Ofiary wojny

1 2 3 4 5
Jesteś na stronie 1. Następna

Dzień 18 roku Centaura
To co zamierzam dzisiaj napisać, powinno pozostać ściśle tajne, ale wiem, że potomni dobrze mnie ocenią. Tym bardziej, że cała operacja powiodła się nadzwyczaj dobrze. Ale to tylko świadczy o moim talencie wojennym.

Może jednak zacznę od początku. Parę miesięcy temu Jego Ekscelencja Książę Rudolf V zwołał tajną naradę, na którą wezwał szefa tajnych służb - Holina (mojego szefa zresztą), doradcę do spraw finansowych oraz maga Brunulisa, który miał zapobiegać próbom magicznego podsłuchu. Tam też Książę postawił przed zgromadzonymi bardzo poważne zadanie - przy jak najmniejszych stratach własnych podbić sąsiednie Księstwo Minotanu. Na ile mi tylko pozwala moja wiedza historyczna (a jest całkiem spora), od kilkuset lat mamy chrapkę na tamte tereny. Nic dziwnego - to niewielkie księstwo ma chyba wszystkie podstawowe bogactwa mineralne, świetne gleby oraz dostęp do morza wraz z olbrzymim portem handlowo-militarnym. Dzięki dobrze rozwiniętemu handlowi, skarbiec władcy Minotanu aż kipiał złotem.

Tak czy inaczej zostałem wtajemniczony w cały plan przez Holina. Za zgodą Księcia oczywiście, któremu zostałem przedstawiony jako najzdolniejszy pracownik służb specjalnych i najlepiej zapowiadający się strateg. Przyznam, że czułem się wtedy naprawdę doceniony. Wtedy też przyrzekłem pod karą gardła, iż nie pisnę słowa o planowanym przedsięwzięciu. Teraz jednak jestem pewien, że Książę nic by mi nie zrobił - nie po tym jak podbiłem dla niego Minotan i to tak szybko.

Kiedy jednak zabierałem się do pracy nie było mi tak wesoło. Wiedziałem, że księstwo powinno być zdobyte możliwie najszybciej przy minimalnych stratach własnych. I wiedziałem jeszcze jedno - jeśli czegoś szybko nie wymyślę albo mój plan nie powiedzie się, moje życie zakończę bardzo szybko. W końcu nikt nie lubi przegranych.

Trzy doby siedziałem nad raportami naszych szpiegów i nic! Minotan był bardzo bogatym księstwem i stać go było na utrzymanie silnej armii. Gdyby to jeszcze była ludzka albo orkowa piechota... Ale ich jednostki składały się z ogrów, krasnoludów i jeźdźców równin! Liczby w raportach mówiły więc jedno - tego kraju nie da się podbić naszą armią. Nawet jeśli nie przegrała żadnej bitwy od dwudziestu lat. A było ich niemało...

Nie wiedziałem co zrobić, ale z drugiej strony nie mogłem zawieść mojego Władcy. Zresztą jak już napisałem kosztowałoby mnie to głowę. Poszedłem więc do świątyni mając nadzieję, że modlitwa natchnie mnie w jakiś sposób. Jednak, mimo że spędziłem tam całe popołudnie, nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Wychodząc ze świątyni spojrzałem na żebraków - i wtedy właśnie bogowie wynagrodzili moje modlitwy genialnym planem. "Tak! To jest to!" krzyknąłem i z radości rzuciłem siedzącym pod świątynią ze trzydzieści szekli (starczyło im chyba na dobry miesiąc). Później pobiegłem do domu i jeszcze raz przeglądnąłem raporty. Teraz jednak pod zupełnie innym kątem...

***

Nisko nad horyzontem wisiała już duża czerwona kula słońca, a w dolinach zaczęła osiadać wieczorna mgiełka. Zza skalnego załomu wychyliła się grupka wędrowców. W okolicy, gdzie jedynymi żywymi istotami były dzikie zwierzęta, tworzyli trochę nietypowy widok. Na przedzie szedł szczupły, wysoki, ubrany w strój z miękkiej jeleniej skóry półelf; zaraz za nim dreptał mały kender w luźnych czerwonych szatach typowych dla magów; kolumnę zamykał zaś potężnie zbudowany, prawie półtora raza wyższy od kendera, człowiek. Lekka kolczuga, tarcza i sporych rozmiarów miecz jasno pokazywały, że walka nie była mu obca. Uważny obserwator z pewnością dostrzegłby malujące się na ich twarzach zmęczenie i zniechęcenie. Nic dziwnego - od świtu zrobili już spory kawał drogi, a nic nie wskazywało na to, że choć trochę przybliżyli się do celu wędrówki.

- Tu się zatrzymamy - powiedział półelf wskazując palcem ścieżkę.

Nikt się nie odezwał, nikt nie zaoponował. Nawet gadatliwy zazwyczaj kender zrzucił tylko tobołek i usiadł obok w milczeniu. Przez chwilę siedzieli nieruchomo, jakby zastanawiając się czy od razu udać się na spoczynek, czy może wcześniej coś zjeść. Widocznie jednak głód zwyciężył, bo półelf wziął się za rozpakowywanie rukzaka, a wojownik zaczął zbierać suche gałązki z rosnących obok krzaczków. Tylko kender pozostał nieruchomy, widocznie zbyt zmęczony nawet na to, by wyciągnąć sobie koc.

Kilka minut później wojownik przyklęknął nad uzbieraną kupką gałęzi i usilne próbował rozpalić ogień. Niestety, drewno było zbyt wilgotne lub zbyt świeże, więc jego wysiłki spełzały na niczym.

- Może mógłbym w czymś pomóc? - rozległ się wesoły głos kendera. Widocznie kilkanaście minut odpoczynku wystarczyło by zregenerować jego niespożyte siły witalne.

- Lagenfold, a co ty możesz zrobić? Przecież ty nie potrafisz nawet odróżnić hubki od krzesiwa. A może się mylę? - odrzekł wojownik nawet się nie odwracając i wciąż próbując wykrzesać choć trochę iskier.

- Co ty powiesz? W przeciwieństwie do ciebie, ty kupo mięsa, ja dysponuję Mocą i wiem jak jej użyć. A może już nie pamiętasz, jak załatwiłem ognistą kulą tamtą bandę goblinów? Przesuń się.

- Mam nadzieję, że nie chcesz puścić kuli w tę kupkę gałęzi. A może się mylę? - w głosie półelfa słychać było nutę rozbawienia. Lagenfold popatrzył tylko na niego i wydął pogardliwie wargi.

- Nie żartuj sobie ze mnie, bo zrobię z tobą to samo, co z tymi zielonymi wypierdkami. Ale na wszelki wypadek odsuńcie się trochę.

Wojownik wstał i odszedł kilka kroków, to samo zrobił półelf. Znali Lagenfolda bardzo dobrze, może nawet zbyt dobrze... Śmieszyło ich, gdy kender mówił o sobie jako o magu, w rzeczywistości bowiem był jeszcze początkującym adeptem Sztuki, znającym zaledwie kilka podstawowych czarów. Najgorsze było jednak co innego - Lagenfold nie miał żadnych komponentów (sprzedał je innym młodym magom), a rzucanie czarów przez wykonanie odpowiedniego gestu i wypowiedzenie skomplikowanego zazwyczaj zaklęcia szło mu trochę gorzej. Właściwie to znacznie gorzej...

Obaj przyjaciele stanęli więc w bezpiecznej odległości i przypatrywali się jak kender wyciągnął przed siebie ręce i krzyknął coś w języku magii...
Błysk oślepił ich na dobrą chwilę, a na ciele poczuli gorący powiew.

- Jasna cholera, Lagenfold, co ty wyprawiasz?! Miałeś zapalić małe ognisko, a nie wywołać pożar - powiedział wojownik przecierając oczy jedną ręką, a drugą wskazując kupkę popiołu.


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3 4 5