Opowieść Księżycowa

1 2 3 4 5
Jesteś na stronie 1. Następna

Rzekła więc mi: "Opowiem ci historię niesamowitą, która nie zdarzyła się jeszcze. Opowiem ci, co czeka miasto, opowiem ci, jaki los spotka ludzkość, bowiem dane mi jest widzieć zdarzenia przyszłe. A będzie to opowieść straszna. Ty zaś spisuj ją na tym oto pergaminie, aby ludzie wiedzieli."
Tako i wziąłem pergamin do ręki i spisałem wszystko, a teraz wam, ludzie marni, przyszłość straszliwą ukazuję"
Andemarius, "Księga Kasandryjska"

Kiedy umrę?

Najtrudniejsze, najbardziej filozoficzne, dotykające najgłębszych problemów nurtujących ludzkość od zawsze i jednocześnie najgłupsze pytanie na świecie. I nieprawda, że nie ma na nie odpowiedzi. Tylko że po jej otrzymaniu pytający i tak nie wierzy. Więc po co pytać?

Umrę bardzo niedługo.

I ta wiedza wcale nie zmieniła mojego życia. Ludziom wydaje się, że ktoś kto wie, ile zostało mu czasu powinien tym bardziej się nim cieszyć, doświadczać wszystkiego co możliwe albo starać się zrobić coś dla ludzkości. Nie uczyć się bzdur i nie zajmować byle czym, tylko uparcie podążać w wybranym kierunku, aby zostać zapamiętanym przez ludzi. Kłamstwo. Ludzie nigdy nie zapamiętują człowieka, tylko jego posąg i wypaczone przez wieki wolnych interpretacji idee. Ja wiem, kiedy umrę. Wpłynęło to na mnie tylko w ten sposób, że czując beznadziejność i pustkę całego życia popadłam w rodzaj przepełnionej cynizmem apatii. Z braku innych zajęć nauczyłam się czytać, po czym zgłębiłam wszystkie starożytne i czczone księgi opisujące przepowiednie wielkich wieszczów, urywki zdań o tysiącu znaczeń wykrzykiwane w narkotycznym szale, groźnie i poetycko brzmiące bezsensy, do których można dopasować praktycznie wszystko. Nic dziwnego, że się zawsze sprawdzają.

Ja nie wieszczę.

Nie staję na środku rynku i nie krzyczę, że miasto ogarną płomienie bożego gniewu i zastępy demonów wezmą je w swe posiadanie. Nie robię żadnego żałosnego przedstawienia, ludzie nie wytykają mnie palcami, tylko mijają obojętnie kiedy idę ulicą w ciepłe wiosenne popołudnie i nawet nie wiedzą, że spoglądam im głęboko w oczy i wiem, wiem o nich wszystko, czego nigdy nie dowiedzą się sami. Dlatego zamiast szyć, gotować, uczyć się, machać mieczem w buncie przeciwko męskiej dominacji w rycerskim świecie albo przynajmniej marzyć włóczę się po mieście, patrzę godzinami w okno i widzę te istoty którym dano kilka chwil na ziemi, tak bardzo przejęte swoim życiem, jakby naprawdę to było coś ważnego, jakby naprawdę mieli na nie wpływ. Mogłabym im powiedzieć. Jeśli znalazłaby się choć jedna osoba, która chciałaby słuchać- proszę bardzo. Mogę mówić. Nie żadne bzdury o piekielnych płomieniach i każe boskiej, tylko konkrety. Pożar, najazd, tchórzliwy książę, daremne oczekiwanie pomocy, rzeź. Daty, nazwiska. Ale nikt by nie słuchał. Odwracaliby się ode mnie z przerażeniem, nie chcąc widzieć kogoś, kto wie, że ich życie zakończy się niedługo bardzo gwałtownie. Wolą żyć w nieświadomości. A mnie to szczerze mówiąc nic a nic nie obchodzi. Wiem, co się stanie z tym miastem i wiem, że tego nie dożyję.

Mama nie rozumiała dziś, dlaczego żegnam się z nią tak czule.

Wpadnie pod koła rozpędzonego wozu i nie wróci już do domu. Ale oczywiście jej tego nie powiedziałam. Nie wiem też, czy było mi tak smutno z jej powodu, czy może dlatego, że dołączę do niej niedługo, nawet w podobny sposób. To przecież głupie. Śmierć jest nieunikniona. Miałam z resztą dwadzieścia cztery lata, żeby się na nią przygotować.

W mojej przepowiedni nie byłoby herosów z magicznymi mieczami, których przeznaczenie ciągnie jak bezwolne marionetki od urodzenia ku nieuchronnej próbie, każąc im przedtem staczać bohaterskie walki na śmierć i życie. Nie byłoby pięknych uwodzicielek, które chcą przeciągnąć ich na stronę zła, mądrych nauczycieli, którzy pokazaliby im ścieżkę prawdy i światła, złych czarownic i dobrych wróżek, straszliwych rywali i oddanych przyjaciół, pięknych księżniczek... no, księżniczka owszem, znalazłaby się. Ale nie bohater, którego narodzinom towarzyszą spadające gwiazdy i dziwne zachowanie zwierząt, który od niemowlęctwa wykazywałby nadzwyczajne zdolności. Tylko kto chciałby słuchać, że kiedyś, kiedy o zaginionym z miast skarbie nikt już nie będzie pamiętał, w pewnej małej i nic nie znaczącej wiosce narodzi się zupełnie zwyczajne dziecko...

***

Widok był wspaniały. Szeroką przestrzeń szafirowego nieba ozdabiały tu i ówdzie lekkie białe obłoczki. Złote promienie słońca oświetlały szary granit skał, czyniąc przyprószoną zielonkawymi porostami przepaść jeszcze bardziej malowniczą. Na jej dnie lśniła zakręcająca rzeczka, która igrając z lejącymi się z nieba kroplami słonecznego blasku wplatała je w jasny błękit falującej wody. Brzeg mienił się wszystkimi odcieniami zieleni: od soczystego seledynu miękkiej trawy i bladość witkek wierzb moczących długie włosy w bystrej wodzie, po niemal czarne liście znajdujących się w cieniu pobliskiego lasku krzewów. Z góry wyglądało to jak fragment jakiegoś zaczarowanego obrazka. Rozciągający się nad przepaścią widok połączony z lekkimi podmuchami ciepłego wiatru zachęcał, aby skoczyć w dół i całym ciałem zatopić cię w tę ogromną przestrzeń. Przeszkadzała w tym tylko świadomość, iż nie ma się skrzydeł i byłby to ostatni skok w życiu.

-Chciałbym latać- szepnął w rozmarzeniu blond włosy młodzieniec spoglądając w dół.

-To leć- odparł obojętnie jego towarzysz, niski staruszek z krótką, siwą brodą. Siedzieli na wystającej półce skalnej, akurat takiej, aby zmieścić się na niej mogło dwóch ludzi. Półka znajdowała się mniej więcej na wysokości okazałej topoli od szczytu przepaści, na pionowej ścianie bez żadnych większych wypukłości, tak iż wspinaczka nie wchodziła w rachubę. Nie mówiąc już o zejściu na dół. Przed nimi rozciągała się malownicza, ale bardzo głęboka przepaść.

Niezwykle jasne włosy młodzieńca połyskiwały w promieniach słońca, dając wrażenie świetlistej aureoli otaczającej głowę, którą chłopak poruszał nieustannie, rozglądając się na wszystkie strony i najwyraźniej szukając pretekstu, by przerwać panujące milczenie.
-Miałeś mi opowiedzieć, jak się tu znalazłeś- rzekł w końcu. Staruszek zmierzył go wyblakłymi, ale wciąż jeszcze bystrymi zielonkawymi oczami.

-To będzie krótka historia. Nie cierpię przynudzania.

-Ja też!- ucieszył się młodzieniec.

-Zresztą, nie ma za bardzo o czym opowiadać- dodał starzec wymijająco.

Chłopak spojrzał na niego bystro.
-Każdy ma coś do opowiedzenia.

-No... właściwie masz rację. Ale niektórzy mają mniej niż inni.

-Przecież nie mamy nic innego do roboty- zauważył młodzieniec. Nie mieli. Czekanie na śmierć z głodu i pragnienia nie należy do najprzyjemniejszych zajęć, warto je więc sobie umilić rozmową, choćby mało ciekawą. Starzec zamyślił się.

-Ha, wspomnienia... niektórym wydaje się, że mają jakąś wartość, że zostaną rozliczeni za wszystko, co zrobili w przeszłości... głupcy, którzy wierzą w przeznaczenie. A ono nie istnieje i nie istniało nigdy.

-Miała być historia- przypomniał mu blondyn. Starzec spojrzał na niego z politowaniem. No tak, ci młodzi nic nie rozumieją. Wzruszył ramionami.

-Skoro i tak mamy umrzeć, więc powiem ci, kim jestem naprawdę. Nie przemytnikiem, za którego wzięli mnie strażnicy z Llod. Ci durnie pomylili mnie z kimś innym. Ja nie param się tego typu rzeczami. Jestem człowiekiem, który zajmuje się wykorzystywaniem pierwotnych sił natury dla własnych celów, który widzi i wie więcej niż zwykły człowiek, bo nauczono go, jak to robić. Magiem, jeśli wolisz.

-Naprawdę?- oczy młodzieńca stały się wielkie i okrągłe, na twarzy malował się zachwyt- Jesteś takim prawdziwym, rzeczywistym magiem?

-Nie, urojonym- parsknął starzec- Naprawdę mnie tu nie ma, po prostu masz halucynacje słońca i pragnienia.

Młodzieniec otworzył usta, kompletnie zaskoczony i zdezorientowany. Zastanowił się chwilę.
-To był żart?- upewnił się

-Owszem. Mogę już kontynuować? Dziękuję. No więc jestem, jak to określiłeś, prawdziwym i rzeczywistym magiem. Kształciłem się w Alma Liminia.

-Alma Liminia? Wieża Magów? Jedyny Czarodziejski Uniwersytet?

-Jeszcze raz mi przerwiesz i nici z opowieści- ostrzegł mag.

-Przepraszam- zreflektował się młodzieniec.

-Na czym to ja... aha, Alma Liminia. Ogromny gmach, nad którym góruje strzelista, kręcona wieża z wymyślnymi zawijasami na szczycie, pełna okien o pięknych i strasznych kształtach, zbudowana z najlepszego kamienia, starożytna, monumentalna, spoglądająca swym wszystkowidzącym okiem na ocean... górująca nad wielkim budynkiem z szerokimi korytarzami prowadzącymi do pełnych niesamowitego przepychu sal, oświetlonych kandelabrami ze złota, ozdobionych obrazami w ramach rzeźbionych w bujne ornamenty, o ścianach obitych tkaninami pełnymi wymyślnych arabesek. Taka właśnie była. A w środku czaiło się zniszczenie. Władza magiczna jest potężna. Przewodniczący Rady Magicznej to bardzo ważna osoba, z którą muszą liczyć się królowie. I dlatego zawsze znajdą się ci, którzy będą chcieli przejąć władzę nad Alma Liminia. I znaleźli się, a ja niestety dowiedziałem się o tym. Nie będę o tym opowiadał... nie ma potrzeby. Faktem jest, że spiskowcy zostali przeze mnie odkryci i dowiedzieli się o tym, a ja musiałem uciekać. Opuściłem Wieżę Magów... spisek udał się, władzę przejął Asmandell, obecny Przewodniczący. Ale to już bez znaczenia. Nikogo nie obchodzi, w jaki sposób przejął władzę. Nie mogę wrócić na Uniwersytet, ale nikt mnie nie ściga. To tak gwoli wyjaśnienia.

Alma Liminia opuściłem z żalem, ale w wielkim pośpiechu. Po dwóch dniach drogi doszedłem do Kavihni, krasnoludzkiego miasta na południe stąd... to jest dopiero miejsce! Miasto możliwości, można rzec. No i ja te możliwości wykorzystałem. Zauważono mnie po prostu, a jestem, nie chwaląc się, wcale dobry w swoim fachu. Zabrano mnie na dwór króla Celevhala trzeciego i zaproponowano posadę nadwornego maga.
-Tak po prostu?

-Nie wierzysz mi?- strzec spojrzał na młodzieńca podejrzliwie.

-Nie nie, oczywiście, że wierzę.

-No właśnie. Tak więc zostałem nadwornym magiem Celevhala. Byłem nim dosyć długo, bo jakieś siedem lat. A potem... potem uznałem, że nadszedł mój czas. Pożegnałem się z królem i wyruszyłem w dalszą drogę. Król chciał mnie zatrzymać, poczciwiec... ale ja nie umiem długo pozostawać w jednym miejscu. Dotarłem tu, do Gór Kocich. Piękny i straszny to był widok... Nie są to wysokie góry, ale bardzo zdradliwe. W promieniach wiosennego słońca zielonoszare szczyty wyglądały cudnie, jednak perspektywa przebycia ich w pojedynkę napawała mnie strachem. A jednak zrobiłem to.

-Przeszedłeś te góry sam?- krzyknął blondyn w podziwem w głosie.

-Owszem- padła obojętna odpowiedź.

-Opowiedz mi o tym! Jak ci się to udało? Spotkałeś trolle? Moja babcia zawsze mówiła, że w Górach Kocich aż roi się od trolli. I jeszcze że żyją tu takie stwory... nie pamiętam nazwy. Takie, co śpiewają i ludzie spadają ze skał...

-Nie, nie widziałem ani trolli, ale syren, które zresztą nią mieszkają w górach, tylko na skalistej wyspie i nie rozbijają ludzi, tylko statki.

-Nie prawda! Moja babcia...

-Dobrze już, niech będzie, że istnieje górska odmiana syren.

-Spotkałeś je? A zbójców? Opowiedz!

-Przeszedłem bez żadnych przygód- odrzekł starzec wymijająco-I w ogóle nie wiem, czy przeszliśmy na "ty". Tak się nie zwraca do starszej od siebie osoby.

-Przepraszam...

-I dobrze. Mówię to tylko dlatego, że denerwują mnie niewychowani młodzieńcy, oczywiście możesz mi mówić na "ty" i tak niedługo umrzemy, więc nie zależy mi na konwenansach. Na czym to ja... aha, dotarłem szczęśliwie do Llod. Przebyłem Assennih promem i minąłem bramę miasta.

-To piękne miasto.

-Do Kavihni się nie umywa. Nieważne zresztą... no a potem padłem ofiarą tej straszliwej pomyłki. Wzięto mnie za przemytnika. Mnie! No cóż, teraz już nic się na to nie poradzi. Ot, i cała historia- zakończył wzruszając ramionami.

-Bardzo ciekawa- przyznał uprzejmie chłopak, po czym spojrzał na niebo mrużąc oczy od słonecznych promieni- a teraz ja będę opowiadał.

-Jak sobie chcesz.

-No więc zaczęło się od tego, że postanowiłem zostać łowcą głów.


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3 4 5