Jaaa, ale fajny kot na okładce! Widzę, że wiedza o tym, że koty rządzą internetem została twórczo wykorzystana. Bardzo dobrze!
Pierwsza uwaga wiąże się poniekąd z tekstem Moandora: czy dałoby się (a pewnie by się dało) zrobić także wersję na czytniki, najlepiej oba rodzaje? Ja wiem, zdjęcia obrazki i w ogóle, ale dla takich książkowych profanów jak ja którzy bardziej cenią sobie mobilność od woni papieru o poranku byłoby to duże ułatwienie.
Kilka uwag do samego wyglądu. Zastanawiam się, czy nie dałoby się bardziej pobawić z okładką: kotek jest fajny, zresztą zawsze w CI pojawiają się ładne zdjęcia, natomiast tytuł za uszami wygląda jakoś mało profesjonalnie. Nie chcę za bardzo marudzić, bo nie mam pomysłu, jak to poprawić, ale może warto poświęcić tej ważnej jednak stronie więcej, nomen omen, czasu?
No i problem justowania. Oczywiście wygląda to ładnie i równiutko, ale męczy oczy. Generalnie wszędzie się do tego odchodzi, szczególnie w publikacjach przeznaczonych do internetu (a nie czarujmy się, mało kto sobie CI wydrukuje). Może wtedy też nie byłoby widać nierówności kolumn? Zastanowiłabym się też, czy potrzebne są aż trzy szpalty: niby taka tradycja, ale tekstu tam wchodzi niewiele, dużo słów musi być podzielonych i trudniej się to czyta; szczególnie widać to przy wywiadzie, gdzie pytania są jeszcze "ciaśniejsze". Może na format A4 wystarczyłyby jednak dwie (wiem, że większość czasopism ma po trzy, ale wydaje mi się, że używa się tam jednak innej, mniejszej czcionki)? I jeszcze jedna rzecz: czcionka dla nagłówków. O ile font samego tekstu jest jak dla mnie czytelny i ogólnie ok, o tyle z nagłówkami można by się było pobawić, żeby nadać całości bardziej profesjonalny wygląd. Szczególnie uważałabym na zmienianie czcionki (chodzi o wywiad), powinna jednak być wszędzie taka sama.
Bywa, że szwankuje korekta, ale rozumiem, że cięcia budżetowe, kryzys i w ogóle.
Fajnie, że całość nie jest przeładowana ciężkimi obrazkami jak to się w przeszłości zdarzało, dzięki temu ładuje się szybko i nie "przeskakuje" przy czytaniu.
Tyle czepiania się formy. Jeśli chodzi o teksty to podoba mi się, że mimo nacisku na gry i sprawy jaskiniowe jest różnorodność. O to chodzi: każdy może coś napisać, każdy może coś ciekawego przeczytać. Absolutnie zachwycił mnie artykuł o płatkach śniadaniowych: no bo w sumie, dlaczego nie?
Odniosę się w sumie tylko do recenzji Grenadiera: mnie się ona niczym nie naraziła, ponieważ również się na tym filmie nudziłam :P Z pełną świadomością zresztą: po pierwszej części nie spodziewałam się niczego lepszego i poszłam do kina głównie po to, żeby sobie pooglądać efekty w HFR. Sądzę, że było warto przeżyć te dwie godziny z hakiem się przemęczyć żeby zobaczyć Smauga otrzepującego się ze złota (tu uwaga: to nie tylko kreacja komputerowa i podkładanie głosu, ale motion capture, tak samo jak w przypadku Golluma), niestety z resztą recenzji muszę się z grubsza zgodzić.
I jeszcze na koniec uwaga do tekstu o e-czytnikach: wielu ludzi (w ty autor wyżej wymienionego felietonu) traktuje to jako alternatywę "zła, bezduszna nowoczesność, kolejny modny gadżet" vs. "piękna wizja wielkiej biblioteki od podłogi do sufitu, tradycja i szacunek dla przedmiotu". Tymczasem to nie dla wszystkich tak działa. Owszem, sama lubię ładnie wydane książki, ale jednak w większości przypadków interesuje mnie treść i osławiony szelest papieru to dla mnie żaden fetysz. Można pominąć tu względy ekologiczne (już spotkałam się z dyskusjami, co jest bardziej szkodliwe dla środowiska: marnowanie papieru czy produkcja kolejnych elektronicznych urządzeń; jako zupełny laik nie podejmuję się tego rozstrzygnąć), ale są osoby, dla których najważniejsza jest kwestia mobilności i oszczędności przestrzeni. Kto musiał kiedyś przeprowadzać się z jednego mieszkania do drugiego albo spakować się na pół roku w 20 + 10kg oferowane przez tanie linie lotnicze ten wie, że niemęczący oczu czytnik w którym zmieści się cała biblioteka to rzecz bezcenna. A do tego mniej odkurzania. Wybaczcie, ale to powracające staroświeckie miauczenie o zapachu farby drukarskiej zupełnie mnie nie przekonuje. Książka może mieć dowolną formę - to treść jest ważna. I guzik ma do tego tradycja: druk też był kiedyś nowinką i na pewno wielu psioczyło na tych profanów którzy biorą do ręki masówkę zamiast zachwycać się ręcznie iluminowanymi kodeksami. Więc nie pogardzałabym tak właścicielami czytników. Szczególnie, że sposób wydania jest ważny tylko w przypadku niewielu naprawdę wyjątkowych pozycji, najczęściej designerskich albumów albo książek dla dzieci (bo dla dziecka taka kolorowa książka to frajda, a na czytanie przyjdzie czas), w pozostałych przypadkach nawet najpiękniejsza okładka nie uratuje absolutnej pustki treści. Tołstoj jest po to, żeby nad nim rozmyślać i z nim dyskutować a nie po to, żeby na niego patrzeć.
Ps. To naprawdę miał być krótki komentarz.