Pętla

1 2 3 4 5
Jesteś na stronie 1. Następna

Pierwsze promienie słońca, które zwycięsko wyszły z codzienne toczonej walki światła z ciemnością padają nieśmiało na twarz. Światło, gdzie indziej źródło życia, tu potrafi rankiem obudzić delikatną pieszczotą, a w południe karać swoją ognistą ręką.
Otworzyła oczy. Jej usta bezgłośnie wypowiedziały słowa modlitwy. W jej oczach na chwilę zaplątały się łzy, które szybko osuszył wiatr.
"Czy to już dziś? " - pomyślała - "Czy gdy będzie już po wszystkim odważę się pokazać mu swoją twarz, czy odważę się powiedzieć kim naprawdę jestem? Czy dziś się wszystko skończy?"

Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że o czymś zapomniała, o czymś bardzo ważnym co nie powinno umknąć jej uwadze, ale nie mogła sobie uświadomić co to mogło być.

* *

Pół godziny później dwóch wojowników wsiadło na konie. Ruszyli w drogę bez słowa, bez zbędnych gestów. Wiatr rozwiewał ich czarne warkocze - oznaki szlachetnego urodzenia i wysokiej rangi wojskowej. Peleryny delikatnie unosiły się przy każdym powiewie wiatru. Konie szły opornie co pewien czas rżąc żałośnie.
Pierwszy jeździec był smukłym młodzieńcem o piwnych, śmiałych oczach, wąskich ustach, regularnym nosie i szpiczastej brodzie.
Drugi - bez twarzy, bez ludzkiej twarzy - ostre rysy wykute w czarnej przypominającej kamień masie i oczy wielkie, zielone, płonące dziwnym wściekłym blaskiem. "Czy to na pewno jest człowiek?"- to pytanie zadawali sobie ludzie zaraz po tym jak ochłonęli z przerażenia na jego widok. Jego sława wojownika była znana w całej krainie Meri i prawdopodobnie jeszcze dalej.
Obaj ubrani na czarno dosiadający ciemnych wierzchowców - dwa kruki, które mogłyby stanowić nieodzowną część tej jałowej krainy, gdyby nie ich czyste dusze.
Koło południa wstrzymali konie.
- To tu! Zostawmy konie i tak długo nam wiernie służyły - odezwał się młodzieniec.

Zsiedli z koni i puścili je wolno. Rumaki natychmiast pogalopowały w przeciwnym kierunku.
U podnóża gór widniało wejście do jaskini. Wojownicy właśnie tam skierowali swoje kroki.

Weszli w ciemność, na ich piersiach zajaśniały amulety w kształcie smoków o rozpostartych skrzydłach. Te jasne zielone światła rozcinały gęstą, czarną mgłę, która kłębiła się wszędzie.
Ktoś na nich czekał. Wiedział o nich od dawna, tak jak oni znali jego oblicza choć obce było im jego imię. Po latach tułaczki odnaleźli wreszcie jego kryjówkę.
Stanęli, przed nimi ciosane z kamienia wrota, a na nich krwawym blaskiem widniały symbole tworząc okrąg. Znali je obaj. Widywali w różnych miejscach, ale nigdy wszystkich razem i nigdy aż tak wyraźnie. Łzawiły im od nich oczy. W środku kręgu widniał największy i najbardziej złowrogi symbol, który był nazywany ferem albo firem a oznaczał tylko jedno - istotę złego ognia.
Wyciągnęli miecze, po których przebiegły zielone iskry.
Wrota otworzyły się wrogo i o dziwo zachęcająco. To co ujrzeli zaskoczyło ich, ale tylko na moment. Na środku sali, na kamiennej posadce siedziała mała dziewczynka i bawiła się drewnianym konikiem śpiewając piosenkę. Mimo jej czystego głosu jej śpiew był pusty i zimny. Jej włosy w pierwszej chwili wydawały się złote jak łan dojrzewającego zboża, ale tak naprawdę były siwe i rzadkie jak u staruszki.
Młodzieniec podniósł miecz zanim jego towarzysz zdołał go powstrzymać.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem!
Ostrze nie dosięgło celu, dziwna siła powstrzymała cios. Dziecko odwróciło głowę i wbiło martwe i nieludzkie spojrzenie w śmiałka. Drugi z wojowników zerwał medalion z szyi. Jego usta wymówiły zaklęcie. Rzucony medalion jak ostry smoczy kieł przeszył powietrze i wbił się w czoło małej dziewczynki. Zapadła chwila absolutnej i pełnej oczekiwania ciszy. Dziecko podniosło dłoń i dotknęło swojego czoła, jego usta drgnęły a w oczach rozpętała się burza. Ogłuszony wściekłością istoty młodzieniec upadł. Po martwej twarzy Dziecka przeszedł grymas bólu, który podsycił wściekłość. Postać zajęła się ogniem. Zielonookiemu nie dane było odzyskać swojego medalionu, który rozsypał się w ogniu. Wielki płomień ukształtował kulę, która pulsowała w oszalałym rytmie. Istota szykowała się do ataku - powiększyła się dwukrotnie i rzuciła oszalała na młodzieńca. Rycerz bez twarzy skoczył zasłaniając nieprzytomnego towarzysza. Podnosząc miecz szybko wymówił zaklęcie.
Fala ognia natrafiła na opór. Cofnęła się na chwilę, aby uderzyć ze zdwojoną mocą.
Tym razem dosięgła celu.
Ciała wojowników odbiły się od wrót. Młodzieniec już nie żył. Drugi uniósł osmoloną dłoń z pierścieniem bez kamienia, który został wyłupiony jak oko z oczodołu. W wielkich zielonych oczach dogasał już płomień życia, gdy jego prawie martwe usta poruszyły się.
Padło zaklęcie.
Dłoń opadła.

* * *

- Znów się nie udało. To już drugi raz.

- Wiem, że czasu nie można tak łatwo naginać, ale dajmy jej jeszcze jedną szansę. Mówi się do trzech razy sztuka.

- Zdajesz sobie sprawę, że PĘTLA pochłania wiele energii i many a każde takie nagięcie czasu może nas wiele kosztować.

- Więcej może nas kosztować istnienie Fire!

- Ale ona znów nie odnalazła jego niewypowiedzianego prawdziwego imienia!

- Teraz znajdzie, musi znaleźć! Inaczej i tak zginiemy.

* * * *

Otworzyła oczy, zobaczyła błękitne niebo i zieleń drzew po deszczu. Szept strumienia koił jej udręczoną duszę . Usłyszała kroki, znajome kroki a potem ręce - te stare, kochające ręce, które podniosły ją i przytuliły do serca.
Poczuła się dzieckiem...
Była dzieckiem...

Wszystko zaczęło się od nowa. Jeszcze jedna szansa, to samo życie!


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3 4 5