Oberża pod Rozbrykanym Ogrem

Zatęchłe Archiwum - "Ballada: Łowcy Skarbów Wyroczni (BALLADA ZAWIESZONA)"

Osada 'Pazur Behemota' > Zatęchłe Archiwum > Ballada: Łowcy Skarbów Wyroczni (BALLADA ZAWIESZONA)
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Erick

Erick

2.03.2010
Post ID: 53474

REGULAMIN UDZIAŁU W BALLADZIE
1. Trubadurem Ballady jest Nekros.
2. Należy dbać o poprawną ortografie i interpunkcje. Macie worda i firefoxa, korzystać do woli.
3. Gdy ktoś chce dołączyć do ballady, MUSI przeczytać całą balladę od początku.
4. Większą nieobecność należy zgłaszać MG'owi, a następnie stosować się do jego poleceń.
5. Jeśli ktoś chce zakończyć swój udział w balladzie, musi zgłosić to MG'owi i rozegrać fabularnie (śmierć, ważny wyjazd itp.)
6. Zakaz wprowadzania jakichkolwiek wątków pobocznych bez zgody przynajmniej połowy graczy.
UDZIAŁ BIORĄ
(MG)Nekros, Erick, Laysander, Miron, Irydus, Durin, Jaszczurzy Golem, Leryn, Selina, Halom.
Zapraszam do zabawy!

W pewnym miasteczku Avollen, leżącego nieopodal Origarus, wydarzyło się coś, co zapoczątkowało wielką przygodę. Ale może najpierw o Avollen:
Avollen to miasto dobrze znane dla wszelkich intelektualistów. Znajduje się tam Uniwersytet Magii, różnego rodzajów laboratoria, uczelnie, biblioteki z pradawnymi pismami, sklepy z przedmiotami magicznymi i czego tylko dusza maga zapragnie. To typowe magiczne miasto. Wędrowiec znajdzie tu miejsce noclegu, karczmy, doskonałych ludzi do długich rozmów w tawernie. Niebywale to bardzo ciekawe miejsce.
Gdy słońce kończyło swoją wędrówkę po widnokręgu, do karczmy "Pod gorącym kotłem" ruszyła kohorta bohaterów. Drzwi rozwarły się z hukiem. Do środka weszła grupa dość dziwacznie dobranych osób, ale w Avollen to nie rzadkość, więc nikt nie zwrócił na to uwagi. Osoby w kierunku samotnej, zakapturzonej postaci.
- Witam. - odpowiedział jeden, którego głos wskazywał na obecność krwi krasnoluda.
- Ach... jesteście - odparła postać, zdejmując kaptur, reszta uczyniła to samo.
- Witaj Laysander - rzekła postać wysokiego elfa, który zajął miejsce obok kapłana. - Mówiłeś, że szykuję się okazja do sprawdzenia swoich umiejętności?
- Tak, tak, siadajcie... barman piwo dla wszystkich! No, więc... niedawno natrafiłem na wzmiankę o pewnych przedmiotach zwanych wyroczniami. O dziwo! Lokalizowane są w sześciu królestwach sąsiadujących z Origarus, więc to nie aż tak daleko. Bez sensu jest przepuścić taką okazję obok nosa. Wzmianki w pismach są niejasne, ale autentyczne.
- Więc co to do cholery jest? - warknęli niecierpliwie zgromadzeni.
- To tylko legenda. - stwierdził Ir, ze swym wrodzonym pesymizmem.
- Nie, to nie legenda... - Lays łyknął piwa - ...nie ściągnąłbym Was tu na darmo, czytałem wiele pism, wyrocznie, to bardzo złożone maszyny, są pokryte runami starożytnych mieszkańców odległych krain! Są zasilane magią... i rozmieszczone w sześciu skłóconych królestwach. Ha! To jeszcze nic, każda z krain ma inny klimat, dziwne, co? To przez te obeliski, każdy ma inny typ, są wyrocznie: Mrozu, Pustyni, Morza, Lawy, Dżungli i Podziemi...
- Skłócone królestwa? Nieciekawie... - Burknął Durin.
- Hemmm... A te krainy całe są pokryte lodowcami, czy też inną lawą? - Spytał Irydus.
- Nazwy są umowne... oczywiście w każdym królestwie są i zwykłe pola. Nazwa wyroczni wskazuje po prostu teren jej ukrycia. - odpowiedział tonem znawcy, Miron
- Dość ciekawe - mruknął Erick. - Warto przeglądnąć pradawne pisma i kilka innych dzieł. Może się czegoś więcej na ten temat dowiem.
- Nie ma na co czekać trzeba ruszać- odparł Durin.
- Nie tak szybko, muszę uzupełnić zapasy ingrediencji i wielu innych rzeczy, i trzeba się czegoś więcej dowiedzieć o wyroczniach. Pozostały także sprawy organizacyjne. Na wszystko znajdzie się czas.
- Hola, hola, naprawdę wszyscy chcą iść? - Krzyknął Durin.
- Tak - odrzekli chórem wszyscy prócz Irrytka - po przygodę! ... I bogactwo - dodał Ir, zdecydowanie zainteresowany tą drugą stroną przygody.

Irydus

Irydus

2.03.2010
Post ID: 53476

Słońce wstało, jak to zwykło latem, dość wcześnie, więc o dziewiątej ładnie już przygrzewało. Miasto powoli budziło się do życia, razem z tajemniczą grupą poszukiwaczy. Po pożywnym, acz mało obfitym śniadaniu zjedzonym w oberży, grupa wyruszyła na miasto.

- Musimy się udać do biblioteki. - stanowczo stwierdził Laysander, Jednak tak liczna grupa sprawia zawsze kłopoty.
- Ależ ja muszę uzupełnić magiczne ingrediencje. Biblioteka nie ucieknie. - kwaśno odparł Erick.
- A widziałeś chodzące ingrediencje. - Zapytał Ericka, lekko zdziwiony Miron.
- Aaeeeaaee - Erickowi zabrakło chyba argumentów, co wywołało cichy chichot Irydusa i śmiech Laysa. Tymczasem Durin usilnie próbował wszystkich przekrzyczeć.
- Topór muszę naostrzyć, gdzie tu jest kuźnia?
- Może się rozdzielimy? - zaproponował Miron.
- Świetna myśl! - przejął od razu inicjatywę Erick. - Ja, z Durinem i Mironem pójdziemy po ingrediencje i do kuźni, a Ir, Nekros i Lays pogrzebią w bibliotece. Jak skończymy to do was zajdziemy.

Miron

Miron

3.03.2010
Post ID: 53479

Tymczasem, w pobliże grupki posłanej po ingrediencje, pojawiła się jakaś kobieta.
Pojawiła? Mało opisane. Zaatakowała? Już prędzej. Zaszarżowała? Idealnie.
Biedny Miron nie po raz pierwszy zmuszony został do błyskawicznego opuszczenia swych towarzyszy. Za namową furkoczących w powietrzu sztućców i naczyń.

- Ty przeklęty grajku jeden! Ty zawszony palciarzu! Ty, ty... - tu najwyraźniej tłuściutkiej, kruczowłosej dziewczynie, najpewniej studentce sztuki magicznej, zabrakło przymiotników i epitetów do wystrzału, bo zająknąwszy się, zauważyła tarzających się ze śmiechu kompanów Mirona. Ten ostatni krył swe obolałe celnym trafieniem plecy w koronie niedużego, ozdobnego drzewa... Niemal nie posiadającego gałęzi. Bogowie raczą wiedzieć, jak udało mu się na nie wleźć.
- A, dobrą kompaniję żeś sobie znalazł, ty rzyciodaju jeden! Krasnolud i elf. Aż mi się kojarzy jeden taki ruchomy obraz, co go kiedyś w mieście magowie pokazali. Idealna kompania. Zboczeńcy! - wrzasnęła, popychając próbującego się dostać do osaczonego ze wszystkich stron Mirona elfa. Erick zachwiał się, by po chwili paść na ziemię, mimo złapania za rękę dziewoi. Która to zwaliła się na biednego Durina niczym zsuwający się w niziny lodowiec. Ewentualnie zmierzający ku ziemi, płonący meteor, wywołując tsunami gdzieś w okolicach Ardini. Kolejny wrzask został poprzedzony faktem spostrzeżenia przez dziewczę karła pod sobą. Aż dziw, jak mogła ona wstać z taką prędkością. Lecz gdy tylko jej się to udało, złapała strażnika run za bujną brodę. Gdy po chwili krasnolud przerażony majtał nogami w powietrzu, podtrzymywany tylko przez atlasowe ramię kobiety, warknęła:
- Bezwstydny kurdupel. - i... Miotnęła nim na drzewo.
Zły pomysł. Miron co prawda ma doświadczenie w spadaniu z drzew. Gorzej w spadaniu z pancernym krasnoludem na ramieniu. Trawa raczej nie złagodziła upadku.

Gdy tylko Erick zdołał się otrzepać, pomógł przyjaciołom wstać:
- Ekhe... Ekhe... - charczał biedny Mir - Myś... Myślałem że mi kręgosłup do klatki piersiowej przyciśniesz, gagatku. - zażartował, w końcu majac pod dostatkiem powietrza.

- Przypomnij mi, Durin, abym nigdy więcej nie przyjeżdżał do Avollen z Mironem. Zbyt duże ryzyko natrafienia na wielkie, dyszące trolle. To znaczy dziewczyny naszego nieszczęsnego barda. - wykrztusił elf, z trudem trzymając się na nogach.
Wspólnymi siłami ruszyli pod najbliższy warsztat alchemiczny.
Po drodze mieli jeszcze parę miejsc, ale to raczej był punkt pierwszy w planie.
W środku niedużego zakładu pachniało... Nie, śmierdziało grzybami Jun, żabimi odchodami i formaliną. Prawdziwy raj dla większości alchemików...

Erick

Erick

3.03.2010
Post ID: 53486

Miron, Durin i Erick weszli do sklepu. Na półkach poustawiane były słoiki i pojemniki z różnymi ingrediencjami, od silniejszych, takich jak Korzeń Mandragory, do mniej silnych: Liści Ekrymendry. Gdzieniegdzie znajdowały się puste fiolki i już gotowe eliksiry.
- Hmm... ja potrzebuję turystycznego sprzętu laboratoryjnego, troszkę sproszkowanego Korzenia Mandragory, oczu żuka tęczobarwnego i jeszcze... - Erick wyciągnął kartkę z zapisem potrzebnych rzeczy. Wraz z pozostałymi zakupił potrzebne rzeczy i ruszyli szybko do kowala. Z trudem wyciągnęli Durina od wystawy toporów z znakami runicznymi, ale wkrótce znaleźli się przed drzwiami biblioteki ze zbiorami prastarych dzieł. Gdy tam weszli zobaczyli swoich towarzyszy, wertujących różne księgi.
- Nie ma nic konkretnego!- odparł zdenerwowany Lays, wyłaniając głowę znad sterty ksiąg. - Gdy tylko znajdę wzmiankę o wyroczniach, zaraz jest napisane, że to tylko legenda.
- Najwidoczniej ktoś nie chce, żeby wyrocznie tak szybko wyszły na jaw. Hmm... tu trzeba się zastanowić. Wiadomość może być zakodowana, więc przeszukiwanie ksiąg współczesnych nic tu nie pomoże. Trzeba sięgnąć po cięższą literaturę. Jeżeli wskazówka gdzieś jest to tylko w Starożytnych Dziejach Avollen.
- Czytałem to ze dwa razy i nic tam nie ma- rzekł mroczny kapłan.
- Ale przekład współczesny, nie zapisany starożytnymi runami - Erick zniknął za regałami książek, by po chwili przynieść wielką zakurzoną księgę. Rozpoczęło się przeszukiwanie każdej stronnicy. Laysander, Erick wraz z pomocą Durina odczytywali każdy znak. Aż w pewnym momencie krzyknęli chórem "Jest!". Kilka osób obróciło się w ich stronę, a znudzeni towarzysze gwałtownie drgnęli.
- Tu jest napisane: " Prawdę o wyroczni poznasz, gdy słońce zachodzi!". To bez sensu i składu. Kto to pisał znakami runicznymi?- krzyknął Laysander.
Ale drużynie nic nie pozostało innego, jak tylko czekać do wieczora. Słońce obniżało się coraz niżej, w bibliotece robiło się coraz bardziej pusto, mogli tylko dziękować, że w Avollen biblioteki są cało dobowe. Gdy zrobiło się już całkiem ciemno, a świece zostały pozapalane w kontach pomieszczenia, wszyscy w skupieniu patrzyli na stare zakurzone tomisko. Czas mijał, a tu nic.
- Do jasnej... Nic nie ma!- powiedział Irydys. - Może źle znaki odczytaliście!
- Nie tu dokładnie pisze: " Prawdę o wyroczni poznasz gdy słońce znik... zaraz, zaraz. W piśmie runicznym nie występują znaki oddzielające zdania. To mogło brzmieć tak samo jak " Prawdę o wyroczni poznasz ' gdy słońce zachodzi'". Mówi Wam to coś? - zapytał Erick.
- Przecież jest książka sławnego, starożytnego przepowiadacza pogody pt. " Gdy słońce zachodzi!". - Zawołał Laysander i zaraz przyniósł kolejną księgę.
- W tej książce opisuje fazy przemieszczania słońca. Czyli to wskazówka, tylko jaka?
- Może tu nie o treść chodzi! - rzekł Miron i sztyletem rozciął okładkę księgi. Wewnątrz znajdowała się pergaminowa kartka z napisem.

"Sześć jest wyroczni,
Sześć miejsc ich ukrycia
Dwie drogi skarbu znalezienia
I na własność przywłaszczenia.
Szukaj kędy morskie fale i korale
Drzew skupiska i głębokie bagniska.
"

- No, w końcu coś! - powiedział Nekros.
- Więc wszystko jasne! Do znalezienia skarbu prowadzą dwie drogi które trzeba przejść - oznajmił Irydus.
- Dobrym rozwiązaniem byłby podział. - zaproponował Miron.
- Ale gdzie się udamy? - zapytał Durin.
- Według tego co tu jest napisane... pierwsze są wyrocznie Morza i Dżungli. - wyjaśnił Erick.
- Więc podzielimy się i oddzielnie poszukamy każdej z wyroczni - oznajmił Nekros.
Tak też i zrobili. Powstały dwie grupy. Pierwsza składająca się z: Nekrosa, Mirona, Ericka, miała poszukiwać wyroczni Morza. Druga grupa: Irydus, Laysander i Durina, obrali za kierunek Dżunglę.
- Tylko jak rozpoznać, na którym królestwie jest wyrocznia?
- Wystarczy popatrzyć jaki w niej klimat panuje i czego najwięcej, a położenie wyroczni to już sprawa drugoplanowa.
- Tylko jest jeden problem, te sześcioro królestw jest za sobą skłócone!
Zawsze musi być jakaś przeszkoda.

Nekros

Nekros

3.03.2010
Post ID: 53492

Grupa pierwsza, w której byli: Nekros – orczy warlock, Miron, półelf i bard oraz Erick – Mag żywiołów. Wyruszyła na zachód do małego miasteczka portowego Ligra. Mieli z niego wypłynąć na piracką wyspę - królestwo Morza – Salię. Ich zadaniem w tej krainie było znaleźć jedną z sześciu Wyroczni, aby odnaleźć legendarny Skarb Sześciu Wyroczni. Wyruszyli o świcie, pożegnawszy się z pozostałymi bohaterami obrali drogę na zatoczkę Kagę. W niej to właśnie była położona Ligra. U bram miasta stanęli nazajutrz wieczorem.
- Jesteśmy - stwierdził swoim basem krasnolud.
- Musimy złapać jakiś statek do jednych z nielicznych przyjaznych portów na Salii- stwierdził Erick.
- Najlepiej będzie – odpowiedział Nekros.- Jak zajrzymy do karczmy portowej...

Tymczasem druga grupa, w której skład wchodzili: Irydus – łowca, człowiek, Durin, krasnoludzki wojownik oraz Laysander – człowiek, mag. Oni również wyruszyli o świcie, tylko na południe. Do krainy Dżungli.
- Tak właściwie to co wiemy o królestwie do którego zmierzamy? - zagadnął Miron.
- W sumie ni można tego nazwać królestwem, ponieważ są to dzikie puszcze, w której nie ma cywilizacji na średnim poziomie. -odpowiadał Laysander – Żyją tam dzikie plemiona.
- Tylko gdzie my mamy szukać tej Wyroczni w dżungli? - zapytał się Irydys.
- To się okaże. Mam nadzieję, że żyjący tam będą ją czcili, lub chociaż, a sam nie wiem...

Laysander

Laysander

3.03.2010
Post ID: 53493

Grupa dżungli wartko poruszała się po drogach prowadzących z Avollen do krainy lasów i gajów. Podróż mogłaby trwać zdecydowanie krócej, gdyby nie "Cholera, krasnolud pić musi!",
"A strzały, ja potrzebuję strzał!", czy "ARGH! Moje buty są za małe!", jednak i tak w ciągu dnia drużynie udało się posunąć aż na obrzeża Wielkiej Dżungli. Dopiero tu pojawiły się kłopoty, kręte leśne drogi, komary i zwierzaki... Masa, masa wściekłych zwierzaków!
- Co jest z tymi zwierzakami?! - warczał Durin odrebując jakiejś pumie kończynę.
- Te stwory nie zachowują się normalnie... - rzekł tajemniczo Ir.
- Magia! Tak! Oczywiście... Przecież wyrocznie mają strażników! - Krzyknął uradowany odkryciem Lays.
- I co się głupio szczerzysz? - mruknął pod nosem zirytowany Irrytek.
Można by rzecz - sielanka... Tam łapa pumy, tam głowa tygrysa - ale czym są takie przeszkody dla maga, łowcy i krasnoluda z toporem...
Jednak sielanka została przerwana przez wrzask Laysandera wyjmującego sobie z ramienia strzałę tubylcy...

Erick

Erick

4.03.2010
Post ID: 53498

Drużyna szukająca Wyroczni Morza umiejscowiła się na Srebrnej Mewie - statku handlowym, zmierzającym do Żelaznego Portu. Kapitan statku, za mała dopłatą, zobowiązał się do podrzucenia podróżnych na Salię.
- Hmmm... coś mi tu nie pasuje- rzekł Erick. - Wyroczni Morza... wątpię by znajdowała się na samej wyspie. Podejrzewam, że będziemy musieli ponurkować. Wyrocznia może znajdować się w sercu morza, czyli rafie koralowej. Pewności nie mam, więc mam nadzieję, że otrzymamy jakieś wskazówki na samej wyspie.
- Ale jak chcesz wstrzymać oddech na tak długo? Rafy mogą być bardzo głęboko, a w dodatku nie umiemy szybko pływać. - rzekł ork.
- Tym się nie zamartwiajcie. Jako mag i alchemik znajdę rozwiązanie. - uspokoił resztę elf.
- Na razie czeka nas kilku dniowa podróż statkiem. Mam nadzieję, że nie natrafimy na piratów - powiedział Miron, wyglądając z burtę.
- Pozostaje mieć nadzieję...

Miron

Miron

4.03.2010
Post ID: 53504

Nadzieja. Pojęcie bardzo względne. Co prawda Miron miał znajomych wśród piratów, to takie szumowiny raczej nie mają z nim więzów przyjaźni. Jakimś cudem, tuż obok nich pojawił się duży okręt, najpewniej fregata z czarnego drzewa. Czarne żagle...
A przy sterze szkielet, mamroczący pod nosem ciche zaklęcie. Najpewniej to przez to okrętem władały czarodziejskie wiatry, sprawiając, że pędził on z prędkością dźwięku.
Szkielet pomachał im. Po prostu pomachał. Nie wział jednak powtórki na zbliżającą się rafę, by po chwili rozbić wspaniały okręt na byle jakiej skalince.
Kupcy i Miron, oraz ukradkiem Nekros, odetchnęli z ulgą. Tylko Erick wiercił się niespokojnie. Istota tak potężna, by móc zmieniać prawa fizyki raczej nie da się zostawić na rafie koralowej. Zabrzmiał stukot drewna o drewno, gdy warlock zmierzał ku sterburcie.
Fokmaszt miał ledwie zauważalne rysy. Najpewniej nie szkodliwe. Ale rysy.
Zaniepokojony, marszcząc brwi przyjrzał się znikającemu na horyzoncie szkieletowi...
Który błyskawicznie zmaterializował się za plecami wcześniej wspomnianego barda.
- Dzień doberek, chi-chi. Co panienka robi tu w tak śliczny dzionek, chi-chi. - półelf zniesmaczony odsunął od siebie szczękającego zębami z podniecenia umarlaka.
Mag z zaciekawieniem przyjrzał się dziwacznemu upiorowi.
- Czym, lub kimże jesteś? - mruknął, popychając czaszkę nieumarłego palcem wskazującym. Prosto w czoło. Albo raczej tam, gdzie powinno ono być.
- Niach. Jestem Basło Nasib. Dla przyjaciół Baszek. - odrzekł szkieletor, szczerząc się poczerniałą szczęką. To imię... Czyli pewnie był jednym z tutejszych.
- Jak się tu znalazłeś, a? - warknął Mirek, wsadzając dziwacznej istocie kostur pomiędzy żebra. Jak zaatakuje, to po krótkiej chwili nie doliczy się parunastu kości.
- Ja... Um... Nie wiem. Pamiętam że płynąłem tu z żoną... Moja... Żona. Miałem żonę. I dziecko. Ale zabrali je. Zabrały ich! - wrzasnął, przyciskając dłonie do oczodołów.
Nie miał czym płakać, za to łkać - jak najbardziej.
- Uspokój się - mruknął ork, w końcu przysuwając się do dziwnej gromadki - I powiedz co się stało
- One... Te wężoludy. Płynęliśmy z żoną i córeczką do Gobranu. Mieliśmy sprzedać ładunek cedrowych mebli i żyć jak rodzina królewska. Ale... One zaatakowały statek. Mnie...
Zabrały mnie na ołtarz. Pamiętam że brakowało mi tchu. A potem ujrzałem taki wielki posąg. Taki z błyszczącymi oczyma. Ki diabeł, myślę? Ale potem... Nic.
Obudziłem się na tamtym żaglowcu. I umiałem robić takie fajne coś.
- tu rozpłynął się niczym nocne widmo, by pojawić się za plecami sternika. Wrzask i kolejna teleportacja.
Ciekawe. Może ta dziwna istota widziała wyrocznię...

Irydus

Irydus

5.03.2010
Post ID: 53510

Świst strzały zaalarmował Irydusa, jednak troszeczkę za późno. Kamienny grot drasnął Irydusa w policzek, pozostawiając brzydkie, czerwone rozcięcie. Elf wykonał błyskawiczny obrót i przyklękając wypuścił strzałę w gęstwinę. Dało się słyszeć tylko cichy kwik, a potem wszystko przycichło. Tylko na chwilę...

Kolejne strzały wypadały z pomiędzy drzew. Lays siedział na ziemi usiłując leczyć swoją ranę przy pomocy magii. Durin skutecznie osłaniał Laysa swoim ogromnym toporem. Tymczasem Ir skakał dookoła nich, próbując unikając kolejnych strzał, jednocześnie bezskutecznie usiłując ustrzelić jakiegoś dzikusa.

- Lays, wstawaj i bierzemy nogi za pas. - krzyknął lekko wkurzony Ir. Lays natychmiast się podniósł i zaczął biec w kierunku, z którego właśnie przychodzili. Zaraz za nim pobiegł Ir, a na końcu Durin, skutecznie blokując kamienne groty swoim mocnym pancerzem. Daleko nie ubiegli. Nagle Laysander zahaczył o coś nogą i z łomotem runął na twarz. A potem kolejno wpadali na Laysa, Irrytek i Durin. Dość szybko się okazało, że wpadli w pułapkę tubylców. Z ich ust wyrwało się jedno i to samo słowo.
- Cholera! - a potem poszybowali w górę, wisząc w przedziwnym, worku z lian.

Leryn

Leryn

6.03.2010
Post ID: 53530

Słysząc podniecone wrzaski swego ludu, nad którym objęła panowanie, skinęła ręką, by zaprzestano wachlowania jej skromnej osoby. Pospieszyła za szamanem, który wywrzaskiwał instrukcje swoim pobratymcom. Na wszelki wypadek wzięła ze sobą torbę z wytrychami, z którą nie mogła się rozstać. Miała przeczucie, że wkrótce i tak trzeba będzie stąd zniknąć.
Popatrzyła na drużynę w klatce z lian. Znała ich, a jakże. Laysander, Irydus... I jeszcze Durin. Przy czym ten ostatni był wielkim obiektem zainteresowania dzikich, bowiem jeszcze chyba nigdy nie widzieli krasnoluda.
Po długim czasie wiszenia w górze, gdzieś tak do południa, klatka wreszcie została opuszczona. Mimo zajadłych targów, Szaman był uparty: Durin musi zostać! Postanowiono uczynić go kapłanem Kultu Brody, który rozwijał się w tych okolicach.
Kiedy stanęli na ziemi, uśmiechnęła się radośnie, zastanawiając jednocześnie, jak przekazać im tę wieść.
- Trzeba stąd by szybko znikać. W którą stronę zamierzacie teraz iść? - zaczęła, starając się nie dojść od razu do obwieszczania przymusowych zmian w składzie drużyny. Później go poruszy.
Później...
Chyba że sami zauważą, że coś jest nie w porządku. Miała skrytą nadzieję, że tak będzie.

Laysander

Laysander

6.03.2010
Post ID: 53540

Wioska plemienia była całkiem spora, 25 glinianosłomianopalmowych chat wystarczało w zupełności stu dzikusom uzbrojonym w łuki i dzidy i ich rodzinom. Do najważniejszych miejsc należały: magazyn żywności, pałac Leryn, kilka stanowisk łuczników na drzewach, chata szamana, prawdopodobnie znającego się oprócz zielarstwa, trochę na magii żywiołów, warsztat cieśli i jakiś ołtarz leśnego bóstwa, wyglądającego jak krasnolud z dzidą... Po powitaniach, uściskach i wielkiej fecie, którą urządzili tubylcy dla Durina, Ir i Lays zakwaterowali się w "pałacu" swojej dawnej przyjaciółki, Durin zachwycony niesamowitym traktowaniem cały czas
pijąc piwo opowiadał plemieniu o kowalstwie, a także jego ubarwionych przygodach...
Tymczasem Leryn, Chips i Irrytek odbywali naradę...
- Co ty tu do cholery robisz?! Opowiadaj! - Nalegali poszukiwacze.
- Ech, to dość... dziwna historia. Przybyłam tu poszukując łatwego łupu, jakiś kretyn naopowiadał mi o wielkim skarbie jaki kryje ta ziemia. Uwierzyłam i wylądowałam jako marionetkowa królowa tego plemienia...
- Marionetkowa? - zdziwił się Lays.
- Cóż... Ci dzicy lubią się chwalić takimi "bóstwami" jak ja, przed innymi, ale w rzeczywistości nie mam tu władzy... Nie pozwalają mi odejść.
- Cholera... A my?! - przeraził się Ir.
- Nie ma ratunku... Durin musi tu zostać jako nowe bóstwo jeżeli wy macie uciec.
- On jest z tego chyba zadowolony... - mruknął Lays. - Ale co z Tobą?!
- Ciemny lud pozwoliłby staremu bóstwu uciec - ale szaman i kasta bogatych uciekli! Przewidzieli, że coś się kroi i przeszkodzą nam po wyjściu z wioski. - Odparła zrozpaczona Leryn.
- Więc walka! - warknęli łowca i mag.
- Ir, leć no poinformować Durina... - szepnął Lay.
Pięć minut później.
- Durin ma wszystkich gdzieś, ma tu własną sektę. Powiedziałem mu, że zawsze może do nas wrócić...
- Ale gdzie? - Leryn nie rozumiała.
- Szukamy wyroczni i skarbu... - Mruknął czarodziej.
- Więc skarb był...
Po wyjaśnieniach.
- Mamy broń, żywność i trapera, no i przychylne bóstwo - Ironizował Lays. - Może się uda...
Po przekroczeniu granicy wioski...
- Ale... Oni mogą się czaić wszędzie - Leryn była nieco niezdecydowana. - Wiecie, takie życie było nawet przyjemne...
- Za późno. - Warczał łowca - Coś poruszyło się w krzakach...
- Szykujcie się, a ja coś sprawdzę... - Lays wymówił formułkę "wykrycia zła" ujrzał około trzydziestu sylwetek w krzakach, na drzewach i za skałami. - A niech to! Trzydziestu dzikich! Do boju! - Wykrzyczał przeszywając powietrze ognistym pociskiem, i przywołując ognisty miecz w swoją dłoń...

Irydus

Irydus

6.03.2010
Post ID: 53542

Ognista strzała przeszyła gęstwinę i uderzyła w jednego z dzikusów, wywołując przy tym wielką fontannę iskier i dziwne dźwięki typu: "aaaaaaa". Dosłownie chwileczkę później wyskoczyły z gęstwiny dzikusy. Jeden zamachnął się dzidą na Leryn, wybitnie nie doceniwszy swojego eks-bóstwa. Oberwał torbą pełną żelastwa prosto w swój heretycki czerep. Apokalipsa jeszcze raz mocno przywaliła dzikusowi torbą, po czym wyjęła z jej czeluści łom. Wyposażona w tą cudowną broń ruszyła na kolejnego delikwenta.

Irydus nawet nie zdążył naciągnąć swojego łuku, ba, nawet go nie chwycił do ręki. Sięgnął za to po dwa jatagany. W ostatniej chwili zdążył się odsunąć przed pchniętą dzidą. Zjechał klingą po drzewcu dzidy i ciął nieszczęsnego tubylca w dłoń, pozbawiając przeciwnika kilku palców. Drugim jataganem ciął dzikusa prosto w tchawicę. Ledwo skończył z jednym zebrała się wokoło elfa mała grupka dzikusów. Wszyscy mierzyli w niego dzidami.
- Eeeech, kocham to... - Powiedział z pewną rezygnacją Irrytek. Szybko uchylił się przed pchniętą dzidą i zabrał się do roboty...

Lays był w swoim żywiole. Z olbrzymią konsternacją spoglądali na niego wojownicy, gdy płonący miecz rozcinał drzewce dzid. Maga bez problemu można było wypatrzyć. Stał w środku istnego piekła, z którego co jakiś czas wylatywały iskry, dzidy, kule ognia oraz ręce lub inne części tubylców. W krótkim czasie płomienie się uspokoiły, gdyż zabrakło Laysowi przeciwników... Nie na długo. Stary dziadyga, niewątpliwie szaman, groźnie wymachujący drewnianą lagą, obwieszoną różnymi rupieciami, ruszył do ataku.

Leryn

Leryn

6.03.2010
Post ID: 53544

Leryn jakiś czas uczestniczyła w tym mordobiciu, dopóki nie znalazła się na...
... drzewie...
Fakt faktem - jakimś cudem zawitała na to piękne, wysokie drzewo, przez co mogła obserwować wszystko, co dzieje się w dole. Akurat jakaś małpa, orangutan zdaje się, zrzuciła ją z gałęzi, przez co wylądowała wprost na głowie wrzeszczącego szamana.
Prawa tego świata jasno mówią: Im większa wysokość, tym większe uderzenie. Chociaż ważyła niewiele, z pewnością musiał odczuć to jako kolejne, do tego mocne, uderzenie łomem. Zwlokła się z dziadka i odstąpiła w bezpieczną odległość, przyglądając mu się nieufnie. Zaczęła oglądać jego lagę z zainteresowaniem, po czym rzuciła szamanowi obojętne spojrzenie. Irydus szturchnął go lekko.
- Zabiłam go?
- A jakże. Ładny skok.
- Ładna robota. Popatrzcie, jacy oni tak ślicznie zmasakrowani. Mogę wam pogratulować?

- Zbierajmy się wreszcie, błagam was, mam dość tych... - zaczęła zezować w stronę kolejnej dzidy, która zjawiła się tuż przed jej nosem... - O... - Stwierdziła z lekkim zdziwieniem. Wycelowała w celującego laskę szamana, bełkocząc coś pod nosem. Brzmiało to jak "Bękarcie, przeklęty obrzydliwcze, poratuj mnie wreszcie!" jednak poskutkowało. Laska ni stąd ni zowąd strzeliła w celującego jasnym płomieniem niczym jakiś miotacz ognia, po czym niemal natychmiast się wyłączyła. Spojrzała ze zdziwieniem na przedmiot trzymany w ręce, po czym rozejrzała się po drużynie.
- Można by uznać... Że droga jest czysta... - zaczęła słabo, kiedy już oceniła rozmiar zniszczeń, jakie spowodowali dookoła. Pełno martwych i znokautowanych dzikusów plus szaman, który podejrzanie się nie ruszał. - Ja mam z tym czymś torować drogę? Lay, może ty to weź...

Laysander

Laysander

7.03.2010
Post ID: 53564

Lays wymachując lagą i ognistym mieczem oczyszczał drogę ze zwierzaków i krzaków...
- Gdzie my właściwie idziemy?! - narzekał Ir.
- Ekhem, zaraz się dowiemy...
- Co masz na myśli? - zdumiał się Irydus spoglądając na maga przygotowującego jakieś zaklęcie.
- Patrz! - rzekł Chips wypowiadając formułę zaklęcia "zespolenie" - Duchu lasu, gdzie jest nasz cel?!
- Jesteście prawie u celu... Idźcie naprzód! Ale uważajcie na strażników... - Dudniał bezcielesny głos.
- Więc naprzód!
Po piętnastu minutach...
- Czuję... magię! - krzyknęła Leryn. - Ale to nie jest zwykła magia!
- Magia runiczna... A teraz zobaczmy co robią nasi przyjaciele... - to mówiąc Lays zajrzał do do kałuży wtykając w nią różdżkę. Drużyna widziała ładujących się na pokład jakiejś krypy kompanów.
- Ha! Cieniasy! - wykrzyknęli razem.
Zaczynało się ściemniać... Grupa rozbiła obóz.

Fergard

Fergard

10.03.2010
Post ID: 53668

Rozbijanie obozu w środku dzikiej dżungli jest delikatnie mówiąc, głupstwem. Mogą zeżreć Cię mrówki, rozszarpać mieszkający w pobliżu behir bądź zwyczajnie złapiesz malarię i kleszcze. Mimo to, perspektywa zdobycia pierwszej części układanki wydawała się na tyle kusząca, by zaryzykować. Ale dżungle to nie tylko dzikie zwierzęta i świrnięci tubylcy. To także mroczne moce, często zbyt złożone, by próbować je zgłębiać.
Takie mroczne siły zmierzały ku naszym dzielnym poszukiwaczom przygód.

Była druga w nocy. Wartę pełniła świeżo dołączona do drużyny Leryn, prawie że zasypiając. Delikatne trele ptaków nocnych oraz świergot cykad usypiał ją. Usypiał... Nagle usłyszała tętent. Kopyta, końskie kopyta. "Ir mówił, że nie żyją tu żadne parzystokopytne...", pomyślała, alarmując resztę kompanii. Wyżej wspominany łowca tylko sięgnął po jeden z jataganów. Z Laysanderem sprawa była bardziej skomplikowana: Mag tylko mamrotał przez sen i zdawał się kompletnie ignorować wszelakie kierowane do niego teksty.
- Będziemy musieli poradzić sobie bez niego... - Zasępiła się Leryn, wsłuchując się w narastający stuk kopyt.
- Niekoniecznie... - Irydus nagle z niewiadomych przyczyn uśmiechnął się paskudnie, po czym szepnął jej parę słów do ucha. Daemon pokraśniała.
- Skoro tak... - Kobieta jednym, szybkim ruchem wbiła "pożyczony" od Durina topór w ziemię, tuż przy nosie maga. Ten, usłyszał świst i otworzył oczy, po czym... Z niemalże dziewczęcym wrzaskiem na ustach wyskoczył do góry jak oparzony, unikając "ciosu" Leryn. Irydus. parsknął śmiechem.
Tajemniczy nieznajomy chyba nie podzielał ich poczucia humoru. Rozległ się szczęk odbezpieczanej kuszy.
- Wszyscy padnij! - Ryknął Ir, ciągnąc za sobą panikującego Laysa. Reszta posłusznie spełniła jego polecenie. Nad ich głowami nie świsnęły jednak bełty, a... Magiczne pięści! Seria magicznych ataków błyskawicznie zamieniła ich obóz w pobojowisko, mijając się o centymetry z leżącymi. Zapanowała cisza.

Casper wjechał na polankę, której był notabene twórcą. Jego oczom ukazał się żałosny widok: Trójka innych awanturników leżała na ziemi niczym trusie, wciąż oczekując salwy. Na ich szczęście(Lub nieszczęście) "Kim" przestała w nich celować, w ruch zaś poszedł "Rattenberger". Huk wystrzału poderwał jednego z nich, najbardziej panikującego. Chłopak przyjrzał mu się: Wyglądał na maga, choć był dość młody jak na ten zawód: Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. Stratoavis zeskoczył z "Daevy", po czym odchrząknął. Podnieśli się pozostali. Wśród nich zobaczył jakąś kobietę oraz gościa ewidentnie będącego człekiem lasu. Kompania wpatrywała się w niego z mieszaniną niedowierzania, zdziwienia i wściekłości.
- Coś ty za jeden? - Burknął w końcu człek lasu.
- Wasz wybawca - Odpowiedział zgodnie z prawdą Casper. Istotnie, przed salwą za plecami drużyny ukrywała się dziesiątka dzikusów. Nawet biorąc pod uwagę ich doświadczenie, byliby bez szans.
- A moja matka była orczycą - Odwarknął łowca. Casper przyjrzał mu się. Ten był elfem.
- Nie mam pojęcia, kim była twoja matka, ale oceniając pod tobie, mieszkała na odludziu - Odparł beznamiętnie. Daeva zachichotał, do chichotu dołączył się mag panikarz. Elf poczerwieniał.
- Ty durny chłystku! - Wrzasnął, wymachując jataganem. Reszta jego kompanii przezornie poodsuwała się na boki. - Nikt nie będzie obrażał mojej matki! Stawaj do walki! - "Kolejny honorowy oszołom. Jeżeli Bogowie faktycznie istnieją, to muszą bardzo mnie nienawidzić...", pomyślał ze zniechęceniem Casper. Wszyscy w jego głowie(Wyłączając Bell i Xipanticusa zajętego wyciem do pobliskich dusz wilków) zgodnie przytaknęli.
- Nie pomagacie mi - Mruknął w myślach.
- Nie zamierzamy... - Odparła Kate. - Trzeba go było nie obrażać.
- Lepiej, by był litościwy - Dodał Rattenberger. - Perspektywa przeniesienia się do kucyka jest mało zachęcająca. Daeva jest beznadziejnym gospodarzem.
- Wypraszam sobie! - Odparł urażony demon. - Nie znajdziesz bardziej opiekującego się domem gościa niż ja! - Casper, słysząc, że nic nie wyjdzie z opracowania planu, dobył samopału i wymierzył między oczy elfa. - Nie mam ani ochoty ani czasu, by się z tobą mierzyć, długouchu. Bądź więc łaskaw i wysłuchaj tego, co mam wam do powiedzenia albo... - Chłopak pomachał lufą. Łowca dzielnie spojrzał śmierci w oczy, ale opuścił broń. - Brawo. Jednak Cię wychowali - Stratoavis odchrząknął. - Sprawa dotyczy tej waszej wyroczni. Fergard byłby niepocieszony, gdybym was wprowadził w błąd, a że mam u niego parę długów, to zdecydowałem się wam pomóc.
- Tak po prostu pomóc? - Zdziwiła się kobieta, ale panikarz nagle się uspokoił.
- Skoro Ferg mówi, że ten gość jest od niego, to mówi prawdę - Oznajmił bez cienia wątpliwości. - Może tamta salwa była niedomówieniem?
- Jakoś nie chcę w to wierzyć - Mruknęła niechętnie kobieta.
- Ale ja tak mówię! - Zagrzmiał mag. - Fergard to jeden z najbardziej prawdomównych półdemonów, jakie znam, do cholery jasnej!
- Muszę się zgodzić - Przytaknął elf niechętnie, wciąż obserwując wymierzone w jego stronę cztery lufy. - Fergard nie przysłałby nam czegoś niemiłego.
- Nie bardzo wiem, kim jest ten Fergard... - Mruknęła kobieta, nieco zdezorientowana. - Ale skoro Lays mówi, że jest godzien zaufania... Irydus?
- Możemy go mieć na oku - Odpowiedział elf, chowając jatagan.

"Grzywiasty miał rację", pomyślał Casper, uśmiechając się lekko. "Naiwni jak dzieci..."

Erick

Erick

11.03.2010
Post ID: 53670

- Hmm...dziwne... - rzekł Miron, gdy szkielet zniknął z pokładu, popisując się swoimi zdolnościami. - Kim były te wężoludy i posąg z opowiadania szkieletora?
- Pewnie niczym dobrym - odparł ork, patrząc na oddalający się od nich piracki statek.
- Ten posąg... hmm... może warto się temu przyjrzeć.
- Tylko jak? Zapewne leży gdzieś na dnie morskim.
- "Jak" to nie problem, tylko gdzie? - powiedział elf. - Trzeba będzie zlokalizować to miejsce. Myślę, że możemy się temu przyjrzeć z wyspy. Może uda nam się znaleźć jakieś poszlaki. Jedno jest pewne, mam dość spania na okręcie.
I tak w rzeczywistości było. Nie więcej jak kilka dni później statek wysadził całą drużynę na brzegu wyspy. Zabierając zapasy prowiantu i własny ekwipunek, wspólnie ruszyli poszukać miejsca na obozowisko, w którym będą nocować, aż do odnalezienia wyroczni. Miron, Nekros i Erick przemieszali tropikalny las wyspy, wypatrując jakieś wolnej, dobrze zlokalizowanej polany, gdy natrafili na dziwną istotę...

Selina

Selina

11.03.2010
Post ID: 53671

A tą dziwną istotą była Selina. Przynajmniej wyglądała, jak "dziwna istota", ubrana była bowiem w coś, co przypominało płaszcz z trawy. Z początku nie zwracała uwagi na przybyszów, bo ich nie widziała. Chwilę później, odwróciła się i...zaśmiała. Chcichotała tak przez kilka sekund, potem uznała, że otwarte usta przybyszów nie oznaczają wcale radości, ale raczej zdziwienia.
- Ćśśśś! - rzekła, powoli podchodząc do lasku, w którym kryli się Nekros, Miron i Erick. Zrzucając "płaszcz", mogli zobaczyć, że ma na sobie zieloną suknię, wykonaną z dobrego materiału. - Co tak patrzycie? A tak w ogóle, to co wy tu robicie?
- Co MY tu robimy? - spytał Erick, jakby niedowierzając. On pierwszy otrząsnął się z widoku ekscentrycznej osoby. - Raczej, co ty tu robsiz?
- Ja...jestem zielarką! - wyszeptała. - Na tej wyspie rosną bardzo rzadkie rośliny, które służą...różnym celom. A tego stroju używam, żeby dzikie zwierzęta mnie nie znalazły. One też lubią takie roślinki. A tak poza tym, nie muszę się wam tłumaczyć!
- Dobra, wyluzuj, wcale nie obchodzi nas twoja biografia. - parsknął Miron. - Ale może mogłabyś nam jakoś pomóc? Szukamy jakiegoś sposobu, żeby dostać się pod wodę... - zatrzymał się, w ostatniej chwili przypomniał sobie, że nie powinno się wyjawiać tajemnic komuś obcemu.
- Po co? Pod wodą NAPRAWDĘ nie ma nic ciekawego. - ziewnęła. - Chyba, że nie chcecie mi o czymś powiedzieć. Ale nie nalegam, nie to nie. Musicie wiedzieć, że oko za oko, ząb za ząb, nie pomogę wam, nie mam z tego zysku.
- To może... - zaczął Nekros. - Chcesz te klejnoty? - wyjął z kieszeni kilka błyszczących kamieni.
- Pieniądze mnie nie interesują. - powiedziała, udawając znudzoną.
- Mam tego dość! Muszę powiedzieć. Inaczej, nici z całego planu! - wrzasnął Erick. - Szukamy skarbów sześciu zaginionych wyroczni. Jedna z nich jest położona gdzieś pod wodą. Albo na wyspie... Musimy je zdobyć. Musimy... - w jego głosie słychać było nutkę zrozpaczenia, bezradności. Selina, jak widać, trochę zmiękła. Kilka słów uwięzło jej w gardle, w końcu jednak zdobyła się na odwagę.
- Chciałabym wam pomóc...ale nie mam pojęcia, gdzie leży ta cała wyrocznia. Jestem tylko niepotrzebną nikomu zielarką, ostatnią Sylfką. Na nic się wam nie przydam.
- Przydasz się, uwierz mi. - szepnął Miron. Spojrzał na nią błagalnie. Selina szybkim ruchem ręki nakazała iść trójce za nią. W końcu trafili do jakiejś starej chaty, leżącej niedaleko plaży. W środku tliło się słabe światełko, a jedynymi meblami w tymże domu, był stary materac i kilka kociołków oraz półek. W całym mieszkaniu panował zapach wszelakich ziół. Tymczasem na dworze słońce ospale chowało się za horyzontem. Sylfka widząc to, wyjęła dwa sienniki z małej spiżarni i kładąc je na podłodze, rzekła:
- Dwójka może przespać się na siennikach, ten z najtwardzsymi placami idzie na podłogę. po czym sama położyła się na spróchniałym, drewnianym łóżku i obserwowała gości. Na jej twarzy pojawił się mały uśmiech.

Miron

Miron

11.03.2010
Post ID: 53681

Miron jak zwykle postanowił się wykazać. Dumnie wypiął pierś, by postanowić:
- Będę trzymał wartę aż do świtu. Przynajmniej będę miał czas na przemyślenia... Chyba. - mruknął pod koniec, widząc, że cała kompanija leży i śpi. Jedynie sylfka wciąż lekko przypatrywała się, wciąż zadowolonemu z siebie półelfowi.
- Nie daj się zjeść. Szkoda by było takiego tchórzyka. - uśmiechnęła się dziewczyna, by po chwili słodko... No, powiedzmy że niezbyt apetycznie chrapać.
Bard westchnął po raz kolejny, wychodząc na zewnątrz. Morska bryza lekko smagała plecy wartownika, gdy podpierając się o kostur, wpatrzył się w morskie fale.
Cisza. Spokój. Ach. Palmy, koralowce, wielkie zielone coś z zębami...
WIELKIE, ZIELONE COŚ Z ZĘBAMI?!

Półelf zakrzyknął niezbyt mężnie, budząc przede wszystkimi warlocka. Erick wylądowawszy na suficie, uświadomił sobie, że elfie dłonie kiepsko trzymają się gładkiej powierzchni. Lądując na glebie, warknął kilka przekleństw w eldarskim - shit, etc, by następnie skoczyć ku przerażonemu Mirkowi. Wyżej wspomniany ganiał w te, i we wte, ścigany przez dużą i łuskowatą wersję dobermana, w dodatku co rusz smagającą plecy barda długim ozorem.
Gdy grupka minęła warlocka, ork zniecierpliwiony wystawił do przodu drewnianą nogę.
Nastąpiło łupnięcie, w skutek którego, cała trójka znalazła się na ziemi.
Ogar, nieszczęśliwie skręcił sobie kark. Albo szczęśliwie, przynajmniej dla wciąż wrzeszczącego półelfa. Choć co prawda była to dla niego scena jak z dobrej jakości zwoju thrillerowego, ale Selina wiedziała, że takie odgłosy zwabią wszelkiej maści drapieżniki.
Pospiesznie zatkała otwór gębowy krzykacza garścią ziół. Spacyfikowany, zasnął po chwili, dzięki zbawczemu działaniu roślinek. Reszta zaś, zastanawiała się, czym do diabła było to coś wielkie, zielone, z zębami, leżące w tej chwili u ich stóp...

Laysander

Laysander

22.03.2010
Post ID: 53942

Tymczasem w obozowisku bagniaków czas płynął na karmieniu konia Caspera i psa Laysa [Wprowadzam go dopiero teraz, zapomniałem, że mam go w ekwipunku], polowaniu i zbieraniu owoców... Nikt się nie spieszył, wiedzieli o ślimaczym tempie drużyny drugiej. Musieli odpocząć i uzupełnić zapasy. Laysander szukał wiedzy wśród duchów przyrody, uzupełniał infomacje o wyroczni. Irydus wciąż polował, ale cóż innego mógł robić łowca pośród dziczy?Leryn szukała owoców i ziół, ona wiedziała jak przetrwać... Natomiast Stratoavis przyglądał się tej pomylonej bandzie. Najprawdopodobniej nie zaprzątałby sobie nimi głowy, gdyby nie fakt, że byli oni przyjaciółmi Fergarda. Nie potrafił zrozumieć jaka straszliwa moc złączyła niezdarnego toporofobijnego maga, cynicznego i wyrachowanego łowcę oraz złodziejkę modlącą się do jakiegoś nieślubnego dziecka z Fergardem Stratoavisem (Ej, chodzi mi że tych troje połączyła więź z Fergiem, a nie o Leryn i Ferga z nieślubnym dzieckiem :P)... Cóż, świat jest porąbany.
Dzień przeleciał, wszyscy kładli się już spać kiedy usłyszeli grzmoty i niesamowity blask niknący w strugach deszczu...
- Burza! - wrzasnęli razem usiłując ratować dobytek...

Erick

Erick

24.03.2010
Post ID: 53982

Tymczasem drużyna szukająca Wyroczni Morza wszczęła zebranie. Naradzano się, gdzie może być Wyrocznia i jak tam dotrzeć.
- Wiele wskazuje na to, że wyrocznia znajduję się gdzieś w głębi oceanu- rzekł Miron. - Erick, mówiłeś, że wiesz jak zdobyć nas wszystkich na kilku godzinne wynurzanie?
- Znam odpowiednie zaklęcie, jednak wyrocznia może znajdować się bardzo głęboko, więc pracuję jeszcze nad jednym dodatkiem do naszej wyprawy. Niedługo będę gotowy - odparł elf.
- Naniosłem z Nekrosem miejsce na mapie, o którym mówił szkielet. Zapewne to tutaj - rzekł ponownie Mirek, wyciągając mapę.
Omówiono jeszcze wiele spraw i nazajutrz drużyna była gotowa do drogi. Trzeba było skierować się w okolice wybrzeża i znaleźć jakoś łódź. Drużyna wyruszyłam czym prędzej, pamiętając o nocnym ataku i niebezpieczeństwach na wyspie.