Upadły Poeta

UPADŁY POETA

[Szczęściu]

Spadająca gwiazda wydała swe ostatnie tchnienie, ginąc w wiecznej nocy. Długą chwilę wpatrywał się jeszcze w miejsce, w którym zatonęła w czarnej otchłani. Myślał, zastanawiał się jak zacząć swe nowe, wspaniałe dzieło, które po wieki wysławi jego imię.

Spojrzał jeszcze raz na niebo. Setki, tysiące małych punkcików na nim znaczyło swą obecność uśmiechając się i mrugając do niego równocześnie, we własnym, nieziemskim, nie mieszczącym się w ludzkich miarach, rytmie. Oglądał je z zaciekawieniem, które mieszało się w nim z melancholią. Uczucia te zderzały się ze sobą i burzyły delikatną strukturę porozumienia pomiędzy jego prawdziwą istotą, a dawnym cieniem, wspomnieniem z jego przeszłości, echem minionych lat. W oddali zabrzmiał miarowy śpiew cykady. Uśmiechnął się.

Na kartce nabazgrał kilka słów.

wsłuchując się w śpiew cudny cykady

Ręka poruszała się szybko, energicznie, jakby spieszył się, by zapisać swe myśli, aby te nie miały szansy ucieczki. Na białej kartce pojawiły się pierwsze, koślawe litery, które zaczęły formować się w słowa. Poczuł jak przepełnia go energia - coś na kształt podniecenia - która zawsze towarzyszyła mu, gdy miał u swych stóp cały świat możliwości i całe morze wyboru. W świetle księżyca wydawał się jakimś dawnym bogiem, który dostąpił zaszczytu życia w miejscu, które sam stworzył. Wyglądał jak wizjoner, który formuje w myśli swe najwspanialsze, najbardziej ambitne wyobrażenie przyszłego świata. Tak właśnie wyglądał w srebrzystym świetle księżyca... taaak...

i przy świetle bladego księżyca

Czuł, że rośnie, że staje się coraz bardziej potężny, że może w tej chwili zrobić wszystko, stworzyć wszystko. Zamknął oczy i westchnął głośno. A wraz z tym westchnięciem ulotniły się z niego wszelkie tak pospolicie zwyczajne myśli, pozostawiając jego umysł czystym od brudu codzienności. Teraz, przepełniony dumą, pompatycznością, glorią, emfazą czuł, że może tworzyć rzeczy wielkie.

na firmamencie spostrzegam ślady

Jeszcze raz spojrzał w miejsce, gdzie przed chwilą samotna gwiazda odbyła swą ostatnią wędrówkę. Przypomniał sobie każdy szczegół. Pamiętał to dokładnie. Mroźno biała plama spadająca w dół. Zapamiętał dokładnie obok których gwiazd leciała, zapamiętał dokładnie każdy z jej ostatnich rozbłysków, by móc to teraz wiarygodnie przedstawić. By móc ukazać swym przyszłym czytelnikom jej pożegnanie, jej majestatyczność, jej piękno i jeszcze coś. Chciał im ukazać swoje uczucia. Chciał sprawić, by w przyszłości czytając jego wiersz, czuli to samo, co on...

gwiazdy, której los koniec zapisał

... Odłożył na chwilę pióro.

Musiał dobrze przemyśleć to, co sobie właśnie uświadomił.

Legł bez czucia na zielonym kobiercu dojrzałej, soczystej trawy. Znów spojrzał w niebo, w to okno do wieczności. Znów widział te malutkie punkciki. Widział je i... nic. Nie rozumiał, gdzie popełnił błąd? W którym miejscu jego życia nastąpił taki przełom? Czym się teraz stał?

Nieświadomy tego co czyni, sięgnął po pióro.

Zapisał.

umarła tam nieświadoma życia

Kiedy to, kiedy stracił swą młodość? Kiedy zaszły w nim tak wielkie zmiany? Przez co, przez kogo, dla kogo?! Krzyczał we własnych myślach, niemym wrzaskiem, który nie wydobywał się ze zduszonej krtani...

jak ta mrówka co jej Bóg żyć każe

W młodości jakże często kochał wymykać się z domu i wędrować tutaj. Pod gołe niebo. Uwielbiał pod nim siadać i obserwować. Nasłuchiwać. Odczuwać. Pod okiem czujnych gwiazd stworzył niejedne piękne poematy. Chwalił w nich miłość, dzielił się swymi przemyśleniami i odczuciami. Ukazywał swą duszę. A one cały czas na niego patrzyły. Wiernie przyjmowały jego słowa, swoją cierpliwością pomogły mu uleczyć wiele ran. Poznały jego najskrytsze sekrety. Znajdował w nich dobrą radę. Były wielką cząstką jego życia.

w krainie leśnego poszycia

Zawsze, zawsze mu pomagały. Wystarczyło mu tylko odnaleźć je wzrokiem, wyciszyć się, poobserwować, a od razu czuł się lepiej. Zawsze, zawsze potrafił nawiązać z nimi ten kontakt. Zawsze...

gdzie nie zna się nawet własnych marzeń

Aż do teraz. Patrzył na nie i... nic. Żadnych emocji. Żadnych. Były teraz tylko punktami na niebie, zwykłymi gwiazdami, a nie Opiekunkami, Powierniczkami, Przyjaciółkami.

Urywanym oddechem, wciągnął powietrze. Zamknął oczy. Pod powiekami zebrały się łzy.

która goniąc za odgórną myślą

To była dla niego nowa sytuacja. Po raz pierwszy zrozumiał, że tutaj, w tym wypadku, wróg jest inny, od tego, z którym spotykał się do tej pory. Potrafił znosić szyderstwa, ból fizyczny... jakoś przeżywał rozczarowania. Niespełnione miłości. Ale teraz, teraz nie wiedział czy mu się uda. Bo jak miał walczyć z wyobrażeniem o samym sobie?

wykorzystując do tego celu

Zawsze chciał, by być wiecznym. By wiecznie żyć. Kochał swe życie, kochał także samego siebie i kochał swe myśli. Były dla niego bezcenne, nie dopuszczał do siebie w ogóle możliwości, by móc je stracić, że mogą one na wieki - ba! - na wieczność przepaść w zapomnieniu. Wiedział jednak, że kiedyś przyjdzie mu pożegnać ten padół. Dlatego pisał. Próbował w wierszach przekazać ciebie, swą osobę, by po śmierci nie zniknąć zupełnie z tego świata. To był dla niego jedyny sposób na wieczność. Więc pisał! Barwnie, malowniczo, prawdziwie. Zawsze jego słowa pochodziły od serca, zawsze były prawdziwe, niezakłamane. Dlatego często przedstawiał w nich brzydotę świata, jego okrutność i głupotę. Ale pokazywał także co jest w tym miejscu wiecznej zgnilizny pięknego. Dla niego. Dzięki wierszom mógł to wszystko przekazać.

Na białych kartkach zapisywał nikogo innego, a siebie.

całe swe życie oraz całą miłość

Pisał już szybko, nie patrząc na to czy rymy są, czy ich nie ma, nie licząc sylab... Ważne było dla niego tylko to, by opisywać dalej to, co czuł w tej chwili.

straci sens i to co kocha

Pamiętał ją. Pamiętał jej twarz. Drobiazgowo. Pamiętał włosy, usta, zapach, głos... marzenia... Pamiętał ją dokładnie, wzdychał do niej po nocach. Śnił o niej. Marzył. Na jej cześć napisał wiele, bardzo wiele cudnych poematów. Był w niej naprawdę zakochany... Żadnego wiersza nigdy nie zobaczyła.

Bał się odmowy. . .

Nakreślił na kartce jeszcze kilka słów. Skończył.

Popatrzył wtedy na swe nowe dziecko, które dopiero co spłodził piórem i myślami. Kiedy skończył czytać, nogi się pod nim załamały i upadł. Zaszlochał. Zaszlochał niczym małe, dopiero co narodzone dziecko.

Śpiew cykad zanucił mu słodką kołysankę, gwiazdy roztoczyły nad nim ochronę, niby matka nad swym jedynym, chorowitym dzieckiem, a ciepły, letni zefirek przykrył go niczym kołdra.

Zasnął po raz pierwszy od tak dawna kosztując szczęścia.

Już nigdy więcej nie napisał żadnego wiersza. Wolał żyć, a nie skupiać się na przedstawieniu innym imitacji swej egzystencji.

A w nocy mocniejszy podmuch wiatru wywiał kartkę, na której nabazgrane było kilka zdań koślawymi literami.
Dziwny wiersz.

wsłuchując się w śpiew cudny cykady
i przy świetle bladego księżyca
na firmamencie spostrzegam ślady
gwiazdy, której los koniec zapisał
umarła tam nieświadoma życia

jak ta mrówka co jej Bóg żyć każe
w krainie leśnego poszycia
gdzie nie zna się nawet własnych marzeń
która goniąc za odgórną myślą
wykorzystując do tego celu
całe swe życie oraz całą miłość
straci sens i to co kocha
jak ja
co próbuję innym pokazać jak żyć szczęśliwie
kiedy sam tego nie potrafię