Przygody eksperymentującego czarodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Poprzednia Jesteś na stronie 19. Następna

Nawet najdłuższy i najszerszy korytarz kiedyś się skończy. A jeśli się nie skończy, to znaczy, że jest zapętlony. Ten nie był. Czarodzieje stanęli przed zamykającą go ścianą. Choć tak naprawdę nie była to ściana. Były to wrota - przeogromne rozsuwane wrota, z czego cała trójka zdała sobie sprawę, jak zadała sobie trud przerwania konwersacji i dokładnego ich obejrzenia. Określenie "przeogromne" pasuje tu doskonale - wracając do porównania z hobockim ratuszem, gdyby ów ratusz miał koła i znalazłoby się dość wiele koni (a może trzeba by było słoni?), aby ów ratusz uciągnąć, przejechałby on przez nie swobodnie - przodem, bokiem czy na ukos. O ile byłyby otwarte, ma się rozumieć. Były jednak zamknięte. I to na fest - nigdzie nie było ani śladu czegokolwiek, co wyglądałoby na wihajster otwierający drzwi.

Jednak można było iść dalej! Co prawda nie na wprost, ale w bok. Tam, gdzie główny korytarz się kończył, symetrycznie po obu jego stronach, równolegle do niego, widniały ciasne, prostokątne przejścia. Magowie po krótkiej naradzie zgodnie skierowali się ku prawemu z nich. Czemu akurat ku prawemu? Pewnie temu, że żaden z nich nie miał lewackich odchyłów. Tomi szedł przodem, za nic bowiem nie chciał pozwolić, by ktokolwiek inny zajął miejsce na czele niewielkiej kolumny.

Wąski korytarzyk był zupełnie ciemny. Nie było w nim żadnych źródeł światła - choćby tak niestabilnego, jak pochodzące z ustawionych w głównym korytarzu sześcianów. Tomi uniósł lekko dłonie i wypowiedział zaklęcie tworzące świecącą kulę. Błysnęło, huknęło, zadymiło, zaśmierdziało. Świetlik powstał, lecz jego blask był nierówny i migotliwy. Jego kształt zaś przypominał balon, ściskany co i raz z innej strony.

- Do licha! - sarknął Tomi odwracając się do dwu pozostałych magów - Trzeba uważać, gdy się czaruje w okolicy tak przesiąkniętej magią!

Ururam i Jacenty zahihotali.

- Co jest? - zaniepokoił się magik.

- Masz usmolony nos - wyjaśnił Więz.

Tomi zrobił okropnego zeza.

- Rzeczywiście - mruknął uwalniając zaklęcie czyszczące.

Błysnęło, huknęło, zadymiło, zaśmierdziało...

- Hmmm, chyba nie o to chodziło. Ale przynajmniej teraz i wy jesteście usmoleni! - czarodziej wyjął z rękawa chusteczkę i zaczął ścierać sadzę ze swojej twarzy.

Gdy już wszyscy trzej dokonali samooczyszczenia, ruszyli dalej. Nie uszli jednak daleko. Korytarz załamywał się krzywopadle i biegł teraz ukośnie w lewo. Chcąc nie chcąc - podążyli w tę stronę, jednak w odróżnieniu od korytarza nie biegli a szli spokojnie. Korytarz skręcił ostro w lewo po raz drugi... A wkrótce i po raz trzeci. Teraz maszerowali w przeciwnym kierunku niż na początku. Nie byli jednak pewni, czy idą dokładnie równolegle, czy też może jednak g***olegle do początkowo obranego kierunku marszu. Ich wątpliwości jednak wkrótce miały się rozwiać. Magowie znaleźli się w ogromnej, idealnie sześciennej sali, oświetlonej czterema sporymi płytami matowego szkła umieszczonymi w rogach sufitu. Lewą ścianę zamykały ogromne wrota widziane przez bohaterów już uprzednio (tyle, że z drugiej strony). W oddalonej prawej ścianie widniało kilka przejść. Dokładnie na wprost prostokątnego otworu, z którego wyszli, widniał drugi, taki sam. Z niego jednak nikt nie wyszedł.

Tomi odwołał świetlika. Błysnęło, huknęło, zadymiło, zaśmierdziało. Tym razem jednak cała trójka zdążyła zrobić unik.

- Trening czyni mistrza - oznajmił sentencjonalnie Ururam.

Jacenty tymczasem przyglądał się wrotom.

- Z tej strony wyglądają zupełnie inaczej - powiedział z namysłem.

Miał rację. Potężne rozsuwalne skrzydła były z tej strony pokryte jakby głęboko rytą geometryczną płaskorzeźbą. Magowie popadli w zadumę, usiłując dojść do tego, jaki jest sens widzianych przez nich glifów i - w ostatecznym rozrachunku - jak owe wrota otworzyć.

- Myślę... myślę... - zająknął się Tomi.

- Co myślisz?

- Nic. Na razie myślę. Ale jak już pomyślę, to wymyślę!

- Liczymy na to.

Tomi trwał w zadumie dość długo. W końcu jednak faktycznie coś wymyślił.

- Nie ma rady - oznajmił - wdrapuję się na górę. Lubiłem za młodu chodzić po skałach, które przy tych wrotach były gładkie jak szkło. Lat mi przybyło, ale umiejętności, mam nadzieję, zostały.

- A nie prościej podlecieć?

- Wiesz, jakoś dziwnie odeszła mnie ochota na czarowanie - skrzywił się Tomi i ostrożnie zaczął wspinać się po płaskorzeźbie.

Jacenty i Ururam obserwowali jego poczynania. Ich towarzysz okazał się być rzeczywiście niezłym wspinaczem. Szybko i pewnie posuwał się w górę wybierając odpowiednie uchwyty dla rąk i oparcia dla nóg. Nie minęło kilka chwil, a dotarł prawie na wysokość połowy wrót.

- Jest tak, jak myślałem! - zawołał z góry do przyjaciół - Wśród tych ornamentów ukryte są dźwignie. Niech no ja tylko dojdę, która do czego służy... - posunął się najpierw nieco w prawo, potem w lewo i w górę, potem znów ukośnie w prawo, po czym stwierdził: - To chyba ta! Trzymajcie kciuki!

- Jesteś za wysoko - zawołał Ururam Tururam - nie dosięgniemy!

- Swoje, nie moje... - Tomi był zdegustowany - I to każdy swoje własne, a nie nawzajem! - dodał na wszelki wypadek, po czym pchnął dźwignię.

Głębokie stęknięcie przetoczyło się przez podziemne sale. Jakaś potężna maszyneria, ukryta gdzieś pod posadzką, zadziałała po raz pierwszy od tysięcy lat. I choć odgłosy, jakie wydawała, były osobliwe - to przecież jednak działała sprawnie! Ogromne skrzydła wrót zaczęły się powoli rozsuwać. Tomi szybko rozpoczął odwrót, by znaleźć się na ziemi, zanim przesuwająca się płaszczyzna zniknie całkowicie poza krawędzią ściany. Jednak, gdy był już ze dwa sążnie ponad powierzchnią posadzki, postawił stopę o cal czy dwa za daleko i resztę drogi przebył w stylu zwanym dla niepoznaki "wycinaniem orła".

Gruch!!!

- Gruch? - zdziwił się Ururam - to orły gruchają?

- Ej, dałbyś spokój - Tomi podniósł się powoli masując sobie obolałe gnaty.

Rozległ się donośny szczęk - i oto wrota stanęły otworem. Za nimi widoczny był bardzo szeroki, półkoliście sklepiony korytarz pnący się łagodnie w górę. Niezbyt daleko (ale i niezbyt blisko) widać w nim było szereg zagradzających go rzygaczy.

- Tak się zastanawiam - Jacenty podrapał się w głowę - po cośmy właściwie te drzwi otwierali?...


Poprzednia Jesteś na stronie 19. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33