Grindal
Grindal
Spokojny las, piękne niebo, słońce ogrzewające twarz, zapach miodu, ćwierkot ptaków, szum drzew, hm brakowało jeszcze tylko jakiejś kobiety...i piwa. Cholera! To to ma być zajęcie wojownika? Przechadzanie się po lasach i wąchanie kwiatków? W co ja się wpakowałem...coś tu do jasnej cholery jest nie tak! Za bardzo mi tu śmierdzi sielanką. Może po prostu Nabud wysłał mnie po te zioła żeby uśpić moja czujność, a tu gdzieś czai się jakaś pułapka? A więc to próba! W jednym momencie cała kolczuga napięła się, pod skórzanymi spodniami zarysowały się mięśnie a człowiek skulił się nieco i bardzo ostrożnym krokiem posuwał się dalej. Po kilkunastu przebytych metrach, zorientował się że ktoś go obserwuje. Bardzo mocno czuł czyjś wzrok na swoich plecach...Zimny pot oblał jego twarz, czoło i dłonie. Tymi ostatnim sięgnął klingi miecza. Przez myśl przeszło jeszcze tylko jedno-teraz Cię dopadnę -w jednym momencie z wielkim wrzaskiem wyciągnął miecz i z całej siły zamachnął się na ślepo za siebie. Zbaraniał, zrobił durną minę i zaklną pod nosem. Po odwróceniu jego oczom ukazała się siedząca na drzewie wiewiórka. Patrzyła na niego jak na idiotę. I mimo że była tylko zwierzątkiem to poczuł się dziwnie.
-wiewiórka będzie mnie straszyć! Dobre sobie! Ty mała gadzino! Ha przestraszyłaś się co?
Ta jednak tylko wzięła w ryjek orzeszka, pierzchneła na gałąź i spuściła swój pocisk prosto na jego głowę.
-O TY GADZIE! Ty szkarado jedna! Już ja Ci pokaże! Ściągnął łuk i napiął jedną strzałę. Chybił jednak strasznie. Ponawiał swoją próbę wiele razy ale na marne, wiewiórka była szybsza za każdym razem. Skakała po drzewach niczym małpa. Rozwścieczony porażką człowiek usiadł na chwile na ziemi aby odsapnąć. Jeszcze raz oglądnął się za gryzoniem, ale ku jego uciesze, nie mógł go nigdzie dopatrzyć. Wstał więc, wziął do ust manierkę, a gdy już ugasił pragnienie, przegryzając suchy chleb ruszył dalej raźnym krokiem. Znów powróciła spokojna atmosfera, a do umysłu wojownika wdarła się nuda. Ścieżka z każdym kolejnym krokiem była coraz bardziej zaniedbana. Widać było że rzadko ktokolwiek zapuszczał się w tamte strony.
-aaaaaaaa! Krzyk ogarnął jeszcze raz cały las. Podczas wielkich rozważań nad dalszą wędrówką Grindalowi zaraz przed nosem stanęła wielka sowa. Zahuczała, pomachała skrzydłami i wzbiła się w powietrze.
-aa ahah ahaha ahahaha! Niesmaczny śmiech dogonił za pomocą echa krzyki. Człowiek próbował ukryć swój strach przed samym sobą. W okolicy nie było przecież nikogo.
-A może ja zwariowałem?- powiedział pod nosem- boję się zwierząt, a potem udaje pewnego siebie. Przecież tu nie ma nikogo, no nie licząc tych paru tępych zwierząt i starych jak świat ohydnych drzew. Z każdym wyrazem mówił coraz głośniej dodając sobie pewności. Ostatni słowa wręcz wykrzyczał. Odpowiedział mu nagły wiatr i mroczny szmer liści, a także chrzęst gałęzi. Nie przejął się tym jednak i ruszył dalej wyznaczona drogą, spoglądając na mapę. Mimo że słońce coraz wyżej górowało na horyzontem, Grindal z każdym krokiem widział mniej światła. Las zagęszczał się, robiło się coraz bardziej mrocznie. Za pobliskich drzew coraz częściej dochodziły różne dziwaczne odgłosy. Najemnik bacznie patrzył na drzewa i uważał za każdym kolejnym postawionym krokiem. Im dalej się posuwał, tym większy bił od niego stres. Czuł że wprowadza do lasu zamieszanie, że jest niechcianym gościem.
-uaaa! I już leżał na ziemi, twarzą w błocie. W gibkim podskoku podniósł się i zaczął szukać przyczyny swojego upadku. Ku jego ogromnego zaskoczeniu stwierdził że potknął się o korzeń.
-Daję słowo, dopiero co patrzyłem, przecież jego tu nie było. Cała ta podróż przyprowadza mnie do wariactwa, jak nie wiewiórki, to te wiedźmowate drzewa. Odwrócił się i postawił długi krok, który kosztował go kolejny upadek i stłuczenie nosa. Tym razem, poważnie już przestraszony zobaczył długi konar, który dosłownie wyrósł z nikąd dokładnie nad drogą w ciągu kilku sekund! Cały roztrzęsiony wstał i zaczął biegnąć przed siebie. Kolejne upadki i zadrapania nie robiły na nim żadnego wrażenia, chciał tylko wybiec z gęstego lasu. Ku swojej pociesze przed sobą ujrzał silny strumień światła i rzadsze drzewa. Był pewien, że zaraz wyjdzie na polanę. Przebił się przez ostatni krzak, raniąc sobie przy tym dłonie, poczym z wielkim sapaniem dopadł odkrytego skraju trawy. Z ulgą rzucił się na zieleń, która pozwoliła rozpocząć odpoczynek. W końcu podniósł się, usiadł, i zaczerpał nieco wody z bukłaka.
-Dochodzę do paranoi. Najpierw chce zabić wiewiórkę, potem trwożę się na widok sowy, a w finale uciekam przed drzewami. Jestem wariatem...Ten idiota, Nabud sam mógł przyjść po te zioła. Dobrze że ta ścieżka wygląda już lepiej, przynajmniej będę widział co mam pod nogami. Teraz już niczego się nie przestraszę! Idę dalej.
Jak powiedział tak zrobił. Nie doszedł jednak pierwszych drzew a już został trafiony orzeszkiem. Zatrzymał się. Znów został trafiony.
Ta wredna wiewiórka nie da mi spokoju-pomyślał. Czy te zwierzęta wyspecjalizowały się w drażnieniu ludzi? Wiem, będę ją ignorował, a potem zaskoczę. Ruszył więc dalej, cały czas trafiany orzeszkami i po chwili także nowym orężem-żołędziami. Teraz. Pewny siebie odwrócił się, zamachnął do rzutu sztyletem. Ku jego przerażeniu nie zobaczył bezbronnej małej wiewiórki, a ogromne monstrum które sapało i okropnie śmierdziało. Połknął ślinę i wysłuchał w największym strachu ogromnego ryku potwora. Okropne dźwięki ocuciły go jednak, bo w ostatniej chwili uchylił się od potężnego ciosu łapą. Poczuł adrenalinę, która przynosiła wielkie emocje i zarazem opanowanie. Sięgnął po miecz i tarcze. Odważył się spojrzeć prosto w ślepia zielonego dziwoląga. Szybko jednak mocno tego pożałował. Jego nogi mimo woli zaczęły się trząść a ręce obficie pocić. Potwór zakatował powtórnie, uderzając ogonem prosto w tarcze. Cios był jednak tak potężny że odrzucił Grindala na pobliskie drzewo. Przy upadku nie tylko mocno się poobijał ale prawdopodobnie skręcił nadgarstek lewej ręki. Dobrze, że nie trzymał w niej miecza. Leżąc tak, oparty plecami o pień tęgiego dęba, widział nacierającego wielkim rogiem potwora. I to właśnie wtedy przyszedł mu do głowy świetny pomysł. Minimalnie ruszając kończynami, zachęcił potwora do jeszcze szybszego biegu i gdy ten był tuż przy nim, Grindal uchylił się od ciosu pozwalając potworowi wbić się w drzewo swoim odrażającym rogiem. Szybko odczołgał się od szarpiącej, oraz wijącej bestii i z bezpiecznej odległości mógł ponabijać się z jej bezowocnego wysiłku. Potwór tym czasem coraz bardziej rzucał się i pienił, w jego oczach było widać strach. Co chwila spoglądał z ukosa na Grindala śmiejącego się do rozpuku.
-Dosyć śmiechu, czas najwyższy zakończyć twój parszywy żywot, nie będziesz więcej straszyć i gnębić a co najważniejsze zabijać podróżników. Z każdym kolejnym słowem, ku przerażeniu potwora, Grindal wyciągał swój miecz z pochwy. Dosyć asekuracyjnym krokiem zaczął zmierzać ku potworowi. Gdy był już zaledwie o cal od karana, ten ostatnim wysiłkiem wydarł drzewo z korzeniami i w wielkiej furii rzucił się na wojownika. Przerażony Grindal, przewrócił się unikając uderzenia drzewem i z całej siły wpakował miecz aż po rękojeść w brzuch kreatury. Karan przeszedł jeszcze kilka kroków i padł na wznak, martwy.
-ahahahahaha zabiłem potwora! Ha, zabiłem samego Karana! Któż mi teraz straszny jeśli sam dałem rady tej bestii. No, dalej świecie, jestem już gotowy na prawdziwe przygody, a nie durne zbieranie ziół! Cholera, zioła, całkiem o nich zapomniałem, Nabud mnie zabije jak ich nie przyniosę.
Toteż bez większych ceregieli wyciął róg karana, wytarł z zielonej krwi, i wsadził za pas. Moje trofeum-pomyślał - będę miał czym się chwalić. Następnie ugryzł kawałek suchara i powrócił na ścieżkę, by znów mógł kontynuować swoją podróż.
Podróżował dalej, słonce powoli przestawało górować nad światem, i coraz bardziej zbliżało się do linii horyzontu-zresztą, w lesie wcale jej nie widać, toteż kwestia ta była zupełnie obojętna Grindalowi. Co chwile bacznie spoglądał na mapę i trafnie wybierał drogę na rozwidleniach. Gdy na świecie coraz bardziej zapadał zmrok, Grindal mógł bez specjalnych analiz ocenić, że zbliża się do osady. Ścieżka była dobrze udeptana, zarośla mniej bujne a i w pobliżu dało się słyszeć rżenie konia, czy muczenie bydła. Podjął więc decyzje, że postara się dojść do wioski i przespać w stodole któregoś życzliwego gospodarza. Nie tracąc więc czasu przyśpieszył tylko kroku. Pierwszą chatę ujrzał jednak dopiero po dwóch godzinach. Widać znajdował się w kotlinie, która nie była zaznaczona na mapie, ponieważ dźwięki słyszał bardzo dobrze. Od razu przez głowę przeszła mu myśl-a nóż słyszeli moją walkę z potworem? Powitają mnie jako wybawcę i bohatera- optymistyczne myśli coraz bardziej cisnęły się do głowy Grindala. Jednak jak bardzo się mylił pokazał mu już pierwszy gospodarz. Strudzonego woja, powitały dwa wilczury i bardzo przekonywujące widły. Mimo to nie zraził się do mieszkańców i postanowił szukać szczęścia w kolejnym domostwie. Poruszał się rześkim krokiem wzdłuż gościńca, w miarę zadbanego jak na taką dziurę. Jego oczom ujawniały się coraz większe, niestety mało okazane chaty. W nozdrzach czuł zapach miodu i smród z krowich odchodów, to niezbyt trafne połączenie przyprawiało go o wręcz odruch wymiotny... Całe szczęście gdy jego noga przeszła linie domów smród minął. Na placu, w ogrodach, nawet koło karczmy(przynajmniej tak myślał) nie było żywej duszy. Grindal tłumaczył to sobie późną godziną. Zaczął zmierzać w kierunku placu, by stamtąd wybrać dom, który byłby godny przyjąć takiego bohatera. Wyboru jednak nie miał wielkiego. Mimo że w osadzie było około pięcdziesiąt domostw, to żadne z nich nie było w najlepszym stanie. W końcu jego wybór padł na chatę, z której nie odpadła jeszcze farba. Z nadzieją w sercu podbiegł do bramki i lekkim ruchem otworzył ją. Jego uszom dał się słyszeć harmoniczny dźwięk żelaza-gówno prawda, furtka zapiszczała, zatrzeszczała i odpadła od mocowania. Pięknie się zaczyna-pomyślał. Niezgrabnymi ruchami próbował naprawić zniszczony sprzęt. Zajęty tym doszczętnie, nie usłyszał jak otwierają się drzwi i wychyla się z nich „konkretna” gospodyni. Widząc co się święci schowała swoje ciało na chwile w głębi domu i pokazała się jeszcze raz. Tym razem pewnym krokiem zmierzała ku Grindalowi dzierżąc w bardzo konkretnej ręce wyjątkowo duży wałek.
-Ty pierunie jeden! Będziesz mi żelazo kradł! I już wojownik wiedział, że z tego starcia może nie wyjść żywy.
-Co za bezczelność! I jeszcze podszywa się za rycerza! A ten róg, to co , też ukradłeś!? Cały czas obkładając bezbronnego Grindala, obrzucała go przezwiskami i różnymi obelgami.
-Włóczęgo, awanturniku, Ty, Ty, Pijaku-to akurat prawda-pomyślał z goryczą Grindal. W końcu udało mu się odsunąć za ogrodzenie. Cały obolały, zły, i przede wszystkim zaskoczony, zdołał wreszcie przekrzyczeć gospodynie:
-Mam na imię Grindal, zwą mnie Karanobujcą (nie omieszkał dodać sobie kilku tytułów) i przybywam w te strony by odnaleźć zioło Isychrona.
Jego słowom odpowiedział tylko potężny śmiech licznie zgromadzonych już mieszkańców. Nieco zbity z tropu, nieśmiale odważył się na kolejne zdanie:
-Poza tym nie jestem żadnym złodziejem żelaza, a w to miejsce wysłał mnie druid Nabud, mówiąc że w tych stronach na pewno odnajdę ten cenny składnik mikstur.
Ludzie śmiali się jeszcze głośniej, co niektórzy szukali oparcia na płotach, ścianach domów, czy przyniesionych widłach i kosach.
-Nie tylko jesteś złodziejem, kłamcą, chociaż to wynika już z pierwszego, to jeszcze jesteś całkiem głupi. Wynoś się stąd do tego twojego Nabuda i u niego szukaj tego osobliwego zioła-przy tym słowie buchnął jeszcze słowem wtórując innym mieszkańcom-chociaż zapewne tym zleceniodawcą jest nie kto inny jak Kowal i najchętniej dostałby żelazną bramkę! Wynoś się tam w tej chwili, chyba że chcesz, a pokażemy Ci drogę. Po tych słowach zacisnął silniej ręce na dzierżonych widłach.
Grindal nie widział tego jednak, bo jego spojrzenie nie widziało nic. Do jego głowy już garnęły się sposoby na odpłacenie Nabudowi za takie upokorzenie. Musiał jednak gdzieś przenocować. Skoro kowal przyjmował obcych:
-Dobrze zaprowadźcie mnie do Ko...
Krzyk i śmiech kobiet pomieszały się i stworzyły okropny klimat którego Grindal nie zapomniał do końca życia. Kopany, bity, obkładany, szczypany, drapany, niesiony przez nieźle rozbawionych ludzi kompletnie nie wiedział co się dzieje. O obronie nie było mowy, był trzymany dosłownie za wszystko. W końcu rzucono go na ziemie powodując dodatkowe obrażenia. Marsz dobiegł końca, i mimo że trwał może pięć minut, to Grindalowi zdawało się że była to cała wieczność. Ale to nie był koniec. Wyzwiska i śmiechy wciąż się nie skończyły. Wojownik otworzył oczy i zobaczył zebraną wokół niego chmarę ludzi.
-Nie będą się ze mnie naśmiewać jak leże-pomyślał. Z wielkim wysiłkiem podniósł się na nogi i próbował utrzymać równowagę.
-To Ci wojownik, nogi ma jak z soli, polejesz trochę wody i już się przewraca! A ta mina. Haha no chodź, weź zemstę. Nagle jednak drwiny dobiegły końca, ludzie spoważnieli i zwrócili uwagę na coś innego.
-Jeszcze tu wrócimy, i porachujemy się z wami-krzyknął mężczyzna stojący na czele grupy. Po czym dość pośpiesznym krokiem zaczęli się rozchodzić.
No przynajmniej z nimi mam spokój. Ciekawe gdzie mnie przywlekli. Z bólem na całym ciele rozpoczął proces odwracania się. Gdy tylko stanął w odwrotnym kierunku, jego oczom ukazał się przyzwoity gród. Cały otoczony palisadą i z solidną drewnianą bramą, wzmacnianą metalowymi pasami. Nad umocnienia wystawały nieco domostwa, szczególnie wyróżniała się jednak obszerna wieża, zbudowana z kamienia. U szczytu miała nawet blanki.
-To Ci solidna robota-rzekł pod nosem. Spojrzał w stronę bramy, już miał robić pierwszy krok, lecz ujrzał kilka postaci, w pełnym ekwipunku, z bardzo groźnymi minami.
-No to pięknie, wpakowałem się po uszy. I wyciął porządnego orła na plecy.
Stałem pośród potworów w twierdzy. Jednak twierdzą były tylko ogromne mury. A wydostać się z tego pierścienia mogłem tylko bramą. Sięgnąłem więc po miecz i zacząłem rąbać sobie drogę pośród bestii. Ich jednak wciąż nie ubywało. Przystałem na chwile by odsapnąć, a gdy zobaczyłem że jestem bliżej wyrwy zakatowałem z jeszcze większą furią. I mimo że z każdym pchnięciem byłem bliżej celu, i mimo, iż radziłem sobie świetnie, to moje siły nie są nieograniczone. Na początku pojawiło się zwykłe sapanie, potem ból w mięśniach, wreszcie spowolnione ruchy. Z odsieczą jednak przyszli mi przyjaciele. Wdarli się przez dziurę i kładli trupem dziesiątki potworów. Jeszcze raz zdobyłem się na wysiłek, jeszcze raz, w szale bereska, zakatowałem, nie bacząc na moje rany, szał ogarnął mój umysł, moje ataki stały się jeszcze szybsze, jeszcze bardziej celne. Słyszałem tylko głos życia, i przepychających się ku mnie przyjaciół. Ich jednak było za dużo, otaczały mnie, już nie mogłem stawiać oporu. Mimowolnie głośno krzyknąłem, a krzyk długo nie ustawał. Łapy otaczały mnie z każdej strony, już za późno...
Mocno spocony Grindal zerwał się z lóżka. Ten nagły uczynek spowodował upadek i szybkie otworzenie się ciężkich drzwi.
-zostawcie mnie-na próżno szukał u pasa miecza-ja się umiem bić, zabiłem karana! Odejdź jeśli Ci życie miłe. Sapiąc i zipiąc dopiero po tej „przemowie” spostrzegł, że ma do czynienia z kobietą. I to jaką. Nie zdążył się jej jednak dobrze przyglądnąć, a do sali już wpadło dwóch wojów i posadziło go na łóżko. Wyższy rzekł:
-Nie tylko krzyczysz przez sen, ale co najważniejsze, nieźle podpadłeś mieszkańcom osady. Oby nasz wódz ocenił Cię lepiej. No już siadaj, nie patrz się na mnie jak na idiotę! Leżysz już tak 2 dzień, wypadało by się ubrać i coś-tu wskazał na wystające miejscami żebra-coś zjeść. Jak na chłopa takiego wzrostu nie wyglądasz dość okazale.
Rzeczywiście. Mimo że Grindal przewyższał wzrostem prawie wszystkie osoby które znał, to w wielu miejscach na jego ciele rysowały się kości. Było to spowodowane nie najlepszym odżywianiem i ogólnym nie zwracaniem uwagi na swoje ciało.
-Myślę że zgodzisz się również, aby pod naszym nadzorem Laura doprowadziła do normalnego stanu twoje włosy i brodę. Tam leży koszula i spodnie. Twój sprzęt z wyjątkiem ubrań, które krzyczały wręcz o upranie, leży w tamtej skrzyni, ale nie sadze żeby był sens z korzystania z niego. A już szczególnie z miecza. Tu wskazał ręką na opartą o ścianę broń. Tą informacją zdecydowanie uspokoił Grindala, który strwożył się na myśl, że jego róg mógł zaginąć.
-A więc nie jesteście moimi wrogami? -zaczął nieśmiałym głosem
-Jeśli Ty jesteś wrogiem osadników, to za tymi murami masz samych przyjaciół. Po czym klepnął woja po plecach, kompletnie zapominając o jego obrażeniach
-Choleraaa... moje kości
-Najmocniej przepraszam...całkiem zapomniałem, masz złamane żebro, zaś na reszcie ciała nie można doszukać się nie posiniaczonego miejsca, ale nic się nie bój, nasz medyk na pewno szybko i prawie bezboleśnie doprowadzi Cię do stanu używalnego. Po czym serdecznie się zaśmiał i ponownie chciał klepnąć Grindala w plecy. Na szczęście ten umiejętnie uchylił się od ciosu. Niezręczną cisze przerwało ponowne otwarcie drzwi. Do pokoju weszła ta sama piękność. Jej piękne ręce w delikatnym uścisku trzymały tace, na której, ku wielkiej uciesze Grindala, widniały różnego rodzaju smakołyki z wielkim kawałem mięsa na środku. Kobieta spojrzała na niego. W jednym momencie pomyślał sobie o wystających żebrach. Zdał sobię sprawę, że musi idiotycznie wyglądać, dlatego sprawnym ruchem narzucił na siebie koszule. Syknął z bólu. Dama wyraźnie się tym przejęła. Czułym wzrokiem spoglądneła na siniaki, które obficie okrywały ręce Grindala. Wyczuł że jego rany robią na niej wrażenie. Toteż rzekomo przypadkowo, odsłonił zwykłe zadrapanie, zdobyte podczas wali z Karanem.
-Cóż za ohydna rana! Koniecznie trzeba się nią zająć!
-To nic poważnego, jedynie małe zadrapanie złapane od rogu Karana. Odzyskał pewność siebie. Nareszcie jestem w swoim żywiole, tylko Ci dwaj faceci-pomyślał.
-Skoro tak uważasz, nie będę się nią przejmować. Ta odpowiedz zamurowała Grindala. A to Ci dopiero tupet-czując że ma przed sobą prawdziwie trudną sztukę, obmyślał kolejne słowo. Przerwali mu jednak strażnicy:
-Nie bądź taki skromny, karan to niezwykle groźny stwór, niewiele osób da mu rade w pojedynkę. Oczywiście kobiety nie cierpią takich opowieści, toteż już w połowie pochwał, Grindal, z kwaśną miną był zmuszony oglądać znikającą sylwetkę poznanej dopiero co piękności.
-To my już nie przeszkadzamy. Wydaje mi się, że jesteś niegroźny. Przyjdę tu po Ciebie za 4 godziny. Musisz się przedstawić Kumbatowi. Zresztą, sam chce Cię zobaczyć. Nie często zdarza się, że ktoś stawia opór mieszkańcom wioski. No pora na nas-powiedział ten bardziej tęgi z wąsami, który to raczył go przyjacielskimi klepnięciami po plecach. Po wyjściu strażników Grindal nawet przez chwile rozważał czy towarzysz grubego, nie jest przypadkiem niemową. Uznał jednak, że to mało ważne. Wreszcie miał okazje przyjrzeć się swojemu pokojowi. Staranie dobrane deski pokrywały zarówno podłogę jak i ściany. Dokoła wisiały skóry zwierząt, a pod nogami rozpościerał się olbrzymi dywan. Łóżko, obszerne, z wełnianą pościelą, robiło niemałe wrażenie. Z boku stał dębowy stolik i 2 staranie zdobione krzesła.
Nareszcie jakieś porządne miejsce. Wreszcie jestem godnie przyjęty, a i wdzianko niczego sobie-powoli Grindalowi powracał dobry nastrój.
Podszedł do stołu i zaczął pochłaniać podane mu jedzenie. Dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo jest głodny. Jadł tak nachalnie, że posiłek nie mieścił mu się w buzi. A wszystko popijał korzennym piwem. Czuł się tak, jakby w ogóle nie wyruszał ze swojego miasta.
Mógłbym tu spędzić całe wieki.
Najedzony sprawdził czy w skrzyni znajdują się wszystkie przedmioty. Gdy doszedł do wniosku że z jego ekwipunku nic nie ubyło, dumnie sięgnął po róg i postawił go na stole.
-Ciekawe, co na to powiesz panieneczko-zatarł ręce i delikatnie położył się na łóżko-Czas by prawdziwy wojownik odpoczął.
Zbudziło go chodzenie po pomieszczeniu. Zobaczył osobę, której się spodziewał. Usiadł na łóżku i wpatrywał się w Laure:
-usiądź na krześle. Najwyższy czas doprowadzić te kudły to ładu. Zresztą o brodę też specjalnie nie dbałeś.
Zrobił jak kazała i już po chwili był podawany zabiegom kosmetycznym. Gdy skończyła z zadowoleniem spojrzał w lustro. Następnie odwrócił się w stronę Laury
-Widzę chłopie, wracasz do ludzi cywilizowanych-do sali wszedł grubas, niszcząc najlepszy moment - Choć, czas zobaczyć się z Kumbatem.
Niechętnie wstał i podał się naleganiu strażnika. Z drugiej strony interesowało go miejsce, w którym się znajduje. Przy jego roztargnieniu zapomniał przecież spojrzeć w okno. No, miał w końcu inne, ciekawsze zajęcia. Z początku szli wąskim krętym korytarzem. W ścianach znajdowało się dużo dębowych drzwi, które zapewne prowadziły do podobnych jak jego pokoi. Po chwili korytarz kończył się zwykłą przejściówką, która z kolei prowadziła na obszerne schody. Posuwali się w dół o dwa-trzy piętra, aż nie znaleźli się w sali balowej. Była zbudowana na prawie całej powierzchni tegoż poziomu, z wyjątkiem oddzielnego pomieszczenia do schodów. Zachwycała nie tylko gustownością, kunsztem budującego, ale także niezwykłym bogactwem. Złote świeczniki, ogromne ilości trofeów, mieczy, tarcz, pięknych cisowych łuków, hełmów, czy nawet całych płytowych zbroi wprawiały w zachwycenie.
-To sala gościna. Jest dumą naszego fortu.
Po szli dalej i dalej w jej głąb. Grindala wreszcie zainteresowały okna. Duże wpuszczały do środka morze światła. Nie dało się jednak przez nie nic zobaczyć, ze względu na zasłony. W końcu został usadzony na obszernym krześle, wprost przed nim znajdowało się coś na kształt tronu, jednak dużo mniej dostojne. Po bokach zaś stały dwa zdobione fotele.
-A teraz musimy poczekać.
Nic nie mówiąc oddali się oczekiwaniu. Grindalowi znów zaczęła doskwierać nuda. Na dodatek mucha rozpoczęła sprawdzać jego cierpliwość. Na szczęście w samą porę pojawił się Kumbat.
-Witaj podróżniku. Ha, myślałem że zabójcy Karanów wyglądają, cóż troszkę inaczej.
Grindal powiedział coś pod nosem. Po czym otwarcie rzekł:
-Witaj łaskawy panie, który to uratowałeś mnie z rąk tej hałaśliwej i niewychowanej bandy, otóż jam Grindal zwany Karanobujcą! Tu skłonił się nieco.
Wreszcie dostał pozwolenie by ponownie usiąść. Właściwie ten Kumbat wcale nie wyglądał na jakiegoś dostojnego pana. Ubrany był w zwyczajne ciuchy, z pod koszuli wystawały potężne muskuły, a i tors był niczego sobie. Człowiek ten miał może trzydzieści parę lat. Dosyć krótko ścięte włosy, kontrastowały się z bujnymi brwiami.
Teraz już całkiem poważnie powiedział:
-Nikt nie jest godny by zostać obrzucony chociaż najmniejszy przezwiskiem przez bydło z tej wiochy. Ale przejdźmy do rzeczy. Co sprowadza Cię w te strony, wędrowcze?
-Zostałem wysłany w specjalnej misji. Otóż druid Nabud zlecił mi odnalezienie zioła Isychrona.
Kumbat parsknął śmiechem.
-Dlaczego więc nie poszukasz go u siebie?
-Nabud powiedział, że w tych okolicach znajdę je na pewno. Chciałbym panie skorzystać z twojej uprzejmości i prosić Cię o wskazanie tego zioła.
-Ramon, przynieś temu poszukiwaczowi nasze zioła. Ale niedużo. Strażnik zrobił jak mu powiedziano.
-Chciałbym spytać o jeszcze jedną rzecz. Dlaczego między mieszkańcami a twoim dworem panuje taka wrogość?
-To bardzo długa historia. Powiem Ci tylko, że kiedyś byłem kowalem i mieszkałem pośród nich. A, że działałem na rzecz państwa i naprawiałem broń przechodzących tu oddziałów, zawsze służyłem im gościnną, zostałem mianowany przez króla dozorcą tej baszty. Kiedyś stała tutaj samotnie i pełniła role posterunkową. Niestety moi dawni przyjaciele pozazdrościli mi nagrody i rozpoczęli walkę. Najpierw na słowa, potem na kamienie, aż w końcu otwarcie odmówili mi oddawania daniny. Po nocach zaś kradli to co miałem nazbierane. Tych zaś mieszkańców którzy się ode mnie nie odwrócili, gnębili i traktowali jak Ciebie. Skłoniło mnie to do zbudowania palisady i zaproszenia wiernych mieszkańców. Za swoje oddanie mają dziś bezpieczeństwo i dostatek. Niestety mamy jeden problem. W naszej kuźni już od bardzo dawna nie dźwięczał młot. Nie mamy żelaza do obróbki. Całe jego złoża są pilnie strzeżone przez mieszkańców, a ja nie mogę się do nich zbliżać bo na mocy prawa należą tylko do chłopów i mogą je sprzedać komu zechcą.
-To dlaczego nie próbujesz go kupić?
-Tutejsi kupcy dobrze wiedzą w jakiej jestem sytuacji, dlatego wystawiają mi ceny warte złota czy drogocennych kamieni. Nie mogę więc wykorzystać moich żołnierzy do walki z chłopstwem. Zresztą, to było by niehonorowe.
-Może jednak pomógłbyś w odzyskaniu mojego honoru. Zapewne powiedziano Ci jak zostałem potraktowany. Chętnie dałbym nauczkę tym parobkom, niech wiedzą, że należy traktować obcych z szacunkiem.
Kumbat jednak nie udzielił odpowiedzi bo do sali wszedł Ramon. W bardzo dobrym humorze położył przed Grindalem całe mnóstwo poszukiwanego ziela.
-Po co mi to przyniosłeś?
-Poszukujesz zioła Isychrona, oto one,
Wojownik zdębiał, zbaraniał, poczerwieniał, skrzywił się, napiął, zerwał krzesła, zacisnął pięści, groźnie spojrzał na Ramona i Kumbat:
-Robisz sobie ze mnie żarty?
-Ależ nie, nie denerwuj się Grindalu, to jest właśnie Isychronowe ziele. Po prostu takiej nazwy używa się tylko w tych okolicach i w starych księgach.
Przed wściekłym poszukiwaczem leżała zwykła kępa trawy.
-Już ja odpłacę się Nabudowi. Zakpił ze mnie.
Złość narastała z każdą chwilą
-Dlaczego powiedział że znajdę je w tych stronach! Po cóż zatrudniałem się u głupiego druida!
-Zauważ że miał racje. Powiedział, że znajdziesz je „na pewno” w tych stronach. Musiał wiedzieć, że tylko tutaj, wciąż tak nazywa się trawę.
-Po to dawał mi mapę mówiąc: wszędzie gdzie tu patrzysz jest go dużo. Ale w tym miejscu znajdziesz go na pewno. Ma dowcip, nie da się ukryć, mimo to wystawił mnie na kpinę i wyśmianie, musze mu więc jakoś odpłacić.
-Na razie jednak powinieneś poświęcić kilka dni na odpoczynek. Nie zapominaj że dopiero co zostałeś dotkliwie pobity. Co do twojego honoru, myślę że tą sprawę załatwisz sam, po prostu wyzwiesz do walki tego który najbardziej Ci dokuczał i porachujesz mu kości. A teraz możesz już odejść, musze zająć się swoimi sprawami. W razie gdybyś czegoś potrzebował porozmawiaj z Ramonem.
Ucieszony ostatnią informacją, spiesznie pożegnał się z Kumbatem i udał się na wypoczynek, po tak intensywnie spędzonym popołudniu.
Przez dwa najbliższe dni nie był wypuszczany z baszty ze względu na jego obszerne rany i siniaki. Ogromne ilości wolnego czasu poświęcił na zwiedzanie wieży. Już po kilku wycieczkach po krętych korytarzach odkrył, że był to budynek jak najbardziej obronny. Patrząc przez dziurki do klucza odkrył 2 zbrojownie a także kilkanaście pokoi dla żołnierzy. Jedno piętro było natomiast poświęcone tylko wyłącznie zaopatrywaniu sali balowej. Znajdowały się tam przeróżne magazyny, kuchnie czy spiżarnie. Z tych ostatnich dobiegał przemiły zapach szynki, świeżego chleba, boczku, mleka i owoców. Trzeba przyznać że Grindal z wiadomych powodów, najczęściej zaglądał właśnie na tamto piętro. Wieża robiła na nim dobre wrażenie. Mimo że cała zbudowana z zimnego kamienia, to różne ozdoby, skóry zwierząt, płonące świece a także mili ludzie czynili z niej bardzo osobliwe i przyjemne miejsce. Nie brakowało mu niczego. Czasami zastanawiał się nawet, dlaczego wszyscy są tak mili wobec jego, nie najlepiej wychowanej osoby. Podczas zwiedzania starał się też obserwować gród. Szybko stwierdził, że jest to dobrze zorganizowana budowa. Doszukał się też młyna, cechu szewca, kuźni, a nawet piekarni. Przed basztą natomiast umiejscowiony był wybrukowany plac. Na jego rogach codziennie ustawiało się kilku sklepikarzy czy kupców odwiedzających gród. Jak się domyślał za palisadą znajdowała się też studnia i spory spichlerz. Całe to miejsce było praktycznie samowystarczalne, z wyjątkiem surowców, które należało co jakiś czas dostarczać. Chodzi oczywiście o materiały takie jak zboże, żelazo czy nawet mięso. Chociaż z tym ostatnim był pewnie mniejszy problem. Na skraju grodu znajdowała się obszerna stajnia. Trzymano w niej nie tylko konie ale także różnego rodzaju zwierzęta, od owiec po krowy. Grindal często zastanawiał się nad pomysłowością kowala i jego dużym dowcipem. Wszystko było dokładnie zaplanowane, budynki stały w takich miejscach by ułatwić ludziom życie. Szczególnie podobało mu się rozwiązanie obsadzenia palisady. Właściwie grodu nie dało się wziąć z zaskoczenia. Domy tych którzy bronili murów były oparte i połączone właśnie z nimi.
W końcu siódmego dnia po przyjęciu Grindala do grodu, poczuł się na tyle dobrze, że rankiem przywitał nawet serdecznie Ramona. Z wielką radością poklepał mu plecy i nawet pozwolił na odwzajemnienie. Mimo chwili ostrego bólu uśmiechnął się do niego serdecznie. Lekkim krokiem zbiegł po schodach baszty i wyszedł na pole. Stanął na kamiennych schodach i pozwolił by złociste promyki słońca drażniły go w oczy równocześnie ogrzewając jego twarz. Zaczerpnął do ust świeżego powietrza i wypełnił nim swoje płuca.
-Najwyższy czas dać nauczkę tym wieśniakom-
Ze zgryźliwym uśmiechem wybrał się do Kumbata by poprosić o obiecaną eskortę.
-Witaj, no no, kto by się podziewałby, że tak szybko dojdziesz do siebie. O co chodzi? Zresztą, proszę wejdź do ogrodu, usiądziemy i porozmawiamy.
Bez większych ceregieli przeszli do zadbanego skrawka ziemi. Gdzie nie spojrzał, znajdowały się tam kwiaty.
-Moja żona bardzo kocha kwiatki-z dumą powiedział Kumbat pokazując okazały ogród. Następnie usiadł na solidnej dębowej ławie i rozpoczął rozkoszować się miłym dla nozdrzy zapachem. Grindal tylko skrzywił się na to i powiedział:
-Obiecałeś mi, że pomożesz zemścić się na chłopach z osady.
-Racja. Myślałem że zrezygnujesz z tego rodzaju nauczki... cóż ale zostałeś znieważony, masz prawo do odwzajemnienia. Zresztą, jak się dowiedziałem od Ramona zostałeś też nazwany złodziejem żelaza i to mianowanym z mojego polecenia. Muszę przyznać, że takie oszczerstwa doprowadzają mnie do pasji. Ta sprawa w tym momencie jest już i w sumie moją...
Ale papla... Nie da się tego powiedzieć w 3 słowach? Chodźmy im dokopać? Grindal dalej już nie słuchał. Bardziej odpowiadało mu wąchanie kwiatków niż wywody moralno-honorowe. Zresztą, gdyby chociaż wiedział co to znaczy honor i moralność...
Gdy był z powrotem w swoim pokoju, wiedział tylko tyle że wyjdzie z nim cała straż, a za palisadą zostanie jedynie minimalna liczba obrońców. Przynajmniej będę w przewadze liczebnej-cały czas rozważał nad kolejnymi słowami, które najbardziej rozwścieczyłyby rolników. Gdy obmyślił przemowę, zajął się ubieraniem. Ku jego zaskoczeniu Ramon dostarczył mu nową, nie zardzewiałą kolczugę, a także przyzwoitą tarcze z jakimś śmiesznym herbem. Najbardziej ucieszył go jednak hełm z dwoma skrzydłami na czubie. Tak wyekwipowany stanął przed zwierciadłem i przybierał groźne postawy. Gdy był na etapie pokazywania „wyniosłego i złego” do pokoju weszła ta sama kobieta co pierwszego dnia. W jednym momencie rozpoczął pozorowanie ćwiczeń rozciągających, co pogorszyło i tak beznadziejną już sytuacje.
-Jak to jest rozciągać się i rozgrzewać mięśnie w kolczudze?
Beznadziejna mina była dosyć jasną odpowiedzą.
-Może lepiej pożycz mi szczęścia, bym okrył się chwałą nie ponosząc wielkich ran?!
-Życzę Ci życzę, z całego serca, jednak nic z tej chwały nie będzie jeśli nie udasz się do wieśniaków. Wszyscy czekają już dobrą chwile przed basztą!
Na te słowa Grindal panicznie się zerwał i uderzając o drzwi wypadł na korytarz. Gdy zbiegał po schodach zorientował się, że nie wziął butów. Na szczęście białogłowa uprzedziła go, tak więc nie musiał się wracać. Kilka potknięć i zadrapań o ściany, dawały wyraz jego podenerwowania. Wypadł z drzwi wieży zdyszany i zasapany. Jakiś giermek podprowadził mu konia. Trzeba przyznać, że znał się na tych zwierzętach, a jazda wierzchem była jego największym talentem, cóż, najczęściej używał tego rodzaju transportu podczas ucieczek, ale to już inna historia.
-A więc ruszajmy! Otworzyć wrota! Kumbat dosiadał pięknego rumaka. Sam przywdziany w wyśmienita zbroję prezentował się jak król a nie zwykły namiestnik. Jego ludzie też robili imponujące wrażenie, wszyscy w tych samych tunikach ze śmiesznym herbem, oraz pięknymi, błyszczącymi mieczami dawali pokaz jego władzy i pozycji wśród swoich. Nie minęło kilka minut a wyjechali na pagórek z którego bardzo dobrze było widać całą osadę. Właściwie Grindalowi wydawało się, zupełnie jak za pierwszym razem gdy tam trafił, że to spokojna wieś o przyjaznych mieszkańcach. Tak, takie robiła wrażenie! Szybko ocknął się jednak z tych utopijnych myśli gdy zobaczył jak coś zaczyna się w niej poruszać. Na początku mało, potem więcej, aż w końcu cała wieś wysypała się przed jej pierwsze domy by przywitać jego i towarzyszących mu ludzi. Bynajmniej nie zabrali ze sobą piwa i chleba, ale widły, kosy, siekiery, a co niektórzy prymitywne miecze i oczywiście łuki. W końcu zbliżyli się na tyle blisko do wieśniaków, że mógł poprzypominać sobie twarze poszczególnych osób. Na czele od razu rzucił mu się w oczy ten, który proponował nocleg u kowala. Gdy tylko spotkali się wzrokiem, tamten wyszedł na przód. Zapewne to jakiś starszy wioski.
-Stójcie! Dalej nie pojedziecie!
-Nie mamy zamiaru, znieważyliście tego człowieka i należy się mu za to zadośćuczynienie! Dlatego ustąp mi drogi i pozwól wymierzyć sprawiedliwość!
-Nigdzie się już dalej nie ruszysz!
-Harag Bum, Bum
Nawet rolnik zdziwiony odwrócił się za siebie i powiedział:
-Komu odjęło rozum, że bluźni w mowie orków! Wracając do naszej rozmowy, jeśli chcesz, to możemy jeszcze raz złożyć łomot Tobie i temu chłoptasiowi! Więc radzę Ci wracaj do swojej dziu...
-Harag Bum Bum –głosy były coraz lepiej słyszalne.
-Co jest do jasnego szlaka!
-Przynajmniej byś nauczył ta hołotę porządnie traktować rozmawiających wodzów! Zakpił Kumbat.
-Ale to nie my! Uparł się tłum.
-No to kto? Wtrącił się Grindal.
-Harag Bum Bum Haraaaaagggggg
-Orrrkiiiiii!!!! Broń się kto może! Kumbat ruszył na pierwsze pojawiające się monstra.
Podobnie zrobiła reszta mężczyzn. Grindalowi się jednak nigdzie nie spieszyło. Jego proroczy sen a także kolejne świstające strzały wskazały jedno rozwiązanie-ucieczkę! Nim ktokolwiek zdążył się zorientować odwrócił konia i pocwałował w stronę lasu. Usłyszał za sobą tylko przekleństwa i krzyki ludzi.
No, nie powiem, wyszedłem na tym całym zielu! Czas jeszcze tylko odgryźć się Nabudowi...