Przygody eksperymentującego czarodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Poprzednia Jesteś na stronie 21. Następna

Jacenty wychylił się przez barierkę i spoglądał w wir.

- Niesamowite! Naprawdę, nie przypuszczałem, że tu doo-o-ooo - i tu wydał z siebie serię coraz wyższych "o", albowiem przerdzewiała poręcz nie wytrzymała jego ciężaru i załamawszy się z nieprzyjemnym chrzęstem runęła w dół.

Czarodziej zachwiał się na krawędzi rozpaczliwie wymachując ramionami. Pewnie nic by mu to nie pomogło i poszedłby (a raczej poleciał) w ślady bariery, jednak, na jego szczęście, Tomi zdążył go złapać za szatę pomiędzy łopatkami i ściągnąć z powrotem do tyłu. Więz ciężko i boleśnie klapnął na podłogę, ale i tak było to niczym w porównaniu z tym, co mu groziło.

- Dziękuję - jęknął rozmasowując sobie okolice kości ogonowej - chciałem tylko powiedzieć, że nie przypuszczałem, że tu dotrzemy.

Gdzieś z oddali dobiegł ich głuchy odgłos uderzenia... I nagle - jakby ów dźwięk obudził jakieś drzemiące stworzenie - usłyszeli coś, co brzmiało niczym śpiewający z oddali tysiącgłosowy chór. Wielowątkowa pieśń bez słów narastała i nabierała mocy. Niezliczone linie melodyczne rozdzielały się i znów łączyły w niezaburzonej harmonii. I znowu pojawił się znany już czarodziejom, pojedynczy głęboki głos. Jacenty wsłuchał się w słowa.

- Dziwne - rzekł po chwili - śpiewa o korozji. Rozumiem doskonale. Ale... Ale za nic nie jestem w stanie przetłumaczyć.

Ururam kiwnął lekko głową.

- Ta pieśń jest w ogóle nietłumaczalna. Na żaden język, kha, kha. Co nie przeszkadza w jej rozumieniu.

- Tłumaczalna czy nie - wtrącił Tomi - mnie tam bez różnicy. Bardziej jestem ciekaw, jak mamy zejść na dno tej hali.

Jacenty wpatrywał się w przeciwległą ścianę gigantycznej komory.

- Widzicie tę ukośną linię? - zapytał w pewnym momencie.

- Tak - odpowiedzieli jednocześnie pozostali magowie.

- No właśnie, a ja jej nie widzę... Ale czuję, że musi tam być.

- I jest!

- Świetnie. Myślę, że to będą schody.

Czarodzieje ruszyli krużgankiem. Zakręcili raz, potem drugi... I wtedy zobaczyli prostokątny otwór w podłodze galerii. Strome rude schody prowadziły od niego w dół. Tomi uklęknął i przesunął dłonią po powierzchni pierwszego stopnia.

- Rdza - mruknął - zeżarte zupełnie.

Z ciężkim westchnieniem wyprostował się i postawił stopę na stopniu. Zachrzęściło nieprzyjemnie, gdy podeszwa buta czarodzieja zapadła się w zniszczoną powierzchnię. Schody zadrżały; z ich krawędzi posypały się obłoczki zrudziałego pyłu opadając powoli i rozpraszając się nim dotknęły posadzki.

- Bezpieczniej będzie, jak pójdziemy po kolei. Jeśli wejdziemy na to we trójkę, to nie sądzę, abyśmy dotarli na dół w bezpieczny sposób.

Powoli, ostrożnie i czujnie, uważając na każdy krok, Tomi schodził po skorodowanych stopniach. Jacenty i Ururam wycofali się za załom krużganka. Stamtąd mogli obserwować Tomiego, malejącą sylwetkę zstępującą ku wirowi. Mijały minuty dłużąc się obu czarodziejom w sposób okropny. W końcu hen, gdzieś na samym dnie komnaty, ujrzeli, jak mała postać odbiega od ściany wymachując energicznie rękami nad głową.

- Dotarł! - ucieszył się Ururam Tururam - idź teraz ty.

Więz skinął głową i Ruszył w ślad za Tomim. Ururam został sam. Żeby skrócić sobie nieco czas oczekiwania wsłuchał się w pieśń wiru. Jej melodia, rytm i słowa w zrozumiałym, choć nieprzetłumaczalnym języku działały na jego umysł kojąco i uspokajająco. Otrząsnął się. Miał wrażenie, że węzeł many wciąga go w złudne poczucie bezpieczeństwa. Spojrzał w dół: Jacenty już podchodził do Tomiego. "Cholera, miałem skrót świadomości - pomyślał Ururam - chyba się starzeję, skoro do tego dopuszczam." Westchnął i podążył ku schodom.

W miarę jak ostrożnie, krok po kroku, czarodziej zagłębiał się w błękitna czeluść, jego nos był coraz silniej atakowany przez ostry i stęchły zarazem zapach korozji. Schody chwiały się, zgrzytały i trzeszczały nieprzyjemnie. Przeżarte rdzą poręcze nie dawały żadnej ochrony. Ururam starał się nie myśleć o ziejącej pod nogami głębi. Lewa noga... prawa... lewa... prawa... golem nie człowiek. Czuł setki płatków rdzy pękających pod jego stopami. Pieśń wiru cichła i chrzęst jego kroków coraz wyraźniejszy w pustej sali przyprawiał go o gęsią skórkę. Prawa... lewa... prawa... już niedaleko. Cuchnęło niemiłosiernie. Poczuł jak stopień, na którym miał właśnie postawić nogę, ugina się nieco bardziej, niż powinien. Powoli, ostrożnie przesunął stopę dalej, wyginając się, żeby przekroczyć niebezpieczne miejsce. Kolejny schód na szczęście trzymał mocno. Prawa... le... trach! Stopień załamał się, a czarodziej zanurkował desperacko szczupakiem do przodu, wychodząc z założenia, że lepiej dobrze się stoczyć (choćby i po zardzewiałych schodach!), niż źle spaść. Wywinął fikołka i wylądował na podłodze spowity w chmurę rdzawego pyłu. Zaklął cicho i odwrócił się. Ostatni sążeń schodów przełamał się na pół. Czarodziej pokręcił głową. Mimo wszystko miał szczęście. Gdyby stało się to nieco wyżej...

Tomi i Jacenty już na niego czekali. Podszedł do nich otrzepując po drodze szatę i wygarniając pył z brody.

- Piękne salto Ururamie! Wszystko gra? - Tomi spojrzał na niego krytycznie.

- Nie gra. I nawet nie śpiewa. - odburknął eksperymentujący czarodziej spoglądając z ukosa na wir, który wznosił się nieco na lewo od nich.

Ruszyli w stronę środka sali.

- Phi, widać znowu się zmęczył.

- Swoją drogą - wtrącił Jacenty - nienajlepszej jakości te schody. Czas czasem, ale żeby aż tak zardzewiały?

- W obecności węzła many wody - wzruszył ramionami Tomi - czemu nie? Zresztą za czasów, gdy tę strukturę budowano, wytop żelaza był w powijakach. Pamiętacie skarb w Hoboku? Pewnie po zakończeniu budowy poukrywano nadwyżki co cenniejszych materiałów.

- To możliwe. Choć z drugiej strony te migoczące sześciany... Też wyglądają na żelazne, a nic a nic nie zardzewiały przez te całe tysiąclecia.

- Pewnie jakiś stop. Może nawet z Nienazwanym Metalem?

- Kto wie? Kesatpułgowie łebscy goście byli. Au!

Zakreślając w powietrzu malowniczy łuk Tomi przeleciał kilka sążni do tyłu i wylądował jak długi na posadzce. Jacenty postąpił jeszcze może dwa kroki do przodu, gdy ta sama (a w każdym razie podobna!) siła odrzuciła go - aż wykopyrtnął się obok Tomiego.

- Ja chyba daruję sobie tę przyjemność - stwierdził ostrożnie Ururam zatrzymując się.

- Bariera siłowa - mruknął Tomi gramoląc się do pionu - można było przewidzieć.

- I co teraz? - Więz jako najmłodszy i najmniej doświadczony z czarodziejów był mocno skołowany.

- Każda bariera ma w sobie zawarty sposób na jej przekroczenie. Idzie jedynie o to, że go nie znamy - tłumaczył Tomi.

- Kapuję.

- Są, oczywiście, sposoby, żeby bariera odsłoniła swoje tajniki, ale wszystkie wiążą się z użyciem magii. A czarowanie w bezpośredniej bliskości wiru... - Tomi skrzywił się okropnie.

- Błyśnie, huknie, trzaśnie i zaśmierdzi?

- W najlepszym przypadku. O najgorszym wolę nie myśleć.

- Hmmm - odezwał się Ururam - mamy tylko jedno wyjście, żeby znaleźć wejście, przez które Tomi osiągnie przejście. Eeee... tak. Dobrze mówię. Wyjście dla wejścia dla przejścia. To mi się udało.

- Gadaj, nie marudź!

- Dobrze już, dobrze. Musimy użyć czarów bardzo potężnych i bardzo subtelnych zarazem. Czyli - zawiesił głos - magii tensorowej!

- O żesz ty, kurczę pieczone... To ma szanse powodzenia. Parę razy uczestniczyłem w tym rytuale, choć nigdy jako wyznacznik.

- Uczyłem się tego rytu od przyjaciela teścia stryjka mojego szwagra, profesora Albina Trzmiela - mruknął niepewnie Jacenty - kilka razy nawet byłem jego świadkiem. Ale nigdy go nie współodprawiałem.

- Zawsze musi być ten pierwszy raz - dodał mu otuchy Ururam Tururam - zresztą ustawisz się na pozycji kowariantnej, ona jest najłatwiejsza. Kontrawariantną wezmę na siebie.

- No, dobrze. Przypomnij mi jeszcze, żebym nie popełnił błędu, czy w magicznych tekstach wskaźniki kowariantne stawiamy na górze czy na dole?

- Na dole, oczywiście! Jest na to prosta reguła mnemotechniczna: Jak kura chce zjeść ziarenko i robi "kooooo" to kieruje dziób w dół!

- A jak ktoś jest na kontra, to podskakuje - uzupełnił Tomi.

Jacenty postawił oczy w słup, co zapewne było oznaką intensywnego myślenia. Po chwili jednak przygładził zawadiacko swoją blond grzywkę i rzucił:

- W porządku, chyba dam radę... Zaczynamy?

- Zaczynamy - przytaknął Tomi wysuwając się nieco do przodu podczas gdy Ururam i Jacenty zajęli miejsca po prawej i lewej jego stronie, nieco z tyłu, tak że linie ich łączące tworzyły równoramienny trójkąt prostokątny z Tomim (jako wyznacznikiem) u zbiegu przyprostokątnych.

Drogi czytelniku! W tym miejscu zamierzam przedstawić w szczegółach, jak za pomocą magii tensorowej można otworzyć sobie dostęp do wiru many. Jeśli jednak tajniki i arkana tej szlachetnej dziedziny czarnoksięstwa nie interesują cię zbytnio, albowiem chcesz przygód i tylko przygód, możesz bez szkody dla zdrowia i ciągłości opowieści pominąć sporą część dalszego ciągu tego rozdziału. Jednak - uprzedzam - nie ma co liczyć na późniejsze streszczenia tego fragmentu, przynajmniej dopóty, dopóki "Przygody Eksperymentującego Czarodzieja" nie wejdą do kanonu lektur szkolnych, a co za tym idzie będzie można kupić oficjalne ściągi z tegoż dzieła.

Czarodzieje rozpoczęli zatem rytuał tensorowej magii. Jacenty postępował kowariantnie: uniósł lewą dłoń do góry i nakreślił nią przed sobą kwadrat. Następnie cofnął się o krok do tyłu i energicznie opuszczając lewą nogę w dół okręcił nią dookoła. Z prawej strony wpółotoczyła go fosforyzująca mgiełka.

Ururam natomiast postępował kontrawariantnie: uniósł prawą dłoń w dół, i nakreślił nią za sobą odwrócony kwadrat. Poprzednio cofnął był się o krok do przodu i łagodnie opuszczając prawą nogę w górę okręcił nią na wprost. Po jego lewej stronie pojawiło się jakby lustrzane odbicie, czy dopełnienie mglistej fosforyzacji wpółotaczającej Jacentego.

Tomi miał najtrudniejsze zadanie. Od precyzji każdego słowa i gestu zależało coś więcej niż tylko powodzenie ich wyprawy. Podniósł zatem powoli każdą rękę z osobna zbierając wszystkie palce razem na kształt kurzego kupra i uderzając je po czterykroć o siebie paznokciami. Potem otworzył dłonie i uderzył na płask jedną o drugą. Następnie (składając je jak poprzednio) uderzył dwa razy i znów otwartą dłonią - tym razem cztery razy.

- Krakremia spitulis aia nostre! - wykrzyknął.

Wyczarowane przez Ururama i Jacentego mglistoświetliste półkokony drgnęły lekko. Tomi podniósł wysoko lewicę, silnie ściskając i wyciągając cztery palce i kciuk. Po chwili uniósł i prawicę wkładając wielki palec do lewej dziurki od nosa trzymając pozostałe cztery palce ściśnięte razem i wyciągnięte w linii równoległej do końca nosa, zamykając przy tym lewe oko i mrużąc prawe ze znacznym opadnięciem brwi i powieki. Przez czas czterdziestu trzech uderzeń serca trzymał tak obie ręce równolegle w odstępie dokładnie dwu i półczwarta cala miedzy sobą. Potem energicznie przetarł lewe oko wyprostowanymi palcami małym i serdecznym tejże ręki, trzymając pozostałe ściśnięte i wyjąc:

- O cotrain je memboulle taquilose, comme au jalle!

Oba półkokony fosforyzującej mgły cal po calu zaczęły zbliżać się do czarodzieja. Ten zaś wyciągnąwszy w przód prawą rękę trzymając ją w takiej postaci, iż trzy główne palce miał ściśnięte w pięść z kciukiem wtulonym między palec środkowy i wskazujący. Ostatnie zaś dwa palce miał wyprężone. U lewej ręki zaś zetknął paznokieć wskazującego palca z paznokciem kciuka czyniąc między nimi pętlę. Potem na odwrót: zrobił prawą to, co wprzódy lewą, a lewą to, co uczynił był prawą. W końcu trzykrotnie obrócił się w lewo, dwukrotnie w prawo, znowu raz w lewo wznosząc dłoń jakby w geście toastu i wykrzykując za każdym obrotem:

- Issa bella maccia varghi, issa bella vinco spia!

Mglista fosforyzacja scaliła się i zamknęła Tomiego w swoim kokonie jakby wtapiając się w niego, tak iż czarodziej przez chwile wyglądał jakby był odlany z metalu. Wtedy wysunął podbródek, położył serdeczny palec prawej ręki pod szczękę i jął podzwaniać rytmicznie zębami w synkopowym rytmie 6/4. Lewą rękę zaś wyrzucił ukośnie ku dołowi - i oto barwy wróciły na jego twarz i strój, a może raczej to metaliczność spływała z niego wzdłuż wyciągniętego ramienia formując u opuszków palców ogromną kroplę. Tomi szarpnął dłonią - i oto idealna srebrzysta kula o średnicy nieco większej niż półtorej stopy zawisła w przestrzeni na wysokości jego pępka.

Teraz znowu do działania przystąpili dwaj pozostali czarodzieje. Więz wzbił się w górę, przeleciał kawałek w powietrzu i opadł z powrotem w dół. Jego zetknięcie się z gruntem zabrzmiało jak eksplozja, czy może raczej wybuch. W tym samym momencie Ururam wzbił się w dół, przeleciał kawałek po ziemi, by opaść bez powrotu w górę. Oderwaniu się jego stóp od posadzki towarzyszył odgłos implozji, czy też może wbuchu. Oba te dźwięki splotły się ze sobą - i wraz stały się widzialne, jako splątana masa, kłębowisko burych kosmyków, które zawisło za plecami Tomiego.

Ten zaś przyciągnął kciuk lewy do lewego oka wyprężając dłoń jakoby skrzydło albo płetwę i poruszając nią bardzo wdzięcznie tam i siam. Toż samo uczynił później prawą dłonią wspierając ją o prawe oko. Wokół czarodzieja zaczęły się pojawiać rozbłyskane smugi układające się jakby w muzyczne symbole. Tomi uderzył jedną dłonią o druga i dmuchnął w nie. Po czym natychmiast przytknął wszystkie paznokcie lewej ręki do paznokci prawej, rozchylając łukowato palce i podnosząc w tej pozycji ręce jak mógł najwyżej. Trwał tak przez czas potrzebny do wymówienia bezgłośnie krótkiej formułki, a następnie podniósł prawą dłoń układając ją w taki sposób, że zebrał końce wszystkich palców; lewą zaś położył płasko na piersi.

Rozświetlone symbole muzyczne spłynęły ku kłębkowi i utonęły w nim. Tomi tymczasem przykucnął i oparłszy się na obu rękach i jednej nodze drugą jął wywijać naokoło podrywając już to stopę już to jedną z dłoni, gdy rozpędzona kończyna przelatywała pod nimi. Okręcił tak w lewo z półtora tuzina razy, po czym zmienił podpierającą nogę i drugą obracać zaczął w przeciwnym kierunku hałłakując przy tym okrutnie:

- Hałła-huuu-hałła!

Kłębek przesunął się w prawo i do przodu zawisając przed lewym bokiem Tomiego. Zmętniał, rozbłysnął i nagle skrystalizował się w dwudziestościan foremny koloru najczystszej zieleni o objętości identycznej, jak stworzona uprzednio kula.

Jacenty pochylił się nieco przyłożył kciuk lewy do ust, zaś prawą dłoń położył na zadku. Po czym gwałtownie jął wciągać ustami powietrze wypuszczając je zadkiem. Po czym podskoczył do góry i stanął równo na nogach. Nad jego głową zalśnił złocisty pentagon. Zasię Ururam zdecydowanie się wyprostował kładąc lewą dłoń na ustach, a prawy kciuk na zadku. I zaczął nieznacznie wciągać powietrze zadkiem wypuszczając ustami. I podskoczył w dół stając nierówno na rękach, a pod jego głową zaczerniał pentagon srebrzysty.

Tomi otworzył nieco usta uderzając z lekka dłonią we własny policzek i wydobywając dźwięk głęboki, jakoby wychodził z powierzchni przepony; i powtórzył to dziesięć razy. I oto każdy z pentagonów stworzonych przez Jacentego i Ururama rozdzielił się na sześć, przy czym nowe otaczały równo centralny. Po czym zaczął sapać jak gąsior, by po chwili wsadzić palec wskazujący prawy do ust ściskając go bardzo silnie mięśniami wargowymi, a potem wyciągając go raptownie; a pociągając wydobywał głośny dźwięk jakby odkorkowywanej butelki, za każdym razem nieco wyższy, a powtórzył to dwanaście razy. Pentagony zaczęły sunąć ku niemu, jak przyciągane niewidzialną siłą. On zaś położył obie ręce splecione na kształt grzebienia na głowie, wywieszając język, ile tylko mógł i wywracając oczami jak koza w bólach. I wnet skrzyżował ręce na piersi wołając:

- Ejneni jodea!

Po czym położył oba wskaziciele po obu stronach ust, rozciągając gębę ile tylko mógł, a pokazując przy tym wszystkie zęby (żadnego mu nie brakowało!), oboma zaś kciukami ściągnął obie powieki dość nisko, co razem uczyniło wielce szpetny grymas. Pentagony ułożyły się w karmazynowy dodekaedr, czyli dwunastoscian, który zawisł za prawym bokiem wyznacznika.

Rytuał trwał. Kolejne foremne bryły zajmowały właściwe sobie miejsca wokół Tomiego: lawendowy ośmiościan z tyłu, lazurowy sześcian za lewym bokiem, a w końcu czworościan w kolorze głębokiego indygo przed prawym bokiem, tak iż czarodziej był otoczony przez wszystkie sześć (W tym właśnie miejscu ci z Czytelników, którzy postanowili opuścić opis tensorowej magii, powinni z powrotem zacząć czytać!). Tomi odetchnął głęboko, wielkie krople potu perliły się na jego czole. Dwaj pozostali czarodzieje też byli mocno zmęczeni, choć zadowoleni - udało się!

Tomi postąpił krok do przodu, a bryły zaczęły wirować wokół niego, coraz szybciej i szybciej tak iż w końcu wyglądały niczym rozmazany tęczowy pierścień otaczający maga. Jeszcze krok - i oto stworzony tensorowym rytuałem byt zetknął się z barierą, która rozdzwoniła się jak tysiące ksylofonów wzbudzonych jednocześnie. Czarodziej jednak nie został odrzucony. Naparł mocniej. Rozkręcone kształty krzesały iskry na niewidzialnej przeszkodzie. I nagle rozległ się pojedynczy dźwięk jak gdyby wydobyty z tytanicznego gongu. Cała bariera rozjarzyła się i jakby skurczyła. Kolorowe bryły znikły. Tomi cofnął się odruchowo, a wtedy u jego stóp wylądowało niewielkie zawiniątko, jakby ktoś cisnął mu je ze złością pod nogi. Gdy pochylił się, by je podnieść, obok wylądował długi, prosty kij. Czarodziej rozsupłał pakunek. W środku było pstrokate ubranie: kaftan, pludry, niekształtny kapelusz z piórkiem i wysokie ciżmy ze sterczącymi czubkami. Zrozumienie zagościło na twarzy Tomiego, stojący za nim czarodzieje pokiwali głowami.

Tomi szybko zrzucił wierzchnią szatę, zdjął buty i ubrał się w ten osobliwy strój. Gdy jeszcze na dokładkę nasadził chustę, w którą zawinięty był ów ubiór na kijek (w formie zgrabnego węzełka) i zarzucił tak przygotowany tobołek na ramię, wydało się że brakuje jedynie czarnego psa, który mógłby go szarpać za nogawkę.

- Jak wyglądam? - zapytał.

- Jak Głupiec - odpowiedzieli zgodnie Ururam i Jacenty.


Poprzednia Jesteś na stronie 21. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33