Blady Płomień

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna

Rozdział III
Ktoś tak niepozorny

Degard obudził się z okropnym bólem głowy. Kilka razy przewrócił się z boku na bok, aż w końcu otworzył oczy. Leżał w malutkiej lepiance okryty dziurawym kocem. W chatce znajdowały się różne, stare i jakby lekko podpalone rzeczy - malutki stolik bez jednej nogi, podparty kamieniami, popękane krzesełko, troszkę porozrzucanych wszędzie kobiecych ubrań. Najbardziej jednak uwagę Degarda przyciągnęła szmaciana lalka w ubrudzonej i porwanej sukience. Zabawka leżała na zrobionej z gałęzi półce. Uśmiechała się do leżącego księcia, który złapał się na tym, że robi to samo do niej.
-Witaj dobry panie rycerzu - słodki, dziewczęcy głos odciągnął jego uwagę od lalki - Widzę, że czujesz się już lepiej.

-I ja ciebie witam panienko0¦to twoja lalka?

-Tak, mój panie. To0¦pamiątka z dawnych lat.

Degard jeszcze raz uśmiechnął się do zabawki po czym skierował wzrok na nieznajomą. Była ubrana w zieloną koszulę i jasną, jedwabną spódnicę sięgającą do kolan. W jej popielate włosy, splecione w dwa pokaźnej grubości warkocze, wplecione były kwiaty. Jej jasna cera tworzyła doskonały kontrast do ciemnych, brązowych oczu.
Książe usiłował usiąść, ale kiedy poczuł przeraźliwy ból w okolicach brzucha, opadł z powrotem na łóżko. Młoda dziewczyna podbiegła do rannego.
-Mój p-panie! Wszystko w porządku?

-Nie musisz zwracać się do mnie per pan. Nazywam się Degard Hitlean.

Dziewczyna spuściła wzrok i znów się zarumieniła.
-Dobrze Degardzie0¦mój panie.

Książe uśmiechnął się.
-A0¦mógłbym poznać twoje imię?

-Tak0¦oczywiście. Nazywam się Lilian. Teraz panie0¦Degardzie, postaraj się zasnąć. To dobrze ci zrobi.

*

Dokver i Vera siedzieli w karczmie. W środku było głośno i duszno, a sądząc po wszechobecnym zapachu ryb, nie serwowano tu nic innego. Ludzie krzyczeli, kłócili się, a niektórzy - ci mniej odurzeni - nawet tańczyli do radosnych piosenek śpiewanych przez podpitych bardów.
-Vera długo będziemy jeszcze czekać? - Dokver zapomniał już o incydencie przy bramie i właśnie zaczynał się niecierpliwić.

-Spokojnie braciszku0¦o właśnie ktoś tu wchodzi. Może to on, któż wie?

Chłopak obejrzał się za siebie. W drzwiach stanął wyskoki, ale chudy mężczyzna. Miał na sobie czarne, luźne ubranie i ciemne, skórzane, sięgające do kolan buty. W jednym ręku trzymał długi, polerowany kij, druga swobodnie zwisała wzdłuż boku. Miał bladą cerę i podkrążone oczy, a gdyby nie krótkie, elegancko przystrzyżone włosy, wyglądałby zapewne tak nieciekawie jak Horbin Faer04˘han. Ruszył śmiałym krokiem przed siebie mijając zwinnie śpiących na podłodze ludzi i gęsto stojące krzesła. Doszedł wreszcie do kąta sali, gdzie siedzieli Dokver i Vera, ukłonił się z gracją i zmierzył nastolatków wzrokiem.
-Zapewne to wy jesteście wychowankami Horbina? Tak, pasujecie do opisu0¦mimo to spodziewałem się kogoś0¦chmmm0¦nieważne. Chodźcie, nie możemy tu rozmawiać.

Dokver i Vera wymienili tylko zdziwione spojrzenia i ruszyli za nieznajomym, który był już prawie przy wyjściu.
Na zewnątrz panował przyjemny chłód. Lekki wietrzyk rozwiewał włosy Very, która z irytacją próbowała utrzymać je z dala od oczu i ust. Dokver cały czas przyglądał się tajemniczemu nieznajomemu. Szedł teraz dostojnie z głową uniesioną wysoko do góry. Bez wątpienia był magiem. Takie rzeczy się czuło. Nie chodziło nawet o jego ubranie czy magiczny kij, który dzierżył. Sposób w jaki wkroczył wtedy do karczmy, jego dumna postawa i urokliwe spojrzenie.
Jeżeli Dokver myślał, że ten osobnik jest nie z tej ziemi, to budynek, który zobaczył musiał mu się przyśnić. Mógłby przysiąc, że ludzie mijają go tak jakby nie istniał. Być może była to sprawka sprytnie wykorzystanej iluzji albo ludzie mają swoje powody aby unikać to miejsce z daleka. Ściany wysokiego budynku były koloru purpury i czerni, a nieliczne okna w dziwny sposób nie odbijały światła księżyca.
Mag podszedł do frontowych drzwi i przytknął swój kij do kołatki. Wrota jakby rozumiejąc go bez słów otworzyły się bez jakiegokolwiek dźwięku. Ze środka na trójkę ludzi wyleciała delikatna mgiełka i niesłychanie duszne powietrze. Kiedy Dokver i Vera weszli za swym nowym towarzyszem do środka uderzyła ich ilość stołów wraz z krzesłami, półek uginających się pod starymi księgami i różnorakimi artefaktami - tego nie było nawet w bogatych zbiorach hrabiego Faer04˘hana.
Młodzieńcy szli za magiem rozglądając się dookoła. Doszli do końca sali, do krętych schodów na górę jak i w dół.
-Dobrze więc - zaczął czarodziej - rozgośćcie się i czujcie się jak w domu0¦na tym piętrze. Nie wolno wam opuszczać tego poziomu. Zrozumcie. Względy bezpieczeństwa. Tak, Dokverze widzę twoją zniecierpliwioną minę i już przechodzę do rzeczy.

-Najwyższa pora - chłopak spojrzał na Verę szukając u niej wsparcia, ale była zbyt zafascynowana księgami niż rozmową.

-Nie przerywaj jeśli łaska. Możesz być synem mego pana, ale to niekoniecznie uchroni cię przed0¦nieważne. Znów mnie poniosło. Po prostu usiądźcie.

Vera i Dokver posłusznie wykonali polecenie. Znaleźli sobie krzesła i usiedli przy długim, drewnianym stole. Kiedy zajęli swe miejsca zrobił to i mag.
-Nazywam się Alexander Mendis, ale to nie jest aż tak istotne. To zwykła formalność. Przysłał was hrabia Faer04˘han w celu pozyskania pewnych informacji, ale nie tylko - czarodziej wyjął z kieszeni szklaną kulkę nie większą od oka - To jest klucz do potęgi, ale i nadziei dla Horbina. Dla was też, jeżeli dobrze zrozumiecie wasze przeznaczenie, tak Vero widzę, że masz mnóstwo pytań, ale ja nie po to tu jestem. Zapytaj o wszystko swego ojca, a mi daj dokończyć.

Mag podał jej kulkę. Mieniła się na wszystkie kolory jakie można było sobie wyobrazić. Była lekka i ciepła w dotyku. Dokver pochylił się nad otwartą dłonią swej towarzyszki aby lepiej przyjrzeć się kulce. Zobaczył jak w środku pulsuje ludzkie serce. Było jednak fioletowe, a z niego zamiast krwi wypływała zielona maź. Ten widok hipnotyzował chłopaka. Miał niezmierną ochotę sprawdzić co by się stało gdyby przebił kulkę, gdyby pozbawił serce życia, ale0¦powstrzymał się. To nic by nie dało, a tylko sprowadziło na niego kłopoty. Dokver przeklną w duchu swoją chęć zabicia wszystkiego co żywe. To go kiedyś zgubi. Był tego pewien.
-Co do części informacyjnej0¦

Czarodziej wstał od stołu i podszedł do małej biblioteczki stojącej zaraz obok. Odsunął kilka książek z najwyższej półki i zza nich wyciągną kopertę. Złamał pieczęć i wyłożył kilka kartek na stół.
-Weźcie to. Nic więcej nie powiem. Wróćcie teraz do hrabiego i powiedzcie mu, że jest bliżej niż kiedykolwiek. On zrozumie o co chodzi.

Mag nie spojrzał już na zaintrygowanych wychowanków Faer04˘hana. Odwrócił się i poszedł schodami w dół zostawiając po sobie tylko ślad w lekkiej mgiełce.
-No i co ty na to Vera? Przejechaliśmy taki kawał drogi aby dostać niewielką kulkę i posłuchać taniego wierszyka, który nie ma żadnego0¦

Vera przewróciła oczami i westchnęła.
-Nie wszystko musi być duże by być ważne. Ta kulka, jak ją nazywasz, jest jakimś artefaktem. Czuję0¦po prostu to wiem. A te dokumenty0¦one też muszą coś znaczyć. Wygląda na to, że ojciec spiskuje przeciwko tutejszemu władcy. Nie mam pojęcia po co, ale to nie nasza sprawa. Jeżeli uzna to za słuszne sam nam powie. Dokver wracamy do ojca jak najszybciej.

Chłopak zastanawiał się nad tym co właśnie usłyszał. Wszystko potoczyło się tak szybko, najpierw bezczynne czekanie, ten tajemniczy typek a teraz, kilka kartek papieru i koniec.
Dokver znów powędrował za swoją towarzyszką. Tym razem w drogę powrotną. Kiedy wrócili przed bramę miasta zauważyli, że nie ma ni śladu po ich koniach, co oznaczało tylko jedno: powrót do domu na piechotę. Dokver bez zbędnych słów ruszył w kierunku lasu z którego poprzednio wyjechali, a Vera niechętnie podreptała za nim. Nie uśmiechało jej się, że zrobi sobie dwudziestokilometrowy spacer, ale jedna myśl poprawiała jej humor - będzie miała więcej czasu na docinanie swemu przyrodniemu bratu.

*

Degard wziął głęboki wdech. Świeże powietrze napełniło jego płuca powodując kaszel.
-Cholera0¦

Książę chwycił się za źródło piekącego bólu. Czuł dziwne nierówności w dolnej części klatki piersiowej, ale nie mógł ich dokładnie zbadać - dokuczały przy każdym dotyku.
-Masz złamanych kilka żeber. Jeśli będziesz wychodził z łóżka to nawet i my nie będziemy w stanie Ci pomóc! - Degard odwrócił się w kierunku źródła dźwięku. Niecałe półtora metra od księcia stał chudy, dość niski i niepozorny mężczyzna. Jego twarz, zakryta częściowo kapturem była blada i pozbawiona wyrazu. Nieznajomy podszedł bliżej, lekki wiatr zwiał okrycie z jego głowy, ujawniając gęste, falowane włosy w ognistym kolorze. Mężczyzna stanął naprzeciw Degarda, który teraz dostrzegł jeszcze jeden szczegół w nieznajomym - długie, spiczasto zakończone uszy.

-Jesteś elfem?

Chudy mężczyzna uniósł brew.
-Tak, i co z tego, człowieku?

-Nic, po prostu pytam.

-Wydawało mi się, że to oczywiste, człowieku.

Degard nie wiedział co powiedzieć. Przyznał jedynie, że jego pytanie było rzeczywiście dziwne.
-Masz jakieś imię czy mam się do ciebie zwracać per człowieku?

-Nazywam się Degard Hitlean, miło mi.

-To się jeszcze okaże0¦tacy jak ty zwą mnie Szepczący.

Książe nie mógł zignorować niechęci i niemałej dawki nienawiści w jego głosie.
-O co ci chodzi?

-O nic! Po prostu idź wreszcie do tego łóżka! Im wcześniej się wyleczysz tym wcześniej wyjedziesz!

Degard marszczył brwi i zawrócił do domku. Cały czas czuł na sobie spojrzenie elfa - przeszywał go prawie na wylot. Nagle zapragnął znów znaleźć się na zamku - nie znosił go, ale wydawać się mogło, że wszędzie będzie lepiej niż przy tym rudowłosym elfie.
Książe znów leżał pod ciepłym kocem. Lalka cały czas uśmiechała się do Degarda, jednak tym razem otrzymała tylko krótkie, zdenerwowane spojrzenie.
-Degardzie? Jak się czujesz? - Lilian cichutko weszła do pomieszczenia a zaraz za nią, równie bezszelestnie, wszedł elf.

-O wiele lepiej0¦chociaż mogłoby być znacznie lepiej0¦- książę zerknął na rudowłosego mężczyznę, który odwzajemnił jego nieprzyjemne spojrzenie.

-To d-dobrze. Cieszę się, że mogłam0¦mogłam jakoś pomóc. Za dwa dni będziesz mógł wrócić do domu i0¦

-Możesz wrócić nawet teraz jak chcesz. Nikt i nic cię tu nie trzyma.

Lilian - wyraźnie zakłopotana - spuściła głowę i przysunęła się sugestywnie do elfa.
-Ari04˘evel, ja naprawdę myślę, że0¦

-Nieważne. Róbcie co chcecie - mężczyzna wyszedł z domu i zniknął gdzieś w gęstym lesie.

Degard już zdążył go znienawidzić.
-Co go gryzie?

-Słucham?

-Co się stało twojemu0¦eee0¦przyjacielowi?

Twarz Lilian zrobiła się nagle pochmurna i przygnębiona.
-On nie jest moim przyjacielem. Żaden elf nie jest i nigdy nie będzie mógł nim być. Nie, proszę nic nie mów. Wytłumaczę Ci. Widzisz, mieszkam tu od kilku lat, ale nie od zawsze. Mieszkałam w malutkiej wiosce, gdzieś w zapomnianych przez wszystkich lasach. Kiedy byłam jeszcze dziewczynką na naszą osadę napadły0¦potwory, były okropne.

Degard milczał. Patrzył jak bardzo zmienia się twarz jego rozmówczyni. Na początku była pełna radości i nadziei, później irytacji, a teraz nieopisanego smutku i bólu. Uderzyła go jednak myśl, że jakikolwiek wyraz przyjmie jej twarzyczka zawsze będzie ładna. Podobała mu się.
-Tamtego wieczoru pewnie bym zginęła, gdyby nie syn jednego z naszych myśliwych0¦nazywał się0¦Dokver? Tak, tak się nazywał. Był bardzo dzielny, ale kiedy byliśmy już poza wioską pojawił się ten mężczyzna0¦teraz już wiem kim jest0¦to hrabia Faer04˘han0¦

Degard nie mógł powstrzymać dreszczu, który przebiegł mu po plecach. Wiele słyszał o Horbinie Faer04˘hanie - wiele złych rzeczy. Nigdy go nie widział, ale ponoć był upadłym magiem, który kiedyś zajmował znaczącą pozycję w królestwie. Teraz zajmuje się nekromancją, czyli po prostu miesza w żywotach zmarłych - pomyślał książę. Musi kiedyś bardziej zainteresować się tą sprawą, ale teraz0¦
-0¦zabrał ze sobą Dokvera, a ja zostałam sama. Och0¦pamiętam to tak dobrze! Błąkałam się po lesie przez kilka dni. Byłam taka zmęczona i zmarznięta0¦głodna i spragniona. Wreszcie straciłam przytomność. Nie wiem co się wtedy stało, ale kiedy się obudziłam stał nade mną Ari04˘evel0¦mówił coś do mnie,0¦ale ja nie rozumiałam0¦później po prostu złapał mnie za rękę i wprowadził tutaj. Od tamtego czasu to jest mój dom. Kiedy trochę podrosłam często chodziłam w miejsce gdzie teraz stoją ruiny mojej rodzinnej wsi0¦zabrałam stamtąd kilka rzeczy0¦miedzy innymi tą lalkę - wskazała na siedzącą bez ruchu zabawkę - i kilka0¦sentymentalnych drobiazgów. Ari04˘evel nie opiekował się mną. Nigdy tego nie robił! Czasami przynosił mi coś do jedzenia, ale0¦nieważne. Nie wiem nawet, dlaczego ci to opowiadam0¦mimo to0¦dziękuję za cierpliwość i0¦eee0¦muszę już iść. Odpoczywaj0¦

Książe nie zdążył dojść do słowa. Dziewczyna szybko wyszła. Znów był sam, znów miał mnóstwo czasu na przemyślenia.


Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna
1 2 3 4 5