Gorące Dysputy

Słowo pisane - literatura - "[Marek S. Huberath] - twórczość"

Osada 'Pazur Behemota' > Gorące Dysputy > Słowo pisane - literatura > [Marek S. Huberath] - twórczość
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Moandor

Strażnik słów Moandor

19.07.2008
Post ID: 31473

Krakowski naukowiec i pisarz fantasta o którym słyszałem wiele dobrego, ale jak do tej pory nie udało mi się zetknąć z ani jedną jego książką. Ostatnio w magazynie Tam i z powrotem był gościem Marcina Baniaka. Pisze mało, ale jego powieści i opowiadania zawsze są ważnym wydarzeniem literackim. Trzykrotnie otrzymał nagrodę imienia Janusza Zajdla.

Moje pytanie do Was: Czy ktoś czytał coś Marka S. Huberatha?

Moandor

Strażnik słów Moandor

19.07.2008
Post ID: 31494

Przed godziną skończyłem czytać debiutanckie opowiadanie Marka S. Huberatha - [color=#00FF00]WRÓCIEEŚ SNEOGG, WIEDZIAAM[/color]

Bardzo dobrze napisane opowiadanie, nieco przygnębiające i niestety smutno się kończy, choć cały czas kibicowałem bohaterom, aby udało im się osiągnąć szczęście, aby mimo przeciwności udało im się żyć.

Akcja rozgrywa się po jakiejś atomowej wojnie. Ludzie żyją w podziemnych schronach. Większość rodzi się upośledzona, a tylko Ci, których stopień upośledzenia okaże się w granicach normy mają szansę otrzymać miano człowieka. Reszta zostaje sklasyfikowana jako materiał biologiczny do przeszczepów.
W jednym z Pokoi, w których 'hodowani' są przyszli ludzie czytelnik gości przez pewien czas. Upośledzone istoty bardzo szybko zyskują naszą sympatię. Przez jakiś czas przebywamy z nimi, poznajemy miejsce w którym żyją. Później, niektórym z nich być może dane będzie trafić do normalnego społeczeństwa. No właśnie, czy normalnego? Czy traktowanie istot w pewnym stopniu upośledzonych (ale przecież żyjących, rozumnych) jako niższą kategorię, jako żywe magazyny organów do przeszczepów to cecha rozwiniętej cywilizacji?
Przemawia za tym argument, że jest to konieczne do przetrwania rasy ludzkiej po wielkim kataklizmie. Ale czy jest to słuszny argument, zwłaszcza patrząc oczami Snorga, Tib czy Piecky'ego? Musicie sami ocenić.

Zakończenie jest pesymistyczne.

Tekst wygrał swego czasu II konkurs Fantastyki. Wrócieeś Sneogg, wiedziaam zdeklasowało Wiedźmina Sapkowskiego. Warto przeczytać.

Infero

Infero

21.07.2008
Post ID: 31585

Przeczytałam dwie książki Huberatha, „Miasta pod Skałą” i „Gniazdo światów”. Niestety nie miałam okazji przeczytać „Wrócieeś, Sneogg, wiedziaam...”.
Książki trudne, ale wciągające szalenie.

Wiem Moa, że lubisz książki, które mają „dobre” (optymistyczne) zakończenie. Jeśli chcesz przeczytać te dwie, to niestety nie doczekasz się zbyt dużej dawki optymizmu na koniec. Ogromny plus- w obu tych przypadkach jest to literatura ogromnie inteligentna, zmuszająca do wysiłku, do przemyśleń i analizy. Lektura, która wymaga od czytelnika już pewnej wiedzy (co rzadko się teraz zdarza). Książek tych nie da się po prostu przeczytać, jeśli ktoś tak zrobił to gwarantuję, że nic z nich nie zrozumiał.

Może teraz coś o książkach, ale nie za długo, te książki warto samemu odkrywać.

„Gniazdo światów” jest na pewno prozą filozoficzną (ogólnie bardzo trudno tą książkę zakwalifikować do jakiegoś konkretnego gatunku). Konstrukcja książki jest dość specyficzna, jest w niej kilka zagnieżdżonych opowiadań. Jeden z bohaterów odkrywa tajemnic światów, a my razem z nim rozwiązujemy tę zagadkę. Ale czy wszystko jest jasne, tak do końca?
Za pewien czas chce znów powrócić do tej lektury. Mam wrażenie, że jeszcze wiele pozostało w niej do odkrycia.

„Miasta pod Skałą” jeszcze bardziej mi się podobają niż „Gniazdo światów”. Książka opowiada o losach młodego naukowca w podziemiach Watykanu, no w każdym razie tylko od furty w murze i podziemi się zaczyna. W tej książce jest wszystko: zagadka (obowiązkowo), miłość, namiętność, nienawiść, wojna, śmierć, totalitaryzm, nadzieja, filozofia, fantazja. Bardzo duża liczba wątków – czytelnik musi się pilnować, alby wszystko ogarnąć a do tego autor mu tego nie ułatwia (narracja, język). Niewątpliwie książka ma w sobie to coś, co nie pozwoli o niej zapomnieć bardzo długo i do czego warto wrócić.

Polecam.

Moandor

Strażnik słów Moandor

22.07.2008
Post ID: 31593

Już po opowiadaniach Huberatha widać, że są to inteligentne książki. Huberath jest to typ pisarza, który najbardziej lubię. Pisze książki z prawdziwej pasji a nie dlatego, że musi tym zarabiać na życie. Jest biofizykiem na UJ i na brak pracy nie narzeka. A w wolnych chwilach tworzy swoje teksty. Może dlatego są takie dopracowane. Zresztą da się zauważyć, że publikuje raczej nieczęsto. Debiutował opowiadaniem o którym poprzednio pisałem w roku 1984 i do tej pory ukazały się dwie większe powieści, trochę opowiadań i mikropowieści. Boję się pomyśleć ile Andrzej Pilipiuk w takim czasie mógłby natworzyć. :)

Prócz powyższego opowiadania przeczytałem jeszcze jedno, o którym kilka słów poniżej:

[color=#00FF00]KARA WIĘKSZA[/color]

Opowiadanie zdobyło nagrodę im. Janusza Zajdla.

Bohaterem jest Ruder Milenkowicz, człowiek, który trafił do piekła. Na początku jednak trudno się zorientować, gdyż poznajemy go w trakcie tortur, wydawałoby się, że w jakimś sowieckim lub hitlerowskim więzieniu. Ruderowi zakomunikowano, że czas jego mąk się skończył i zostanie przeniesiony do Nieba, tak mu przynajmniej powiedziano...

Trafia do pomieszczenia przejściowego, gdzie lekarze będą próbowali doprowadzić jego ciało do stanu używalności po torturach. Mimo to i tak nie będzie wyglądał już tak jak dawniej.
Po krótkim leczeniu zostaje przetransportowany na górę. I tu okazuje się, że Niebo nie wygląda tak jak każdy to sobie wyobraża. :)

W tym tekście już wydać zafascynowanie autora tematem religii, który później przewija się również w jego powieściach. Jak wyglądało będzie nasze życie po śmierci, jaka będzie kara za nasze grzechy, a jaka nagroda za dobre uczynki. Co dzieje się z dziećmi nienarodzonymi, które zginęły w wyniku aborcji?
W Karze większej Rud zaprzyjaźnia się z jedną taką dziewczynką, Patrycją. Spotkaliście się kiedyś z problemem aborcji w fantastyce?

Bardzo podoba mi się w opowiadaniach Huberatha ten proces, w którym bohater powoli odkrywa rzeczywistość, w której się znalazł. Na początku nie wie za wiele, ale z każdym dniem dobudowuje sobie kolejne fragmenty układanki, poznaje kolejny fragment całości. Ale podobnie jak w pierwszym opowiadaniu prawda okazuje się smutna. To trochę godzi w moją sympatię do pozytywnych zakończeń, ale mogę autorowi wybaczyć, bo w zamian za to daje mi naprawdę dobry tekst, oryginalny, niebanalny.

Nie będę zdradzał fabuły, ale szczerze mogę powiedzieć, że warto sięgnąć po ten tekst.



Oba opowiadania znajdują się w zbiorze [color=#00FF00]Balsam długiego pożegnania[/color].

Infero

Infero

22.07.2008
Post ID: 31602

Fascynacja Huberatha piekłem, zaświatami i ogólnie innymi bytami i rzeczywistościami jest niezaprzeczalna. Wiać, że autor dużo o tym myśli, czyta, obserwuje ludzkie emocje z tym związane a potem przenosi swoje przemyślenia na papier. W jego książkach właśnie te rozważania i wizję są najbardziej intrygujące (jak dla mnie). Nie stroni od średniowiecznego widzenia piekła i współczesnego odczuwania i widzenia życia po drugiej stronie. Wplata swoje fantazje tworząc coś co nie pozwala o sobie zapomnieć i przejść do rzeczywistości bez żadnych przemyśleń.

Leryn

Leryn

2.08.2008
Post ID: 32041

Czytałam "Miasto pod skałą".
Chociaż na początku było trudno książkę "zmęczyć". Pomysły autor ma niebanalne, ale... gorzej z zapisaniem myśli, ubraniem tego w słowa. Nie potrafi do końca przekazać tego, co chce powiedzieć, przynajmniej ja mam takie dziwne wrażenie.
Huberath nie jest jednak mistrzem swego gatunku. Niemniej, nie czytało się źle.

Infero

Wplata swoje fantazje tworząc coś co nie pozwala o sobie zapomnieć i przejść do rzeczywistości bez żadnych przemyśleń.

I tu przyklasnę, Infero ma rację. Chociaż książka do najlepszych nie należy, Huberathowi udało się napisać coś, o czym zapomnieć nie można.

Infero

Infero

19.04.2009
Post ID: 43435

Moa jak wiesz, ostatnio, po długich poszukiwaniach dostałam w swoje łapki „Balsam długiego pożegnania”.
Nie skończyłam jeszcze całego zbioru, ale opowiadania które wymieniłeś połknęłam z zapartym tchem. Jestem urzeczona. Jestem urzeczona książkami Huberatha. Nie przeszkadza mi w dalszym czytaniu (choć czasem graniczy to nawet z psychiczną udręką), że większość jego opowiadań ewidentnie źle się kończy. Zawsze czytając kolejne z nich mam nadzieje na powodzenie głównych bohaterów, jakoś zapominam o tym pesymizmie. Potem się wnerwiam, że znów nie jest tak jak by się chciało, wręcz wściekam się na autora, ale nie mogę oprzeć się pokusie, żeby zacząć czytać kolejne. Dlaczego? Dochodzę do wniosku, że jego opowieści (niektóre fantastyczne, straszne) przez to swoje pesymistyczne, albo nie do końca jednoznaczne zakończenie są prawdziwe mino swoich nierealnych ram.
Zatem czytam dalej…

Moandor

Strażnik słów Moandor

20.04.2009
Post ID: 43458

Cieszę się Infero, że spodobały Ci się te dwa opowiadania, o których napisałem wcześniej. Na mnie też zrobiły wrażenie. Pierwsze (Wrócieeś...) jest bardzo wzruszające i też byłem zły na autora, że nie skończyło się dobrze.
Huberath mówił w jednym programie, że opowiadania starał się układać tak, by nadzieja rosła, co pozwala przypuszczać, że im dalej tym teksty będą pogodniejsze.
Ja jeszcze nie mam tego zbiorku w domu. Czytałem tylko owe dwa opowiadanka z komputera. Ale jak dorwę książkę to z chęcią podyskutuję na temat kolejnych.
Liczę Infero, że opowiesz co nieco o pozostałych opowiadanich, bo jestem bardzo ciekaw - i treści i Twojej oceny tekstów Marka S. Huberatha.

Moandor

Strażnik słów Moandor

4.05.2009
Post ID: 43692

Prócz tych dwóch, które wymieniłem wcześniej do swoich ulubionych z Balsamu długiego pożegnania dodałbym jeszcze minipowieść Ostatni, którzy wyszli z raju oraz opowiadanie Trzy kobiety Dona

Akcja pierwszego rozgrywa się w Ameryce, na uniwersytecie Maratheon. Jest to jednak zupełnie inna Ameryka od tej, którą znamy obecnie. Opuszczone i zdewastowane lotniska, ponieważ niewielu Amerykanów stać na przelot samolotem, domy oświetlone przez dłuższy czas świeczkami, ponieważ elektryczność jest piekielnie droga. Na całym uniwersytecie jest tylko 18 sprawnych komputerów, do których ustawiają się kolejki naukowców. Wszystko to obserwujemy oczami naukowców uniwersytetu, towarzysząc im w codziennych zajęciach. Drugim, fundamentalnym tematem opowiadania jest przylot na Ziemię obcych. Ale nie zielonych ludków z Roswell, ale istot bardzo przypominających ludzi. Jak się okazuje to oni wcześniej skolonizowali Ziemię, a teraz przylatują ponownie, ponieważ ich rodzima planeta powoli zamiera na skutek wypalenia się miejscowego słońca. Heddeni osiedlają się w Ameryce, a wielu z nich, dzięki swojej wrodzonej chęci poszerzania wiedzy zajmuje stanowiska profesorów na uniwersytetach.
Huberath opisał także w tym opowiadaniu niechęć do obcych. W dobie powszechnego kryzysu władza próbuje znaleźć kogoś, na kogo można by zrzucić winę za pogarszający się stan gospodarki.
Ostatni, który wyszli z raju jest najdłuższym tekstem w zbiorze opowiadań, ale wartym przeczytania, bo również jednym z lepszych. Swego czasu nagrodzony Śląkfą, nagrodą literacką Śląskiego Klubu Fantastyki.

Trzy kobiety Dona, to próba opisu ludzkości po katastrofie jaką dotknęła Ziemię. Opisu tego Huberath dokonuje na przykładzie czwórki bohaterów, tytułowego Dona i jego trzech towarzyszek.
Po serii gwałtownych rozbłysków, które zniszczyły wszelkie życie na zachodniej półkuli ziemi, słońce straciło swoją moc. Dając ledwie pomarańczowe światło, nie jest w stanie ogrzać planety dostatecznie mocno, dlatego lądy zaczęła pokrywać coraz większa czapa śniegu. Bohaterowie są uciekinierami z miasta, w którym, domyślam się, na skutek nieopisanej awarii (być może elektryczności) dalsze życie stało się niemożliwe i groziło zamarznięciem. Ludzie opuszczają więc swój dom i na własną rękę próbują przedrzeć się przez metrowe zaspy śnieżne do innych większych skupisk ludzkich. Taka wędrówka jest właśnie przedmiotem niniejszego opowiadania.
Marek S. Huberath bardzo, powiedziałbym, realistycznie przedstawił trudy i zmagania się czwórki ludzi z bezwzględną naturą. Wszechobecny mróz, wykańczające przedzieranie się przez wielkie śnieżne zaspy, poszukiwanie schronienia na noc, codzienna loteria, w której przegrana może zakończyć się śmiercią. Bardzo sugestywny tekst.

Infero

Infero

23.05.2009
Post ID: 44275

To ja może coś opowiem o samym „Balsamie długiego pożegnania” , o ostatnim opowiadaniu ze zbioru.
Opowieść snuje się wokół mężczyzny, który stracił ukochaną żonę i nie może pogodzić się z jej odejściem. Świat wykreowany w tym opowiadaniu, to świat wysp, morza i prądów, które nie zawsze zaprowadzą żeglarza tam gdzie chciałby dopłynąć. Bohater szuka swojej zmarłej żony na jednej z wysp, na wyspie umarłych, sam płacąc za to słoną cenę. Na szczęście opowiadanie napawa optymizmem i jest prawdziwym ukojeniem całego tomu.

Moa już wspomniałeś o „Karze większej”, „Ostatnich, którzy wyszli z raju”, "- Wrócieeś Sneogg, wiedziaam..." to są zdecydowanie najlepsze pozycje z tego tomu. Ale każde opowiadanie w tym zbiorze jest godne polecenia: „Kocia obecność”, „Akt szkicowany ołówkiem”, „Trzeba przejść groblą”, "Absolutny powiernik Alfreda Dyjaka" (to mi się osobiście najmniej podobało, ale i tak jest ok.), i „K. miał zwyczaj…” (to trudno nazwać opowiadaniem, nie wiem co to jest).

Moandor

Strażnik słów Moandor

23.05.2009
Post ID: 44276

Wspomniałem o tych kilku opowiadaniach, ponieważ najbardziej mi się podobały w zbiorze. Reszta, którą przywołujesz nie zrobiła na mnie tak pozytywnego wrażenia. "Trzeba przejść groblą" i "Absolutny powiernik Alfreda Dyjaka" były dla mnie zbyt pokręcone, trudno było zrozumieć o co dokładnie chodzi. Zbyt nieskładne teksty, w mojej ocenie oczywiście.

Moandor

Strażnik słów Moandor

19.08.2009
Post ID: 47189

Recenzja z Czasu Imperium.

Marek S. Huberath [color=#00FF00]Balsam długiego pożenania[/color]

http://www.wydawnictwoliterackie.pl/okladki/1544.jpg

Odnoszę wrażenie, że Marek S. Huberath jest w środowisku entuzjastów fantastyki pisarzem trochę zapomnianym. Może dlatego, że publikuje raczej niewiele, że nie mówi się o nim tak często jak o Andrzeju Pilipiuku, Mai Lidii Kossakowskiej albo o Jarosławie Grzędowiczu. A jednak, jeżeli poszukujecie wśród utworów fantastycznych dobrej, mądrej i wartościowej literatury, warto przyjrzeć się twórczości Marka S. Huberatha, jakby nie było zdobywcy co najmniej dwóch Zajdli i kilku nominacji do tej prestiżowej nagrody.

Wśród zgromadzonych w tym zbiorku tekstów także znajdują się działa uhonorowane laurami. Rozpoczynające naszą przygodę opowiadanie pt. „- Wrócieeś Sneogg, wiedziaam…” zdobyło pod koniec lat 80-tych pierwsze miejsce w II konkursie Fantastyki. Pewnie nikt by tego dziś nie pamiętał ani nie wspominał, gdyby nie to, że w tym samym konkursie trzecie miejsce zajął Andrzej Sapkowski ze swoim okrętem flagowym, wiedźminem Geraltem. Dawno to było bo dawno, ale nadal stanowi solidną rekomendację dla tekstów Marka S. Huberatha. Z zebranych w „Balsamie długiego pożegnania” opowiadań wyróżnia się także „Kara większa” – kolejny wyśmienity tekst, nagrodzony Zajdlem w kategorii najlepsze opowiadanie roku 1991, a także „Ostatni, którzy wyszli z raju”, laureat Śląkfy. Do swoich ulubionych dołożę jeszcze „Trzy kobiety Dona”.
Jeśli trzeba byłoby określić motyw przewodni opowiadań, jakąś wspólną cechę, która łączy je wszystkie, powiedziałbym, że są tą dość pesymistyczne zakończenia. Autor zaznacza, że kolejność tekstów nie jest przypadkowa, że starał się umieścić je tak, żeby „nadzieja rosła”. I tak rzeczywiście jest. Od poruszającego do głębi „- Wrócieeś Sneogg, wiedziaam…”, aż po niemal kojące ostatnie, opowiadanie tytułowe. Ale poza powyższym teksty są bardzo różnorodne, co jest niewątpliwą zaletą zbioru. Postaram się w kilku słowach przybliżyć tematykę poszczególnych opowiadań. „- Wrócieeś Sneogg, wiedziaam…” – pierwsze opowiadanie w zbiorze, ale także pierwszy w ogóle tekst Huberatha, z jakim miałem styczność. I od razu zrobił na mnie wielkie wrażenie.
Akcja rozgrywa się po wojnie atomowej. Ludzie żyją w podziemnych schronach. Większość rodzi się upośledzona, a tylko Ci, których stopień upośledzenia okaże się w granicach normy mają szansę otrzymać miano człowieka. Resztę klasyfikuje się jako materiał biologiczny do przeszczepów. W jednym z Pokoi, w których 'hodowani' są przyszli ludzie czytelnik gości przez pewien czas. Upośledzone istoty bardzo szybko zyskują naszą sympatię. Przez jakiś czas przebywamy z nimi, poznajemy miejsce, w którym żyją. Później, niektórym z nich być może dane będzie trafić do normalnego społeczeństwa. No właśnie, czy normalnego? Czy traktowanie istot w pewnym stopniu upośledzonych (ale przecież żyjących, rozumnych) jako niższą kategorię, jako żywe magazyny organów do przeszczepów to cecha rozwiniętej cywilizacji?
Przemawia za tym argument, że jest to konieczne do przetrwania rasy ludzkiej po wielkim kataklizmie. Ale czy jest to słuszny argument, zwłaszcza patrząc oczami Snorga, Tib czy Piecky'ego? Musicie sami ocenić. Zakończenie jest pesymistyczne. Jeśli kiedyś oglądaliście film „Wyspa” - jest to prawie klon opowiadanie Marka S. Huberatha. Ludzie żyjący w zamkniętym bunkrze, przekonani, że na zewnątrz panuje promieniowanie, a tak naprawdę ich istnienie podyktowane jest chęcią bogatych tego świata dla przedłużenia sobie życia. Kolejne opowiadanie, „Trzy kobiety Dona”, to próba opisu życia ludzkości na dotkniętej katastrofą Ziemi. Opisu tego autor dokonuje na przykładzie czwórki bohaterów, tytułowego Dona i jego trzech towarzyszek.
Po serii gwałtownych rozbłysków, które zniszczyły wszelkie życie na zachodniej półkuli Ziemi, słońce straciło swoją moc. Dając ledwie pomarańczowe światło, nie jest w stanie ogrzać planety dostatecznie mocno, dlatego lądy zaczęła pokrywać coraz większa czapa śniegu. Bohaterowie są uciekinierami z miasta, w którym, domyślam się, na skutek nieopisanej awarii (być może elektryczności) dalsze życie stało się niemożliwe i groziło zamarznięciem. Ludzie opuszczają swoje domy i na własną rękę próbują przedrzeć się przez metrowe zaspy śnieżne do innych większych skupisk ludzkich. Taka wędrówka jest właśnie przedmiotem niniejszego opowiadania. Marek S. Huberath bardzo, rzekłbym, realistycznie przedstawił trudy i zmagania się czwórki ludzi z bezwzględną naturą. Wszechobecny mróz, wykańczające przedzieranie się przez wielkie śnieżne zaspy, poszukiwanie schronienia na noc, codzienna loteria, w której przegrana może zakończyć się śmiercią. Bardzo sugestywny tekst, także bez happy endu.

Bohaterem „Kary większej” jest Ruder Milenkowicz, człowiek, który trafił do piekła. Na początku jednak trudno jest się zorientować, gdyż miejsce, w którym przebywa bardziej przypomina jakieś sowieckie lub hitlerowskie więzienie. Ruderowi zakomunikowano, że czas jego mąk się skończył i zostanie przeniesiony do Nieba, tak mu się przynajmniej wydaje...
Trafia do pomieszczenia przejściowego, gdzie lekarze będą próbowali doprowadzić jego ciało do stanu używalności po torturach. Mimo to i tak nie będzie wyglądał już tak jak dawniej.
Po krótkim leczeniu zostaje przetransportowany na górę. I tu okazuje się, że Niebo nie wygląda tak jak każdy to sobie wyobraża. W tym tekście już wydać zafascynowanie autora tematem religii, który później przewija się również w jego powieściach. Jak wyglądało będzie nasze życie po śmierci, jaka będzie kara za nasze grzechy, a jaka nagroda za dobre uczynki. Co dzieje się z dziećmi nienarodzonymi, które zginęły w wyniku aborcji? W Karze większej Rud zaprzyjaźnia się z jedną taką dziewczynką, Patrycją. Spotkaliście się kiedyś z problemem aborcji w fantastyce? Bardzo podoba mi się w opowiadaniach Huberatha ten proces, w którym bohater powoli odkrywa rzeczywistość, w której się znalazł. Na początku nie wie za wiele, ale z każdym dniem dobudowuje sobie kolejne fragmenty układanki, poznaje kolejny fragment całości. Ale podobnie jak w pierwszym opowiadaniu prawda okazuje się smutna. To trochę godzi w moją sympatię do pozytywnych zakończeń, ale mogę autorowi wybaczyć, bo w zamian za to daje mi naprawdę dobry tekst, oryginalny, niebanalny.
„Ostatni, którzy wyszli z raju” można zaliczyć w zasadzie do minipowieści. Jest to najdłuższy tekst w zbiorze. Akcja rozgrywa się w Ameryce, na uniwersytecie Maratheon. Jest to jednak zupełnie inna Ameryka od tej, którą znamy obecnie. Opuszczone i zdewastowane lotniska, gdyż niewielu Amerykanów stać na przelot samolotem, domy oświetlone przez dłuższy czas świeczkami, ponieważ elektryczność jest piekielnie droga. Na całym uniwersytecie tylko 18 sprawnych komputerów, do których ustawiają się kolejki naukowców. Wszystko to obserwujemy oczami uczonych, towarzysząc im w codziennych zajęciach. Drugim, fundamentalnym tematem opowiadania jest przylot na Ziemię obcych. Ale nie zielonych ludków z Roswell, ale istot bardzo przypominających ludzi. Jak się okazuje kolonizatorów Ziemi, od których człowiek wziął swoje istnienie. Teraz przylatują ponownie, ponieważ ich rodzima planeta powoli zamiera na skutek wypalenia się miejscowego słońca. Heddeni osiedlają się w Ameryce, a wielu z nich, dzięki swojej wrodzonej chęci poszerzania wiedzy zajmuje stanowiska profesorów na uniwersytetach. Huberath opisuje w tym opowiadaniu również niechęć do obcych. W dobie powszechnego kryzysu władza próbuje znaleźć kogoś, na kogo można by zrzucić winę za pogarszający się stan gospodarki.
Bardzo ładnie opisana jest w tym tekście bieda, życie, w którym trzeba oszczędzać każdy grosz, w którym na przyjazd autobusem na uczelnie mogą pozwolić sobie tylko profesorowie, gdzie studenci skazani są na mieszkanie w wieloosobowych ruderach. Społeczeństwo na granicy upadku.

Znajdziemy w książce także kilka krótszych tekstów, takich jak „Kocia obecność”, historia fotografa, którego zaczynają odwiedzać nieboszczycy, „Akt szkicowany ołówkiem”, o człowieku spotykającym po wielu latach swoją pierwszą miłość i o tym co z tego wynikło, czy też „Absolutny powiernika Alfreda Dyjaka”, zakręcony tekst o człowieku, który dowiaduje się, że jest częścią programu symulacyjnego pewnej kosmicznej istoty, próbującej odtworzyć dzieje i upadek Ziemi.
„Balsam długiego pożegnania” – ostatni tekst, bardziej przypomina swego rodzaju wschodnią baśni, aniżeli pełne pesymizmu teksty z początku książki. Historia żyjącego na bliżej nieokreślonym archipelagu wysp Lorenza, nauczyciela, który na skutek zarazy stracił swoją ukochaną żonę. Dowiaduje się jednak od żyjącego na wyspie malarza, że nieopodal na morzu, o dzień wiosłowania znajduje się tajemnicza Wyspa Umarłych, na którą po śmierci trafiają wszyscy ludzie. Wyspę widać jedynie w gęstej mgle i dopłynąć do niej można jedynie samotnie. Lorenzo podejmuje ów trud w poszukiwaniu ukochanej żony. Czy owa wyspa rzeczywiście istnieje, czy uda mu się spotkać żonę? Czy żywi mają wstęp do królestwa zmarłych, a jeśli tak, to czy mogą bezkarnie stąpać po jego ziemi? Opowiadanie to skojarzyło mi się ze „Starym człowiekiem i morzem” Hemingwaya. Być może przez hiszpańskie realia, być może przez samotną podróż Lorenza, która przypomniała mi zmagania Santiago. Tak czy inaczej wspomniana przez autora obietnice, że „nadziej rośnie” z lekturą kolejnych tekstów została dotrzymana. Po wielu pesymistycznych wątkach ostatnie opowiadanie swoim spokojem stanowi dla czytelnika niczym ów tytułowy balsam.
Obcowanie z „Balsamem długiego pożegnania” stanowi niewątpliwą przyjemność, przyzwoitą ucztę literacką. Teksty to niepospolite, oryginalne, podnoszące kilka ciekawych tematów. Taki już jest Huberath. Nie spodziewajcie się oklepanych wątków i prostych tekstów, jakich wiele napisano i zapomniano w historii fantastyki polskiej. Ale wymagającej literatury na wysokim poziomie, a i owszem.

Mirabell

Mirabell

13.09.2009
Post ID: 48372

No to i ja się moją refleksja na temat pana Huberatha podzielę. Ostatnio sięgnęłam po "Gniazdo Światów": książka znana, na okładce pozytywna recenzja Oramusa, autor w jednym szeregu przez krytyków z Dukajem stawiany, więc pewnie warto. Muszę powiedzieć, że mam mieszane uczucia.

Zacznę od minusów. Zanim główny bohater sięgnie po tytułową książkę (a że co prawda z fizyką idzie mu nieźle, ale z kojarzeniem na innych poziomach trochę u niego kiepsko robi to dopiero w dwóch trzecich powieści) czytelnik zmuszony jest zapoznać się z nudną fabułą, galerią stereotypowych postaci i drewnianymi dialogami. Sam pomysł na „Davida Śmierć”, wokół którego giną ludzie jest niezły, poruszany problem różnicy czasu ciekawy, nawet owe krainy ze swoją nieszczęsną segregacją ludzi „kolorami” można by jakoś nieźle rozwinąć. Niestety. Kiepski pomysł na zawiązanie akcji (główny bohater stęskniony za ukochaną żoną myśli o jej wielkich, błękitnych oczach, w których to utonąć można... toż to banał na banale!) i jej kontynuację (fabuła jest prosta i jednowątkowa, przez co schemat: nuda dnia codziennego – rozmowy o fizyce – czyjaś śmierć staje się łatwo zauważalny), bohaterowie do niczego (zbuntowany młodzieniec o imidżu punka z wysoką inteligencją i pasją do przedmiotów ścisłych? No ja was proszę), nieumiejętność budowania napięcia (a aż się prosi!), do tego motyw segregacji i statku więziennego żywcem przeniesiony z wszelkich możliwych książek obozowych (zresztą jedna z zagnieżdżonych fabuł książki też do tego nawiązuje... nie wiem, co autor chciał przez to powiedzieć, ale mnie się to wydało niesmaczne). Na domiar złego, główny bohater to ciamajda nieskażona głębszą myślą. Skojarzenia idą mu ciężko: jakby wokół mnie działo się tyle dziwnych rzeczy, z czego część związana z tajemniczą książką a następnie ukochana osoba by mi powiedziała, że kiedy ową książkę czytam, to ona lepiej się czuje... chyba jednak byłabym skłonna uwierzyć. Nie mówiąc już o tym, że pół miasta leży w gruzach z jego powodu, sławny fizyk twierdzi, że tylko nasz bohater może rozwiązać tą zagadkę, lekarka sugeruje, ze rozwiązanie mogłoby uratować jego chora na raka żonę, a ten nawet próbować nie zamierza. No bo po co, w końcu ma tyle rzeczy do roboty w pustej dzielnicy, nie mając pracy i wiedząc, że cały rząd krainy czeka w napięciu, aż coś ze sobą zrobi i uwolni ich od siebie.

Dodałabym, że bohater jest strasznie nudny i nieciekawy, ale tu widzę celowy zamysł autora, całkiem niezły zresztą. I w tym miejscu przejdę do plusów.

Po kiepskich 200 stronach książki następuje te 70, dla których warto ją przeczytać. Mimo iż zdolność konstruowania świata przedstawionego autora nie wzrasta, to tu popisuje się on naprawdę ciekawymi pomysłami. Wychodzi z tego ambitna próba podejścia do literatury, czy też – bo chyba tak można to interpretować – do narracji. Tu napięcie rośnie wraz z odczytywanymi przez bohatera notatkami Haigha, a czytelnik zyskuje niepokojące wrażenie, ze jest wciągnięty w całość konstrukcji, wrażenie, które poprzez apostrofy na końcu przerodzi się w rzeczywistość. Dodatkowo to, co w tego typu książkach lubię najbardziej – matematyczne wzory na transcendencję, teoria elementów świata jako istniejących w Kartotece Superświata, literatura jako klucz do rzeczywistości. Mrau. Nietypowe, ciekawe podejście do pisania, próba określenia modeli czytelnictwa (wydaje mi się jednak, że autor wybrał jako wzór ten najbardziej powierzchowny, z czym się nie zgadzam), interesująca koncepcja - można to tak rzeczywiście (jak napisała Infero) nazwać – filozoficzna. Szkoda, że to wszystko dopiero na końcu. Jestem w stanie uwierzyć, że taki był zamysł konstrukcyjny książki, ale mimo wszystko jest wprowadzony w życie nieporadnie. No i pozostaje to samo pytanie, co przy (nieporównanie według mnie gorszym, ale jednak) "Sklepiku z Marzeniami Kinga": czy warto było pisać 3/4 nudnej książki, by zakończenie było bardziej efektowne?

Od razu zaznaczę jeszcze jedną rzecz, zanim ktoś odpowie mi słowami, które często słyszę: ale to jest fizyk, ścisłowiec itd. Pomijając moje osobiste zdanie o tych wszystkich podziałach należy przyjąć, że człowiek, który zabiera się do literatury z którejkolwiek strony jest tylko pisarzem lub czytelnikiem, nikim mniej i nikim więcej. I należy oczekiwać od niego tego samego, co od innych pisarzy i czytelników. Braki w warsztacie pana Huberatha są niestety, moim zdaniem, spore. Kierując się pragnieniem pokazania głównej idei zaniedbał swoje światy, skonstruował je pobieżnie i mało szczegółowo, nie zadał sobie trudu zgłębienia innych dziedzin niż swoja (a np. aż korci, żeby zapytać: skąd się biorą Imiona Ważne? Jaki to język? I czy we wszystkich Krainach wszyscy mówią tym samym językiem, a skoro tak, to dlaczego jest ich przynajmniej dwa – potoczny, ten od Imion Ważnych i ten – być może ten sam – od imion potocznych?) A że da się wprowadzać w życie szalone pomysły i jednocześnie popisywać się świetną umiejętnością konstruowania fabuły, dobrym językiem i niesamowitym poczuciem humoru udowodnił już chociażby Stanisław Lem ;)

Tabris

Tabris

30.11.2009
Post ID: 50740

Przeczytałem "Balsam długiego pożegnania". Podobnie jak na Moandorze zrobiło na mnie spore wrażenie opowiadanie "Wrócieeś..." i "Ostatni, którzy wyszli z raju". Pocieszam się, że pesymizm pierwszych opowiadań z tomu wynika z czasu ich napisania, "Wrócieeś... " jest z, bodajże, 1987, więc czarnowidztwo autora wydaje mi się uzasadnione. Muszę przyznać, że Huberath jest niezwykle zainteresowany życiem po śmierci. W swych opowiadaniach bada różne warianty tegoż, od dość mrocznej "Kary Większej" po liryczny "Balsam długiego pożegnania", który wydaje mi się być najlepszym, a na pewno najpiękniejszym opowiadaniem, ciekawa jest też koncepcja z "Kociej obecności" Czarny humor, jak mi się zdaje został zawarty w "Akcie szkicowanym ołówkiem". Tym niemniej ewidentnie humorystyczny jest "K. miał zwyczaj", pewnie dlatego autor tak skrócił to opowiadanie, aby nie stracić renomy pesymisty (choć w sumie utworek kończy się mało zabawnie dla głównego bohatera).
W każdym razie "Balsam" zachęcił mnie do tego by sięgnąć po kolejne pozycje z dorobku autora, zapewne będzie to "Miasta pod skałą".

Infero

Infero

4.12.2012
Post ID: 72273

Ukazała się właśnie najnowsza powieść Marka S. Huberatha "Portal zdobiony posągami". Premiera książki miała miejsce 28 listopada, ale to dziś ukazała się w warszawskich księgarniach. Po poprzedniej powieści- "Vatran Auraio", która zdecydowanie trzymała poziom- oczekuje od najnowszej przynajmniej tego samego.
Może ktoś jeszcze czekał na tę książkę tak samo jak ja?

Moandor

Strażnik słów Moandor

3.05.2013
Post ID: 73771

Infero

Ukazała się właśnie najnowsza powieść Marka S. Huberatha "Portal zdobiony posągami". Premiera książki miała miejsce 28 listopada, ale to dziś ukazała się w warszawskich księgarniach. Po poprzedniej powieści- "Vatran Auraio", która zdecydowanie trzymała poziom- oczekuje od najnowszej przynajmniej tego samego.
Może ktoś jeszcze czekał na tę książkę tak samo jak ja?

Zafascynowałem się Huberathem czytając jego opowiadania ze zbioru Balsam długiego pożegnania. Od tamtej pory kupuję w ciemno każdą jego książkę. Niestety jakoś utknął mi kolejce książek do przeczytania. Mam Vatran Auraio, Portal też zakupiłem jak tylko się ukazał.

Infero: może już przeczytałaś Portal? Możesz dwa słowa rekomendacji ? :)