Najświeższe Nowiny |
---|
O poranku, gdy słońce ledwo wzeszło, lecz już zaczynało przypiekać, dwie klekoczące postacie sunęły z wolna alejkami Osady. Byli to dwaj lisze, Grododzierżca Sandro oraz Strażnik Słów Moandor. Kościste dłonie spletli na plecach, powłóczystymi szatami zmiatali ze ścieżek nieliczne gałązki i papierki, a żuchwy ich czaszek poruszały się miarowo w cichej dyskusji - znać było, że omawiają sprawy doniosłej wagi.
- Przeszło już rok jestem grododzierżcą, Moandorze - mówił Sandro, a głos mu wibrował metalicznie.
- Wiem o tym, Sandro. Był to dobry rok dla Osady - odparł Moandor, którego zawsze cechował wielki takt.
- Ach, wiem to, Osada nareszcie odrodziła się, w karczmach znowu słychać stukot kufli, podupadłe dawniej budynki zaludniły się na powrót, wiem o tym i cieszę się z tego, musisz jednak wiedzieć Moandorze, że niewiele mojej w tym zasługi.
- Nie?
- Skądże. To Kasztelan Crazy, on wykonał lwią część prac, to on, najczęściej w pojedynkę, pracował w pocie czoła nad wszystkim, co widzisz wokół siebie - i tu Sandro potoczył ręką wkoło, wskazując na schludne budynki i zadbane ogrody oplecione siecią urokliwych alejek. - A ja? Ja jedynie chodziłem tu i tam, coś ponarzekałem, coś kazałem poprawić, coś zmienić, gdzieniegdzie wyskrobałem inskrypcję nad drzwiami, i to z grubsza wszystko. Nie, Moandorze, to Kasztelanowi należy się uznanie za odrodzenie Osady, nie mnie.
Moandor zamyślił sie.
- Niemniej stanowiliście chyba dobry duet. A przynajmniej skuteczny. Renesans Osady zaczyna się właśnie na nowo i wątpię, czy któryś z was byłby w stanie osiągnąć to w pojedynkę.
- Może i tak, w jakimś stopniu. Ale to właśnie skuteczność naszego duetu stała się powodem, dla którego poprosiłem cię dzisiaj o rozmowę, Moandorze.
- Słucham tedy z uwagą.
Sandro westchnął.
- Widzisz, ciężko mi mówić o tym, nie sądziłem, że mnie to kiedykolwiek spotka, sam wiesz najlepiej, że liszom z reguły obce są podobne stany, niemniej... wszystko wskazuje na to, iż się wypaliłem.
- Co masz na myśli mówiąc to? - Moandor zmarszczył łuki brwiowe.
- Choć Osada wstała już na nogi i zaczyna prosperować, bardzo wiele pozostało jeszcze do zrobienia, by mogła w pełni rozwinąć skrzydła. Ja zaś... najwidoczniej straciłem zapał, by doglądać dalszej rozbudowy. Nie zrozum mnie źle, w dalszym ciągu los tego grodu leży mi na filakterium, niemniej jednak w ostatnich dniach znacznie chętnie zachodzę do biblioteki i czytam stare ballady, samemu coś skrobię po pergaminie, bądź po prostu bezczynnie wyleguję się przy tawernianym kominku, niż uczestniczę w naradach z Kasztelanem czy pozostałymi włodarzami Imperium. Nie zamierzam się zmuszać, Moandorze, wiem, że z pracy wymuszonej nie przychodzi nic dobrego, a cóż mogę poradzić, że brakło mi zapału, że odeszła mi werwa?
- Przykro mi słyszeć to wszystko - odpardł Moandor cicho.
- Mnie zaś przykro to mówić. Niemniej, drogi liszu, nie zamierzam pozwolić, by moje wypalenie odbiło się na Osadzie, nie chcę patrzeć, ja ten gród ponownie pogrąża się w rozkładzie. Widzę wyraźnie, że mój brak zapału ciąży na Kasztelanie i pozostałych, że w tym tandemie nie jestem już dłużej użyteczny. Nie jestem głupcem, nie będę trzymał się swego stanowiska za wszelką cenę, niezbyt mi zależy na władzy i tytułach. Rozmawiałem już z Kasztelanem i włodarzami, aprobują moją decyzję. Moandorze, czy zechciałbyś zająć moje miejsce? Czy podjąłbyś się pokierowania dalszym kursem Osady?
Moandor milczał, rozważając ofertę Sandro. Milczeli tak, spacerując, przez ponad trzy kwadranse, co w normalnych okolicznościach byłoby nader niezręczne, jednak dla liszy inaczej biegł czas i inne były reguły prowadzenia rozmowy. W końcu Moandor podjął decyzję.
- Zgoda - rzekł - podejmę się bycia grododzierżcą. Możesz na mnie liczyć.
- Miałem nadzieję, że mnie nie zawiedziesz, bowiem ciężko byłoby znaleźć kogoś równie odpowiedniego, kogoś o podobnym zaangażowaniu w sprawy Osady. Nade zaś wszystko, jesteś liszem, ja zaś wolę przekazać pałeczkę swemu ziomkowi, niż jednemu z owych oślizgłych, nabłonkowych śmiertelników.
Moandor uśmiechnął się gotycko, oboje roześmiali się serdecznie.
- Zatem ustalone - podjął Sandro - wydam odpowiednie zarządzenia, dziś jeszcze przejmiesz wszystkie moje prerogatywy.
- Dobrze.
- Życzę ci powodzenia, Moandorze. Nie wątpię, że nie zaprzepaścisz tego, co już osiągnięte, i że swymi działaniami przyćmisz swoich poprzedników, w tym mnie.
- Postaram się z całego swego filakterium.
Sandro wyciągnął rękę, Moandor uścisnął ją mocno.
- A co ty będziesz robić? - spytał jeszcze nowy Grodzierżca zanim pożegnali się.
- Ja? - odparł Sandro - nie wiem jeszcze. Prawdopodobnie uciszę się na trochę, dam odpocząć kościom, może nawet udam się gdzieś na wycieczkę, od lat nie opuszczałem Imperium. Bez obaw jednak, z pewnością nie znikam, zbyt wrosłem w to miejsce, bym był w stanie odejść.
- Cieszy mnie to. Do zobaczenia zatem.
- Bywaj, Moandorze, i raz jeszcze powodzenia.
- Bywaj, liszu.
Komentarze dla tej nowiny zostały wyłączone. O przyczynę pytaj Wysoką Radę.