Gorące Dysputy

Słowo pisane - literatura - "Nami i Moandora o fantastyce polskiej rozważania"

Osada 'Pazur Behemota' > Gorące Dysputy > Słowo pisane - literatura > Nami i Moandora o fantastyce polskiej rozważania
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Nami

Mistrzyni Zagadek Nami

27.03.2009
Post ID: 42655

Jak sobie uknuliśmy, tak wprowadzamy niecny plan w życie. Można powiedzieć, że będzie to swego rodzaju rozszerzenie do naszych tekstów ukazujących się na łamach CI. Ale oczywiście nie tylko - osobiście przeczytałam o wiele więcej książek niż napisałam recenzji - niektóre nie były warte takiego poświęcenia czasu, a samo ich czytanie było męką. O tym też napiszemy.

Nie oszczędzimy nikogo i niczego. Nie będziemy upiększać ani owijać w bawełnę. Wiadomo - gusta są różne, o tym dyskutować nie będziemy. Naszym celem jest dobra zabawa z tematem ukochanym przez nas oboje.

Moandor

Strażnik słów Moandor

27.03.2009
Post ID: 42656

Pomysł padł spontanicznie przy luźnej rozmowie dwojga przyjaciół. Zamierzamy tu wspominać o wszystkim i o niczym, o rzeczach w literaturze istotnych, jak i całkiem luźno z nią związanych, ot taki zakątek, gdzie dwójka ludzi, których poza przyjaźnią łączy także wielka sympatia do słowa pisanego, może podzielić się swoją pasją ze sobą, jak również z innymi, z każdym kto zapragnie zatrzymać się na chwilę, zapomnieć o trudach codziennego dnia i przenieść się z nami, a czasem i ze mną również we wspaniały świat Królestwa Czarów, jak to pięknie Tolkien niegdyś określił.

Wszystkich serdecznie zapraszamy do współudziału w dyskusjach. Szukajcie w Gorących Dysputach w samym rogu sali, stoi tam taki niewielki stolik, przy którym można nas znaleźć. :)

Moandor

Strażnik słów Moandor

28.03.2009
Post ID: 42679

Droga Namiś, od czegoś trzeba by zacząć. A najłatwiej jest od rzeczy ogólnych, czyli od polskiej fantastyki jako całości.

Miesiąc temu do mojego miasta grodu na dalekiej mroźnej północy zawitało pięciu mistrzów pióra fantastycznego. RedNacz CI z tej okazji podarował mi nawet specjalne gęsie pióro. Mówi: Weź to pióro, byś później mógł wszystko co tam zobaczysz opisać w naszej imperialnej gazecie. Wziąłem i ze zobowiązania się musiałem wywiązać. :)
Na samym konwencie mówiono trochę o polskiej fantastyce, o jej obecnym kształcie, trendach. Jarosław Grzędowicz powiedział, że rodzi się w Polsce pokolenie fanów, którzy praktycznie czytają tylko polską fantastykę. To jest ciekawe zjawisko, daje bowiem pewną wiarę w to, że z naszą rodzimą twórczością nie jest tak źle.
A jak to jest w Twoim przypadku? Wiem, ponieważ znamy się od dawna, że polska fantastyka ma u Ciebie miejsce uprzywilejowane. Czy zawsze preferowałaś polskich autorów, pamiętasz z którymi zaczynałaś przygodę z fantastyką?

Nami

Mistrzyni Zagadek Nami

29.03.2009
Post ID: 42691

Pamiętam bardzo dobrze, jaką książkę fantasy wzięłam pierwszy raz do ręki. I bynajmniej nie była ona polskiego autora. Był to 'Gryf w Chwale' Andre Norton. Szłam jakoś wtedy do gimnazjum, a wakacje spędzałam u kuzynostwa i nudziłam się jak mops. Potem był Harry Potter i od tego momentu zaczęłam naprawdę dużo czytać. Nadal nie trafiłam na nic polskiego - przyszedł czas na Orsona Scotta Carda i jego Sagę Cienia - którą notabene zaczęłam od ostatniego (wtedy) tomu - Cień Hegemona. Pierwszą polską książką, która znalazła się na mojej półce była Achaja tom I Andrzeja Ziemiańskiego - aczkolwiek to było już jakoś w 1 liceum (2003 rok). Tak naprawdę od tego momentu zaczęłam kompletować swoją biblioteczkę - potem były Kuzynki pana Pilipiuka i Mordimmer Piekary... Poszło już falowo, od jednego do drugiego. Na początku spędzałam sporo czasu w Empiku czytając i wybierając co kupić. Teraz mam swojego pana do którego chodzę, zamienię z nim trochę słów o nowościach, zapowiedziach, kilka opinii o ostatnio zakupionych książkach, pokaże mi co tam ciekawego ostatnio wyszło.

Fakt, na mojej półce większość książek jest z Fabryki Słów. Aczkolwiek nie wszystkie to polskie fantasy - mam bardzo dużo pozycji z Obcej Krwi no i teraz z tej (h)amerykańskiej serii. Z zagranicznych autorów mam wspomnianego wcześniej Orsona Scotta Carda, Rogera Zelaznego z Sagą Amberu, Gartha Nixa, Richarda A. Knaaka, Patricie A. McKillip oraz Eoina Colfera.

Nie jestem fanką tylko tego co made in Poland. Doceniam zagraniczną twórczość zarówno tą wschodnią i zachodnią. Przyznaję jednak, że jeśli dostanę pod nos książkę kogoś nieznanego z USA i polskiego, bez jej otwierania prędzej wybiorę autora rodzimego niż zagranicznego.

Zgadzam się jednak z opinią, że rynek polski się rozwija. Bardzo mnie to zresztą cieszy. Dużo młodych autorów publikuje swoje książki - przyznaję, że nie zawsze są one wysokich lotów i tak porywające jak starych wyjadaczy, ale jak to mówią - ćwiczenie czyni mistrza.

A Ty Moa? Od czego w ogóle zacząłeś? Co sądzisz o rozwoju polskiego rynku fantastycznego?

Moandor

Strażnik słów Moandor

29.03.2009
Post ID: 42695

Nami

Nie oszczędzimy nikogo i niczego. Nie będziemy upiększać ani owijać w bawełnę. Wiadomo - gusta są różne, o tym dyskutować nie będziemy. Naszym celem jest dobra zabawa z tematem ukochanym przez nas oboje.

Jednym słowem: Teraz MY :P

Za chwilę odpowiem na Twoje pytanie Nami. Ale przedtem mam jedno do Ciebie. Czy potrafiłabyś sięgnąć pamięcią do czasów, kiedy wrota Osady zobaczyłaś po raz pierwszy, nie wiedząc jeszcze co i kogo można spotkać za nimi? Czy wtedy logując się tutaj mogłaś powiedzieć o sobie, że byłaś już miłośniczką gatunku fantastycznego, czy może dopiero pobyt tutaj i tutejsi mieszkańcy rozwinęli w Tobie tę pasję?

Gdy ja przybyłem do Osady, być może nie mógłbym jeszcze powiedzieć o sobie miłośnik fantastyki, ale określenie miłośnik świata Tolkiena zdecydowanie by pasowało. Bo właściwie od Władcy Pierścieni rozpoczęła się cała moja wielka przygoda z fantastyką. Do Osady sprowadziło mnie poszukiwanie nowych map do Heroesów, ale to Tolkien sprawił, że oglądając po kolei wszystkie lokacje niemal od razu wiedziałem, że zostanę tu na dłużej.
Tutaj jednak w Osadzie, regularnie goszcząc w Gorących Dysputach dowiedziałem się, że świat fantastyki jest bardzo rozległy. Że jest ktoś taki jak Andrzej Sapkowski, którego Wiedźmina zna prawie każdy szanujący się fantasta. Zacząłem poszerzać swoje zamiłowanie do fantastyki, pojawiały się na mych półkach kolejne książki. Z czasem, czując się na fantastycznym gruncie już jako tako pewnie sam zacząłem odkrywać coraz to nowych autorów i nowe powieści, kierując się swoim gustem. Ale gust ten w dużej, przynajmniej w początkowej fazie, został w dużej mierze ukształtowany tutaj, w Osadzie "Pazur Behemota". I nie Heroesi sprawili, że jestem tutaj do dziś, ale to, że znalazłem w tym miejscu tak wielu ludzi z którymi powiązała mnie wspólna pasja. Opowiadać całe 6 lat pobytu w Jaskini byłoby bardzo długo... :)

Natomiast takie zupełne początki droga Nami, to były już w dzieciństwie. Nieprzeliczone stronice przepięknych baśni i bajek czytanych i opowiadanych przez rodziców, to było początek. Do dziś pamiętam niektóre historie, a ukochany za najmłodszych lat zestaw dwóch tomów Baśni braci Grimm jakiś czas temu sobie kupiłem. Poprzedni nie nadawał się już do użytku.

Można powiedzieć, że bajki to czytano wszystkim. Ale większość ludzi potem z bajek wyrasta. Stają się one z czasem tylko mglistym wspomnieniem z dzieciństwa, tak jak to, że bawiło się resorakami czy ganiało się po blokowych piwnicach. A mi to zamiłowanie do magicznych opowieści, i do książek w ogóle, zostało z upływem lat wydało owoce. W tej materii naprawdę dużo rodzicom zawdzięczam.

W VI klasie podstawówki przeczytałem Opowieści o pilocie Pirxie, pierwszą pełnowartościową książką Science-Fiction. Pamiętam jeszcze z tamtego okresu książeczki z cyklu "Krąg Ciemności" takie stustronicowe opowieści grozy dla młodego czytelnika. Ogromnie je lubiłem, ale gdy po paru latach wróciłem do jednej z nich, okazało się, że nie wytrzymały próby czasu. Były dobre w okresie dzieciństwa i tam, we wspomnieniach jest ich miejsce.
Potem przewijały się co jakiś czas inne powieści, ale nie była to wyraźna tendencja zmierzania w kierunku fantastyki. Czytałem różne książki a od czasu do czasu zdarzały się też fantastyczne, jak choćby Dziedzic Imperium Timothy'ego Zahna, jak też i inne z serii Gwiezdnych Wojen.

Musze Ci powiedzieć Nami, że tak do ostatnich klas liceum nie kupowałem zbyt wiele książek. Za dostarczyciela ciekawych lektur służyła mi (i do dziś służy) miejska biblioteka w moim małym mieście na dalekiej północy. A ponieważ przybytek ten był bardzo marnie zasilany przez fantastyczne nowości, przez długi czas byłem odcięty od życia fantastycznego.
Zmienił to dopiero dostęp do internetu. Było to w którejś z dwóch ostatnich klas liceum. Dziś trudno sobie wyobrazić brak internetu w domu, ale w tamtych latach to było normalne. Nie każdy miał komputer, a internet jeszcze mniej osób. Dziś można się uśmiechnąć na dźwięk słowa 'modem'. :)
W maturalnej klasie trafiłem na Jaskinie i ta część historii (za wyjątkiem tych kilku miesięcy do czerwca 2003) jest Ci już znana.

Początek 2002 roku, chyba luty, wracałem wtedy z kina z ekranizacji pierwszej części Władcy Pierścieni, dźwigając w plecaku tę wyjątkową powieść J.R.R. Tolkiena. Jeśli miałbym wybrać dzień narodzin swojej fantastycznej pasji, to byłby właśnie ten dzień.

Z fantastyką polską zetknąłem się dość późno, głównie z powodu marnego zaopatrzenia miejskiej biblioteki. Do dziś mam taką manierę, że staram się kupować książki sprawdzone, o których wiem, że nie będę żałował wydanych pieniędzy. Zawsze było tyle wielkich książek do kupienia na sklepowych półkach, nie tylko z fantastyki, że taki Piekara czy Pilipiuk zawsze przegrywał walkę o moje pieniądze z Kapuścińskim, Kołakowskim, Umberto Eco i innymi. A, że pieniądze w mej sakiewce zawsze miały bliżej dna niż góry musiało się tak stać, że polscy fantaści musieli cierpliwie czekać.

Rzekłbym, droga Nami, że dzisiejszymi czasy dopiero odkrywam polską fantastykę. Część dzieł znam, ale większość z tego, co zdobi Twe półki jest mi obca. Liczę nawet skrycie, że przy okazji naszych rozmów tutaj udzielisz mi kilku lekcji na temat tego, co warto z rodzimego rynku przeczytać. Twoja rekomendacja na pewno będzie miała dla mnie dużą wartość.

Polski rynek fantastyki, na tyle ile się orientuje, ma się całkiem dobrze. Wydawnictwa, a szczególnie Fabryka Słów, inwestują pieniądze w nową krew. Samo to jest wystarczającym dowodem potwierdzającym dobrą kondycję wydawcy.
Drugą połowę lat dziewięćdziesiątych na polskiej scenie dominowała SuperNova, głównie dzięki Andrzejowi Sapkowskiemu, którego Wiedźmin zrobił absolutną furorę na rynku i stał się niekwestionowanym liderem we wszelkich rankingach księgarskich. Nasz wiek, jeśli za kryterium wziąć Zajdle to w zasadzie hegemonia dwóch mistrzów pióra, Grzędowicza i Jacka Dukaja. Widać jednak wyraźnie, że w nowym wieku pojawił się nowy gracz, który dziś ma decydujący wpływ na kształtowanie fantastyki w Polsce. Właśnie Fabrykę Słów chcę tu wspomnieć, której tak wiele książek masz na półkach. :) Narzekać chyba nie mamy czemu. I to cieszy.

Sami twórcy, którzy byli niedawno u nas na konwencie także są pozytywnego zdania o rynku fantastycznym w Polsce. Jarosław Grzędowicz wspomina, że choć narzeka się powszechnie na poziom czytelnictwa, że statystyczny Polak czyta jedną książkę rocznie, to gdy jechał z Mają, żoną swoją, pociągiem, prócz nich w przedziale siedziało jeszcze sześć osób i wszyscy czytali. :) W dwóch przypadkach była to fantastyka. :) Ja dojeżdżam koleją już od wielu lat i wciąż widzę bardzo wielu ludzi czytających, także fantastykę. Na poparcie tych słów przedwczoraj widziałem, chłopak czytał Sapkowskiego. :P
A i dziwnym trafem, zawsze jak zaglądam do Empiku to półka z fantastyką wiecznie jest oblegana. :) Powiedziałbym nawet, że fantaści mają najbardziej oddaną rzeszę fanów ze wszystkich innych twórców mainstreamowych. Środowisko fantastyczne ma tę właściwość, że bardzo szybko się integruje. Byłem mile zaskoczony, kiedy wszyscy pisarze, którzy miesiąc temu byli w Białymstoku prosili by zwracać się do nich po imieniu. W Fandomie to ponoć jest niepisana tradycja. Podchodzisz sobie do Jarosława Grzędowicza, którego książki podziwiasz i rozmawiasz jakbyście znali się od lat. Ów konwent, o którym mówię, to była w zasadzie moja pierwsza większa impreza fantastyczna, a ponoć tak jest na wszystkich innych.
Jeśli stworzymy sobie mapę konwentów fantastycznych nazbiera ich się nieco. A polscy fantaści bardzo chętnie przyjmują zaproszenia na takie imprezy.

Weźmy też pod uwagę samych fanów literatury fantastycznej. Ile to razy można spotkać się ze słowami pogardy, lub w najlepszym wypadku lekceważenia, ze strony tzw. "realistów". Mówią, zajmij się czymś poważnym. Mówią: dziecinniejesz na starość, czytasz bajki dla dzieci. To zjawisko nie jest może powszechne, ale każdy, z dużym prawdopodobieństwem, się z czymś takim spotkał.
Szczerze mówiąc ja nie spotkałem człowieka głupiego człowieka czytającego fantastykę. Owe "bajki" czytają lekarze, naukowcy, ludzie po studiach, albo jeszcze studiujący, jednym słowem jest to środowisko inteligentne. Także w Jaskini ta prawidłowość działa. To nie jest tak, że jak czytasz fantastykę to jesteś zamkniętym w sobie odizolowanym od rzeczywistości, nieprzystosowanym do życia, stroniącym od ludzi kosmitą. Nie.

Dlatego Olu, w świetle powyższego póki co jestem spokojny o rozwój polskiej fantastyki. :)

Nami

Mistrzyni Zagadek Nami

29.03.2009
Post ID: 42702

Czy byłam fanką fantasy jak przyszłam do Jaskini? Nie.
Pomijając inne aspekty mojego życia na które Imperium miało wpływ, szczerze mówiąc największą zmianą był fakt, że zaczęłam naprawdę dużo czytać - z osoby, która wcześniej prawie książek nie tykała a lektury to już omijała szerokim łukiem.
Założę się, że w pewnym momencie i tak bym doszła do etapu na którym jestem obecnie, ale byłoby to raczej zasługą mojej mamy i ilości książek jakie ona pochłania.

Trafiłam tutaj w poszukiwaniu jakieś podpowiedzi do kampanii HoMM III (wtedy maniakalnie grałam). Nie byłam wtedy fanką Tolkiena - aczkolwiek przeczytałam wszystkie tomy przed premierą filmów. Zaczęłam buszować po poszczególnych Dysputach, aż w końcu trafiłam do Minstreli i nie mogłam się oderwać. Z otwartą buzią, po nocach czytałam opowiadania UTa, Mirabell, Sandro, Farmerusa. Ach, jakie opierdziele zgarniałam, że ciągle ślęczę przed ekranem.

Dygresja: Ach, gdybym dorwała pana Grzędowicza i panią Kossakowską w pociągu na pewno poprosiłabym o autografy xD

W sumie z polskiej twórczości można powiedzieć, że niektóre tytuły wydaje Red Horse - np. pierwsza edycja Przenajświętszej Rzeczpospolitej Jacka Piekary. Jedni w sumie mogą powiedzieć, że to nie jest fantasy - ogólnie rzecz biorąc RH wydaje różne tytuły na pograniczu gatunkowym, których tak naprawdę nie można wrzuć do jednego worka.

Obecnie śmiało mogę stwierdzić, że jestem miłośniczką fantasy i otaku. Nie twierdzę, że jestem alfą i omegą w dziedzinie, bo zawsze będzie ktoś, kto posiada większą wiedzę, jest bardziej zorientowany w temacie niż ja np. nie czytam w ogóle Prachetta czy Sapkowskiego - ktoś mi może zarzucić, że nie jestem prawdziwą fanką gatunku. Jasne, w jego/jej opinii może i nie bo nie czytuje ukochanego autora tej osoby, ale to bynajmniej nie znaczy, że nie mam pojęcia o temacie.

Przyznaję się bez bicia, że przy Krwi Elfów po prostu usnęłam - a ja już do takich książek po raz drugi nie wracam. Prachetta mam nawet na półce, ale cóż. Stoi sobie nadal i czeka na jakiś cud - chyba jak skończą mi się książki do czytania pod ręką...

Wydaje mi się, że zaczęłam czytać fantasy na większą skalę aby mieć swoje zdanie, móc się wypowiadać przy stolikach. Wiesz, że nie jestem typem, który potrafi długo siedzieć cicho. Nie chciałam się tylko biernie przypatrywać. A potem już samo poszło. Zaczęłam czytać coraz więcej i więcej. Wciągnęłam się po prostu. Za tym szły inne plusy - nie miałam problemu z pisaniem wypracowań na polskim (no może oprócz zachowania wymaganych ram) - poprawił mi się styl pisania, zwiększył zasób słownictwa, przestałam robić okropniaste błędy ortograficzne, kobieta nigdy nie złapała mnie na tym, że nie przeczytałam lektury pomimo faktu, że korzystałam tylko ze ściąg (bardzo ładnie umiałam dopowiedzieć sobie dodatkowe rzeczy :)) - no i zwiększyło się tempo w jakim czytam.

Fakt spędziłam wiele czasu na czytaniu, nie zawsze jednak w dobrym oświetleniu (i oczy mnie teraz szybciej bolą, a jak dłużej siedzę muszę je sobie zakrapiać), ale nie żałuję bo literatura naprawdę jest moją miłością. Mogę powiedzieć, że drugą - pierwszą pozostanie m&a.

Co do 'realistów' tacy się zawsze znajdą. Dla nich jest to ucieczka od rzeczywistości. Ok, może w jakimś tam stopniu - jak mam wszystkiego dość to czytam, dużo czytam - ale oni z reguły w takich sytuacjach idą się upić [równie dobrze można wstawić inny rodzaj używki] (wiadomo, co kto tam lubi nie moja sprawa), wynik jest taki sam - czas i pieniądze, tylko ja wychodzę z pozytywnymi aspektami, oni z problemami zdrowotnymi...

Jak sądzisz, czy z fantasy się wyrasta? Przestaniesz ją kiedyś czytać?

Moandor

Strażnik słów Moandor

30.03.2009
Post ID: 42704

Nami

Przyznaję się bez bicia, że przy Krwi Elfów po prostu usnęłam - a ja już do takich książek po raz drugi nie wracam. Prachetta mam nawet na półce, ale cóż. Stoi sobie nadal i czeka na jakiś cud - chyba jak skończą mi się książki do czytania pod ręką...

Z Sapkowskim to u mnie ciekawa sprawa była. Ciężko mi powiedzieć jaka w odbiorze jest Krew elfów, bowiem zacząłem czytać Sagę od tomu drugiego. Tak się złożyło, że w bibliotece były wszystkie prócz początkowego. Pamiętam, że Czas pogardy był bardzo wciągający. :) Co ciekawe, po długim czasie od przeczytania Wiedźmina dostałem wreszcie pierwszy tom, ale, podobnie jak Ty, nie doczytałem do końca, bo wydał mi się nudnawy. Może z tych samych powodów... Nie wiem...

Nami

Jak sądzisz, czy z fantasy się wyrasta? Przestaniesz ją kiedyś czytać?

Ilekroć ktoś zadaje mi takie pytanie, przypominają mi się słowa Lewisa na temat literatury dla dzieci. I am almost inclined to set it up as a canon that a children's story which is enjoyed only by children is a bad children's story.
W słowach przyjaciela Tolkiena można doszukać się, uważam, istotnego przesłania. Dobra książka jest po prostu dobra, niezależnie od tego, kiedy po nią sięgasz. Zawsze się obroni. Jeśli przeczytasz daną pozycję, a potem sięgnąwszy po nią jeszcze raz po paru latach stwierdzisz, że jakaś infantylna się wydaje, to tak naprawdę nie trafiłaś na rzadki gatunek naprawdę dobrze napisanych historii, nawet jeśli kiedyś wydawała się arcydziełem.
U podstaw wszelkiego pisarstwa stoi wyobraźnia. Jest ona niezbędna, aby w ogóle móc czytać książki i czerpać z nich radość. Pojawia się zatem pytanie. Jak można wyrosnąć z czegoś, co jest owej wyobraźni, fantazji najczystszą formą?
Jeśli dopuścimy w odniesieniu do fantastyki termin "wyrosnąć", oznaczałoby to ni mniej ni więcej jak tylko przyznanie racji "realistom", że gatunek ten to tylko popularne historyjki, które może nadają się do lektury w pewnym młodym wieku, ale jak najszybciej trzeba z nich zrezygnować na rzecz "prawdziwego życia".
Także "wyrosnąć", wydaje mi się, nie jest tu właściwym terminem, nie bardzo się z nim zgadzam. Można mówić o zmianie zainteresowań, braku czasu na czytanie, lub innych powodach, przez które ktoś mógłby z fantastyki zrezygnować. Jeśli ktoś mówi wyrosłem z fantastyki to najprawdopodobniej nie trafił na odpowiednie książki. Albo wyobraźnia mu się z upływem lat zatarła. :)

Oczywiście, jak w każdym gatunku, tak i w fantastyce są książki kiepskie, ale o tych nie wspominam. Biorę pod uwagę tylko książki dobre, wartościowe, które wzbogacają czytelnika. A czy to będą jakieś przemyślenia filozoficzne czy egzystencjalne, czy bogate opisy świata pozwalające pofolgować mojej wyobraźni, czy wreszcie duże stężenie dobrego humoru, nie jest to tutaj najważniejsze.
Jeśli więc Nami, pytasz mnie czy kiedykolwiek wyrosnę z dobrej literatury to odpowiedź brzmi oczywiście: Nie. :)

Tolkien napisał tak: Fantazja to naturalny aspekt ludzkich działań. Na pewno nie niszczy rozumu ani go nawet nie obraża; nie stępia też apetytu na prawdę naukową i nie zaciera jej postrzegania. Wręcz przeciwnie. Im bystrzejszy i trzeźwiejszy umysł, tym wspanialsze będzie snuł fantazje.

Zawsze traktowałem fantastykę jako pełnoprawny gatunek literacki, bardzo specyficzny, a nawet rzekłbym, wyjątkowy. Tak się potoczyły koleje mojego życia, że na pewnym etapie, dzięki Tolkienowi, zafascynowałem się literaturą fantastyczną i ta pasja trwa od dobrych 6 lat. Do tej pory nie wygasła a przyrost naturalny książek SF i fantasy do mojej biblioteczki wciąż ma charakter silnie dodatni. :)

Odpowiadając na Twoje drugie pytanie - czy przestanę kiedyś czytać fantastykę odpowiem tak: Jeśli nie zabraknie w jej obrębie dobrych książek to raczej nie przestanę. Zresztą fantastyka to nie jedyne książki jakie czytam, a czytał będę raczej zawsze. :)

Zabierzmy się teraz za naszą rodzimą, polską fantastykę. Poprosiłbym Cię o wymienienie trzech, ewentualnie więcej autorów, którzy mają u Ciebie największego plusa za swoją twórczość. Jakbyś mogła o każdym dorzucić od siebie kilka zdań uzasadnienia, co takiego jest w jego tekstach, że warto w nie zainwestować swój czas? :)

I druga rzecz, która mnie ciekawi. Nami, opowiedz mi o Twojej zwyczajnej wizycie w księgarni. Czy często wychodzisz z niej z lżejszym portfelem? Czym się kierujesz przy zakupach? Zdarza Ci się kupować książkę w ciemno (np. dlatego, że opis Ci się spodobał, albo, że ma ładną okładkę lub dwa pierwsze zdania przypadły Ci do gustu)? Ile książek miesięcznie (rocznie) jesteś w stanie sprowadzić do domu? :)

Nami

Mistrzyni Zagadek Nami

31.03.2009
Post ID: 42738

Nie będę wymieniać klasyków (w moim przekonaniu) jak Grzędowicz, Kossakowska,Piekara,Ziemiański czy Pilipiuk.

Jakub Ćwiek - Kłamca (i jeszcze dwie inne książki, które ukazały się nakładem FS). Za humor, świetną kreację postaci - Loki,ah Loki. Inteligenty, sprytny, z czarną przeszłością i bardzo,ale to bardzo niepewną przyszłością. Aniołowie, niby boskie idealne istoty - guzik. Przynajmniej w tym przypadku ;). Te książki się po prostu wchłania. Zresztą sam zobaczysz jak przeczytasz.

Milena Wójtowicz - autorka Podatku, Załatwiaczki i dwóch części Wrót. Literatura lekka, humorystyczna, przyjemna, określiłabym nawet mianem 'zwiewnej'. Przyjemnie się czyta, głównymi bohaterkami są kobiety - silne, zorganizowane, wiedzące czego chcą. Ogólnie rzecz biorąc niewojenne (no może oprócz Wrót). Trzy pierwsze są na takim samym, wysokim poziomie - drugi tom Wrót był już trochę słabszy, ale nadal go z przyjemnością przeczytałam. Dobre gdy ma się dość apokalipsy, wojski, mordować, jakiś horrorów i książat na białych rumakach ;). To nie tutaj.

Robert J. Szmidt - literatura hmmm współczensa/postapokaliptyczna. Pierwszą książką, którą czytałam byłam Ostatni Zjazd Przed Litwą - to jest zbiór opowiadań, potem wyszły Kroniki Jednorożca. Polowanie - jest to rozwinięcie jednego z opowiadań no i prawie na końcu, lecz nie ostatnie (podobno nawet wcześniejsze) Apokalipsa według Pana Jana, Toy Land nie czytałam jeszcze i póki co nie mam nawet. Co w nim lubię? Akcję, wciągającą, wielowątkową, rozbudowaną i co najważniejsze spójną i mającą sens. Bohaterowie również są interesujący.

Czy często wychodzę z lżejszym portfelem? Prawie zawsze. Nie wychodzę jeśli nic w nim nie mam ;). Jak już wcześniej wspomniałam mam swojego pana, który ma takie małe stoisko przy bibliotece w Rynku. Z nim zawsze sobie podyskutuję, on mi nowości pokaże.

W tym momencie przestałam już czytać opisy na książce - one zawsze są zachęcające, bo takie miały być. Otwieram książkę w kilku losowych miejscach i czytam - styl, akcja, rodzaj narracji - to wszystko ma wpływ na mój wybór. Nie sądzę,żeby okładka miała - fakt, po tym poznaję,że wyszło coś nowego - w mojej głowie pojawia się 'o, tego jeszcze nie widziałam/nie mam na półce'. Po okładkach też poznaję książki - gdybyś pokazał mi tylko okładę bez tytułu i autora pewnie byłabym w stanie powiedzieć czyje to i co to. Mam książki, których okładki w ogóle mi się nie podobają, albo mnie przerażają a i tak są w kolekcji.

Ile kupuje miesięcznie/rocznie? Są takie miesiące, że nic nie kupuję - nic ciekawego nie wyszło,albo ze względów finansowych. Są też takie (np. po powrocie z pracy w wakacje), że dorabiam się kilku(nastu) za jednym podejściem - wtedy w wakacje kupiłam z 15 gdzieś za jednym razem.
Ile rocznie? To jest trudne do oszacowania bo są takie lata,że mało wychodzi tytułów, które mnie interesują więc nie kupuję za dużo. Ale są również takie, że kolejne tomy kupuję po kilku latach, systematycznie bo jest taki zalew pozycji na które się ślinie, że nie wyrabiam finansowo ;).

A Ty Moa? Czym się kierujesz przy wyborze? Ile rocznie kupujesz? Kogo cenisz?

Moandor

Strażnik słów Moandor

31.03.2009
Post ID: 42742

Nami

Nie będę wymieniać klasyków (w moim przekonaniu) jak Grzędowicz, Kossakowska,Piekara,Ziemiański czy Pilipiuk.

Oj, ale mi wcale nie będzie przeszkadzało jeśli wspomniesz słówko czy dwa o Grzędowiczu. Ja ostatnio coraz więcej zacząłem wczytywać się w jego twórczość i z wielkim zainteresowaniem wysłucham, dlaczego cenisz jego teksty. Opowiem Ci jak to u mnie było z pisarstwem tego autora.
Pamiętam, dawno dawno temu, jak zachwycałaś się Panem Lodowego Ogrodu. A ja jakoś nie mogłem się przekonać, choć wtedy nie bardzo wiedziałem nawet o czym ten Pan Lodowego Ogrodu jest. Okładka jakaś taka dziwna była, nie spowodowała wzrostu zainteresowania treścią. I w ten sposób PLO musiał czekać jeszcze długi czas, aż cud, że się doczekał. Tutaj widać, że ważne są czasem osoby, które czasem popchną człowieka, wskażą, naprowadzą go na świetną książkę. Jakoś nie przekonałem się wtedy do Twojej zachęty na forum. Ale na szczęście nadrobiłem wreszcie zaległości. Plusem tego jest to, że krócej musiałem czekać na II tom :P.
No, ale wróćmy. W końcu trafiłem na PLO w antykwariacie. Cena przystępna, stan książki bardzo dobry, pomyślałem, kupię, co mi szkodzi.
A jak zacząłem czytać to już pa kilkudziesięciu stronach wiedziałem, że trzymam w ręku książkę, która na tle polskiej fantastyki wybija się stylem i językiem. Jarosław Grzędowicz naprawdę wyśmienicie posługuje się polszczyzną. To się czuje czytając. Gdy słowa układają się niemal z muzykę, brzmią harmonicznie, każde na swoim miejscu, żadnego dysonansu.
Potem podrzuciłem PLO dla ojca, który też często fantastykę czytuje. I po przeczytaniu 80% książek, zawsze odpowiada na pytanie, czy mu się lektura podobała: Może być. A w przypadku Grzędowicza o dziwo, powiedział, że podobało mu się. To jest poważna rekomendacja. :) Potem kupiłem część drugą i to samo. Teraz podpytuje, kiedy wyjdzie III tom. :)
To był PLO. A całkiem niedawno zacząłem poznawać krótsze teksty Jarosława Grzędowicza. I również widać tu ten sam mocny styl.

Nami

A Ty Moa? Czym się kierujesz przy wyborze? Ile rocznie kupujesz? Kogo cenisz?

Oj Nami, istna kanonada pytań. :) Ale ok, postaram się po kolei wybrnąć z ostrzały i przejść do ofensywy. :D

Z tymi wyborami to jest tak jak już wspomniałem wcześniej. Rzadko zdarza mi się kupić książkę w ciemno. Zazwyczaj wcześniej robię wywiad w sieci. Czytam komentarza czytelników, recenzje. Zostało mi to z czasów, kiedy na książki zawsze brakowało mi pieniędzy. Mając ograniczone fundusze trzeba było kupować mniej, a dobre. Teraz mogę sobie pozwolić na wiele więcej. :)

W przeciwieństwie jednak do Ciebie, droga Olu, więcej kupowałem zawsze fantastyki zagranicznej. Pierwsze zaczął gościć na moich regałach mistrz J.R.R. Tolkien - Władca, Silmarillion, Niedokończone opowieści itd. A także inne wielkie książki światowej literatury fantastycznej, takie jak dzieła Franka Herberta, Neila Gaimana. Ostatnio zakupiłem Cykl Barokowy Neila Stephensona.
Natomiast nie mam wiele książek Fabryki. Nie przekonało mnie to wydawnictwo do siebie. Ponieważ prócz fantastyki zawsze zdarzało mi się czytać wiele literatury pięknej, po prostu dobre, a nawet rzekłbym, świetnie napisane książki, sporo klasyki, dlatego potrafię rozpoznać dobry tekst, a to jest dla mnie głównym wyznacznikiem przy kupnie książek.
W Fabryce Słów trafiają się książki świetne, ale rzadko. Większość jest to po prostu dobra rozrywka. Da się spokojnie przeczytać, ale niekoniecznie trzeba pokochać i chcieć mieć na swoich półkach. Wiem, że przeczytałaś o wiele więcej książek polskich fantastów aniżeli ja. Liczę, że dzięki Tobie i ja odkryje coś genialnego, co dotąd mi umknęło. A zdanie Twoje bardzo sobie cenię, wiesz przecie.

Ile rocznie kupuje... Teraz więcej, wcześniej różnie z tym bywało. Ostatnio zdarzyło mi się nadrobić kilka zaległości. Kupiłem w ostatnich dwóch miesiącach Cykl Barokowy Stephensona (8 książek), Wiedźmina (6 tomów), Tomki Szklarskiego (10 woluminów), pierwsze cztery części Mrocznej Wieży.. Więc już jest jakby nie patrzeć 24 książki. Ale to się nazbierało. Zazwyczaj jest to kilka książek miesięcznie, czasem jedna, czasem dwie, różnie. Jedna w tym prawidłowość jest, biblioteczka cały czas rośnie.
Ale nie tylko fantastyczna. Jak powiedziałem, lubię kupować i czytać dobre książki, a takie są w każdym gatunku. Szczególnie miło patrzę na klasykę literatury. Ostatnio na przykład kupiłem sobie trochę Hemingwaya, nawet Czarodziejską górę Manna. I wreszcie mam swoją Trylogię Sienkiewicza. :)

I ostatnie Twoje pytanie. Kogo cenię?

Na początku opowiem Ci o moim zeszłorocznym odkryciu. O książce, która na świecie jest znana i powszechnie ceniona, natomiast o której ja wcześniej w ogóle nie słyszałem. Aż do momentu, kiedy wspomniano o niej w Radiu Kraków, w pewnej fantastycznej audycji. Dzięki niej skusiłem się na kupno owej powieści. Po lekturze książka długo nie pozwalała mi o sobie zapomnieć. Tydzień czasu chodziłem i myślałem o tej historii.
A powieścią tą jest Hyperion Dana Simmonsa. Zerknij na temat w Osadzie, dużo w nim pisałem, niestety samotnie w większości. Ale udało mi się zachęcić co najmniej kilku znajomych do przeczytanie Hyperiona i wszystkim się wielce podobała. Wyobraźnia autora jest niesamowita. Jest to książka raczej SF, akcja dzieje się jakieś 700 lat w przyszłość, może trochę więcej. Nie będę opowiadał, ale może zapytaj tego miłego pana w księgarni czy coś o niej słyszał. Jak interesuje się fantastyką to powinien. :)

A prócz Simmonsa to mam jeszcze kilku autorów, których jedno, bądź więcej dzieł mnie w jakiś sposób zafascynowało. Na pewno będzie to Frank Herbert i jego kapitalna Diuna. Opowieść mistrzostwo, całkowicie inny od naszego świat, a wykreowany tak realistycznie, że zaczynasz czytać i wszystko jest takie realne, jakby naprawdę gdzieś tam istniało. Niewielu jest pisarzy, który potrafią stworzyć tak naturalny wyimaginowany świat. :)

No, ale miało być o polskich autorach. Z rodzimych fantastów, jak wspomniałem już Tobie wcześniej, pierwszy był Lem. Przyjemnie mi się czytało Opowieści o pilocie Pirxie, ale prawdziwym majstersztykiem było Solaris. Ostatnio Wyborcza wypuściła kolekcję dzieł zebranych Stanisława Lema i dość regularnie kupowałem.

Janusz Zajdel - dwie jego książki znam i obie są warte posiadania ich na swoich półkach, szczególnie Limes inferior.

Jarosław Grzędowicz - wspomniałem już dlaczego go lubię. Mam w domu 5 jego książek, z czego cztery przeczytane. W oczekiwaniu PLO III zapewne przeczytam Popiół i kurz. :)

Jacek Dukaj - to jest autor, którego też dość późno poznałem. Ale w końcu to nastąpiło, co zawdzięczam w ogromnym stopniu Hetmanowi, któremu chciałbym za to serdecznie podziękować. On to zachęcił mnie do przeczytania pierwszej książki Dukaja, dał impuls. A dalej już się samo potoczyło.
Mówią, że Dukaj jest pisarzem trudnym. I coś w tym jest, choć ja wole używać terminu 'wymagający'. Bardzo dobrze operuje językiem, a przy tym lubi bawić się słowami, wymyślać nowe, tworzyć alternatywne rzeczywistości. Polecam Ci szczególnie zbiorek opowiadań W kraju niewiernych. :)
Wciąż jeszcze czeka mnie przeprawa przez Lód. Jak tylko wygospodaruje sobie kilka dni wolnego czasu, może w okolicach świąt, to dokończę lekturę. O Dukaju, żeśmy wiele z Hetmanem gawędzili w stosownym wątku w Osadzie.

No to cóż Nami, zacznijmy trochę o tej fantastyce polskiej. Swego czasu, i dzisiaj trochę także, mój mały żal do polskiej fantastyki wywodzi się z tego, że polscy autorzy odwrócili się od tej formy, którą ja najbardziej sobie cenię, od klasycznego fantasy. Za to coraz więcej techniki wkrada się do kolejnych książek. Nie wiem czy zauważyłaś Olu, jak przeglądam sobie okładki na stronach Fabryki mam wrażenie, że jest teraz wyraźna moda na pisanie o uzbrojonych w karabiny i pistolety heroesów. Broń jest wszechobecna. Nawet choćby Kłamcę Ćwieka weźmy, Nocarza, Renegata, Nikta Magdy Kozak, ostatnie książki Eugeniusza Dębskiego, ostatnio Zambocha. Fantastyka wyraźnie zmieniła kierunek ostatnimi laty. Takie odnoszę wrażenie. Jakby co innego jest w modzie. Nie wiem, czy dlatego, że zmieniły się gusta dzisiejszych odbiorców. Dużo brutalniejsza jest dziś fantastyka. A przecież nie musi. Weźmy Gaimana, żeby przekonać się, że można mieć dobry pomysł i napisać świetną książkę bez uciekania się do eksponowania przemocy.

Wrzucę Ci kilka zdań z rozmów Dukaja, Orbitowskiego i Szostaka o książkach z Fabryki:

Obraz człowieka w książkach Fabryki Słów

Poszczególni autorzy mają oczywiście bardzo różne przekonania polityczne, różną ideologię prezentują, mniej lub bardziej wprost (Grzędowicz i Pilipiuk to np. zdeklarowani libertarianie, obyczajowo konserwatywni), istnieje jednak IMO wspólny mianownik. Pytanie tylko, na ile stanowi on wyróżnik akurat "szkoły FS".

Idzie mi mianowicie o takie przedstawienie człowieka, relacji międzyludzkich, całej obudowy psychologicznej - które nie wykracza poza możliwości pojęciowe czytelnika kilkunastoletniego, gimnazjalisty (choćby najbardziej inteligentnego).

Nie oznacza to cenzurowania obyczajowaego, unikania seksu, przemocy, śmierci itp. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie: te tematy są najmocniej osadzone w popkulturze, np. telenowele obracają się praktycznie wyłącznie wokół tego, kto z kim się przespał, a na kogo dopiero ma ochotę; podobnie seriale kryminalne i pokrewne dały nam wielką wiedzę o procedurach śledztwa i metodach mordu (zbrodnia to dla nas jak śnieg dla Eskimosów). Siłą rzeczy jest to przekaz sformatowany pod masowego widza. Morderstwo - tak, ale tylko takie, którego motywy można podać prostymi słowy w dwóch zdaniach: zrobił to a to, ponieważ tamto i tamto. Seks - tak, ale na uczuciach jak z telewizora. Itd.

Istnieje tymczasem cała kategoria emocji, sytuacji, dylematów kompletnie nieprzekładalnych na ten język, w które można się "wżyć" dopiero jak się samemu przeżyło coś podobnego.

Grzędowicz pokazywał je świetnie w opowiadaniach "Księgi Jesiennych Demonów", to były strachy mężczyzny dojrzałego. Bo czy nastolatek może się np. wczuć w lęki i frustracje człowieka zaplątanego w psychologiczne gry małżeńskie? Reakcja czytelników FS pokazywała, że po prostu "nie załapali", o co chodzi w tych opowiadaniach. Recenzje książka miała świetne, ale furory na rynku nie zrobiła.

I potem, proszę, Grzędowicz dał nam komiksowych bohaterów "Popiołu i kurzu" i "Pana Lodowego Ogrodu", cynicznych twardzieli o filozofii życiowej Philipa Marlowe'a, i sukces: taki obraz człowieka jest zrozumiały dla każdego czytelnika FS.

Przy czym książki ewidentnie skierowane do jeszcze młodszego czytelnika (10-12-letniego), jak "Ruda Sfora", to znowu węższa kategoria (podzbiór).

Nie wiem czy się taką oceną Olu zgodzisz. Ja nie jestem na tyle obeznany z polskim rynkiem by wyrazić twarde zdanie, ale dostrzegam w wielu książkach to, o czym trójka fantastów wspomina powyżej.
Cieszę się jednak, że polski rynek się rozwija, że mamy coraz więcej książek i że jest w czym wybierać.

Chciałbym poznać Twoją opinię w powyższej kwestii.
A później możemy przejść do Jarosława Grzedowicza bowiem chciałbym Cię trochę podpytać o jego prozę. Na początku o opowiadania, a później przejdziemy do sławnego Pana Lodowego Ogrodu. :)

Księga jesiennych demonów - zacznijmy od niej.

Moandor

Strażnik słów Moandor

11.06.2009
Post ID: 44891

Ależ ten czas szybko leci. Dwa miesiące minęły od ostatniego posta w tym wątku... Miało być o Grzędowiczu i jego opowiadaniach. Powiem na marginesie, że przeczytałem w końcu kurzący się na półce od długiego czasu Popiół i kurz. Książka całkiem przyzwoita, choć nie porwała mnie tak jak Pan Lodowego Ogrodu. W zasadzie to powiedziałbym, że fabuła prologu, opowiadania "Obol dla Lilith" spodobała mi się bardziej aniżeli fabuła całej książki.

Całkiem niedawno poczta dostarczyła mi nową półkę wiszącą, na której zaraz po zawieszeniu ustawiłem między innymi książki Fabryki Słów, wszystkie, które mam. Mam ich dokładnie 19, z czego 17 autorów polskich. Niewiele tego jest, muszę obiektywnie przyznać, ale mam takie przekonanie, że polscy fantaści piszą głównie na ilość, jakość czasami traktując ulgowo. Toteż i nie każda książka wyprodukowana przez twórców trafia pod mój dach. Ostatnio dałem się ponieść i kupiłem Rzeźnika drzew, najnowszy zbiorek opowiadań Pilipiuka. Raczej mogę z czystym sumieniem polecić go wszystkim lubiącym dobrą rozrywkę. Kilka opowiadań naprawdę mnie zaciekawiło. Większym zarzutem, który mogę do autora mieć, to to, że sporo tekstów wygląda na niedokończone, urwane w połowie, wtedy, kiedy akurat zaczyna się robić ciekawie. To mój pierwszy zbiorek Pilipiuka, więc nie wiem jak to wygląda w innych jego tekstach.

Spośród tych 17 książek FS główne pozycje wśród autorów zajmują Jarosław Grzędowicz i Jacek Piekara - każdy ma po pięciu reprezentantów na półce. Grzędowicza w zasadzie cała twórczość na niej stoi - 2 tomy PLO, Popiół i kurz, Księga jesiennych demonów i Wypychacz zwierząt.
Piekarę natomiast reprezentuje Mordimer Madderdin w pięciu odsłonach.
Więcej fantastycznych książek ma u mnie tylko Lem, którego dzieła zebrane ostatnio kupowałem oraz Jacek Dukaj.

Nami

Mistrzyni Zagadek Nami

30.09.2009
Post ID: 49074

Miało być żywo... A przez tyle miechów rzucaliśmy tylko Twoimi kośćmi po domu mężusiu...

Bez bicia przyznam się, że nadal nie przeczytałam tego zbiorku opowiadań Grzędowicza... Jakoś tak nie było mi do niego po drodze. Wydaje mi się (a raczej jestem święcie przekonana), że za każdym razem gdy mam czas, aby coś czytać ta okropna okładka mnie po prostu odstrasza... Mimo całej miłości i szacunku jaki mam dla dzieł pana Jarka...

W wakacje zaczęłam czytać "Wampir z przypadku" - do tej pory tej pozycji nie skończyłam i chyba już niedokończę. Nie była to książka, której nie mogłam odłożyć na półkę. Więc skończyło się na tym, że ją odłożyłam i już nie wróciłam.

W międzyczasie zaczęłam czytać jeszcze inne - np. "Niebańską Przepowiednię" - to już nie jest fantasy, raczej coś w formie beletrystyki, ale z drugim i trzecim dnem. Jak skończę pewnie napiszę recenzję do CI.

Jak Ci idzie czytanie wszystkich książek, które pewnego słonecznego dnia dostałeś pocztą :)? Jakieś nowe miłości :>?

Moandor

Strażnik słów Moandor

30.09.2009
Post ID: 49093

Namiś, przyznam Ci szczerze, że nie wszystkie przeczytałem. Przymierzam się powoli, żeby Ci je odesłać, bo to już prawie pół roku minie odkąd stoją na mojej półce. :)

Całkiem przyjemnie czytało mi się opowieści o Domenicu Jordanie. Przez jakiś czas towarzyszył mi on non stop w pociągu. Arcymag oczywiście także jest interesujący i zabawny. Spodobał się mojemu tacie i jak mu powiedziałem, że w Rosji historii o Kreolu wyszło chyba z 8 tomów ciągle mnie pyta, dlaczego u nas nie wydają kolejnych. :)
RObert J. Szmidt. Apokalipsa wg Pana Jana podeszła mi średnio. Przeczytałem dość szybko ale nie poczułem do książki wielkiej sympatii. Za to w zbiorku Ostatni Zjazd przed Litwą było kilka tekstów, które zasługują na uwagę. Zwłaszcza jeden bardzo mi się spodobał - Cicha Góra. Taki klimat trochę podobny do grzędowiczowskich opowiadań. Tajemnica, inny wymiar zamieszkały przez demony. Bardzo zgrabnie Szmidt to opisał i podobało mi się. :)

Rozpocząłem czytać Jakuba, ale jakoś nie zachwyca mnie to co zachwycić tysiace czytelników Pilipiuka potrafi. Jakoś nie łapię tego humoru, choć staram się, może w następnych opowiadaniach będzie lepiej. :)

No a Kłamcy jeszcze nie przeczytałem, nie mogę się jakoś zebrać. :(

Cieszę się, że wróciłaś Nami :*.

Moandor

Strażnik słów Moandor

25.11.2009
Post ID: 50661

Z przyjemnością przeczytałem Twój test w Czasie Imperium Nami, jednak uważam, że choć zgodnie z własnym sumieniem i postrzeganiem potraktowałaś owo zagadnienie tendencyjnie. Rzemieślnik jako solidny i pewny twórca dobrych książek, artysta jako dziwak piszący swoje historie pod wpływem nawiedzenia, znajdujący wręcz perwersyjną przyjemność w pakowaniu do utworów przygniatających ilości niezrozumiałych słów, tworzący w sposób zrozumiały chyba tylko dla niego samego. Jeden wybielony, wyniesiony na piedestał, drugi niesprawiedliwie osądzony, skazany na banicję.
Zgodzić mi się z Twą opinią nie sposób, chociażby dlatego, że artyzm i talent literacki pozwalający tworzyć dzieła ambitniejsze wcale nie opierają się na powyższych cechach. Jak to się dzieje, że jedne książki, nawet bardzo ciekawe, zapominamy w tydzień czy miesiąc po przeczytaniu a inne pamiętamy przez lata i nieraz jesteśmy w stanie rozpoznać i odtworzyć z pamięci niektóre cytaty czy imiona bohaterów i miejsc? Cóż za magiczna siła to sprawia?
Nie lubię słowa „rzemieślnik” w odniesieniu do literatury. Umiejętność opowiadania historii, pisarstwo uważam za pewien rodzaj sztuki, zaś rzemiosło nie współgra z tym określeniem. Ale z braku lepszego miana niech pozostanie na potrzeby niniejszego tekstu. O dziwo pisarze nie krzywią się na takie określenie. Na spotkaniu z twórcami Fabryki Słów Jarosław Grzędowicz, w imieniu wszystkich obecnych autorów, mówił wprost: „Jesteśmy dobrymi rzemieślnikami”
I, jak słusznie zauważają, tacy ludzie, piszący po prostu dobrą, rozrywkową literaturę, są fantastyce potrzebni. Wielu zaczynało swoje fantastyczne podróże od zabawnych książek Pilipiuka, anielskich książek Kossakowskiej czy inkwizytorskiego cyklu Jacka Piekary.
Nie są to może arcydzieła literackie, ale każdy z tych autorów daje czytelnikowi w swoich książkach wiele radości. Wystarczy wejść do pierwszego lepszego Empiku czy innej księgarni i skierować się do działów z fantastyką, by już z daleka dostrzec mnogość tytułów Fabryki, pośród których nie brakuje oczywiście książek wyżej wspomnianych autorów.
Pilipiuk twierdzi nawet, że dobra popularna literatura fantastyczna w większym stopniu przyczynia się do popularyzacji fantastyki jako gatunki, aniżeli pojedyncze książki wyższych lotów. Wyraził to w ten sposób: „Odpowiem przez porównanie. Wyobraźmy sobie rzemieślników, którzy lepią garnki. Zwykłe, normalne okrągłe garnki, które ludzie kupują na targu, do których się przyzwyczaili. Lepią sobie Ci rzemieślnicy te zwykłe, dobre garnki, aż nagle pojawia się wśród nich taki, który zaczyna lepić garnki fikuśne. Ludzie kupując zwykłe garnki, ale od czasu do czasu kupią też i ten fikuśny. I tak na dziesięciu takich Pilipiukach i Grzędowiczach jedzie sobie jeden Dukaj”

Powyżej wkleiłem kilka zdań ze swojego starszego tekstu ze spotkania z fantastami w Białymstoku, ale ów fragment jest bardzo na miejscu. Cieszę się, że na fantastycznym poletku swoje miejsce ma Andrzej Pilipiuk, Maja Kossakowska, Jacek Piekara i inni autorzy Fabryki i nie tylko. Robią dobrą robotę, dają ludziom możliwość pofolgowania swojej wyobraźni w momencie kiedy tego potrzebują. Ale, już mówiąc językiem Andrzeja Pilipiuka, dlaczego mielibyśmy patrzeć krzywo na garnki fikuśne? One to właśnie odznaczają się swoją oryginalnością na tle zwykłych garnków, wyróżniają się z tłumu.
Wywołałaś Jacka Dukaja. Kiedyś byłem w podobnej sytuacji, co Ty. Miałem na półce jedną czy dwie książki autora, ale jakoś nie mogłem się za nie zabrać, trochę zniechęcony opiniami tych, którzy nie tolerują „trudnych słów”. Ale pojawił się jOjO ze swoim uwielbieniem dla Dukaja. Jego optymizm, szczerość i autentyczność bijąca z jego wypowiedzi przekonały mnie, że warto poświęcić Jackowi Dukajowi odrobinę więcej czasu. I tak zacząłem czytać i równolegle dyskutowaliśmy w topicu w Słowie Pisanym. Zachęcam Cię do przeczytania owych zapisów. Z tamtej konwersacji czerpałem wielką radość. Twoje wrażenie o twórczości autora, pewności nie mam, ale podejrzewam, spowodowane było rozpoczęciem przygody z jego tekstami od Perfekcyjnej Niedoskonałości lub początkowych rozdziałów Innych Pieśni. Perfekcyjna nadal stoi w kolejce do przeczytania, ale Inne Pieśni przeczytałem i przyznać muszę, że jest to bardzo wartościowa fantastyka, mimo, że przez pierwsze 50 stron ma się wrażenie niemal dosłownie takie, jak wspomniałaś: „Ale o co chodzi?”. Książki nie należy oceniać po 50 stronach. Jeśli przeczyta się rozdział, dwa i stwierdzi, że to jakieś dziwne i pokręcone jest, w wielu przypadkach popełni się ciężką pomyłkę. Do rzeczywistości Innych Pieśni trzeba się przyzwyczaić. W dalszej części opowieści słowa takie jak Estchlos, kratistos, forma, morfa, skoliodoi i inne są normalnym i znakomicie rozpoznawalnym elementem fabuły. Ale trzeba dać autorowi szansę na obronienie się. Polecam Ci opowiadania z „W kraju niewiernych” czy znakomitą minipowieść – „Córkę łupieżcy”.
Myślę, że Twoja definicja artysty do Jacka Dukaja nie pasuje. On owszem, próbuje budować swoje własne rzeczywistości, często tworzy nowe pojęcia, nowe przedmioty czy określenia, ale w fantastyce to nie jest wada. Sztuką jest, żeby czytelnik był w stanie w te zmyślenia uwierzyć, przyjąć za interesujące, ciekawe i prawdopodobne w stworzonym świecie. Tolkiena nikt nie osądza za to, że wymyślił niemalże cały swój świat od podstaw, łącznie z językami, kulturą i historią ludów Śródziemia. Jego książki mają miliony entuzjastów dlatego, że potrafił zbudować swoją opowieść, wykreować owo Śródziemie w sposób, który czytelnik przyjmie za prawdziwy. Taka pozytywna fantazja najwyższego lotu jest bardzo w fantastyce pożądana. Dukaj robi coś podobnego, tylko że na swój sposób i używa fantazji na potrzeby budowy innego typu opowieści, nie fantasy a bardziej SF, ale idea pozostaje ta sama.
Nie miejmy nic przeciw ambitniejszej fantastyce. Ona też jest dla ludzi i warto po nią sięgać. Nie polecam Dukaja jeśli ktoś jest zmęczony trudami dnia i chcę poczytać coś odprężającego, łatwego, przyjemnego i szybkiego. Trzeba uwzględnić swoje preferencje w danej chwili. Mnie również często się zdarza, że szukam na półce czegoś lżejszego, jakiejś wciągającej powieści, której akcja mnie poniesie i nie będę musiał zatrzymywać się, żeby lepiej przyswoić sobie daną treść. Ale to chyba wszyscy tak mamy.

Jeśli owo pytanie „artysta czy rzemieślnik” zostanie skierowane do mnie, odpowiem, że wolę tych pierwszych, z tym, że zastrzegam sobie podanie własnej definicji obu terminów. Do napisania jakiejkolwiek ciekawej książki potrzebny jest talent, jak w każdej dziedzinie. Do napisania wielkiej książki potrzeba czegoś więcej, większego talentu, szczególnego daru, tej magicznej mocy, która sprawia, że książka zostaje zapamiętana i lubiana przez dziesięciolecia, podczas gdy dziesiątki innych odchodzą w mroki niepamięci. Tolkien w swoim eseju „O baśniach” nazwał tę siłę darem elfów. Nazwę można wymyślić dowolną, ale każdy wyczuwa o co chodzi.
Stąd moja definicja artysty odnosi się do człowieka owym darem obdarzonego. Żeby jednak nie bawić się w wielkiego znawcę literatury powiem tylko o kilku moich sympatiach literackich, o pisarzach - niech będzie fantastach, skoro przy tym temacie jesteśmy – którzy zaskarbili sobie moje zaufanie i wdzięczność za swoje książki, które tyle radości mi przyniosły. Weźmy tego nieszczęsnego Neila Gaimana, na którym się nie poznałaś. Jest to pisarz, który potrafi napisać poważną powieść, baśń, bajkę dla dzieci czy też luźniejsze powieści z pogranicza fantastyki na świata rzeczywistego. Jest bardzo wszechstronny i w każdym z tych gatunków dobrze mu idzie pisanie. Wyróżnia się zdecydowanie wśród fantastów swoimi pomysłami i talentem, który pozwala mu tak interesująco daną historię zapisać, że trudno ją zapomnieć.
Moja przygoda z nim zaczęła się po którymś konwencie, po rozmowach z Tenar, która była owego czasu wielką pasjonatką Neila Gaimana. Ona to topic o tym pisarzu w Słowie Pisanym zapoczątkowała. Po przyjeździe do domu wypożyczyłem z biblioteki jedyne dwie książki Neila jakie były dostępne – Amerykańskich bogów i Dobry omen. Obie, choć wielce różnie czytałem z prawdziwą pasją. A później to już nikt nie musiał mnie do Gaimana przekonywać. Mam w domu raz, dwa, trzy… sześć jego książek, chyba wszystkie prócz zbiorów opowiadań. Wyobraźnię ma on niesamowitą.
Do G.R.R. Martina długo nie mogłem się przekonać. Głównie dlatego, że żadnego z tomów Pieśni Lodu i Ognia nie ma w mojej bibliotece a znając ze słów Faramira i innych dość dużą śmiertelność wśród bohaterów zdecydowałem, że kupował nie będę. Aż któregoś razu Gui pożyczył mi Grę o Tron. Dość powiedzieć, że wkrótce potem kupiłem całą dostępną w Polsce sagę i w ciągu miesiąca przeczytałem. Martin zaskarbił sobie moją sympatię ogromem i dokładnością kreacji świata Siedmiu Królestw. Lubię opowieści, które są dobrze osadzone w realiach, gdzie trakty, góry, wzgórza, rzeki, ziemie, zamki są nazwane i dobrze określone. To tak jak w życiu, jak orientujesz się, gdzie się znajdujesz, czujesz się pewniej. Wielu fantastów zaniedbuje ten element na rzecz generowania szybkiej akcji. Bohater idzie przez las, zatrzymał się w wiosce, wykąpał się w jeziorze, przeprawił się brodem przez rzekę. Jaki las, jaka gospoda, jakie jezioro, co to była za rzeka? Dla dobrej powieści to są istotne sprawy. Ryszard Kapuściński pisał niegdyś we wspomnieniach ze swojej pierwszej wyprawy do Indii, że dopóki nie poznał nazwy danego drzewa, budynku, przechodził obok nich i nie był w stanie ich zapamiętać. Nieustannie się gubił w najbliższym otoczeniu hotelu, bo wszystko wydawało mu się takie same. Gdy zaczął poznawać kolejne nazwy w obcym dla siebie języku nagle wszystko wokół zaczęło być wyraziste a otoczenie znajome.
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że podobny mechanizm działa też podczas lektury. Gdy autor nie skupia się na opisie świata, a bohater tylko idzie przez trakt i przeżywa kolejne przygody, gdy pisarz nie daje czytelnikowi żadnego punktu zaczepienia, czytelnik taką książkę bardzo szybko zapomina. W moim przypadku to tak działa. Wiele książek, które czytało mi się naprawdę nieźle prawie wyparowało mi z pamięci. Czasem pamiętam ogólny zarys fabuły, kilku bohaterów, ale detale pogrążone są w mroku. Nie potrafię sobie przypomnieć o czym było większość przygód Mordimera Madderdina, opowiadań z Żaren Niebios. Jeśli nie jestem sobie w stanie przypomnieć po kilku latach to można tłumaczyć, ale jak fabułą zaciera się po tygodniu? Dobre przedstawienie świata jest ważne.

By jakoś zakończyć powiem jeszcze raz, że nie mam nic przeciwko poczciwym rzemieślnikom, którzy żyją z tego, że dają ludziom przyzwoita rozrywkę. Chętnie ich czytam, jednakże znacznie rzadziej kupuję. Książek Fabryki mam około 20, co przy Twoich zbiorach stanowi liczbę bardzo skromną. Nie lubię ryzykować, że trafię na rzemieślnika wyrabiającego dziurawe garnki. Na Franku Herbercie, Danie Simmonsie, Jacku Dukaju, J.R.R. Tolkienie, Nilu Galmanie, Jarosławie Grzędowiczu mogę polegać jak na Zawiszy, mając pewność, że to co napisali, lub napiszą (w przypadku żyjących autorów) będzie warte zakupienia i przeczytania. W przypadku większości książek Fabryki takiej pewności nie mam, dlatego decyduje się tylko na wybrane. Pozostałe może znajdę kiedyś w bibliotece.