byłbym dalej mną?), rzeczywistości i tak dalej. Bo opierając się na umownych subiektywnych odczuciach tego że istniejemy i jesteśmy sobą to damy radę co prawda sensownie żyć, zmieniać tą rzeczywistość którą subiektywnie odbieramy, może i znaleźć szczęście w życiu, ale zrozumieć co się dzieje z tym z czym już nic się nie dzieje bo nie istnieje a kiedy istniało było świadome, a najlepiej gdyby jeszcze było nami, to możemy dumać kolejne tysiące lat (możemy, bo w końcu nie umieramy, co nie?)