Gorące Dysputy

Karczma Pazur Behemota - "Sposoby na naukę"

Osada 'Pazur Behemota' > Gorące Dysputy > Karczma Pazur Behemota > Sposoby na naukę
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Guinea

Guinea

5.02.2007
Post ID: 7758

A ja nie ściągam... bo nie umiem :P. No chyba że jakiś prowadzący po cichu pozwala, coby się potem nie kłopotać kolejnymi terminami, to wtedy oczywiście. Ale jak porządnie pilnują to nawet nie próbuję... ewentualne zajrzeć do czyjejś kartki czasem mi się uda. Bardzo pomocne są przy tym okulary - popatrzę sobie prawym okiem (tym lepszym ;)) przez lewą soczewkę i mam ładne zbliżenie. Mimo wszystko generalnie katuję swoją biedną pamięć wzorami, definicjami i schematami. Przecież mi to nie zaszkodzi ;).

Moandor

Strażnik słów Moandor

6.02.2007
Post ID: 7778

Mam kolegę, który z zimną krwią ściąga, i bez mrugnięcia okiem potrafi w twarz powiedzieć wykładowcy, że to nieprawda, gdy ten zwróci mu uwagę. Ja bym się zaraz zdenerwował i najpewniej wpadł, gdyż mam podobny problem co Guinea. :) Ale nie w tym rzecz. Na pewno chcielibyście aby inni byli wobec Was uczciwi. Wiele osób twierdzi, że nie lubi kłamstwa, obłudy, nieuczciwości. Czy ściąganie nie pachnie tym samym? Zatem pojawia się pewien relatywizm, że coś w jednej sytuacji jest dobre, w innej już nie.

Czy, to, że wykładowca czy nauczyciel dużo wymaga jest wystarczającym usprawiedliwieniem?

Dla odprężenia cytat z Tolkiena, dygresja:

Aragorn

W osobliwych czasach, tak samo jak w zwykłych, wiadomo, co się godzi - rzekł Aragorn - Dobro i zło nie zmienia się z biegiem lat. I to samo oznacza dla ludzi co dla krasnoludów albo elfów. Człowiek musi między dobrem i złem wybierać we własnym domu jak w Złotym lesie.

Joka

Joka

6.02.2007
Post ID: 7788

Moandor

Mam kolegę, który z zimną krwią ściąga, i bez mrugnięcia okiem potrafi w twarz powiedzieć wykładowcy, że to nieprawda, gdy ten zwróci mu uwagę.

W chwilach, w któych się wykazuję patentowanym lenistwem, brakiem mocy, chęci czy zmęczeniem robie ściągi, zazwyczaj kończy się jak w cytacie.
Jednak w przeciętnych sytuacjach robie w następujący sposób:
Zazwyczaj na początku roku zgłaszam się ze wszystkich lekcji i zdobywam dobre oceny, gdy już to zrobie siedze spokojnie, aż zacznie się odpytywanie na drugą ocene, i w tym wypadku stosuję metode zgłaszania się. Jednak gdy jest (zapowiedziany) sprawdzian, to dzień wcześniej ucze się całego materiału, tak długo aż mi on wejdzie do główki. Ponieważ nie praktykuje cenionego przezemnie uczenia się regularnie, to mam problemy na (niezapowiedzianych) kartkówkach, jeżeli ocena z nich mnie nie satysfakcjonuję, to rownież się zgłaszam, by ją poprawić.

Ot, cała moja technika uczenia się ];)

p.s. zaznaczam, że jestem w szkole średniej ]:P

Bubeusz

Bubeusz

7.03.2007
Post ID: 9941

Oj tak... Pamiętam, że pierwszy raz zdarzyło mi się ściągać na religii w 2 klasie podstawówki xP Obecnie nie praktykuję, bo po co. Nie muszę mieć ze wszystkich przedmiotów piątek, a to, co mnie interesuje, to się przecież nauczę bez ściąg.

Wszystko co da się zrozumieć, staram się zrozumieć. I na tym kończyłaby się nauka matematyki, fizyki i innych ścisłych, gdyby nie wzory. Te, które da się skojarzyć, wyprowadzić, wziąć "na chłopski rozum", to przychodzą razem ze zrozumieniem, ale takie, których z niczym nie skojarzysz, trzeba wykuć. Na szczęście na matmie można mieć wszystkie wzory przed sobą, bo to prawda, że liczy się analiza, myślenie, praca na liczbach i umiejętności praktyczne, a nie znajomość na pamięć wzorów, które i tak w minutę osiem zapomnisz.

Na przedmioty typu: wkuj i pamiętaj, czyli głównie historia ze swoimi datami oraz wszelakiej maści języki, mam, jako wzrokowiec, niezawodny sposób. Ktoś nadmienił, że samo pisanie ściąg bardzo wiele daje. No właśnie, piszę sobie na kartce. Kartkuję zeszyty, książki i wypisuje co ważniejsze słówka/daty. Potem odpytuję się parę razy z tej kartki i te, których nie zapamiętałem za pierwszym podejściem, przepisuję na nową kartkę. Świetna metoda, pozwalająca w krótkim okresie czasu nieźle sobie głowę zapchać. Dzięki niej nigdy nie zarwałem nocy. W ogóle nie zdarza mi się uczyć dłużej niż godzinę. Chyba, że na jakieś porządne zaliczanie.

Kolejna sprawa: Raz usłyszysz, nie zapamiętasz, dwa razy usłyszysz, zapamiętasz. Najważniejsza sprawa w nauce: W szkole nie siedzi się po to, aby potem tracić czas na naukę w domu :P Skoro już jesteś, to nie trać w niej czasu i staraj się wyłapać wszystko, co tylko się da, aby potem w domu nie mieć z tym kłopotu. Uważaj na lekcjach, pogadaj sobie z kumplem, ale kiedy nauczyciel mówi, śledź wątek. Zawsze się dziwiłem kolegom, którzy pytają o coś, co babka dosłownie przed momentem powiedziała. Nie zapamiętasz nic z tych lekcji, nie zrozumiesz wszystkiego od razu, ale masz ten pierwszy krok za sobą. W domu będzie już tylko drugi, przypomnienie. Przekartkujesz raz zeszyt i zapamiętałeś. Najgorsze co może być, to zakuwanie z książki tego, o czym się nie ma pojęcia - np. zaległości po tygodniu nieobecności w szkole - nic nie ogarniam, a muszę się nauczyć. I wtedy zrozumienie tematu jest rozpaczliwie trudne. Wtedy ślęcząc nad ksiązką przechodzę dopiero pierwszy etap: "raz usłyszysz, nie zapamiętasz". I trzeba posiedzieć dłużej.

Kolejna sprawa: skojarzenia. Bardzo istotny element w mojej edukacji :P Przy uczeniu się całej mapy politycznej się bardzo zasłużył. Jak, do ciężkiej cholery, zapamiętać te długie zlepki liter jakimi są stolice państw? Ano przez skojarzenia, nie inaczej.
Stolica Nepalu: Katmandu... Męczyłem się z tym długo, aż wreszcie skojarzyłem z japońskim sedesem - "Sraj pan tu". Od razu weszło do głowy :P
Jak zapamiętać takie powiedzmy Kuala Lumpur, stolicę Malezji? Ano trzeba było sobie skojarzyć z koalą i lumpem. A potem stoję przy tablicy i: "Malezja.. Jak to szło.. Panda co..? Hm... xD"
Stolica Tanzanii: Dodoma. Od razu z do domu, albo Dodą xP Turkmenistan: Aszhabat. Aż habity tam noszą, same mnichy buddyjskie xP Już nie powiem z czym stolicę Wybrzeża Kości Słoniowej skojarzyłem :P
W każdym razie metodą skojarzeń można naprawdę sobie ulżyć w nauce. Nie wiem ile bym się tych pokręconych nazw uczył, jakby się nie kojarzyły i trzeba było wyryć każdą na pamięć literka po literce.

Dalej, jak sobie rozkładać materiał w czasie? Tradycyjnie, na ostatnią chwilę :) W liceum się jeszcze sprawdza, nie wiem jak na studiach, ale myślę, że też, tylko trzeba by tą ostatnią chwilę przedłużyć z "niedziela wieczór" na "weekend". Po prostu się nie da uczyć, kiedy wokoło jest tyle ciekawych zajęć, a brak owej wiedzy nie przyniesie jeszcze żadnych konsekwencji.
Generalnie wyznaję zasadę, że nic na siłę. Jak się nie chce, to trudno. Zmuszając się do nauki tylko sobie szkodzimy, bo i tak nic nie wejdzie. Jakby chcieć wpychać coś przez zamknięte drzwi. Na naukę trzeba się otworzyć. Trzeba sobie powiedzieć: "Tak, teraz jest czas na naukę i się będę uczył". A nie: "Łoo luuudzie, no muuszę teraz wkuć, bo kiedy indziej?" Kiedy chcemy się nauczyć (obojętnie z jakich powodów, ale chcemy), to wchodzi i to bez bólu. Kiedy zaś robimy to na zasadzie: "nie chcem, ale muszem", to biedniśmy.. :) Wiem, że niełatwo jest dojść do takiego stanu mobilizacji, aby zacząć chcieć się uczyć. Są dni, żę totalnie nic nie idzie, nic się nie chce, nic tylko walnąć się na łóżko i zasnąć. Okej, śpij. Nie ma przejmowania się, że łojeja, jeja, olaboga, co to będzie, pójdę nieprzygotowany :P Stres szkodzi. Nie możesz, trudno, pójdziesz nieprzygotowany. I co, świat się zawali? Luuuz przede wszystkim. Raz i dwa można, byle nie nagminnie. Nie wierzę zresztą, aby istniał człowiek nagminnie niezdolny do myślenia :P Dostaniesz ocenę jaką dostaniesz i tyle. Nawet jeśli zepsuje to średnią na świadectwie, to co z tego? Za pół roku i tak nie będziesz pamiętał, ile ona wynosiła. Oceny nie odzwierciedlają faktycznego poziomu wiedzy. A to wiedza się liczy, a nie ładne świadectwo.

(i dlatego nie pochwalam jakiejkolwiek formy egzaminów, od których zależy nasza przyszłość. Na maturze np zawsze może się noga potknąć, zawsze można wstać na egzamin lewą nogą i tym sposobem spartolić sobie resztę życia zamykając drzwi do najlepszych uczelni. A wiedzę przed maturą miało się dużo większą niż taki Franek, który teraz się uśmiecha z UMK powiedzmy. Bo mu pytania podpasowały. Oceniany powinien być całokształt pracy ucznia na lekcjach. Albo chociaż niech od tych matur nie zależy całą przyszłość. Alboż to egzaminy wstępne były takie złe? Nie uda się w tym roku, za rok znowu szansa. A matury drugi raz nie bardzo napisać.)

I to jest najważniejsza prawda, jaką się kieruję w nauce: "Wrzuć na luz, jeszcze nikt od dwói nie zginął, a z przepracowania się zdarzało" :) Bardzo często idę na klasówki tylko z raz przewertowanymi notatkami, polegając na swojej "inteligencji wrodzonej" :) A w ostateczności pytam się o radę swojej intuicji, serca :) (czytaj: totolotek xD) I żyję, i nie narzekam, mało, cieszę się opinią naprawdę dobrego ucznia. (opinia to też bardzo ważna sprawa, właśnie :) )

Nie nakłaniam do tego, jedynie opisuję swoje sposoby, wypróbowane i przetestowane na własnym życiu. Niech każdy oceni, na ile posiada ten dar mądrości, na ile wynosi wiedzę z lekcji i czy jest w stanie działać tak jak ja. Jeśli jest, niech się cieszy, bo oszczędza czas i energię, mając zarówno dobre stopnie, jak i dobre samopoczucie. Uważam zmarnowanie sobie najlepszych lat życia za jedną z najgorszych rzeczy, jakie można sobie zrobić. A na nauce bardzo o to łatwo. Mało tego, jak za dużo, stracisz młodość, jak za mało, stracisz przyszłość :)

Kończąc jeszcze małe spostrzeżenie: w nauce przede wszystkim potrzebne jest to, co w każdej innej dziedzinie życia. Zdrowy rozsądek.

PS. Na początku tematu była rozmowa o "Uniesieniu". Zdarzało mie się nie raz i nie dwa. Tylko wtedy, kiedy chcę sam, z własnej, nieprzymuszonej woli się nauczyć. Zazwyczaj z początku siada się niechętnie, ze wstrętem, potem bierze się głęboki wdech i zabiera do roboty. Potem idzie już jak po sznurku, wpada się w trans, świat dookoła znika. Na koniec mamy efekt końcowy i uniesienie :) Ta satysfakcja ze skończonej pracy jest czasem tak ogromna, że aż chciałoby się drugą taką pracę odwalić. Zwłaszcza jeśli chodzi o rozprawki z niemca.

Nie wiem jak inni, ale ja mam w sobie coś takiego, że nienawidzę terminów. Po prostu nie znoszę, jak mi coś krąży dookoła głowy i szepce: "poniedziałek spraaawdzian z maaapy!" Nienawidzę tej świadomości, ona jest jak kula u nogi, czując nad sobą taki obowiązek nie jestem w stanie poczuć się całkowicie wolny i odprężony, czasem nawet odlecieć myślami jest trudno, bo tu czas ucieka, teges, uczyć się trza i w ogóle. Dlatego przy tych "Uniesieniach" moja satysfakcja jest dużo dużo większa, bo spada właśnie ten głaz u nogi. Człowiek od razu czuje się lekki i wolny i jest mu tak dobrze. Dlatego kocham wakacje. Po prostu nie ma dla mnie nic przyjemniejszego niż błoga świadomość, że:
- nie muszę wstawać w środku nocy i iść do szkoły :P
- nie muszę robić niczego, na co nie mam ochoty
- nie mam żadnych terminów, które mnie trzymają i wiążą
- mogę sobie spać do której chcę, a potem robić co mie się podoba bez niczyjego gadania nad głową i przypominania o 1000cu spraw.
- jestem po prostu wolny. Jak ptok. I mogę sobie odlecieć gdzie mnie tylko oczy (także te wyobraźni) poniosą.

To jest to :) I dlatego myślę, że będę się długo przyzwyczajał do studenckiej atmosfery :P