Matelles i Aspera

1 2 3 4 5 6 7 8
Jesteś na stronie 1. Następna

Wojna Kamieni!...

Ileż niezgłębionych treści, ile wzniosłych i tragicznych zdarzeń, ile historii nieopowiedzianych kryje się za tymi dwoma prostymi słowami: Wojna Kamieni. Aby spisać cały jej przebieg trzeba by było przelać tyle atramentu na papier, ile krwi wsiąkło w ziemię podczas dwu i pół wieku trwania tego konfliktu.

Świat nasz przypomina kocioł na ogniu postawiony. Niczym bąble pary wzburzające powierzchnię wody, tak spory i waśnie wybuchają pomiędzy sąsiadami. Wszystko jedno, czy to kmiecie, czy cesarze - konflikty zawsze się zdarzą. Biada, jeśli swary ujścia bezpiecznego nie znajdą! Gdy kocioł pokrywą jest przyłożony, na której głaz ogromny ciąży, a ogień pod dnem płonąć nie przestaje, biada każdemu, kto w pobliżu się znajdzie.

Taką pokrywą kotła, jakie nasze dominium stanowi, był Drugi Pokój Tolański. Przez ponad tysiąc lat na mocy tego traktatu trzy wielkie imperia i tuziny mniejszych państw współistniały w tym świecie rozstrzygając kwestie sporne na drodze mediacji w radach ambasadorów. Zawierano setki układów i tysiące kompromisów, z których nikt do końca nie był zadowolony. Mimo pozorów stabilnej sytuacji wybuch był nieunikniony.

I oto pewnego dnia młodzik z koczowniczego plemienia Smagłych Ludzi niósł worek otoczaków przez rynek małego, sennego miasteczka. Płótno worka było stare i sparciałe. Nagle na samym środku rynku mieszek pękł, a kamienie potoczyły się wokoło. To pozornie niewarte odnotowania zdarzenie pociągnęło za sobą następne i następne, i następne... Nie minęły dwa lata, a wszystkie kontynenty pogrążyły się w szaleńczym bitewnym chaosie. Wybuchła Wojna Kamieni!

Dopiero niedawnymi laty kronikarze i mędrcy zdali sobie sprawę, że pewne drobne z pozoru wypadki, które miały miejsce pod koniec tej wielkiej wojny, były początkiem najbardziej wiekopomnych wydarzeń w całej historii dominium. Te właśnie fakty postaramy się teraz odtworzyć. Opowieść nasza zaczyna się na około czterdzieści lat przed zakończeniem Wojny Kamieni, gdy nawałnica działań bojowych osiągnęła swoje apogeum.

* * *

Elficką osadę spowijał mrok. Mgła podnosząca się znad pobliskich bagien tłumiła światło pozwalając dźwiękom nieść się dalej niż zazwyczaj. Gęste ciemne chmury nie przepuszczały nawet najmniejszego promyka księżyca czy gwiazd. Tym wyraźniej słychać było szmer każdej pojedynczej kropli wody skapującej ze strzechy w jedną z wielu kałuż. Strażnicy wytężali słuch i węch - tylko w ten sposób mogli tej nocy wykryć zbliżanie się niebezpieczeństwa, o które nie było trudno w ostatnich latach. Wioska leżała co prawda dosyć daleko od głównych szlaków przemarszu wojsk, pól bitewnych, czy linii frontów, ale kilkakrotnie musiała już odpierać ataki band maruderów i zwyczajnych bandyckich szajek, które w czasie wojny rozmnożyły się niczym wszy.

Nocną ciszę zakłócił nagle cichy plusk. Po nim nastąpiła seria kolejnych. Następne zlały się ze sobą w jeden szemrzący szelest. Zaczął padać deszcz, przechodzący stopniowo w coraz silniejszą ulewę. Osada była już nie tylko ślepa, ale także i głucha.

* * *

Szli przez bagna wąskimi ścieżynami, otuleni w ciemne płaszcze. Ich głowy okrywały obszerne kaptury. Kim byli - nikt nie wiedział. Najmniejsza gałązka nie zatrzeszczała pod ich stopami, najmniejsze źdźbło trawy po ich przejściu nie zostało złamane. Ilu ich było? Kilkunastu. Najwyżej dwudziestu. Poruszali się pewnie - odrobina upiornego światła, jaką emanowały spróchniałe drzewa najwyraźniej im wystarczała. Ich spojrzenie zdawało się przenikać mgłę, gdy pokazywali sobie w milczeniu kierunek na kolejne stabilne kępy. Nie spieszyli się zanadto, ale też nie zwalniali kroku. Szli jeden za drugim, jakby ten ich marsz był wszystkim, co ich w tej chwili obchodziło, jakby istnieli tylko po to, by iść.

Bez widocznej dla kogokolwiek z zewnątrz przyczyny, prowadząca grupę postać zatrzymała się. W ślad za nią stanęli i pozostali majacząc we mgle jak duchy. Przewodnik uniósł rękę pokazując kierunek. Jeden z wędrowców niosący w ramionach jakiś podłużny tobołek skierował się samotnie we wskazaną stronę. Pozostali czekali w ciszy.

* * *

Strażnik powoli przemierzał rozmokniętą ulicę. Co za noc! Nie byłby w stanie dostrzec ani usłyszeć intruza, póki nie wpadłby na niego. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że w taką pogodę żadni złoczyńcy nie będą w stanie tu trafić. Pieska służba... Posunął się kilka kroków do przodu i zamarł. Wydawało mu się, że dobiegł go jakiś dźwięk. Stukanie? Pewnie w którejś chacie w pobliżu głównego placu. Zapewne nic specjalnego, ale trzeba sprawdzić. Poprawił tkwiący za pasem nóż o szerokim ostrzu i ruszył w kierunku serca wioski.

Stukanie powtórzyło się. Dorenan, starszy osady, podszedł do drzwi. Może to ktoś ze straży z raportem? Odsunął rygiel i otworzył drzwi. Ujrzał wysoką, smukłą, okutaną w płaszcz sylwetkę. Już miał się cofnąć po łuk, gdy przybysz odrzucił kaptur z głowy. Dorenan osłupiał. Przed nim stał najstarszy - a w każdym razie wyglądający na najstarszego - elf, jakiego kiedykolwiek zdarzyło mu się oglądać. Skłonił się lekko.

- Ffitaj. - powiedział cicho.

- Witaj przybyszu. Co cię sprowadza do nas o takiej porze?

- Długo by móffić. Nie mam ani chffili. - starzec obejrzał się lekko za siebie usłyszawszy kroki nadchodzącego strażnika, po czym rozchylił płaszcz i wydobył spod niego zawiniątko - Masz, ffeź go. Mocą pradaffnych praff zoboffiązuje ciebie i plemię tffoje do opieki nad nim. Gdzie my idziemy, on nie da rady. Jest zbyt słaby. Nie dotrffałby. To jedyne dziecko ffśród nas. Niech ocaleje.

Tajemniczy elf oddał tobołek Dorenanowi. Był to jakby prymitywnej roboty becik, w którym spało elfie niemowlę.

- Ale...

- Nie pytaj ffięcej i nie ffstrzymuj mnie. Muszę iść.

- Powiedz mi tylko - zawołał Dorenan za odchodzącym - jak się nazywa? I czy to twoje dziecko? Lub wnuk?

- To syn mojego kuzyna - odpowiedział przybysz niewidoczny już we mgle - a zoffie się Matelles *.

Strażnik popatrzył najpierw na dziecko, potem na swego zwierzchnika.

- Zostanie z nami, prawda?

- Tak, oczywiście... - odparł Dorenan nieco roztargnionym głosem.

* * *

Minęło kilkanaście lat. Matelles dorastał w osadzie leśnych elfów. Cały czas dręczyłą go zagadka jego pochodzenia, lecz niestety nikt z wioski nie był w stanie mu w jej rozwikłaniu pomóc. Był elfem, niewątpliwie był czystej krwi elfem, ale nikt nie mógł dociec, z jakiego odłamu tego rodu właściwie pochodził. Jego wygląd wskazywał, że nie wywodził się z plemion elfów górskich, leśnych, morskich, Av-Lee, Vori, wyniosłych, czy jakichkolwiek innych znanych gałęzi rasy Quendich.

Chęć dowiedzenia się prawdy o sobie i swojej zaginionej rodzinie już w młodym wieku pchnęła go w świat. Dla niego - wytrawnego myśliwego i doskonałego łucznika - zostanie zwiadowcą w armii księcia Kurubora z Lasów nie stanowiło żadnego problemu.

Wtedy to elf Matelles wkroczył na scenę Wojny Kamieni, która zbliżała się właśnie do swojego rozstrzygnięcia.


-

#* "Matelles" - wymowa "Matel" z akcentem na ostatnią sylabę, jakby z francuska.


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8