![]() |
Starożytna Biblioteka |
---|
Konwent Jaskini Behemota 2008 dobiegł końca. Żeby tradycji stało się
zadość proponuję, by każdy, kto pojawił się w Byczynie, napisał chociaż
parę słów na temat tego magicznego tygodnia.
Rzeczą, która najbardziej zapadła mi w pamięć w tym roku, i która
zdecydowanie powinna zajmować w tym poście najwyższą pozycję, jest
Sztuka. Gui naprawdę się postarał ze scenariuszem, aktorzy zagrali na
najwyższym poziomie, śmiechu i radości było nawet więcej niż w
poprzednich latach. Moim zdaniem, najlepszy występ naszej trupy
teatralnej jak do tej pory. Ingi, postaraj się film poprzerabiać jak
najszybciej. :>
Wpadających do głowy cytatów, haseł i pojedynczych słówek, które dla
zwykłego szarego człowieka nie znaczą kompletnie nic, a które powodują
wybuch śmiechu u Konwentowiczów, było również co niemiara. Przytoczę
tylko te najważniejsze - poprawcie mnie, jeśli o czymś istotnym
zapomniałem...
"Pyk. Dobry wieczór.", "Kobieta!", "Rosomak", "KOK zarabia na
Konwencie!", "Zielone światło", Vanowskie "kłopoty z administracją".
Bardzo się cieszę, że walne spotkanie Jaskiniowców znowu się odbyło,
acz warto nadmienić, że trochę w innej postaci niż do tej pory.
Dyskusji na temat Jaskini i pracy poszczególnych jej organów nie było,
bowiem uwagę wszystkich przykuło rozdanie nagród za Puchar Jaskini
(gratulacje dla Razera), Turniej Konwentowy (wiwat Wojrad!), Turniej
Zagadek (Tarnum! Tarnum!) oraz wręczenie przez przedstawicieli
administracji i SMFu dyplomów za wkład w rozwój JB (to temat na cały
osobny post, ale w innym miejscu i dopiero w czasie oficjalnego
obchodzenia X rocznicy powstania wortalu). Jak w zeszłym roku,
zaprezentowaliśmy projektowane zmiany graficzne, które, wydaje mi się,
zostały przyjęte całkiem ciepło.
Żeby sprawiedliwości stało się zadość nie można także zapomnieć o:
- klimatycznym finale turnieju w Spichlerzu, zakładach i radości Wojrada z wygranej;
- uczcie w Grodzie, o którą toczyły się zaciekłe dyskusje i która miała
tak liczne grono przeciwników, a która wyszła świetnie. Warto było
zapłacić te 25 złotych;
- podróży autobusem; zagęszczenie Jaskiniowców na metr kwadratowy było wtedy niebezpiecznie duże;
- meczu w piłkę z Black Hoods. Co prawda go przegraliśmy (jak zawsze zresztą), ale przynajmniej wszyscy świetnie się bawili;
- wynikach turnieju zagadek. Zwycięzca Tarnum miał 58%, osoba na ostatnim miejscu - jakieś 8%;
- codziennych wycieczkach do Hetmańskiej na pizzę numer 23 lub 26 (w zależności od dnia);
- tradycyjnych kółek po bieżni, których było niestety mniej niż w zeszłym roku;
- "kocykowania się" na trawie przed internatem;
- łazienkowej gry o Tron, przeprowadzonej przez Fara, Guiego, Sandro i
Tarnuma. Na pewno mielibyśmy nową tradycję konwentową, gdyby nie Ty,
Isli! ;p
- codziennej grze w mafię (także z Rosomakiem czy w wersję ze złą administracją zamiast mafii);
- tajemniczej różowej grupie zajmujących się tworzeniem behemocika.pl;
- konwentowych koszulkach, które wyszły naprawdę świetnie. A wieczni malkontenci niech pochowają głowy w piasek.
Niesamowity tydzień, niezapomniane emocje, wspaniali ludzie i
niepowtarzalny klimat. Kiedy jest się w Byczynie, cały świat przestaje
mieć znaczenie. Całość wyszła świetnie i bez przykrych niespodzianek
dzięki pracy KOKu. Wam też chłopaki ponownie dziękuję za zorganizowanie
Konwentu. Liczę, że nie narozrabialiśmy za bardzo i nie narobiliśmy Wam
kłopotów. Mam także nadzieję, że sami się przednio bawiliście oraz że
uważacie, że warto było to wszystko organizować.
A teraz... Dobry wieczór. I do przyszłego roku!
Co tu dużo mówić, było wspaniale. Magia konwentu zadziałała i wielkie dzięki za to Organizatorom
Ileż to zielonych świateł i żarówek zaświeciło, ile się kocykowało, ile
to upłynęło kółek dookoła bieżni i... dookoła grodu (Jaskiniowcy to
zawsze znajdą sobie jakieś miejsce na kółka ),
mimo kontuzji nawet. Biesiada w grodzie naprawdę się udała, finał
turnieju w Spichlerzu emocjonujący (w razie przestojów zawsze można
było zacząć coś krzyczeć), a mecz wygraliśmy walkowerem (i tej wersji
się trzymamy). Nie ze wszystkimi udało mi się porozmawiać (czego
żałuję), ale i tak dzięki wielkie wszystkim za wspólnie spędzony czas.
Pozostaną na pamiątkę zdjęcia (ja też robiłam, ja też!
)
i naprawdę fajne koszulki. Co do sztuki może nie mam porównania (to
pierwsza, którą widziałam na żywo i z perspektywy widowni), ale Bohater
Romantyczny rozłożył mnie na łopatki, naprawdę
No i warto nadmienić, że na jubileuszowym konwencie powołana do życia
została gazeta, która już niedługo przebije wszystkie pudelki i inne
zwierzaki: Behemocik.pl! "Inna strona Jaskini" :>
Co tu dużo mówić, było naprawdę świetnie, od wtorku do niedzieli czas
upłynął jak z bicza strzelił, magia konwentu sprawia że człowiek
znajduje się w zupełnie innej czasoprzestrzeni i w odmiennym stanie
psychologicznym.
Już od stacji kolejowej, gdzie jako pierwszy miałem okazję poznać kilku
BlackHoodów wiedziałem że zapowiada się niezapomniany tydzień. Reszta
przedkonwencia upłynęła na dziwacznych acz zabawnych rozmowach głównie
z Quim, Farem, Sandro i Kasią, na spacerach po bieżni (niewiele kółek
nakręciłem, bo mało chętnych było), oglądaniu wieczornego nieba,
przyglądaniu się łazienkowej Grze o Tron, obserwowaniu przygotowań
sztuki w roli Galadora beta oraz próbnej publiczności i wielu innych
rozrywkowych formach spędzania czasu.
Na oficjalnej części szczególnie zapadła w pamięć wyprawa do i powrót z
grodu wesołym i rozśpiewanym autobusem, czuć wtedy było jak dobrze się
wszyscy bawimy i że nadajemy na podobnych falach. W samym grodzie
oprócz dobrej pieczeni z kaszą i kapustą czekały atrakcje w postaci
rzutu włócznią, nożami i toporami, a także strzelania z łuku. Najlepiej
szło mi z toporkami i nożami, chyba poczułem zew berserkera ;p
Kolejną wartą uwagi atrakcją był finał turnieju w spichlerzu, Wojrad
pokazał klasę i odniósł wspaniałe zwycięstwo, aczkolwiek Codhri w
drugiej walce również pokazał wysoki poziom umiejętności taktycznych
tak rozwijając bohatera że złote smoki dwa razy z rzędu odbiły
implozję.
Konwentowa sztuka, której rozwój obserwowałem już od czwartku, była
naprawdę wspaniała, Far, Sandro, Den, Ingi, debiutująca Rysia, Galador
oraz oczywiście Qui stworzyli niezwykle wręcz zabawne dzieło, śmiechu
było co nie miara. Hun Attyla, Ampeliusz i piękna Antygona zrobili
furorę.
Dziękuję KOKowi za przygotowanie konwentu, zrobiliście kawał dobrej
roboty, Dziękuje Wam wszystkim konwentowicze że byliście, dzięki temu
powstał niezwykły i magiczny klimat oraz mnóstwo mega zabawnych
wspomnień. BlackHoodsi, fajnie że nas odwiedziliście na Konwencie, mam
nadzieję że to początek dobrej współpracy w ramach turniejów i
następnych konwentów.
no to ten... dobry wieczór na koniec ;p
Na uwagę również zasługuje mecz piłki nożnej BH kontra Jaskinia (BH z
gościnnym udziałem Mosesa Lukbastiona i Boniego) oczywiście wygrany
przez BH 3:0 . Było bardzo fajnie. Pozdrawiam wszystkich których udało mi się poznać i tych których nie udało z braku czasu bądź możliwości
). Za mile spędzony czas dziękuję
jansen
Konwent i po konwencie. Tak po powrocie, „na sucho”, przytoczę moje spostrzeżenia.
1) Podróż do Byczyny w doborowym towarzystwie z Diabłem w aucie (drobne
usterki techniczne naprawiane na bieżąco). Byłoby nieco krócej ale
wciąż i wciąż te siku. Diabeł jest naprawdę cierpliwy.
2) Piątek to oczywiście dwie najważniejsze wydarzenia: pierwsza część
konkursu Herosów w szkole i Gród. Konkurs to wspaniała zabawa i dla
wielu też pewnie rzadka okazja do pogrania sobie w III. Gród myślę że
miło by wpisać na stałe. Sama biesiada to taka sobie, ale atrakcje
grodu niezapomniane. Toporek i oszczep extra, nóż muszę jeszcze
poćwiczyć. Od łuku natomiast mam odrapane całe lewe przedramię hehe.
Wszystkie strzały zużyliśmy, nie chwaląc się. A i jeszcze autobus,
prawdziwie dzika wycieczka szkolna ze śpiewami.
3) Sobota – jedno z najstraszniejszych przedpołudni życia. Zupa w
Grodzkiej skończyła się dla mnie i dla Imperatora wodą w butach i
głodem aż po okolice 16.00 (nasza teoria to to, że wszyscy na wesele
lokalne pojechali). Struchlali z zimna, zwiedzaliśmy okoliczne sklepy
spożywcze. Ale cóż, po odpoczynku, podczas wyjątkowo trudnego konkursu
zagadek, brawo Tarnum, finał Herosów w Spichlerzu to legenda rok po
roku. No ale co za gest na koniec, Wojrad !!!! Kolejka dla wszystkich
od zwycięzcy!!! Stary, szacunek naprawdę.
4) Niedziela to sztuka, wspaniała zabawa, brawo dla całej trupy. Jedni
się żegnali, inni w Spichlerz gnali hehe. Zagrałem wczoraj
najdziwniejsze macao w życiu. Co karta to precedens, co żądanie to
niespodzianka. Ale jak Mnich stwierdził nie kłóciliśmy się, tylko
kulturalnie dyskutowaliśmy hihi..
I wiele, wiele innych harców przeżyłem i zobaczyłem, choć miodu z KOKiem to nie wiem dlaczego nie zobaczyłem.
Wszystkich serdecznie ściskam i do następnego roku.
Było naprawdę super
Podróż w tamtą stronę była faktycznie odrobinę dłuższa bo te siki to z wrażenia, że na Konwent się jedzie były
Sobota to prawie cały dzień na turnieju. ( Sierotka Marysia się popisała )
Potem szlajanie się z Mamą Nuka po Byczynie
Niedziela - chyba dzień najgorszy bo czas pożegnań
Odrobinę zawiodła mnie pogoda i w konsekwencji bolące gardło, ale dzięki Jansenowi i magicznej tabletce dawałam radę
Pozwolę sobie nie przytaczać tematów wieczorno - nocnych prowadzonych w wesołym pokoju numer 7
Bardzo miło było Was wszystkich spotkać!!
Uprzedzam, że za rok też pojadę
Zapomniałam dopisać, że wracało się równie sympatycznie. Dodam jeszcze,
że MiB i Hubi mogą śmiało startować w konkursach wokalnych a Hubi nawet
tanecznych
Ech – mamę Nuka to dopiero zaskoczyliście. Fajny czas miał mieć Nuk –
ja zabrałam stertę czytadeł i miałam sobie gdzieś tam w kąciku
studiować - przeczytałam może 10 stroniczek Dziękuję za świetny urlop
Cieszę się że Was poznałam i … za rok wracam - tylko może plecak lżejszy o literaturę
Pozdrawiam.
Ech, za krótko! Nie wiem jak długo dałabym jeszcze radę w tym trybie (mama mówi, że schudłam ) ale warto by było spróbować
Byłam do tej pory na dwóch Konwentach, ale ten był dla mnie
diametralnie inny. Zastanawiam się teraz sama jakim cudem poprzednio
nie poznałam (i bałam się strasznie) większości z Was. Tym razem, z
jakiegoś powodu, udało mi się choćby chwilkę porozmawiać z tymi osobami
i bardzo się z tego cieszę. Mam nadzieję, że mimo moich fatalnych
skłonności do nieutrzymywania znajomości uda mi się porozmawiać/spotkać
z Wami szybciej niż dopiero za rok.
Muszę też przyznać, że zaskoczyła mnie liga. Na pierwszy rzut oka nie
wiedziałam co sądzić, jednak gdy dali się trochę bliżej poznać okazali
się świetnymi towarzyszami. Pozdrawiam jeśli to czytacie i mam
nadzieję, że spotkamy się na przyszłym Konwencie!
Niewiele osób pisało (napisze) zapewne o nocnym powrocie z biesiady
wraz z grupą, która twardo postanowiła dać sobie radę i maszerować bez
autokaru. Jak nie znoszę spacerować tak wybrałabym się tam jeszcze raz.
Noc, las i rosomaki mają ten klimat, któremu trudno się oprzeć. Musimy
to kiedyś powtórzyć
Fajnie było też wziąć udział gościnny w Sztuce Konwentowej
Tutaj chcę pogratulować wszystkim z Was, odwaliliście kawał świetnej
roboty i nie mogę się doczekać aż zobaczę to nagrane z perspektywy
widowni. Nawet znając tekst prawie na pamięć chciało mi się śmiać
Wielkie podziękowania należą się oczywiście KOKowi za zorganizowanie
tego świetnego Konwentu. Mam nadzieję, że w przyszłym roku wszystko
wypadnie równie świetnie i nie straciliście już do tego serca.
Mogłabym wrzucić tu wielką listę z podziękowaniami dla każdego z osobna
i wszystkich razem, ale w obawie, że o kimś zapomnę (jeszcze jedna noc
do odespania przynajmniej) wolę nie
Dodam jeszcze tylko, że Diana, z którą przyjechałam, była bardzo
zadowolona i zapewne przyjedzie w następnym roku (a może i na jakiś
zlot). Za to dziękuję wszystkim, pokazaliście, że nawet obca Wam osoba
może się przy Was świetnie bawić
Mam nadzieję, że nie zabełkotałam się w tym poście, ale jak już powiedziałam - wciąż zasypiam na siedząco
Ciągle mi się wydaje że nadal jestem na Konwencie i jakoś nie bardzo chce mi się wracać do codzienności.
Opowiem po troszku jak to widzę …
W tym roku nie planowałem wyjazdu na Konwent i dlatego dotarłem … dzień
wcześniej walczyłem o urlop i wyszedłem z tej potyczki zwycięsko.
W drogę do Polanowic wybrałem się z Zaratrustą, Jansenem i Pentaczem,
kilka godzin spędzonych w samochodzie przy dobrej muzyce i niekończącej
się dyskusji o Heroes.
Po szybkim zakwaterowaniu – w pokoju Kumbata numer 27 - wyruszyliśmy na
pierwszy trening w piłkę nożną w kręgu graczy Black Hoods, dalej były
gry karciane w Jaskiniowym towarzystwie (czym się różnią kółka . Wieczorem „Mafia” - mój pierwszy raz i od razu byłem po stronie ciemności .
Wyjazd do grodu w magicznym autobusie.
Po obfitej uczcie przyszedł czas na zmagania na świeżym powietrzu, było
po prostu genialnie: - rzuty włócznią – prawie za każdym razem
trafiałem do tarczy (wielki pniak usadzony na konstrukcji z 3 belek),
ale nigdy włócznia nie chciała się wbić, więc zmieniłem troszeczkę
taktykę i zamiast technicznie rzuciłem siłowo …. Włócznia została w
pniu z tym, że zburzyłem całą konstrukcję. Przy pomocy Crazy'ego
ustawiliśmy na nowo konstrukcję, pomyślałem więcej nie rzucam
- rzucanie nożami do celu – jednym, dwoma – świetna zabawa, rywalizacja
grupowa i indywidualna … w tym momencie ukłony dla Mistrzyni Noży … jeżeli uda mi się dotrzeć na następny Konwent postaram się zrewanżować
- rzucanie toporkami – tutaj były skrajności to całą serię rzucałem
jeden za drugim do tarczy, to następne lądowały nie wiadomo gdzie
- pojedynek na szable – szybie cięcia i efektowne zasłony,
Gród był naprawdę super …. Zawody zakończyły się długimi dyskusjami we
wspólnym gronie a podczas podróży powrotnej wymyśliliśmy wspólną
piosenkę
Ukoronowaniem turniej w Heroes III były dwa finały w Spichlerzu … dużo
emocji i świetna gra wszystkich finalistów. Podczas gdy na górnym
Piętrze odbywały się finały, na dole również królowała Jaskinia … po
jednej stronie piłkarzyków były drużyny z naszej strony, po drugiej
okoliczni mieszkańcy … tłukliśmy ich okropnie … podczas zmian drużyn
było słychać szepty "uważajcie na nich"
… tutaj rządził Hood - nie udało się znaleźć żadnemu bramkarzowi
sposobu na jego strzały. Gdy większa część Konwentowiczów była już
daleko z przodu (wszystkim było spieszno na Mafię) postanowiliśmy z
Predriksem udać się w pościg, na przemian rzucając przyspieszenie i
psalm mocy, gdy główna grupa uciekinierów była w naszym zasięgu
rzuciliśmy masowe spowolnienie i udało nam się ich dogonić. Nocne
zmagania Mafii zakończyliśmy nad ranem, wtedy już nie było sensu spać
(zresztą na Konwencie się generalnie nie śpi - z 4 dni robi się wtedy 8
, więc graliśmy w Osadników z Katanu potem przyszyła pora na mecz,
który wygraliśmy. Jako że byłem lekko przeziębiony broniłem zaciekle
dostępu do bramki.
Dalej nie chce już nic pisać, bo przyszła pora się pożegnać … mam
nadzieje że ten rok szybko zleci … to tak wyrywkowo opisany Konwent z
mojej strony … kto nie był, no cóż
Pozdrawiam Wszystkich i dziękuje organizatorom za tak świetnie spędzony
czas … z każdym można było porozmawiać … do każdej gry można było
dołączyć …
Obudziłem się w chwili, gdy z Internatu wyjeżdżały ostatnie osoby i
było to nader dobijające, bo ośrodek w Polanowicach bez Konwentowiczów
jest niczym niemy bohater romantyczny - mija się z celem. Zresztą, całe
te powroty poniedziałkowe, jak wyrwanie z łona, ja nie udzielam się już
w Jaskini, z większością nie utrzymuję nawet stałego kontaktu,
przyjeżdżam do Byczyny raz na rok, może jeszcze raz w roku jakiś zlot
odwiedzę, większość z was widzę raz, góra dwa razy w roku, a w niczym
to nie przeszkadza: interwały ciszy pomiędzy spotkaniami całkiem mi
umykają, a w Byczynie czuję się lepiej niż w domu.
Że Konwenty nadal się odbywają - naprawdę szczerze dziękuję KOK-owi: Isli (!
),
Van, Morg, Cod - robicie coś naprawdę realnego, co jest ważne dla
innych. Czas Konwentu w moim corocznym kalendarzu widnieje pod epitetem
sacrum i naprawdę chciałbym być w Byczynie co roku, za dziesięć lat
też. Jak mówiłem, mało mnie łączy z Jaskinią na co dzień, żyję całkiem
gdzie indziej, ale jednak wypracowałem już taki rytm, że wracam co roku
i to jest wtedy tydzień wyjęty z życiorysu, mi się mózg resetuje i nic
nie pamiętam ze świata spoza Byczyny, co jest fenomenalne. Że inni też
wracają, mam nadzieję, że nadal będą wracać i że będzie dokąd.
Wielkie gratulacje za turniej dla Wojrada, stay yourself, ludzie tacy
jak Ty, którzy robią po prostu coś miłego dla innych, trzymają mnie
między innymi w Jaskini. Może to taki trochę tani sentymentalizm, ten
mój post-wyznanie, ale ile można się kreować na intelektualistę,
przynajmniej dzięki Byczynie mogę sobie raz na jakiś czas odpuścić
Ze sztuką było w tym roku ciężko, za mało czasu na próby, bo dopiero w
piątek zebrała się cała trupa, trzeba wymyślić coś na przyszły rok, bo
to są dwa dni wyjęte z Konwentu, a to przecież dużo. Ale scenariusz,
trzeba przyznać Guiemu, w tym roku stał się wręcz klasyczny i
uniwersalny, wyszliśmy oto, w jubileuszowej odsłonie, z hermetycznej
puszki żartów absurdalno-fantastycznych, po to by strawestować utwory
ponadczasowe, tym samym rozszerzyliśmy zakres docelowej widowni.
Widowni zresztą również należy się aplauz, gdyż śmiała się wybitnie tam
gdzie chcieliśmy by było zabawnie, a inteligentna widownia jest
wskazana o ile chce się inteligentnie żartować, także chyba się
uzupełniamy.
Gra o Tron w szalecie to rzeczywiście śliczny pomysł, aczkolwiek
żałuję, że zagrać udało się jedynie dwa razy. Za to Mafia podbiera nam
graczy, w tym roku znowu świetna frekwencja, zresztą, ja też to lubię,
ja nawet Hoodsów polubiłem . Mało! w grodzie było wyśmienicie, choć z początku się nudziłem.
Ach, no i fenomenalnym motywem była ostatnia noc, bo cała niedziela
była jakaś przygaszona, dużo ludzi wyjechało, zostały ostatnie
niedobitki w hetmańskiej, ja się poczułem trochę zagubiony, zdrzemnąłem
się wieczorem, obudziłem o 22, poszedłem szukać ludzi i w świetlicy
przy kuchni byłem świadkiem wielkiego rozprężenia, gdy ostatniej nocy
chciało się zrobić jeszcze coś szalonego i Qui w prześcieradle mieszał
w garnku z wodą, która miała lecznicze właściwości i przychodziły
pielgrzymki schorowanych ludzi w prześcieradłach. O mamo, co za jubel,
jaki rebel. Pięknie. A potem - odbył się ślub...
Buźka i zdrówko, pa
W imieniu BH oraz graczy ligowych dziękuje organizatorom za organizacje i wspaniałe przyjęcie. Również podziękowania dla Aryene za ciepłe słowa w stosunku do nas. Już w drodze powrotnej snuliśmy plany co do następnego Konwentu więc jeżeli mamy nadal wstęp do waszego grona to na pewno zjawimy się w podobnym bądź liczniejszym składzie.
Tyle się działo, aż trudno o wszystkim wspomnieć.
Wrażeń mam co niemiara - wszystkie pozytywne. Cały stres organizatorski już minął.
Nie zapomnę kocykowania, turnieju i potyczki z Wojradem (to jak go
zaskoczyłem w rewanżowej walce), Biesiady w Grodzie, rozśpiewanego
autobusu powrotnego, pizzy w Spichlerzu, Finału Turnieju i mej potyczki
z Tarbandem , rozdania nagród, na których nie byłem ponieważ wypadł kolejny problem organizatorski i świetnej sztuki.
To i tak nie wszystko, wiem że udało mi się znów spotkać niesamowitych
ludzi. Porozmawiać na tematy i o porach o których zazwyczaj śpię snem
kamiennym, z ludźmi, z którymi się nie spodziewałem.
Wiem też, że wiele mnie ominęło, siedząc na jednej ławce traciłem jakąś mafię, grę o tron, czy innych ludzi i tego nie nadrobię.
Dlatego nie wyobrażam sobie przyszłego roku bez Konwentu, szczególnie
jeśli to ma być jedyna okazja żeby spotkać moją żonę jaskiniową
To wszystko dzięki Wam i dla Was i za to dziękuje.
O (moim pierwszym) wyjeździe na konwent zdecydowałem w ostatniej
chwili, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać. Jako wzorowy
introwertyk obawiałem się, że skończę sam w pokoju z książką w dłoni.
Jednak już pierwszego dnia – w czwartek – pożałowałem, iż nie było mnie
na przedkonwenciu. Z całą stanowczością przyklasnę Aryene (aka Ariadnie
na Naksos – nie mylić z nachos): za krótko, za krótko, po trzykroć za
krótko!
Zaprawdę, tak wielu zacnych ludzi (czyt. oszołomów podobnych do mnie)
nie widziałem dotąd w jednym miejscu. Niektórych z Was znałem już
wcześniej z Internetu, o większości jednak jeno słyszałem tudzież
czytałem Wasze posty. Moje oczekiwania były wysokie, lecz nawet na ich
tle zostałem pozytywnie zaskoczony. Dziękuję Wam wszystkim za ciepłe
przyjęcie i mile spędzony czas – nie żałuję ani chwili z Wami spędzonej.
Jak przystało na nieumarłego, prowadziłem tryb życia daleki od
solarnego, budząc się po południu i kładąc spać około szóstej nad
ranem. Wskutek tego część dziennych atrakcji mnie ominęła – w tym,
niestety, Turniej Zagadek. Atrakcje wieczorne i nocne nadrobiły to
jednak z nawiązką; szczególnie w mą pamięć zapadła gra w mafię z multum
dodatkowych postaci i z trzema różnymi prowadzącymi (brawa dla
Crazy'ego, Zagubionego i Acida!).
Na przekór Aryene wspomnę o nocnym powrocie z biesiady, który był dla
mnie atrakcją przewyższającą sam gród i zajmującą ex aequo ze sztuką
zaszczytne pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu. Ze wszystkich
spacerów kocham tylko te nocne, a ten był wśród nich wyjątkowy. Muszę w
tym miejscu pochwalić wspaniały głos wspomnianej niewiasty, w znacznej
mierze odpowiedzialny za niepowtarzalny klimat tamtej eskapady.
Nie zapomnę na pewno pobiesiadnej nocy, a zwłaszcza tego, co działo
się, gdy większość graczy w mafię rozeszła się i zostaliśmy tylko w
szóstkę: Aryene, Faramir, Acid, Diana, Zagubiony i ja, zgromadzeni
najpierw przy Eurobiznesie – mutacji Monopolu – a potem przy mafii
(prowadził Acu), do której po raz pierwszy włączyliśmy postać Rosomaka.
Kultowe "Jestem... dobry." Zagubionego na zawsze pozostanie w mojej
pamięci.
Mógłbym jeszcze godzinami pisać o większych i mniejszych smaczkach
konwentu. O Jungle Speed, w który mogliśmy zagrać dzięki uprzejmości
Dena, i który zdaniem niektórych mylił mi się z Pokemonami (gotta catch
'em all!). O sztuce – pierwszej, którą widziałem na żywo – bodaj
najważniejszym punkcie konwentu (brawa dla Bohatera Romantycznego!). O
potęgach dwójki w wykonaniu Qui i Acida (Acid zaciął się na trzeciej,
Qui na trzydziestej trzeciej).
Mógłbym, ale... na cóż? Kto był – ten widział i wie, że słowami ciężko
opisać jest konwent, jego niesamowitą atmosferę i wspaniałych ludzi,
których można na nim poznać. Kto nie był – niech żałuje, bowiem jest
czego. Ze swojej strony obiecuję – czapkę sprzedam, pas zastawię, a za
rok przybędę – na konwent i przedkonwencie. Mam nadzieję, że zjawi się
cała tegoroczna ekipa; parę nowych twarzy też bym z przyjemnością
zobaczył.
Na zakończenie – podziękowania. Dla Smoka – za to, że był bardziej
zaradny i zdecydowany ode mnie. Dla Aryene, Zagubionego, Diany i
Shamana – za dyskusję w niedzielne popołudnie. Dla Quiego – za
pojedynki w Jungle Speed. Dla Codhriego i Wojrada – za emocjonujący
finał turnieju. I raz jeszcze dla wszystkich, którzy przybyli –
naprawdę świetnie się bawiłem i pluję sobie w brodę, że nie
przyjechałem wcześniej. Do zobaczenia za rok!
Pozdrawiam serdecznie.
Rabi
PS. Z całego serca przepraszam wszystkich, z którymi należycie się nie
pożegnałem. Aryene, Diano, Faramirze – wyściskam Was za rok, obiecuję!
<dwa razy niedźwiedź, trzy razy karp>
Jadąc do Byczyny nie wiedzieliśmy czego mamy się spodziewać. Z jednej
strony widać było po samych zdjęciach, że panuje tam świetny klimat, a
ludzie bawią się przednio. Z drugiej strony wchodziliśmy do dobrze
znającej się grupy osób, z którą nie wiedzieliśmy czy znajdziemy
wspólny język.
Co zastaliśmy na miejscu ? Masę pozytywnie zakręconych osób, które były
nastawione bardzo dobrze do wszystkich nowych konwentowiczów. Nie było
debat na temat : „Jakiego koloru powinien być strój elfa.” co
sugerowało kilka osób.
Oczywiście nie udało się nawiązać dobrego kontaktu ze wszystkimi
uczestnikami, ale myślę że spora grupa nas zaakceptowała, a nawet
polubiła
.
W Byczynie czekało na nas wiele atrakcji. Każdy dzień przynosił nowe
formy rozrywki, a prawie każda noc kończyła się mafią, gdzie chyba
każdy bawił się przednio. Jedyne zastrzeżenie jakie mam to, że za
każdym razem gdy wylosowałem mafię losowanie było powtarzane. Nie widzę więc innego wyjścia jak pojawić się na konwencie za rok i w końcu być tym złym
. Nie będę tu wymieniał wszystkich atrakcji bo nie chce mi się do rana pisać tego posta, a i tak pewnie bym coś zapomniał .
Wielkie podziękowania i gratulacje śle w stronę KOK-u. Impreza
przygotowana perfekcyjnie. Widać było jak wiele czasu i serca w to
włożyli oraz, że zaplanowali każdy szczegół. Dodatkowo chętnie o każdej
porze dnia i nocy udzielali wszelkich informacji dotyczących konwentu.
Brawa należą się także dla wszystkich którzy zajmowali się organizacją
turniejów, oraz tych którzy podjęli piłkarskie wyzwanie ostatniego dnia.
Codi jako, że tak bardzo miałeś ochotę na negatywne opinie na forum to proszę :
Po pierwsze – dlaczego dzień miał tylko 24 godziny ?
Po drugie – dlaczego tydzień trwał tylko 7 dni ?
Z każdym rokiem bawię się na Konwencie coraz lepiej. Co to będzie, jak uda mi się odwiedzić Konwent nr 10?
Dziękuję wszystkim za świetnie spędzony czas. Wszystkie atrakcje
zostały wymienione już przez poprzedników, więc ja ograniczę się tylko
do wspomnienia tych, które zapadły mi w pamięć najbardziej: autobus
wypełniony fleszami aparatów oraz rotą z blackhoodowym refrenem, nocne
powroty do internatu w bardzo wesołym towarzystwie, "bramy" na moście,
kocykowanie, genialna (genialna raz jeszcze) sztuka, podlaskie śliwki,
precedensowe makao, nagłe przebudzenie mafijne w towarzystwie lisza
zamiast Faramira, puchar lodów Ingiego, zieleń oczu Isliego, Sevornowe
kibicowanie i mogłabym tak wymieniać jeszcze długo
Cieszę się, że miałam okazję poznać BlackHoodów i inne osoby z ligi. Urozmaiciliście Konwent niesamowicie Gratuluję Blackowi zdobycia odznaki Wzorowego Konwentowicza, a Razerowi wygranej w PJ.
Wspaniale, że spotkaliśmy się w Byczynie. I mam nadzieję, że zobaczymy się za rok w jeszcze większym składzie.
KOKu! Jesteście cudowni. Ale to już wiecie
Jestem Jaskinia friendly. To znaczy, że ze stałą częścią jaskiniowców
spotykam się w miarę regularnie na towarzyskich spotkaniach w grodzie
Kraka, a także co jakiś czas goszczę większą grupę Jaskiniowców z
różnych stron Polski w swoim domu, gdzie to owi Jaskiniowcy tłuką mi
doniczki, czasem szyby, molestują mojego psa, umierają na moim trawniku
i robią masę innych, dziwnych rzeczy, w każdym razie zawsze zabawa jest
przednia. I od zawsze wszyscy jęczeli mi: „Jedź na Konwent, no jedź”. W
tym roku postanowiłam więc: pojadę! O czym poinformowałam natychmiast
Islingtona, który to Islington nie wyraził nazbytniego entuzjazmu na
wieść o tym pomyśle, a właściwie to powiedział tylko: „Dobra, ale nie
przynieś mi wstydu”.
No, zaczęło się dobrze. Zaczęło się od tego, że większość Jaskiniowców
witała się z Ulą, koleżanką Dena, ściskali jej rękę i mówili, że
bardzo, ale to bardzo się cieszą, bo zawsze chcieli poznać siostrę
Islingtona. No cóż, nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Trzeba było
zacząć się integrować. Teraz, już po konwencie, myślę że spokojnie mogę
napisać mission: completed.
Oprócz spraw, o których wszyscy pisali: fantastycznej sztuki,
kocykowania, turniejów, jestem również pod dużym wrażeniem
wszechstronności Jaskiniowców. Jeden z Kolegów Brata postanowił zostać
moim bohaterem (Codhi – przyganiacz Żubrów i Lechów).
JezusmariaMorgrafzbawiciel – bohaterem ogólnokonwentowym po tym jak
oddał swój własny sok z pomarańczy (czerwonych!) na rzecz wieczornej
zabawy, która akurat się zaczynała. Z niektórymi Kolegami Brata można
było schodzić do piwnicy w poszukiwaniu szczurów, z innymi rozprawiać o
Kinskim, niektórzy wykonywali questy („Mam żarówkę i papierosy! I kto
powiedział, że nie wierzy w RPG?!”), inni kłócili się ze sobą („Jesteś
frajerem i ignorantem! Zupełnie jak… papa smerf!”). Były i smutne
wyznania („Nigdy nie miałem Siostry Kolegi”) i te całkiem radosne („-
Zróbmy coś głupiego!”, „- Umyjmy się!” „- Już to kiedyś robiłem, ileż
można?!”).
A nocami redakcja Behemocika.pl miała pełne ręce roboty! Nawet nie
wiecie ile plotek powstaje na korytarzach w godzinach 3-5 rano i ile
dziwnych rzeczy się dzieje („- Islington rozmawia ze ścianą nośną, a
ona mu odpowiada” „- myślicie, że się pokłócą na koniec?”). No a poza
tym niezapomniane dyskusje przy kawie („-gdzie są wszyscy?” „- a nie
wiem, poszli chyba grać w jakąś taką grę co to dla której się tu
zebraliśmy” „- w sapera?”) i obiady w Spichlerzu („-O, przynieśli
jedzenie!” „-Nie, to Ania”). Niesamowita biesiada w Grodzie („widziałaś
tego jednorożca?!”). I finał turnieju, na którym trójka niezwykle
cierpliwych Jaskiniowców w osobach Grena, Beha i Dena starała się mi
wytłumaczyć o co właściwie w tych hirołsach chodzi, a później już
skapitulowali, później już udzielali mi tylko informacji po której
stronie planszy znajdują się te wojska, którym kibicuje (wisisz mi 2
złote, Codhi!). I wiecie co? Chociaż czasem martwiłam się o swojego
brata („- Krzysiu, gdzie jesteś?” „- w piwnicy, jakiś facet każe mi
obciąć sobie stopy”) to było absolutnie rewelacyjnie.
No i cóż poradzić – szkoda, że tak krótko. Ale wracam z konwentu ze
świetnym humorem i ba! nawet ze szwagrem (choć czuję się urażona, że
nie dostałam zaproszenia na ceremonie).
Wszystkim Jaskiniowcom, którzy dostarczali mi produktów żywieniowych,
niezbędnych do życia, a przede wszystkim swojego TOWARZYSTWA – bardzo
dziękuje.
A że KOK wspieram i cenię to już wiedzą, nie będę o tym pisać, żeby nie było im za dobrze.
Kto tu raz przyjechał nigdy nie żałował,
i na pewno wróci tu za rok..
Fragment piosenki z pikniku country w Mrągowie bardzo dobrze oddaje
moje (ale chyba i innych także) wrażenia z tegorocznego, piątego już
Konwentu Jaskini Behemota.
Ktoś pisał o tym, że za rok przyjdzie piechota na konwent - słuchaj, to nie jest takie głupie.
Zapewne dużo wrażeń na konwencie mnie ominęło, jako, że raczej nie
zdarza mi się prowadzić stricte nocnego trybu życia. Zdarzało mi się
kłaść się spać jak wszyscy jeszcze bawili się w najlepsze i najczęściej
budzić, gdy wszyscy odsypiali noc pełną wrażeń. Stąd później usłyszałem
od Zagubionego: hej, już dwa dni cię nie widziałem.
Oczywiście świetnie było znowu Was wszystkich zobaczyć, zarówno starych
wyjadaczy jak i tych będących po raz pierwszy. Bardzo cenię sobie
indywidualne rozmowy jakie miałem okazję odbyć w czasie tego konwentu.
Jakże nie wspomnieć o sztuce. Moje ulubione postaci - bohater romantyczny i Hun Attyla (brawo Ingi).
Żałuje niezmiernie, że na konkursie zagadek była tak niska frekwencja,
oraz jeszcze bardziej żałuję prelekcji, które się nie odbyły, a na
które szczerze liczyłem. W końcu na konwencie miłośników fantasy można
spodziewać się czegoś związanego z fantasy. Miało być a zabrakło,
szkoda.
Po pewnych trudnościach logistycznych dotarłem do Byczyny w czwartkowe popołudnie (3 dni za późno!). Ach... nareszcie w domu...
Czwartek to aklimatyzacja. Jak dobrze, że jest Hetmańska i Warka po 3,50. Pewne rzeczy się nie zmieniają.
Piątek to oczekiwanie na dwa wydarzenia - przyjazd Gala i Jagody oraz
biesiadę. Biesiada przednia - super towarzystwo, żarełko, atrakcje.
Bardzo, bardzo mi się nie podobało, że nagle masa ludzi skopiowała
pomysł Tarbanda i mój, żeby sobie porzucać na deszczu nożykami. My tam
nie dla nożyków, a dla tych dwóch pań poszliśmy! I jednorożec nie dał
się dotknąć...
Sobota, tak jak wszystkie poprzednie to przede wszystkim próby, próby,
próby. A potem turniej. Tu niestety szkoda, że klimat z lat ubiegłych
nie był zachowany. Nie było komentarzy ciętych a wesołych. A przecież
gracze się pojedynkują nie dla siebie, a dla publiczności. Na szczęście
był liszomniszek i Wojrad ze swoim gestem. Oraz lody, którymi najadło
się 6 osób.
Niedziela to, jak zwykle, największy stres. Próby i zmagania przed
spektaklem. W tym roku w trupie było sporo zgrzytów, widać potrzeba nam
przerwy. Tu już chyba mogę oficjalnie napisać (chociaż ostateczna
decyzja należy do reżysera), że w przyszłym roku sztuki nie będzie.
Może jakiś substytut skleimy, ale pełnowymiarowego przedstawienia nie
będzie.
Chciałem podziękować całej trupie, że mimo przeciwności, udało się
wystawić porządne przedstawienie. Aryence, że się ośmieliła gościnnie
zagrać. Publiczności testowej w osobach Kasi, Jagody, Uli, Diany,
Hubiego za wytrwałość i uwagi.
Dwa piwa dla kurażu i na deski!
Potem odszedł stres i przyszło totalne zmęczenie. Regeneracja
postępowała w Hetmańskiej. A pełnia sił wróciła w Szpichlerzu przy
partyjce Macao. To była świetna gra obfitująca w niespodziewane zwroty
akcji, długie i zażarte dyskusje i pełną miłości atmosferę (która
zresztą udzieliła się ludziom przy stoliku obok). Powrót z dwiema
pięknymi paniami u boku, buszowanie po cmentarzu w poszukiwaniu duchów
dzieci, czekanie na wiadukcie pod gruszą na żywiołaki piwa. Następnie
partyjka mafii.
Potem dwie godziny snu i powrót w śpiącym pociągu.
Fajnie, że przyjechaliście nowi i starzy. Niech w przyszłym roku będzie nas jeszcze więcej!
Do organizatorów mam kilka pretensji, przede wszystkim o złą pogodę! Ale poza tym jest spoKOK!
Hmm, na razie same laurki dla KOKu. A gdzie krytyka? :] A tak poważnie, to właśnie takie relacje, w których piszecie jak było fajnie i że chcecie więcej dają nam siłę by organizować kolejne Konwenty. Najlepiej przeze mnie zapamiętane motywy to nowy zamek - Siedlisko perwersji, jednak jego jednostki nie za bardzo nadają się by tu o nich pisać, może poza 7 levelem - DefeKasią. Nasucho.pl, Nawilż.pl i to co Cod wymyślił, choć dokładna nazwa mi wypadła z pamięci. Kocykowanie, ławkowanie, zombie, i mnóstwo innych ciekawych sytuacji już wspomnianych. Jak to się właściwie dzieje, że przy dobie trwającej minimum 21h Konwent mija tak szybko? W przyszłym roku nie będę spał ani godziny :] Podziękowania dla ekipy z Ligi, sympatyczne z was chłopaki, buziaczki dla Razera. No i warto zaznaczyć, że pierwszy raz nie przegraliśmy z autochtonami w nogę. A ponieważ dali nam walkowera, to właściwie wygraliśmy 3:0 siedząc w ośrodku. Puchar Jaskini mimo trudności z z kablami, laptopami, przedłużaczami, routerami, podłączaniem, instalowaniem itp. wyszedł nam chyba nie najgorzej, patrząc zawodnikom przez ramię sporo się nauczyłem. Arena też wyszła ciekawie, choć wolałbym by losowanie trochę bardziej nas przemieszało, finał jak zwykle(poza tymi przypadkami gdy ja w nim występowałem :]) stał na wysokim poziomie. Gratulacje dla wszystkich zwycięzców i dla Tarnuma o którym nikt jeszcze nie wspomniał również. Mam nadzieje, że garnki się przydadzą :]
Najpierw refleksja ogólna z konsekwencjami - odkąd nie zajmuję się
organizacją jestem zbyt krótko na Konwencie. Coś z tym trzeba zrobić...
To był bardzo dobrze spędzony czas i przede wszystkim wielkie słowa
uznania dla Klanu - dzięki za przyjazd i wzbogacenie konwentowej braci.
Świetnie się z wami czułem, doskonale bawiłem i nie było problemu ze
znalezieniem wspólnego języka
Zresztą bardzo mi się podoba kuńcepcja (nie znam autora, poznałem ja w
szynobusie do Opola) by starać się w przyszłości zapraszać inne grupy.
Przednia myśl - mega turniej we wszystko co nam do głowy przyjdzie.
Żałuję, że to tak krótko trwało, chociaż wciąż jestem nie wyspany
Szkoda, że nasi olimpijczycy nie maja takiej kondycji jak my. Tyle
pozytywnego pałeru, jaki gromadzi Konwent, nie ma na kilku olimpiadach.
Ehh...
PS.
Pozdrowienia od alter ego Szalonej Reporterki
PS1.
W środę przejeżdżałem przez rejon dotknięty nawałnicą, która tak nam
doskwierała na Konwencie. Nie da się tego opisać, ani tego, o czym się
wtedy myśli. Życzę tym ludziom, by w najbliższym czasie doświadczyli
tego co my na Konwencie - radości, szczęścia i tych nieopisanych wrażeń
bycia wśród wspaniałych ludzi.
Dobry wieczór!
I ja napiszę parę pokonwentowych zdań. To był mój drugi konwent z
Jaskinią Behemota i przyznaję, że z roku na rok jest coraz wspanialej.
Dla mnie konwent zaczął się w środę rano w samochodzie Wojrada. Znów
jechaliśmy w trójkę, tylko że tym razem miejsce Greenmana zajęła Sulia.
Ciekawe rozmowy, wspominanie zeszłorocznej Byczyny i Wrocławia oraz
plany Sul, by mnie wysadzić gdzieś w środku Polski i pozostawić na
pastwę losu (jak to dobrze, że się obudziłem w odpowiednim momencie ).
Przedkonwencie jak to przedkonwencie powodowało zwiększoną aktywność
picia przeróżnych napojów. Byczyna mnie mile zaskoczyła różnorakim
asortymentem piwnym np. Paulanerem, czy też Desperadosem. Jednak to nie
trunek był najważniejszy, a ludzi z którymi spędzało się czas! No i
nigdy nie zapomnę tych 32 okrążeń bieżni, które to popełniłem wraz z
Samuelem między 03:00 a 07:00 .
Cały konwent był jedną wielką sielanką, oderwaniem od problemów
rzeczywistości, poznaniem całej masy nowych ludzi i ponownym spotkaniem
jaskiniowców których już znałem. Z nowopoznanych ludzi najgorętsze
pozdrowienia dla Arienki i Diany (a.k.a. Porcelanowej Spłuczki ),
z którymi to spędziłem dosyć sporo czasu na konwencie oraz dalsze
pozdrowienia dla Rabicana, Shamana, Szubiego (a.k.a. Zachłanny Tomasz),
Uli, Izy Mamy Nuka, jak i samego Nuka, Kumbatowi oraz
pełnej redakcji behemocika.pl . To tyle jeśli chodzi o nowopoznanych
ludzi. Innych, których już znałem wcześniej pozdrawiam ogólnie. Obawiam
się, że podczas szczegółowego wymieniania mógłbym kogoś pominąć, a tego
nie chcę
.
Czarnym Kapturom poświęcę ostatni akapit. Na początku zrobili na mnie
negatywne wrażenie, jakby uważali się za lepszych, wywyższali się, byli
aroganccy. Potem poznawałem po kolei każdego z nich i przyznaję moja
pierwsza ocena okazała się w większości błędna. LukBastion, Predriks
okazali się bardzo wartościowymi osobami. Na koniec to już ze
wszystkimi miło się piło i rywalizowało w grodzie. Największe ukłony
należą się naszemu wzorowemu konwentowiczowi Black Mosesowi (który
nomen omen nie jest z Hoodsów tylko z innego klanu "Sons of The
Darkness"). Sytuacja ta nastąpiła chyba w piątek albo w sobotę...
Miałem doła, niektórym coraz bardziej nie podobał się mój styl
prowadzenia mafii, ogólnie było coraz głośniej i nie dało się
wszystkich opanować. Stwierdziłem, że mam dość, mam wszystko głęboko w
poważaniu i nie będę więcej prowadził mafii. Po tym incydencie Hoodsi
na czele z Black Mosesem przyszli do mnie pogadać z nadzieją, że będę
jeszcze prowadził tę grę następnej nocy. Tutaj chłopaki podziękowania
dla Was. Okazało się, że jeszcze oprócz kilku jednostek które mnie
wspierały, innym też podoba się mój fabularny styl prowadzenia i nasza
rozmowa była dla mnie bardzo pozytywna .
Nocne gry też domagają się wspomnienia:
Eurobiznes - ta cholerna gra uczy kradzieży .
Druga co do popularności gra: Junglee Speed. Zabawa była przednia. A
kółka i negatywy okazały się najgorsze. Największa zabawa i tak była
podczas epickich walk o totem. Byłem w to na prawdę dobry . Nigdy nie wygrałem chyba tylko z rolujący się Moandor i doskonale celująca Aerilien
. Mam nadzieję, że na następnym konwencie też uda nam się w to pograć
.
No i najpopularniejsza Mafia.
Toż to legenda! Byłem bardzo zadowolony mogąc poprowadzić część gier.
Ta gra chyba najbardziej integrowała ludzi. Cale noce w nią graliśmy.
Dziękuję też Acidowi i Crazy'emu - innym prowadzącym, dzięki którym ja
też mogłem sobie przez parę gier pograć. Dlugo, oj długo będę pamiętał
dwie gry. Pierwsza, gdy w pierwszej rundzie jako mafioza poświęciłem
Arienkę, a w drugiej tak namotałem, że zdobyłem zaufanie Acid Dragona i
LukBastiona, a potem wyeliminowałem kataniego Sandro . Oraz druga gra wspomniana już przez Rabiego "Jestem... dobry."
Od razu Was uprzedzam, że w tym roku nie udało mi się przetestować idei
dwóch Katanich (albo nie daliście mi dojść do głosu, albo zbyt bardo
kołowało mi się w głowie ), ale za to za rok mam nadzieję przetestować na Was tę ideę!. Strzeżcie się!
Szkoda że nie było Pentusa z jego Cytadelą. Może się uda za rok spotkać .
Podziękowania należą się też trupowi teatralnemu... yyy... znaczy
trupie teatralnej. W tym roku stworzyliście arcydzieło! Gui, Deniu,
Sandro, Galadorze, Faramirze, ojcze Inghamie i gościnnie Arienko...
byliście genialni! I pamiętajcie: "Jestem Twoim ojcem!" .
Sam turniej w tym roku szybko się dla mnie skończył. Grałem fatalnie i
Zaratustra, który praktycznie podczas rozgrywki nie popełnij żadnego
błędu zasłużył sobie na to zwycięstwo. Zaratustrę rozgromił dopiero
nasz tegoroczny Mistrz Wojrad. Finał w Spichlerzu, też był ciekawy.
Nauczyłem się jednej ciekawej rzeczy podczas gry Wojrada i Codiego. No
i niezapomniana taktyka podczas ostatniego starcia... Poszedłem po
piwo, gdy Codie rozpoczynał swoje posunięcia taktyczne... Zacząłem pić
kufel gdy Codie zastanawiał się nad rozmieszczeniem Archaniołów...
potem wdałem się w dyskusję z Ulą i Denethorem przy okazji powoli
zerując kufel. Gdy zaczerpnąłem ostatniego łyka na planszy było widać
postęp - Archanioły były ruszone i Codie zastanawiał się gdy rozmieścić
kolejną jednostę . To było epickie
.
Z ludzi, których znałem a nie przybyli najbardziej odczułem brak
Dagona, który ma podobne zdanie w sprawie miodów co i ja (wziąłem ze
sobą trójniaczka i dwójniaczka - miałem nadzieję, że się razem
napijemy), Nami, którą poznałem na jej zlocie urodzinowym oraz Mistrza
Raja wraz z jego drugą połówką.
Taka przedostatnia sprawa... W świetlicy zostawiłem kubek z Dexterem, czy ktoś przypadkowo nie zaopiekował się nim?
To już chyba wszystko. Dziękuję wszystkim za mile spędzony czas.
Dziękuję KOKowi za zorganizowanie tak wspaniałego konwentu. Chłopaki -
odwaliliście kawał genialnej roboty i nie ukrywam, liczę na to, że za
rok też uda Wam się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Do zobaczenia na
jakimś piwie/zlocie .
AVE
Wiele myśli, odczuć oraz sytuacji które pojawiły się na konwencie
przyczyniły się do tego że tak naprawdę nie wiem od czego zacząć. W
każdym razie postaram się wyrazić swoją opinię w kilku "dużych" słowach.
Z racji tego iż jestem przywódcą Black Hoods to spoczywa na mnie
obowiązek złożenia szacunku na ręce organizatorów oraz wszystkich osób
dzięki którym mogliśmy w miłej atmosferze spędzić ten wspólny czas.
Dziękuje również wszystkim tym którzy swoim wysiłkiem nadali wielu barw
naszemu całemu zgromadzeniu.
Dziękuję również za ciepłe przywitanie nas "Black Hoodsów" za co
kieruję kolejne wyrazy szacunku. Mam nadzieję że również w naszej
obecności bawiliście się bardzo dobrze. Wiem że nie wszystkim mogło
odpowiadać nasze zachowanie, ale tacy już po prostu jesteśmy i ciężko
byłoby to zmienić
Wiele rzeczy traktujemy jako żart i wierzę że tak samo to odebraliście.
Jeżeli kogoś naprawdę w jakiś sposób spotkały nieprzyjemności z naszej
strony to przepraszamy. Wierzę jednak że takich osób nie ma
Wielkie brawa za sztukę dla wszystkich aktorów. Nie znam się na sztuce ale naprawdę byłem pod wrażeniem
Cieszę się że tak liczna grupa osób potrafi przejechać wiele kilometrów
w celu wyrażenia własnych opinii, uwag itd. Każdy z nas jest inny a
hobby jedno które łączy nas w jedną całości i to jest właśnie piękne...
Zrobiliście na nas wrażenie wręczając dyplom. Moje podziękowania w
czasie jego odbioru nie były zbyt wyczerpujące ze względu na to że
troszkę byłem w szoku Dlatego teraz mam okazję i dziękuję jeszcze raz.
Na koniec. Jesteście fajną, zgraną paczką i oto właśnie chodzi. Żałuję że nie miałem możliwości was wszystkich poznać ale mam nadzieję
że będzie jeszcze czas W imieniu całego BH serdecznie pozdrawiam...
Aha
Jeszcze jedno...
Wiecie co ?????
nhhhheeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee
Musiałem to zrobić
Wreszcie doszłam do siebie na tyle żeby coś napisać
Po pierwsze: już mi Was brakuje!
Po drugie: co za sztuka!
Po trzecie: co za finał! Wiwat Wojrad!
Po czwarte: cóż to było za makao, pełne precedensów.
Po piąte: ach te powroty ze śpiewem na ustach w tanecznych podskokach, z wycieczkami po cmentarzach i zaporami mostowymi.
Po szóste: cud, miód, piwo, topór, włócznia, nóż, łuk, wiwat gród!
Po siódme: autobusiku nas tak w nieskończoność wieś! :p
Po ósme: Hoodsi ok. (chyba?), no przyjmijmy, że średni bilans wyszedł na plus!
Iskierka: Co ty gadasz błysk błysk o jakimś przyjmowaniu błysk błysk
jasne, że bilans wyszedł na plus! Wielkie BŁYSK BŁYSK dla nich!
Po dziewiąte: mafia czai się wszędzie!
Po dziesiąte: ech, ja tak chce jeszcze!
V Konwent zakończył się już kilka dni temu a ja nie mogę w to uwierzyć. Tyle wrażeń, spotkań z nowymi osobami ale po kolei.
Na Konwent pojechałem z Sulią i Zagubionym, miał jechać jeszcze Ingi,
ale praca go zatrzymała. W czasie jazdy rozmawialiśmy z Sulią a
Zagubiony przespał prawie całą drogę. Po dotarciu do Byczyny (dokładnie
do internatu w Polanowicach) i gorącym przywitaniu z jaskiniowcami
podszedłem do siedzących z boku na ławeczce ligowców. Chwilę
porozmawialiśmy. Po tym pierwszym spotkaniu odniosłem wrażenie, że
osoby grające w Lidze są zarozumiałe, a przyjechały na Konwent, aby
zagarnąć wszystkie nagrody. I nie była to tylko moja opinia na ich
temat. Na szczęście była to błędna ocena. W miarę poznawania okazało
się, że wszyscy możemy się świetnie razem bawić. Predrix szybko nauczył
się dobrze grać w mafię, a inni też polubili tę grę. Za świetną grę w
mafię specjalne gratulacje składam Izie – w jednej grze sama jedna
pokonała 6 mieszkańców miasta.
Oprócz mafii w tym roku było dużo grania w H3.
Bardzo ciekawe były półfinały PJ w świetlicy, gdzie Black Moses pokonał
Pentacza a Razer pokonał Jansena. Widać było, że się bardzo starali
(Razer pierwszy dzień robił 45 min.), a ja to z przyjemnością
oglądałem. Finału PJ niestety nie widziałem, bo byłem zajęty swoim
finałem na Arenie. Walki na Arenie były dla mnie bardzo męczące, było
ich w sumie 15. Aby dojść do finału, pokonałem Islingtona, Black
Mosesa, Kumbata i Zaratustrę. Szczególnie zapamiętam te sobotnie walki.
Było mi bardzo miło, że na sali byli Razer i Black Moses – nie jako
przeciwnicy, tylko przyjaciele. Spośród jaskiniowców dziękuję
Morgrafowi za kibicowanie do końca rozgrywek.
Doping podczas finału w Spichlerzu jak zwykle wspaniały. Wszystkim dziękuję. Piwo od Jansena smakowało jak żadne inne.
Podsumowując, spotkanie uważam za bardzo udane. Cieszę się, że na
Konwent przybyli gracze z Ligi – przez dziewczyny zwani
„barbarzyńcami”. Jak się to okazało, byli to honorowi i przestrzegający
zasad wojownicy.
Szczególnie dobrze zapamiętam rozmowy z Kumbatem. On nie jest ani z
Jaskini, ani z Ligi, po prostu kocha Heroes3 i za to go cenię.
Podziękowania dla całego KOK za zorganizowanie nam tak fajnej zabawy.
Artykuł czytany 1996 razy, liczba komentarzy: 0. Ostatnia edycja: 5 września 2010, 17:30 przez Irydus.