Przygody eksperymentującego czarodzieja

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna

Hobok nie miał w sobie niczego szczególnego. Zdawać by się wręcz mogło, że określenie 'zapadła dziura' zostało urobione specjalnie dla niego, zanim rozpowszechniło się na inne podobne mieściny. Pospolicie wyglądający ludzie przemieszczali się pomiędzy najzwyczajniejszymi w świecie domami rozmieszczonymi w nierównych odstępach wzdłuż pylistych ulic. Niektórzy przystawali na chwilę, by przyjrzeć się wjeżdżającym właśnie do miasteczka czarodziejom, wkrótce jednak wracali do swoich zajęć - wydawałoby się - uświęconych tysiącletnia tradycją. Grupka umorusanych urwisów w nadziei zobaczenia czegoś niecodziennego zaczęła posuwać się za przybyszami. Jadący na wozie Tomi uśmiechnął się lekko i sięgnął do jednej ze swoich niezliczonych skrzyneczek. Nabrał z niej pełną garść srebrzystego pyłu i rzucił ją za siebie. Jeszcze w powietrzu pył przemienił się w drobniutkie płatki. Mali ulicznicy natychmiast zapomnieli o magikach i zaczęli łapać 'skarby'. Wkrótce w tym miejscu kotłowało się całkiem spore kłębowisko ciał.

- Jak gołębie... - mruknął Ururam Tururam.

- Powiedziałbym raczej 'Jak zwykle'. - Tomi najwyraźniej lubił słowne zabawy. Rozejrzał się bacznie dookoła - Dokąd jedziemy?

- Pewnie do centrum, o ile coś takiego tutaj istnieje. Niby wygląda na to, że Hobok składa się tylko z samych peryferii, ale skoro jest tu jakiś burmistrz, to powinniśmy znaleźć i ratusz. No i jakąś gospodę, gdzie można by się było zatrzymać.

W roli centrum Hoboku występował niewielki placyk z sadzawką pośrodku. Pływało w niej radośnie trochę kaczek, zaś parę innych przedstawicielek tego sympatycznego ptasiego rodu człapało dokoła. Uwagę przybyszów zwróciły: wysoki murowany budynek oraz jego przeciwieństwo - szeroka przysadzista chałupa.

- Ratusz czy gospoda? - rzucił Ururam.

- Gospoda.

Weszli. Wnętrze karczmy nie różniło się zbytnio od innych podobnych, jakich wiele w Athanionie (a i pewnie gdzie indziej). Był jednakże pewien wyjątek: bufet umieszczony był tuż przy wejściu. Widać zapobiegliwy gospodarz dbał, by nikt nie usiadł na sali nie zamówiwszy uprzednio czegoś do jedzenia czy picia. Nad ladą na prostokątnej desce koślawymi literami wypisane były węglem nazwy potraw.

- Proszę bigos - zaordynował Ururam Tururam - dużo bigosu - dodał z
naciskiem - I... hmmm... kufel ciemnego piwa.

- A dla mnie smocze kluchy i czaj - poprosił Tomi.

- To będzie razem - oberżysta rozłożył szeroko palce u rak - cztery za bigos, dwa za piwo, trzy za kluchy i - spojrzał z uwaga w kierunku swoich stóp - sześć za czaj. Razem trzynaście ciaków.

Magicy wyjęli monety i zapłacili. Idąc w stronę jednej z dalszych ław rozejrzeli się po sali - była raczej pusta. Kilku gości wyglądało na rzemieślników, paru innych na kupców, nikt jednak nie przypominał maga. Obaj więc usiedli w milczeniu oczekując na zamówione potrawy. Po dłuższej chwili od strony pomieszczeń kuchennych doszedł ich stukot. Wewnętrzne drzwi otworzyły się i stanęła w nich dziewczyna, co do której nie mogło być żadnych wątpliwości, że była córką barmana. Miała takie same sprytne fioletowe oczy i podobne (nieco tylko dłuższe) rdzawe kręcone włosy jak jej ojciec. Jednak tym, co zwróciło uwagę czarodziejów nie była ani - całkiem ładna - twarz panienki, ani też jej - naprawdę ślicznie - haftowany fartuszek, lecz wielka taca, którą niosła w dłoniach. Stały na niej dwa słusznych rozmiarów talerze oraz dwa kufle, z których jeden buchał parą, drugi zaś ukazywał kołnierz gęstej piany. Taki widok naprawdę może ucieszyć każdego, kto od dłuższego czasu skazany był na wikt podróżny! Gdy dziewczyna postawiła posiłek przed magami, Ururam Tururam zagadnął:

- Przepraszam bardzo, czy oprócz nas są w mieście jacyś czarodzieje?

- Juści, są. Trzech. Czterech nawet. Była też jedna czarodziejka, ale
pojechała.

- O! Dlaczego?

- Stwierdziła, ze nie ma z kim gadać i już.

Ururam Tururam zmrużył chytrze swoje głęboko osadzone oczy, tak że wyglądały jak cieniuteńkie szparki.

- Niesamowita historia! - rozejrzał się dokoła - na razie nie widzę nowych gości; może opowiesz nam o tamtych czarodziejach?

- Co nie mam opowiedzieć? Pierwszy przyjechał ten tam mały. Vastin. Zaraz podyrdal do burmistrza. Ale jego nie było.

- Nie było? - Tomi uniósł głowę znad czaju.

- Przecie mówię. Nie było. Znikł. Przeddzień go jeszcze widzieli, potem już nie. A w trzy dni przyjechali dwaj następni magicy: długi i krótki. Potem czarodziejka. A potem jeszcze jeden, blond. No i oni mówili, że ich sprawa za... zaimpregowała. Ale kobita mówiła, ze nie ma czasu na bzdury. I pojechała, a oni zostali.

- I kiedy zniknął ten wasz burmistrz?

- A będzie już z tuzin dni.

- Dzięki za informacje. - Ururam wsunął dłoń w swą długą siwą brodę i z jej gęstwiny wydobył gustowny wisiorek - To dla ciebie na pamiatke.

- A co to jest?

- Amulet Odpornosci na Psa Urok. - odparł ze śmiertelnie poważną mina magik - Och! Jeszcze jedno! Gdzie można spotkać tych czterech czarodziejów?

- Mają być o zachodzie słońca. Tam, w bocznej sali. Zapłacili z góry.

Po odejściu barmanki Ururam spojrzał na swojego towarzysza jakby przepraszająco.

- Niewiele było to warte... Ale za to jak pasowało do jej sukienki!

- Ten talizman?

- Tak.

- A czemu nie powiedziałeś jej, co to jest naprawdę?

- I tak by nie zrozumiała, a w ten sposób to brzmiało znacznie mądrzej. Widziałeś, jakie zrobiła oczy?... - Ururam wyjrzał przez okno odsuwając pusty już talerz i takiż sam kufel - No, do zachodu słońca jeszcze parę dobrych chwil. Pójdę się trochę przejść.

- A ja sprawdzę, czy moje konisko ma wszelkie wygody. Mogę zerknąć i do twojego muła.

- Milo mi będzie. A jemu jeszcze bardziej.

Ulice Hoboku były prawie puste. Wyraźnie mieszkańcy przyzwyczajeni byli wstawać o świcie, by wieczory poświęcać na siedzenie w ciepłych pieleszach. Ururam Tururam wędrował niespiesznie przez główne i boczne uliczki, zaglądał do zaułków, przemykał przez podwórka. Im dłużej tak chodził, tym mniej rozumiał, co tu mogło się dziać nienormalnego. Tajemnicze pismo burmistrza, a potem jego zniknięcie budziło ciekawość. Jednak wszystko tu było tak zwyczajne! Magik żałował, że nie spytał panienki w barze o wydarzenia, które skłoniły zarządcę miasta do poproszenia czarodziejów o pomoc. Choć w sumie - doszedł do wniosku - nic straconego, zdąży jeszcze się dowiedzieć.

W zamyśleniu kopnął leżący na drodze dziurawy drewniany czerpak. Z bocznej uliczki wyskoczył kudłaty kundelek, złapał toczące się naczynie i przyniósł je Ururamowi pod nogi patrząc na niego oczekującym wzrokiem. Czarodziej odkopnął czerpak raz jeszcze. Bawili się tak przez dłuższy czas, jednak wydłużające się cienie uświadomiły czarodziejowi, że pora wracać do gospody.

- Wybacz, psino - uśmiechnął się do zwierzaka, wydobył z głębin brody kość i rzucił psu - Czas na mnie. - Z tymi słowami pośpieszył w stronę zajazdu. W miarę jak zbliżał się do celu, uśmiech zanikał na jego twarzy, oczy zaś traciły blask. Gdy otwierał drzwi przedstawiał tak pożałowania godny widok, że aż płakać się na jego widok zachciało córce właściciela. 'Cóż mogło się stać temu sympatycznemu staruszkowi?' pomyślała. Mag zaś westchnął przeciągle a żałośnie i wszedł do bocznej sali.

Przy długiej ławie siedziało tam pięciu magów. Jednego z nich Ururam już znał. Pozostali czterej byli tymi, których opisywała panienka z baru. Pierwszy był krępym gładko ogolonym brunetem. Ururam Tururam czuł, że pasuje do niego pewne określenie - ale jakie? Miał go już na koniuszku języka, lecz nie był w stanie przypomnieć go sobie. W tej postaci było cos znajomego i jednocześnie bardzo nie na miejscu. Dwaj następni magowie byli chyba braćmi. Podobni do siebie i niesamowicie chudzi różnili się tylko wzrostem. Na jednego z nich Ururam z łatwością mógłby popatrzeć z góry, z drugim sytuacja była wręcz przeciwna. Czwarty czarodziej był niepozornym blondynem. Na ławie przed nimi leżały stosiki magicznych przedmiotów. Tomi i blondyn targowali się właśnie z braćmi o jakieś różdżki, natomiast pierwszy mag siedział sam. Ururam Tururam z bolesnym wyrazem twarzy podszedł do niego i przedstawił się.

- A ja jestem Vastin - powiedział tamten osobliwie niskim, głębokim głosem. - Może się czymś wymienimy?... - wskazał na stos przedmiotów przed sobą.

- Echhhh... Możemy. - Przy akompaniamencie westchnień i pojękiwań Ururam zaczął wyciągać z sakw i fałd ubrania (a także z brody) amulety, talizmany, różdżki i inne niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia przedmioty. Widać było, że możliwość rozstania się z którymkolwiek z nich sprawia mu niewypowiedziany ból. Gdy już wyłożył wszystko, czym skłonny by się był ewentualnie wymienić, zaczął oglądać eksponaty podsunięte mu przez Vastina. Przy wielu mrużył oczy, krzywił się, niektóre wręcz odsuwał od siebie z obrzydzeniem. Przy kilku mruknął jedynie z niechęcią 'nooo, ewentualnie', wreszcie przeglądnąwszy wszystkie rzucił smętnie: - Niewiele masz tego.

- Ty też nie najwięcej. - odparował Vastin - Przy okazji powiedz mi, co ten wihajster dokładnie robi - wskazał na niepozornie ułożoną pośród amuletów spłuczkę klozetową (tak, tak, tę samą!).

- Za pomocą tego magicznego przedmiotu - opowiadał z zapałem Ururam Tururam - możesz zalać zaskoczonego przeciwnika potężnym strumieniem wody. Nie wyobrażasz sobie jak to dekoncentruje! Z narażeniem życia to zdobyłem. - posmutniał lekko - Niechętnie bym się z tym rozstał, ale cóż, bieda.

- A co byś za to chciał?

- Na przykład to - czarodziej sięgnął po leżąca opodal czapkę.

- Aż tyle?!

- No, nie przesadzaj. Przecież to się zupełnie nie nadaje do wykorzystania ani w walce, ani w czarach pokojowych. Zima idzie, muszę mieć coś nowszego na głowę niż mam - wskazał zawieszony na poręczy krzesła swój kapelusz. Istotnie był stary.

- No, niech będzie. - Odpowiedział Vastin patrząc na oba przedmioty totalnie skołowanym wzrokiem.

Ururam Tururam zebrał swoje szpeja (w tym nowa czapkę) pożegnał się z czarodziejami i poszedł do swojego pokoiku na poddaszu gospody garbiąc się przy tym jeszcze bardziej niż zwykle. Gdy tam dotarł, otrząsnął z siebie momentalnie cały smutek. Zebrał odrobinkę magicznej mocy i wykręcił w powietrzu kilkanaście radosnych piruetów oraz salt. Potem spokojnie położył się spać.

Dobranoc!


Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33