Całkowite Zamglenie

1 2 3 4 5 6 7
Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna

Wozy były puste. Porozrzucane wokół skrawki drogich materii i kilka ukrytych w trawie jarmarcznych wisiorków świadczyło o tym, że nie zawsze tak było, ale teraz stojące w nieładzie pośrodku lasu tabory świeciły pustkami. Nie było zaprzężonych do wozów koni, rozmawiających wesoło kupców, kosztownych towarów przykrytych białymi płachtami, wynajętych rycerzy eskortujących konwój. Żadnych gwarów, śmiechów, kłótni, żadnego dźwięku przypominającego miarowe uderzenia kopyt o twardą leśną drogę. Były wozy, ale brakowało narzekających na ceny handlarzy, ich żon dyskutujących o jedwabiach i bigosie, najemników ze zrozumieniem kiwających głową w stronę towarzysza głośno marzącego o kuflu piwa, młodych posługaczy idących obok taborów i wpatrujących się w długie miecze albo lśniące topory wojowników. Gdzieś znikł zapach końskiej sierści i wzbijany przez koła i kopyta kurz. Zamiast tego nad wozami zaległa leśna, przesycona śpiewem ptaków i słońcem cisza. Przykrywające nieruchome wozy płachty były w kilku miejscach potargane i poplamione krwią. Na ziemi leżały porzucone niedbale dwa miecze, obydwa złamane i nie nadające się już raczej do użytku. Resztę broni zabrano.

Zsiadł z konia, jeśli koniem można było nazwać starą, ledwo zipiącą chabetę, ostatnie zwierzę, które zostało w stajni po zaprzęgnięciu wypełnionego towarem wozu. Nie szukał nikogo, zbójcy zaciągnęli wszystkie zwłoki w jedno miejsce i tam właśnie znalazł rodziców. Chciał tylko popatrzeć na tę scenę z bliska. Myślał, że może usłyszy szczęk broni i wrzaski zabijanych bez litości, ale nic takiego nie nastąpiło. Spojrzał na starą klacz, która korzystając z chwili spokoju z zadowoleniem świeżą trawę. Chyba będzie musiał ją tu zostawić, bo nie dotrze do miasta na tym zwierzęciu. Zresztą nie będzie mu już potrzebna.

Śpiew ptaków ucichł, powietrze jakby zgęstniało, poczuł na twarzy dziwną, przejmującą dreszczem wilgoć. Wiatr szumiał cicho, a każdy podmuch zdawał się nieść ze sobą jakiś tęskny, błagalny szept. Otrząsnął się. To tylko wrażenie. Trzeba iść. Westchnął i postąpił kilka kroków do przodu. I wtedy wydało mu się, że rozróżnia słowa, które niósł ze sobą każdy wilgotny podmuch.

Pomóż mi...

To nie mogła być prawda, to tylko złudzenie. A jednak szept powtarzał się ciągle, uparcie tęskny, bezwzględnie smutny, przejmował całe ciało dreszczem. Coraz głośniejszy. Coraz mocniejszy...
Nie miał pewności, czy to on krzyknął, czy głos. Ale ktoś na pewno.

*

Findiratto powoli odzyskiwał świadomość, ale starał się jak najdłużej pozostać w tym dziwnym stanie półtrwania i jak najpóźniej oprzytomnieć do końca, żeby odwlec moment ponownego obudzenia się na brudnej ulicy. W końcu trzeba było jednak otworzyć oczy i pozbyć się resztek wciąż powracającego koszmaru. I tu spotkało go zaskoczenie: zamiast wilgotnych oparów zobaczył ciepłe, przytulne wnętrze jakiegoś pokoju. Zamiast na ulicy leżał w miękkiej pościeli. A zamiast strażników idiotów podeszła do niego ciemnowłosa kobieta z wilgotną szmatką w ręce. Była dość wysoka, w średnim wieku, niezbyt ładna, ale jej rysy były tak anielsko łagodne a uśmiech tak życzliwy, że sam jej widok działał kojąco. Przyłożyła mu do czoła chłodny kawałek materiału. Fin spróbował coś powiedzieć.
-Ćśś...- szepnęła spokojnie- Jeszcze nic nie mów.

W głowie czuł tępy, ćmiący ból, już nie tak ostry jak poprzednio, ale tak samo dokuczliwy.
-Prześpij się- poradziła mu kobieta i wyszła z pokoju, zapominając zamknąć drzwi, tak że Fin mógł usłyszeć dochodzące z korytarza głosy.

-Obudził się- rzekła kobieta.

-To dobrze. Przeżyje- usłyszał chropowaty głos, należący do jakiejś staruszki.

-A co z...

-Z tamtym, który leżał pod karczmą? Nie żył już, kiedy go znaleźli. Przynieśli go do mnie martwego.

-Więc czemu im tego nie powiedziałaś?

-Zastanawiałaś się czasem, dlaczego ludzie chętniej przychodzą do mnie niż do tego uczonego doktora z sąsiedztwa? Dlatego, moja droga, że ja wiem dużo więcej od niego, nie o leczeniu, tylko o ludziach. Nie podobały mi się te zwłoki i miałam rację.

-To znaczy że...

-Nie bój się- roześmiała się dziwnie staruszka. Było coś niemiłego w jej głosie- nie pokroiłam go. Ale wiem, co go zabiło. I ty pewnie też chcesz wiedzieć, tylko się nie przyznasz, więc ci powiem tak czy tak. Trucizna, ta sama którą dostał ten twój rudzielec. I podana w ten sam sposób.

-Nie chcę tego wiedzieć. To nie jest moja...

-Chcę tylko powiedzieć, żebyś uważała. Bardzo uważała. Na siebie, dzieci i tego tam dziwaka. A teraz idę, zajrzę jeszcze jutro.

-Nie napijesz się czegoś?

-Napiję, ale u siebie. Mam sporo roboty. Idę kochanie i pamiętaj, co ci mówiłam.

Głosy oddalały się coraz bardziej i nawet jeśli kobiety rozmawiały dalej, to Fin nie usłyszał już nic więcej. Postanowił wstać i właśnie usiłował unieść się na poduszce, kiedy do pokoju ktoś wszedł. Była to owa rezolutna dziewczynka, która go tu przyprowadziła. Podeszła do jego łóżka i zaczęła coś mówić, jak zwykle bardzo szybko i pewnym siebie głosem. Findiratto znów przyglądał się jej rysom i znowu wydały mu się jakieś dziwne. Było w nich coś niepokojącego i tylko łagodne spojrzenie ciemnych oczu, zapewne odziedziczonych po matce łagodziło to wrażenie, tak że na pierwszy rzut oka trudno było coś zauważyć. Ale Fin był spostrzegawczy, a przynajmniej za takiego się uważał.

-...no i wtedy stara Ninde jak cię zobaczyła to zaczęła krzyczeć, że po co włóczęgów do domu przyprowadzamy i w ogóle w taką pogodę dzieci nie powinny wychodzić a ja siedziałam i nic nie mówiłam chociaż wiem że mama i tak mnie puści kiedy będę chciała ale się nie odezwałam bo starą Ninde lepiej nie denerwować a ja zresztą nie chcę bo ją lubię chociaż trochę zła jest no i ona powiedziała jak cię zbadała na jakieś tam swoje sposoby że to trucizna i strasznie groźna i w ogóle cud że żyjesz i nie wie jak to się stało bo każdy po tym umiera a ty nie no i w ogóle skąd w tobie ta trucizna dopiero później się okazało, że to z jakiegoś skaleczenia i ten chłopak co leżał wtedy na ulicy kiedy zemdlałeś przed domem też to miał tak chłopaki mówili i że to wszystko dziwne a znaleźli go tamci dwaj co cię zostawili- wyrzuciła z siebie jednym tchem. Fin popatrzył na nią z podziwem. Musi mieć mocne płuca. Albo wprawę w mówieniu w taki sposób, aby rozmówca nie miał szansy przerwać. Przydatna umiejętność dla osoby w tym wieku. Nie od dziś wiadomo, że dzieci nikt nie słucha.

-A jak ty masz w ogóle na imię?- zapytała dziewczynka wlepiając w niego swoje wielkie oczy. "Nie- pomyślał- kolor i kształt się zgadza, ale to podejrzliwe spojrzenie jest zupełnie inne. Zresztą, co ja mogę wiedzieć, widziałem ta jej matkę przez chwilę budząc się ze snu... a właśnie!"

-Jak długo spałem?- zapytał.

-Nigdy nie odpowiadasz na pytania?

-Odpowiadam. Mam na imię Findiratto. A teraz ty.

-Spałeś cały dzień i noc, przyprowadziłam cię tu wczoraj.

-Dziękuję- rzekł nieoczekiwanie nawet dla siebie samego.

-Za co?

-Że mnie uratowałaś.

-Drobiazg- rozpromieniła się- Nie można zostawiać ludzi we mgle- dodała starając się nadać swemu głosowi poważny ton.

-No, teraz już na szczęście nie ma mgły.

-Jak to nie ma?- zdziwiła się- Jest! Całe miasto o tym mówi to znaczy w domach bo nikt już nie wychodzi wszystkie karczmy pozamykane jedna karczma na całe miasto i zapchana jak nigdy bo każdy chce poplotkować bo w końcu ten chłopak nie żyje i stara Ninde mówiła że to trucizna chociaż ci co się tym zajmują jej nie zapytali i w ogóle w nic nie wierzą a ludzie mówią że to wszystko Mór.

-Jaki mur?- spytał Fin, który sądził iż nie dosłyszał dobrze chociaż starał się jak mógł nadążyć za słowami dziewczynki.

-No Mór! Przychodzi i zabiera ludzi jak czynią źle, tak mówił kapłan i jeszcze że przychodzi po grzeszników. I wszyscy to mówią ciekawe skąd to wiedzą skoro przez ta mgłę nikt prawie nie był w świątyni to znaczy ja byłam ale mało było ludzi. I że tą mgłę to bogowie zesłali i że w tej mgle Mór chodzi i zabiera grzeszników. Wszyscy to wiedzą tylko stara Ninde mówi że to bzdura i ci strażnicy przebrani na czarno co śledztwo prowadzą w przebraniu żeby nikt nie wiedział że są strażnikami ale i tak wszyscy wiedzą więc ja nie wiem po co.

-Elerosse, idź do kuchni- rzekła matka dziewczynki wchodząc do pokoju- Przepraszam. Ona jest niemożliwa- dodała dobrotliwie patrząc na córkę. "Nie- pomyślał Fin- ona ma te same oczy, ale zupełnie inne spojrzenia. Takie łagodne i jakby... smutne?"

-Nie wstawaj- rzekła do próbującego się podnieść Fina- to znaczy... niech pan nie wstaje.

-Bardzo pani dziękuję za wszystko, ale musze kiedyś wstać- uśmiechnął się- Może mi pani powiedzieć, gdzie jest siedziba oficera werbującego? Przyszedłem do tego miasta, aby zaciągać się do wojska.

Kobieta zmierzyła go nieco krytycznym spojrzeniem.
-A nie za młody pan jest? Zresztą, teraz w mieście ogłoszono stan wyjątkowy. Z powodu mgły niemal wszystko jest zamknięte. Siedziby wojskowe pewnie też. Jeśli bardzo panu zależy, to mała pana zaprowadzi, chociaż wątpię, by było otwarte. Ale nie dziś, pan musi jeszcze wyzdrowieć.

-Jestem zupełnie zdrowy, proszę się o mnie nie martwić- rzekł Findiratto usiłując podnieść się. Kobieta westchnęła.

*

Posiłek upływał w milczeniu. Przy drewnianym stole prócz Ireth, Elerosse i ich matki siedział Fin. Ireth patrzyła z niesmakiem na jego długie, sztywne włosy, które nijak nie chciały dać się ułożyć, choć jego matka, kiedy jeszcze żyła próbowała okiełznać je na różne sposoby. Ubranie przybysza wskazywało na człowieka, który bardzo chciał uchodzić za wojownika, choć w istocie nim nie był i wbrew wszelkim wysiłkom zdradzał to na każdym kroku. Spodnie z ciemnego sukna, ciemnozielona koszula wiązana pod szyją, długa dziwnego kroju kamizelka i pas, który miał wyglądać na rycerski, choć w istocie z daleka widać było, że w całym swoim skórzanym życiu miecz widział może raz i to z daleka- strój syna kupca, który za nic nie chciał zająć się handlem. Ireth szczyciła się tym, że potrafi ocenić człowieka na pierwszy rzut oka. Findiratto nie został oceniony zbyt pochlebnie. I czuł to. Starał się nie zauważać spojrzenia dziewczyny, ale tylko niezbyt dobre samopoczucie ratowało go przed zagotowaniem się od środka.

Elerosse tymczasem przypatrywała się nieznajomemu z zaciekawieniem, szczególną uwagę zwracając na jego wąskie, mocno zielone oczy, teraz zamglone jeszcze resztkami nie do końca zwalczonej choroby. Zawsze uważała, że zamiary człowieka można naprawdę poznać tylko patrząc mu w oczy. Oczy nie kłamią.

-Ireth, przymierzyłaś już suknię? Pan Saeros pisał, że ma nadzieje ujrzeć cię w niej na balu...

-Przymierzyłam, mamo- odparła Ireth starając się ukryć zniecierpliwienie- Leży bardzo dobrze.

Znów zapadło milczenie przerywane stukaniem łyżek o miski z zupą.

-Więc chce się pan zaciągnąć do wojska?- zagadnęła matka dziewcząt

-Tak, proszę pani.

-Jest pan pewien? Taki młody człowiek... służba bywa niebezpieczna.

-W wojsku są potrzebni młodzi ludzie. A ja nie mam nic do stracenia.

-Przepraszam.

-Nic się nie stało. Naprawdę. Nie uciekam przed niczym, droga pani, ja po prostu nie mam innego wyjścia. Coś trzeba w życiu robić.

-Rozumiem i przepraszam za moją natrętność. Ellerose odprowadzi pana do kwatery oficera poborowego, chociaż powtarzam, iż nie sądzę by dziś przyjmował. Ireth też pójdzie.

-Ale...- Ireth omal nie udławiła się zupą. Matka zwróciła się do niej łagodnie.

-Proszę cię, kochanie. Elle sama nie może wracać do domu w taką pogodę.

-Tak- mruknęła Ireth patrząc z niechęcią na Fina- oczywiście.

*

Marmurowa posadzka ratuszowego korytarza drżała od ciężkich kroków. Okolona rudawą szczeciną łysina burmistrza błyszczała od potu. Za niską sylwetką najważniejszego człowieka w mieście sunął jak cień wysoki młodzieniec z uwagą przysłuchując się rozmowie burmistrza z małym człowieczkiem ubranym w bogato zdobioną szatę. Obaj wyglądali na bardzo zdenerwowanych.

-Tak nie może być!- krzyczał burmistrz, aż trzęsły się obite kosztowną tkaniną ściany- Ja rozumiem, że takie wypadki się zdarzają, nie brakuje rzezimieszków na świecie, czasem nawet udaje im się uciec, ale to! Żeby dziedzic jednego z najznamienitszych rodów kupieckich w mieście ginął na ulicy, a sprawca dzień po wypadku nie wisiał w najbardziej widocznym miejscu, mało tego, nie przebywał nawet w lochu! Patriarcha rodu Alcarin niepokoi się wielce. Jeśli nie złapiemy sprawcy albo nie znajdziemy wytłumaczenia tego wypadku, które byłoby bardziej przekonujące niż wszelkiego rodzaju Mory, zmory i inne zjawy nie z tego świata, to może być z nami krucho. A z tobą już na pewno!- spojrzał na idącego obok prefekta tajnej milicji miejskiej.

-Mam odpowiedniego człowieka- rzekł prefekt zignorowawszy groźbę- Były mnich z klasztoru na Górze Różanej.

-Z tych, co tam siedzą i modlą się od rana do nocy czy z tych co wędrują i nawracają innych?- spytał burmistrz patrząc podejrzliwie na prefekta.

-Z tych wędrujących. Ale jak mówiłem, nie jest już mnichem- odparł tamten.

-Chcesz mi powiedzieć, że powierzasz tę sprawę zbiegowi z najdziwniejszego klasztoru w tej części świata?

-Nie- uśmiechnął się prefekt zimno- Chcę powiedzieć, że powierzam tę sprawę najinteligentniejszemu agentowi w tym mieście.

-Ha, zobaczymy- mruknął burmistrz, ocierając pot z łysiny- A jak się ten były mnich nazywa?

-Gladior Ar-Feiniel.

*

Ireth posuwała się we mgle obok Findiratta, starając się mimo wielce ograniczonej widoczności iść tak, aby "włóczęga" (jak go w myślach nazwała) nie miał wątpliwości, z kim ma do czynienia. Trzymała głowę najwyżej, jak to było możliwe i choć mleczne opary zalewały jej oczy tak iż musiała je mrużyć, a idący obok przyszły wojownik był od niej o głowę wyższy robiła wszystko, aby patrzeć na niego z góry. Ellerose posuwała się tuż przy murach, szukając znajomych punktów orientacyjnych, takich jak rzygacz w kształcie gargulca z odłamanym nosem albo wybite wczoraj okno u krawca.
Findiratto starał się nie zauważać min Ireth, które jednoznacznie pokazywały jej stosunek do tej całej wyprawy. W końcu jednak nie wytrzymał.

-Słuchaj, wcale nie musiałaś iść. Mogłem sobie poradzić sam.

-Musiałam, ktoś musi pilnować Elle. Zresztą nic ci do tego- prychnęła.

-To zawróćcie obie, jakoś trafię. Albo zostań z nią. A jak już tu jesteś, to bądź uprzejma nie demonstrować swojego niezadowolenia- warknął.

-Mogę demonstrować co mi się podoba i nie będzie mi żaden...

-Żaden kto?- Fin odwrócił się gwałtownie i spojrzał groźnie w niebieskie oczy Ireth, o ile oczywiście w takiej mgle groźne patrzenie w oczy było możliwe- Włóczęga? Już ci mówiłem, księżniczko, wcale nie musisz temu włóczędze pomagać. Będzie mu nawet bardzo miło, jeśli łaskawie pozwolisz mu nie oglądać swojego ślicznego oblicza.

-Słuchaj no, nikt tak jeszcze do mnie...

-Oczywiście, że nie. Wybacz, że nie klękam ale kiepsko się czuję i nie wiem, czy bym się podniósł.

-Och, to... to jest...- Iterh kipiała ze złości, ale nagle zabrakło jej słów i nie potrafiła znaleźć odpowiedniej riposty. Idąca z przodu Elle parsknęła śmiechem.

-On jest lepszy od ciebie, Ireth. Powinnaś mu powiedzieć, że nie wygląda ani na takiego, co by klękał przed damami, ani na takiego, co by się mógł poczuć jeszcze gorzej.

Ireth prychnęła z największa pogardą, na jaką ją było stać i postanowiła nie odzywać się do nikogo. Jej siostra miała bardzo denerwujące zwyczaje: nie dość, że włóczyła się z chłopakami po całych dniach robiąc nie wiadomo co, nie dość że rzadko odpowiadała na pytania kogoś innego niż mama i zazwyczaj w ogóle milczała, nie dość, że jak już zdecydowała się mówić, to wyrzucała z siebie gwałtowny, niepowstrzymany niemożliwy do całkowitego zrozumienia potok słów, to jeszcze co jakiś czas wtrącała krótkie, dziecięco naiwne, ale zadziwiająco celne uwagi. Głupi rudzielec. Ona nigdy nie będzie piękna, wyrośnie na chudą, krzykliwą przekupkę. A ten przybłęda... cóż, jeszcze się z nim policzy.

Findiratto szedł szybkim krokiem, przynajmniej na tyle, na ile pozwalała mu spowijająca miasto gęsta zasłona. Był zły. Najpierw spotkało go najgorsze w życiu nieszczęście, potem ktoś lub coś próbowało go zabić, pogoda próbuje pokrzyżować mu plany, a teraz jeszcze musi wysłuchiwać prychnięć zadzierającej nosa miejskiej piękności. Miał ochotę ją udusić. Jeszcze tego mu do szczęścia brakowało, żeby jakaś... ech, szkoda słów. Starał się nie myśleć o zrzucaniu Ireth z krawędzi bardzo głębokiej przepaści i rozejrzał się dookoła. A dookoła była mgła. Chłodna, biała wata wijąca wokół twarzy się jak tysiące węży, sięgająca cienkimi mackami przez nos i usta aż do głębi umysłu, usypiająca, hipnotyzująca. Jednolita jeszcze przed chwilą ściana zdawała się teraz tańczyć jak dym kadzidlany, mleczna zasłona stała się gęstą kotarą pajęczyn, lepką i ciągnącą się. Zdawało się, że kłębiące się opary usiłują przybrać jakiś określony kształt. I szepczą. Jakby mgła niosła słowa gdzieś spoza granic rzeczywistości, jakby stała się pomostem między jawą a snem i wszystkie mary i cienie przechodziły po tej pajęczej nici do realnego świata, wzdychając cicho...

Pomóż mi...

Fin drżał, usiłując złapać oddech. Chciał coś powiedzieć. Chciał krzyknąć. Chciał uciekać. Ale nie mógł się odezwać ani poruszyć. I wtedy usłyszał wrzask.

Elle stała koło leżącego na bruku mężczyzny z przerażeniem w oczach. Ireth wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. Fidniratto uklęknął i drżącymi rękami delikatnie odwrócił leżącego. Przyłożył ucho do jego twarzy. Była zimna, podobnie jak reszta ciała. I to nie z powodu panującego na zewnątrz chłodu. Mężczyzna nie oddychał.

Z daleka dobiegły ich głosy zmierzających na miejsce wypadku miejskich gwardzistów. Oni też usłyszeli krzyk.

*

Gladior Ar-Feiniel stał przy oknie i patrzył w dal zamyślonym wzrokiem. Nie dlatego, że coś tam widział- przed nim była jedynie ściana gęstej mgły. Ale patrzenie w dal zamyślonym wzrokiem należało do nieodłącznych atrybutów sławnych detektywów i Gladior tym widział. Niegdyś robił to, żeby dobrze wypaść przed publicznością, która zwykle składała się z niego samego i dość często także z jego asystenta- Lindala. Czasem dołączał do nich przesłuchiwany, a podczas każdej premiery przedstawienia "Rozwiązana zagadka kryminalna" także spora ilość związanych ze sprawą osób. Tak, kiedyś robił to specjalnie, patrzenie w okno zamyślonym wzrokiem należało do rytuału. Teraz czynił to bardziej z przyzwyczajenia niż dla efektu. A czasem, właściwie coraz częściej, łapał się na tym, że patrząc w dal zamyślonym wzrokiem zamyśla się naprawdę. I że widoki, w jakie się wpatruje bywają całkiem ładne. Ale dziś robił to tylko i wyłącznie z przyzwyczajenia. Niemniej jednak na Findiratcie wywarł tym spore wrażenie.

Znajdowali się w dość dużym, ale beznadziejnie urządzonym pokoju, w którym większość przestrzeni zajmowały zbyt wielkie, ozdobne meble z dębowego drewna, a pozostałą część- porozrzucane książki i pergaminy. Na ścianach wisiało kilka pięknych obrazów, było nawet kilka rzeźb, ale honorowe miejsce zajmował mały stolik, na którym oprócz zdobnych pucharów stały opróżnione w różnym stopniu butelki z ciemnego szkła. Fin zajmował miejsce przed masywnym biurkiem, za którym jeszcze przed chwilą siedział Gladior. W cieniu pokoju można było dostrzec pulchną sylwetkę Lindala.

-Więc znaleźliście go martwego. Szliście w stronę Kwatery Głównej Miejskiej Gwardii, żeby zobaczyć się z oficerem poborowym. Dziś. W taką pogodę zamierzałeś wstąpić do wojska i potrzebne ci były do tego młoda kobieta mała dziewczynka...

-Nie znam tego miasta...

-I dlatego wybierałeś się je zwiedzić we mgle.

-Nie, wybierałem się...

-Do Kwatery Głównej. Akurat dziś, kiedy jest zamknięta.

-Nie wiedziałem...

-Że jest, ale przecież burmistrz wydał polecenie, aby nikt nie wychodził z domu bez wyraźnej potrzeby i każdy spotkany na ulicy człowiek może być zatrzymany.

-Nie wiedziałem...

-Ale te młode damy wiedziały, bo przecież tu mieszkają. A ty, z tego co mi wiadomo, mieszkasz razem z nimi.

-Ale...

-Może mi to wszystko wytłumaczysz? Tym razem, dla odmiany, mówiąc prawdę.

Findiratto zacisnął zęby. Patrzył spode łba na oficera śledczego, który właśnie odwrócił się od okna i przyglądał się Finowi badawczo. Miał ciemne, kręcone włosy opadające na ramiona, orli nos, niedokładnie ogoloną twarz o nieco ciemnej karnacji i łagodne czarne oczy. No, może łagodne to za dużo powiedziane... ale spokojne na pewno. W ogóle z całej jego postaci emanował dziwny, nieco apatyczny spokój. Wydawało się, że ten człowiek myśli wolno i nie do końca rozumie, co się wokół niego dzieje, a jeśli już, to nie bardzo go to obchodzi. Pewnie dlatego nie chciał przyjąć do wiadomości tego, co powiedział mu Findiratto.

-No, to jak będzie?- zainteresował się Gladior.

-Nie mam nic więcej do powiedzenia- Findiratto spuścił głowę. Opowiadanie o zagadkowych szeptach nie miało sensu.

-Tak?- uniósł brew- ciekawe...- dodał cicho, jakby do siebie. Fin pomyślał, że oficer śledczy albo całe życie ćwiczył przybieranie zagadkowego wyrazu twarzy, albo ma do tego wrodzony talent. Westchnął. Teraz będzie sądzony za zabójstwo i to razem z Ellerose, którą zdążył już polubić i Ireth, którą co prawda zdążył już serdecznie znienawidzić, ale perspektywa wspólnego wiszenia na szafocie jakoś tę nienawiść łagodziła. Gorączkowo szukał jakiegoś sensownego wytłumaczenia, którym mógłby się wyłgać, ale nie znalazł żadnego. Zresztą, zaraz przesłuchają Elle i ona powie im co innego.

Wracał do celi prowadzony przez strażnika i czuł tylko rezygnację.

*

Tymczasem miasto spało. Tak, jak człowiek we śnie wcale nie umiera, tylko prowadzi inne życie, którego tajemnice zna tylko on sam, tak miasto, w którym mieszkają jeszcze ludzie nie umiera nigdy, życie nadal tętni w żyłach jego ulic, ale jest inne, sekretne, pełne szeptów i ukradkowych spojrzeń. I kipi, bardziej niż zwykle. W karczmach, gdzie wszędobylska mgła nie miała wstępu, w świątyniach rozjaśnianych łagodnym blaskiem świec, w domach, wszędzie gdzie tylko można ludzie zbierali się, aby rozgorączkowanymi głosami przekazywać sobie najnowsze wieści. Co bardziej przedsiębiorczy zajęli się pokątnym handlem mniej lub bardziej niezbędnymi przedmiotami, inni pełnym grozy szeptem powtarzali jedno imię: Mór. Zaroiło się od proroków wróżących koniec świata i karę za grzech każdemu, kto chciał słuchać. A chciało wielu.

***

-Mógłbyś przestać?- zapytała z irytacją w głosie. Fin przemierzał celę w tę i z powrotem już od dłuższego czasu, nie dlatego, że pomagało mu to w myśleniu, raczej z braku jakiegokolwiek innego zajęcia. Irteth najwyraźniej to denerwowało, ale Findiratto bynajmniej nie uznał tego za przeszkodę w kontynuowaniu monotonnego spaceru po wciąż tym samym odcinku podłogi. Wręcz przeciwnie.

-Nie, nie mógłbym- warknął. Ireth prychnęła szyderczo.

-Nie dość, że musimy tu przez niego siedzieć, to jeszcze to...

-Przeze mnie?- krzyknął Fin

-A przez kogo? Gdyby nie ty, siedziałabym teraz w domu i nie musiałabym siedzieć w więzieniu jak kryminalistka!

-O, biedactwo- zaśmiał się Fin szyderczo.

-Prymityw! Same prymitywy mnie otaczają! Jak oni mogli mnie tu zamknąć? Czy oni wiedzą kim jestem... to znaczy kim będę?

-A kim będziesz?- zainteresował się Fin. Nadal bolała go głowa, więc ironiczne spojrzenie jakim miał zamiar zmierzyć Ireth nie do końca mu wyszło, ale lekceważący ton głosu udał mu się pierwszorzędnie. To ją musiało dotknąć.

-Będzie "panią zastępcową burmistrza"- rzuciła milcząca dotąd Elle. Ireth spojrzała na nią złym wzrokiem i już miała coś powiedzieć, kiedy do żelaznej kraty podszedł strażnik i zaczął otwierać drzwi dzielące ich od wolności.

-Panie Ireth i Ellerose? Pan Arcamnel kazał przeprosić, że to tak długo trwało. Oczywiście są panie wolne.

Ireth posłała Finowi triumfujące spojrzenie, po czym wyszła z celi krokiem, który zapewne w jej przekonaniu był majestatyczny. Elle odwróciła się do Fina.
-Nie martw się, ty też niedługo wyjdziesz.

Findiratto też się uśmiechnął, po czym odwrócił się do ściany. Usłyszał trzask zamykanych drzwi celi.
-Wyjdę... tak, na pewno- mruknął.


Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna
1 2 3 4 5 6 7