Siła i rozum!

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
Poprzednia Jesteś na stronie 7. Następna

Dawno już ucichły wieczorne trele ptaków. Nocne niebo zasnute było grubą kołdrą chmur. Leśne drzewa targane podmuchami wiatru smagały się nawzajem koronami. Szumy, trzaski, pomruki tworzyły złowieszczy klimat. Pierwsze krople spadły na ziemię. Z każdą chwilą deszcz przybierał na sile, nasączając wodą i tak już podmokły teren. Leśne bajorka wystąpiły z brzegów, przykrywając bujne mchy i torfowiska taflą wody. Wszystkie ścieżki i przejścia zostały zatopione. Zdawało się, że nikt, nawet za dnia, nie jest w stanie przebyć tych niezmierzonych bagien przy takiej pogodzie. Tymczasem w dole, w absolutnych ciemnościach bezgwiezdnej nocy sunęły setki postaci. Poruszali się szybko, jakby płynąc pomiędzy drzewami. I w istocie tak właśnie było. Ciemne płaskie i podłużne kształty wypełnione zakapturzonymi sylwetkami poruszały się żwawo, całkowicie ignorując grząskość terenu. Kierowane i popychane przy pomocy długich drewnianych tyczek sprawnie omijały rosnące na bagnisku drzewa.

Bagienne miasto Żyrap dawno już pogrążone było we śnie. Jedynie straże patrolowały mury i uliczki. Od czasu upadku Thaaru było to największe miasto w Północnej Ozanii. Zamieszkiwali tu licznie gnolle i reptilioni. Na drzewach gniazdowały wiecznie żarłoczne wiwerny. W powietrzu roiło się od boleśnie kąsających oślizgów. W licznych jamach zamieszkiwały bazyliszki o morderczym wzroku. A w miejscowych stawach, nieostrożny podróżny wciąż łatwiej mógł natknąć się na hydrę niż na ryby. Gnolle i reptilioni potrafili ujarzmić wszystkie te dzikie stworzenia i wykorzystać je w walce z wrogami. Miasto było dość rozległe położone na czterech niewysokich, ale rozległych wzgórzach przypominających wielkie żółwie, których grzbiety wynurzają się z otaczających bagien. W centrum na piątym wzgórzu o dość dziwnie stromych, jak na tę okolice zboczach stał zamek. Ze względu na trudno dostępny w tym rejonie kamień budowla ta oprócz sześciu kamiennych baszt i kilku umocnień w dużej mierze była konstrukcją drewniano-ziemną. Gruby na pięć kroków, trzykrotnie wyższy od wzrostu człowieka wał ziemi umocniony z obu stron potężną palisadą otaczał zamek. Podobne, ale o połowę cieńsze szańce otaczały całą miejscowość. Pięć umocnionych bram wiodło do miasta. Nie mury były jednak najlepszą ochroną Żyrapu. Gdyby taka twierdza stała gdzieś w suchej okolicy uchodziłaby za łatwą do zdobycia. Największym atutem obronnym miasta było jego położenie. Otoczone w promieniu wielu mil bagnami i trzęsawiskami. W przypadku złej pogody praktycznie odcięte od świata. Wzgórza w mieście również dzieliły bajora wypełnione śmierdzącą lepką mazią przypominającą naturalną smołę. Poszczególne części osady były połączone długimi drewnianymi pomostami, które w razie ataku łatwo było zablokować i bronić, a w razie konieczności zniszczyć.

Chaty gnolli stanowiły szczególnego rodzaju konstrukcję drewnianą. Opierała się ona na kilku pionowych balach. Ściany i sufit były wyplatane z giętkich gałązek licznie rosnących w okolicy krzaków wiklino podobnych. Dodatkowo sufit przykrywano darnią. Reptilioni woleli zwykłe ziemianki z centralnym paleniskiem i otworem na dym w szczycie dachu. Jedynie zabudowania wewnątrz zamku przypominały siedziby ludzkie i świadczyły o światowości miejscowego władcy księcia Walwine ze starego gnollskiego rodu Galinów.

Czas płynął leniwie. Czarna, deszczowa noc działała nużąco nawet na przyzwyczajonych do takich warunków strażników. Ich uwagę dodatkowo osłabiał fakt, że przy takiej pogodzie trudno było sobie wyobrazić, że ktokolwiek mógłby dotrzeć do miasta, a co dopiero mu zagrozić. Zresztą jeszcze parę miesięcy temu w ogóle nie wystawiano straży. Sojusz z imperium barbarzyńskim wydawał się gwarantować bezpieczeństwo. Ostatnio wobec zatargu ze smokami okazało się, że tak bezpiecznie nie jest. Przykład Thaaru i jego okolic zadziałał elektryzująco. Wprawdzie nie obawiano się bezpośredniego ataku smoków bądź, co bądź Żyrap leżał blisko trzysta mil dalej od ich siedzib, niż Thaar, ale wobec znacznego osłabienia Północnej Ozanii liczono się z możliwością agresji ze strony innych żądnych zdobyczy sąsiadów. Straże leniwie snuły się, więc po uliczkach miasta i murach, a w strażnicach dla zabicia czasu popijano. Szczególnym powodzeniem cieszył się wyrabiany przez miejscowego karczmarza trunek ze sfermentowanych nasion porastającego brzegi bajorek żyru (od niego pochodziła nazwa miasta).

Było już po północy, gdy kotara jednej z chat uchyliła się i na zewnątrz wyszedł mężczyzna. W bladym świetle ognisk, wydobywającym się z wnętrza okolicznych lepianek przez niewielkie otwory okienne wyraźnie można było dostrzec jego elfie cechy. Poprawił spodnie i uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie upojnych chwil spędzonych z atrakcyjną gnollicą.

- Och gdyby tak jeszcze nie jechało jej z ust rybami! - pomyślał.

Kim był ów elf i co robił w tej okolicy? Zaniepokojony ostatnimi wydarzeniami u sojusznika Imperator Behemot wysłał go z misją by sprawdził, co też tam się dzieje i nakłonił lokalnych władców by spróbowali się póki, co dogadać z sąsiadami. Dotarł do Żyrapu i ze względu na pogodę tkwił tu od kilku dni. A jako, że picie ze strażnikami znudziło mu się szybko, zabijał nudę zaliczaniem miejscowych piękności. Jego znany, szelmowski uśmiech bardzo mu w tym pomagał.

Teraz stał zadowolony z siebie w uliczce pogrążonej w mroku osady. Przeciągnął się, ziewnął i leniwie począł toczyć wzrokiem po ledwie widocznych w migocących światełkach domostw, zabudowaniach i murach. Właśnie widział jak dwóch strażników uzbrojonych w łuki idzie po zewnętrznym umocnieniu osady. Nagle strażnicy padli na ziemię, w chwilę potem podnieśli się szybko.

- Dwóch naraz? A to ci dopero - zaśmiał się pod nosem i ruszył przed siebie.

W tym momencie spojrzał na sąsiedni wał. Znowu dostrzegł padające i szybko wstające postacie.

- Ki diabeł?

Szybko zrozumiał, że dzieje się coś niezwykłego. To nie mógł być przypadek. Ostrożnie skierował się w stronę muru i natężył swój elfi wzrok. Tuż nad krawędzią palisady zauważył nieznaczny ruch.

- Łuk! - pomyślał.

Po szczycie wału musiał się ktoś czołgać, a końcówka przewieszonego przez ramię łuku wystawała minimalnie ponad zasłonę. Tylko elfie zmysły mogły ją zauważyć w takim mroku.

- O i następne! Dziesiątki! Całe wały są zajęte!- gorączkowo przeleciało mu przez głowę.

Kimkolwiek byli przybysze, elf nie miał złudzeń, nie przybyli tu pokojowo.
Ostrzegawczy okrzyk rozległ się w nocnej ciszy.

- Wróg w osadzieee!!! ... Do bronii! ... Wstawaaać!

W ostatniej chwili zdołał uskoczyć ze lepiankę. Miejsce, gdzie przed chwilą stał przeszyło ze świstem kilka strzał.

W mieście zapanowała panika. Mieszkańcy wypadali na zewnątrz chat. Kto był zdolny do walki chwytał broń i wybiegał walczyć. Niektórzy próbowali pochodniami rozświetlić mroki nocy, by zorientować się w sytuacji. Kobiety i dzieci usiłowały uciekać do zamku. Napastnicy byli jednak bezbłędni. Dzięki zajęciu korzystnych pozycji na wale, zasypywali miasto gradem strzał, szybko zabijając każdego, kto tylko ukazał się na zewnątrz domu.

W nieco lepszej sytuacji, dzięki ostrzegawczemu zawołaniu elfa był sam zamek. Załoga zdołała usadowić się na murach i ostrzeliwała szturmujących.

Bitewny zgiełk obudził bagienne stwory. W obecnej sytuacji cała nadzieja miasta na ocalenie skupiła się na nich. Woda zakotłowała się i dziesiątki hydr wynurzając się z sykiem ruszyło na atakujących. Rozjuszone wiwerny latając w nocy bezszelestnie niczym duchy spadły z góry na łuczników. Bazyliszki wypełzły ze swych nor i również włączyły się w zmagania. Walka stawała się coraz bardziej krwawa. Już, już wydawało się, że mimo początkowego sukcesu napastników, obrońcom uda się odeprzeć atak, gdy w ciemnościach nocy zamajaczyły ogromne cienie.

- Tytani - rozległy się przerażone głosy w osadzie.

Jakoż i byli to tytani. Wkrótce potężne uderzenia ich mieczy i wyrzucane przez nich pioruny poczyniły tyle zniszczenia wśród obrońców, że jasnym się stało czyje będzie zwycięstwo. Część mieszkańców Żyrapu wycofywało się w stronę zamku, inni próbowali szukać ocalenia na zewnątrz osady.
Wśród nich był i elf. Przez długi czas walczył dzielnie szyjąc powietrze strzałami z całą osławioną sprawnością swej rasy. Przyglądając się brzechwom strzał używanych przez napastników szybko się zorientował, że byli to żołnierze Eracji. Wraz z kilkoma reptilionami usiłował odzyskać fragment południowego muru. Prawie mu się to udało. Sam zabił może i z ośmiu łuczników. Już opór wrogów zaczynał słabnąć, gdy zjawili się tam dwaj tytani. Reptilioni byli całkowicie zaskoczeni pojawieniem się nowych przeciwników. Kiedy od ataku tytanów padło trzech z nich , pozostali rzucili się do ucieczki. W ślad za nimi poleciał grad piorunów. Elf przypadł do ziemi pod murem i w bezruchu przykryty szarą elfową opończą przeczekał aż walka przesunie się dalej.

Po trzech godzinach walki miasto było prawie całkowicie zburzone. Wielkie rozpłatane cielska hydr, truchło bazyliszków z poodcinanymi głowami, poćwiartowane zwłoki wiwern a przede wszystkim stosy ciał gnolli i reptilionów podziurawione strzałami zalegały ulice. Jeszcze bronił się zamek, lecz fosa była praktycznie zapchana zwłokami tych, którzy próbowali tu szukać osłony. Napastnicy wykorzystując swe niezwykłe łodzie jako drabiny parli nieustępliwie na mury. Tytani związali w walce baszty i bramy twierdzy, zarzucając je ogniem. Obrońcy walczyli jednak z determinacją świadomi, że żadnej łaski oczekiwać nie mogą. Walczono zajadle o każdy kawałek muru, a później o każde pomieszczenie zamkowe. W końcu zginął i książe Walwin trafiony strzałą w gardło. Ostatni pozostali przy życiu gnolle walczyli wewnątrz zamkowej zbrojowni. Dzielni, bezimienni bohaterowie zginęli pod gruzami zbrojowni śmiercią tak godną, że gdyby znalazł się tam ktoś bezstronny wysławiano by ich męstwo przez stulecia.

O świcie miasto Żyrap było już tylko jedną wielką mogiłą.

Podobny los stał się również udziałem tych, co próbowali uciekać z miasta na bagna. Nie wiedzieli, że miasto było otoczone na zewnątrz szczelnym szpalerem łuczników w łodziach. Przeczesywali oni bagna i bezlitośnie zabijali uciekinierów. Nawet, jeśli komuś udało się przedrzeć to i tak w większości wypadków nigdy żywy bagien nie zdołał opuścić. Masakrę przetrwali tylko nieliczni.

Elf podniósł się ostrożnie, gdy tylko bitwa przesunęła się w stronę zamku, a tytani się oddalili. Powoli poczołgał się w kierunku uczynionej przez nich wyrwy w murze. Cicho, z wprawą doświadczonego zwiadowcy sunął po ziemi. Jego bystre ucho wyłowiło szelest. Przywarł do błotnistego gruntu. Kilka kroków od niego po zalanym torfowisku sunęła lekka, podłużna łódź. Było w niej dwóch ludzi. Jeden z napiętym łukiem w dłoni wypatrywał celu, drugi przy pomocy tyczki wprawiał łódź w ruch. Świsnęła strzała i łucznik padł martwy w bagno. Zanim drugi z ludzi zdołał zareagować kolejna strzała utkwiła pomiędzy jego oczami. Upadł na dno. Elf szybko podpłynął do łodzi. Już miał wyrzucić zwłoki, gdy przyszedł mu do głowy pomysł. Szybko przebrał się w zbroję i płaszcz człowieka i postanowił popłynąć w kierunku terenów Eracji. Miał nadzieję, że w ciemności, nikt go nie odróżni od żołnierzy wroga. Wprawdzie ludzie nie byli bezpośrednimi wrogami elfów, ale tutaj budziłby zdziwienie, pytania. Może ktoś go widział walczącego po stronie mieszkańców Żyrapu i mogłaby się dla niego taka konfrontacja źle skończyć. Obierając kierunek Eracji liczył na to, że z tej strony łatwiej będzie się przedrzeć, bo raczej nikt inny nie będzie uciekał na terytorium wroga.

Płynął tak do rana nie spotykając żadnych wrogów. Dzień przeczekał ukryty w zaroślach. Kiedy nadszedł zmierzch ruszył w dalszą drogę. Dotarł do granicy bagien i dalej podążył pieszo. Niezmordowanie parł przed siebie, chcąc uniknąć spotkania z powracającą armią zwycięzców.

Ranek zbliżał się powoli. Rozpoznał to mimo panujących wciąż ciemności, po głosach budzących się ptaków. Wtem poczuł zapach dymu. Po chwili namysłu postanowił sprawdzić jego pochodzenie. Skradał się po mistrzowsku, wykorzystując wszelkie nierówności ziemi, krzaki i pnie drzew. Dotarł wreszcie do skraju leśnej polany. Delikatnie rozchylił gałęzie i spojrzał.

To, co zobaczył wprawiło go w skrajne zdumienie. Na polanie wokół ognia odpoczywała grupa tytanów. Po przeciwnej stronie leśnej łąki, tuż przy ścianie drzew stał jeden z tytanów i rozmawiał z ... ogromnym czarnym smokiem. Przecierał oczy ze zdumienia.

- Przecież to niemożliwe - myślał.

Każdy, kto wiedział jak ogromna panuje nienawiść pomiędzy smokami i tytanami byłby równie zdumiony. Postanowił zaryzykować i obejść polanę dookoła tak by przekonać się, o czym mowa. Było to śmiałe przedsięwzięcie biorąc pod uwagę czułość zmysłów smoka. Przekradał się bardzo ostrożnie czołgając na koniuszkach palców, nie trzasła żadna gałązka, nie poruszył żadnych liści. Nawet wśród elfów musiałby wzbudzić swoimi umiejętnościami podziw. Wreszcie zbliżył się na, tyle, że mógł zrozumieć poszczególne słowa.

Rozmawiano o wynikach bitwy. Zasępiony smok nie mógł zrozumieć rozmiaru masakry.

- Dlaczego zabiliście wszystkich? Dlaczego nie pozwoliliście żyć kobietom i dzieciom? - pytał z wyrzutem.

- Nie do mnie te pretensje - odparł tytan - takie było wyraźne polecenie maga. Jego się czepiaj! My zrobiliśmy swoje.

- Oj, bardzo się zmienił hankin ostatnio - rzekł smutno smok - stał się strasznie żądny krwi. Nie wiem, co się z nim dzieje.

- E tam, zawsze był bezwzględny. Pamiętam, co zrobił z Atenesem. Słyszałeś też pewnie, co oni tam w Lehanie robili z behemotami?

- Tak był bezwzględny, ale pewnych granic nie przekraczał. Wrogowie się go bali, ale szanowali. A teraz? Moja smocza natura wyczuwa, że coś z nim jest nie tak.

- To pogadaj z nim, Guarogu jak chcesz, a teraz musimy ...

Niestety nie mógł słuchać dalej, bo oto jeden z tytanów podszedł wprost do drzewa, za którym był schowany. Każdy nerw elfa pozostawał w napięciu. W tym momencie gorąca, śmierdząca ciecz bryznęła potężnym strumieniem na jego opończę. Aż się cały skulił w sobie pod wpływem nieprzyjemnego zdarzenia. Zacisnął zęby, aby się nie zdradzić. Tytan zrobił swoje ( w odczuciu elfa trwało to wieki) i cicho pogwizdując wrócił na polanę.

Szpieg przez chwilę leżał jakby porażony. Wreszcie począł szybko oddalać się od polany. Z radością i ulgą rzucił się w wodę pierwszego napotkanego leśnego bajorka. Długo płukał swoje rzeczy, niestety nie mógł się przemóc by założyć nieszczęsną opończę, dlatego ostatecznie wyrzucił ja w chaszcze.

Wreszcie uspokojony mógł zebrać myśli. Nieprzyjemne zdarzenie było niewielka ceną za informacje, które zdobył. Nie wątpił, że to, czego się dowiedział ma kluczowe znaczenie dla być, albo nie być Krewlod i całego barbarzyńskiego imperium. Jeżeli istnieje tajemny sojusz pomiędzy Eracją smokami i tytanami zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja. To, co uchodziło za lokalne konflikty bez większego znaczenia jawi się teraz jako skoordynowane działanie zmierzające do pozbawienia imperium sojuszników. A po co pozbawia się kogoś sojuszników? Chyba tylko po to by móc później zaatakować osamotnionego. Pamiętał jak z kumplami w oberży w Osadzie Pazur Behemota wyśmiewali durnych sojuszników, którzy prowokują sąsiadów, a później dostają cięgi. Teraz widział, że imperium popełniło błąd nie reagując. Ile przez to stracono? Kto dziś w przypadku ataku sprzymierzonych stanie po stronie imperium? A ilu mogło stanąć jeszcze pięć lat temu? Wiedział, że musi dotrzeć jak najszybciej na dwór imperatora z wieściami.

Imperator Behemot przechadzał się zamyślony po swoich komnatach. Podszedł do okna. Na niebie złowieszcze czarne chmury niczym kleszczami zdawały się obejmować księżyc.

Stukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.

- Wejść!

- Panie zwiadowca prosi usilnie o rozmowę z Waszą Wysokością - rzekł strażnik, gruby, łysy ork - kazałem mu przyjść jutro, ale się upiera.

- Dawaj go tu ośle! To może być ważne.

Do komnaty wszedł ubłocony mężczyzna w podartym ubraniu. Jego twarz wyrażała bezmierne znużenie. Dopiero po uważnym spojrzeniu można było zauważyć, że nie jest to człowiek, ale elf. Imperator rozpoznał go od razu, bo też i darzył go ogromnym zaufaniem. Trochę zdziwiony wyglądem swojego zwiadowcy zapytał:

- I jak tam Farmerusie wypełniłeś zadanie? Dogadali się?

- Panie Żyrap nie istnieje - powiedział na jednym wydechu elf.

- Jak to?

- Eracja ... tytani ... mas...sakra ... - wydusił Farmerus słaniając się na nogach, poczym padł zemdlony.

- Hurk! - wrzasnął Imperator i w tej samej chwili do komnaty wpadł gruby ork pilnujący drzwi - wołaj medyka! Natychmiast!

- Tak jest!

Chwilę potem nadworny medyk opatrywał nieprzytomnego.

- Nic mu nie będzie - zawyrokował w końcu - musi tylko odpocząć. Jutro będzie można z nim porozmawiać.

- Trudno. Zanieście go na łoże.

Skoro świt imperator udał się do komnaty Farmerusa. Zastał go przytomnego, choć wciąż jeszcze bardzo słabego. Na widok imperatora elf usiłował się podnieść z posłania, ten jednak zdecydowanym gestem zabronił mu wstawać.

- A teraz opowiadaj, co i jak - rzekł Behemot.

Kiedy elf opowiadał o zniszczeniu Żyrapu widać było frasunek na twarzy imperatora.

- ... i wtedy zobaczyłem wśród tytanów smoka - opowiadał elf.

- Niemożliwe - ryknął Behemot - a nie pociągnąłeś sobie czasem trochę tej gnollskiej specjalności z żyru? Bo coś mi się zdaję, żeś miał omamy.

Farmerus zarzekał się, że wszystko, co widział i słyszał było naprawdę, a imperator zbyt dobrze go znał, by mu nie uwierzyć.

Wieści były bardzo niepokojące. Jeśli prawdą jest to, co powiedział zwiadowca należało natychmiast podjąć działania. Imperator myślał przez chwilę.

- Farmerusie wypocznij dzisiaj, a jutro skoro świt wyślę posłańca do Osady. Przekaże im, że imperator wzywa na wojnę. Również w całym imperium roześlę wici. Niech wszyscy jak najszybciej stawią się na moim dworze. Wykonamy wyprzedzające uderzenie na Erację. Zapłacą nam za wszystko.

Dzień minął szybko. Imperator rozsyłał gońców po całym swym państwie. Wzywał też resztki sojuszników na wielką rozprawę z północą. Z pomocą obecnych w stolicy hetmanów opracowywał plany ataku.

Tuż po zmierzchu dziwny jeździec przybył do miasta. Udał się wprost na dwór imperatora. Wprawdzie straże usiłowały go powstrzymać, ale zimne, elektryzujące spojrzenie czarnych oczu przybysza czyniło ich bezwładnymi niczym posągi.

Imperator był sam w swojej komnacie. Właśnie chwilę wcześniej skończył naradę z hetmanami. Wtem drzwi otworzyły się.

- Co jest Hur... - nie dokończył zdania.

W drzwiach zamiast Hurka stał postawny mężczyzna w czarnym płaszczu. W pierwszej chwili imperator chciał dać nauczkę intruzowi, ale spojrzenie czarnych oczu osadziło go na miejscu. Obcy zamknął drzwi i począł mówić.

O świcie imperator ku zdziwieniu wszystkich wyprowadził swojego gościa do bramy pałacu. Wrócił bardzo zadowolony.

- Zmieniamy plany - rzucił w odpowiedzi na pytające spojrzenie hetmana Ojoj.


Poprzednia Jesteś na stronie 7. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10