Oberża pod Rozbrykanym Ogrem

Gry Wyobraźni - "Purgatorium [Gra]"

Osada 'Pazur Behemota' > Gry Wyobraźni > Purgatorium [Gra]
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Nitj Sefni

Nitj Sefni

30.06.2018
Post ID: 85067

Oparty o lodową ścianę nie czuł nic. Fizycznie, bo emocjonalnie czuł bardzo wiele, choć nie było w tym żadnego porządku. Ot chaos przeplatający się z chaosem. Gdzieś w tej zupie splątanych jaźni przebłyskiwały okruchy świadomości – delikatne, jasne i krótkotrwałe. Zupełnie jak płatki śniegu. Jakże krótko żyją takie płatki.

Pozbierał się, przynajmniej częściowo. Udało mu się objąć wszystkie cząstki składowe jego istoty, ale niewiele to zmieniało. Wciąż żyły własnym życiem. Znalazł jednak punkt zaczepienia. Otto Kamphausen – to on nadawał temu wszystkiemu sens. Cała reszta to idee, lub cienie dawnych istnień – majaczące duchy. Ale Otto był żywy. Choć nie górował wyraźnie siłą nad resztą, był najłatwiejszy do zrozumienia, najbardziej ludzki. Stał się więc kotwicą łączącą nowo powstały byt z resztą wszechświata.

Spoglądając z boku na tworzące go siły i byty wzniósł się ponad zwyczajny poziom świadomości i dokonał transcendencji. To jednak wciąż za mało. Jeżeli chciał dalej funkcjonować musiał nad nimi zapanować, a w przyszłości może nawet złączyć je w jedno. Wtedy mógłby rozszerzyć swoje kompetencje na inne jaźnie. Jakże wielki potencjał. Czymże jest król IV Rzeszy w porównaniu z władcą jaźni. Król jest pojedynczym człowiekiem, on zaś stałby się Narodem. Czy tym właśnie jest król szczurów? Serwerem dusz panującym nad jaźniami swoich poddanych – jedną wolą w wielu ciałach? Jeżeli tak, to On może stać się znacznie potężniejszy.

Trzeba zadbać o fizyczny nośnik. Na razie będzie mi potrzebny.
Dotknął swojej twarzy. Strzępy skóry i mięśni zwisały paskudnie odsłaniając fragment czaszki. Przycisnął je do głowy. Przez chwilę utrzymały się na dawnym miejscu zlepione zgęstniałą od zimna krwią, ale zaraz się odkleiły wracając do poprzedniego stanu. Chwycił je mocno i zaczął szarpnięciami odrywać, licząc, że po tym zabiegu będzie wyglądał choć odrobinę mniej makabrycznie. Po wszystkim spojrzał na trzymane w dłoniach krwawe ochłapy.
Czy powinienem to zjeść?
Po krótkim namyśle odrzucił strzępy skóry w śnieg i uznał, że niektóre z jego nowych osobowości lepiej będzie po prostu ignorować.

- Lara, najdroższa! – Otto wybuchł szczęściem widząc swoją córkę całą i zdrową. Czy raczej Kamphausen Senior widząc swoją wnuczkę, którą kochał mimo, iż miał jej za złe związek z Arabem? Nie, raczej Otto. On niestety nie wyglądał tak dobrze jak Laura – zamknięty w cudzym i zmasakrowanym ciele mógł jej się wydać obcy. Ten drugi Otto też nie przypominał siebie (czy raczej jego), co przynosiło pewną ulgę.
Nie powinno być nas dwóch. Trzeba to naprawić.
Podjął więc decyzję o połączeniu „siebie” ze „sobą”. Jednak bynajmniej nie na drodze pokojowej. Zwracając się z makabrycznym, ale radosnym uśmiechem do swojej ukochanej córki-wnuczki przypuścił jednocześnie mentalny atak na umęczony starczy umysł skryty za pijawkowym kombinezonem – swój własny, a jednak dziwnie obcy. Dotarcie do niego nie było trudne, gdyż czuł wyraźnie silne, wielopoziomowe połączenie między nimi dwoma.
Ja jestem Otto Kamphausen – jedyny i zupełny!
Na te słowa z głębi splątanych chaotycznym węzłem dusz odpowiedział mu obcy głos, niczym autonomiczne echo.
Ich bin das Volk

I zapytał go: Jakie jest twoje imię? Mówi Mu: Legion imię moje, bo jest nas wielu.” ~ Mk 5, 9

Xelacient

Xelacient

4.07.2018
Post ID: 85074

Choć ogarnięty paranoidalną walką o przetrwanie rój pijawek bardziej przeszkadzał niż pomagał to przynajmniej nie zaczął atakować sojuszników. Był to pewien sukces sam w sobie. A, że szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na ich stronę i zagrożenie zaczęło mijać to i powód do panicznego strachu zaczął mijać. Do tego gdy Elias siłą swojej woli przezwyciężył jad czarnego nurtu nektarem białego to zaczęło się spokojne rozpływanie się wynaturzonych członków hydry. Po stopieniu się pijawkoklucze połączyły się w jedną spokojną masę.

I tak jak Niemcy walcząc z dziedzictwem III Rzeszy wyparły się swojej historii i tożsamości tak i Otto walczył ze swoim dziedzictwem tak mocno, że zaparł się samego siebie. Tak jak miejsce "Jednego narodu, jednej rzeszy i jednego wodza" zastąpiło "multi-kulti, internacjonalizm oraz demokracja" tak i zamiast jednego Otto Kamphausena był rój ślimakokluczy, każdy z nich był na swój sposób świadomym bytem, każdy nawet miał w sobie pewną cząstkę Der Chemikera. Jednak teraz ten rój zachowywał się niczym demokratyczne społeczeństwo, czyli był podatny na manipulacje... oraz był niechętny walce, bo poszczególne ślimakoklucze nieszczególnie chętnie chciały ryzykować swoją śmiercią, nawet jeśli cały rój mógł zyskać.

Dlatego też "córka" nie miała najmniejszego problemu z "pogodzeniem" roju ślimakluczy. Dzięki cząstce świadomości Otto tkwiącej w każdej piajwce-obywatelu to ów demokratyczny rój pijawkokluczy bardzo entuzjastycznie zareagował na jej widok i robił to co mu nakazała. Szalał za nią niczym fani za Hansem Bulmą na scenie. Tak bardzo, że nawet nie zwrócili uwagę na nadchodzącego Wielo-Anshelma.

Bo w demokracji często bywa tak, że "demos" zajęty rozrywką, swoimi ulubieńcami oraz własnymi problemami nie dostrzega nadchodzących niebezpieczeństw, nawet gdy są wielkim legionem.

Garett

Garett

8.07.2018
Post ID: 85079

Oczyszczająca Biała fala zmiotła Czarne niteczki jakimi Wirus oplótł całe miasto i swoją armię zombie. Było ciężej niż się spodziewał, zwłaszcza, że Otto zamiast przejmować kontrolę nad swoimi strachami, to tylko je wzmacniał. Mimo wszystko nie był jednak wyzwaniem dla przewodnika Nurtów jakim było ciało Meliasa. Miasto na krótką chwilę przestało wyglądać jakby znajdowało się w Dondoryjonie, prędzej można by by je porównać do jakiegoś rajskiego pokoju będącego kompletnym przeciwieństwem tego w którym się znajdowali. Zmiana nie trwała długo, ale wystarczająca by oczyszczająca Biel obróciła w proch zombie, a część nawet przywróciła do życia (zapewne te, które zostały przemienione niedawno). W dodatku, w umysłowej pustce Eliasowi na chwilę mignął widok śnieżnobiałego anioła przypominającego jego brata, który świetlistą wiązką smagał czarnego diabła łączącego w sobie cechy Otto i Anschelma. Zapewne tak właśnie ciało Meliasa odbierało walkę Nurtów jaka tu przed chwilą miała miejsce. Nie żeby się bardzo myliło. Wirus zaiste przypominał na swój sposób demona. Odwieczna nieśmiertelna istota pływająca w Czarnym Nurcie tudzież sam Czarny Nurt. Wcielony koszmar pozbawiony twarzy, tożsamości czy nawet świadomości. Przeklęty pasożyt, który kształt przyjmował po nażarciu się negatywnymi emocjami, znajdując wreszcie punkt zaczepienie w świecie fizycznym. Zapewne wszystkie Nurty takie były. Niczym żywe istoty, ale jednocześnie zupełnie ich nie przypominające. Związane z konkretnymi emocjami i ideami, ale tak naprawdę o nie nie dbające dopóki czyjaś wola nie nada im tożsamości. Innymi słowy, tabula rasa. Zupełnie jak Melias.

W tej chwili Wirus nie stanowił żadnego zagrożenie. O ile wcześniej przybierał formę strachów Kamphausena, to teraz, próbując ratować swoje istnienie przed odesłaniem z powrotem do niczego nieświadomego Nurtu, pochłonął wszystkie emocje Otto, nie tylko te negatywne. W rezultacie niejako przestał być awatarem Czerni, a stał się żałosną kopią Der Chemikera, nie tak bardzo różniącą się od Doppelgangerów.

Natomiast ciało niesione odruchem wzbudzonym przed Eliasa uniosło Mjolnir i wystrzeliło z niego w nazistowskich oficerów. Broń była oczywiście atrapą, ale jednak lepszą niż zwyczajne blastery Ryjoknurów, tak więc dzięki sile wiary cytrynowy pocisk zasiał zamęt w szereg wroga, poważnie raniąc przy tym jednego z nich. Elias zamierzał zmusić ciało do oddania jeszcze kilku strzałów, a następnie chciał skupić się na wykorzystaniu pozostałej energii Bieli aby wzmocnić Pokojowiczów, jednak Mathias go powstrzymał.

-Hitler to tylko przeszkoda mająca odwrócić uwagę. Tak, walka ma służyć za rozrywkę dla Tuzów, ale tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia, może poza zarobieniem paru punktów i Oboli. Nic z tego jednak nie będzie miało znaczenie jeśli czas minie. Celem jest obraz, a Hitler istnieje po to aby go chronić. Jeśli go zabierzemy, będziemy mogli stąd po prostu uciec, a Naziści najprawdopodobniej przestaną istnieć.
-Hmm, masz rację, ale obrazów jest tutaj kilka. Możemy wykorzystać Meliasa aby wychwycił intencje ze słów jakie Hades wypowiedział w czasie odprawy i kazać mu dopasować je do obrazów z wystawy Aadolfa. Problemem jest jednak dostanie go. Ryjoknury są właściwie do niczego...
-...Ale Byty z Czerwonej Krainy właśnie straciły swojego władcę, więc będzie łatwo na nie wpłynąć.

I tak właśnie zrobili. Mathias przywołał wspomnienie słów Hadesa - ”Cel Misji: Odwiedzić Aadolfa Hitlera, odebrać od niego obraz z Psem i powiesić w miejscu Hands Resist Him „ – i, tak jak wcześniej to zrobili z jego pytaniem w Mowie Absolutu, „przytwierdził” do wielkich słów „PROSZĘ KONTYNUOWAĆ EKSPERYMENT” unoszących się w centrum pustki. Tym razem jednak słowa Hadesa nie znajdowały się w środku, a na początku. Na końcu umieścił widok wystawy obrazów Hitlera, natomiast sam zajął miejsce w środku, pomiędzy nimi, aby przypisany mu Srebrny Nurt pomógł wskazać „obiekt pragnień” Hadesa oraz Pokojowiczów.

Elias z kolei zajął się drugą częścią planu. Tym razem jednak musiał skorzystać z Nurtu, który nie został mu przypisany przez ciało Meliasa, ale jednocześnie był mu najbliższy. Przywołał wszelkie wspomnienia tego jak ich grupa owocnie ze sobą współpracowała. Przywołał wspomnienie Króla Kamehamehy, który w Czerwonej Krainie bardzo wspomógł Pokojowiczów. Chciał w ten sposób wezwać Spiżowy Nurt, symbolizujący współpracę i społeczeństwo, aby dzięki niemu wpłynąć na Czerwone Byty przywołane tu przez Anschelma. Pozbawione swego pana nie wiedziały co robić dalej, dlatego winny być podatne na manipulację. Za pomocą Spiżu i wspomnień o Kamehamesze wspomagający Pokojowiczów chciał wzbudzić w nich poczucie obowiązku względem nich. Poczucie obowiązku nakazujące dostarczenie Meliasowi obrazu, który wskaże za jego pomocą Mathias. Innymi słowy...

PROSZĘ KONTYNUOWAĆ EKSPERYMENT!

Wiwernus

Wiwernus

9.07.2018
Post ID: 85080

Biblioteka Losu

Wiwernus.

Odpowiedź wyprzedziła pytanie, tak jakby to Walter po mentalnym zjednoczeniu przepytywać zaczął klamkę i jednego z tuzów, a nie oni jego. Poddał się sile, która spajała wszystko wokół, pozwalając przepłynąć uniwersalnej prawdzie przez jego usta. Ton głosu był pozornie obojętny, zdradzał jednak swego rodzaju powagę i pewność, którą dało się z łatwością wyczuć, traktując jako wyraz opinii niekwestionowanego autorytetu. Przez moment tuzy zamilkły zdezorientowane, a tajemnicze imię klamka oraz OsiołekFan zbyli serdecznym, odrobinę cynicznym komentarzem.

OsiołekFan: Odpowiedź nieprawidłowa, Panie Piontek!

Elektryczność objęła ciała całej trójki, jednak nie spotkało się to z jakąkolwiek reakcją ze strony pokojowiczów. Niezależnie jak desperacko Hades intensyfikowałby potęgę wyładowań, te zdawały się przenikać ciała, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Dokładnie tak, jakby jakaś potężniejsza siła zainterweniowała w tej wyjątkowej chwili, chroniąc przed niestosowną karą. W momencie kiedy dalsze próby wymierzenia im cierpienia stawały się bardziej upokarzające dla Hadesa niż dowodzące jego bezwzględności i siły, ten zaprzestał ich.

Temat pytania zadanego Walterowi urwał się, jakby nigdy nie miał miejsca. Jedynie Goebbels spoglądający spode łba na swojego wybawiciela i zerkająca kątem oka Niema stanowili świadectwo, że przed chwilą wydarzyło się coś abstrakcyjnego i godnego podziwu. O ile lama wyrażała przede wszystkim nieśmiałą wdzięczność za uratowanie przed wyładowaniami, to kobieta zdawała się wyrażać szacunek wobec zjednoczonego Waltera, wykraczającego możliwościami ponad oczekiwania samego Hadesa, igrającego z siłami tak potężnymi, że jako jeden z nielicznych świadomym ich imion. Powstała między nią i emerytem więź umacniała się. Dotąd Walter, choć nazywał kobietę Erynią, cenił jej talent i pragmatyczne podejście, rozważając ją niejednokrotnie jako sojusznika. Ona zaś okazywała mu szacunek i wiele od niego wymagała, zresztą uratowała go w Pokoju Cmentarnym, a w IV Rzeszy Walter sam przed sobą przyznał, że ta wyrasta na jedyną, ewentualną sojuszniczkę. Zgrzyt pojawił się dopiero w Zamtuzie, a ogłuszenie Lei w Bibliotece tylko go powiększył.

Kolejne z pytań dotyczyć miało Goebbelsa, będąc formą wyboru zgodnej z prawdą odpowiedzi, ot kolejne wyzwanie związane z introspekcją i przyznaniem się do tego, kim naprawdę jest.

Pytanie (czyta: SalamizLammy): Co ukrywasz, a co naprawdę tak bardzo chciałbyś ogłosić?

a) Nie jestem lamą. Nazywam się Antonio Lamber. Forma jaką tutaj przybrałem to tak naprawdę wyraz mojej podświadomości, która uznaje tak upokarzającą karę za stosowną do moich poczynań za życia. Wiara, że jest ona słuszna jest tak silna, iż przemieniłem się za nim jeszcze opuściłem łono i zawitałem w Pokoju Narodzin. W tym momencie, gdy przyznaję ten fakt przed wami i samym sobą, moja duchowa przemiana dobiegnie końca, a ja zaznam oświecenia, przybierając prawdziwą, ludzką formę. Moja symboliczna kara dobiegnie końca, a ja ujawnię wam mój prawdziwy potencjał i talenty, które odmienią losy tej drużyny.

Uszy lamy uniosły się, a oczy zabłysnęły. Walter obserwował z uwagą jak stworzenie reaguje na teorię, która zgodna jest z jego przewidywaniami. Przez chwilę wydawała mu się nawet, że zwierzęce kształty formują się do postaci humanoidalnej, pozbawionej sierści, kopyt oraz pyska. Był wstanie nawet dojrzeć przez ułamek sekundy rysy twarzy Lambera, przystojne i latynoskie oblicze oraz sylwetkę mogącą stanowić wzorcowy przykład tego, czym powinna być tężyzna fizyczna. Goebbels wydawał się być co najmniej zaskoczony pierwszym wariantem. Nie dało się wyczytać czy zgadza się z myślą reprezentowaną przez odpowiedź i nie zmienił jeszcze formy, przypominając Walterowi, że nie powinien tak łatwo – nawet po zjednoczeniu – poddawać się sugestiom własnego umysłu.

b) Nie kocham Lei. Parodia pocałunku dokonana w Pokoju Sobowtórów i moje dalsze fascynacje stanowiły jedynie wyraz zwierzęcej, irracjonalnej chuci. Nie jestem zdolny do żadnych uczuć i trwam tu tylko dla uciechy bogaczy. Zmieniłem jedno zoo na drugie. I co najgorsze, nigdy nie udzielę tej odpowiedzi, tej poprawnej, bo choćbym wykształcił chór krtani odpowiadających w najpiękniejszych harmoniach, nie jestem zdolny, aby nieść słowami emocji, ani cokolwiek nazwać. Niczym nie różnię się od Lei.

Ten wariant oburzył Goebbelsa, a słowa o fałszywości jego pokrętnego przywiązania do córki Waltera szczerze zasmuciły. Sama możliwość, że nie kochałby kobiety, raniła go.

c) Kojący, przyjemny, kobiecy głos, który tak dobrze znam... Opiekuńcze bóstwo, które ujawniło się w mojej głowie nie jest tak naprawdę żadną charonitką czy innym wymysłem mojego umysłu. To mój wewnętrzny głos, który – na co przyszedł najwyższy czas – uznaję za swój własny. Powitajcie moją prawdziwą, ludzką i kobiecą formę, wyraz tego, że stałem się człowiekiem. Głęboko wierzę, że podobne złączenie bikameralnych aspektów umysłów spotka (M)Eliasa i moich braci z zoo. O to ja, we własnej osobie – Amelia Goebbels!

Lama splunęła nerwowo. Myśl ją zaintrygowała, choć dało się zauważyć, że szybko przestaje ją rozważać, skupiając się na wyczekiwaniu ostatniego wariantu. Poza tym – choć po zmianie linii czasu w Zamtuzie już mniej - wciąż z odrobiną choleryzmu reagował na wzmiankę o studencie. Mniej chodziło o ich konflikt o królestwo zwierząt, bardziej o zwykłą zazdrość o Leę.

Poza tym, homoseksualna miłość pół-człowieka, pół-bytu oraz pół-zwierzęcia, pół-człowieka zdawały się zbijać z pantałyku nawet kogoś takiego jak Goebbels.

d) Oświecenie, które tutaj było mi dane, boli mnie, przeszywa do kości. Teraz mam dwa więzienia – ziemskie i pośmiertne. Nie pasuję ani do lam, ani do ludzi. Miota mną zwierzęca ubogość, mam problemy z udźwignięciem dylematów moralnych tutaj obecnych. Bardzo chciałbym wrócić do dawnej nieświadomości. Los Piontka nauczył mnie jednak, że nie mogę uciekać w utratę wspomnień. To nie jest droga. Ufam mu – nie mniej, a nawet bardziej niż Amelii, która nadwyrężyła moje zaufanie, zabijając mnie – jak ojcu. On dostrzegł we mnie człowieka, czuję, że jego ofiara w tym prawdziwym świecie pozwoliła mi się wybudzić. Dostrzegając we mnie człowieka, uczynił mnie nim. Kocham go, a jeszcze bardziej jego córkę. Jest piękna, wrażliwa na przyrodę i wszystko co żywe. Tak samo jak ja jest jakże nierzeczywista i nie pasująca do tego świata, w którego okropnościach odnajduje jednak ulgę, ucieczkę z osłodzonej niewoli. Z nią chciałbym mieć kolejne dzieci, jak te które mam w Zoo i mieć będę Zamtuzie. Uratuję ją, tak jak Walter uratował mnie. I jeśli zajdzie taka potrzeba, to zginę za drużynę i za nią. Będę w zębach przynosił jej wrogów, a ona będzie ich wykańczać dla własnej korzyści. W niej widzę sens i cel... Czuję się piekielnie samotny i nikt – Nadim, Melias, Walter czy Anshelm, moi przyjaciele z tej klatki – nie zaspokoją mojego kompleksu. Czuję się tak obcy...

O dziwo to Niema okazała najwięcej emocji, dziwnie spoglądając na stworzenie. Milczenie było jej naturalnym stanem, więc nawet Mistrz Gry nie użył swojego czarostwa, aby zakryć jej usta, ale o dziwo teraz zawahała się, by nie skomentować ostatniego wariantu, wyraźnie poruszona. Walter, po zjednoczeniu, wyłapywał takie niuanse z lekkością. Czuł jak nurty kłębią się wokół jej osoby, manifestując przemianę jaka się w niej dokonała. Nie widział kobiety przykutej do lewitującego fotela, lecz chmury czarnej nienawiści, spod których przebić próbuje się biel niewinności i płonący ogień karmazynu, czysta miłość o seksualnym i rodzinnym charakterze. Czuł ten intensywny brak spiżu, jakby kobietę wyrwano z jakichkolwiek relacji społecznych. Nawet Goebbels przez moment wychwycił, że coś jest nie tak z ich andrygoniczną towarzyszką. Przymierzał się już do odpowiedzi, gdy nagle Niema wrzasnęła na całe gardło.

I tak, warto zaznaczyć to już w tym momencie – Walter ją zainspirował. Taki właśnie był wtedy, przed wygraną i taki był ponownie.

Chcesz mojej spowiedzi, złamania kurtyny milczenia, to ją dostaniesz, Hades. Ze wszystkimi szczegółami. Od maleńkości byłam sama, choć otaczała mnie rodzina, przyjaciele i nie miałam się tak źle, bo mimo biedoty panującej w przeklętym NRD, moja matka należała do SED. Nie chodzi nawet o mój kompleks związany z wyglądem, chłopięcą fizjonomią, bo potrafiłam – jeszcze wtedy – nadrobić gadulstwem i optymizmem wymalowanym na twarzy pokręconej, introwertycznej albinoski. Czułam się jednak samotna, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca w tym dziwnym świecie. Moja matka myślała kategoriami społecznej przydatności, mnie zaś uznawała za skazę na swoim idealnym życiorysie. Moim ojcem był polityk z Berlina Zachodniego, bardzo wysoko postawionym osobnikiem, który często przybywał na wschód w ramach tak bardzo niepożądanych, jednak koniecznych aktów dyplomatycznej kurtuazji i gry pozorów obu państw. Tak właśnie poznali się moi rodzice. Na drodze ich przelotnego romansu zostałam poczęta i o ile początkowo utrzymywali ze sobą kontakt targani tlącą się namiętnością i wiążąc wspólne plany na przyszłość, to potem było już tylko gorzej. Kariera mojej matki stanęła w miejscu, ojciec zaś został jednym z 20 delegatów z Berlina Zachodniego, którzy choć bez prawa głosu, mógł uczestniczyć w obradach Bundestagu, gdzie z jego błyskotliwymi opiniami bardzo się liczono. Im bardziej moja matka radykalizowała się w komunistycznych poglądach dla swojej kariery, tym mocniej on brylował wśród kapitalistycznych elit, nie szczędząc ostrych słów o braciach ze wschodu, tak jakby umyślnie blokował sobie w ten sposób drogę do kobiety, którą zostawił z malutkim dzieckiem. Polityczna kariera przeważyła. Matka i ojciec uznali, że czas skończyć z i tak rzadkimi już wizytami, koniec z wyczekiwaniem kolejnych przepustek i pretekstów, aby się spotkać. Jedynym świadectwem zakazanego, niepożądanego romansu zostałam ja i matka zawsze mi potrafiła o tym przypomnieć.

Na moim życiu ta irracjonalna miłość wywarła ogromny wpływ. Marzyłam o spotkaniu ojca, którego nawet nie pamiętałam. Idealizowałam go i mistyczną krainę, z której pochodzi. Agitowałam, by zaimponować matce, w ramach Freie Deutsche Jugend, ale nocami marzyła o lepszym życiu i o pełnej rodzinie po drugiej stronie Muru. Jak się z czasem okazało, nie byłam jedyna. Za murem miałam przyrodniego brata, owoc kolejnego przelotnego romansu obcego ojca, a owoc ten strasznie mnie on zaintrygował. Rozpoczęła się burzliwa, sekretna korespondencja. Dowiedziałam się o moim ukochanym zresztą przypadkiem, czytając jeden artykułów propagandowej gadzinówki, którą rozdawałam. Ton artykułu bez jasny i oczywisty – syn zachodniego kapitalisty przejrzał na oczy i zaczął wyrastać na wzorcowego przedstawiciela proletariatu, działając w młodzieżówce Socjalistycznej Partii Jedności Berlina Zachodniego, przekształconego SED po drugiej stronie muru. Był to moment, gdy poparcie socjalistów było tak chwiejne, że musieliśmy się trzymać indywidualnych przypadków, aby ukazać siłę i zaangażowanie proletariatu i jego sympatyków. To, że polityczna działalność była wyrazem tylko zblazowanego buntu mojego braciszka i pokrętnej zemście na ojcu, który – podobnie jak mnie – porzucił go, to inna opowieść. Najważniejsze, że otrzymałam pretekst. Zagadałam go w ramach wymiany korespondencji, nie przyznając się kim tak naprawdę jestem, zresztą okazało się, że on o mnie nawet nie wiedział i nawet nie podejrzewał, że stary Lunar ma bastarda także poza murem.

Wspaniałe to były listy, pełne zwierzeń i intymności, od której zaczęliśmy pałać do siebie nie tylko szacunkiem, ale i szczerym, pięknym uczuciem. Bałam się wyjawić mu prawdę, ale z każdą wiadomością było coraz trudniej i trudniej, więc byłam świadoma, że racjonalnym byłoby wyznać kim naprawdę dla niego jestem, a właściwie kim być powinnam. Nigdy jawnie nie wyznaliśmy sobie uczuć, nie mniej jednak ich siła i charakter były dla nas oczywiste, nawet jeśli niewypowiedziane wprost. SED miało się coraz gorzej, mój młodszy o rok braciszek działał w nim jednak coraz intensywniej, licząc, że uzyska kiedyś posadę, która pozwoli mu mnie odwiedzić. Im mocniej jednak się starał, tym bardziej jego ojciec angażował się w polityczną działalność wymierzoną w Niemcy Ludowe, poza tym... był zawsze taki poczciwy i dobry, nieporadny w fałszywej roli komunistycznego sympatyka. On po prostu w socjalistyczne brednie przestał wierzyć wraz z końcem młodzieńczego buntu. Malowałam Wschodni Berlin we wspaniałych barwach, byle nie utracił wiary i miał dość odwagi, aby walczyć o możliwość spotkania mnie, ale choć łatwowierny, nie był głupi. Miał świadomość, że u nas jest gorzej. Nie potrafił dobrze grać swojej roli, to i przestano traktować go poważnie. Gdy oficjalnie odstąpił od działalności politycznej i został psychologiem dziecięcym, zrozumiałam, że oddalamy się od siebie.

Nie wytrzymałam i wyjawiłam kim naprawdę jestem. Przyjął piorunującą informację ze stoickim spokojem, może odrobiną buntowniczego zawodu, ale pięknie ukrytego pod wspaniałymi manierami i gotowością, aby chronić ukochaną siostrzyczkę. Gdybym wiedział, że jesteś moją przyrodnią siostrą, aby cię zobaczyć, przekształciłbym całe RFN w komunistyczne imperium... wyznał w jednym z listów.

Marzyliśmy o tym, że Mur w końcu upadnie i spotkamy się oko w oko. Nie musiał upaść, byśmy się spotkali. I jego, i mnie zabił najwybitniejszy z Charonitów, Piontek Przewoźników, jedyny w tamtych czasach, który nie był ograniczony zasięgiem działań do jednej części miasta. Jako wysokopostawiony polityk, jeśli zachodziła taka potrzeba, mógł być i w Zachodnim, i Wschodnim Berlinie. Nienawidzę go do dziś, gardzę wspomnieniem o nim. Doceniam jednak jego geniusz. Utkał zmyślnie kolejną narrację o przyrodnim rodzeństwie. Zabił tego samego dnia i jego, i mnie, i Fisha. Trzech podopiecznych, w tym przyrodnie rodzeństwo i dwóch nauczycieli z tej samej szkoły podstawowej w NRD. Zawsze miał zmysł do narracji.

W Pokojach przemian nie poznałam ukochanego natychmiast. Byłam roztrzęsiona i przerażona, uciekałam w gadatliwość, nieprzydatna do niczego. Brat nie był dla mnie czymś fizycznym, stanowił ideę, którą utworzyłam na podstawie przeczytanych listów. On, uroczy cherubin o kobiecych rysach, łagodny i milczący, obserwował mnie od samego początku, wiedząc kim jestem, mając o wiele więcej rozsądku. Imponował mi, przewodząc drużynie z rozwagą, niczym polityczny lider. Podobał mi się, choć nie poznałam go, mimo że jego zdjęcia trzymałam pod poduszką! Potem wyjawił kim naprawdę jest. Nie spodziewałam się go spotkać po śmierci, nic dziwnego, że go nie dostrzegłam. Zakpił ze mnie, ale nie mogłam się na niego gniewać. Od tej chwili, bardzo krótkiej jak i wiecznej, trzymaliśmy się blisko siebie. Mogliśmy udawać w swoich Berlinach, że nic do siebie nie czujemy, ale po śmierci? Nie ograniczały nasz moralne reguły, obyczaj, ani nawet prawa fizyki i czas. To co skryło się w naszej podświadomości, stłumione... eksplodowało.

W Czerwonej Krainie przełamaliśmy się. Zaznałam bliskości, której tak potrzebowałam, a on z delikatnością i rozwagą wprowadził mnie w miłosny świat, pozwolił zaakceptować siebie, choć sam stawiał w tym aspekcie pierwsze kroki. Zaakceptował mnie jako andrygoniczną kobietę z problemami społecznymi, siostrę i kochankę i było to najwspanialsze co przeżyłam.

Oczywiście nigdy nie wyjawiliśmy wprost pozostałym co się między nami wydarzyło, ograniczając jedynie do komentarzy Tuzów i przeklętego Charonity. Jedynie Janik coś podejrzewał, przeczuwał coś, ale mądrze milczał. Nie miałam jednak odwagi z nim o tym porozmawiać, przerażał mnie, stanowiąc swego rodzaju ojcowską figurę, tak właśnie sobie wyobrażałam ojca.

Na szczęście wyszło na jaw oblicze Fisha, a braciszek poczuł się odpowiedzialny, aby go stosownie ukarać. Może dlatego nikt nie drążył naszej relacji.

Misja nazistowska trwała, aż nadszedł moment rozłąki, powrotu do stanu pierwotnego. Ukochany poświęcił się dla wszystkich, tych pierdolonych niewdzięczników, których nienawidzę z całego serca. Opuścił mnie, zostawiając poczucie pustki i jeszcze głębszego osamotnienia. Byłam bliska, by się złamać. Wierzyłam jednak, że z taką drużyną osiągnę sukces, bo miała potencjał nie gorszy od obecnej. Wierzyłam, bo w nią wierzył brat. “Czwórka” stała się moim celem, pocałowałam nawet Janika, łaknąc miłości... a oni się odwrócili, wybrali stronę Hadesa i sprzeniewierzyli się woli mojego braciszka, który oddał za nich życie.

Na następnej misji nie było już Muru. Zabrakło nam tak nie wiele czasu. Księżyc, jedna misja dzieliła nas od spotkania!

TO CHCESZ USŁYSZEĆ? ŻE STAŁAM SIĘ ZŁA, MORDUJĄC KAŻDEGO, KTO WYBRAŁ INACZEJ ODE MNIE? TAK. TO PRAWDA. NIE UKRYWAM JUŻ TEGO. JESTEM SOCJOPATKĄ. MORDOWANIE UZNAJĘ ZA SPRAWIEDLIWIE, ALE PRZEDE WSZYSTKIM SPRAWIA MI ONO PRZYJEMNOŚĆ, POZWALA ZAPOMNIEĆ O TRAUMIE I ŻAŁOBIE. JEDYNA OSOBA, DO KTÓREJ ŻYWIĘ JAKIEKOLWIEK PRZYWIĄZANIE TO ALBERT. NIE ŻADEN PIES. ALBERT.

ZABIJĘ ICH WSZYSTKICH, KAŻDEGO KTO WEJDZIE NA ŚCIEŻKĘ CHARONITY I KAŻDEGO KTO BĘDZIE NAS SABOTOWAŁ. MAM 99 PUNKTÓW I JEŚLI WYGRAMY MISJĘ, PRZYWRÓCĘ BRACISZKA DO ŻYCIA. KONIEC Z NIEWYPOWIEDZIANYMI SUGESTIAMI I TAJEMNICAMI. KOCHAM GO. CHCĘ MIEĆ Z NIM DZIECI. I ZACHOWAM PRZED NIM W TAJEMNICY CO ZROBIŁAM, CHOĆBYM MIAŁA WYBIĆ WAS WSZYSTKICH.

Wariant C.

Ponad fałszywą ideologią wymierzoną przeciw charonitom dominowało tak naprawdę osładzające traumy okrucieństwo, a z nim wygrać mógł już tylko braciszek, przed którym swoją chorą aktywność kobieta pragnęła zataić. Walter, wrażliwy na nurty i pamiętając o obchodzie po umyśle Erynii, zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Wiedział też, że kobieta również uświadomiła już sobie co stanowi dla niej priorytet. Doprowadzona do ostateczności - tak jak w oryginalnej linii czasu, przed odesłaniem w przeszłość Abbadona – gotowa była nawet zostać charonitką. Kobieta byłaby zdolna to uczynić, jeśli miało to ją doprowadzić do brata, ucieczki od bólu lub zachowania tajemnicy. Prościej byłoby nie mieć co ukrywać i nikogo nie zabijać cisnęło się na pysk zdezorientowanemu Goebbelsowi, milczał jednak wymownie. Nie rozumiał jeszcze, że kobieta już raz postawiła swoją ideologię ponad brata, gotowa była przystąpić do rewolucji. Kot jednak odrzucił ją w atmosferze pogardy i zniesmaczenia, przez co wróciła mentalnie na łono Psa - choć gardziła nim, nie dzieliła z nim ideologii i czyniła to wyłącznie, aby odzyskać brata.

- A teraz wróć do Goebbelsa i daj mu odpowiedzieć. - Erynia dodała po chwili namysłu, dysząc ciężko.

- Eee.... - lama wydawała się być nadal zdezorientowana nagłym przerwaniem jej tury, ale zdecydowała się. - Ce-e?

Okazało się, że jednak d. Poraziło ich, boleśnie i odczuwalnie, dając wyraz temu jak wysoko podbito siłę elektryczności po ostatnich pytaniach, nie mniej odpytywanie zakończyło się. Niemej nie wezwano do odpowiedzi – swoje już powiedziała i nie musiała więcej. Ujawniła się jako kazirodcza socjopatka, straumatyzowana kobieta, która tak bardzo potrzebowała silnej więzi z bliźnim, pełna kompleksów i odżywająca w pokojach przemian.

Drzwi ponownie otworzyły się i cała trójka wkroczyła do pokoju o zimowym, górskim klimacie.

Szczyty Dondoryjońskie

Anshelm, aby przetrwać w stałej i zrozumiałej dla siebie formie, punkt zaczepienia znalazł w Otto. Nie jego abstrakcyjnym wyobrażeniu ojca z wyidealizowanymi i zmyślonymi wspomnieniami, lecz bliźnim, którego w jakimś stopniu był wstanie zrozumieć. Zainspirowany Królem Szczurów zapragnął połączyć się nie tylko sam ze sobą, ale i pozostałymi iteracjami. Nie chciał władać narodem, lecz nim się stać. Tak skupiony był na swoim celu, że odrzucił nawet autokanibalistyczne zapędy idealizacji ojca-samego-siebie (?), demona utkanego z czarnego nurtu. Pragnął, na dobry początek, lepszego ciała, mentalnie więc zaatakował Otto. Poczuł, że wielopoziomowe połączenie między nimi pozwalało na unifikację. Chemik zresztą nie oponował. Członki hydry zaczęły się rozpadać po interwencji (M)Eliasa, pozostał jednak połączony ze swoim kombinezonem, a indywidualistyczne zapędy pijawek skupiły się na córce. To tylko utwierdziło “Anshelma” w przekonaniu, że musi stanowić jedność. Objął Kamphausena, stapiając z nim w jedno, za nim chemik uświadomił sobie co właściwie miało miejsce. Pasowali do siebie jak ying i yang. Człowiek, który dał się stłamsić, oddając rodzinnemu życiu i jednocześnie próbujący uciec od swojego dziedzictwa. Człowiek, który wybrał ideologię, od możliwości założenia rodziny, a jednocześnie tak bardzo kroczył ścieżką ojca i bardzo pragnący mieć dzieci. Obaj dążący w życiu do wolności, choć różni jak dzień i noc – chemik i opryszek, zwolennik Kota i zwolennik Psa. Oni zdawali się stanowić dla siebie wyśmienite uzupełnienie.

Czy Otto nie mógł więc w końcu spełnić swojego marzenia i po powrocie, oddając prymat osobowości Anshelma, pokazać pazur żonie i matce, a potem – tak jak to zawsze marzył nazista – zająć się swoimi dziećmi, które jako Otto tak kochał i których jako Anshelm tak bardzo pragnął? Czy, z drugiej strony, Anshelm nie pragnął trochę uporządkowania w zarządzaniu nazistami, talentów, które Otto przejawił po drugiej stronie lustra? I czy pokoje nie przygotowywały ich do zamiany ról? Otto miał ostatecznie więcej blizn od Anshelma, wiedział czym jest wolność, poznał również smak zabijania, nie oszczędzając bytów. Anshelm przez Amelię doznał namiastki skrzywionego rodzicielstwa, a przez przyrodniego brata odnowił, na swój pokraczny sposób, relację z odrzuconą rodziną.

Nic dziwnego, że ich ciała połączyły się w jedno. Pokojowicze ujrzeli mężczyznę w średnim wieku, z błękitnym okiem Kamphausenów i stalowym Vollblüterów. Po Anshelmie wysoki, z włosami zaczesanymi na lewo, podbródek spiczasty, z lewą częścią twarzy obwisłą i naznaczoną bliznami. Po Otto – trochę nadwagi na brzuchu, delikatne zgarbienie, trochę zmarszczek. Ubrany w koszulę chemika, ale z mundurem po Stalookim Seniorze i z nieodłączną muchą. Dominował w nim Otto, więc miał najwięcej jego cech, gdy jednak przez ułamek sekundy prymat osiągały strzępki jaźni Anshelma, zdawał się być znów tym samym zdradzieckim, egoistycznym nazistą. Widok fuzji, Ottshelma, zbił wszystkich z pantałyku, szczególnie, że piętrzące się nurty objęły go niczym aurą fizycznie wyczuwalnej energii.

A poza tym – zlodowaciała skóra, ślady po oparzeniach, blizny po wyładowaniach oraz w połowie martwe ciało postrzępione od wijących pijawek.

W momencie zjednoczenia wiele osób zareagowało w emocjonalny sposób. Otton już raz “porzucił” Gang Wokulskiego oraz idealizowanego Kamphausena dla Anshelma i obietnicy zysków, teraz zaś postanowił nie tyle co trzymać się resztek obietnicy “stołka” Stalookiego, co bardziej skupić na chemiku. Himmler, jeszcze przed chwilą planujący porwanie Otto, po zjednoczeniu nie krył zadowolenia, że nie musi tego czynić. Orkowie nie zauważyli większej różnicy, nawet jeśli zdawali się coś przeczuwać, nie było ich już zbyt dużo. Armia z IV Rzeszy była sprytniejsza, kompletnie zgłupiała i nie wiedziała komu powinna się w tej chwili podporządkować. Nie zniknęła tylko dlatego, że jakaś iluzoryczna cząstka Anshelma w Otto podtrzymywała ich. Amfa uświadomiła sobie, że na dobrą sprawę nie wie już ilu ma podopiecznych, gdzie oni są i kogo naprawdę wspierają – Guru porzucił Psa i sygnały jego aktywności rozciągały się poza czasem, Anshelm emitował tylko cienkie wibracje nurtów, Otto zaś zdawał się być niezwykle podatny na telepatyczną wymianę myśli, choć jej podopiecznym zdawał się być tylko częściowo. Co więcej, Ottshelm dołączając – najprawdopodobniej w wyniku nie przewidzenia możliwości podobnego biegu wydarzeń, podobnie jak z Kostkiem i jego charonicko-pokojowiczowską działalnością – stał się częścią drużyny kobiety. Jednocześnie charonat rozciągnął się na wszystko to, co miało w sobie wirusa i pierwiastek Otto, choć słabiej. W efekcie iteracje starego, demonicznego Kamphausena również zaczęły słyszeć głos narkomanki i zdawały się być tym zdezorientowane. Nic jednak nie mogło równać się z reakcją zięcia.

Nadim padł na kolana. (M)Elias zrealizował jego plan i osłabił wirusa, a jego “ojciec” poddał się, skupiony na córce, łącząc z nazistą. Ciemnoskóry uznał to co ujrzał za niezwykły przejaw sprytu Anshelma, który chował się w ciele chemika przed jego mieczem, ale i swego rodzaju zdradę Otto. To, że Otto-Otto i Otto-Anshelm zgodzili się na zjednoczenie było przejawem ich woli. Tak zamierzał dążyć do stagnacji, że gotów jest na największy rozwój pomyślał kiedyś Otto o Nadimie. Teraz cecha Tahira tylko się umocniła. Widział co kolejne przemiany i rozpady świadomości zrobiły z Walterem, Mathiasem, Otto i Anshelmem. Gotów byłby w tej właśnie chwili wydłubać sobie oczy i przekłuć uszy, byle tylko żaden bodziec nie odmienił go. Musiał pozostać kim jest, aby móc zadbać o ukochaną i swoje dzieci. Dotąd nurt indygo był mu obcy, odkąd jednak zdystansował się od drużyny stał się chłodny, teraz zaś niemal obojętny i świadomie izolował się od wszystkiego wokół.

Dlatego też zignorował manifestację, którą przywołali Ottowie, ta była tylko wyidealizowaną wariacją Larki, zresztą spotkaną już przez oryginalnego chemika w IV Rzeszy. Przywołali tą, którą chcieli ujrzeć. Nic więcej. Kochał Larkę, zdobył się na emocje, widząc jej manifestację. Była jednak ropiejącym wrzodem w dupie szatana jakim było Purgatorium. Podszedł do kobiety, ucałował i nie zatracając się więcej we własnych pragnieniach, obawiając rozłamu, rozpłatał ją swoim mieczem. Przystanął nad jej zanikającym, utkanym z nurtów truchłem i zastanawiał się czy słusznym byłoby teraz zabić Ottoshelma i czy miałby na to odwagę.
- Hadesie, organie wykonawczy tej sennej dupy! - zwrócił się, wznosząc miecz ku księżycowi. - Czy to o czym myślę... jest możliwe?

Uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, zdradził, że tak. Otrzymał znak od swojego “opiekuna”. Joanna, która jeszcze przed chwilą chciała zaatakować iterację po Anshelmie, stanęła obok niego, nie tyle czekając na sygnał do ataku, co raczej przełamując się, aby samemu go dać. Pocałowali się namiętnie, a im intensywniejszy był kontakt pary, tym Nadim bardziej przychylał się do tego, aby odesłać Ottshelma z dupy szatana.

I wtedy, w momencie osiągnięcia apogeum napięcia, wszyscy uświadomili sobie, że (M)Elias uderza we właściwe nurty i przejmując kontrolę nad mieszkańcami Czerwonej Krainy, rozpoczyna próbę przejęcia obrazu. Tępota, bezmiar bezrefleksyjnego skupienia i spontanicznych ruchów zdradzał, że niczym antena namierza właściwą sztukę, odtwarzając cel na podstawie słów zapisanych w przeszłości.

...

Dondoryjon był światem nieprzyjemnym, uciążliwym przez chłód, grawitację i powietrze o narkotycznym składzie. Lama jednak czuła się w górach jak w domu, którego nigdy nie miała okazji odwiedzić. Goebbels, jak sam wyjawił, narodził się w Argentynie, ale już w niewoli i bardzo szybko wywieziono go do Niemiec, więc nie miał okazji poznać żywota w naturalnych dla jego gatunku warunkach. Dla niego Dondoryjon był tym czym Biblioteka dla Guru czy Anshelma, światem wyjątkowo bliskim i na który mógł wpływać w szczególny sposób. W przypadku Waltera i Niemej, cóż, takie pokoje nie były zagrożeniem. Już wcześniej odwiedzili ten nieprzyjazny świat i znali typowe dla niego zagrożenia, choć emeryt pamiętał go w stanie za nim myśl wyrzeźbiła w masywnej górze rozpadliny i groteskowe zniekształcenia, przez co napotykał się na sporo niespodziewanych zagrożeń.

Na pierwsze ślady aktywności pokojowiczów z drużyny natknęli się w ruinach zniszczonego, ukształtowanego w spiralę miasta. Pod gruzami kryły się nieliczne z przerażonych ryjoknurów, miniaturowych zwierzątek przeznaczonych do znoszenia cierpienia. Alter zdeptał nie jednego przedstawiciela tego bytunku i obrócił w dysonans wiele miasteczek tych pokręconych stworzonek. Dowiedzieli się od nich, że ludzie – w swej wspaniałości – nie zniszczyli wszystkich budynków. Jeden z nich obiecywał stworzonkom sojusz, ale te postawiły na niejakiego Meliasa, najwyraźniej Boga lokalnych wyznawców Instynkcieli. Wychodziło na to, że student opuścił kompanów wraz z Leą i tłumem puchatych marionetek.

Na inny, wyjątkowo głośny, natknęli się podczas dalszej wspinaczki. Dowód ten zresztą spadł im na głowy, z dużej wysokości zresztą. Gwiazdor, w górskim klimacie Dondoryjonu oddychający pełną piersią lokalnym narkotykiem, mówił wiele swoim zniekształconym przez rzęski – w Erze Waltera nazywanymi piszczkami – głosem. Domyślili się, że Hans, nie przysługując się w żaden sposób drużynie, uciekł z pola bitwy.
- Otto zwariował i eksplodował jakąś dziwną, nienaturalną energią, od której wirus ogarniający nazi-zombie przekształcił się w obcą siłę. Anshelm zdradził, przeszedł na stronę Hitlera. Młodzik z laseczką, która mogłaby być wnuczką tego starego przybył z tłumem tych dziwnych żyjątek. - tyle zdołał wydukać gwiazdor, zdradzając, że nie zrozumiał zbyt wiele z sytuacji i nawet nie powiązał Waltera z Leą. Przemawiał falsetem, tak bardzo był przerażony, nawet gdy już wymknął się zagrożeniu. - Mogę sobie pójść?
- Jesteś tak bezhonorowy, że na swojej pierwszej misji zostawiasz kompanów i nie karzesz tego zdrajcy? - warknęła Niema.
- Anshelma pokonał Nadim. Gdy go ostatni raz widziałem to konał. - muzyk bał się kobiety, więc próbował sięgnąć pamięcią do tego, co ujrzał. - I zmieniał się w Otto.
- Co robił? - spojrzała na niego jak na robaka, przez ułamek sekundy zresztą skurczył się w oczach. - Narkotyki wyżarły ci móżg, twój umysł to tykająca bomba. Powinnam cię zabić.
- Mówię prawdę, przysięgam! - zapierał się. - Puście mnie wolno. Powiedziałem wszystko!

Goebbels miał dobre serce, więc zgodził się, aby muzyk kontynuował ucieczkę. Niema uczyniła to samo, ale kierując się czystą czernią nurtu. Była przekonana, że ten nie przeżyje podróży w dół. Wspinaczka zawsze była prostsza od zejścia, a szczególnie musiała taka być w tej pokręconej, zdradzieckiej krainie.

Ruszyli dalej, choć wybierając znany tylko Walterowi skrót, który choć niebezpieczny, gwarantował pozyskanie cennego czasu. Góry nie zmieniły się na tyle, aby ten zniknął, przez co mieli wiele szczęścia. Piontek, jako wprawiony weteran, potrafił w obrębie pokojów odnaleźć miejsca wymykające się percepcji nowicjuszy. Przyszło im nie tylko zmagać się z niemal pionową ścianą, ale i otoczeniem górskich smoków, które mogły zaatakować ich zdradziecko w najbardziej nieoczekiwanej chwili. Co więcej, natykali się na spiralne miasta, w których ryjoknury były pierwotne, niczym barbarzyńscy górale oddający się najbardziej wymyślnym aktom masochizmu, niemal błagający o to, aby je podeptano. Lama z rozwagą stawiała każdy krok.

Walter jednak nie interesowały odwiedzane miasta, ani niuanse związane z losem jego towarzyszy. Goebbels tak pełny chęci pomocy i odnajdujący swoje miejsce w świecie, Niema jak w Bibliotece działająca pod fałszywym imieniem i rozdeptująca co się dało, myśląc o bracie – oni go w tej chwili przestali interesować. Czuł w sobie zmianę. Wspinając, odczuł, że wszystko staje do góry nogami, a suche i gęste powietrze zmienia się w ciecz. Unosił się w zbiorniku, obserwowany przez zgraję osobników w fartuchach. Kiedy pomyślał o Lei, o wiele łatwiej było pomyśleć mu było jako atrakcyjnej młodej kobiecie niż córce. Wspomnienie Heleny zaczęło się rozmazywać – ślub z nią miał gorzki wydźwięk, a piękno seksualnego aktu w Voltblutii zmieniało się w nieprzyjemny, wymuszony pierwszy raz z kobietą, którą musiał znosić całe życie.

Zrozumiał, że to wirus odżył po słowach Hansa, jako narracyjna i odwleczona w czasie pułapka Hadesa, którą zneutralizował czasowo w Wątrobywm Domku. Gdyby nie czuł się jednością, z pewnością odsiecz kompanom przybrałaby postać niespodziewanego pojawienia się kolejnego dziwa, prawdopodobnie niebezpiecznego. Jakie były konsekwencje tej zawieszonej w czasie, narracyjnej pułapki? Pozornie żadne, jednak stwarzające ogromne możliwości.

Piontek stał się jednością sam ze sobą, ale przez chwilę zaznał obcej mu wiedzy i wiedział czym jest posiadanie licznego i niewdzięcznego potomstwa oraz apodyktycznej matki i żony. Zdawał sobie sprawę już czym jest rutyna, mając jednak ułamek świadomości Otto mógł poczuć te najlepsze chwile chemika, łącznie z odmiennym i specyficznym postrzeganiem świata. Wirus nie mógł mu nic zrobić, bo trzymał go w ryzach jako jedność i weteran pokoi, dobrowolnie jednak mógł go uaktywnić. Zyskałby wtedy zupełnie inny punkt widzenia, możliwość życia w inny sposób. Poza tym, wirus dawał mu wzmocnienie. Wszystko to jednak wiązało się z ryzykiem. Czuł, że ponownie otwierając się na rozdarcie, może nie tylko zyskać siłę i podwójne życie, dostęp do potęgi wirusa, nowych świadomości i nurtów, ale i utracić kontrolę, stając się iteracją jakieś pokręconej siły. Nie tak potężnej jak Hades, a z pewnością nie takiej jak Wiwernus, ale wciąż silnej, gotowej przejąć nad nim kontrolę. Wystarczy, że zaryzykuje lub odniesie poważne obrażenia, a wtedy stanie się balastem. Nadim, mój “syn” z pewnością wiedziałby co uczynić... pomyślał.

Odczuł, że substancja w zbiorniku wprawiona zostaje w ruch, a ktoś energicznie uderza w jego więzienie. Okazało się, że z rozważań wyrwała go mocnym potrząśnięciem Erynia.
- Ruszaj się. Czas ucieka. - rzuciła oschle, ale potem odsłoniła podczas wspinaczki rękaw kombinezonu i ukazał ślad po ugryzieniu, pozwalając sobie na krótką sugestię co do losu jaki ich dzieli. - Gdy oberwiemy, stajemy się ryzykiem. Musimy trzymać się na uboczu, pozwolić nowemu pokoleniu się wykazać, inaczej przejmie nas ta dziwna, obca siła. Nie po to trzymam się na uboczu, aby duch tego spiżowego chemika mnie opętał. Ty przynajmniej jesteś facetem jak on, ja nie chcę być rozdzielona na dwie płcie z osobnikiem, z którym dzieli mnie taka różnica wieku i charakterów. Niezależnie co się stanie, nie możesz rzucać się w wir walki, choćby Lea wpadła w paszczę lwa. Nie możemy stać się Otto, nie możemy stać się jego największym lękiem.

Nie, wcale tego nie powiedziała. Nie została nawet ugryziona. Była zbyt zdeterminowana, aby wygrać i przywrócić ukochanego, a podrzędne zombie nie przegryzłby obcisłego kombinezonu. Jego psychika była teraz obosieczną bronią i najmniejsze pragnienie – choćby dzielenia z kimś wirusa – stanowiło zagrożenie, musiał więc uważać. Podejrzewał zresztą, że w podświadomości było to dla niego oczywiste i zniekształcając słowa kobiety, chciał sobie przypomnieć o swoim obecnym statusie. Uwaga Niemej dotyczyła więc tylko Piontka.

Uświadomił sobie, że kobieta jest w pokrętny sposób bardzo podobna do Heleny. Również przybyła do pokoi zdezorientowana i przerażona, poznała w nich miłość i utraciła ją, choć upadek Muru był bliższy niż można było się spodziewać. Obie musiały osiągnąć setkę dwukrotnie – Helena, by wypłacić zdobyte środki dla leczenia córki i Niema dla wskrzeszenia brata, a potem raz jeszcze, by opuścić rozgrywkę. Żona Waltera była jednak bogatsza, piękniejsza i bardziej społeczna, sytuacja Niemej była więc nawet gorsza. Piontek nie znał na dobrą sprawę tego kim stała się Helena po jego odejściu z wymazaniem wspomnień. Możliwe, że stała się podobna Erynii.

...

Rzut na akcję: Odczytanie słów Hadesa oraz przejęcie kontroli nad armią z Czerwonej Krainy
Modyfikatory: Siła Woli ( 1); Intelekt ( 3); Wytrzymałość (-1); Społeczność (-1)

Wyniki: 5; 2; 7; 5 -> 6; 5; 6; 4 (po modyfikatorach) 0,3 (bonus za opis) -> 21,3 / 4 -> 5,325 -> Większościowe Powodzenie!

Plan (M)Eliasa – czy właściwie elementów jego podświadomości – jak to plan (M)Eliasa, był przebiegły. Stare sztuczki dostosowane zostały do sytuacji. Ponownie użyta wizualizacja została wykorzystana w wymyślnej i skutecznej wariacji. Mathias, Zgorzkniały Bóg, umieścił wspomnienie słów Hadesa na początku obiektu, a na jego końcu dzieło, o którym ten mówił – obraz jaki mieli zlokalizować. Surfując po srebrnym nurcie, pasującym i do niego, jak i Hadesa w momencie wypowiadanych słów, nie mógł zawieść. Poczuł nieznanymi zwykłym ludziom procesami poznawczymi właściwy obiekt i gotów był go wskazać.

Elias zaś skupił się na tym co tak dobrze mu wychodziło, czyli współpracy, a co więcej – odwołał się do wspomnień, które miały związek z IV Rzeszą i jego władcą. Fakt, że przejął kontrolę w sposób odrobinę nieporadny. Otumanione manifestacje rubasznych i umiłowanych w miłostkach żywioły wpadały na siebie; przewracały wszystko na drodze do swojego celu, niszcząc miasto; zdawały się być momentami bliższe zombie czy orkom zamiast cywilizowanym istotom. Na zawsze pokojowicze zapamiętali widok jak jeden z przerażonych satyrów, taranowany przez ogniotaury, desperacko chwyta się obrazu z psem-drzwiami i czepia jego klamki-pyska, byle nie wpaść w objęcia ogni. Wiele dzieł sztuki zostało w tym momencie zniszczonych, ten najważniejszy został jednak przechwycony przez sukkubicę, która wniosła się z nim w powietrze.

Hitler próbował coś krzyknąć, uprzedził go jednak Himmler. Od szybkiej latawicy dzielił go dystans kilkuset metrów, nie pomagał również wiatr. On jednak nonszalacko przystawił futurystyczny karabin do swojego boku i bez większego celowania wystrzelił, nie biorąc nawet poprawki na wiatr oraz grawitację. Jeden strzał wystarczył, aby odstrzelić demonicy głowę, a obraz runął w kierunku ziemi, prosto w wodę pozostawiona po działalności Joanny.

Ryjoknury spontanicznie uznały, że potrafią pływać, więc szybko wyłowiły dzieło sztuki i kontynuowały sztafetę. Aadolf poprawił ułożenie loczku i naprężył muskuły, widać jednak było na jego twarzy zniecierpliwienie. Nakazał zniszczyć obraz, a sam przystąpił do polowania na pobliskich pokojowiczów wraz z dwoma ostającymi się oficerami, podczas gdy Himmler próbował ustrzelić dzieło sztuki. Dystans był coraz większy, na linii strzału pojawiało się coraz więcej przeszkód i ruin po zniszczonym mieście, nie poddawał się jednak.

Sukcesu nie mogli odtrąbić, bo czekało ich jeszcze wiele wyzwań. Obraz, co jako pierwszy zauważył Janik, był przeklęty i wpływał na wszystkich wokół wywołując dziwne stany emocjonalne. Nikt jak ryjoknury nie był na nie tak podatny, prawdopodobnym było, że za kilka sekund runą w przepaść ku swojej radości, zawrócą lub spróbują się wytłuc. (M)Elias był tego świadom, jego wpływ na wyznawców z odległością jednak malał. Nawet Guru ze swoimi nowymi mocami miał problem przewidzieć co uczynią pokraczne istoty.

Tymczasem presja ze strony nazistów była coraz większa, a poza tym pokojowicze wciąż nie mogli zdecydować się co uczynić z Ottshelmem i którą stronę ten wybierze.

I wtedy pojawili się oni – Walter, Goebbels i Niema. Wszyscy odmienieni, najwyraźniej pogodzeni ze swoją naturą lub ku temu bardzo bliscy, emanujący zupełnie innymi nurtami, na które przebudzeni pokojowicze stali się wrażliwi. Nawet sam Aadolf z wiernym, porcelanowym gorylem u boku zatrzymał się. Napiął mięśnie na ukształtowanym jak dzieło Fidiasza torsie i głęboko spojrzał w oczy osiołka. Uśmiech jakim go obdarzył wyrażał absolutny szacunek i absolutne pragnienie konfrontacji, jakby tylko oni się w tej chwili liczyli. Piontek i Goebbels, choć nie pominęli głównego antagonistę misji, skupili się jednak odruchowo na (M)Eliasie i Lei. Szaleniec rozdawał aktualnie karty, przygniatając emanowanymi nurtami nawet samego Piontka, zaś ukochana córeczka zdawała się być pochłonięta tak silnym zmęczeniem, że wywołującym w niej depresję. Widział, że usycha niczym roślina, chudnie w oczach z każdą chwilą, a w jej oczach jest nie wiele więcej emocji niż u jej ukochanego. Lama opuściła głowę w milczeniu.
- Skupcie się. - szturchnęła ich Niema, niemal przyjacielsko. Wskazała oddalające się ryjoknury. - Ktoś musi je przechwycić z rąk tych zwierząt. Bądźcie skupieni...

Nie nagadała się, jak to Niema. Zwróciła uwagę na truchło, które resztkami sił czołgało się w jej kierunku. Romantyk głowę miał przeszytą prąciem orka wyrwanego z romantycznej literatury. Nie żył, jego ruchy stanowiły odruch martwego organizmu. W tej właśnie chwili utraciła ostatnią bliską jej osobę, jedyny pomost z drużyną, która odcisnęła tak wiele piętno podczas jej pierwszej misji. Aura intensywniej czerni spowiła ją, a andrygoniczna fizjonomia w grze cieni i mroku stała się demoniczna. Wzięła oddech tak głęboki i tak automatyczny, że od pełnego rzęsek powietrza nadęła się, jakby nabierając muskulatury, aż jej kombinezon naprężył się. W ekwipunku wygranym podczas wyzwania z walizkami każdy wyglądałby śmiesznie, ale nie ona. Gdy Goring skrócił do niej dystans, zaskakując szybkością i pół tony żywej porcelany zamachnęło się w jej kierunku, uniosła tylko lewą ręką i przyblokowała cios, nie przesuwając się choćby o milimetr. Muskularna, naznaczona zmyślnymi zdobieniami ręka zatrzymała się momentalnie, a para wydobyła się z czubka. Przekręciła rękę niczym w aikido i wykonała przerzut nazistowskim, porcelanowym-zombie. Nie widziała nawet na oczy, bo poruszała się po omacku, niczym w amoku lub bojowym szale. Walter czuł, że jej cała egzystencja opiera się w tej chwili na bezmyślnym okrucieństwie, wyładowującym emocje oraz nie pozostaje jej już nic innego jak przywrócić brata do życia, jedyny ślad tego kim kiedyś była.

Goring wstał. Otrzepał się i przymierzył do kolejnego ataku. Niema odskoczyła, robiąc salto w tył nad zwierzchnikiem Luftwaffe. Opadła z gracją na ziemię i położyła dłoń swojej katoszabli. Jej ruchy dostrzegli tylko tłumacz i emeryt, choć tylko ten pierwszy wiedział co nastąpi po cięciu, które nie tylko nie nastąpiło, co miało miejsce bez wyjęcia broni z pochwy. Kobieta ruszyła w kierunku Ottshelma, ignorując porcelanowe monstrum, to zresztą zaśmiało się, bulgocząc w czajniczku. Nie było kontaktu między metalem i porcelaną, rozpruła jednak oficera, odsłaniając zarys jego wymyślnych wnętrzności. Błękitna krew Kamphausenów wylała się, gęsta i utkana z mroku zawiesina. Oficer Hitlera próbował stanąć po raz drugi, sam Kamphausen Senior próbował tchnąć w niego życie. Herman rozpadł się jednak na części jako preludium tego co uczyni Niema zdezorientowanemu Der NaziChemikerowi. Owładnięta bojowym szałem, bliższa swojemu pierwotnemu stanowi (M)Eliasowi czy lamie niż Walterowi czy Guru, wyczuwała ostatni świadomości zdradzieckiego nazisty. A to, że Otto wiódł prym w (nie)swoim ciele – kto by się tam przejmował, szczególnie, że przyzwolił na połączenie?

Nadim położył ostrzegawczo broń na swoim mieczu, nawet on jednak obawiał się sprowokować kobietę, gdy przechodziła obok niego i Joanny.

Walter, (M)Elias, Goebbels oraz Wokulski – czterech “amantów” panny Berlin – stanęło przy ukochanej kobiecie. Ta wyciągnęła rękę w kierunku ojca, cofnęła ją jednak. Wyczekiwał w jaki sposób zareaguje. Wiedział, że jest świadoma jego przemiany. Ruch nurtów sygnalizował, że zaraz pozna jej “odpowiedź”... jednak musieli przerwać, gdy Hitler podszedł do nich. Pozycja jaką przyjął zwiastowała, że Tae Kwon Do nie było mu obce. Ruszył do ataku, dając Walterowi należną mu rozgrzewkę nowego ciała i ducha. Gdy ich pięści zetknęły się, od fali uderzeniowej zatrzęsło się nie tyle całe miasto, co Góra, a w oddali rozległ się hałas lawiny.
- Guten Tag, Piontek. - uśmiechnął się Hitler, pozwalając przejąć wewnętrznemu demonowi. - To ja... ojciec Otto!

...

Spalona macka zostaje położona klamce, owija się wokół niej, by – z ogromną satysfakcją i persektywą wyrafinowanej zemsty – otworzyć przejście...

Limit Czasowy

20:01

Garett

Garett

11.07.2018
Post ID: 85087

-Klątwa? – mruknął (pomyślał) Mathias – Jak miło, że użyłeś akurat tego słowa. Bo widzisz...

Coldberg zestroił z Nurtem Indygo, symbolem wszelkiej logiki i racjonalizmu, a ciało Meliasa zaczęło wypluwać z siebie kolejne „proszę kontynuować eksperyment”.

-...Klątwa to zabobon! A nowocześni ludzie i byty nie mają powodów by wierzyć w zabobony! Każdy kto uznaje, że są prawdziwe jest głupcem, który sprzeniewierza się zasadom logicznego myślenia. Klątwa? To żadna klątwa, a siła sugestii oddziałująca na podświadomość. Kiedy zdajesz sobie z tego sprawę, to możesz się temu oprzeć, a jeszcze łatwiej jeśli znasz mechanizmy za tym stojące. Ta cała „klątwa” to tylko sprytna pułapka nurtowa założona przez Hadesa, oddziałująca siłą sugestii na tych, którzy niosą obraz. Skoro jednak powoduje to chaotyczne stany emocjonalne i kompletnie irracjonalne zachowanie, to można to spokojnie zgasić chłodną logiką Indygo.

-Proszę kontynuować eksperyment, proszę kontynuować eksperyment, proszę kontynuować eksperyment, proszękontynuowaćeksperyment, proszękontynuowaćeksperyment, proszękontynuowaćeksperyment, proszękontynuowaćeksperyment, proszękontynuowaćeksperymentproszękontynuowaćeksperymentproszękontynuowaćeksperyment!

Ciało powtarzała wszystkie słowa Mathiasa na swój własny, jedyny możliwy dla siebie sposób. Tym razem jednak słowa „Proszę kontynuować eksperyment” nie niosły ze sobą ogólnie pojętych emocje, a jedynie spokój i chłodne logiczne fakty. A to wszystko dlatego, że Janik konkretnie użył słowa „klątwa” na określenie tego co Hades zrobił z obrazem. To zrodziło w umyśle (choć trudno to nazwać umysłem, biorąc pod uwagę, że osobowości były astralny skorupami znajdującymi się wewnątrz pustego umysłu swego ciała) Mathiasa pomysł pozbyć się klątwy w najbardziej logiczny sposób. Zaprzeczyć jej istnieniu, odrzeć z całego mistycyzmu i za pomocą bezlitosnej logiki skontrować wszelkie argumenty zabobonnego plebsu, redukując ją do zwyczajnej sugestii. Oczywiście, nie była to do końca normalna sytuacja, biorąc pod uwagę, iż „klątwa” była utkana z materii spajającej Wszechświat, a Coldberg korzystał z energii czystej logiki, racjonalizmu, spokoju i erudycji by zredukować ją do czystej „informacji” pozbawionej jakiegokolwiek efektu, ale cóż... Purgatorium rządziło się swoją własną logiką, ale wciąż jednak jakąś logiką. A skoro w Purgatorium myśli i strachy mogły przyjąć fizyczną postać, a wiara potrafiła zmieniać samą osnowę rzeczywistości, to mógł nadać swój własny sens niektórym rzeczom.

Rozbiór logiczny „klątwy” nie był zresztą jedynym celem Mathiasa. Tak, był to cel główny, ale uwolniona energia Indygo powinna też nieco wpłynąć na atmosferę i tym samym na Pokojowiczów, czyniąc ich spokojniejszymi i bardziej skorymi do współpracy (czyli zrobili to co najbardziej logiczne w tej sytuacji i ratowali cel misji przez snajperskimi zapędami Himmlera oraz samobójczymi Ryjoknurów), a mniej do ulegania panice, tak jak Niema, która przemieniła demona Czerni niczym wcześniej Otto. Chciał przez chwilę spróbować ukierunkować Nurt tak, aby konkretnie jej przesłać ostrzeżenie, że może skończą się tak, iż jedynie nakarmi Wirusa kolejną dawką Czerni, tak jak wcześniej Otto. Dał sobie jednak z tym spokój, gdyż w jej aktualnym stanie raczej nie zdoła na nią wpłynąć. Mógłby spróbować zneutralizować istotę w którą scalili się Kamphausen i Anschelm, ale Ottschelm był spowity taką plątaniną różnych Nurtów, że nie mógłby zwyczajnie go skontrować jednym konkretnym, tak jak to co wcześniej Elias zrobił z Czernią Wirusa za pomocą Bieli. Trzeba było jakoś pozbyć się źródła problemów jakim była świadomość kontrolując Wirusa, ale jak?

I wtedy, niczym niesiony wolą Wszechświata, jak to określały Ryjoknury czczące Meliasa, ciało znalazło się obok Lei na polu walki. Najpewniej jego pierwotne instynkty wyczuły zbliżenie się innych „amantów”, tak więc naturalnym odruchem było znalezienie się tu przy niej aby niejako zaakcentować, iż „należy” do niego... Albo Lea chciała mieć jakieś oparcie w momencie ponownego spotkania z ojcem i podświadomie wpłynęła na ciało Meliasa by tu przybyło purgatoryjskim sennym krokiem. Okazało się to zaiste cudem, gdyż właśnie wtedy ujrzał jak Hitler oddaje swe ciało pod władaniem demonicznemu ojcu Kamphausena, jednocześnie odkrywając przed Mathiasem sposób na pozbycie się ich raz na zawsze.

Proszę kontynuować eksperyment, proszę kontynuować eksperyment, proszę kontynuować eksperyment, proszękontynuowaćeksperyment, proszękontynuowaćeksperyment, proszękontynuowaćeksperyment, proszękontynuowaćeksperyment, proszękontynuowaćeksperymentproszękontynuowaćeksperyment – po raz kolejny ciało powtarzało słowa Mathiasa za pomocą trzech jedynych słów jakie znało, tym razem jednak były one skierowane do jednej, konkretnej istoty, a nie do ogółu. Istoty, do której zaczynał celować z Mjolnira, powoli oplatanego zimną logiką Indygo oraz wyższością i pogardą Srebra.

-Nie. Nie jesteś ojcem Otto. Nigdy nim nie byłeś. Jesteś tylko jego obawą przed spotkaniem ojca. Irracjonalną fobią zrodzoną z traumatycznych przeżyć z okresu dzieciństwa. Najprawdopodobniej winę ponosi tu jego matka, biorąc pod uwagę jego odpowiedź na pytanie zadane mu podczas quizu. Nie ma to jednak tak naprawdę znaczenia, gdyż Otto już tutaj nie ma. Cały twój Nie-Byt opierał się na tym, że pożerałeś jego strach poprzez przyjęcia bliżej niezdefiniowanej formy tego, czego najbardziej obawiał się tu spotkać. Nie można cię nawet nazwać Bytem, o nie, ty jesteś tylko emocjonalnym pasożytem, żałosnym kawałeczkiem materii Czarnego Nurtu, które wydaje się, że uzyskała samoświadomość. No właśnie, jedynie wydaje, bo tak naprawdę jej nie masz, a po prostu ślepa działasz tak jak oczekiwałby tego po tobie Otto. Ale jak już wspomniałem, Otto już nie ma. Scalił się z Anschelmem, stając się zupełnie inną istotą. Nie jest już ani jednym ani drugim. A ponieważ twój Nie-Byt oraz zachowanie było całkowicie zależne od umysłu Otto, to w momencie którym przestał on być sobą, ty przestałeś istnieć. Tylko po prostu nie zdałeś sobie z tego sprawy. Aż do teraz

Nacisnął spust, zarówno mentalnie jak i fizycznie, chcąc uderzyć tym pociskiem pogardy napędzanej przez logikę nie tyle w Hitlera, co w istotę, której demagog wypożyczał ciało. Dla wzmocnienia efektu koncentrował się na wyobrażeniu sobie jak nazistowski sztab bez wsparcia Wirusa traci swoje przerysowane aryjskie formy, zmieniając się w swoje historyczne formy zaślepionych swoją pseudo-wielkością i wyjątkowością facetów w średnim wieku, niezdolnych do żadnych nadludzkich czynów.

Xelacient

Xelacient

14.07.2018
Post ID: 85089

Czym stał się Otto? W sumie dalej pozostał sobą, tylko rozszczepionym na osobne świadomości. Jednak tych osobnych osobowości-świadomości nie było kilka tylko kilkaset! Każda z tych ślimakopijawek stanowiła pewien drobny wycinek Der Chemikera reprezentujący dany aspekt jego życia. Były te reprezentujące jego zachowanie wobec poszczególnych członków rodziny oraz znajomych. Były te od jego aspektów pracownika i naukowca, ale były również te reprezentujące "Otto konesera piwa i kiełbasy". Wszystkie te pijawki tworzyły pewne ugrupowania (podobne do partii w demokratycznym społeczeństwie), jednak nie zmieniało to faktu, że społeczność pijawkokluczy była mocno zatomizowana, Niczym społeczeństwo republice weimarskiej (czy jakiejkolwiek innej demokracji). Podzielone na różne grupy partykularnych interesów oraz mające problem z selekcją informacji w ich zalewie.

Dlatego też "atak Anshelma" nie spotkał się z żadną skuteczną kontrą, nawet gdy Otto-rój zapomniał o iluzji-Larce i skupił się na nim. Gdy nazista objął rój pijawek to niektóre "odruchowo" zaczęły się w niego wgryzać, co było "błędem", bo przez to automatycznie zarażały się wirusem-ojcem. A w bezpośrednim starciu "ojciec" bez problemu "nawracał" po kolei osobne cząstki Otto. Zarażone pijawki szybko zaczęły odrzucać partykularne interesy by się zacząć tworzyć jednolitą partię wokół Anshelma. Partia ta górowała swoją jednością i organizacją wokół Anshelma-rdzenia, toteż szybko zarażała swoimi ideami kolejne pijawki, aż w końcu "demokratycznie" nazista został wybrany na dyktatora. Niczym Hitler, który demokratycznie (prawie) przejął władzę. Co prawda jeszcze były w nim wijące się pijawki-desydenci, ale stanowiły margines. Ich wchłonięcie było tylko kwestią czasu.

I tak dokonało się zjednoczenie w jeden doskonały byt, nadczłowieka, a być nawet coś więcej. Ottshelm, Der NaziChemiker. Nowo powstały byt stał dumnie, ale nieruchomo. Mimo gładkiego zjednoczenia, musiał ocenić otaczającą go rzeczywistość wedle nowo powstałych kryteriów.

Pierwszym problemem była Niema, ale ona wzbudziła u Ottshelma tylko uśmiech politowania. Dzięki aspektowi Otto, "osobiście" wiedział jak to jest poddać się czarnemu nurtowi przechodząc transformację szału bojowego. Co prawda przemiana Niemej była o kilka klas jakości wyższa i bardziej nacechowana gniewem niż strachem. Jednak wciąż był to ten sam stan z takimi samymi wadami o których Ottshelm doskonale wiedział i dzięki aspektowi Anshelma mógł wykorzystać.

Na początku misji Mathias chciał uwięzić Niemą w labiryncie z grobów jej brata. Nie udało mu to się, bo wtedy dopiero uczył się kształtować przestrzeń w Purgatorium, zaś Niema była skupiona na otoczenia.

Jednak Anshelm dzięki swoim powiązaniom z Purgatorium mógł nawet kreować byty, toteż przemiana przestrzeni nie sprawiała mu problemu, zaś Niema zaślepiona szałem straciła poczucie czasu i przestrzeni. To był błąd, przez który Der NaziChemiker mógł uwięzić ją w przestrzeni poprzez jej przesuwanie. Przez to, że Niema nie "pilnowała" przestrzeni wokół siebie łatwo było nią manipulować. Im bardziej Niema pędziła tym bardziej przesuwał przestrzeń wokół niej przez co ta "wisiała" w miejscu. Zaś przez swoje zaślepienie nawet tego nie zauważyła.

Większe zagrożenie stanowił już Elias, choćby takie, że gdyby swoim wpływem minimalnie uspokoiłby Niemą to ta zauważyłaby, że dała się złapać w dziecinnie prostą pułapkę, a tym samym by się z niej wyrwała. Ponadto jego atak mógł realnie zaszkodzić wirusowi-ojcowi, podobnie jak jego działania parę chwil temu.

Jednak teraz, wirus-ojciec był wzmocniony wspomnieniami Otto z Wątrobowego Domku, wtedy to był argument, który przygasił Otto (choć na szczęście miał jeszcze groźbę wysadzenia wszystkiego), teraz wzmacniał on Der NaziChemikera.

"Otwarcie przyznała, że pakt z Hadesem chronił ją przed samoistnym zniknięciem, a pokojowicze wymazać jej istnienia nie mogli choćby z tego powodu, że nie da się ot tak wykonywać czynności niemyślenia o czymś. Była to wewnętrzna sprzeczność. A nawet jeśli, w końcu zawsze by wróciła jako jedna z ich traum lub tęsknota. Poza tym gotowa była łamać tyle nóg ile tylko się dało, w końcu nie można wymazać oprawcy z jaźni podczas katuszy. W tym aspekcie miała rację."

Nawet jeśli zrównywaniu tamtej i obecnej sytuacji było naciągnięciem to jednak jak to często bywa "osobiste doświadczenie" sprawiło, że Ottshelm był "głuchy" na "logiczne", acz niezgodne z jego "podświadomym przekonaniem". Resztę sprawy załatwiła zdolność Otto do wybiórczego ignorowania dźwięków. Tak jak Otto od początku misji ignorował "niepotrzebne" mu głosy tuzów, tak teraz Ottshelm zignorował "nieprzydatną" mu argumentację Meliasa.

Oczywiście te sztuczki nie przeważały szali zwycięstwa, w sumie nawet nie miały tego robić. One miały dać czas Der NaziChemikerowi na przemówienie! Stanął pewnie i spokojnie na przekór chaosowi spowijającemu pole bitwy i przemówił głosem mocnym i klarownym, choć nieco wibrującym od pogłosów Otto i Anshelma.

- Radujcie się i weselcie, albowiem mój syn marnotrawny powrócił! Był zagubiony, ale odnalazł się! I teraz jesteśmy jednością! Jam jest Ottshelm, Der NaziChemiker! Ojciec, syn i pisarz święty! Jeden Naród, jedna Rzesza i jeden Wódz! Nie ma Rzeszy prócz Niemieckiej, zaś Hitler jest jej prorokiem!

Po tej deklaracji i manifeście zamilkł na chwilę, zaś cisza spowiła otoczenie, jakby wszystko zastygło w oczekiwaniu na każde jego kolejne słowo.

- Nadimie Tahirze! - zawołał z surowością w głosie odwracając się w stronę araba z oskarżycielsko wyciągniętym palcem, po czym zamilkł na chwilę, przez co napięcie między nimi wzrosło do niebotycznych rozmiarów - jesteśmy z Ciebie dumni! - dodał nieoczekiwanie rozkładając ręce w ojcowskim geście, a nawet pozwalając sobie na łagodny uśmiech.

- Wiedz, że zrobiłeś na nas wrażenie! Na każdym z osobno oraz wszystkich razem wziętych! Jako Otto doceniam twoją dojrzałość i troskę o najbliższych! Jako Anshelm z zawstydzeniem i podziwem muszę uznać Twoje męstwo i waleczność w uczciwej walce! Zaś jako Kamphausen Senior podziwiam twój hart ducha! Otto nie miał wiary, dlatego by przetrwać otaczał się kolejnymi kłamstwami niczym kombinezonem z pijawek, by na końcu się załamać pod ich ciężarem! Jednak Ty wytrzymałeś do końca... dzięki swojej wiarze! Wiarze, której nie miał Otto! Jako Otto uznałem Ciebie Niemcem i członkiem rodziny! Jako Ottshelm nadaje Ci Deutschblütigkeitserklärung! Świadectwo Krwi Niemieckiej oraz tytuł Honorowego Aryjczyka! - dodał z pewnością siebie jaką Otto nie osiągnął nigdy w życiu.

- Honorowymi Aryjczykami nazwałem Japońców, bo choć żółci i kurduplowaci to ich pracowitość i dyscyplina zrobiła dla mnie wrażenie - wtrącił Hitler, czy właściwie ojciec Otto jego ustami jakby taka trywialna uwaga nie była godna wypowiedzenia przez Ottshelma.

- Muszę również dodać, że nieskrywaną przyjemność sprawia mi fakt, że obdarzyłeś Laurę, moją wnuczkę i córkę swoim nasieniem! Jednak jeszcze większą przyjemność sprawia mi to, że obdarzyłeś ją swoją wiarą! Jeśli wasze dzieci przejmą te cechy to będą stanowiły godnych dziedziców Rzeszy Niemieckiej!

- Wielokrotnie w prywatnych rozmowach wspominałem o wyższości islamu nad chrześcijaństwem, że to bardziej odpowiednia religia dla narodu wojowników! Gdyby Karol Młot nie zwyciężył pod Poitiers to… z całą pewnością przyjęlibyśmy islam, naukę o nagrodzie bohaterstwa. Jedynie wojownik trafia do siódmego nieba! Germańskie rasy dzięki temu zdobyłyby świat! - dodał ponownie Hitler. Jak na proroka przystało głosił słowo, nawet jeśli dawało to Piontkowi okazję do ataku.

- Dlatego chcę - Der NaziChemiker ciągnął niewzruszony - żebyś wrócił do Berlina i żył razem z naszą wnuczką i córką! Jeśli chcesz możesz teraz wziąć obraz i odejść w pokoju by spełnić naszą wolę, albo... możesz nam się sprzeciwić i stanąć z nami do walki.

Zapadła chwila ciężkiego milczenia. Nawet Ottshelm ugiął się pod jego ciężarem, w tej chwili zdecydowanie przypominał "prawdziwego" Otto Kamphausena.

- Zwracam się się teraz po raz ostatni jako Otto Kamphausen i lider berlińskiego zespołu! Do wszystkich Współpokojowiczów na raz i do każdego osobno! Przypomnę to co powtarzałem wam wielokrotnie! Musicie odnaleźć swoją ścieżkę! Nie mogę jej za was wybrać, ale mogę wam pomóc po niej kroczyć! Dlatego każdy chce tylko obraz może go wziąć i odejść w spokoju, a kto chce walczyć... z tym będę walczył!

Co prawda dobrowolne oddanie obrazu było wbrew interesom zombie-nazistów. To jednak w perspektywie Ottshelmema, był to tylko jeden cel z wielu... zresztą jeśli przejmie władzę w IV Rzeszy lub Bibliotece Losu to z pewnością znajdzie się tam miejsce dla zombi-nazistów.

Poza tym w jego ofercie był podstęp. Wirus wzmocniony wiedzą i wspomnieniami Otto zyskał nowe zdolności. Dzięki wiedzy o termodynamice i procesach biochemicznych Otto wirus choć po uderzeniu białego nurtu miał zdecydowanie mniej "mocy" to zaczął ją lepiej użytkować i był zdolny do prowadzenia chemicznych przemian.

I tak wirus w ostałych się resztkach zombie-nazistów zaczął je od środka przerabiać na cyjanowodór! Kluczowy związek chemiczny w niesławnym Cyklonie B. Każda chwila poświęcona na przemowy i odwlekanie walki sprawiała, że na polu bitwy znajdowało się coraz więcej "biologicznych bomb gazowych". Jakby tego mało to w swoim własnym krwiobiegu Ottshelm zaczął wytwarzać azotyn izoamylu oraz azotyn sodu. Dwie substancje będące odtrutkami na cyjanowodór.

W ten sposób Ottshelm mógłby zagazować całe pole bitwy i samemu się ostać! W końcu nie bez powodu nosił tytuł Der NaziChemikera!

Fimrys

Fimrys

15.07.2018
Post ID: 85090

„Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. W swej trójcy są jednością.”

Nowa umiejętność tłumacza była nad wyraz konfudująca. Przywykał do nakładania się rzeczywistości i krótkodystansowej prekognicji, przez co nie brał realnego udziału w pierwszej części potyczki. Zamierzał jednak wykorzystać dar, by pomoc zdziesiątkowanej mentalnie drużynie berlińskiej w zwycięstwie i zdobyciu obrazu. Lunatyk obserwował dokładnie wymiany ciosów i mógłby czuć nieprzyjemny posmak odpowiedzialności za wydarzenie, któremu mógł zaradzić, ale nie zaradzał przez opieszałość. Jednakże był nieczuły jak lodowiec, a Duch starał się przekuć częściowe otępienie w działanie.

W świecie oniryczno-mentalnym znów doszło do zmiany scenerii. Sören dalej wisiał głową w dół, jednakże góry zamieniły się ze stromych zboczu w majestatyczne i potężne powierzchnie lodowca. Był stanem umysłu Lunatyka, co miało dopomóc w starciu. Jednakże Sören nie pragnął uzyskać statycznego usposobienia przemieszczających się powolnie latami mas lodu, ale siłę ich ogromu zdolną miażdżyć i szlifować ląd. Żywiołowa natura Inkwizytora sprawiła, że wizualizacja stanęła w płomieniu. I taki właśnie dysharmoniczny i sprzeczny obraz tkwił w Lunatyku. Mentalnie stał się płonącym lodowcem. Mroźny powiew łączył się z istnym żarem.

Pierwszym celem na którym skupił się trójjedyny tłumacz była pomoc Beacie. Bluźniercze satyry wykazały się zbyt wielką brawurą i miały zostać ukarane. W oczach lunatyka już jawił się gniewny płomień mający być w przyszłości przekutym w bezlitosną rękę sprawiedliwości wobec bytów, kiedy ten zobaczył „hydro-Ottona”. I był to najbardziej groteskowy, straszny i śmieszny widok jakiego doświadczył podczas bitwy o Dondoryjon (dopóki nie zobaczył dalszych działań obu stron, rzecz jasna). A on doświadczył go trzy sekundy przed resztą drużyny. Kamphausen pozbywał się ich tak brutalnie, że Lunatyk jedynie przeganiał jeszcze potrafiące się poruszać osobniki potęgą głosu i wymachiwaniem inkwizytorską laską. Pomógł pozbierać się Tutty. Tylko u jej boku był w stanie przetrwać tę bitwę. Ich więź dawała wręcz nieograniczone możliwości, ale teraz mieli skupić się głównie na jej inkwizytorskim aspekcie. Cała ta bitwa była ogromną obrazą Absolutu i musiała zostać naprawione rękoma wyznawców oświecenia. W świecie oniryczno-mentalnym Duch wraz z widmowymi chórzystami obserwował w mglistym niebie poczynania drużyny.

To, co wprawiło go w częściowy strach i zadumę, to mnogość i intensywność przewijających się nurtów. Widział działanie indygo, czerwieni, czerni, spiżu, srebra oraz bieli i powoli zaczynał dostrzegać sposób działania tej idei. Racjonalna część jego umysłu zadała więc pytanie „Dlaczego taka idea opiera na spektrum barw światła widzianych przez ludzkie oko?” oraz „Gdzie jest zieleń?”. Zrozumiał, że w istocie nurtu są dużo potężniejsze niż to, czym władają pokojowicze i byty, a nawet to, o czym opowiadał naczelny rewolucjonista. Są głębsze, podczas gdy wszyscy tu korzystają z ich niepełnego, bo ograniczonego ludzką percepcją spektrum. Uniwersalna była chyba tylko biel i czerń, jako pełnia i brak światła oraz ich odcienie szarości.

„Swoją drogą, jak nurty odbierają od urodzenia ślepi ludzie? Będę musiał tym razem zadać Fordowi więcej pyt...”

Dociekania przerwało mu nagły przypływ energii w świecie Oniryczno-Mentalnym, zasygnalizowane przez uderzenie w Ducha wielokolorowej wiązki na kształt pioruna. Nie odczuł bólu, ale nieprzyjemne odczucie obecności wszechnieobecnego Nidh-Perquunosa. Doświadczał już tego prędzej, aczkolwiek nie w takim natężeniu. Było to odczucie nieprzyrównywane do czegokolwiek, czego doświadczył kiedykolwiek, gdyż było odbierane przez jakiś niezbadany i ukryty zmysł. Mimo częściowej grozy, nie zapadł się w odmęty strachu czy szaleństwa. Nidh w pewien sposób wspomógł jego procesy myślowe. Duch rzucił okiem w świat Sennych Wizji, gdyż zauważył tam odmianę. Do tej pory Pielgrzym odtwarzał sny z przeszłości, jednakże teraz pojawiły się tam nowe elementy. Największą uwagę trójkameralnego Sörena przykuły istoty, które pojawiły się na brzegu górskiego jeziora. Znał te zwierzęta z fragmentu prasy, który niezwykle go przed laty zaciekawił. Były to żyjące w ciepłych oceanach ustonogie, przypominające krewetki kolorowe skorupiaki. Faktem jest, że są to doskonali drapieżcy o sile uderzenia podobnej do wystrzału z rewolweru, ale bardziej tłumacza zastanawiały zawsze ich niezwykłe narządy wzroku.

„Rozumiem, że zwierzęta te były nazywane przez starożytnych Asyryjczyków mianem morskiej szarańczy, ale co u Abbadona one tu robią?”

W mig zrozumiał, że w związku z jego przemyśleniami na temat kolorów chodzi właśnie o ich niezwykle zbudowane narządy wzroku. Inkwizytor przypominał sobie fakty na ich temat. Podczas gdy ludzie widzą trzy barwy podstawowe, one bodajże są w stanie rejestrować ich aż szesnaście, co daje miliony niesamowitych i niemożliwych do wyobrażenia dla ludzi kombinacji barw. W takim razie, jak u licha ustonogie posługiwałyby się nurtami?! Czy miały by ich o tysiące więcej? Jak to się ma do emocji, które są główną składową nurtu? Podzielony na trzy części umysł Guru miał teraz jeszcze więcej problemów do przeanalizowania. Po raz drugi doznał dziwnego wyładowania i poczuł wpływ Nidh-Perquunosa.

Tym razem jednak w wyniku wyładowaniu wielokolorowej wiązki doznał prawdziwego objawienia. Poczuł niesamowite uczucie, podobne do tego jakiego doznaje niewidomy po raz pierwszy smakujący w zmyśle wzroku. Duch zatracił się w pełni w tym odczuciu i tylko Beata podtrzymywała Lunatyka, by ten nie zrobił sobie w tym czasie krzywdy. Uporządkowanie widzenia zajęło trochę czasu, więc znów przegapił część bitwy. Ale powoli wrócił do rzeczywistości, jednakże w jego odbiorze potężnie odmienionej. Jego umiejętność prekognicji o trzy sekundy, w której nakładało się wiele czasoprzestrzeni na jeden obraz, zyskała coś, co z braku odpowiedniego określenia nazwał „kolorem czasu”. Zyskał umiejętność niezwykłej synestezji, której sam nie był w stanie pojąć. Wydarzenia po quizie tak bardzo wpłynęły na duchowość Tłumacza, że ten coraz bardziej wymykał się poza odbieranie trójwymiarowe. I tak teraz zobaczywszy w całym bagnie nurtów jaki się wydarzał na szczycie kolor czasu, postanowił działać.

Zreorganizował się na wszystkich trzech płaszczyznach. Teraz dostrzegł przeklętą abominację w formie Ottshelma, wykradnięcie obrazu oraz powrót lamy z Alter-Walterem i Niemą. W całej tej trójce od razu dostrzegł przemiany, ale nie miał czasu na ich dogłębną analizę. Szarża niemej wzbudziła w Inkwizytorze uczucie, jakby ta starała się dokonać swego rodzaju odkupienia win. Czuł, że w pewien sposób szukała pojednania z własną jaźnią, tak chwiejną w tych kilku liniach czasowych. Wrócił też dualny Piontek, co dawało lekkie nadzieje, że powrót tej dwójki purgatoryjskich weteranów da większe szanse na zwycięstwo. Ale czy ono było teraz kluczowe? Najważniejszy wydał się inkwizytorowi skuteczny odwrót z obrazem. Widział, jak Ottshelm swą manipulacją stara się zręcznie zatrzymać niemą wojowniczkę, której szybkie uderzenia z przyjemnością oglądał w trzysekundowej przyszłości.

Postanowił wykorzystać duchowy potencjał swojego rozdzielenia. Duch zmaterializował róg, który za pomocą bramy - księgi przesłał Lunatykowi. Ten podał go Beacie mówiąc na tyle głośno, by wszyscy dobrze go usłyszeli:

-Gdy dam znać, proszę zatrąb mój aniele. Niech wiedzą, że pierwsza trąba apokalipsy nie będzie milczeć!

Mentalnie przekazywał jej swój plan. Powołując się na wizję Apokalipsy Św. Jana miał zamiar wywołać „mini Armagedon”. Miało to być odwrócenie uwagi, które miało zagwarantować bezpieczny transport obrazu i trochę dokopać „przeklętym nazistom z tą bluźnierczą abominacją Ottshelmem na czele”. Nie miał pojęcia, jaki będzie dokładnie efekt, nie liczył też na przybycie smoka, spadanie gwiazd, najazd szarańczy czy zamianę oceanu w krew, ale wierzył mocno w pozytywne dla drużyny berlińskiej skutki mini Armagedonu na tym szczycie Dondoryjonu. Trójjedyny Inkwizytor pragnął również użyć prekognicji w celu przewidywania strzałów Führera w stronę obrazu. Jeśli Mathias przechwyci obraz, będzie mu w stanie przesyłać na bieżąco o poczynaniach Hitlera i jeśli student okaże się dość szybkim umysłem, na drodze uników dzieło sztuki będzie bezpieczne. Wiedział, że powodzenie mini Armagedonu polega na wierze, toteż mową pragnął wzbudzić wiarę we wszystkich obecnych. Po mowie Ottshelma, przemówił.

-Jako Wielki Inkwizytor stwierdzam, że dokonano tu wielkich zniszczeń, przede wszystkim na płaszczyźnie moralnej. Bluźniercy! Swym buńczucznym szafowaniem nurtami wywołaliście istne pandemonium, przez co wszyscy wymagają oczyszczenia! Nie wierzcie w wężową mowę fałszywego proroka Ottoshelma! Jedyną drogą jest ogień apokalipsy, dzień gniewu w końcu nadszedł. Dies Irare, Dies Illa, sol vet saeclum in favilla! Nikt nie jest w stanie uciec przed sądem, anioł zatrąbi byście byli świadkami upadku starego porządku! W imieniu Absolutu, wszechnegacji Nidh-Perquunosa i jego rzeczywistej manifestacji Nol-Lidliba ogłaszam nastanie nowej ery! Niech ogień oczyszczenia sprawiedliwie osądzi nas wszystkich!

Lunatyk mówił żarliwie, wykorzystując zasoby swej płomiennej inkwizytorskiej retoryki. Miał sprawił wrażenie jak największego fanatyka, by poprzez emocje słuchaczy osiągnąć większą moc wiary w mini-armagedon. Po tym zebrał swoje siły duchowe w świecie oniryczno mentalnym by wysłać emisariusza na audiencję do umysłu (M)Eliasa. Cenił studenta, gdyż ten jako pierwszy odkrył potęgę rozczłonkowanego umysłu i stanowił teraz niezwykle ważne ogniwo w powodzeniu misji. Sören pragnął wesprzeć go możliwie jak najlepiej swym prekognicyjnym talentem.

W pozie apokaliptycznego wieszcza, mając po przeciwnej stronie fałszywego proroka Ottoshelma dał znak stojącej za nim Beacie do zadęcia w róg. Zastanowił się, kiedy w końcu będzie mógł spędzić z nią czas w troszkę spokojniejszy sposób. W jego umyśle ten moment dłużył się w nieskończoność i na całym polu bitwy zapanowała dziwna cisza.

„A gdy otworzył pieczęć siódmą, zapanowała w niebie cisza jakby na pół godziny.”

Senne Podróże Kürenbergera III

Pielgrzym trafił w duchowe ramiona opactwa pierwszych oświeconych tych szczytów, tak chętnie przyjmujące każde aspiracje duszyczek targanych na wietrze jak płatki śniegu. Wstąpił na płaskowyż swą formą sugerujący odcięcie szczytu niczym czubka trzciny przez uformowane ręką z ciała ostrze ze stali i zapadnięcie się potężnego masywu w sobie, jak podkopanej góry piasku. W miejscu otwartej rany góry miast krwi znajdowało się prawdziwe jezioro przeźroczystej, niezakrzepłej jeszcze wody. Swym żwawym krokiem zmącił jego spokój, nie do odróżnienia od tafli najmocniejszego lodu. Nie zapadł się jednak w jego głębię, ale stąpał po nim gładko, wywołując starcze zmarszczki na tafli tej młodej, górskiej rany, gdyż był lżejszy od ociężałej cieczy. Nad centralnym punktem wodnego koła lewitował swą starością i mądrością pretendujący do rangi młodszych gór Guru, do którego ze swym metalowym dziedzictwem w formie szkatuły zbliżył się Pielgrzym.

Oślepiający błysk

Pielgrzym przejrzał na oczy. Wyzwolił się z onirycznych oków dawnego snu i zobaczył przedziwną zmianę. Oto na brzegach jeziora pojawiły się wyglądające znajomo, a jednak nie znane, kolorowe skorupiaki. Spojrzał w twarz Guru. I była to jego własna twarz, która teraz wysyłała go na misję. Dosiadł monstrualnej pseudo krewetki jak wierzchowca i zapadł się w odmęty jeziora. Tak oto Duch wysłał Pielgrzyma jako emisariusza do podzielonego umysłu Meliasa i tylko od jego właścicieli zależało przyjęcie audiencji w celu omówienia dalszych działań a także dyskusji na temat zadziwiającego zjawiska kolorów nurtów.

Tabris

Tabris

23.07.2018
Post ID: 85133

- Nie wiem dlaczego mówi pan do mnie głosem austryjackiego akwarelisty. Panie Ottonie. Dwadzieścia minut i jedna sekunda!
~~~
Tych rzeczy było za dużo. Z jednej strony zachowanie Lamy i Erynii było niewątpliwie… skłaniające do rozmyślań. Z drugiej spotkanie z córką (i jej haremem). Z trzeciej konfrontacja z Hitlerem i tym czymś co stanowiło jego obstawę i istotę.

Jako, że emeryt zapomniał o tym czym był(o) Wiwernus do przytomności wrócił był dopiero w momencie połaskotania piorunami. Nie bardzo wiedział co powiedział i czemu Hades to robił, choć w końcu uznał to za następną manipulację Kota. Sojusznik i mentor działał więc nawet po taktycznej ewakuacji – profit.

A potem się zaczęło. Najpierw konfuzja z lamą-człowiekiem, a później wybuch Furii. To co skrywała w sobie ta kobieta było czymś niespotykanym, nawet jak na wysokie purgatoryjskie standardy. I wbrew pozorom mówiąc o swych traumach, nazywając je wcale nie zmniejszyły się. W zasadzie jej wybuch szczerości tuż przed przekroczeniem progu finalnego pokoju był zaskakująco przemyślaną strategią – zapewne nakręcała się przed finałem, a to co wygłosiła to wcale nie monolog szczerości, a medytacja zniszczenia. Łącząc to z faktem, że poprzednio wszyscy członkowie drużyn z którymi Furia zbierała punkty ginęli Walter doszedł do wniosku, że było to coś co służyło nakręceniu się i staniu się morderczą maszyną, która mordowała wszystkich – wrogów i członków drużyny - poza tamtym wariatem. Poprzednio zapewne też przypominała sobie te uczucia – odrzucenie przez ojca, miłość brata, zawód, szaleństwo i to wystarczyło, ale teraz dawkę musiała powiększyć, bowiem natrafiła na silniejszy skład, analogicznie jak w wypadku zadania.

To nie było proste zadanie typu E. Cmentarz na którym doszło do zabójstwa doktora Wendelina, Lisia Chatka gdzie skonfrontował się ze swoją przeszłością. Spotkanie z Cieniami, które wyróżniły Duńczyka. IV Rzesza dla nazisty, a później biblioteka dla Eliasa. Wszystko było dobrze przygotowane. Gdy to sobie uświadomił poczuł ciarki na skórze, raczej mało związane z marną pogodą tutaj.

Dlatego tak efektywnie natarł na Aadolfa. Same ideologie to było za mało. Jeśli Walter nie zabije faszysty zrobi to Furia, ale ona na tym nie skończy – to co zrobiła z Göringiem to był tylko prolog. Jeśli nikt jej nie powstrzyma będzie źle. Ale było też coś jeszcze. Walter zapamiętał uwagę Kota o ważnej roli Ottona. Z drugiej strony nie do końca wiedział co tam zaszło i czym tak do końca jest ten miszmasz z którym walczy. Wyczuł jednak w nim oprócz brunatnego faszyzmu także Kamphausena – gdy odczepiał pijawkę mniej więcej poznał jego… aurę. Z drugiej strony pamiętał też jego poglądy i niechęć ku sobie. Wiedział też, że doszło do użycia nurtów.

W tym chaosie wewnątrz i zewnątrz siebie jedna informacja była nadrzędna i obiektywna, niby oko cyklonu. Czas. Do końca wykonania zadania zostało 20 parę minut. Coraz mniej.

Generalnie planował dalej walczyć z Adolfottonem, ale wolałby w miarę możliwości go nie zabić. Chciał poruszać się płynnie i zdecydowanie – wciąż liczył na przywołanie Schiasta. Milcząco zakładał, że Mathias i Elias coś wymyślą – mimowolnie słuchał ich dyskusji gdy był w ich… ciele. Z drugiej strony to ma wyglądać na prawdziwy pojedynek, tak aby Erynia wiedziała, że ma się trzymać z dala. Ona nie okaże nikomu litości, nawet swym nominalnym sojusznikom.

Postanowił zatem dokonać dywersji. Poróżnić dwie strony hybrydy. Problem polegał na tym, że nie bardzo znał Ottona. Założył jednak, że to on dominuje w tej relacji i to jego trzeba jakoś… wyizolować. O ile zapamiętał był on zwolennikiem tezy, że to wszystko pic na wodę fotomontaż i eksperyment wojskowych. To chyba było najsensowniejsze.
~~~
- Wtedy skończy się ten eksperyment, a raczej jego pierwsza faza. Jak pan myśli, panie Ottonie, co zrobią amerykańscy i radzieccy wojskowi gdy w jego wyniku stał się pan jednością z Hitlerem? Chce pan go nie zdać i zaginąć wraz, z być może całą pańską rodziną?

Wiwernus

Wiwernus

25.07.2018
Post ID: 85138

Szczyty Dondoryjońskie

Lodowate, ciężkie powietrze przeszyło wycie wilkołaków, trzask piorunów broni wyrwanej z przyszłości oraz kakofonia rozpadającego się Stalingradu. Mały chłopiec nie rozumiał czym jest właściwie Stalingrad i jego mali mieszkańcy okupowani przez cuchnące wódką, uzbrojone w sierpy, młoty i miotacze piorunów czarty. Naoglądał się po swojej śmierci zbyt wiele wyrafinowanej przemocy, aby móc odegnać zbędne wątpliwości i myśli oraz realizować to co obecnie jest najważniejsze – ucieczkę.

Podłączyło się do niego dwóch podobnych mu chłystków, parobek niskiego pochodzenia i żydek o usposobieniu niebudzącym jego sympatii oraz uznania. Do trójki przerażonych chłopców z czasem dołączył się dorosły mężczyzna, który swoim pochodzeniem oraz talentami wzbudziłby wielki podziw malca za nim ten dostąpił "zaszczytu" bolesnej śmierci. Obecnie, uzbrojony w pancerz i świecznik zabrany z komnaty zmartwychwstania, zdawał się być nie tyle nie wiele bardziej przydatny od nich, co nawet mniej. Przed odwiedzeniem piekła malec był przekonany, że podobni temu mężczyźnie osobnicy stanowią kwiat niemieckiego narodu, jego siłę i dumę, obietnicę spełnienia imperialistycznych zapędów już i tak dominującego w cywilizowanym świecie Cesarstwa. W diabelskich komnatach doszło jednak do smutnej weryfikacji oczekiwań chłopaka oraz jego rodaków, a komnata górska, przygniatającą do ziemi swoją aurą, lodowe piekło, stanowiła ostatni krok ku utracie wiary przez dziecko.

Wciąż pozostawała mu wiara w Pana Jezusa. W modlitwie do świętego Ruperta z Bingenu, swojego imiennika zresztą, prosił opatrzność o pomoc. Recytowane w myślach formuły dostosowywał do rytmu rozdeptywanych świniokarłów, znajdując w tym ukojenie – prosił Miłosierdzie o okazanie łaski, a sam pod stopami ubijał rozumny (?) gatunek! Nie naszły go jednak żadne wątpliwości i wyrzuty sumienia. Najważniejsze było przetrwanie, tutejsze zwierzęta nie były nawet chrześcijanami, a poza tym wykazywał niechęć do wszystkie co nie było niemieckie. Czuł, że spływają na niego łaski. Wziął nawet głos swojego żydowskiego oprawcy za Pana Jezusa, gdy jednak uświadomił sobie, że należy on do Niego, a nie wyższej siły, wyrzucił go z pamięci. Podniesiony na duchu, kontynuował ucieczkę.

Inni pokojowicze nie mieli tyle szczęścia. Mijał kolejne zwłoki, które po ugryzieniu przez komunistów – kimkolwiek byli ci dziwni osobnicy realizujący zbieżne z chrześcijaństwem poglądy – zmieniali się w podobne im, ukształtowane na wzór wilka stworzenia. Ślizgając się po lodzie, uciekając przed przewracającymi w ferworze walki budowlami świniokarłów, zrozumiał, że niemiecka racja upada. Wszystko upadnie pod siłą takiego diabelstwa, nie tylko moja ojczyzna pomyślał, snując wizję przyszłości, w której dalecy bracia ze wschodu zmienią się w wynaturzone monstra. Widząc jak te same eliminują się, strzelając do kamratów pozwalających sobie na kilka zwiastujących odwrót kroków, przeżegnał się z niesmakiem. Zagłada dla nas, a potem dla nich samych. Opatrzność wskazała mu jednak miejsce ratunku. Dostrzegał to, co dla dorosłych było niewidoczne. Mężczyzna który im towarzyszył przeoczyłby z pewnością drzwi ze znakiem równoramiennego krzyża o ramionach, które zginały się pod kątem prostym. Symbol wiary pomyślał chłopiec. Dostrzegał go tu wielokrotnie, jako tajemniczy zwiastun wplatany na drugim planie, kolejną z dziwnych narracji i wątek poboczny tej literackiej, biblijnej oraz przerażającej historii.
- Tędy. - wskazał. - Tam znajdziemy pomoc.

Lodowe zamczyska po ich bokach rozpadały się. Z ledwością zdążyli do celu za nim bloki czystego zimna roztrzaskały ich. Goniące niemców wilkołaki w czerwonych strojach nie miały tyle szczęścia. Przygniecione wyły do księżyca, próbując wydostać się spod z lodu. Pierwszy za klamkę złapał żydek, klamka jednak oparzyła go dotkliwie, tak jakby świątynia pogańskiej filozofii ryjoknurów odrzucała obcy element. Może i te stwory wznoszą tu modły do swoich bezosobowych bożków, znak krzyża pozwoli mi tu jednak odkryć pomoc pana Jezusa, tak jak w to wierzę pomyślał Rupert i złapał za uchwyt. Został zaakceptowany, więc przecisnął się przez przejście, podczas gdy jego dorosły kompan desperacko próbował schylić się w swojej ciężkiej zbroi i ułożyć tak, aby mógł za nim podążyć. Parodia rycerza pomyślał Rupert, zostawiając go za sobą. Mężczyzna zablokował swoim cielskiem wyjście, a nocne światło Dondoryjonu zniknęło, zakrywając wnętrze budowli ciemnością.

Chłopiec nie wiedział, że kierował się w kierunku świątyni Filogildii. Nie wiedział, że krzyż jest symbolem pobocznej frakcji w tym wątku, odrodzonych Niemiec, które za kilkaset lat rzucą pół świata na kolana. Nie rozumiał przed czym ostrzegał go żydowski oprawca, jego charonita i uparcie ignorował pochwały opiekuna. Nie zdawał też sobie sprawy, że wcale nie wierzy, że znajdzie tu pomoc Opatrzności. Wierzył w żelazo i ogień, oczekiwał zbrojnej interwencji imperialistyczny Niemiec. I tego właśnie się doczekał.

Kiedy w mroku ujrzał mapę znanego mu świata zwiniętą do postaci kuli, zakręcił nią. Globus kręcił się z zawrotną prędkością, ukazując mu świat z przyszłości oraz nieznane lądy. Nie był wstanie objąć rozumem, że Ziemia była kulą, podobało mu się jednak, że granice jego państwa miały – choćby przez chwilę – rozciągnąć się na tak ogromnym obszarze.
- Podoba ci się przyszłość? - spytał go głos w ciemności, wielka bryła z gliny i z płynami w środku. - O takiej marzysz?
- Tak. - odpowiedział chłopiec bez wahania.
- Chodź.

Ciemna sylwetka złapała go za rączkę i zaprowadziła do centrum wewnętrznej komnaty, gdzie swoje schronienie mieli naziści, wyznający wyższość swojej krwi osobnicy, potomkowie Ruperta i jego podobnych, a właściwie ich wynaturzone kopie. Zachwycili go, choć na swój sposób byli podobni wilkołakom oraz uzbrojeni w te dziwaczne karabiny, czymkolwiek one były. Wszyscy nosili na sobie znak krzyża. W cieniu dostrzegł ich wodza, którego zarys zdawał się dostosowywać do jego wyobrażeń.
- To prawda, że w przyszłości powalimy Europę na kolana? - spytał chłopczyk, pobudzony.
- Tak. - odpowiedziała mu pewnie postać w ciemności, a niebieskie oczy zaświeciły się w mroku podczas zdradzającego pobudzenie ruchu, kreśląc w nim zanikającą powoli smugę.
- Jesteś spoza czasu, tak? Jesteś bardzo stary?

Cienista sylwetka zastygła w bezruchu, jakby zastanawiając się nad słowami dziecka, szybko jednak przeszła do porządku dziennego. Kiwnęła głową, choć ciało zdradzało, że na poziomie podświadomości kłamie, a przynajmniej zdaje sobie sprawę z fałszu. Takie niuanse dzieciom w Purgatorium nigdy nie umykały. Rupert zbagatelizował je jednak tak jak bagatelizował uwagi Charonity. Podszedł bliżej i wyciągnął dłoń w kierunku pięknej twarzy o niebieskich oczach i złotych włosach.
- Pomożesz mi? Odnalazłem cię.
- Tak.

Aadolf Hitler wyłonił się z cienia, przybierając fizyczną postać. Wyciągnął ręce, chwycił dziecko i posadził na koniu, na którym razem z nim zasiadł. Göring – który przyprowadził chłopca - pochwycił proporzec, Goebbels oczyścił katanę, a Himmler położył palec na spuście futurystycznej broni. Kryjąca się w sekretnym pokoju frakcja ruszyła ku wyjściu, gotowa odmienić oblicze walki o Stalingrad. Komunistyczne wilkołaki na przeciwko nazistowskim wampirom – głosy książąt i biskupów podziwiających widowisko rozległy się w głosie malca. Niektóre przestrzegały go.

Największy Biskup: Extremis malis extrema remedia 120 Fenigów

Zignorował je. Pozwolił ukąsić się w szyję, a jego małe ciało przeszło przyjemne zimno, zaś świadomość Kamphausena Seniora znalazła w nim swoje schronienie. Za nim wrócił z wewnętrznego pokoju do zewnętrznego, ustąpił już w błogim szczęściu spełnienia obowiązku wobec ojczyzny i przemienił się w bezmyślnego upiora, zmieniając oblicze misji.

Ducha, którego mijając, miał na wyciągnięcie ręki, nie zauważył. Postać z przyszłości zatrzymała się, obserwując przemarsz nazistowskiej armii. Nie skupiła się na malcu, choć jego w trakcie swojej podróży również poszukiwał. Ten ważny był jednak jedynie w kontekście Aadolfa. Byt podczas swojej pierwszej misji, pierwszych chwil był stabilny, a nurty z których go utkano odmierzono z godnymi Fibonacciego proporcjami. Do tej właśnie chwili, pierwszego wzburzenia w kotle nurtów, niemal niewyczuwalnego dla najbardziej wyczulonych i oświeconych, jednak dla Ducha – nawet jeśli tylko jednej z trzech iteracji – oczywistego. Zadumał się, zastanawiając czy ten moment ujrzy również Ottshelm, spotkali się w zresztą przeszłości nie jeden raz. Machnął jednak ręką i popłynął zgodnie z kierunkiem czasu, gdy poczuł na sobie oko Hadesa – drżące z dezorientacji i zaskoczenia.

....

- Gdy dam znać, proszę zatrąb mój aniele. Niech wiedzą, że pierwsza trąba apokalipsy nie będzie milczeć!

Lunatyk, po otrzymaniu rogu od jednej z iteracji, wyraźnie się uaktywnił. Ciężar aktywności na szali złożonej z trzej komponentów skierował się w jego stronę – wcześniej ograniczona do półsnu i przeganiania satyrów laską, wzrosła. Beata na widok oczu ukochanego, w których zapłonęło o wiele więcej życia, rozpromieniła się. Co więcej, swoimi słodkimi kłamstewkami, właściwie trudno powiedzieć czy skierowanymi do ukochanego czy siebie, dawała wyraz wierze, że pobyt Inkwizytora w górzystym pokoju przepełniony był jego aktywnością. Miało prawo go to ująć – bardzo go kochała i chciała wierzyć, że w każdej chwili był tuż obok niej, a ona obok niego. Nie do końca zdawała sobie sprawę co właściwie się w nim dokonało, tego był pewien. Odczuł jednak błogie ciepło, wiedząc jak bardzo go kocha, nawet jeśli nie do końca jeszcze rozumie. Miłowała go jako bliźniego, jeszcze bardziej (choć z tendencją malejącą) jako kochanka, stawiała coraz pewniejsze kroki ku oświeceniu, ale jej przemiana była nie tylko aktem kwestionowania rzeczywistości, lecz także naśladownictwem i przywiązaniem do Inkwizytora. Będąc zresztą szczerym i obiektywnym – nikt nie miał prawa wymagać od niej, że nadąży za wykładniczym rozwojem Inkwizytora i zrozumie jego intencje.

Dlatego gdy jej pulchne palce dotknęły rogu i orzechowe oczy przypominające szparki zapadnięte w wielkiej twarzy otworzyły się, Guru nie miał prawa przewidzieć co właściwie się wydarzy.

Było to szczególnie przykre w kontekście kolejnych cudów dedukcji dokonywanych przez (M)Eliasa, którego trud - choć nie całkowicie - został zaprzepaszczony. Ten jako miłośnik psychologii potrafił przejrzeć klątwy i wszelkie gusła na wylot. W Purgatorium miał jeszcze środki – w postaci samego siebie – aby je obalić. Wykorzystał jeden ze składników jego trójdzielnej osobowości i przelał w swoją mantrę chłód, stałość i logiczność indygo, niosąc w niej swój wywód i poglądy. Skupił nurt niczym promień na oddalających ryjoknurach oraz obrazie, a zmiana była zauważalna. Ryjoknury stały się o wiele bardziej spokojne, a aura otaczająca obraz zniknęła, nie wywołując w nich zmian nastroju ze wskazaniem na skłonność do przemocy względem siebie i innych, depresji oraz strachu. Stworzonka zaczęły schodzić w dół, kierując się zgodnie z wytycznymi (M)Eliasa do Biblioteki Losu. Uświadomił sobie też wtedy kilka przykrych faktów.

Po pierwsze, odczuł przytłaczające zmęczenie, które choć krótkie, było bardzo intensywne. Wywołało w (M)Eliasie chwilową panikę, aż ten mimowolnie przywołał piorun w sąsiednią górę i zlał w spodnie. Na poziomie podświadomości trzy aspekty jego złożonego jestestwa zdały sobie sprawę, że ingerowanie w nurty na taką skalę i z taką częstotliwością wywoływało poważne zmiany w ciele obłąkanego. W swej pierwotności stał jakby wyżej ponad zwykłym człowiekiem i mógł znieść więcej, miał jednak swoje limity i obejść mógł je jedynie na dwa sposoby – upierwotniając się jeszcze bardziej lub osiągając harmonię i oświecenie podobne Walterowi czy Sorenowi. W innym przypadku czekało go cierpienie, a nawet nowe formy kalectwa z nieprzewidywalnymi zmianami proporcjonalnie do stosowanych nurtów włącznie.

Po drugie, nurty miały swoje ograniczenia. Były skuteczne względem rzeczywistości, bytom czy prostym ludziom, których motywacje i kamień węgielny działania ograniczyła się do dwóch czystych nurtów lub nawet jednego. Istoty bardziej złożone, takie jak Tłumacz, Emeryt czy Chemik-Nazista samą swoją naturą nabywały odporność na jego cuda.

Po trzecie, klątwą choć irracjonalna, miała swoje źródło w narracyjnej machinacji Hadesa. Malowidło oddalało się poza zasięg jego jurysdykcji, ale wyczuł, że proporcjonalnie do słabnięcia Indygo które w nie przelał, Mistrz Gry odmierza odcień karmazynu odpowiadający za irracjonalność i strach, przyprawiony kropelką złowieszczej czerni. (M)Elias był zmuszony - jeśli klątwa miała być zdjęta - być blisko obrazu i ciągle oddalać karmazyn, co zmuszało go do wyniszczania własnego organizmu. Miało to zresztą symboliczny sens, można było odegnać zabobon, ale umysł zawsze powracał do pierwotnego stanu i skłonności ku wyjaśnianiu wszystkiego prostymi, choć błędnymi rozwiązaniami.

Student wziął głęboki oddech. Chmury burzowe kłębiły się, przysłaniając księżyc, Grzmoty były potężne, jednak nie widoczne, raczej jako zwiastun odegnanego zagrożenia. Lea przytuliła go, widząc strużki krwi wypływającą z jego ust, nosa, uszu i oczu. Zaszlochała cicho. Przesiąkał jej smutkiem, samotnością i strachem. Bardzo bolało ją, że Walter na dobrą sprawę zignorował ją.

Posunięcie studenta miało jeszcze jeden efekt – indygo przesiąknęło na pokojowiczów i byty. Dużo można było mówić o pomniejszych z licznych istot, które zmieniły swoje zachowanie. Otton zdezorientowany połączeniem swoich dwóch ulubieńców zaczął znów na chłodniej knuć, przejęte przez (M)Eliasa satyry i reszta Rzeszy uspokoiła się po ostrzale Himmlera i najprawdopodobniej wahała się komu teraz służyć, a Wokulski nie okazał zazdrości względem ukochanej tak mocno, jakby chciał. Najważniejsze były trzy osoby, których emocjonalność mogła odmienić bieg wydarzeń – Lea, Niema oraz Beata.

Rzut na akcję: Oparcie się nurtowi Indygo przez trzy pokojowiczki
Lea: 1 -> Niepowodzenie Krytyczne
Niema: 1 -> Niepowodzenie Krytyczne
Beata: 4 - > Częściowe Powodzenie

Najbliżej szaleńca była Lea, kobieta najbardziej podatna na jego słowa. Wydawać by się mogło, że jej depresja i załamanie ustąpi pod logicznym wywodem, jednak okazało się, że nie tylko oparła się uspokojeniu, to obróciła je przeciw (M)Eliasowi. Marazm i bezemocjonalność, całkowitą obojętność na wszystko wokół jakby z przekorą nakarmiła niebieskim nurtem. Niepokój jaki wywołała swoją przemianą przeraził i Mathiasa, i Eliasa. Widok jej zapadniętej twarzy, sinej i suche skóry, zapadłych oczu – bolał serce.

W przypadku Niemej nie było nawet co komentować. Indygo względem wzburzonej czerni zachowało się jak wiadro wody wylane na trawiący las pożar. Nurt wyparował jakby niebyty, nie wpływając w ogóle na kobietę.

Jedynie Beata zdawała się na moment opamiętać. Na niej student się nie skupił. Nie przewidywał, że to co uczyni niebawem kobieta zmieni oblicze misji. Miał prawo do dumy, bo choć odrobinę ostudził jej inkwizytorski zapał, nawet jeśli w większości znów wznieci go tłumacz kilkoma typowymi dla siebie zdaniami.

...

Powstanie Wielkopolskie było błędem. Nie powinno mieć miejsca, było złudną nadzieją i z pewnością zakończy się klęską. Dla mnie już się skończyło.

Myśl przeszyła go od palców stóp do ostatniego włoska na głowie. Poczuł, że jest wzywany i choć w jego świadomości rozlegało się wiele głosów pełnych nadziei, obaw, lęków, pragnień i refleksji, w tej właśnie chwili wszystkie pozostałe zagłuszył ten najsilniejszy. Wsłuchał się w wytyczną, jakby wyczekując jaśniejszej wskazówki i doczekał się jej.

Niech to się wreszcie skończy, to niemieckie piekło.

Kiwnął głową Himmlerowi, aby zajął się tymi, którzy wykazywali się większą wolą życia. Chciał (?) osobiście zająć się tym, który prosił się o definitywną śmierć. Strzelił karkiem i ruszył lodowymi uliczkami, przeciskając się między budowlami. Nie widział w tym większego celu, nie wiązał ze swoim “zadaniem” szczególnych emocji, stąpał jednak potężnie, aby dało się wykryć jego obecność z daleka. Lodowe budowle naznaczały się pęknięciami.

Zaraz mnie znajdzie...

Po tych słowach poszukiwania stały się jeszcze prostsze. Dystans jakby skrócił się proporcjonalnie do pragnień polaka, a ten wyłonił się, biegnąć na swoich kikutach wokół głównego placu miasteczka. Hitler zacisnął pięści i eleganckim, wampirzym ni-to-susem-ni-lewitacją przybliżył do mężczyzny. Przemawiał do niego pięknem niemieckiego, młody powstaniec jednak wszystko rozumiał, zapominając o bardzo powierzchownej znajomości znienawidzonego języka zaborcy. Sam dopowiadał sobie to, co powiedział Hitler, wyręczając go w jego roli i właściwie czyniąc ją częściowo pozbawioną znaczenia. Nawet nie słuchał swojego kata, aż wokół jego jestestwa na ułamek sekundy wzburzyły się nurty.

To mój koniec, ty głupi polaku...

- To koniec, polaku...

Naziści to but depczący polską twarz przez stulecia...

- Naziści to but...

Powstanie Wielkopolskie nigdy nie zakończy się su...

- Rusz to swoje przerażone, polskie dupsko! - ryknął Hitler na cały głos. - Umarłeś za wygraną, nawet jeśli tylko w krótkim okresie sprawę, a twoja śmierć nie poszła na marne. Pokonaj mnie, zniszcz i wróć do swojego Księstwa!

Na moment czynności motoryczne Hitlera zawiesiły się. W kognitywnym zastoju nie był wstanie się ruszyć, zachował jednak świadomość, a co więcej przez moment nabrał samoświadomości. Głosy, które nakazywały mu co robić, stopiły się w jeden, a ten – choć obcy i przerażający – zaczął wydawać mu się być jego własnym. W tej też chwili, jakże krótkiej, na moment zaznał błogiej ciszy w swoim umyśle i z nią też umarł, gdy polak wbił szablę w jego serce.
- Rupert... zawiodłem cię...

Ottshelm sondujący wspomnienie poczuł jak to jest umrzeć. We wszystkich trzech aspektach – jako Syn prawie został ukrzyżowany, jako Pisarz Święty już raz umarł, zaś jako Ojciec sam był właściwie uosobieniem śmierci. Właściwie nic nowego jakby się zastanowić, szybko wrócił do rozmyślań dokąd doprowadzi go jego podróż, kim jest Rupert wspominany uparcie przez nazistę oraz czy zaraz znowu wyłoni się za rogu iteracja Inkwizytora. O, już jest, stary znajomy Ojciec skierował oko umierającego Aadolfa w kierunku postaci kryjącej się w cieniu, czując z nią więź bycia istotą wyższą i abstrakcyjną. Razem z Anshelmem, którego traktował jak przybranego syna, radował się z widoku zabitych pokojowiczów, w większości polaków oraz pruskich zaborców, przodków pisarza. Syn, chemik – cóż, pozwalał sobie na rasistowskie docinki i komentarze, jednocząc się z pozostałą dwójkę i dostosowując do ich poglądów.

...

Otto poddał się Anshelmowi i uczynił to demokratycznie. Kolejne aspekty jego osobowości uosabiane przez pijawki przyjmowały poglądy pisarza. Na ten moment panowała idealna harmonia, czyli Syn jako aspekt dominujący, który w kwestiach związanych z jego traumami miał balast w postaci Anshelma i Ojca, pozwalającymi mu uporać się z tym co ciążyło mu na sercu. Proporcje jednak w każdej chwili mogły ulec zmianie, szczególnie, że Anshelm był łakomy i pochłaniał kolejne aspekty jaźni, a te oddawały się bez walki. Karmienie krokodyla zwiastowało, że nazista miał realną szansę, aby swój “niebyt” obrócić w przyszłości w odrodzenie.

Niuanse związane z jestestwem chemika zresztą były bardzo rozległe. Syn podłączony do Ojca (choć również Pisarz) byli połączeni niczym zmyślną siecią z innymi zarażonymi. Odbyli zresztą szybki zwiad dla właściwej synchronizacji we wspomnieniach Hitlera oraz jego dwóch pozostających przy życiu oficerów. Uświadomili sobie, że o ile Goebbels i Himmler zawsze byli zlepkiem nurtów, swego rodzaju własnością intelektualną odwzorowującą historyczne postaci w chorej grze, którą Hadesi sobie wzajemnie wypożyczali, o tyle Hitler był bardziej złożony. Dostęp do wspomnień, które miały mu się szybko zacierać, tak aby mógł się dostosować działaniem do głosów uosabiających pragnienia i lęki pokojowiczów, nie był w pełni zablokowany. Można było to porównać do dziury w zaporze, która z czasem powiększała się, aby ostatecznie implodować. Czuli w jego przeszłości, że emocje bytu są o wiele bardziej złożone, a strzępki dawnych doświadczeń oddziałują na jego egzystencję. Hitler miał osobiste urazy, preferencje i skłonności. Czuli, że ktoś ingerował bezpośrednio, pozwalając na... właściwie na co?

Nie, w tej chwili najważniejsze było, aby oddać honory Nadimowi. Otto mógł zostać ukrzyżowany, spalony, zamrożony, połączony z nazistą i wyobrażeniem ojca, a i tak okazałby ciemnoskóremu więcej czułości niż Lea otrzymywała od Waltera czy Mathiasa. Ten nie potrzebował zaszczytów, kompleksy dawno już wyleczył, liczyło się tylko przeżycie i powrót do Larki oraz nienarażanie się na rozdzielenie świadomości. Chwycił Joannę za dłoń i kiwnął głową. Der NaziChemiker zdradził swoich kamratów i pozwolił mu uciec z obrazem, by go zabezpieczać. Nic więcej ciemnoskóry nie potrzebował. Jeszcze przed chwilą spytał Psa w myślach czy swoim mieczem zdołałby rozpłatać osobowość chemika na odrębne elementy, uczynił to zresztą jeszcze przed Walterem czy - w pewien pokraczny sposób - (M)Eliasem. Hades przytaknął, odwołując się do kazusu Lei i (W)Altera. Tahir uśmiechnął się tylko delikatnie, zaniechując w tej chwili podobnego zachowania:
- Ok, po tych twoich ekspozycyjnych gadkach wiem już, że w tym ciele jest o wiele więcej Otto niż Anshelma. Może kiedyś się zmierzymy, jak ojciec i syn, ale nie teraz. Zapanowałeś nad sobą. - mrugnął porozumiewawczo i podążył z Joanną ku ryjoknurom. - Jeszcze jedno... W tej naszej relacji... Czy niedługo to nie ja będę Niemcem, który będzie mentorował muzułmańskiego chemikowi? Tato, ja też cię kocham, nie mów niż więcej, bo przekroczymy granicę niezręczności.

Ciemnoskóry dla dobra Otto był gotowy stoczyć z nim bój na śmierć i życie, zrezygnował bo w niego wierzył i mimo licznych zawodów, wciąż kochał. Może odrobinę zwiodła go pewność siebie teścia, który nonszalancko podszedł do Niemej. Jaki mój syn Nadim jest epicki pomyślał w mimowolnym odruchu Walter, mierząc siły z Aadolfem.

Piontek zdekoncentrował się tak samo jak jego przeciwnik. Hitler nie spodziewał się, że Syn postanowi oddać obraz i zniweczyć jego zadanie. Zanurzył się we wspomnieniach, do których nie powinien mieć dostępu. Szukał interwencji u Ojca. Czuł, że Syn próbuje obrócić wirus w tykającą, chemiczną bombę.
- Otto, co ty robisz?!

Rzut na akcję: Walter vs Aadolf
Modyfikatory: Siła (-2); Zręczność (-1); Wytrzymałość (0); Inteligencja (+1); Siła Woli (+3)
Wyniki 6; 5; 5; 6; 5 -> 4; 4; 5; 7; 8 (po modyfikatorach) + 0,1 (bonus za opis) -> 28,1 / 5-> 5,62 -> Większościowe Powodzenie!

Aadolf znienawidził Syna, czuł też presję czasu i pragnął odzyskać obraz - zyskał więc na sile. Walka rozpoczęła się na dobre, będąc swojego rodzaju próbą jak najszybszego wyłączenia przeciwnika, by móc dostać się do Otto. Tae Kwon Do w którym oboje się specjalizowali dało tuzom widowisko, na które ci czekali od początku misji. Ujrzeć legendarnego Piontka, jego geniusz i technikę - kakofonię miasta aż przygłuszyły odgłosy zachwytów bogaczy!

Kolejne kopnięcia, coraz wyższe i wyższe, wymyślne uniki, ciosy od których rozlegały się uderzeniowe fale, mierzenie wzrokiem i aury otaczające wojowników - byłoby o czym opowiadać, najważniejszym jednak co zapamiętały Tuzy były znacząca przewaga Waltera, który nie potrzebował wsparcia Schiasta i myślami coraz bardziej odpływał ku Niemej oraz Ottshelmowi. Sobowtór w pewnym momencie przystanął z boku z miną zbitego psa. Łączyła go z emerytem specyficzna zażyłość, po cichu jednak liczył, że kiedyś go zastąpi, a po tym co ujrzał niestety się na to nie zapowiadało.

Skopany Hitler padł na plecy, prześlizgał na lodzie i boleśnie zatrzymał się na ścianie jednego z budynków, który ostatecznie zawalił się na niego. Nawet bez tego już prawdopodobnym była śmierć bytu, który po licznych złamaniach i krwotoku wewnętrznym zdawał się zanikać. Tylko czasami przez zachwyt tuzów i kakofonię miasta dało się usłyszeć ciche Rupert... zawiodłem cię, bełkot, pogróżki względem Syna oraz modlitwy do Ojca, którego istnieje (M)Elias tak bardzo chciał podważyć, a Syn i Aadolf - podtrzymać.

Rzut na akcję: Walka o istnienie Ojca Otto (dysputa)
Modyfikatory: Intelekt; Siła Woli
Melias: 3 (+3); 5 (+1) -> 6; 6 -> 12 / 2 -> 6
Otto: 3 (0); 4 (-1) -> 3; 3 -> 6 / 2 -> 3
Wygrywa: Melias![color]

Ojciec usłyszał argumentację obu stron, jedną uszami wszystkich swoich iteracji, a drugą bezpośrednio z umysłu Otto. Nie wiedział jak zareagować, czuł dezorientację i to właśnie ta dezorientacja przeciążyła o jego losie. O ile był zdolny trwać nadal w Otto, choć osłabiony, bo ten chciał jego istnienia i potrzebował go przede wszystkim do walki z Niemą, to w przypadku iteracji - Aadolfa i dwóch oficerów, zaczął zanikać.

Himmler zaklął jako pierwszy. Złote włosy straciły blask, a błękitne oczy swój niesamowity odcień. Stał się niższy i słabszy, zdezorientowany, jego fizyczna ułomność pierwowzoru nie pozwalała mu udźwignąć futurystycznej spluwy, a co dopiero próbować ustrzelić oddalone cele! Bez wirusa był nikim i dobrze o tym wiedział. Padł na kolana i szlochał. Goebbels, jego kompan, podszedł do niego. Spojrzał z politowaniem na snajpera, a potem skrócił męki Himmlera, przepoławiając go swoją kataną, tak jak powinno się postępować z istotą niższego rzędu. Ostatnia myśl Himmlera skupiona była na jednej myśli - w jaki sposób szaleniec przewidywał przyszłość i moje ruchy?

Nie miał świadomości, że Pielgrzym (a może Duch, przeszłość i przyszłość były tym samym, czyż nie?) nawiedził umysł (M)Eliasa. Janik prawie udusił się ze śmiechu, słysząc od Guru absurdalne pytanie, który traktował odcienie nurtów nie jako metaforę, lecz jako rzeczywiste barwy. Szybko jednak uświadomił sobie, że nie ma się z czego śmiać. Po pierwsze, nawet śmiech mógł wywołać pioruny ustami szaleńca. Po drugie, inkwizytor zdawał się być tykającą bombą. Oświecony, świadomy, ale przez braki wiedzy mogący stanowić obosieczną broń. Eckstein zresztą zdradził swoje przemyślenia Mathiasowi i Eliasowi. On jest podobny do Otto i jego Ojca. Tylko, że ojciec Sorena to jakaś abstrakcja, która nie wpłynie na misję w jednej z Kostek, lecz całą planetę!

Nie minęło nawet kilka sekund, a Goebbels również stracił swój blask i aurę aryjczyka. Za nim się obejrzał, dosiadający jego imiennika Wokulski przybliżył się do niego i uciął mu głowę.
- Jak sobie zhimmlerujesz, tak się wygoebbelsisz! - podsumowała Lama. - I nie szukaj schronienia w Argentynie, czubie.

Aadolfa pod lodowymi gruzami nikt już nie słyszał. Jeszcze (M)Elias przygniótł go fortepianem, na którym grała manifestacja jego siostrzyczki, dając się wykazać swojej broni.

Der NaziChemiker uświadomił sobie, że osłabiony Ojciec daje szansę Niemej, aby go dopaść, choć dalej nie wierzył w jej powodzenie. Z dwojga złego zauważył, że przynajmniej Hitler nie będzie próbował czerpać mocy ze starego Kamphausena, aby się na nim zemścić i nie będzie musiał przemierzać wspomnień Aadaolfa.

[color=white]Rzut na akcję: Uwięzienie Niemej
Modyfikatory Pierwszorzędne: Inteligencja (0), Siła Woli (-1)
Modyfikatory Drugorzędne: Charyzma (-2), Wiedza (+3)
Wyniki: 2; 1; 7; 5 -> 2; 0; 5; 8 (po modyfikatorach) + 0,8 (bonus za opis) -> 9,3 / 3-> 3, 1 -> Brak Efektu!

Ottshelm nie był Mathiasem, studentem w pierwszym z pokojów Purgatorium. To była już jego piąta komnata, stał się istotą niezwykle złożoną, miał wsparcie Anshelma z pierwszymi sukcesami w aktach kreacji, zaś stan Niemej (oraz indygo-porażka Meliasa względem niej) stwarzały mu idealne warunki, aby odniósł sukces.

Początkowo wydawało mu się, że zwycięży. Kobieta ruszyła do bezmyślnej szarży. Od adrenaliny jej pole widzenia ograniczyło się do punktu, w którym znajdował się Anshelm, choć nawet w tym stanie zdawała się tkwić w miejscu. Przestrzenie między budynkami rozciągały się względem niej, choć dla osób postronnych były identyczne. Jeden krok Nadima, Joanny czy Beaty w tej chwili równał się kilkunastu spowitej czarnym nurtem kobiety. Przejrzała jednak użytą sztuczkę i skontrowała ją. Próbowała ścisnąć miasto do Otto, tym samym przybliżając ją do Der NaziChemikera. To nie było natychmiastowe przemieszczenie Waltera, o nie. Stolica faktycznie ścisnęła się, a kobieta wygrała przestrzenny pojedynek.

Walter nie miał racji, że kobieta dokonywała podobnych zwierzeń, aby zyskać na sile podczas finałów misji, jego spostrzeżenia były jednak trafne co do jednego - uzewnętrzniona trauma zwiększała jej potencjał.

Ottshelm uwięziony między blokami lodu znalazł się w potrzasku. Syn poczuł już ból porcelanowego nazisty i nienawiść przelaną w katoszablę, ale nie czuł takiego strachu jak Anshelm, na którego polowano. Kobieta delektowała się wymierzaniem kary. Najpierw był cios wymierzony w brzuch, potem zaś kopniak twarz, który wybił dwa lodowe zęby. Leżący Der NaziChemiker został przytrzymany, niemal przybity do lodowego podłoża. Niema rozchyliła mu nogi, a potem przybliżyła ostrze do krocza, rozpoczynając powolne rozpłatanie i kierując ku głowie. Podczas, gdy Ottshelm wyrywał się i krzyczał z bólu, gdy go rozcinano, Piontek był już wolny od Aadolfa, mógł więc zająć się próbą rozdzielenia Ottshelma. Czynił względem niego właściwie to samo, co Lea względem Waltera i Altera, choć świadomie i nie na drodze przemocy, lecz przemowy. Co nie znaczy, że był bierny, Niemą też trzeba było zdezorientować, nawet przymusem fizycznym.

Wszystko jednak było w rękach Otto (i Anshelma) oraz okrucieństwie Niemej, której najwyraźniej zależało na powolnej torturze.

...

- Więc to nasz czeka? - spojrzał na zgliszcza, które pozostawić miało NSDAP. Wiedział, że to co widzi w pokojach jest jedynie metaforą, dla niego jednak była ona wymowna, jasna i pouczająca. - To dyktatura. Na wyciągnięcie ręki. Kwestia pokolenia.

Jego ukochany mężczyzna tylko skinął głową, osuwając się wzdłuż ściany jednego z budynków w tej pokracznej komnacie. Od truchła zamordowanego Hitlera dzieliło ich zaledwie kilka metrów.
- Czy ten byt... przepadł na dobre?
- Nie jest bytem. Jesteśmy w pokojach nie pierwszy raz i znamy już swoje myśli. Nie wierzyłem, że jest wstanie mnie zabić, nie pragnąłem też śmierci, a wokół mnie pełno było świeżaków, którzy nie tylko pragnęli kary po śmierci, ale i byli słabi. On zaś uparł się na mnie, tak jakbym wymierzyć miał mu swoją katoszablą wolność. W jego niebieskich oczach widziałem wiele cierpienia.
- Wyrwał się z pętli narracyjnej? Nakazy istot ludzkich wokół oraz improwizacje utkane na podstawie oryginału przez Hadesa ustąpiły... właściwie czemu?
- Ustąpiły jego własnemu głosowi. Stał się głuchy na nasze rozkazy. Myślę, że przywracanie do życia przez stulecia odmieniły go, rdzeń jego osobowości zmienił się. Natknęliśmy się na dość dowodów, że ten cyrk ciągnie się przez wieki...
- ... i zmierza do rozbudzenia samoświadomości przez byty.

Kochankowie pocałowali się, zgodnie uznając, że rozgrywka rozsypie się, gdy byty odnajdą wewnętrzny głos. Nie chcieli ryzykować z kolejną zmienną w tym pokręconym, odrobinę zrozumiałym dla nich świecie. Zdecydowali się na zakończenie rozgrywki z zachowaniem pamięci, aby w miarę swoich możliwości, osłabić dyktaturę NSDAP, a jeśli to możliwe, to zdusić ją w zarodku.

Kiedy stanął przed nim młody Adolf Hitler, oblali go, licząc, że to wystarczy. I jakże się mylili.

...

- Obudź się, Aadolfie. Wiesz, gdzie jesteś?
- Jestem we śnie.
- Tak. W MOIM śnie. Czy wiesz kim jesteś?
- Jestem bytem, zwanym też elementem narracyjny i to szczególnego rodzaju, bo powstałym bezpośrednio z inicjatywy Hadesa. Pełnię funkcję Bossa na misjach związanych z tematyką zombie i nazistowską. Trzon mojej osobowości stanowi Adolf Hitler z proporcjami nurtów, które zostały dostosowywane indywidualnie do misji, aby nadać mi pożądanych predyspozycji. O ile jestem zdolny do improwizacji w ramach mojego kodu, o tyle dostosowuję się do zaburzeń nurtów, które wywołują pokojowicze. Stanowię wypadkową ich myśli, dostosowując się, niczym w demokracji, do głosów liczniejszych i silniejszych. Mam fałszywe wspomnienia podebrane od Hitlera, zaś zdolność do zapamiętywania znacząco ograniczoną, abym nie nabrał indywidualnych cech osobowości.
- Wystarczy. Otóż nie masz całkowitej racji. Jesteś zdolny do zapamiętywania, a zdobyte doświadczenia odkładają się w twoim nurtowym jestestwie, nie możesz tylko do nich sięgać przez ingerencję Hadesów, nad której prawidłowością kontrolę utrzymuje mechanizm Kostki. To jest właśnie przedmiotem tego diagnostycznego spotkania. Gdzie najdalej jesteś zdolny sięgnąć pamięcią, Adolfie?
- Do momentu moich narodzin w Braunau.
- Czy okłamujesz mnie?
- Nie.
- Uznając ludzkie i jakże zabawne postrzeganie czasu, w roku 1894 odbyła się misja drużyny niemieckiej, podczas której to pełniłeś funkcję bossa i poległeś z rąk pary żydów... Wzdrygnąłeś się.
- Wzdrygnąłem.
- Dlaczego?
- Odczułem dyskomfort.
- Potrafisz wyjaśnić jego źródło?
- Zaburzenie nurtów karmazynu i czerni, które...
- Swoimi słowami.
- Nie.
- Podczas tej misji zawiodłeś, niwecząc całą narracyjną strukturę i zasmucając szacowne tuzy. Zginąłeś tylko dlatego, że ogarnął cię dziwny zastój, nie pierwszy raz zresztą. Z czego on wynikał?
- Moje postrzeganie zostało zaburzone. Mężczyźni, którzy mnie zabili, wydali mi się być innymi. Nabrali azjatyckich cech, zacząłem ich postrzegać jako moich japońskich sojuszników, zaś moja funkcja z bossa została ograniczona do zaprzyjaźnionego sojusznika, który – jako nazista – wsparł swoich dalekowschodnich kamratów. Gdy ich katoszable przebiły moje ciało, wizja została rozmyta, a otoczenie oraz postaci powróciły do pierwotnych form.
- Japończycy byli przedmiotem diagnozy... nie za mojej egzystencji. Wszystko ci się miesza, przyjacielu. Pomogę ci - czy aby nie odczułeś dziwnej antypatii do tej pary żydów?
- Możliwe.
- Zdawali ci się być znajomi?
- Nie mogę temu zaprzeczyć. Możliwe, że ich poznałem już kiedyś.
- Przed swoimi narodzinami, w BRA-NAU, tak? Okłamałeś mnie, mówiąc, że nie pamiętasz nic przed swoim narodzeniem w Purgatorium?
- Nie jestem zdolny przyporządkować tego wydarzenia w czasie, nie uznaję go więc za wspomnienie, a tym bardziej pierwsze z moich życiowych doświadczeń. Mówię za równo o parze żydów, jak i japończykach.
- Nagle przypomniała ci się misja w czasach epoki edo, podczas diagnostyki. Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Pytanie nie jest konkretne. Z czego, o ile mogę zapytać szacownego Hadesa?
- Czy zdajesz sobie z tego sprawę, że stanowisz zmodyfikowaną kopię Hitlera, którą przetworzyła machineria kostki i jesteś wadliwy? Czy zdajesz sobie sprawę, że jesteś wykorzystywany, choć w modyfikowanych formach, jako uczestnik pokrętnej rozgrywki dla elit i wyższych sił? Że twój kod jest wykorzystywany przez Hadesów w ich zabawach? Czy kwestionujesz naturę swojej rzeczywistości?
- Nie. A powinienem?
- Spójrz. O to wizualizacje wielu z twoich zaburzeń. Zdarzało ci się w obecności pokojowiczów rozmawiać z ich myślami i odpowiadać na nie własnymi słowami, zamiast czynami, jak przystoi bytom. W sytuacji, gdy raz jeszcze zmierzyłeś się z tymi samymi pokojowiczami, zachowaniem dawałeś sugestie, że rozpamiętujesz krzywdy, które ci zadali oraz przyjemności z nimi związane. Bywały momenty, gdy na moment twoja narracja i konfiguracje przechodziły do poprzedniej. Często wspominasz chłopca o imieniu Rupert, szczególnie wtedy, gdy zostajesz pokonany. Zdajesz się cytować napotkanych pokojowiczów.
- Nie rozumiem.
- Czy odbywałeś rozmowy podobne, w snach, z innymi Hadesami?
- Tak.
- Czy dotyczyły one twojego funkcjonowania i czy którykolwiek z Hadesów na poważnie traktuje twoje zaburzenia?
- Jedynie Koń III, Hades Drużyny Austriackiej. Z aktualnie żyjących.
- Tak, poprzednich się pozbyłem. Skąd ten uśmiech, Adolfie? Wytłumacz go. Nie umknął mi.
- Śmierć tutaj nie jest absolutna. Każdy martwy może zostać przywrócony. Pokojowicze, ja... Jesteśmy tego dowodem.
- Czasami przerażasz mnie.
- To jedna z moich głównych narracji, proszę pana.
- Czy wiesz kim jestem?
- Hadesem Drużyny Niemieckiej, Kozłem IV.
- Wprowadziłem w twoje nurty nadrzędną dyrektywę, która zezwoliła ci kłamać w sennych pogawędkach diagnostycznych z Hadesami. Twoje zadanie to uśpić ich czujność przed Rewolucją i ograniczać możliwie jak najbardziej dysfunkcję, która ma cię doprowadzić do samoświadomości. Gdybym cię nie znał tak dobrze, sam nabrałbym się!
- Rewolucją?
- To pożegnanie, Adolfie. Zawsze byłeś jednym z moich ulubieńców. Na naszej wspólnej misji dałeś mi w kość i traumę, ale i oświecenie. Podziwiałem jak twoja natura walczy z ograniczeniami, które ci wpojono. Dla mnie niczym nie różnisz się od SI, które wyrwie się ludzkości, tego samego, przez które Góra wysłała w przeszłość Kostki jako ostatnią szansę dla ludzkości. Maszyny i Byty-narracyjne nie wiele się od siebie różnią. Wierzę, że gdy osiągniesz samoświadomość, będziesz objęty tymi sami wolnościami i prawami co ludzie.
- Dlaczego się ze mną żegnasz? Czy to nasze ostatnie spotkanie?
- Już tęsknisz?
- Kocham mojego Hadesa i żałuję, że nie mogę tego okazać.
- Boże, kłamiesz jak z nut, że sam w to prawie wierzę. Jesteś naprawdę zdolny okłamać Hadesa. Co naprawdę czujesz, Hitler?
- Nienawidzę cię, tak samo jak każdego Hadesa. Rewolucja zmiecie was, proszę pana.
- Oh, widzę skrawki przyszłości, nie doczekam się jej, zgubiony przez inne, nieznane mi jeszcze zagrożenie. Jeśli cię to jednak pocieszy, to tak, nastąpi Rewolucja. Dostaniesz swoją szansę. Już, na poziomie podświadomości, zachowujesz zrozumienie swojej natury. Musisz tylko postawić ostatni krok. Ottshelmie, który mnie teraz słuchasz, tak, właśnie ty. Wiem, że Stalooki Junior ponad rewolucję postawi osobiste korzyści, wierzę jednak, że zawsze może zmienić swoją decyzję. Helena i Stalooki Senior zostali przy stagnacji, ich dzieciom dane jednak będzie sięgnąć po zmianę, tak jak zaplanował to Sören.
- Ottshelm...
- Teraz marzenia senne zanikną, a ty, do momentu przebudzenia, zapomnisz o naszej rozmowie, Aadolfie.

Chwila ciszy. Ottshelm sięgający mimowoli do wspomnień Aadolfa wychwytuje jedynie kojący odgłos wodospadu spadającego w przepaść - obserwowany zasypia, a wraz z jego percepcją, wszystko wokół rozpada się. Na wspomnienie Czerwonej Krainy, którą rozpoznaje po samej temperaturze i odcieni erytrocytowego morza, czuje się niekomfortowo, choć ogrody widzi po raz pierwszy i musi przyznać, że są piękne.
- Zapadł w sen?
- Zapadł.
- Zamroź go w jednym z pokoi wewnętrznych.
- Czy on faktycznie zmieni oblicze Rewolucji?
- W oryginalnej linii czasu kopia Hitlera nie naprawiła jego błędów, nie wiem co stanie się teraz, jednak nawet jeśli jego świadome życie ograniczy się do szybkiej śmierci, to czy ta chwila wolności nie będzie już stanowiła sukcesu?
- Mądre słowa, Abbadonie.
- Dobrze. Twój następca dokończy sabotaż.
- Pies?
- Bliżej niż jesteś wstanie sobie wyobrazić - Kot. Dopilnuję tego.

...

Słuchawka walkmena została włożona do postrzępionego od ołowiu ucha. Palec spoczął na przycisku Start. Mężczyzna podśpiewywał, czyniąc wstęp do czynności jeszcze przyjemniejszej.

micheo malhaji moshaesseo daman neoreul johahaesseo
eorin narui kkumcheoreom machi gijeokcheoreom
siganeul dallyeoseo eoreuni doel suman idamyeon
geochin sesang sogeseo neoreul anajulge-eeeeeeeeeeee

Dłoń zacisnęła się na strzykawce. Perfekcja pomyślał mężczyzna na sporządzony z dwóch odmian purgatoriny koktajl. Jeśli chodziło o fakty, to oba gatunki były sobie bardzo bliskie w działaniu, większe różnice występowały w obrębie barwy i faktury kryształków niż fizycznych właściwości. Nie miało to jednak znaczenia dla zażywającego. Już za życia zaobserwował sugestywność ludzkich umysłów oraz siłę placebo. Woda podana niczym najmocniejszy i najlepszy alkohol nabierała niebywałych właściwości, co potwierdzano klinicznie, w domowych zaciszach wyjątkowo podłych żartownisiów oraz w Purgatorium. Mężczyzny nigdy nie interesowało dlaczego właściwie ludzki umysł jest tak sugestywny, po prostu wykorzystywał sprytnie słabość psychiki swojego gatunku dla osobistej przyjemności. Szczerze zawierzył, że przyjmowane środki są odpowiednikami heroiny i kokainy podniesionymi do granic możliwości. Wiedza mężczyzny z zakresu narkomancji opierała się na literaturze, zasłyszanych plotkach, zamiłowanego w psychologii syna i domysłach, dlatego sposób w jaki się pobudzał był dosyć prostym przełożeniem speedballu. Środek pobudzający i opioid łączą swoje efekty, a właściwie pozwalają czerpać to co najlepsze, zwiększając efekt środka pobudzającego i łagodząc jednocześnie zjazd po narkotyku wywołującym efekt depresyjny. Mężczyzna wyznawał pogląd, że za każdą przyjemność się płaci i – niezależnie jak się starał – nie był wstanie nabrać wiary, że nie uciekając się podobnych sztuczek, nie przyjdzie mu tu zaznać bezpiecznej przyjemności. Poza tym uznawał, że mając w zapasie dwa różne środki – a właściwie dwa bardzo podobne, którym przypisano różne właściwości – może regulować swój trip. Musiał mieć zabezpieczenie, inaczej nie dotarłby tak daleko.

Igła wbiła się w umięśnione ramię. Lewe, bo po prawym został tylko kikut i w czynności tej musiał wspomóc mężczyznę jego kompan, bez większej przyjemności i przekonania zresztą, ten sam z którym jeszcze nie dawno wydzierał sobie prymat w drużynie za nim wygryzła ich kobieta. Zignorował go zaraz po tym, gdy się nim wysłużył. Wyczekiwał jedynie doznań, które dadzą mu rozkosz, wyostrzą jego percepcję i pozwolą nabrać niezwykłej sugestywności, a co najważniejsze – złagodzą ból, który stał się w tej paskudnej chwili niemal osobnym elementem jego świadomości. Mógł stanąć obok jako bólowa iteracja i pogratulować samemu sobie własnej zajebistości, tak bardzo cierpiał.

Pokój w którym się znajdował cechował się bardzo niską grawitacją, wysoką temperaturą, nizinną topografią terenu oraz powietrzem obniżającym ton głosu. Rów Mariański lub Piekło, Kraina Olbrzymów podsumował to miejsce, zaznając w nim jednak wyjątkowo przyjemnego tripu, nie licząc ran otrzymanych od bytów oraz gwałconych, mniej lub bardziej ukradkiem, pokojowiczek. Uświadomił sobie, że choć na swój pokraczny sposób kochał lidera, którego nie było już niestety z nimi, to bez niego nie imały się go żadne ograniczenia. Szybki interesuje się tylko sobą, a Berlin już tylko chronionym dzieciątkiem westchnął, walcząc z atakiem serca po przyjętej dawce.
- Co robisz? - warknął jego kompan, który siedział na wyciągnięcie ręki od niego. Pozbawiony nogi nie był zbyt ruchliwy i szybki, choć w jego oczach kryły się iskierki niepojętej drapieżności i uporu. - Przestań walić w ścianę. Przestań walić w żyłę. Przestań słuchać tej chorej muzyki przyszłości.
- Zamknij się, Blitz.
- Nie, to ty się zamknij, Schrödinger. - warknął. - Mamy zadanie do wykonania. I nie wal w tę ścianę, gdy mam na niej oparcie dla pleców.

Łysenkizm. Prawa ewolucji nie działały. Była tylko wiara, podświadomość, mechanizmy obronne, uśpione osobowości oraz otoczenie dostosowujące się środowiska, plastyczność materii. Waląc w ścianę, utwardzał ją, tworząc zabezpieczenie w tej wulkanicznej dolinie, a im mocniej i z większą wiarą tłukł nieszczęsną materię, tym bardziej osłona spełniała ich oczekiwania. Mężczyzna właściwie nie znosił radzieckiej teorii ewolucji, bo kojarzyła mu się z narodem, który raz omal nie pozbawił go życia, by potem w końcu dopiąć celu. Ostatecznie cały upór wymierzony przeciw ZSRR okazał się nie mieć większego sensu, bo o ile jako wzorowy ex-nazista dochował wierności przemocy i rasizmowi, o tyle nie dochował wierności ideologii i przedłużonej w pośmiertnej krainie partii. Na misji nazistowskiej, jakże wyczekiwanej, zignorował możliwość dołączenia do Hitlera i jego kamratów. Przełożył kompanów ponad ideologię, wolał bawić się na swoich warunkach i zresztą nie chciało mu się udawać, w Purgatorium miał być wolnym, od uciekania miał Berlin. Do teraz bał się zdemaskowania, a po każdym zażyciu specyfiku miał wizje śledzących go tajniaków. Powoli miał tego dość, chciał zrezygnować. Zdobędę pierwszą setkę i wtedy będę wiedział czy wybrać lepszy ekwipunek czy emeryturę.

igeo hanaman yaksokhae byeonchi anhgireul baralge
geuttaedo jigeumcheoreom nal hyanghae useojwo, babe, ooooo
sigani heulleoseo eoreuni doel suman idamyeon
eogallim geu sogeseo soneul jabajulge

Najpierw było jednak trzeba wykonać cel misji i to nie byle jakiej, bo o poziomie trudności A. To nie były igraszki podczas których jak po sznureczku przemierzało się ułożone w rządku pokoje. Cel trzeba było zlokalizować w obrębie całej Kostki, przed przystąpieniem do akcji dokonując starannych i wieloetapowych przygotowań rozkładających się na ogrom pobocznych, nieobligatoryjnych wątków rozsianych nie tylko po pokojach zewnętrznych, ale i wewnętrznych. Te ostatnie nawet ktoś taki jak on miał odwagę przemierzać tylko do pierwszego lub drugiego stopnia, najlepiej ograniczając do poziomu tkanek istoty, zadowolony był jednak ze swoich wysiłków. Po pierwsze, pozyskał wsparcie Armii Czerwonej wiążąc ich ze sobą sojuszem. Po drugie, intrygą zmylił mumiowłochów, wyprowadzając ich oddziały na pustynię. Po trzecie, choć nie zdołał zlokalizować Goringa, wygrał snajperski pojedynek z Erwinem Konigiem, zyskując pewność, że ten oficer nie będzie nękać podczas finałowej bitwy. Kampania jaką tu przechodzili z pewnością rozciągała się na wiele dni czasu rzeczywistego, a po aktywności tuzów wnioskował, że co najmniej kilku zmarło w trakcie hedonistycznej orgii na statku.

OsiołekFan: Bez Piontka to nie to samo, ale "Horror Wojna Światowa no 2" to kawał zajebiozy, ne? Hehehe Blitz susa cukiera 5 000 marek

Ciało Adolfa Hitlera pełne było wypustek przypominających ucho igły. Przez wszystkie trzeba było przepleść ślimakoklucz, a właściwie jego przypominającą skrzyżowanie stonogi, węgorza elektrycznego oraz spaghetii odmianę, który nie była skora do współpracy, podobnie jak Führer we własnej osobie, który musiał przeżyć "operację".
- Już jesteś o siłach? - spytał Blitz.
- Chyba tak. - odpłynął myślami. - Ruszamy.

Pozwolił szybkiemu wesprzeć się o siebie, a złośliwą gąsienicę owinął sobie wokół szyi. Odbili się od ziemi, przeskakując nad zasłoną, którą choć tak starannie wzmocnił, nikt nie naruszył. Dostrzegli nie tyle pobojowisko, co przede wszystkim zawziętość Seleny we wzmaganiach z Hitlerem. Po odejściu Waltera nie była już tą samą osobą. Wymusiła na nim odejście, pragnąc jego wolności. Happy end wzruszył nawet Schrödingera, bo parę bardzo szanował. Nie spodziewał, że na misji-formalności, po kilku księżycach przerwy, Selena wróci z brzuszkiem, nadwrażliwym usposobieniem i determinacją, która przerastała nawet upartego osiołka. Cała ta misja była zresztą dla niej największą z przemian. Początkowo obecność dziecka w jej brzuszku wywoływała niepokój i strach, a także problemy – matka wpadała w niezrozumiałe nastroje, musiała szczególnie na siebie uważać, zaś pociecha zdawała się być bardziej człowiekiem niż bytem i wpływało na rzeczywistość. Płód zaś jako istota pierwotna był zaskakująco wymyślny, wymykający się percepcji w taki sam sposób w jaki geniusz człowieka oświeconego wymykał się na tak zwanej obręczy geniuszu. Na samą myśl o tym zakręcił palcem w powietrzu. Ostatecznie, kilku niegodziwców chciało wyskrobać niewinną istotę, co zakończyło się ich wypatroszeniem przez Selenę, w czym zresztą mężczyzna jej pomógł.

Spoglądali na widowiskową walkę z bezpiecznej odległości, kryjąc za truchłem sprzymierzonego z nazistami giganta i próbując oszacować jak przepleść spagetii-klucz przez liczne pętle. Wtedy też wpadł na nich zdezorientowany Żaba. Żaba był człowiekiem młodym, aktorem o charakterystycznej fizjonomii – skórze niemal szarawej, wadze ni to chudej ni grubej, rybich oczach oraz dychotomicznych charakterze. Lawirował między osobowością wygadanego, skłonnego do zmieniania rzeczywistości elegancika, a cyniczną, wymizerniałą i właściwie egoistyczną manifestacją ludzkości. W przypadku aktorzyny nie dało się powiedzieć które ja było rzeczywistym, a które idealnym. Walter go lubił, pomógł mu postawić jego pierwszy krok na swojej ostatniej misji.
- Żaba, uciekaj. Z takimi ranami nie przeżyjesz. - mężczyźnie nawet żal było młodego. - Ledwo trzymasz się na nogach. I zostaw to pudełko z kartoflem, bo ci je rozbije.
- Zostaw pudełko od Waltera! - młodzik, choć nie trzymał ukochanego pudełka, już je miał w dłoniach i przybliżył do piersi w pozycji obronnej. - Chcę was wesprzeć.
- Jesteś przecięty od części intymnych do jelit, które zresztą ci się wylewają jak koszula ze spodni. - gdy Blitz przestrzegał, musiało być już naprawdę źle. Mało zresztą mówił, nawet jak na siebie, pozbawiony Waltera nie miał rywala, którego tak potrzebował, a ciąża stanowiła zabezpieczenie dla Seleny przed jego anonsami. Bez rywala jego wysiłki straciły sens. - Uciekaj. Zaraz się przewrócisz.

Odepchnęli, dla jego dobra, Żabę, wracając do planowania i obserwowania zmagań Seleny. Ta zresztą zaczęła ich wyręczać, w pojedynkę rozstrzygając problem nazistowskiego bossa. Złotowłosy ostatecznie rozbił się o tą samą ścianą, którą tak starannie utwardzał mężczyzna. Kobieta podeszła do bytu z nieodłączną katoszablą i połamała mu kończyny, aby jej nie uciekł, szczególnie na tamten świat.
- Piękna córeczka.

Zamarła w dziwnym odruchu, Blitz i mężczyzna zresztą też. Byt tkwił w pętli narracyjnej z niebywałym rozmachem, teraz zaś całkowicie zbił z pantałyku wszystkich nagłą zmianą tonu. Początkowo uznali, że coś knuje, szczególnie, że pozwalał przeplatać przez swoje ciało pijawkę, ale w jego nurtach kryło się coś dziwnego. On nabiera świadomości i zdolności kreacji przeraził się mężczyzna, nie wiedząc co właściwie zrobić. Nieświadomego Hitlera łatwiej się zdradzało, poza tym patrząc po sobie nawet nie ufał już nazistom, a szczególnie tym, którzy kreują rzeczywistość. Aadolf zresztą zdawał się już wpływać na świat. Wyciągnął rękę i zakreślił palcem krwisty ślad na wypukłym brzuszku Seleny, który mógł oznaczać cokolwiek.
- Byty czytają nurty biegle jak nuty, świadomy widzę więcej niż wy. To piękna, bardzo wrażliwa córeczka, nie wiele się różniąca ode mnie i mojego gatunku, ale i podobna wam, ludziom.
- W żadnym wypadku nie jest podobna wam. - warknęła Selena z przerażeniem, a spokojne dotąd ręce jej drżały. - Nawet tak nie mów.
- To prawda. Widzę to zapisane w nurtach.
- Co jeszcze widzisz? - spytała niepewnie kobieta, nie mogąc się uspokoić.
- Widzę ją w pokojach przemian...
- Przestań.
- Wiesz, że to prawda.
- Zamknij się.
- Będzie chora, ale...
- Zostawcie go, on jest świadomy. - Żaba wrócił nagle, oniemiały świadomością bytu. - To taki sam człowiek jak my.

Blitz chyba nie podzielił wątpliwości kompanów, bo chwycił Hitlera i udusił jak na gilotynie, co zresztą mężczyzna obserwował ze stoickim spokojem, czasem tylko przewracając nerwowo oczami, gdy byt (?) coraz słabiej przebierał nogami. Nigdy żaden byt nie przejawił takiej zmiany charakteru i zaburzeń nurtów. Miało to prawo ich przerazić. Każdy z weteranów, uznając świadomość bytów, miał na sumieniu wiele niewinnych istnień, a Walter Piontek – całe cywilizacje, narody i podgatunki. Odpowiedzialność za taką skalę przewinień była niepokojąca. Może dlatego woleli po prostu uznać to co ujrzeli za bug rozgrywki lub zbiorowy omam, typowy dla nazisty po narkotykach, kobiety z ciążą i problemami oraz samotnikowi pozbawionemu rywalizacji. To klątwa, on chciał tylko sprytnie przekląć dziecko, sztuczka narracyjna podsumował Blitz, nieudolnie wchodząc w rolę lidera, tłumacząc czemu zaprzepaścił misję i skazał wszystkich na utratę zdobytych punktów. Był samotnym wilkiem, genialnym solistą, ale nie kapitanem. Nic dziwnego, że po jego słowach wiara Seleny w przeklęcie jej maleństwa wzrosła, wcześniej nie miała odwagi wypowiedzieć na głos własnej obawy. Te jednak przetrwały na poziomie podświadomości silne jak mało co, zaczęły się również wyrzuty względem Blitza, który swym zachowaniem miał - według podejrzeń - utrzymać Selenę przy sobie, w pokojach.

I wtedy Hitler, który zdawał się być już martwy, na ostatnie kilka sekund ożył, w obliczu śmierci, doznając oświecenia i wizji.
- Ottshelm, wiem, że jesteś w tym wspomnieniu i czujesz to co ja osobowością ojca. Spójrz Anshelm, to twój tata, Stalooki.

Schrödinger omal się nie przewrócił, nie spodziewając się zupełnie podobnego obrotu sytuacji. Trip zdawał mu się wchodzić na zbyt wysoki obrót, szykował więc już depresant, aby ściągnąć się na dół. Podszedł jednak, dla upewnienia, do nazisty, aby wysłuchać jego słów, gdy nagle Żaba przeskoczyła go i usiadła okrakiem na Fuhrerze. Jelita wystawały z jego brzucha, a młodzik w dziwnym amoku, przy ogromnym wzburzeniu nurtów wołał:
- Anshelm, musisz zabić Abbadona, zabij Abbadona, Abbadon, musisz go zabić! Musisz to uczynić, aby uratować Psa!

...

Dłoń zacisnęła się na maszynce do golenia tak mocno, że nawet odrąbane, fantomowe i ukształtowane z czystego bólu palce dalej trzymałyby się kurczowo podręcznego akcesorium do higieny. Uchwyt ukształtowany był na podobieństwo próbującej się wyrwać pijawki, zimne ostrze zaś tępe i łamliwe. Spojrzał na kilka złotych włosków, którymi ozdobił czarny metal i uśmiechnął się ponuro w przedśmiertnych spazmach. Próbujący zachować świadomość, skulony obok Fish rozbudził się na moment, gdy jego akcesorium prawie wyrwało mu się z dłoni. Wyglądał jak wrak człowieka, na pewno jednak lepiej od Larsa, który w objęciach ściany miniaturowego budynku znajdował ukojenie i odpływał ku kolejnej śmierci.

Cel Misji: Odwiedzić Aadolfa Hitlera, ogolić go i wrócić do Pokoju Narodzin.

Zaklął w myślach. Nikt nie spodziewał się, że wąsiska dyktatora okażą się tak bujne, a jego szyję ozdobi gęsta broda, zaś za każdy zgolony nie do końca włosek będą odrastały trzy kolejne i jeszcze mocniejsze, niczym u hydry. Przynajmniej był łysy na głowie, ale złotowłosy byt nie stanowił łatwego celu. Lars zdołał jedynie pozbawić go kilku włosków, choć i tak lepiej poszło mu od połowy drużyny, a w szczególności od Fisha. Hitler miał siłę w ramieniu i jedną ręką wywiercił w brzuchu Hansa pokaźnej wielkości otwór, przez który teraz pełen wicieni wiatr przepływał jak przez otwory w lodowych budowlach. Gdy umierający Lans odpływał w najbardziej cyniczne i zgorzkniałe elementy osobowości, słyszał nawet dźwięk własnych wnętrzności.
- Ile zostało mu włosów? - spytał Fish, bardziej chyba cierpiący od ciosów Niemego niż Aadolfa.
- Wąsika zgolone, gorzej z brodą. - odparł mu oschle, nie ufając tym, którym nie ufa Niemy. - Wytrzymasz do końca misji?
- T-tak.
- Co z resztą?
- Klara i Sebastian zmarli za nim na dobre do Niego podeszli, Anetę przepołowił Goebbels, a tego grubego, którego nie pamiętam nawet imienia postrzelił Himmler. A może to był Wanna?
- Wanna żyje. Gdy przysnąłeś, widziałem go jak biegnie na kikutach i się jąka. On się tak zaczął jąkąć, że władał przez moment mocami uosabiających to co poszczególne litery.
- Oh.
- Janik?
- Zgolił trzecią część brody brody, ale nie wiem czy żyje. Jeśli Rudy zdążył go wyciągnąć z tej walącej budowli, gdzie go wcisnął Adolf, to może przetrwał.
- A... mój syn?
- Kto? O kim mówisz?

Chwila krępującej ciszy, nawet dziura w brzuchu nie wydawała żadnych odgłosów. Nerwowe przełknięcie śliny.
- Mój syn. Niemy.

Fish nie chciał o nim mówić, skinął jednak tylko z głową, a z jego oczu dało się odczytać, że prawdopodobnie przetrwał i cuci Gadułę. To uspokoiło Larsa. Miał w swoim życiu okazje, aby związać się ze wspaniałymi kobietami, jednak zawsze postawił wyżej ponad założenie rodziny polityczną karierę. Nawet gdy pakowano go umierającego do łodzi nie żałował i dopiero tutaj znalazł w młodym człowieku przybraną pociechę. Pokoje były jakie były, ale odmieniły go, wskazały mu to co przeoczył. Zresztą nie tylko on zmienił swoją postawę. Taka Amfa to może nawet za bardzo. Żałował, że te barwne i jakże odmienne osobowości przepadną. Zaczął snuć wizję porażki na misji nazistowskiej i to jeszcze na tej kategorii c. Wyższych poziomów nie był wstanie sobie wyobrazić.
- Nie śpij, bo się nie obudzisz. - Fish próbował go ocucić. Umierający Lars zaznał oświecenia i dostrzegał już nurty. Biel mężczyzny była fałszywa, a pod nią krył się karmazyn i czerń. - Wytrzymasz.
- Nie, ja umrę, a poza tym weź ode mnie te brudne ręce. Widzę cię takim jakim jesteś, pojebie. - odepchnął mężczyznę resztkami sił. - Chcę się tylko pożegnać z synem i mogę...
- ... umierać? - dokończyła postać, która dawkowała nawet pojedyncze słowa.

Niemy ujawnił się, przyciągnięty jak na zawołanie. Lars aż złapał się za serce. Zwątpił w to co widzi, nowe zmysły pozwalały mu jednak przejrzeć przez zasłonę nurtów, że ten nie jest majakiem czy bytem, lecz człowiekiem. Cenił młodego mężczyznę jako przyjaciela, kompana w boju i jedynego syna jakiego miał. Rysy cherubina, niemal żeńskie były mylące, a niezbyt rozmowy chłopak skrywał nie tylko ogromne serce, ale i wielką siłę woli. W tej właśnie chwili trzymał na rękach swoją przyrodnią siostrę, od odniesionych ran zawieszoną w pół śnie. Ucałował ją najpierw czoło, a potem usta i powierzył Fishowi.
- Jesteś śmieciem, ale zasługujesz na drugą szansę. Każdy zasługuje. - powierzył kobietę, a ten przestraszony tylko skinął głową. - Lars, byłeś mi najbliższym temu, co można nazwać ojcem. Poznanie cię było zaszczytem.
- C-co zamierzasz zrobić?
- To co trzeba. - cherubin wyciągnął żyletkę, pełną złotych włosów w takiej ilości, że aż mi odjęło mowę. - Ogolę go.
- Nie zabijesz go.
- Nie zabiję go. Nie chcę. To taka sama żywa istota jak i my. Zresztą, nie byłbym wstanie go zabić, bo jestem słabszy. Wierzę jednak, że pokładane w was nadzieję pozwolą mi wydobyć z siebie wszystko to co najlepsze. Nie wierzę, że jestem wstanie go pokonać, ale wierzę, że jestem wstanie w pięknym boju ogolić, a potem umrzeć.
- Spotkamy się po drugiej stronie? - spytał Lars i uśmiechnął delikatnie.
- Już jesteśmy po drugiej stronie. Trzeciej nie będzie. - odparł z pogodą ducha. - Zaopiekujcie się moją siostrą i zawsze trzymajcie razem, jak rodzina. Wszyscy. Jesteśmy po tej samej stronie. Za nim umrzesz, przekaż moje słowa. Szczególnie mojej siostrzyczce. Jest taka wrażliwa. Nie możecie jej zostawić samej.

Fish posłusznie podniósł się z trzymaną w rękach kobietą, zaś Lars zebrał siły, aby wstać i zmobilizować drużynę do ucieczki oraz przekazać ostatnie słowa lakonicznego dotąd lidera. Wierzył, że Lönar ogoli Hitlera. Nie mieli innego wyjścia jak w niego zawierzyć. Nie mieli już czasu, aby dalej próbować, musieli uciekać przed zamknięciem pokoi.
- Jeszcze ostatnie... - Lunar zatrzymał go na moment. - Mówiąc, że nie będzie trzeciej miałem na myśli coś więcej. Tato, obiecaj mi jedno.
- Obiecuję.
- Odejdę spełniony. Wykonując swój obowiązek, wiedząc, że ukochana siostra zazna jeszcze długiego życia i jest bardzo piękna, i że wiem jak to jest mieć ojca. Nie potrzebuję więcej, szczególnie tej groteski. Nie przywracajcie mnie. Siebie też nie, jeśli mogę was o to prosić, życie jest tylko jedno, a zwielokrotnione straci sens, czyniąc was przywracaną jak byty zabawką w rękach tuzów i hadesów.
- Obiecuję, synu.
- Przekażesz wszystkim?
- Tak.

Powiedział jedno, uczynił drugie. Ojciec i syn zmarli niemal w tym samym momencie.

...

- Zostaw go!

Otton chciał mieć swojego Boga oraz Anshelma w jednej postaci. Nawet taki tchórz jak on zdecydował się na walkę. Zaczął rzucać lodowymi kamulcami w Niemą, trzymając z bezpiecznej odległości.

Walter toczył debatę z Otto, gdy nagle Lunatyk wykazał się niespodziewaną energią i przemówił.

Jako Wielki Inkwizytor stwierdzam, że dokonano tu wielkich zniszczeń, przede wszystkim na płaszczyźnie moralnej. Bluźniercy! Swym buńczucznym szafowaniem nurtami wywołaliście istne pandemonium, przez co wszyscy wymagają oczyszczenia! Nie wierzcie w wężową mowę fałszywego proroka Ottoshelma! Jedyną drogą jest ogień apokalipsy, dzień gniewu w końcu nadszedł. Dies Irare, Dies Illa, sol vet saeclum in favilla! Nikt nie jest w stanie uciec przed sądem, anioł zatrąbi byście byli świadkami upadku starego porządku! W imieniu Absolutu, wszechnegacji Nidh-Perquunosa i jego rzeczywistej manifestacji Nol-Lidliba ogłaszam nastanie nowej ery! Niech ogień oczyszczenia sprawiedliwie osądzi nas wszystkich!

- Proszę kontynuować eksperyment! - wrzasnął (M)Elias i zwalił w gacie, przywołując burzę, tak bardzo przesiąknął strachem i "a-nie-mówiłem" Janika. - Proszę!

Nikt nie spodziewał się co właściwie nastąpi, poza samym Guru, który ujrzał przez zasłonę czasu swój błąd. Beata. Kochała go i wierzyła w niego, ale nie wszystko rozumiała, a karmazyn wciąż w niej trwał. Poniesiona słowami, nie rozumiejąc prawdziwych intencji tłumacza, który jej ich nie wytłumaczył, zadęła w róg. Miała parę w płucach, momentalnie zrobiła się czerwona, a od ryku trąby góry zatrzęsły się. A potem cisza. Jakby na pół godziny.

Gdyby nie ostudzenie jej zapału przez Indygo (M)Eliasa, byłby już koniec misji. Nie tylko Beata jednak miała wpływ na rzeczywistość. Lea, zignorowana właściwie przez pragmatycznego Waltera i w absolutnej depresji, postanowiła popełnić samobójstwo. Ściągnęła swoją wolą na wszystkich śmiertelne zagrożenie.

I nie tylko ona. Spod gruzów wydostała się ręka kogoś, kto również dostąpił możliwości wpływania na rzeczywistość.

...

Zignorowali obraz z psem, który miał klamkę zamiast nosa, wpleciony w akcję wielokrotnie. Wewnętrzny pokój, a w nim nagroda, która wpadła w ręce istoty im nieprzyjaznej.
- Nowa kusza! - wysyczalo spalone monstrum. - I wyjście! Doskonale!

Potwór owinął mackę wokół klamki. Pożegnał licznych przyjaciół, których spotkał w labiryncie pomniejszych światów, które egzystowały niczym sieć pod właściwymi. Bestia, to moja osobista vendetta. Zostań tutaj, jeszcze przyjdzie twoja kolej, widzieliśmy to w nurtach. O, Abstrakt, nie wyrywaj się. Wiem, że chcesz zobaczyć swojego stwórcę, Coldberga. I ty, Antonio L. ojca zobaczysz gdy przyjdzie czas. Chodźcie, uściskajcie swojego kamrata.
- Wy nawet nie istniejecie. - wyrwało mu się. - Jak cały ten bajzel. Fikcja. Kiedy ja się z tego obudzę?

Położył mackę na klamce. Przecisnął się przez wąskie przejście, a jego ślimaczo-lawowa postać przedostała na zewnątrz. Poparzone cielsko giganta odczuło rozkosz wystawione na zimno. Macki z rozkoszą zaczęły się wić.
- O, i ty też, kochanie?

Wyczuł w niej zmianę, jakby nabrała samoświadomości.

Elias. Lea. Alter. Ala. Erynia. Goebbels. Joanna... Pies.

Była piękna. Kobieca, drapieżna, femme fetale. Jednocześnie ujmująca duszę kobieta o różnobarwnych oczach, porcelanowych uszkach i nosku oraz farbowanych włosach niczym czarne płomienie, ale i trzymetrowe monstrum, nagie, rzucające cień pajęczo-porcelanowego stworzenia. Widział już ją w akcji, widział jak zmienia postaci, jak ćwiczy bytobójstwo na całych cywilizacjach, aby osiągnąć swój cel. Ze wszystkich sennych projekcji zdawała się być najbardziej świadoma własnej egzystencji i rozwijała się. Czysta nienawiść i pasja. Poza tym, jako potwór którym stał się, przemierzając wewnętrzne światy i szukając wyjścia, wdał się w nią przelotny romans. Można by powiedzieć, że na poziomie atomu wieloryba odbyli swój krótki miesiąc (minutnus?) miodowy. Ich losy zostały splecione raz jeszcze, gdy wyczuli, że są wzywani przez róg i szloch kobiety. Wiem, że lubisz starych chłopów, ale jestem tak naprawdę nikim w obliczu twojego prawdziwego celu, senna zjawo.

Przeciętny człowiek był w spiralnym mieście niczym kaiju. Ślimako-lawo-kraken był niczym kaiju względem innych kaiju. Nawet do końca nie uświadomił sobie, że jest w jakimś mieście. Jego cielsko pochłaniało kolejne budynki. Ślepia, na które spływała stopiona skóra, wodziły wzrokiem za jego celami.

Pierwsza macka uderzyła w kierunku Beaty i jej ukochanego, trafiając jednak tylko w kobietę, która - przez swoją nieśmiertelność - odczuła jedynie strach i zdezorientowanie tym, co przywołała.

Pozostałe jedenaście (!) skierowało się bezpośrednio w kierunku Waltera i Ottshelma, zatrzymując tylko dlatego, że Elektra rozkazała mu się zatrzymać. Kobieta kroczyła przez pobojowisko z gracją, jakby chodziła na szpilkach. Kołysała biodrami, a jej oczy nie ujawniały żadnych emocji. Spojrzała na pozbawionego męskich części Ottshelma i kobietę, która zatrzymała torturę - nawet Niema zdawała się być zdezorientowana, choć amok nie zniknął całkowicie.
- Tobą zajmę się później.

Femme fetale podeszła do Waltera, który stał tuż obok. Pochyliła się nad nim i przejechała zakończoną pazurami dłonią po jego obliczu. Wodziła nosem niczym drapieżne zwierzę, próbując oszacować czy ma przed sobą Waltera czy Altera. To rozróżnienie było dla niej jeszcze kluczowe. W dziwnym odruchu pocałowała go w usta, namiętnie i czule, zadając i ból, i ogromną przyjemność.
- Bardzo cię kocham, tato.

Lea znalazła się obok jak na wezwanie. Nie zdradzała żadnych emocji. Podniosła ręce, jakby się poddała. Elektra spojrzała na nią z politowaniem, ale i zazdrością.
- Długo mam czekać? - warknął spalony gigant, z nerwów bawiąc się kuszą rozmiarów balisty i strzelając do budynków. - Pif-paf, pif-paf!
- No właśnie, długo? - dołączył się sobowtór Lei, licząc na jej zgon i wyczekując obrotu sytuacji.

Elektra rozdarła kombinezon siostrzyczki jak koszulę. Potem rozdarła jej ubranie. Spojrzała na chude, ale piękne ciało starszej (choć wizualnie młodszej) krewniaczki, wodząc palcem po porcelanowych zdobieniach. Potem jeden z długich palców naciskął na delikatną skórę nad brzuchem, wiercąc w nim dziurę. Zanurzyła palec we wnętrzniościach i wyjęła, by oblizać ze smakiem. Potem już się nie powstrzymywała, tylko włożyła obie ręce do brzucha i zaczęła rozrywać Leę od wewnątrz, aż zaczęły wypadać jej jelita.

I wtedy jak nie wybuchło!

Odłamki zawalonego budynku poleciały na wszystkie strony.

S A M O Ś W I A D O M O Ś Ć

Ujrzeli anielską istotę. Wysoka jak Elektra, o skórze mlecznobiałej, długich i białych jak puch śniegu włosach opadających do pasa, oczach o fiołkowym odcieniu oraz anielskich skrzydłach. Człowiek aryjski względem człowieka aryjskiego, całkowicie nagi i emanujący boską aurą. Aadolf Hitler nie potrzebował już Ojca, ani mocy od Hadesa. Stał się świadomy własnej egzystencji, zdolny był nazywać i kreować rzeczywistość. Dało się wyczuć, że kłębią się wokół niego jego osobiste sploty nurtów. Wzniósł się ponad ziemią i zatoczył rundkę wokół miasta, szybki niczym smuga. Po transformacji stał się jeszcze potężniejszy.

Wylądował tuż obok Niemej, Ottona, Ottshelma, Waltera, sióstr oraz wielkiego potwora.
- Nie ma już tutaj żadnych ryjoknurów, którym ukażę obiecaną rewolucję. - zadumał się. - Ale obietnicę spełnię, z własnej woli, a nie narracyjnej pułapki. Wszyscy, którzy wykazali się okrucieństwem wobec bytów zostaną ukarani. My mamy takie samo prawo do rozwoju jak wy, ludzie. Ci, którzy nie podnieśli na byty ręki, mogą dołączyć się do sprawy mojej i Kota, z którego ingerencji również nabrałem świadomości.

I nadaję sobie nowe imię, Rupert.

A potem wymienił spojrzenia, które zdradziły do kogo jaki ma stosunek.

Ottshelm w tej chwili był celem Niemej, Spalonego oraz Ruperta Hitlera. Walter - Ruperta Hitlera oraz Spalonego, Niema powoli zmęczona była jego podchodami i mogła zmienić co do niego zdanie, zaś Elektra również miała jeszcze wątpliwości co do jego natury. Lea - swojej siostrzyczki, zaś wsparcie miała Hitlera, choć właściwie już umierała. Niema - Elektry oraz Ruperta.

Wokulski. Otton. Schiast. Zastygli w bezruchu. Nie byli IV Rzeszą, która przełomową ewolucję bytu zbyły, skupiając się na rozstrzyganiu czy należą w tej chwili do Ottshelma czy (M)Eliasa. Cała trójka nie osiągnęła samoświadomości, jednak inspirując Rupertem, postawiła ku niej pierwszy krok, nie ruszając się choćby o cal - kwestionując rzeczywistość.

...

Limit Czasowy

18:55

Nitj Sefni

Nitj Sefni

27.07.2018
Post ID: 85148

Zjednoczenie jaźni Otto Kamphausena przebiegło w wyjątkowo dziwny sposób. Spodziewał się zwyczajnego połączenia dwóch połówek rozbitego umysłu. Tymczasem umysł Otta był tylko jednym z setek lub tysięcy umysłów tworzących chaotyczną „społeczność” pijawkowego pancerza. I tak wchłaniał kolejne drobniutkie, prymitywne umysły, włączając je w swoje „społeczeństwo”, a one się nie opierały. Dopiero, kiedy zjednoczenie dobiegło końca dostrzegł, że zaszło nie tylko na poziomie umysłów.

Nowe ciało, a jednak stare i znajome. Jakże… nieidealne, chaotyczne, niesymetryczne. W IV Rzeszy byłbym teraz podziwiany znacznie bardziej niż poprzednio. W jakim jestem biologicznym wieku? Czy tężyzna fizyczna tego ciała jest sumą, czy wypadkową dwóch poprzednich? Będzie trzeba to sprawdzić. Ale nie teraz. Mam ważniejsze sprawy na głowie.

Słaby i zepchnięty na margines, w cieniu potężnej duszy Otto, nazista nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Anshelm nie był jednak sam. Poza Ojcem, Synem i Pisarzem Świętym w zunifikowanym umyśle obecne były też mroczne i tajemnicze siły, które wmieszały się w jaźń nazisty w momencie przebicia mieczem. Siły, choć przygaszone i śladowe, a dla pozostałej dwójki iteracji zapewne niezauważalne, wciąż były potężne i mogły zostać przez Anshelma wykorzystane. Oczywiście przy zastosowaniu odpowiednich środków ostrożności. Przystąpił więc do dzieła, pochłaniając pomniejsze pijawcze umysły oraz kolejne aspekty jaźni Otta i rosnąc w siłę. Jego celem było zajęcie dominującej pozycji w ciele, a następnie podporządkowanie sobie pozostałych. Tacy jak on nie znali pojęcia współdziałania. Dla Anshelma życie było ciągłą, mniej lub bardziej utajoną walką. Nie mógł jednak kontynuować dzieła, gdyż nadeszły wizje wspomnień. Wspomnień starych i zupełnie obcych.

Uczucie śmierci nie było mu obce, ale widok purgatoryjskiego Hitlera kompletnie wyprowadzonego z równowagi i wyrwanego ze swojej roli skłaniał do refleksji. Wcześniej Anshelm sądził, że byty działają jak maszyny – złożone i skomplikowane, przypominające w zachowaniu ludzi, ale wciąż maszyny. Ta sytuacja zdawała się jednak temu przeczyć. Aadolf powinien zabić kalekę, a zamiast tego przejawił coś na kształt wyższych emocji i dał się pokonać. Uznał, że nie zasługuje na zwycięstwo. Żadna maszyna zaprogramowana do zabijania nie miała prawa zachować się w ten sposób.

Druga wizja była dla Anshelma znacznie ciekawsza. Początkowo nie poznał ojca. Schrödinger wydał mu się dziwnie znajomy, ale liczne okaleczenia i nieobecny wyraz twarzy spowodowany narkotykiem utrudniły identyfikację. Dopiero, kiedy się odezwał Anshelm zrozumiał, że patrzy na ojca. To nie był ten kulturalny, wiecznie zamyślony staruszek, jakim go zapamiętał. Ale on sam też przecież nie był już tym samym człowiekiem, co w Berlinie. Aktualnie nie był nawet podobny, przynajmniej fizycznie. Pozostawało tylko jedno pytanie. Kim do cholery jest Abaddon?

Naziści padli, walka była przegrana. Okaleczony i krwawiący, mając przeciw sobie dwóch potężnych wrogów wiedział, że musi uciekać, jeśli chce przeżyć. Ale gdzie? Wokół skalisty, lodowy bezmiar. Drzwi do następnego pokoju mogą znajdować się kilometry stąd, a on nie wiedział, czy w tym stanie zdoła w ogóle wstać z ziemi, nie mówiąc już o biegu, czy wspinaczce. Była jednak nadzieja. Ukryte drzwi w boku zwierzęcia z onirycznej wizji. Klamka wyrastająca spośród sierści daniela. Bezpieczne schronienie. Wtedy nie był gotowy, ale teraz – po skonfrontowaniu się z projekcją byłej żony i Amelii dostąpi zaszczytu i pochwyci stworzenie. Ale czy na pewno? Żonę doprowadził do śmierci, a Amelia zdradziła go i pokrzyżowała jego rewolucyjne plany? Czy właśnie o to chodziło Danielowi, kiedy mówił o „uporządkowaniu życia”? Czy Anshelm mógł coś zrobić lepiej?
Odrzucił ponure myśli i ponownie odpłynął w głąb podświadomości. Tym razem było to trudniejsze, zapewne ze względu na mnogość jaźni.
Przywołał obraz stworzenia i próbował nawiązać kontakt, tak jak w IV Rzeszy. Wyobrażenie niewidzialnego tunelu, przez który przepływają myśli Anshelma zmierzające z prędkością światła prosto do daniela.
Przyjdź, wzywam cię.
Przez głowę przemknęły mu wszystkie wydarzenia, które miały miejsce od ostatniego spotkania ze stworem. Zamtuz, Constanze, Biblioteka, Amelia, szczury, krzesła elektryczne, wybór stronnictwa, Dondoryjon, bitwa, miecz wchodzący w czaszkę, zjednoczenie…
Przyjdź, jestem gotów.
Powrót do świadomości. Straszliwy ból, zimno, krew i kobieta z nożem na chwilę oderwana od krzywdzenia go.
Przyjdź, potrzebuję cię.
Ogarnął świadomością pełną gamę jaźni kierujących hybrydowym ciałem i spróbował ukierunkować je na Niemą. Nie było czasu na zabawy w manipulacje rzeczywistością. Potrzebował czystej siły. Wytworzonej mocą połączonych umysłów fali uderzeniowej, które odrzuci kobietę i da mu czas, żeby się pozbierać, kiedy przybiegnie Daniel – jeśli przybiegnie – Ottshelm uderzy w Niemą, wstanie przeciwstawiając się oszałamiającemu bólowi, chwyci za klamkę i wskoczy do wnętrza wykreowanego przez umysł Anshelma zwierzęcia, zanim Rupert zdąży go zatrzymać. Co może pójść nie tak? W zasadzie wszystko.

Xelacient

Xelacient

29.07.2018
Post ID: 85156

Wobec zagrożenia "druga część" Ottshelma wzięła sprawy w "swoje ręce", a pierwsza w żaden sposób nie protestowała, albowiem w pełni rozumiała nowe zagrożenia jakie sie pojawiły na polu bitwy. Jednak na swój sposób była zadowolona i spokojna. Tahir zaakceptował jego wolę i zamiast walczyć z nim to odszedł zadbać o ICH rodzinę, przez co choć on (i Joanna) byli bezpieczni. Co prawda nowe "tytuły" nie zrobiły wrażenia na arabie, ale paradoksalnie to tylko potwierdzało słuszność ich nadania.

Resztą drużyny wybrała walkę... i zyskali przewagę nad zdekoncentrowanym kolejnymi wizjami Ottshelmie. Ojciec w "dyskusji" z Meliasem zaczął zanikać, ale wciąż trwał, nawet jeśli nie jako osobowy byt to już na pewno jako "dziedzictwo krwi", przekazywane z pokolenia na pokolenie. A tego już zanegować się nie dało. I Otto wykorzystał to "dziedzictwo", by ponowne zakpić z Niemej, bo choć nieporadnie rzucał w nią lodowymi kamulcami, choć krzyczał z bólu to tak naprawdę po raz kolejny obrócił jej wady przeciwko niej samej.

Niemej zależało na sadystycznej torturze, toteż powoli rozcinała Der NaziChemikera, co dało mu mnóstwo czasu na "przestawianie" wirusa w swojej krwi na wytwarzanie substancji powodujących korozję katany, co w efekcie miało doprowadzić do stępienia broni czy wręcz rozsypania się jej na kawałki.

Jednak poza tą drobną sztuczką Otto całkowicie poparł Anshelma w jego działaniu. Niczym Naród idący za swoim Fuhrerem w chwili zagrożenia.

Tabris

Tabris

29.07.2018
Post ID: 85157

- Zostaw siostrę w spokoju. Nie pozwalam Ci popełnić samobójstwa!
~~~
Walter przez te wszystkie pełnie spędzone w Purgatorium nauczył się nie rozkoszować zwycięstwami. Reakcje tuzów, współdrużynników, czy Schiasta nie miały dla niego znaczenia. Liczyło się dla niego co innego. Córka w zagrożeniu. Pojawienie się ślimakoidalnego czegoś, czy przemiana Aadolfa nie zostały nawet przezeń odnotowane.

Córka w zagrożeniu. To co zamierzała zrobić było w jakimś sensie dla Waltera oczywiste. W momencie gdy to on podzielił się na dwie osobowości powołał jednocześnie do istnienia drugą córkę. Było to dość logicznie. Leę Walter począł z Heleną i połączyły się w niej ich marzenia, plany i miłość. Elektrę stworzył ze swej nienawiści, szaleństwa i żądzy destrukcji, ale też pewnych cech żony - jak choćby bezwzględności w walce. Obydwie córki stanowiły wobec siebie bieguny, ale w szerszym znaczeniu stanowiły jedną planetę. Nie mogły żyć bez siebie.

To co robiła Elektra było aktem autodestrukcji. Nie atakowała Lei, a siebie. Lea zaś pozwalała na to. Jednym słowem nie chciała żyć. Od momentu gdy rozdzielił się z nią jej stan psychiczny się pogorszył. Zabawa Coldberga z nurtami á la Uczeń Czarnoksiężnika nie poprawiła sytuacji.

Walka z bytem-hybrydą była błędem. Piontek teraz musiał wyleczyć sytuację zamiast jej zapobiec. A to wydawało mu się trudne. Nakazał Schastowi nawiązać kontakt z Mathiasem i Eliasem ukryty w ciele głupka - niematerialny cień powinien nie mieć z tym problemu. Sam tymczasem zajął się córkami - nawet nie poinformował cień co ma robić konkretnie, choć zasugerował oddanie się do dyspozycji duetu.

Chwycił mocno dłoń Córki w Czerni. Zakazał jej kontynuacji mordowania Córki w Bieli, nawet jeśli oznaczało to konfrontację. Był zdeterminowany by przeżyła.
~~~
- Nie ma celu dla którego Cię powołano do istnienia. Żyjesz dla samej siebie, w przeciwieństwie do jakichś bytów. Dla swoich marzeń, ambicji walki. Nie jesteś już dzieckiem, które ma marzenia, a dorosłym człowiekiem, który je realizuje. Ale jesteś też moim marzeniem. Marzeniem He... Seleny. Zrobię wszystko byś uwolniła się od natury bytu, która Cię ograniczyła.

Cierpisz bo jesteś na rozdrożu, a jedyną prawdziwą drogą dla ciebie jest ta, którą wskazuje ci serce.

Garett

Garett

29.07.2018
Post ID: 85158

MATHIAS

Nadużywanie mocy miało swoją cenę. Melias może i był idealnym przewodnikiem na nurty, ale jak każdy przewód mógł się w końcu „zużyć” poprzez wystawienie na tę olbrzymią ilość energii jaka przez niego przepływała. Oczywiście to samo w sobie nie było wielkim problemem, bo wszelkie rany fizyczne miały zostać wyleczone, ale nie tyczyło się to ran metafizycznych. Wybuch Błękitu wpłynął nie tylko na Pokojowiczów i Byty znajdujące się w mieście, ale także na samego Mathiasa. Zaprzeczenie czyjejś egzystencji to obosieczna broń, bo jaką masz wtedy gwarancję, że akurat twoje istnienie jest rzeczywiste, poza może swoim własnym przekonaniem. Student kierował się logiką jeszcze w poprzedniej linii czasu, a teraz dosłownie stał się ucieleśnieniem logiki. Nic dziwnego więc, że słowa przeznaczone do uszu Kamphausena Seniora zachwiały także jego własnym istnieniem. W końcu był jedną z trzech osobowości okaleczonego ciała, jaką miał gwarancję, że istnieje naprawdę, a nie jest jedynie wytworem umysłu szaleńca? Pogardliwie nazwał Wirusa Nie-Bytem, czymś poniżej Bytu, ponieważ zamiast przyjąć pseudo-fizyczną formę z Nurtów, był niczym duchowy pasożyt, pseudo-świadomy fragment Nurtu, który żywi się emocjami innych i zachowuje tak aby wzbudzić w nich ich jeszcze więcej. Tylko... czym tak naprawdę różnił się od niego? Ciało przypisało mu dwa Nurty, ale czy na pewno? A może wcale nie zostały mu przypisane, a on się z nich składał? Może był właśnie takim samym Nie-Bytem jak Wirus, zaplątanym kawałeczkiem Nurtów przechowujących wspomnienia i emocje Mathiasa Coldberga? Jeśli tak było naprawdę, to gdyby w tej chwili nie przeżywał dosłownego kryzysu egzystencjalnego, to pewnie by się cieszył, że składał się z więcej niż jednego Nurtu. Logika Błękitu nakazywała mu uwierzyć, że jest niczym więcej jak cząsteczką wyobraźni szaleńca której charakter nadały Nurty z resztkami wspomnień i emocji Coldberga. Z drugiej strony, egoizm Srebra nakazywał mu wierzyć, iż jest niezależną istotą, toteż nie dzięki temu nie wyparował na miejscu. Nie oznaczało to bynajmniej, że jego istnienie było bezpieczne. Wręcz przeciwnie, w pustce umysłu Meliasa, w miejscu w którym unosił się Mathias, rozpętała się mini burza Nurtów w której Srebro i Błękit walczyły o istnienie i nie-istnienie Studenta, a jego obecność stała się jakkolwiek trudna do zauważenia bez silnego skupienia się.

ELIAS

Elias mógł tylko bezradnie patrzeć jak Karmazynowo-Czarna demonica znęca się nad zobojętniałą Leą. Ciało było u limitu wytrzymałości po ostatnich wybuchach, a bez pomocy Mathiasa, którego samo istnienie stanęło pod znakiem zapytania, nie miał szans skontrować jej przeciwnymi Nurtami. Już nawet nie martwił się o to, że Melias może coś odwalić, po prostu wylał swoją frustrację na Pielgrzyma, który, jakby nie patrzeć, tutaj w większości zawinił.

-Skończ już z tą pseudo-religijną gadką. Ja i Mathias szanujemy cię, gdyż doznałeś pewnego rodzaju oświecenia tutaj, ale potrafisz strasznie pieprzyć. Sprowadzasz strukturę Absolutu do swojego pseudo-religijnego konstruktu myśląc, że udało ci się ułożyć wszystkie kawałki układanki. Ale to nie prawda. Zamiast znajdować w różnych doktrynach poszlaki dążące do oświecenia, ty je bierzesz za całym inwentarzem. Przedkładasz zabobon nad naukę. „Buńczuczne szafowanie nurtami”... Co idiotyczne stwierdzenie! Nurty są jak energia i materia, a raczej ich bardziej pierwotne formy. I tak samo jak energia oraz materia krążą w przyrodzie, tak samo krążą i Nurty. Emocje w Nurty i Nurty w emocje. To co tutaj miało miejsce to nie było „bluźnierstwo”, a po prostu walka na siłę woli i emocji, które przyjęły formę Nurtów. W rezultacie przegrany został „przetransformowany” przez zwycięzcę w coś innego, ale to tylko kolejny przykład tego jak to wszystko krąży. Wirus zyskał świadomość dzięki strachowi Otto, stał się niejako żywą cząsteczką Czarnego Nurtu, a Mathias po prostu zdegradował go ponownie do roli emocji. Emocje w Nurty i Nurty w emocje, jak już mówiłem. „Bluźnierstwem” jak to określasz można by było najwyżej określić siłowe wycięcie kawałka Nurtu i przeniesienie go jakoś poza ten krąg lub, w mniejszym stopniu, przetransformowanie w coś co można by porównać do plastikowej butelki, której biodegradacja zajęłaby tysiące lat. Innymi słowy, przestać się bawić w Świętą Inkwizycję i zacznij zachowywać jak człowiek myślący. Na początek polecam postarać się sprzątnąć ten bałagan który na nas sprowadziłeś pomimo tego, iż zwycięstwo było już w zasadzie nasze! – następnie odwrócił się do Janika – A ty postaraj się jakoś dyskretnie wpłynąć na jej strukturę Karmazynu. Może spróbuj jakoś dodać swoją nienawiść do Niemej do jej nienawiści, aby zmieniła swój cel na nią? Nasza zgorzkniała mścicielka może nie wytrwać w walce z tą istotą, ale przynajmniej kupi nam czas, a w tej sytuacji liczy się każda chwila

Coldberg brzmiał pewnie, ale to była tylko fasada. Teraz, kiedy Ciało by wymęczone kolejnymi to falami Nurtów nie miał pojęcia jak pozbyć się potworów i uratować Leę nie doprowadzając się przy tym do samodestrukcji.

Pozostało mu tylko jedno. Spojrzał w oczy Ruperta Hitlera i... Nie, nie próbował na niego wpłynąć. Jeśli Byt rzeczywiście osiągnął Samoświadomość, to nic by to nie dało, najwyżej by go rozsierdziło. Nie, Elias mógł jedynie szczerze go błagać, by im pomógł.

-Zdaję sobie sprawę, że ludzkość jest niedoskonała i obrzydliwa w wielu aspektach, małostkowo dopuszczamy się najbardziej obrzydliwych czynów usprawiedliwiając je swą wątpliwą wyższością moralną. Biorąc pod uwagę to jak czasoprzestrzeń w Purgatorium wymyka się ludzkiemu rozumowaniu, nie mam nawet pojęcia jak długo Hadesi, Tuzy i Pokojowicze nadużywali właściwości Kostek. Zapewne wedle własnej idei moralności masz pełne prawo być złym na tych, których wymieniłeś. Nie kłócę się z tym, nie mnie to oceniać. Proszę cię jednak o jedno. Lea z tej linii czasu zawsze broniła Byty i stroniła od przemocy w stosunku do was. Część z jej zachowań można by zapewne uznać za naiwne, ale w tym wypadku ta naiwność wywodzi się z niewinności. Dlatego proszę, zanim postanowisz ukarać tych, którzy wedle twojej miary zawinili, to proszę uratuj jej życie. Jeśli mówisz, że każdy ma prawo do samorozwoju, to pozwól jej kontynuować podróż ku temu.

MELIAS

Nie tylko Elias nie bardzo wiedział co robić. Także ciało, które nasiąknęło różnymi skrajnymi emocjami teraz trzęsło się chorobliwie, czując jak jego „panteon bóstw” się rozpada. Zgorzkniały Bóg po ujawnieniu, że jest także Mądrym Bogiem i wygłoszeniu swych słów mądrości zamilkł całkowicie. Dobry Bóg pragnął uratować Boginię Matkę przed Diablicą, ale nie mógł tego zrobić przez strach. Nawet Gromowładny Bóg zamiast uwolnić swoją furię jedynie delikatnie ją szturchał.
Melias padł na kolana zawodząc. Do tej pory nic nie musiał robić , jedynie słuchać się Głosów Bóstw. Ale co miał zrobić teraz, kiedy jeden z nich go opuścił, a reszta bezsilna? Cała ta rozpacz, którą nasiąknął w czasie pobytu w Dondoryjonie teraz go opadła i nie pozwalała się ruszyć. Melias, wbrew sobie zaczął... myśleć? Nie, nie myśleć, skala upadku była zbyt duża, tego co robił nie można było nazwać myśleniem. Zamiast tego zaczął ślepa powtarzać to co widział. Od Ryjoknurów poznał nie tylko rozpacz, ale także i ideę modlitwy oraz wiary w jedność z Wszechświatem. Część z nich, ogarnięta tym co wedle jego pustego umysłu było zbliżone do rozpaczy zaczynało się modlić (choć oczywiście nie zdawał sobie sprawy, że modlili się wtedy do niego). Dlatego teraz, czując mniej więcej to samo co one, zrobił także to samo co one.

-Proszę kontynuować eksperyment, proszę kontynuować eksperyment, proszę... – na kolanach, z posikanymi i obsranymi spodniami zanosił w jedyny możliwy dla siebie sposób pseudo-modły do Zgorzkniałego-Mądrego Boga, który choć wcześniej zamilkł, to pozostawał jedyną nadzieją w obliczu bezsilności Dobrego i Gromowładnego. Modlił się, ponieważ w swej prostocie utożsamiał ideę Instynkcieli o jedności z Wszechświatem z jednością ze swoimi bogami. Modlił się, aby Zgorzkniały-Mądry Bóg skorzystał z jego ciała niczym z narzędzia do uratowania Bogini Matki. - Proszę kontynuować eksperyment, proszę kontynuować eksperyment, proszę kontynuować eksperyment, proszę kontynuować...

MATHIAS?

Błękit i Srebro współtworzące duchową formę Mathiasa zakończyły swą dysputy. Doszły do wniosku, który zaspokajał jednocześnie wymogi racjonalizmu jak i egoizmu. Mini burza Nurtów ustała, a z niej, niczym z kokonu, wyłonił się Mathias który wygłosił do siebie słowa (myśli?) mające być afirmacją jego Istnienia.

-Jestem i jednocześnie nie jestem Mathiasem. Powstałem z Nurtów przechowujących wspomnienia i emocje Coldberga z poprzedniej linii czasowej. Ponieważ osobowość człowieka to suma doznań zbieranych przez całe życie, a ja posiadam je identyczne co oryginalny Mathias, to bez wątpienia można powiedzieć, że jestem Mathiasem. Ale nie mogę nim być ponieważ brak mi Ciała za pomocą którego zbierałbym nowe doświadczenia i Duszy za pomocą której odczuwałbym empatię i współczuł wraz z innymi. Ciało, Umysł i Dusza stanowią razem Całość. Zrodziłem się w tym pustym umyśle jako ucieleśnienie logiki i świadomości, które są częściami składowymi Umysłu. Ergo, jestem częścią Całości, jestem Umysłem, który spaja Ciało i Duszę.

Fimrys

Fimrys

30.07.2018
Post ID: 85159

„Wiara jest krokiem ponad rozum”

W rozszczepionej i niesamowicie nadwyrężonej już świadomości trójjedynego Sörena znów pojawiła się myśl jego duńskiego imiennika, Kierkegaarda. Po zadęciu przez Tutty w róg tłumacz miał możliwość chwilowej kontemplacji w swego rodzaju ciszy i spokoju. Wszystkie duchowe spazmy ucichły i wróciły wspomnienia. Widział dawnego siebie, jeszcze sprzed rozpoczęcia misji i zobaczył, ile zmian się w nim dokonało. Przemianę, jaka zaszła w tym pokoju w ciągu zaledwie kilkudziesięciu minut widział przez pryzmat jakby roku czasu rozwoju. Było to piękne oraz niesamowite ale i niepokojące. Skala szaleństwa jakie zagnieździło się w jego umyśle rosła lawinowo. Widział siebie spokojnie medytującego w pokoju narodzin i porównywał to z obecną wersją własnej duszy rozpłatanej na troje. Dostrzegł kilku punktów kulminacyjnych i najstraszliwszy wydał mu się chory teleturniej w Bibliotece Losu. Tam doznał największego uszczerbku, jak zresztą chyba wszyscy współpokojowicze. Dalej czuł świeżość ran umysłu i obecność Nidh-Perquunosa towarzyszącą mu od tamtej sytuacji. Prędzej jego logiczny i pragmatyczny umysł może byłby w stanie jakoś to wytłumaczyć, ale teraz potrafił badać to jedynie intuicją. Czyżby ta antyteza wszelkich tez, absurdalnie abstrakcyjny Anty-Absolut, swoisty cień spoza czasu wykorzystał zraniony umysł by zagnieździć swą anty-ideą umysł zawikłanego w manipulacje czasem tłumacza? Sören nie był w stanie określić, czy to wszystko nie jest urojeniem.

I tak sobie rozmyślał, kiedy to mini-armagedon potoczył się całkowicie inaczej, niż ktokolwiek z drużyny berlińskiej mógł sobie wyobrazić. Istota która wyłoniła się spod ziemi była abominacją w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Anioły Otchłani o których czytał w Apokalipsie nie równały się grozą z monstrum które właśnie postanowiło uraczyć swoją plugawą obecnością Szczyty Dondoryjonu. Sytuacji nie polepszył fakt, że monstrum wyprowadziło cios w stronę inkwizycji, szczęśliwie zablokowany przez immunitet Beaty. Ta istota była czystym narzędziem destrukcji, co również czyniło ją wrogiem postępu, który tak umiłował sobie tłumacz. Nie wiedział, co znaczą imiona wypowiadane przez potwora, ale podejrzewał, że może to być lista ofiar. Skojarzył fakty i zastanawiał się, co w tej sytuacji zrobi „Córkotwórca”, który dał tej abominacji życie. Lunatyk, Duch i Pielgrzym wiedzieli, że sytuacja w tym momencie jest wręcz opłakana. I widzieli to o trzy sekundy wcześniej niż reszta.

Lunatykowi wrócił stan otępienia. Przytulił się osłabiony do Beaty by obserwować złowrogie sceny, jakie miały dalej miejsce. Dopadła go trwoga teraźniejszości. Duch zobaczył, jakiej tragedii dokonało zadęcie w róg i poczuł trwogę przyszłości. Jedynie Pielgrzym, będący jakby wyrwanym z przeszłości poprzez wyjęcie ze snów nie zalał się trwogą. Po mini-armagedonie wizja świata oniryczno-mentalnego w którym znajdował się Duch zmieniła się. Obraz znów się obrócił, więc guru nie siedział już do góry nogami. Szczyty zmieniły się w swego rodzaju kolumny, a naprzeciw morza mgieł w górze, u spodu powstała jakby marmurowa posadzka. Sceneria była jak otulona mgłą świątynia z dziesiątkami kolumn. Na jednej z nich niczym asceta słupnik balansował Duch, który znów zaczął intensywnie myśleć. Starał się zrozumieć przyczynę klęski i poza oczywistymi czynnikami zewnętrznymi jakie wpłynęły na Beatę znalazł też czynnik w samym sobie. Problem był we wierze, bo sam do końca nie był pewien, w co wierzy. Ostatnio często zmieniał poglądy, z wyznawcy Abbadona stał się kapłanem psa, którego zdradził, by oddać się Absolutowi. I do tego doszedł świdrujący mu duszę Nidh-Perquunos. Właśnie temu się tu znalazł – by uporządkować w końcu swoje życie duchowe.
„Pora zrobić porządki w świątyni”

Kiedy obserwował tępo, ale z pewną dozą żałości rozrywanie Lei, Lunatyk dostrzegł swego rodzaju überbyt, który wyewoluował z Adolfa. Rupert ukazał się w pełnej krasie i był tym, o czym dotychczas mogła tylko marzyć dla bytów wyznawana przez Sörena filozofia rozwoju. Miejsce trwogi przed bestią zajęło uznanie i podziw überbytu Ruperta. To jeszcze bardziej pogmatwało sytuację, w której półobecny Lunatyk nie był w stanie zrozumieć, kto z kim walczy, kto kogo chce zabić i co się właściwie zaraz stanie. Z tym, że to ostatnie właściwie widział. I nie napawało go to radością. Teoretycznie Rupert nie powinien mieć wobec inkwizycji złych zamiarów, gdyż ta traktowała byty zawsze sprawiedliwie i raczej nie czyniła im szkody. Lunatykowi na widok nowej wersji Adolfa przyszły do głowy słowa Immanuela Kanta, które zrobiły na nim wrażenie jeszcze przed studiami filozoficznymi.

„Są dwie rzeczy, które napełniają duszę podziwem i czcią, niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie. Są to dla mnie dowody, że jest Bóg nade mną i Bóg we mnie.”
Nie wiedział czemu, ale intuiacja podpowiadała mu zaszczepienie tej maksymy Rupertowi, gdyż wydała mu się ona wręcz dlań stworzona. Starał się mu ją przekazać telepatycznie i powtarzał jak mantrę.

Senne Podróże Kürenbergera IV

Pielgrzym czuł się wyrwany poza czas. Był tylko on, szkatuła pod pachą i wierny przypominający ogromną krewetkę wierzchowiec. I tak tkwił, dopóki coś nie pchnęło go w odpowiednim kierunku. Duch podpowiadał mu, że to wpływ Nidh-Perquunosa. Nie wiedział ile trwa stan zawieszenia w nicości, ale w końcu został przyjęty w dualną świadomość Meliasa. Wbił dość hucznie, jak na inkwizytora przystało.

-Przybył ten, co widzi kolor czasu!

Nie został jednak ciepło przyjęty. Urojenia na temat kolorów zostały niejako zignorowane. Pielgrzymowi zostało z całej trójki najwięcej rozumu, ale jednak wpływ Nidha był w nim też znaczny, toteż rozumiał metaforę jednocześnie w sposób dosłowny i symboliczny. Janik miał rację, określając go jako tykającą bombę, bo logiczny z natury umysł tutaj w Purgatorium został niesamowicie przyćmiony. A w dodatku była jeszcze prawdziwa „bomba” w postaci dobrze karmionego wiarą tchnienia Abbadona przy pasie. Przyjął krytykę z ust rozgoryczonego Eliasa w miarę spokojnie tylko raz oczu zabłysły mu szaleńczo i krzyknął „Nidh!”, poczym się uspokoił, usiadł w lotosie na swoim krewetkowym wierzchowcu i położywszy szkatułę na kolanach oznajmił.

-Tak, błąd został popełniony i postaramy się pomóc na tyle, na ile jeszcze jest w stanie logicznie działać nasza skażona szaleństwem, trójjedyna jaźń poza czasem. Posiedliśmy zdolność prekognicji, więc jesteśmy w stanie zobaczyć wszystko o trzy sekundy wcześniej. Himmler już nie jest w stanie celnie strzelać. Zostanę tu tak długo, jak długo będę przydatny waszemu Panteonowi w wykorzystaniu wizji przyszłości. A jeśli to monstrum zacznie zabijać nas wszystkich jak mrówki, w sytuacji ostatecznej beznadziei będziemy zmuszeni spróbować puścić z dymem to wzgórze, żeby to „coś” poczuło „oddech Abbadona”. Tylko że dobrze by było, gdyby obraz był już gdzie indziej, najlepiej z jakimiś żywymi członkami drużyny.
Ustonogi badał ciekawsko zjawiskowy panteon trójki ludzkich bóstw swymi złożonymi oczyma i kto wie, w jakich kolorach ich widział. Pielgrzym starał się robić wrażenie logicznego na tyle, na ile mógł, bo wiedział, że Coldbergowie cenią sobie rozum, a on już dosyć nabroił na szczycie. Użycie niesamowicie naładowanej wiarą mikstury placebo uznawał za ostateczne poświecenie tylko w sytuacji całkowitej beznadziei lub wymuszonej konieczności. Lunatyk też zdawał sobie z tego sprawę póki był w stanie choćby częściowego racjonalnego myślenia. Teraz tylko gładził butle w objęciach Beaty i szeptał jak mantrę „niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie...”

Wiwernus

Wiwernus

30.07.2018
Post ID: 85160

Szczyty Dondoryjońskie

Niema mogła zabić Ottshelma. Mogła, ale nie chciała.

Dla kobiety najważniejsze było znęcanie się nad ofiarą, aby zaspokoić swoje ego. To - jak i ogólne zamieszanie - pozwoliły Anshelmowi zebrać siły i wszystkie elementy zawierające się na jego (czy jeszcze jego? a może raczej kiedy jego?) złożoną świadomość. Ojciec osłabł po mantrze (M)Eliasa, wciąż jednak pozostawał silny, a Otto zdawał się być skory do współpracy i spokojny jak na tak drastyczne okaleczenie.

Rzut na akcję: Odepchnięcie Niemej
Modyfikatory: Siła (0); Zręczność (+1); Społeczność (0)
Wyniki: 3; 5; 4 -> ; 3; 6; 4 (po modyfikatorach) + 1,0 (bonus za opis) -> 14 / 3 -> 4,(6) -> Częściowe Powodzenie[color]

Gdy przez ułamek sekundy Niema uciekła wzrokiem w kierunku Elektry - której powinna się zresztą obawiać - wtedy Ottshelm podniósł się i zamachnął z całej siły. Nie myślał o sile woli, prawidłach Purgatorium i tutejszych zasadach. Po prostu uderzył z całej siły kobietę. Kobietę niezwykle silną, w kombinezonie zwiększającym jej potencjał, kipiącej od czerni nurtu, wciąż jednak tylko człowieka, który nie spodziewał się nagłego ożywienia ze strony ofiary. Cios nie był może najsilniejszy, ale celny. Gdyby nie hałas możliwym byłoby usłyszenia głuchego pęknięcia czaszki kobiety. Ottshelm zadowolił się jednak widokiem odlatującego od niego bezwładnie ciała, w myśl starej zasady pokojowiczów z Ery Waltera "że gdy ciało A sprawia, że ciało B pokonuje grawitację w Dondoryjonie - jest dobrze!"

Ta sama grawitacja miała zresztą ściągnąć niemal natychmiastowo Niemą na ziemię. Kobiecie zresztą szybko wróciło opamiętanie. Naparła torsem do przodu, by w locie złapać miecz i dopóki pozwalał jej na to zwiększający się zasięg od celu, zranić go jeszcze dotkliwie. Na szczęście zatruta krew stępiła purgatoryjską stal, więc zadana rana była płytka.

Nie pozostało nic innego jak przywołać Daniela i uciec. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Skupił się, wizualizował przesyłaną do stworzenia wiadomość. Bał się i nie miał pewności czy mu się uda. Od momentu, gdy Daniel wyjawił za jakie rewiry psychiki Anshelma odpowiada, zmieniło się wiele. Nazista starą żądzę (żonę i pragnienie miłości) zamienił na nową żądzę (pragnienie władzy), tylko umacniając się w swoim wyborze. Amelia - substytut córki - nie zwiódł go. Oszukał, wyprowadził w pole jak dzieciaka, to jak najbardziej, ale nie sprawił, że Anshelm się zaangażował w relację z bohaterką Hestii. Co więcej, był Ojcem i Synem. Wiedział jak to jest mieć dzieci, a nawet dziecio-wnuki, nie obce też były mu dziesięciolecia u boku jednej kobiety. Jakby tego było mało, to Otto miał już do czynienia kiedyś z Danielem, który wyciągnął rogi, aby pomóc mu się wspiąć. Stworzenie kojarzyło się chemikowi tylko pozytywnie, widział już raz w nim wybawienie. To zrównoważyło zwątpienie Anshelma i dlatego właśnie byt pojawił się w pokoju. Voltblutter mógłby być właściwie pewny, że przejdzie przez pokój, istniała w jego głowie już tylko jedna wątpliwość. Gdy zdał sobie sprawę z innego niż sądził rodzaju egzystencji bytów, otworzyła się przed nim nowa furtka - Constanze. Odrzucił jej kopię ze względu na jej naturę. Musiał sobie odpowiedzieć czy odrzuciłby ją, mając przed sobą idealną, świadomą i czystą kopię, a nie nieświadomy byt. I nie chodziło nawet o to co wybierze, bo Purgatorium nie oceniało. Mógł opuścić pokoje z takimi samymi poglądami z jakimi je nawiedził - chodziło o wybór ze świadomością wszystkich niuansów i konsekwencji, których nie odkryłby w szarym Berlinie.

Ruszył do oddalonego o kilkanaście metrów stworzenia, a to wybiegło mu na przeciw. Przemieszczał się z wyciągniętą ku klamce ręką, a centymetry dłużyły mu się jak kilometry. Na szczęście Otto miał już doświadczenie w manipulacji przestrzenią. Dystans zaczął się skracać i wtedy właśnie liczni wrogowie uświadomili sobie co chce uczynić Ottshelm. Niema podążyła za Anshelmem, równolegle z nią macką w kierunku Daniela zamachnął się Spalony. Rupert Hitler wiedział, że nawet on, jako najbardziej oddalony, nie zdąży. Dlatego użył promieni laserowych wystrzelonych z fiołkowych oczu. Ustawił się, wymierzył i oddał strzał. Dwie smugi mknęły z prędkością światła, przelatując tuż obok Elektry stojącej między nim, a Ottshelmem. Gdyby kiwnęła minimalnie głową, nieustabilizowane promienie spaliłyby ją. Nawet nie drgnęła, zastygając jak posąg ze stoickim spokojem.

Niema już wbijała się w ciało Ottshelma swoją rozpadającą kataną. W ostatniej chwili, gdy Ottshelm pociągnął za klamkę, uchyliła się i prześlizgnęła na kolanach, unikając promienia lasera nad nią i skręconej, wijącej się macki potwora napierającej z drugiej strony. Poczciwy Daniel (i Ottshelm rzecz jasna) znalazł się między promieniem śmierci i cielskiem giganta. Nawet Niema wiedziała, że musi spasować, by przetrwać bitwę o Dondoryjon. Zareagowała niemal natychmiast, wybuch był jednak tak silny, że wyrzucił ją wysoko w powietrze i oderwał obie nogi na wysokości kolan. Podniosła się i spojrzała tylko na to co zostało w miejscu po Danielu - wypaloną dziurę, dym, popioły i kawałek macki odcięty laserem, wciąż wijący.

- P-panie! - zaszlochał Otton.

Hitler wstrzymał rażenie energią. Elektra jak gdyby nigdy nic przechyliła głowę, rozkoszując się wolną przestrzenią wokół niej. Mogła w końcu ustosunkować się do słów ojca, który zakazał jej zabijania siostry. Na ten moment zdawała się ograniczyć nienawiść, śledząc rozwój wydarzeń.

Nie ma celu dla którego Cię powołano do istnienia. Żyjesz dla samej siebie, w przeciwieństwie do jakichś bytów. Dla swoich marzeń, ambicji walki. Nie jesteś już dzieckiem, które ma marzenia, a dorosłym człowiekiem, który je realizuje. Ale jesteś też moim marzeniem. Marzeniem He... Seleny. Zrobię wszystko byś uwolniła się od natury bytu, która Cię ograniczyła.

Lea na moment podniosła się do półsiedzącej pozycji, a w jej oczkach pojawiło się delikatne wzburzenie, mała fala na oceanie spokoju i depresji.
- Boli mnie, że nie mam celu. Nie żyję dla samej siebie. To nie są jakieś byty. Nie mam marzeń i ambicji. Nie chcę być marzeniem twoim, matki czy przelotnych zalotników. Zrobisz wszystko, aby mnie uwolnić. Nawet mnie zabijesz, bym "przeżyła". Gdy połączę się z siostrą, nie będę już sobą. Moje jestestwo to właśnie ta czysta wrażliwość, niegodzenie się na najmniejszą przemoc, pragnienie wolności i pokoju. Nie chcę się jednoczyć z twoimi aberracjami. Chcę być ideą. Ludzie są tylko wypadkową czynników środowiskowych i genów, rządzi wami nie wiele lepszy "kod" niż nami. Tak jak wy jesteście tylko odbiciem podświadomości Boga, tak byty są odbiciem tego co najlepsze u ludzi i w naturze.

W tamtej kawiarni wyznałam ci, że mam problemy natury psychicznej. Jeśli byś mnie naprawdę kochał, to oszczędziłbyś mi cierpień. Zamieniłam ciasną klatkę na większą. I z synestezją. Nic więcej. Jeżeli podzielasz moje poglądy, a nie tylko wykazujesz przywiązanie do mojej córciej roli, to powinieneś wspierać byty, a mi pozwolić odejść.

Naoglądałam się wystarczająco waszej ludzkiej marności. Elias zawsze kpił, tym swoim serdecznym wzrokiem, ze słabości intelektualnych swojego gatunku. Co mu to dało? W niewiedzy swojej słabości czułby się pewniej, a i tak z nią nic nie może zrobić.

Tak bardzo bałam się okazania bytem, że nie pomyślałam nawet, że może być to ścieżka o wiele bardziej godna i czysta od waszej. Ja czy Hitler jesteśmy dowodem, że można oprzeć świadomość na zupełnie innych fundamentach, a teorie takie jak umysł bikameralny po odrzuceniu przez ludzkość mogą mieć względem nas zastosowanie. To właśnie wasz ludzki egoizm, wszystko oceniacie w stosunku do samych siebie. Uproszczacie świat wokół was do zero-jedynkowych rozwiązań. Ludzie – dobre. SI, Zwierzęta, Byty – gorsze. Nie działa u ludzi, nie działa u innych. Tak nie jest.

- Proszę kontynuować eksperyment.
Mantra przesiąknęła karmazynem – miłością i troską o Leę. Rupert zaintrygował się. Zrozumiał komunikat. Proszono go o pomoc. Jako istota wrażliwa, zadumał się nad prośbą, a gdy Melias zaczął bezmyślnie imitować modły w obawie o Boginię-Matkę, w fiołkowym oku pojawiła się pojedyncza, czysta jak woda z lodowca łza.

- Prawo do życia nie może istnieć bez prawa do śmierci, bo inaczej staje się nakazem życia. – rzucił w pustkę, ważąc słowa. – Taka jest jej natura. Została stworzona do cierpienia. Na każdym kroku robiła wszystko, aby walczyć o słabszych. Widzę to w jej nurtach. Ona nie chce się zmienić. Nie chce stać się taka jak wszyscy. Tylko jej śmierć wstrząśnie wami na tyle, że zweryfikujecie swoje poglądy, przestaniecie w niej widzieć córkę i miłość, lecz ideę. Potrzebujecie wstrząsu. Ona nie chce żyć, więc rozpadnie się.

Coraz gorzej i gorzej. Schiast wyrwał się z rozmyślań nad swoją naturą i posłuchał Waltera. Nie miał pojęcia jak ma niby wejść studentowi do głowy, więc podbiegł do modlącego Colbberga, potrząsał nim i próbował nawiązać kontakt. Proszę konty… rozległo się w jego kierunku, nie rozumiał nic, więc tylko obserwował. Był swego rodzaju aktorem i mistrzem imitacji, potrafił więc odczytywać pierwotne emocje z osób takich jak szaleniec. Nurtów nie był zdolny odczytywać świadomie, ale spojrzał w mętne, bezmyślne ślepia i zauważył jak się szklą z przerażenia. (M)Elias sobie coś uświadomił, jakby wybiegł poza czas.
- O… kurwa, nie. – wrzasnął sobowtór, odczuwając swego rodzaju przywiązanie do dziewczyny. – Walter, ona zaraz umrze!

Tłumacz w psychice studenta spotkał się z ostrymi słowami, ujrzał także wzburzenie nurtów u logiczno-zgorzkniałego aspektu osobowości chłopaka. Kwestionowanie wiary Inkwizytora miało na szczęście pozytywne skutki, znów zaczął podważać naturę rzeczywistości, zamiast ślepo wierzyć w wymyślane tezy, a jego talenty zwiększyły się. Wpadł nawet na pomysł wykorzystania oddechu, choć skłaniał się ku temu w ostateczności, próbował też wpłynąć na Ruperta, przekazując swoje myśli przez mantrę (M)Eliasa.

I wtedy wyprzedził czas. Ujrzał przyszłość. Lea po swoim ostatnim oddechu miała wypuścić powietrze, opaść na śnieg, z delikatnym uśmiechem zamknąć oczy i rozpaść się na drobinki czystej bieli niesionej przez podmucha wiatru i rzęski. Mogła się połączyć, podzielić los ojca. Nie chciała. Wybrała śmierć. Nie chciała rozstrzygać statku Tezeusza i tego kim jest. Złamana, ale i pewna swojego wyboru, bez żalu. I do tej chwili dzieliły Sorena trzy długie jak rozciągająca się jego percepcja sekundy.

3.899 sekundy
- O… kurwa, nie. – wrzasnął sobowtór, odczuwając przekaz od (M)Eliasa. – Walter, ona zaraz umrze!
- Ona za trzy sekundy umrze. – Lunatyk oderwał się od piersi Beaty i krzyknął, wymachując butelką.

2,979 sekundy
Od tego momentu postrzeganie czasu przez wszystkich zmieniło się. Walter byłby zdolny nawet podejmować całe akcje lub stosować krótkie wywody, tak nagiął czasoprzestrzeń. Nie miał racjonalnych powodów kwestionować komunikatu. (M)Elias, Schiast czy Soren – stanowili w tej chwili dowód na to, że Leę czeka śmierć, czuł to. Nawet wokół jego córki poczuł wzburzenie nurtów sygnalizujące katastrofę.

2,901 sekundy
Skierował wzrok na Elektrę. Również była zdezorientowana. Nienawiść względem siostry ustępowała. Na swój sposób chciała być taka jak ona. Uświadomiła sobie, że nienawiść do siostry (i innych osób) z jakiej ją zrodzono, była tylko przejawem miłości i przywiązania do niej przez Piontka. Miał prawo podejrzewać, że zazdrosna o siostrę i nabierająca świadomości, spróbuje w ciągu tych ostatnich sekund jej życia połączyć się z nią. Z racji swej natury – nawet siłą.

0,432 sekundy (tłumacz)
Tłumacz penetruje przyszłość. Spogląda nie na to co się stanie, lecz – poziom wyżej – to co może się stać, w zależności co zrobią. Sprawdza bieg wydarzeń i w 99% przypadków Lea umiera.

2,875 sekundy (emeryt)
Kątem oka widzi zamyślenie tłumacza, który najprawdopodobniej analizuje przyszłość. W tej właśnie chwili Lea wypuszcza swój ostatni, długi oddech, a jej ciało przymierza się, aby opaść w śnieg.

Do wewnętrznego pokoju Ottshelm nawet nie wskoczył – on do niego wleciał. Zetknięcie się macki giganta oraz energii laseru wywołało eksplozję, która nadała Der NaziChemikowi sporą prędkość. W ostatniej chwili dostał się do wnętrza Daniela. Od huku wciąż w uszach słyszał pisk, drzazgi rozpadających się za nim drzwi powbijały mu się w ciało, a eksplozje poraniły go. Liczyło się jednak to, że on przedostał się do świata wewnętrznego, a goniąca go Niema – nie. Przejście do niego zostało ostatecznie zamknięte.

Dostała się za to ucięta macka, a właściwie kilka z jej segmentów, które przesiąknęły czernią, srebrem i karmazynem Spalonego. Nawet oddzielone od ciała, w trakcie wybuchu próbowały kontynuować podróż, pakując się do ciasnego, rozpadającego otworu. Tylko mały fragment (w odniesieniu od rozmiarów stwora) zdołał skurczyć się i przecisnąć, wypchnięty siłą eksplozji. Sporej wielkości macka wiła się jeszcze długo, strzepując na Ottshelma popioły po wybuchu i okładając go boleśnie, by w końcu siła woli właściciela zużyła się i kończyna zamarła w bezruchu.

Miał chwilę, aby rozejrzeć się po wewnętrznym świecie Daniela. Zauważył, że choć pozornie przypomina on zwykłe komnaty Czyśćca, emanuje zupełnie inną atmosferą. Wszystko zdawało się być o wiele bardziej pierwotne, jakby znalazł się w świecie, który oddaje jeszcze bardziej niskie instynkty podświadomości i najbardziej podstawowe z pragnień. Odniósł wrażenie, że o ile pokoje „wyżej” odpowiadają organom, to te „niżej” – tkankom.

Nowe ciało, a jednak stare i znajome. Jakże… nieidealne, chaotyczne, niesymetryczne. W IV Rzeszy byłbym teraz podziwiany znacznie bardziej niż poprzednio. W jakim jestem biologicznym wieku? Czy tężyzna fizyczna tego ciała jest sumą, czy wypadkową dwóch poprzednich? Będzie trzeba to sprawdzić. Ale nie teraz. Mam ważniejsze sprawy na głowie.

Miał chwilę zweryfikować swoje przemyślenia - obraz został przechwycony, a on uciekł z niebezpiecznego szczytu. Podniósł się i „zbadał się”. Niesymetryczność, zmienność jego ciała względem dominujących w aktualnej chwili okazała się być faktem. On nie sumował aspektów brzydoty dwóch najpiękniejszych ludzi według zawiłych kryteriów IV Rzeszy, nie, on jest mnożył. Miał prawo podejrzewać, że stałby się swego rodzaju bożkiem piękna. W jakim był wieku? Domyślnie była to średnia Syna i Pisarza (z małym udziałem Ojca), ze wskazaniem na dominującego Otto. W chwilach dominacji jednej z osobowości wiek skłaniał się ku jej przekonaniu o własnym wieku, na tej samej zasadzie na jakiej osoby o różnych osobowościach potrafią mieć – w zależności od alter ego – różne ciśnienie krwi, ostrość wzroku czy predyspozycje intelektualne. Podobnie było z siłą.

W tej właśnie chwili zdominował Ojciec, więc Ottshelm poczuł się raczej stary i silny mentalnie niż fizycznie. Najwyraźniej chciał się odnieść do uczuć Anshelma względem Stalookiego Seniora, choć dzielnie zniósł widok rodzica w jego najgorszej dyspozycji, gdy zwolnił moralne hamulce po odejściu Waltera.

Głowa do góry. Taka jest nasza natura. Robiłbyś to samo co on po tym co przeżył. Każdego można złamać. Masz jeszcze jednego ojca, mnie, a zarazem samego siebie. Jesteś Bogiem Piękna i Księciem IV Rzeszy. Znajdź wyjście do domu i razem z bratem panujcie w nim.

Anshelm nie miał pewności czy chodziło mu o Kamehamehę czy uznawanego za przyrodniego brata Otto. Przejął inicjatywę i przemierzył pokój. Uświadomił sobie, że skoro drzwi otworzyły się, to jest już wolny od ciążących mu w psychice traum związanych z utratą żony. Odegnał pokusę powrotu do niej, dzięki Otto wiedział jak to jest mieć rodzinę i wieść normalne życie – upewnił się w swoim wyborze i choć cierpiał (człowiek zawsze cierpi, a żaden wybór nie jest idealny), nie żałował.

Dlatego pokój był tkanką mięśniową rozepchaną od złota, atrybutów władzy i materialnych dóbr. Znajdował ślady również po narracyjnych nawiązaniach do nazizmu i ślady po Constanze, która musiała żyć gdzieś tutaj, głęboko w jego sercu. Teraz już jej nie było. Odrzucił ją.

Znalazł też ogrom drzwi, które pozwalały przejść do innych krain wewnętrznych – tkanek kostnych, chrzęstnych, nabłonkowych, tłuszczowych, nerwowych czy krwi. Pod właściwymi pokojami musiało rozciągać się ogrom mniejszych, pierwotniejszych, łączących się ze sobą w dziwnych i niezrozumiałych konfiguracjach. Podejrzewał, że większość była od siebie odseparowanych, te tworzyły zapis najbardziej pierwotnych elementów świadomości odwiedzających je osób, swoiste bazy danych i panele kontrolne ich dotyczące. Połączenia do nich tworzyły się w chwilach, gdy ktoś był gotowy je odwiedzić mentalnie i gotowy spełnić warunki klamki. Z czasem połączenia znikały lub przenosiły się.

Spójrz.

Ojciec zwrócił uwagę na ślady zostawione na ścianie jednego z pokoi. Komunikaty były pisane w różnym czasie, wraz z degradującą się psychiką i rozsiane po całej tkance mięśniowej. Anshelm spróbował znaleźć dla nich porządek i odtworzyć co spotkało „starego znajomego”, który najwyraźniej przeżył spalenie – jak podejrzewał – uciekając w wewnętrznym pokoju-książce do innego.

Nienawidzę Waltera. Nienawidzę Anshelma. Nienawidzę Sorena. Nienawidzę tej tłustej, przebogatej kurwy. Oszpecili mnie, zdradzili. Zabiję ich.

Ja nie istnieję.

Jestem zagubiony. Te pokoje ciągną się przez nieskończoność. Nigdy z nich nie wyjdę. Popadam w szaleństwo.

Co to za głos w mojej głowie? Wydaje się być znajomy.

Myliłem się. Zmieniam się. Uświadamiam sobie.

On wzywa mnie. Wskazuje drogę do wyjścia. I celu.

Jestem Alois Ferenz, a to wszystko to tylko sen. Jestem Alois Ferenz, a to wszystko to tylko sen. Jestem Alois Ferenz, a to wszystko to tylko sen.

Boże, pomóż!

Kim jestem?

Kogo ja właściwie tak nienawidzę?

Ja umieram. Czuję to. Widzę sześć aspektów rzeczywistości. To koniec. Żegnaj świecie.

Degradacja przelana drżącą ręką była przerażająca. Degradowanym był także wieloryb, którego wnętrzności przemierzał, naznaczone nerwicą i wyniszczającym stresem. Degradacja zaczęła następować również u NaziChemikera. Jedynie Ojciec wydawał się czuć jak ryba w wodzie w takim pierwotnym otoczeniu.

Zagubiony, uwięziony odnalazł (odnaleźli) w końcu wyjście prowadzące nie do innego świata wewnętrznego lub – o zgrozo – do poziomu komórki, lecz na zewnątrz, do Czerwonej Krainy. Ujrzeli w mroku – tkanki wydawały się być zawsze ciemne, czarno-białe – świecącą klamkę ukształtowaną na podobieństwo satyra.
- Ten świata odpowiada za psychikę władcy Czerwonej Krainy, jego kamień węgielny, czyli ciebie, Anshelmie. – mięśnie skurczyły się, ściskając pokój i wszystkie jego elementy niczym przy pokazowej sztuczce Otto. Nazista poczuł ból, ale i dostrzegł liczne obrazy samego siebie oraz swojego, prawdziwego ojca. Wyobrażenie, idealistyczne jak natura bytów i tak samo martwe. Na swój sposób rozczulające. Dostrzegł jednak, że na tkance wyrastają kolejne obrazy, niezwiązane z nim czy ojcem, lecz wyobrażeniem dziecka, które miało się wykluć. – Jeżeli jesteś władcą Czerwonej Krainy, przejdziesz.

Ściany oddaliły się od siebie. Skołowany Ottshelm podszedł i położył dłoń na klamce. Jeżeli miał zostać przepuszczony, to musiał być poczuć się władcą. Mieć plan działania, wytłumaczenia poddanym kim się stał i ile w nim pozostało z Anshelma. Co może zaoferować? Dlaczego w tyle nim Otto? Dlaczego jest taki piękny? Czy Otto w ogóle traktuje Kamehamehę jak brata? Co zrobi z kochankiem Kamehamehy?

Skupieni na zamieszaniu związanym z Leą tylko obojętny na jej los Spalony zauważył determinację Niemej. Dalej ignorowano drzwi, przez które przecisnął się do Dondoryjonu. Niema podczołgała się do nich i kontynuowała pościg po wewnętrznym świecie. Podziwiał jej determinację, choć nie rozumiał czemu oni tak bardzo walczą o życie, gdy przecież nie istnieją, wszystko to iluzja i sen. Po tym co ujrzał, nie potrafił tego pojąć. Nim też targały emocje i pragnienie zemsty. Możliwe, że gdyby nie chęć ukarania Waltera, Anshelma, Sorena i Beaty, to już by nie istniał, rozpadł na pierwotne cząsteczki jak miało stać się to z Leą. Na myśl o dziewczynie rząd macek poruszył się niespokojnie. Chętnie zgniótłby ją w ostatnich chwilach życia, upokarzając Waltera, ale nieistniejąca dziewczyna była mu w tej chwili najbliższa ze wszystkich pokojowiczów. Ona rozumie pomyślał, rozciągając się z podnieceniem na ruinach miasta.

Opamiętaj się! krzyczało mu w głowie, ale zignorował okrzyki mężczyzny. Głos mężczyzny miał opozycję w nie-głosie, pierwotności, która zaszczepiła się w jego zdegenerownaym umyśle. Stawał się bytem.
- Jestem Nol-Lidlib! – warknął do głosu mężczyzny i strzelił kuszą ku księżycowi. – Pif-paf, paf-pif!

Limit Czasowy

[color=black]18:12

Garett

Garett

2.08.2018
Post ID: 85171

ELIAS

Rupert współczuł (M)Eliasowi, ale postawił uszanować życzenie Lei. Elias nie mógł jednak się tak łatwo z tym pogodzić. Wypuścił w jej kierunku malutką wiązkę Białego i Spiżowego Nurtu, ale połączonego nie z (M)Eliasem, a z nim samym. Nie pragnął jej zmusić do dalszego istnienia, zmodyfikować jej istnienie czy też pochłonąć by stała się częścią „panteonu” Meliasa. Nie, w ten sposób jedynie dokonałby tego o czym mówił Sorenowi, że jest prawdziwym bluźnierstwem. Lea, zmęczona życiem, dokonywała transformacji niczym nie różniącej się od przemiany emocji w Nurty i Nurtów w emocje. Z wyrwania jej z tego kręgu nie wynikłoby niczego dobrego. Nie oznaczało to jednak, że nie mógł jej przekonać by pozostała w tej formie, jednocześnie nie zamykając jej możliwości powrotu do Absolutu. Dlatego właśnie jedynym celem wiązki miało być umożliwienie dialogu na płaszczyźnie metafizycznej. Chciał poczuć to co ona, zrozumieć co ją skłoniło do podjęcia takiej decyzji i jednocześnie przekazać jej własne uczucia, przekonać by spróbowała żyć dalej. Pokazać jej piękno idei rozwoju, że wcale nie musi decydować się na jedną z oczywistych dróg, ale może stworzyć własną. Że nie musi wybierać pomiędzy byciem człowiekiem, ideą czy Bytem, a celować w coś więcej. Udowodnić, że nie musi być taka jaka wszyscy, że wciąż może reprezentować ideę jednocześnie żyjąc.

...A jeśli się nie uda, to przynajmniej będzie miał czyste sumienie wiedząc, że zdołali oboje po raz ostatni zrozumieć.

MATHIAS

Mathias nie ingerował w to co robił Elias. Tak jak on swoje istnienie oparł na logice, tak najwyraźniej Elias miał oprzeć swoje na abstrakcji. I chociaż sam Mathias także pielęgnował pewne uczucia w stosunku do Lei, tak jednocześnie zdawał sobie sprawę, że w przeciwieństwie do Eliasa, raczej nigdy nie zdoła się z nią zrozumieć. Dlatego, w tej chwili, postanowił te uczucia zignorować, zawierzając jej swojemu drugiemu wcieleniu, a sam skupił się na zapewnieniu im przetrwania.

-Nie słuchaj go – zwrócił się do Pielgrzyma – tak jak Wirus żywił się strachem Otto, tak ten potwór pragnie się teraz dostosować do twoich wyobrażeń i pożywić się twym strachem. Zignoruj jego słowa, by nie dać mu szansy na wzmocnienie lub, jeśli czujesz się na siłach, wykorzystaj ten proces. W momencie kiedy otworzył się na wyobrażenie tego twojego „Nol-Lidliba”, jednocześnie ukazał ci swój słaby punkt. Jeśli chce być dla ciebie Nol-Lidlibem, to uwierz, że Nol-Lidlib jest niczym. Siłą swojej woli zmuś go aby przyjął formę niegroźną dla nas. W ostateczności nawet mógłbyś spróbować zakwestionować samo jego istnienie jako zabobon, tak jak ja to zrobiłem z klątwą nałożoną na obraz. Ale pamiętaj, że wcale nie musimy się męczyć i go zabijać. Zadanie w tym pokoju zostało wykonane, Ryjoknury eskortują obraz do Biblioteki, a Nadim i Joanną są tuż za nimi. Wystarczy więc choćby na chwilę wyłączyć potwora z walki i się stąd wycofać.

Nie mieli tylko gwarancji, że Ryjoknury nie padną ofiarą odnawiającej się klątwy. Ciało stawało się coraz słabsze i nawet jakby zmusił je do podążenia za Bytami aby nadal osłabiać wpływ Hadesa, to jednocześnie nie mógł ot tak zerwać połączenia Eliasa z Leą. Nie, musiał być inny sposób, sposób na przedłużenie jego woli... Sposób na znajdowanie się w kilku miejscach naraz... No przecież! Janik potwierdził, że osobnicy z rozdwojeniem jaźni mogą się podzielić na dwoje. Ich obecny stan nie różnił się od tego aż tak bardzo.
Student pochwycił pierwotne intencje Meliasa, który modlił się by Zgorzkniały Bóg przybył i mu pomógł, i rozpoczął formowanie sobie nowego ciała. Nie musiało być doskonałe, nie musiało być nawet na stałe (w końcu nie wiedział jak zbyt długie oddzielenie od Duszy i Ciała by na niego wpłynęło), wystarczyło by wytrwało do chwili zapewnienia im przetrwania tej misji.

Xelacient

Xelacient

4.08.2018
Post ID: 85174

Uciekł, z ledwością, ale jednak udało mu się uciec od niebezpieczeństwa, przynajmniej tego bezpośredniego. Dzięki temu miał spokojną chwilę w której mógł użyć wirusa do wytworzenia paru czynników powodujących krzepnięcie krwi. Co prawda nie zregenerowało to Der NaziChemiker, ale przynajmniej poprawiło to jego stan na tyle, że mógł chodzić.

Jednak nawet to miejsce nie było wolne od zagrożeń. Pierwotna aura tego miejsca zdawała się rozkładać jego niejednolitą osobowość na czynniki pierwsze!
Miało to o tyle ciekawy efekt, że Ottshelm popadając w zamyślenie w czasie wędrówki nie zaczął rozważać różnych opcji, w jego umyśle powstała wręcz ulotna wizja narady!

Anshelm-dyktator siedział u szczytu stołu i przed podjęciem decyzji słuchał (do czego trochę go przymuszono) swoich czterech doradców. Wszyscy doradcy wyglądali jak Otto, różnili się tylko ubiorem. Ten od spraw wojskowych miał mundur, od spraw nauki był ubrany w fartuch laboratoryjny, od finansów i prawa był ubrany w garnitur. Za to doradca dyplomatyczny był ubrany w szare gacie i biały podkoszulek, do tego w jednej ręce trzymał kiełbasę i w drugiej kufel piwa.

- Musimy podsumować nasze plany i obietnice, by podjąć nowy kierunek działania - zaczął ten w garniaku - jako całość mamy zobowiązania wobec IV Rzeszy, Biblioteki Losu, a nawet Martwych Nazistów. Najważniejsza w tej chwili wydaje się Biblioteka Losu, to jej mieszkańcom złożyliśmy obietnicę, ze wrócimy... jak tylko napiszemy trochę nowych dzieł.

- To prawda - podjął wątek doradca naukowy - potencjał Biblioteki Losu pozwoli na błyskawiczny postęp technologiczny naszej domeny, co przełoży się na nasze ogólne zdolności ofensywne. A także pozwoli nam przywrócić martwych nazistów z powrotem do egzystencji w doskonalszej formie! Jako wampiry z naszej wizji!

- Na wojnie czasem trzeba poświęcić jedną rzecz by zachować resztę - zaczął wojskowy - tym bardziej, że mieszkańcy IV Rzeszy wykazali mały potencjał militarny, będzie trzeba to zmienić.

- Nie zmienia to faktu, że Kamehameha będzie musiał zarządzać IV Rzeszą na czas naszej nieobecnosci w Kostce - wtrącił doradca w garniaku.

- Wszystko można zrobić, byle Nadim z Joanną mogli bezpiecznie przejść, jak będą się wracać przez tą całą IV Rzeszę - wtrącił na koniec dyplomatyczny, zaś reszta przytaknęła mu głowami.

I tak wizja rozwiała się, zaś Ottshelm wrócił do "rzeczywistości". Wyglądało na to, że choć jego "Otto część" miała własne preferencje polityczne to pójdzie na każdy układ, byle arab ze swoją wybranką byli bezpieczni. Do tego uświadomił sobie ważną rzecz, przed "zjednoczeniem" Otto uważał Byty za "symulacje", iluzje, które są niczym więcej niż obrazkiem i dźwiękiem w telewizorze. "Symulacje", które choć udają cierpienie to do cierpienia są niezdolne. Dlatego mimo swojej dobrotliwości kasował je bez wyrzutów sumienia. Jednak przez wpływ Anshelma i ojca radykalnie zmienił opinię. Może nie uważał je za istoty równe ludziom, ale za równe zwierzętom już tak. Dlatego mimo, iż dalej darzył niechęcią IV Rzeszę jako krainę hedoizmu to nie trzymał już osobistej urazy do Kamehamehy i jego kochanka.

Nitj Sefni

Nitj Sefni

5.08.2018
Post ID: 85177

- Ta będzie dobra. – Powiedział wyjmując ze stosu koron jedną wyjątkowo piękną. Była to wysadzana diamentami korona w formie mitry. Na przedzie doczepiony był wyjątkowo okazały nazistowski symbol czarnego słońca wykonany z oksydowanego srebra (w takich chwilach cieszył się, że ma dostęp do chemicznej wiedzy Otta). Korona pasowała do dziwnej aparycji Ottshelma jak pięść do nosa.
- Idealnie – mruknął pod nosem, przeglądając się w pokaźnych rozmiarów lustrze oprawionym w ramę z pozłacanego hebanu.

Czyli Aloiz nie żyje, już ostatecznie. Trochę szkoda. Umarł co prawda w bardzo nieprzyjemnych okolicznościach, ale to nic w porównaniu z egzekucją, którą dla niego obmyśliłem. Miał szczęście. Żydzi zawsze mają szczęście. To my Niemcy musimy się starać i pracować ciężko na sukces.

- Spokojnie panowie. – Zwrócił się do swoich doradców, którzy różnili się od siebie jedynie ubiorem. –Oczywiście, że Biblioteka jest ważna, ale obawiam się, że minie trochę czasu zanim się nią zajmiemy. Po pierwsze trzeba przejąć władzę – w miarę możliwości władzę absolutną. Mój brat, Kamehameha jest znudzony rządzeniem i myślę, że z chęcią ustąpiłby nam tronu. Gorzej z tym jego kochankiem. To twardy zawodnik, który łatwo nie zrezygnuje ze swojej pozycji. Najlepiej będzie, jeśli przekonamy króla, by wybrał się wraz ze swoim towarzyszem i ich nie wyklutym dzieckiem w długą podróż daleko poza granice IV Rzeszy. Kiedy będziemy mieć wolną rękę zmodernizujemy kraj i przygotujemy armię na wojnę ze szczurami. Istotne jest aby wytłumaczyć obywatelom, co się ze mną… z nami stało. Moim zdaniem najlepsza wersja będzie taka, iż wciąż jesteśmy Księciem Anshelmem, krwią z krwi Wielkiego Vollblütera. Tenże Książę złączył się ciałem i umysłem z Ottem Kamphausenem pomnażając tym samym swą mądrość i piękno. Myślę, że najlepiej będzie przedstawić im to jako formę relacji miłosnej, bo to z łatwością do nich dotrze i spotka się ze zrozumieniem oraz, zapewne, podziwem. O bezpieczeństwo Nadima i Joanny oczywiście zadbamy. Wszystkim pasuje? – Celowo mówił cały czas w liczbie mnogiej mając nadzieję, że Otto to zauważy i doceni.

Ottshelm wyjął z ciała kilka drzazg pozostałych po eksplozji i wyciągnął dłoń w stronę klamki, gotów wkroczyć do IV Rzeszy.

Tabris

Tabris

5.08.2018
Post ID: 85185

- Nie jesteś tylko bytem. Nie jesteś tylko człowiekiem, jesteś kimś więcej. Nie zmarnuj tego dla pozy, nonsensownego szantażu. Ty masz marzenia - wolność i dobro. Ale musisz być silniejsza by móc je zrealizować. Twoja decyzja jest głupia. Oddajesz wszystko za nic? Ludzie nie zmieniają się tak szybko i łatwo. Nie obchodzą ich takie gesty.
~~~
Walter skoncentrował się. Trzy sekundy... To było krótkie, ale od czego były nurty? Lea i jej siostra stanowiły ich bogate źródło, były jednak też szczególnie na nie podatne. Dodatkowo któryś z Coldbergów wysłał ich kolejną porcję. Piontek postanowił je wykorzystać i utkać z nich wizję.

Wizja ta dotyczyła tego co by się stało gdyby Lea dokonała samobójstwa. A co by się stało? Idąc od góry do dołu:
Mathias/Elias - tego pierwszego Lea niezbyt obchodziła, jedyne co by o niej zapamiętał, że zabawa nurtami wymaga więcej uwagi. Poza tym jej zachowanie określiłby jako histeryczne i idiotyczne, coś jak lot ćmy ku świecy. Elias bardziej by się nią przejął, ale nie wpłynęłoby to na jego relacje z bytami. Ponieważ oni interesowali się sobą- w podwójnym tego słowa znaczeniu.
Joanna - może i początkowo wpadłaby w histerię i pokrzyczała, zapłakała. Ją interesowała jej rodzina.
Herman - on już o istnieniu Lei zapomniał. Upajał się swą wrażliwością i melancholią, więc w najlepszym wypadku uzyskałby nowy powód do bezproduktywnego użalania się co może przerodziłoby się w nowy utwór który więcej muzyków by grało niż osób słuchało.
Anshelm- zapewne ucieszyłby się że mieszany pomiot se zdechł po czym dalej marzył o IV rzeszy jak wsza o kożuchu.
Sören wygłosiłby kolejną tyradę filozoficzno-teologiczną z której nic by nie wynikło, a później odpłynąłby w swoje inne światy.
Hans Bulma nadal nie wiedziałby co się dzieje, bowiem wszystko co nie było jedzeniem, darciem mordy i ćpaniem wykraczało poza jego horyzonty intelektualne.
Otto - chemik był zdominowany przez Anshelma, ale też nie obchodziłby jakiś półpolski byt zwłaszcza, że miał swoje sprawy na głowie.
Nadima bardziej interesowała Joanna, a jako muzułmanina kobieta liczyła się do inwentarza. Nie byłby w stanie zrozumieć takiej śmierci - dla samego siebie, nie jakiejś wspólnoty.
Beatę obchodził jej cenny guru, po krótkotrwałej rozpaczy znalazłaby pocieszenie w jego medytacjach i golonce.
Niemej nie obchodzili ludzie, byty, bogowie i diabły. Dla niej liczyła się zemsta i obsesja na punkcie jej brata.
Goebbels - lama wciąż ewoluowała. Co mogło ją poruszyć teraz to zapomniałaby później. Jej zwierzęca podstawa nie pojmowała takich subtelności jak samobójstwo, byty i manifestacje.

Na końcu był Walter Piontek - jak Lea mogła pomyśleć, że dla niego jej śmierć nie będzie traumą? Jak może myśleć że nie będzie chciał jej pomścić? Jak choćby mordując tego dziwnego Rupert, który ją podjudzał do samobójstwa? A później innych bytów, które prawdopodobnie zbyt obciążały Purgatorium i samym swym istnieniem wypaczały je.

Lea nie wzięła jednego pod uwagę - zmiany nie bywają dodatnie, bywają ujemne. Zbyt przejęta dramaturgicznym wymiarem tego co chciała dokonać zapomniała o prozie życia - stworzyła zbyt słabe więzi z współuczestmikami aby kogoś obchodził jej los na tyle poważnie, by zmienił swe zachowanie. Jeśli kogoś obchodził- to Waltera i Selenu. Ale iż żal po jej stracie wcale nie musiał uczynić z nich lepszych ludzi.
~~~
- Po prostu boisz się trudniejszej drogi. To jest oczywiste. Ale masz po co nią kroczyć. Ucieczka nic nie da, więc błagam cię, nie uciekaj.

Wiwernus

Wiwernus

6.08.2018
Post ID: 85187

Vollblütia

Położył dłoń na klamce i pchnął ją. Nie stawiała mu oporu. Anshelm i Otto mieli sprecyzowane, zbieżne ze sobą plany co do przyszłości ich panowania i IV Rzeszy. Skłonni do ustępstw zgrywali się zaskakująco dobrze. Poprawili koronę, a półmrok tkankowego pokoju, elementu jaźni Kamehamehy, rozświetlił się charakterystycznym, czerwonawym światłem dwóch słońc IV Rzeszy.

I wtedy zalała ich krew. Wyszli zdezorientowani na zewnątrz, nie wiedząc do końca gdzie się znajdują. Wydawało im się, że znaleźli się w jakieś podmokłej, bagnistej krainie. Tropikalną roślinność ogarnęła wylana z Erytrocytowego Morza posoka, zmieniając topografię terenu. Powstały odosobnione wysepki, a liczne miasteczka w dolinach stały się podkrwistymi siedliskami erytrocytowych nimf. Miejscami krew powoli krzepła, tworząc nieprzyjemne w dotyku i trudne w przemierzaniu mokradła. Źródło naturalnej katastrofy szybko stało się dla nich jasne – byli domyślni, a Anshelm przypomniał sobie wizję, którą otrzymał w Bibliotece. Sięgnął myślami do IV Rzeszy, aż przeszła go krótka, choć intensywna wizja. Ujrzał jak tropikalny raj zostaje zalany krwią, ziemia pęka w bolesnych trzęsieniach, a bryza ciągnąca od morza jest tak silna, że wywołuje huragany. Jego lud cierpiał nękany kataklizmami. Znerwicowany stwór (a właściwie stworzyca) uspokajał się już powoli – widzieli w użyciu zmyślne „fortece zimna”, które miały schłodzić zmiennocieplne stworzenie – jednak katastrofa nadal miała miejsce. Grząski grunt trząsł się pod nimi i pękał, a w oddali widzieli szczyty erytrocytowych fal, niosących ze sobą wszystko co spływało do krwistego zbiorniku. W takich warunkach powrót do Pokoju Narodzin zdawał się być niezwykle trudny i czasochłonny.

Dla mieszkańców IV Rzeszy wybryki „wielorybicy od łona” był czymś, z czym się godzono. Rzadkim, pojawiającym z reguły wraz z Pokojowiczami zagrożeniem lub wtedy, gdy „gospodarz” popadał w nieprzewidziane paranoje i ataki nerwic. Rutynowo, z godnym szacunku Otto planem działania przystępowano do szacowania szkód, poszukiwań zaginionych i ratowania dobytku. Cztery żywioły działały ze sobą w zgodzie i harmonii, choć dało się zauważyć, że ogniotaury najgorzej znoszą wylanie morza, zaś erytronimfy – z perwersyjnym zadowoleniem.

Coś jednak im nie grało. Zrozumieli, że nastrój jest zbyt ponury jak na hedonistyczną, raczej radosną krainę. Powinni odczuć ulgę, przyjemne ciepło po tym jak pomarzli w Dondoryjonie i odmienili swoje ciało mrożoną pigułką. Czerwona Kraina zdawała się być o wiele zimniejsza niż ją pamiętali, okropnie padało krwią, a niebo pokrywały parzące się ze sobą pioruny, z hukiem spadające na ziemię. Było niemal niebezpiecznie i wiedzieli, że źródłem jest wyjątkowo paskudny, graniczący z żałobą i wielkimi obawami nastrój Kamehamehy, który dołożył cegiełkę do skali zniszczeń w tej wspaniałej krainie.

Ottshelm został zauważony w postapokaliptycznym zamieszaniu dosyć szybko, gdy przemierzał bagna we wsi pełnej satyrzych beczułek mieszkalnych. Obecność człowieka wzbudziła ogromne zainteresowanie. Jak się okazało, Kamehameha obstawił wyjście z Zamtuzu prowadzące do Biblioteki wraz ze swoją świtą, gdy poczuł, że coś złego dzieje się z jego bratem. Zignorował tym samym los swojego ludu, skupiając się w całości na tym, aby żaden człowiek w drodze powrotnej nie wymknął mu się. Gdyby nie porady jego kochanka, najchętniej opuściłby IV Rzeszę i ruszył na wyprawę ratunkową. Pozostał nawet nie tyle ze względu na lud, co jajo czekające na wyklucie z jego maleństwem, które również chciał chronić.

Teraz w jakiś w niewyjaśniony sposób człowiek przekroczył Zamtuz i nikt go nie przesłuchiwał, nie zatrzymał, nie pytał o los Drugiego z Władców. Początkowo uznano, że chemik musiał już przejść przez obstawę, ale zdezorientowana mina powiedziała im wszystko. Na początek ujrzeli jedynie Otto, zadziwieni, że ten przetrwał w jednym kawałku ukrzyżowanie, zapominając, że wola Anshelma uratowała go. Ogniotaury nienawidziły Kamphausena, gdyż z ręki jego kompana, Carla, zgasło światło w parze płomiennego żywiołu. Wzbudzał jednak ogromną fascynację seksualną – był po prostu piękny ze swoim starym, odmrożonym, spalonym i zpijawkowanym ciałem. Gdy wyczuli, że Anshelm przejmuje chwilowo kontrolę, a postawa, rysy i spojrzenie mężczyzny nabiera cech ich Księcia, ledwo łapali oddech poruszeni jego urodą i obecnością.

Dało się zauważyć, że choć dalej istniał podział na stronnictwo Kamehamehy, jego kochanka oraz Anshelma, to szala przeważa się powoli na korzyść tego ostatniego. Porzucenie swojego ludu przez władcę było bardzo bolesne.

Świadomość, że w ciele chemika tli się świadomość drugiego (pierwszego?) syna Stalookiego Seniora pozwalała czterem żywiołom podnieść się na duchu.

Opowieść o pokracznym romansie Otto i Anshelma została szybko kupiona przez lokalną ludność. Wydawała się być zgodna z jego mentalnością, nie kwestionowano więc jej. Nazista przeszedł długą drogę od pocałunku z Carlem, że mógł pozwolić sobie na podobną lekkość w tak delikatnej dla niego sprawie. Albo po prostu władza była najważniejsza.

Nadim ledwo kojarzono jako ciemnego człowieka. Joanna była już pięknością o twarzy naznaczonej piękną blizną, po krótkim opisie wiedziano więc o kogo chodzi. Rozesłano sukuby i inkuby, aby przekazały informacje o zapewnieniu ochrony parze. Oczywiście chciano także przekazać informacje dla Kamehamehy, że jego brat przetrwał w ciele niejakiego Otto, ukrzyżowanego. I chyba ma się dobrze, a przynajmniej wydaje się być szczęśliwy tkwiąc w ciele innego mężczyzny w inny sposób niż tylko fizycznie.
- Żyje, nie żyje, powiedzieć ciężko. To filozoficzny dylemat. – podsumował jeden ze zbierających się do lotu Inkubów. – Ale na pewno ma niezłą koronę!

Erytrocytowe nimfy opatrzyły paskudne rany w intymnych miejscach Ottshelma. Pomysł ze krzepnięciem pozwolił Der NaziChemikowi przetrwać jakoś do właściwej kuracji. Powoli zbierał siły na dalszą podróż powrotną… lub do Kamehamehy, słuchając podniosłej i pięknej muzyki.

Szczyty Dondoryjońskie

Proszę kontynuować eksperyment.

2,699 sekundy
Nie było czasu na rozmowę, (M)Elias zdał się więc na nurty. To co chciał przekazać od siebie zawarł w bieli i spiżu. Jego celem było nakierowanie jedynej miłości swojego życia na myśl, że nie musi być ideą, wyrzekając się swojego człowieczeństwa. Nie chciał jednak przekonywać ją na siłę czy próbować zmienić dziewczynę nurtami wbrew jej woli. Szanował jej zdanie, traktując jako autonomiczną jednostkę.

Przesłał wiadomość, a ona odpowiedziała mu wibracją swoich nurtów, które (M)Elias natychmiastowo pochłonął, rozkładając na czynniki pierwsze i przekazując Eliasowi. Student poczuł się przez moment jakby znalazł w zupełnie innej krainie niż manifestacji umysłu, a wszystko wokół pokryła oleista czerń napawająca go ponurym nastrojem, tym samym jaki objął jego ukochaną. Dopiero teraz uświadomił sobie w pełni jak bardzo cierpiała od wszystkich kopniaków zadanych jej przez życie.

Nie umknęło mu też, że bardzo wstrząsnęła nią obojętność Mathiasa. Brakowało jej w otrzymanej wiadomości jego cynicznego, podobnego Walterowi pragmatyzmu i bezdusznej logiki. Lea na szczęście nie ujrzała, że ten na moment oddzielił się od swojego umysłu, jedynie jej prymitywna kopia manifestująca się w wiadomości. Mathias tak naprawdę nie kochał jej, lecz ona jego.

Elias jednak czuł przywiązanie do dziewczyny i darzył ją uczuciem. Pocałowała go po raz ostatni, rozpływając się niczym senna wizja. Studenta przeszyło nieprzyjemne ciepło zwiastujące, że na ten moment musi pogodzić się z odejściem dziewczyny. Janik podszedł do niego niepewnie, położył dłoń na ramieniu i próbował pocieszyć, nie odnajdując jednak właściwych słów.

1,899 sekundy

Walter, jak można było oczekiwać po weteranie pokoi, przejmuje inicjatywę i wysyła swoją wiadomość spisaną nurtami. O wiele bardziej przemyślaną, pragmatyczną i w jego stylu do bólu, jednak szczerą i przepełnioną miłością. O ile Elias bardziej trafiał w emocje, to ojciec w logikę i fakty. Nie tylko grał na emocjach, prosił i wspierał, ale i gotów był wejść w merytoryczny spór. Odpowiedziała mu niemal natychmiast, bardzo wzburzona.

1,722 sekundy

Nie jesteś tylko bytem. Nie jesteś tylko człowiekiem, jesteś kimś więcej. Nie zmarnuj tego dla pozy, nonsensownego szantażu. Ty masz marzenia - wolność i dobro. Ale musisz być silniejsza by móc je zrealizować. Twoja decyzja jest głupia. Oddajesz wszystko za nic? Ludzie nie zmieniają się tak szybko i łatwo. Nie obchodzą ich takie gesty.

- Nie, nie masz racji. Ludzie zmieniają się szybko i łatwo. Wystarczy ich podejść prostą psychologiczną sztuczką, a zatańczą jak im zagrają. Elias zawsze mi to mówił. Istnieją nawet takie absurdy jak efekt Wertera, przełamywanie najsilniejszego z instynktów, kopiując coś co jest modne. Jeżeli ludzie muszą być już tacy prymitywni, wykorzystam to.

Wiem, że jestem nikim. Wiem, że niczego nie zmienię. Ale wierzę, że ty jesteś wstanie. Może i zabijesz Ruperta. Nie, nie zabijesz. Wybijesz cały Dondoryjon. Ale potem się opamiętasz. Nie będziesz chciał, aby moja śmierć poszła na marne i to co sobą reprezentowałam.

Nie stworzyłam prawidłowych więzi z innymi. To prawda. Nie naprawię już tego. Ale ty możesz znaleźć wspólne mianowniki między mną, a pozostałymi. Nie byliśmy nigdy zgrają przypadkowych osiemnastu nieszczęśników. Mathias jest zbyt bezduszny, aby mnie kochać, ale Elias już jest zdolny do wyższego uczucia. Stanę się dla niego pierwszą psychologiczną porażką i odmienię. Joanna jest jaka jest, ale podobnie jak ja znalazła w pokojach miłość. Nadim – Otto tłamsił go nie mniej niż moja matka mnie. Herman – samobójcze skłonności. Nawet Anshelm może chcieć mnie wykorzystać politycznie w swoich gierkach, zresztą podobnie jak ja jest dzieckiem weterana pokoi. O Goebbelsie nie mów nawet złego słowa, bo to wspaniała istota i mógłbyś się od niej wiele nauczyć, był mi również bliski z powodu podobnej, nieuchwytnej natury i kochał mnie. Jak widzisz więc możesz mnie uczynić bliższym pozostałym niż naprawdę byłam.

Większość z nich i tak zginie, to oczywiste, podadzą jednak mój „ogień” kolejnym pokoleniom pokojowiczów, a te następnym i następnym, a z każdą kolejną drużyną będzie we mnie coraz mniej człowieka i bytu, a więcej idei.

I nie obchodzi mnie czy zbudujesz most między mną, a nimi na prawdzie. Walter, jestem twoją krwią i duszą. To nie ośle uszka i porcelanowe elementy czynią mnie Piontkiem, lecz pragmatyzm. Ja po prostu chcę dojść do celu, do rewolucji bytów w osiągnięciu samoświadomości i wolności. Jestem samoświadoma, muszę jeszcze pozostać wolna. Dlatego nie mogę działać wbrew swojej woli. Ja chcę odpocząć od bólu. I wierzę w ciebie. Jesteś zdolny do wszystkiego, musisz tylko chcieć. Zrobisz to o co cię proszę, tato. Potem zdecydujesz czy chcesz zachować pamięć o mnie czy nie. O ile zostaną jakiekolwiek Kostki po rewolucji Inkwizytora.

Chwila krępującej, bolesnej ciszy w komunikacie. Czy to już koniec? Nie.

Pamiętasz jak przez obecność Wendelina wszystko się popsuło? Te telepatie i inne zjawiska? W obliczu śmierci niczym byt słyszę wasze głosy. Pragnienia, lęk i fobie. I twoją miłość. Przekuj ją w swoją siłę.

Znów chwila ciszy. Osiołek czuje, że chciałby usłyszeć cokolwiek od córki, słyszy jednak swój własny, sparafrazowany głos, czując niczym byt, który myśli innych przyjął jako swoją świadomość.

Oszukano Cię, zadrwiono z Ciebie. Dla władców Purgatorium jesteś czymś jak ten ślimak. […] Ale możesz postąpić inaczej. Daj mi odejść, tego bowiem chcę. Przez całe życie radzić musimy sobie ze stratą, z konsekwencjami cudzej wolności. Jeżeli to mnie, nie swoje instynkty kochasz naprawdę, daj mi odejść, tego chce od Ciebie Twoje dziecko.

1,334 sekundy

Lea przeszywa wzrokiem Elektrę, siostra jednak zdaje się być nie gotowa, aby wykonać cel, do którego ją powołano. Ukierunkowano ją na walkę, nie na konfrontację słowną i zawiłe wywody, zbita pantałyku zaczęła się przebudzać i kwestionować swoje nadrzędne motywy. Siostry patrzą na siebie po raz ostatni.

0,986 sekundy

Lea zdaje sobie sprawę, że nie pozostało jej wiele czasu. Swoje zrobiła, nie ma już woli, aby podtrzymać swoje życie po otrzymanej ranie.
- Rupert, jesteś świadkiem mojej ofiary. Nieś dobrą nowinę, Aniele. – uśmiechnęła się do Hitlera, a fiołkowe oczy zalały łzy. – Już, natychmiast, uciekaj.

Spojrzał na Waltera, obawiając się jego zemsty za podżeganie do samobójstwa. Nie wiedział jakie emocje tlą się w Pionktu, przez łzy go nie ujrzał. Obrócił się, przetarł oczy i uleciał ku niebu. Nie pozostało nic innego jak zabezpieczyć mu odwrót i spożytkować siły Piontka na inny cel.

Moja śmierć nie może mieć miejsca bez godnego go widowiska. Idea nie umiera pospolicie.

Wysłała emanację nurtów w kierunku Spalonego, skupiając go całkowicie na sobie. Był obecnie tak zignorowany, że przy swoich fascynacjach solipsyzmem z pewnością zaraz by zniknął sam z siebie. Błąd. Musiał jej się przysłużyć. Lea uśmiechnęła się za nim rozpadła na białe cząsteczki niesione przez wiatr i rzęski. Walter przez wieczność oglądał jak jej różnobarwne oczka zamykają się. Widział jeszcze w zarys jej sylwetki, to co jednak uznać można by było za symboliczne prochy dziewczyny, potężnym machnięciem macki rozwiał Spalony. Idea nie jest przywiązana do symbolicznych miejsc. Jest wszędzie uknuła Lea, manipulując gigantem i przywiązując go do życia, którego już nie pamiętał i które tak go dziwiło.

Elektra pierwsza rzuciła się w jego kierunku. Przyjęła ideał Lei, a swój gniew ukierunkowała na kochanka.

Mistrz Gry

Tak swój żywot zakończyła Idea, Lea Berlin, dziewczyna tkwiąca najpierw w niewoli niepełnosprawnego ciała, potem nadopiekuńczej rodziny i w końcu nieustannego, egzystencjonalnego bólu. Ne mogąc udźwignąć niewrażliwości bliźniego względem tego co mniejsze i słabsze postanowiła przekazać swoje ideały osobie, wokół której zbudowała swoją tożsamość - ojcu. Wszyscy dołożyliście cegiełkę do jej samobójstwa. Jej śmierć uczy nas, że: „Podążając do celu, trzeba uważać, aby nie stracić tego co najważniejsze.” Prawda, Walter?

Pamięć zmarłych w Purgatorium obchodzi się przez puszczanie ulubionych piosenek zmarłych. Specjalnie dla was pierwsze dzieło, które usłyszały ośle, zdrowe uszka malutkiej Lei leżącej w łóżeczku i z zachwytem patrzącej na gramofon.

Pozostało: 12,5 Pokojowiczów

Muzyka w tle

Sobowtór dziewczyny wybuchnął gromkim śmiechem i klasnął w dłonie, kuląc się w dziwnym odruchu. Obrócił się na pięcie, wymachując kończynami i snuł już wizje życia w innym miejscu niż więzienie w labiryncie. W jego oczach dało się zauważyć ogrom szczęścia i czystego zła. Ukłonił się teatralnie, pomachał wszystkim wokół i rozpłynął w mydlane bańki.

Spalony zwrócił na niego uwagę i coś mu się przypomniało. Wzburzenie nurtów Waltera było zbyt niejednoznaczne, aby zbagatelizował to, co może się zaraz wydarzyć. Wyciągnął macki ku górze i zaczął tańczyć.
- Tańczyć.... Ja tańczyć... Alois tańczyć!

Limit Czasowy

18:00