Gorące Dysputy

Słowo pisane - literatura - "Książka - ja. Relacja"

Osada 'Pazur Behemota' > Gorące Dysputy > Słowo pisane - literatura > Książka - ja. Relacja
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Bubeusz

Bubeusz

27.08.2010
Post ID: 57864

Jakie są Wasze relacje z książkami?

Ot znajomy, któremu czasem warto powiedzieć "dzień dobry", czy może miłość życia? :) Dobry przyjaciel, z którym się widzisz niemal codziennie, a może książka jest jak babka w okienku na poczcie? Idę, kiedy potrzebuję? Jak kontroler biletów? Widujesz go tylko w podróży? A może jak nasza kadra rządząca? Nie musisz znać osobiście, aby mieć już z góry wyrobione zdanie ;)

Dla mnie książka to chyba Nauczyciel. Jakiś Mistrz, tajemniczy, starszy i bardziej doświadczony człowiek, z którym uwielbiam rozmawiać, bo zawsze wynika z tego jakaś korzystna nauka. Przed każdą rozmową z nim, mam wielką nadzieję, że uda mi się wyciągnąć z niego coś bardzo wartościowego, coś odkryć, wydrzeć mu jakąś tajemnicę, a może po prostu ubogacić swoje wnętrze o parę cennych wniosków.

Weźmy na start tradycyjnie - fantastykę.

Nie lubię fantastyki tak zwanej "bezrefleksyjnej". Takiej, której jedynym atutem ma być zarąbisty świat dla świata, wielkie potwory dla potworów i cudowne intrygi dla samych intryg. No i bohaterowie, też doskonali, a jakże.

To musi do czegoś dążyć, coś chcieć przekazać, być skonstruowane z pożytkiem dla czytelnika innym niż sama rozrywka. Czytanie to aktywność umysłowa, a skoro już włączamy umysł, to warto skierować myśli na coś wartościowego, pozytywnego, twórczego, odkrywczego, zmieniającego w najmniejszym nawet stopniu życie, ale takiego, wobec czego nie da się przejść obojętnie, stwierdzając jeden tylko wniosek: "fajnie się czytało".

Fantastyka ma to do siebie, że jest przebogata w symbolikę, archetypy, alegorie... Nawet samemu, bez świadomej wiedzy autora, da się z niej wyciągać bardzo wiele. Dodatkowo inne, obce, fantastyczne światy pozwalają w niesamowity sposób się zdystansować w odbiorze świata naszego, spojrzeć nań z zupełnie innej perspektywy, takiej, której nie bylibyśmy w stanie osiągnąć będąc zawieszonymi tylko w tu i teraz. Zyskujemy punkty odniesienia, względne inne światy, które pozwalają nam oceniać, porównywać, szukać podobieństw, różnic i, przede wszystkim, wyciągać wnioski o własnej rzeczywistości.

To się nazywa kształtowanie dojrzałego, trzeźwego światopoglądu. I za to cenię książki - niezależnie od tego, czy są fantastyczne, czy nie - jeśli to mają, są dla mnie ;)

Przykładowo ostatnio dorwałem coś, co rzuciło mną o podłogę. Nie była to w stricte tego słowa znaczeniu fantastyka, gdyż akcja osadzona była w naszym świecie realnym, z zaznaczeniem, że książka jest spisana na podstawie faktycznych podróży, obserwacji i notatek. Autorem jest amerykański antropolog i kiedy powiem jego nazwisko, wszystko stanie się jasne :) Carlos Castaneda.
Wielu traktuje jego opowieści jako beletrystykę, fikcję albo metaforę, stylizację na tajemniczy, indiański wydźwięk - ale są też tacy, którzy umieją dostrzec w nich dzieła filozoficzno-pragmatyczne i, niezależnie od tego, czy zmyślał, czy nie - wyciągać z nich nauki dla siebie. A wyciągnąć można naprawdę wiele. Wiele złotych nici prawdy uniwersalnej przetyka dywany Castanedy, nawet jeśli cała reszta jest totalnie wyssana z palca.

Bajki też tak działają - uczą prawd życiowych, mimo iż nikt nie kwestionuje, że "przecież wilk i zając nie mówią, więc to kłamstwa jakieś są".
Dzięki książkom fantastycznym pogodzenie się z faktem, że coś nie musi być "naukową prawdą", aby było użyteczne, staje się dużo łatwiejsze ;)

Czytam - by z tego korzystać. By się rozwijać. By odkrywać świat. Bo jestem ciekawski. Zawsze kiedy siadam przed moim Mentorem, umieram z ciekawości, cóż za wspaniałą historię opowie mi tym razem..?

A Wy? Jak wyglądają Wasze relacje z książką? Pobawmy się w: "Książka jest jak..." ;)

Tarnoob

Tarnoob

29.05.2014
Post ID: 76789

Książka jest jak szef. Idzie się dlatego, że się czegoś chce i ma się pytanie. :-P

Książki to dla mnie przede wszystkim:
1) podręczniki – jakieś wprowadzenie w ważny temat
2) rozprawy – taki baardziej zaawansowany podręcznik albo podsumowanie; coś takiego istnieje od starożytności, to są dzieła wielkich uczonych i klasyka światowa
3) wywiady-rzeki i publicystyka, podobna do rozpraw
4) encyklopedie – czyli zbiór artykułów, podsumowanie wiedzy z jakiejś dziedziny.

Mówiłem już w innym temacie, że tomiki poezji, dramaty i powieści to raczej wymierający gatunek. Kiedyś – niech to będzie jeszcze nawet XX wiek – jakaś narracja to był sposób zasugerowania czegoś przez autora. Literat był od starożytności – tak jak ambitniejszy aktor – inteligentnym doradcą społeczeństwa, napominającym, pytającym. Teraz tę rolę przejął chyba film.

Z drugiej strony są też bardziej bezpośrednie formy – artykuły prasowe, wystąpienia, debaty. Kiedy chce się opowiedzieć coś o egzotycznych krajach, to się nie pisze nieczytelnych, długich tomów „W pustyni i w puszczy” ani „Tomka”, tylko nakręca szybki film dokumentalny z Cejrowskim albo głosem Krystyny Czubówny.

Podobnie, duża część klasyki polskiej i lektur licealnych to jest coś o czasach zaborów – przypominanie Polakom, jak to kiedyś było, jak to chłopi mordowali szlachtę i się z nią pojednali, jak to chłopi też mają swoje tradycje i godność, jaka to ongiś była okropna rusyfikacja i tak dalej i tak dalej. Teraz można o tym opowiedzieć wprost, w telewizji, przeprowadzić wywiad z odpowiednim człowiekiem, wejść na mównicę i zawołać.

Jest też zupełnie nowa, kilkuletnia forma takiego społecznego napominania i informowania – mem. Gdyby polscy wieszcze i nobliści żyli dzisiaj, pewnie zakładaliby fanpejdże „typowy Krzyżak”, „typowy zaborca”, „typowy chłop” i „typowy szlachcic”. Dotarliby w ten sposób do większej liczby ludzi i skuteczniej przekazali to samo przesłanie.

Książka to też chyba było – i jest – narzędzie odwiecznej debaty, jaka powinna się toczyć w każdym zdrowym społeczeństwie: o polityce i o religii. To coś co wpływa na konkretne decyzje, wydarzenia, reformy, wojny, przepisy i wyniki procesów sądowych. Teraz o tym się mówi raczej bezpośrednio, przez wywiady, manifesty, rozprawy doktorskie, programy telewizyjne, debaty i na forach. Jeszcze ludzie oświecenia pisali książeczki typu „Kandyd” i „Zakonnica”, albo dzieła takie jakie pisał Krasicki, żeby się poprzekomarzać z tym czy innym człowiekiem albo poglądem. Ostatnie takie zabieranie głosu w debacie publicznej przez narrację, jakie mi przychodzi do głowy, to są bardziej filmy niż książki. Niech to będzie nawet „Dekalog” Kieślowskiego i inne jego tytuły albo niedawne „Ciało obce” Zanussiego.

Dlatego książka to dla mnie z jednej strony właśnie szef, nauczyciel i fachowiec, jeśli to literatura użytkowa. Literatura piękna to taki właśnie stary dżentelmen z dawnych czasów, kiedy ludzie mieli ochotę delikatnie coś sugerować albo nie mogli inaczej.

Są też oczywiście książki, które niczego nie informują, nie przekazują i zabierają głosu w żadnej debacie, są tylko rozrywką, np. przygodową, horrorem albo harlekinem. Mało się na tym znam, mało tego czytam i od takiego wywoływanie mocnych wrażeń są teraz chyba filmy i gry. Takie książki to chyba „artysta” estradowy, celebryta – nawet nie cyrkowiec, bo cyrk to potrafi być wielka wysoka sztuka.