Przygody eksperymentującego czarodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Poprzednia Jesteś na stronie 25. Następna

(Autor uważa za konieczne poinformowanie szanownych Czytelników, że niniejszy rozdział nie popchnie akcji do przodu ani o piędź. W rzeczy samej składa się nań bowiem jedynie wspomnieniowa opowieść Bety. Jednak ze względu na to, że Beta przez czas jakiś będzie towarzyszyć eksperymentującemu czarodziejowi, zamieszczenie tu jej monologu jest niejako uzasadnione. Zresztą pozostaje również nadzieja, że czarodziejka raz wygadawszy się do woli, da - choćby od czasu do czasu - odezwać się innym.)

- Pierwsze moje wspomnienie dotyczy wody. Czystej, rześkiej i krystalicznej. Była wszędzie wokół, opływała mnie całą. Od rozświetlonej, migoczącej powierzchni, po dno ze złocistego piasku była mi domem i schronieniem. Sunęła w nieśpiesznym tempie nizinnej strugi; bardzo szybko pojęłam, że jeśli unoszę się w niej nieruchomo, dno ucieka spode mnie; aby móc być wciąż nad moim ulubionym głazem - dziś wiem, że był to ledwie niewielki kamień - musiałam płynąć. Nie mogłam pojąć, czemu dno się porusza, dopiero później pojęłam, że to prąd mnie unosi. Miałam spory owalny łepek i długi, czarny, zwinny ogonek, jak każda porządna kijanka. Kijanki są bardzo dumne ze swoich ogonków, nie wiedzieliście?

To były czasy! Pływałam w zawody z małymi rybkami, pukałam w muszle śpiących ślimaków, szperałam w zakamarkach porośniętych szuwarami brzegów. Och, oddałabym wiele, bardzo wiele, bylebym mogła choćby raz jeszcze zanurzyć się w wodach tego strumienia! Jego wspomnienie nigdy we mnie nie zgaśnie. Wśród tej dziecinnej beztroski z wolna budziły się we mnie instynkty ostrzegające przed tymi, którzy widzieli we mnie tylko smaczny posiłek. Obudziły się na czas, inaczej nie byłoby mnie tu z wami.

Dni mijały, a ja rosłam. To było takie dziwne! W zasadzie nie zauważałam tego, aż do dnia, w którym zorientowałam się, ze mam nogi. Było ich cztery. A to ci dopiero, nigdy nie przypuszczałam, że posiadanie nóg jest takie wygodne. Zafascynowana nimi zapomniałam zupełnie o ogonku, a kiedy sobie o nim z powrotem przypomniałam - już go nie było. Tak oto, niemalże z dnia na dzień ze swawolnej kijanki przemieniłam się w pełnoprawną żabę. Było to miłe uczucie, choć czegoś jakby mi brakowało. Brakuje do dziś. Czasami...

Pewnego razu nad strumień przybyło nowe stworzenie. Było duże, większe od bociana, i podobnie jak on poruszało się na dwu nogach. Miało jednak znacznie większą głowę i nie miało dzioba. Nic nie ostrzegało mnie przed nim, żaden podobny do tego stwora obraz nie tkwił w głębinach instynktu. Rozpłaszczona na kamieniu przyglądałam się owej istocie, a ona przyglądała się mnie. Gdy tak patrzyłam, stało się dla mnie jasne, że to był On; rozumiecie mnie, prawda? Odtąd zawsze go tak nazywałam; choć oczywiście z czasem poznałam jego imię, nigdy nie widziałam potrzeby by go używać, nawet teraz wydaje mi się to jakieś niewłaściwe. Czy to nie dziwne? Ale, ale, nie pozwalajcie mi wyprzedzać faktów, bo się tak zaplątamy, że do końca nie dojdziemy.

Pochylił się - i oto ujrzałam przed sobą wielkie naczynie wypełnione mieniącą się w promieniach słońca wodą. Coś tam, wewnątrz mnie, mówiło mi, że jeśli tam wskoczę, nic już nie będzie takie jak dawniej. Zrozumcie mnie dobrze - z jednej strony nieodparta pokusa posiadania własnej kałuży, a z drugiej lęk, obawa przed nieznanym. Te uczucia walczyły we mnie, aż, choć byłam przecież zimnokrwistym stworzeniem, poczułam jak krew mi się gotuje. Hihihi, czyż to nie zabawny koncept? Skoczyłam.

Szklane sklepienie zawarło się nade mną. Z zabarwioną niepokojem ciekawością obserwowałam przesuwający się za przezroczystą ścianą krajobraz, gdy On niósł mnie w nieznane. To nieznane zresztą było nieznane tylko na początku; potem zrobiło się znane, nadążacie, prawda? Potem, to znaczy jak już tam pomieszkałam jakiś czas. To znaczy to była pracownia. Jego pracownia. Pracownia, bo On w niej pracował. A ja z nim. Znaczy potem ja też. To znaczy tak naprawdę, potem zrozumiałam, że pracowałam też przedtem. Znaczy od razu. Ale wtedy, na początku, nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Dostałam wielkie, prostokątne jezioro. To jest akwarium, ale dla mnie to było jezioro. Miałam tam piasek, szuwary, kamienie i - czy uwierzycie - muszelki! Prawdziwe muszelki! Wtedy nie wiedziałam, co to jest, ale bardzo mi się podobały. Potem On mi powiedział, że to właśnie były muszelki. A jeszcze później widziałam dużo muszelek i zawsze mi się podobały. A w akwarium było inaczej niż w rzeczce. Przede wszystkim woda nie płynęła. Stała w miejscu! Było to dla mnie bardzo dziwne. I choć akwarium zawsze było czyste, a woda przejrzysta, On nie umiał, a raczej pewnie nie chciał, stworzyć mi prądu. Boczyłam się za to na niego od czasu do czasu. Miałam za to w pobliżu jednego z brzegów skałę. Wyglądała jak wielkie schody. To znaczy wtedy nie wiedziałam, jak wyglądają schody, ale teraz już wiem, prawda? I mogę porównać. Mówiłam wam już, że te schody były duże? Tak duże, że na każdym stopniu mieściłam się cała, ba, jeszcze zostawało mi sporo miejsca. Rano i wieczorem, o wschodzie i o zachodzie słońca On przychodził do mnie i coś notował. Szybko zorientowałam się, że zaznacza, czy akurat pływam w akwarium, czy siedzę na skale, a jak tak, to - na którym stopniu. Potem wychylał się przez okno, patrzył w niebo i znów cos notował. A na koniec kręcił głową.

Wreszcie pewnego ranka zdarzyło się coś niespodziewanego. O szarówce wyskoczyłam na najwyższy taras mojej skały. Stamtąd najlepiej widziałam okno, niebo było bez jednej chmurki, och jak ja lubiłam takie czyste wschody słońca! Wiecie, ta pora, kiedy różowe promyki brzasku oddają się igraszkom na jaśniejącym niebie. On przyszedł jak zwykle, ale zamiast cokolwiek zanotować, spojrzał na mnie, spojrzał na podnoszącą się nad horyzontem świetlistą tarczę - i zamiast, normalnie, poczynić notatki, cisnął swój dziennik i pióro ze złością w kąt. A na dodatek tak brzydko się wyraził... Do tej pory mam nadzieję, że nie było to o mnie. Między żabami i ropuchami jest przecież ogromna różnica, nie sposób się pomylić, prawda? Inna sprawa, że żadnej ropuchy nigdy u niego nie widziałam.

Od tej pory wiele się zmieniło. Już nic nie notował, siedział gdzieś w odległym kącie pracowni, ledwo go z mojego akwarium widziałam. Choć cały czas dbał o to, bym miała czystą wodę i tłuste owady do jedzenia, miałam nieodparte wrażenie, że mnie zaniedbuje. Och, do tej pory mi smutno, gdy wspominam te chwile. Straciłam apetyt, nie chciało mi się pływać, nawet wyglądanie przez okno już mnie nie bawiło. Aż wreszcie po kilku tygodniach - a może to były miesiące - obudziły mnie niezwykłe odgłosy: jakieś takie, wiecie, stuki-puki. Otwarłam szeroko oczy, jak to tylko żaby umieją, i ujrzałam na środku pracowni okrągły stół, którego wcześniej wcale tam nie było, naprawdę! Na jego obwodzie stało mnóstwo artefaktów, niektóre z nich widziałam po raz pierwszy. Zaś na samym środku stał spory podest. On krzątał się przy nim jeszcze przez chwilę, a potem podszedł do mnie, wyjął mnie z mojego akwarium - jakie to było miłe! - położył dokładnie na środku owego podestu i narzucił na mnie ogromny płat tkaniny, który - nie będę tu przed wami ukrywała - z lekka mnie przydusił. Potem wypowiedział zaklęcie. Znaczy on, nie płat.

Poczułam, że wszystko pode mną maleje. Szybko jednak poprawiłam sama siebie, to ja rosłam! Rosłam i zmieniałam kształt, po kilku chwilach nie byłam już żabą, ale człowiekiem. Upadłam na bok zaplątawszy się w materiał, który okazał się być nieco za dużą na mnie sukienką. Jednocześnie cały czas towarzyszyła mi świadomość, że wiem, w jaki sposób odbyła się moja przemiana. Co więcej, dokładnie wiedziałam, co robić by ją odwrócić. I wiedziałam, jak przemienić się jeszcze raz. I wiedziałam... tak... wiecie, co wiedziałam.

Znaliście go sami, wiecie, jaki był. Nigdy nie było mu dość. Wiedział, że czarodzieje wielokrotnie już przemieniali żaby w panny, ba nawet w księżniczki, oczywiście za dopłatą. Ale jemu to nie wystarczało. Widzicie, co mi zrobił?! Zamienił mnie w czarodziejkę!

Nieco zdeprymował go własny sukces. Spodziewał się, że będzie musiał uczyć mnie magii, tymczasem przez sam fakt takiej, a nie innej, przemiany ja już ją umiałam. Nie musiałam się uczyć, pojmujecie, lecz oczywiście potrzebowałam doskonalić swoje umiejętności. Pozostałam z nim jakiś czas. To były ciekawe i piękne lata. W końcu poznałam jego ostateczny cel - zostanie Wędrowcem. Zdawałam sobie sprawę - i On także - że prędzej czy później nasze drogi będą musiały się rozejść. On sam pewnego wietrznego jesiennego poranka załadował spory ładunek artefaktów na wóz - o, ten właśnie - i na pożegnanie powiedział mi, że jego pracownię i cały dom, wraz ze wszystkim, co się w nim znajduje, mogę uważać za swoje.

Potem odjechał.

Nie uważacie, że on naprawdę myślał, że może tak po prostu ode mnie odejść?! Pewnie tak myślał. Ale ja wiedziałam swoje. Nie mogłam wyruszyć za nim natychmiast, to chyba jasne, więc przez kilkanaście kolejnych dni ćwiczyłam telelokację. Twoja broda, Ururamie, to praktyczna rzecz, ale nie dla mnie, nie chcę być kobietą z brodą, to by było straszliwie głupie, nie? Dlatego nauczyłam się na pamięć rozkładu całego domu, wszystkich szafek, skrzyneczek, szufladek, skrytek... I teraz jakbym nosiła go ze sobą. Wystarczy, że sięgnę ręką - i proszę! Dzięki temu unikam wozów, sakw, toreb... Brody też.

Wyruszyłam za nim, nigdy go nie doganiając, ale nigdy też nie dając mu odskoczyć na więcej niż miesiąc drogi. Najzabawniejsze w tym było to, że On w ogóle sobie z tego nie zdawał sprawy. Długo bym mogła opowiadać wszystkie moje przygody, dziś na to czasu nie starczy, ale będzie jeszcze niejedna okazja, jadę parzcież z wami, nie wiedzieliście? To chyba jasne, że nie pozostawię żadnej jego cząstki w cudzych rękach. Nie wybałuszajcie tak oczu, bo żab z was i tak nie będzie. Wy chcecie dopaść organistę i ja też. Jasne?... Hej! Znowu zboczyłam z tematu!

Z czasem zrobiłam się nawet znana. Do tego stopnia, że i ja dostałam pismo od burmistrza Hoboku. Wtedy wpadłam a pomysł: wyprzedzę go! On na pewno tez tu przybędzie, a ja znajdę się przed nim! Genialne, co? Jak umyśliłam, tak zrobiłam. Zaraz po przybyciu zorientowałam się, że cała ta historia to jedna mistyfikacja. To była intuicja. Nie śmiejcie się, każdy ma intuicję, ale nie każdy umie jej używać. Kobiety są w tym na pewno lepsze od mężczyzn, a żaby od ludzi. Widzicie, mam nad wami ogromną przewagę. Dlaczego, w takim razie, pozostałam w pobliżu? Wir! Wiedziałam, że On będzie się starał do niego dotrzeć. I, jak widzicie, miałam rację.

Kilka dni temu omal nie wpadłam. Wracaliście wtedy we trzech. Zagapiłam się na niego i nie zdążyłam się schować. Bałam się, że mnie pozna, ale nie. Może już zapomniał, jak kiedyś wyglądałam? Nie szkodzi, jeszcze mu przypomnę. Po tym, co ze mną zrobił, nie uwolni się ode mnie nigdy. Tak, pójdę za nim choćby poza światy! Ale nie teraz. Jeszcze nie teraz.


Poprzednia Jesteś na stronie 25. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33