Gorące Dysputy

Fotel, fajka - filozofia - "Demon Descartes'a czyli Pierwszy Matrix"

Osada 'Pazur Behemota' > Gorące Dysputy > Fotel, fajka - filozofia > Demon Descartes'a czyli Pierwszy Matrix
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Sandro

Sandro

6.07.2011
Post ID: 63660

Czyszcząc swoją fajkę, Sandro rozpoczął:

- Jeden z niedawnych Ruchomych Obrazów, znany jako Matrix, opiewano głośno i szeroko jako "filozoficzny", choć ja osobiście pośród całej tej rąbanki i kiepskiego aktorstwa byłem w stanie wyłowić jeno jedną filozoficzną ideę wartą dyskusji, i to w dodatku starą jak świat. Chodzi oczywiście o zagwozdkę znaną jako "Demon Descartesa" (czy też Kartezjusza). Zagwozdka ta dotyczy solidności naszej wiedzy o świecie zewnętrznym.

Formulacja Kartezjusza może nam się dziś wydać nieco anachroniczna, na szczęście istnieje analogiczny współczesny argument znany jako "mózg w słoiku". Ci, którzy oglądali wyżej wspomniany kicz, więdzą mniej więcej o co chodzi. Dla pozostałych tutaj jest treściwa formulacja autorstwa Williama Poundstone'a:

"Całość naszego doświadczenia to strumień impulsów nerwowych. (...) Wszyscy wyobraziliśmy sobie świat który może wyjaśnić unikalny zbiór impulsów nerwowych, jakie otrzymaliśmy od chwili narodzin (i kilka mięsięcy wcześniej). Konwencjonalny obraz prawdziwego, zewnętrznego świata nie jest jedynym możliwym wyjaśnieniem tego neuronowego doświadczenia." (Labirynths of Reason, 1991, s. 8, tłumaczenie moje)

Innymi słowy, konwencjonalny obraz świata zakłada, że jest on wypełniony rzeczami typu planety, stoły, słoiki z dżemem, prawa fizyczne, awangardowi poeci i skarpetki na moich stopach, jak również owe stopy. O "istnieniu" tych rzeczy dowiadujemy się poprzez nasz aparat zmysłowy. Rzecz w tym, że wspomniane rzeczy wcale nie muszą istnieć, by nasz aparat zmysłowy produkował wrażenie ich istnienia. Sensacje związane z jedzeniem besztyku albo dotykaniem trawy to tylko odpowiedno zintrepretowane sekwencje impulsów nerwowych wysyłanych do mojego mózgu z receptorów zmysłu smaku i dotyku. Gdyby ktoś wsadził mi elektrodę w mózg i dokonał elektrycznej stymulacji odpowiednich jego obszarów, wydawałoby mi się, że jem befsztyk (i podobne eksperymenty przeprowadzano już w neurologii). Teraz wyobraźmy sobie, że jakiś neurolog przyszłości wtyka mi w mózg nie jedną, ale setki milionów wysoce wyrafinowanych elektrod i symuluje nie pojedyńcze doświadczenie, ale całość mojego życia, od narodzin do śmierci, każdy pojedyńczy komponent każdej chwili, każda zmysłowa sensacja przetłumaczona na język impulsów nerwowych i bezbłędnie zaaplikowana odpowiedniej szarej komórce (ten właśnie wredny neurolog to dzisiejszy odpowiednik kartezjuszowskiego demona).

Oczywiście, fizjologiczne detale naszego systemu nerwowego mogą również być tylko symulacją - być może mózgi w ogóle nie istnieją, a "prawdziwa" rzeczywistość naszego neurologa może być tak odmienna od naszej, że kompletnie niewyobrażalna. To jednak nie szkodzi naszemu argumentowi, albowiem logicznie zakłada on tylko trzy rzeczy:
1. Istnienie podmiotu (istnienie "ja")
2. Istnienie rzeczywistości zewnętrznej i niezależnej wobec podmiotu (jak chociażby laboratorium wrednego neurologa)
3. Itnienie jakiegoś systemu komunikacji pomiędzy powyższymi (jak owe elektrody, albo ta wtyczka w karku w Matrixie). To jest to co zazwyczaj rozumiemy pod pojęciem "aparat zmysłowy".

Czysto logicznie, argument wygląda tak: Podmiot ma dostęp do rzeczywistości zewnętrznej tylko poprzez swój aparat zmysłowy, w związku z czym wiarygodność jakiekolwiek wiedzy na temat rzeczywistości zewnętrznej zależy od wiarygodności aparatu zmysłowego. Aparat zmysłowy sam jest częścią rzeczywistości zewnętrznej, w związku z czym jakiekolwiek twierdzenie odnośnie jego wiarygodności jest cyrkularne: aby wiedzieć, że aparat zmysłowy jest wiarygodny, musielibyśmy wpierw wiedzieć, że aparat zmysłowy jest wiarygodny. Skoro nie możemy potwierdzić wiarygodności naszego aparatu zmysłowego, nie możemy potwierdzić wiarygodności naszej wiedzy na temat świata zewnętrzenego. W związku z czym nasza wiedza na temat świata zewnętrznego nie może być pewna.

Zawartość wszystkich naszych sensacji zmysłowych ma więc przynajmniej dwa wyjaśnienia:
1. Świat istnieje z grubsza tak jak go postrzegamy, a nasze zmysłowe wrażenia zewnętrznych obiektów są generowane przez te właśnie obiekty, istniejące niezależnie od naszego ich postrzegania (to stanowisko jest znane jako "naiwny realizm").
2. Wredny neurolog, czy też kartezjuszowski demon, czy też "maszyny" we wspomnianej hańbie kinematografii, czy też coś jeszcze innego, oszukuje nasz aparat zmysłowy; wszystkie nasze sensacje są symulacją i nie mają wiele wspólnego z "prawdziwą" rzeczywistością.

Filozoficzny (epistemologiczny) problem, jaki ta zagwozdka stawia przed nami, jest następujący: czy możemy w jakikolwiek sposób stwierdzić, która z powyżsych sytuacji jest prawdziwa? Czy możemy wykluczyć, że żyjemy w Matrixie? Jak?

(Zauważcie, że z Matrixa można się wybudzić, plus istnienie agentów i innych anomalii mogłoby być wskazówką, że coś jest nie tak z tą rzeczywistością. Jednak filozoficzne eksperymenty myślowe nie dopuszczają dróg na skróty: symulowana rzeczywistość Descartesa jest perfekcyjna pod każdym względem, i nie można się z niej wydostać.)

Pytania dodatkowe, które mogą nam pomóc w dyskusji:
1. Co rozumiemy przez stwierdzenie "zewnętrzna rzeczywistość", albo przez to, że coś "naprawdę" istnieje?
2. Czy iluzja do tego stopnia doskonała, że nie można w żaden sposób stwierdzić jej iluzoryczności, jest nadal iluzją?

(I błagam, nie będziemy tu dyskutować, czy Matrix był dobrym filmem (nie był). Dla tych zainteresowanych artystyczną implementacją idei kartezjuszowskiego demona, polecam "Kongres futurologiczny" Stanisława Lema: dzieło znacznie lepsze, i znacznie wcześniejsze, niż Matrix)

Tarnoob

Tarnoob

7.08.2013
Post ID: 74959

Temat się o dziwo nie rozwinął, ale przypomniało mi się, że istnieje nieformalny argument za tym, że żyjemy w komputerowej symulacji lub czymś podobnym.

Patrząc na swoją cywilizację, wiemy że przy odpowiednio długim rozwoju – być może za kilkadziesiąt lat – można komputerowo symulować rzeczywistość, tzn. jakieś przybliżenie albo wycinek tej naszej. Gry komputerowe to tego uproszczona zapowiedź.

Takiej właśnie rozwiniętej kulturze nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tych symulowanych rzeczywistości – dość wiernych, z podłączonymi albo symulowanymi świadomymi podmiotami – nie tworzyć więcej niż jednej.

W tym wypadku zakładając, że wszystkie symulacje są rozpoczęte w jednej, bardziej realnej rzeczywistości, dochodzimy do wniosku, że światów wirtualnych jest więcej, może nawet dużo więcej niż światów realnych (pewnie tylko jeden). Nie istnieje żadne jasne kryterium pozwalające „od środka”, empirycznie ocenić, czy dany świat jest symulacją czy nie – dlatego jest się zdanym na prawdopodobieństwo, a jest dużo bardziej prawdopodobnym, że żyjemy w jednej z symulacji niż że w jednym jedynym świecie realnym.

Dodatkowo wirtualność naszego świata tłumaczyłaby pewne niejasności, np. ciemną materię i energię, zjawiska paranormalne, itd. jako usterki i bugi.

Hipoteza kusząca, bo są na nią aprioryczne argumenty a w dodatku tłumaczy obserwowane zjawiska. Epistemiczni pedanci mogliby się przyczepić do tego, że trudno jest ją zweryfikować albo sfalsyfikować.