IKS MedUZA

W bocznej izbie tawerny "Szpon Gryfa", przy podłużnym stole, na którym stała misa z gorącym, parującym jeszcze mięsiwem, siedziało pięciu mężczyzn.
Był tam krasnolud, który miał długą, czarną, zaplecioną w trzy warkocze brodę i prawie łysą głowę. Widać jego włosy nie pałały miłością do hełmów i wolały raczej wyjść, aniżeli znosić ich towarzystwo.
Krasnolud odziany był w koszulkę kolczą, a na jego kolanach spoczywał ogromny, bitewny topór, który wydawał się być większy od swego właściciela.
Obok czarnobrodego siedział elf. Jego przynależność rasową zdradzały nie tylko spiczaste uszy, tak charakterystyczne dla tej wyniosłej rasy, jak również kolor jego ubrania, zgniłozielony, ukochany kolor elfów. Za jego pleców wystawały lotki strzał spoczywających w kołczanie, wykonane z piór pegaza. Jak dotąd tylko ta rasa w taki właśnie sposób ozdabiała swoje strzały. I jak dotąd tylko elfom udało się ujeździć te latające chabety.
Po drugiej stronie stołu siedział człowiek w luźnej, szarej szacie. Jego krótko podgolone włosy wokół głowy z zupełną łysiną na czubku, wskazywały na przynależność do jakiegoś zakonu lub sekty. Jednak księga, oprawiona w ludzką skórę, ozdobiona czarnymi, tłoczonymi runami, którą kurczowo przyciskał do piersi mówiła zupełnie co innego. Powszechnie wiadomo, że księgi takie zawierają magiczne formuły i zaklęcia. Zatem człowiek ów był kapłanem albo magiem albo jednym i drugim jednocześnie.
Obok niego siedział rycerz. Również człowiek. Miał on długie do ramion, kręcone blond włosy, które przytrzymywała cienka opaska. Na samym środku czoła opaska ta ozdobiona była klejnotem o trudnej do określenia barwie. Ale niejedna niewiasta nawet nie zwróciła by na ten kamień uwagi, wbrew swej naturze, zauroczona parą ogromnych niebieskich oczu, których błękit był bardziej błękitny niż niebo.
Zbroja i oręż rycerza były nieskazitelnie czyste i lśniące. Wyglądały tak jakby przed chwilą skończono je robić.
U szczytu stołu siedział .... niziołek.

Wyglądał jak setki jego pobratymców. Jednak jego bogaty strój jasno mówił, że nie jest on "jak setki jego pobratymców".
W komnacie panowała cisza. Wszyscy czekali, aż obsługująca ich dziewka rozstawi puchary z winem i wyjdzie.
Ta jednak, przedłużała swą pracę jak tylko mogła. Stawiając każdy kolejny kielich robiła to bardzo powoli, co raz zerkając na urodziwego rycerza, który jeśli ktoś by ją spytał o zdanie, wyglądał "jak z obrazka" i jak "pierniczek lukrowy". Sama z wielką ochotą schrupała by taki "pierniczek". Wiedziała jednak, że nikt jej nie spyta. Ba! Nikt nawet na nią nie spojrzy. Już dawno pogodziła się z tym, że powszechnie uznana jest za paskudę. I na wszystkich bogów, miała rację!
Niestety pucharów na tacy było tylko pięć i w żaden sposób nie chciały się podwoić. Toteż wkrótce za brzydulą zamknęły się drzwi.
- Wreszcie - westchnął niziołek. - Wróćmy do waszej relacji panowie. Pokonaliście grupę ogrów, dwie głodne strzygi i potwora i jesteście tu. Wspaniale. Ale czy TO zdobyliście? TO po co was wysłałem?

- A co mieliśmy nie zdobyć? - odparł krasnolud.

Po czym wziął pełen kielich i za jednym zamachem opróżnił go do dna, siorbiąc przy tym niemiłosiernie. Siedzący obok elf spojrzał na niego takim wzrokiem, jakby patrzył na kupę smoczego łajna.
- No co - obruszył się czarnobrody - przecież jesteśmy sami swoi. Nie?

- Zaprawdę, na ciebie Hulahop nie ma mocnych - odparł zrezygnowanym głosem elf.

Przez twarz niziołka przebiegł grymas zniecierpliwienia. Chciał szybko załatwić sprawę, a już od dwóch godzin siedział tu jak kołek w płocie i w żaden sposób nie mógł wpłynąć na tych wątpliwej jakości poszukiwaczy przygód.
Dwóch godzin, podczas których ze stołu znikło dwa półmiski owoców morza, dziesięć pieczonych kapłonów i ogromna waza kwaśnicy, przy której krasnolud odśpiewał popularną w jego rodzinnych górach pieśń, pod tytułem "Gdy widzę kwaśnice to rycze". Do tego należy doliczyć dwa antałki wina i beczułkę piwa. A za to wszystko on płacił! Ach, gdyby tak TEGO po co ich wysłał nie musiał otrzymać dobrowolnie! Gdyby mógł odebrać TO siłą, to by inaczej z nimi zatańczył! Ale.... gdyby nie musiał, to by ich nie potrzebował! Dlatego kolejny już raz opanował narastającą w nim irytację i z wymuszonym uśmiechem na twarzy rzekł:
- Do rzeczy panowie, bo wychodzi wam z tego niekończąca się opowieść.

Krasnolud, który właśnie wgryzł się w duży puc mięsa tkwiący na trzymanej przez niego kości, już chciał podjąć przerwany wątek, jednak człowiek siedzący naprzeciwko był szybszy:
- Zdobyliśmy TO po co nas wysłałeś murgrabio. I wracaliśmy wedle naszej umowy. Jednakoż dziś rano, nie dalej jak pół stajania stąd zostaliśmy zdradziecko napadnięci przez jakowąś zbrojną kupę. Niechybnie dalibyśmy wszyscy głowy, gdyby nie ów zacny rycerz, któren nie zważawszy na liczebną przewagę napastników, ruszył nam z pomocą, wykazując iście waleczne serce, a któren wielce mi zaszczyt i honor czyni zasiadając wedle mego boku - tu skiną głową w stronę siedzącego obok rycerza.

- Zali wżdy? - zaczął niziołek - tfu, co ja plotę - rzekł cicho.

Szybko się jednak zreflektował, że wszyscy na niego patrzą, zatem kontynuował swą wypowiedz:
- Wielcem wam rad, zatem jestem obłędny rycerzu, któryś samo jeden na tak licznych wrogów ruszył niczym jastrząb na myszy polne.

- No, taki bohater ostatniej akcji - wpadł mu w słowo bez skrupułów krasnolud, odrzucając w kąt uwolnioną od mięsa kość. - A ja nie wiem mości Rejdanergh cóżeś za jeden? My choć nie łazęgi, braliśmy cięgi od tych, no, jak im tam?

- Facetów w czerni - podrzucił elf.

- A tak, facetów w czerni, którzy zjawili się niczym mroczne widmo. Kopią, wywijają mieczami, rzucają gwiazdkami i skaczą na drzewa z miejsca wyżej niż ja potrafię dojrzeć bez ściągania hełmu, a jeden podobny do drugiego jak dwie krople wody. Istny atak klonów. A ty rycerzu? Zjawiasz się w samym środku tego mortal kombat, jak to u nas w górach mówią i ruszasz na nich co najmniej jakbyś był nieśmiertelny!!! A oni?! Na sam twój widok, na widok twej nagiej broni uciekają aż się kurzy. To mocno podejrzane mości rycerzu!

Murgrabia dostrzegł, że z każdym wypowiadanym przez krasnoluda słowem, twarz rycerza stawała się coraz bardziej szara. To go zaintrygowało.
- Coście mości Rejdanaren tacy zmieszani? - spytał bez ogródek.

Oczy wszystkich obecnych w izbie oraz dziewki służebnej, która przez sobie tylko znaną dziurę w ścianie ich podglądała, skupiły się na jasnowłosym rycerzu. Elf, krasnolud, niziołek i człowiek w głową wystrzyżoną na fajerkę spoglądali z ciekawością, a nawet z podejrzliwością. Dziewka z uwielbieniem.
- Rejdanergh. Nazywam się Rejdanergh, mości murgrabio. Ale lepiej mówcie mi Blond. Jasny Blond. A czy jestem zmieszany? Nie! Wstrząśnięty, nie zmieszany! Wstrząśnięty niewdzięcznością jaka mnie spotyka. Czyż moja pomoc była wam zbędna? Czy sami byście sobie poradzili? Czy ty Reklawiktusie jesteś zbyt dumny by się przyznać, że kołczan twój był pusty, a lutnia przytroczona do siodła w miejscu gdzie zazwyczaj każdy wojownik mocuje miecz nie mogła w żaden sposób go zastąpić?! A czy ty Hulahop - rycerz przeniósł spojrzenie z elfa na krasnoluda - tak się boisz o należną ci część zapłaty, że zapomniałeś jak bezskutecznie chciałeś wyrwać topór z drzewa, w którym utkwił na całą szerokość ostrza?! A czy ty, Morghamie Ingrafusie - rycerz spojrzał z góry na siedzącego obok człowieka - już nie pamiętasz jak stałeś z kciukiem w ustach nie mogąc zdecydować, czy wzywać na pomoc bóstwo, któremu cześć oddajesz, czy też zatracić koleją część swej duszy korzystając z księgi, którą teraz tak kurczowo tulisz w objęciach?! Zupełnie tak jakbyś siedział bezpiecznie w tawernie nad ciepłym kurczakiem rozmyślając - skrzydełko czy nóżka? - na te słowa Hulahop odruchowo oblizał usta.

- I taka mnie wdzięczność wasza spotyka?! - rycerz zachęcony tym, że jeszcze nikt mu nie przerwał grzmiał dalej, w skrytości ducha delektując się siła i barwą swego głosu. Nie wiedział, że nie tylko on tak myśli. Każde wypowiedziane słowo było jak cięcie noża, jak smagnięcie bicza. Mówił tak z pełną premedytacją. Uderzał w ich sumienia bez cienia litości, bez przebaczenia.

- Za moje poświęcenie? Za moją pomocną dłoń, którą do was wyciągnąłem w potrzebie?! Takąż płacicie monetą?! Podejrzliwością i oskarżeniem?! - przy ostatnim słowie walną pięścią w stół, aż wino z kilku pucharów chlupnęło na blat stołu.

Krasnolud już miał na końcu języka "nie rozlewaj waść wina", ale w ostatniej chwili się powstrzymał. W izbie zapanowała martwa cisza, którą można porównać jedynie z milczeniem owiec. Szybko jednak została ona przerwana pojękiwaniem kobiety dochodzącym zza ściany, a wyraźnie świadczącym o przeżytej przed chwilą ekstazie.
Mężczyznom nie był dane długo delektować się tą słodką dla ich uszu muzyką. Po drugiej stronie izby nagle rozbłysło oślepiające światło, a w chwilę potem stał tam młody mężczyzna w czarnej szacie. Miał lekko złoty kolor skóry. Młodzian spojrzał zdezorientowany na siedzących przy stole. Potem szybko rozejrzał się po pokoju. Na jego twarzy zagościł głupkowaty uśmieszek.
- Chyba coś pokręciłem. To nie ta impreza. Jak ja nie lubię poniedziałków. Zawsze wtedy taka ciężka głowa. Wybaczcie panowie. Już mnie nie ma. -

To powiedziawszy wzniósł obie ręce do góry mamrocąc pod nosem niezrozumiałe słowa, coś pomiędzy "pomyłka błazna" a "cholera jasna". Już miał rozpocząć powrotną teleportację, gdy nagle drzwi i okno eksplodowały.
Teraz wypadki potoczyły się w oszołamiającym tempie.
Przez otwór w ścianie, który jeszcze przed sekundą był oknem, co prawda ze strasznie brudnymi szybami, ale zawsze oknem, wskoczył osobnik odziany w czarne spodnie i bluzę. Jego głowę zakrywał również czarny materiał ze specjalnymi otworami na oczy. Nieproszony gość przekoziołkował zwinnie po podłodze i staną na równe nogi w pozycji bojowej.
Tam, gdzie przed chwilą były jeszcze drzwi już gotowali się ataku trzej kolejni napastnicy. Cała czwórka uzbrojona była w długie sztylety.
Drużyna nie dała się zaskoczyć.
W chwili gdy ten z okna robił przewrót w przód, krasnolud , wyjąc w niebogłosy, z toporem w dłoniach wskoczył na stół. Jedną nogą przewrócił w połowie pełny kielich elfa, drugą wylądował w misie z mięsem. Zaklął szpetnie. Szkoda było mu mięsa.
Również szybko, a może jeszcze szybciej zareagował Reklawiktus. Niestety, podczas konsumpcji odstawił swój łuk pod ścianę i teraz jedyną bronią jaką dysponował były strzały w kołczanie. Elf zdawał sobie sprawę, że ze strzałami w obu dłoniach może wyglądać cokolwiek śmiesznie, dlatego zmarszczył brwi i groźnie zawarczał.
Morgham Ingrafus odrzucił na bok księgę, dłonie złożył wierzchami do siebie. Zahaczył o siebie małe palce i gardłowym głosem zaintonował pieśń-modlitwę.
- Tu jednak jest dobra impreza - krzyknął w podnieceniu przybyły przed chwilą mag. Na jego wyprostowanej dłoni pojawiły się małe pojedyncze płomyki, które zaczęły się łączyć tworząc większą ognistą kulę.

Niziołek z przerażeniem rozejrzał się po izbie, po czym zwinnie zanurkował pod stół. Z dużym impetem wyrżnął głową w czerep siedzącego już tam rycerza. Uderzenie było tak silne, że murgrabia padł na podłogę bez przytomności.
Kula ognia na dłoni maga w mgnieniu oka zwiększała swoją wielkość. Kilkakrotnie przerzucił ją z ręki do ręki, tak jakby chciał zademonstrować swoje umiejętności żonglerskie. W rzeczywistości tracił kontrolę nad czarem i ogień zaczynał parzyć go w dłonie. Zdał sobie sprawę z błędu jaki popełnił. Wybuch ognistej kuli w zamkniętym pomieszczeniu zagrażał wszystkim, również tym, którym chciał pomóc. Wpatrzony w ogień tańczący mu na dłoniach niczym wirujący seks, nie dostrzegł że w izbie rozgorzała walka.
Elf krzyżując przed sobą strzały zablokował cios sztyletu. Siarczystym kopniakiem odrzucił od siebie przeciwnika, zawirował w piruecie robiąc unik przed ostrzem kolejnego zbira. Z prawej strony kontem oka dostrzegł coś czarnego. Z ogromną siłą wbił w to "coś" strzałę trzymaną w prawej dłoni. Miał nadzieję ze to jeden z bandytów a nie broda krasnoluda. Wysokość była ta sama.
Hulahop tym czasem zakręcił toporem piekielnego młyńca. To odrzuciło pozostałych dwóch napastników w tył.
Odgłosy walki przywróciły maga do rzeczywistości. Bezużyteczną już kulę ognia cisnął w kierunku okna. Szkoda mu było zmarnowanej energii.
W tej właśnie chwili, ktoś z zewnątrz chciał zajrzeć do środka. Ognisty argument zwalił go z nóg. Wydał z siebie przeraźliwy wrzask po czym niby żywa pochodnia ruszył biegiem w kierunku koryta z wodą.
"Mam nadzieję że to kolejny z czarnych" - w myślach mag sam sobie poprawiał samopoczucie.

Krasnolud zatoczył ostatnie koło toporem i z bojowym okrzykiem "Za mięso!" skoczył na jednego z przeciwników, wyprowadzając potężne uderzenie znad głowy. Niestety podczas skoku poślizgnął się na rozlanym winie. Stracił równowagę i runął na podłogę.
Ten niezamierzony manewr całkowicie zmylił zaatakowanego bandytę, jego głowa odbiła się dwa razy od podłogi i potoczyła w kąt. Z przeciętej tętnicy szyjnej siknęła krew obryzgując misterne warkoczyki Hulahopa. "Jakiż to krwawy sport" pomyślał czarnobrody.
Ostatni z napastników zaatakował dwoma sztyletami równocześnie Morghama Ingrafusa. Takie podwójne uderzenie, które najczęściej przynosi pożądany efekt. Jednak tym razem obydwa ostrza odbiły się od niewidzialnej osłony nie robiąc niedoszłej ofierze najmniejszej krzywdy. Drugi, trzeci i czwarty atak zakończył się tak samo. Morgham Ingrafus stał niewzruszony w otaczającym go polu mocy. Stał niczym człowiek z żelaza, niczym człowiek z marmuru. W końcu wyszczerzył się w parodii uśmiechu. Język wywalił na brodę. Dłonie dostawił do uszu i energicznie poruszył palcami. Jego przeciwnik w przypływie wściekłości odrzucił sztylety i wyprowadził silne kopnięcie z obrotu. Rozległ się chrobot pękanych kości, a napastnik z okrzykiem pełnym wściekłości i bólu zaczął wycofywać się w kierunku drzwi. Jedną nogę ciągnął za sobą niczym kłodę drewna.
Podnoszący się z podłogi Hulahop z najwyższym trudem sparował drzewcem topora pchnięcie sztyletu. Od razu, tnąc z obrotu przeszedł do ataku. Jego przeciwnik rzuciła się w tył. Rękoma odbił się od podłogi i wykonując pokazową "sprężynkę" miękko wylądował na obydwie nogi, tuż przed bezbronnym krasnoludem.
- Legnij - usłyszał za sobą Hulahop i natychmiast rzucił się plackiem na podłogę niczym na ziemię obiecaną.

Atakujący go wróg upadł tuż przednim. Dokładnie pomiędzy jego oczami tkwiła strzała zakończona lotkami z pegazich piór. W miejscu brzucha widniała dość spora dziura. Na jej skraju, nikłymi płomykami tliły się materiał i fragmenty skóry. Elf opuścił łuk. Mag niepewnie zakołysał się na nogach osłabiony atakiem energetycznym.
Ostatni z napastników, z którego tylnej części ciała, tej która łączy plecy z nogami, wystawała elfia strzała, dostrzegł pod stołem ukrywającego się rycerza i leżącego obok niziołka. Zakrzyknął tryumfalnie i ruszył w ich stronę. W tym momencie usłyszał za sobą przeraźliwe "NIE". Wykonał szybki obrót i stanął twarzą w twarz z .... tawernianą dziewką.
Jej włosy były w dużym nieładzie. Ubranie miała wygniecione a sznurówki bluzky zupełnie rozwiązane, dzięki czemu odsłaniała, jakże piękne w porównaniu z jej twarzą, części ciała.
Jednak napastnik był profesjonalistą. Nawet na sekundę nie drgnęła mu żadna z rąk. Obydwa sztylety gładko weszły w ciało dziewczyny. Znał się na swojej robocie. Zawsze pracował bez litości, bez przebaczenia. Na takie słabości nie mógł sobie pozwolić. To była cena jaką płacił by utrzymać się na szczycie. Inna sprawa, że mordy, szczególnie te okrutne przynosiły mu dziką satysfakcję. Zawsze był skuteczny i dużo za to żądał. Dlatego szczycił się swym przezwiskiem - "Leon zawodowiec". Przed tym imieniem drżał niejeden. To imię nawet w świecie przestępców budziło respekt. To zlecenie też chciał wykonać sam. Już pewnie byłoby po sprawie. Ale nie! Ten kretyn, który teraz leży uwolniony od swej pustej głowy miał inne zdanie. Ten kretyn był jego szefem. Ale nie wszystko stracone. Tylko jedno pchnięcie i ucieknie oknem w nadciągającą noc. I ta misja specjalna, misja niemożliwa, zakończy się sukcesem. Tylko jedno pchnięcie w tego karła. By mieć pewność że nie żyje. Zabójca szarpnął sztylety w tył chcąc je oswobodzić z ciała dziewczyny. Niestety, ona była nie tylko brzydka ale i dość pulchna. Całym ciężarem ciała opadła na swego mordercę. Obydwoje runęli na stół. Blat pękł i cała ta mieszanina dwóch ciał i drzewa przygniotła rycerza i niziołka.
Leon poczuł jak jego ciało przeszywa chłód stali. Wiedział, że za tym chłodem kryje się ostrze. Miecz rycerza przeszył go na wylot. Było w tym więcej przypadku niż zamierzonego działania Jasnego Blonda, ale kto o tym będzie wiedział?
Dziewczyna zanim na zawsze zamknęła oczy, ujrzała najpiękniejszy obraz o jakom mogła w tej chwili marzyć. Te jasne włosy. Te niebieskie oczy. A to, że były nienaturalnie wybałuszone, to że ich właściciel wymiotował? To nic! To naprawdę nic.
Pokój był dokładnie zdemolowany. Trupy, szczątki stołu, drzwi i okna, a wszystko zbryzgane krwią, winem i innymi płynami organicznymi, nie przedstawiały zbyt ładnego widoku.
- A coś ty mości rycerzu robił pod stołem? - kpiarsko spytał krasnolud.

- Ja? - odparł z głębokim zdziwieniem Rejdanergh wygrzebujący się ze sterty drewna i ciał, po czym dodał wzruszając ramionami - ja, osłaniałem murgrabiego.

- To wykidajło z was mości rycerzu jak z kozi rzyci trąba. Patrz.

Nogi Niziołka przywalony były stołem i zwłokami dziewczyny, na której obliczu na wieki zastygł błogi uśmiech. Jego głowa wykręcona była w nienaturalny sposób a z ust wypływała krew tworząc cienką czerwoną linię.
- Imaginujcie sobie towarzysze implikacje tegowoż zajścia! Azaliż, czy kto da wiarę temu co tu zaszło? Pora nam opuścić ten gród. Szkoda murgrabiego - rzeczowo zauważył Morgham Ingrafus.

Na potwierdzenie tych słów, z zewnątrz tawerny doszły ich hałasy. Jakieś krzyki i gorączkowe wyjaśnienia.
- Pora uciekać - zadecydował Hulahop.

- Uciec, tylko dokąd? I jak? - spytał elf.

- Hm, hm - zakrząkał mag - wybaczcie że się narzucam, ale też w tym uczestniczyłem. Mogę was stąd teleportować. Chwyćcie się za ręce.

- A co zrobimy z TYM? - spytał elf podając dłoń krasnoludowi.

- Oddamy do przechowania, tak jak zawsze. Gnomom. Do ich archiwum IKS. - odparł Hulahop spoglądając na trzymaną w ręku szkatułę. Nie miała ona żadnego zamku, a jej wieko zdobiła głowa meduzy. Schował tajemnicze pudełko i podał prawicę rycerzowi.

Pięciu mężczyzn stało trzymając się za ręce. Był to doprawdy dziwny widok.
- Pozwolicie panowie, nazywają mnie Nilsar - przedstawił się mag. Pokój na krótką chwilę wypełniły trzy kolory: czerwony, biały i niebieski. Potem zapanował mrok.

***

Na czele patrolu straży miejskiej do izby wpadł zdyszany właściciel "Szponu Gryfa". Pośród rozbitego stołu, fragmentów drzwi i okna, tudzież resztek jadła i wina, dostrzegli dwa trupy. Jeden należał do dziewczyny, co boleśnie dotknęło karczmarza. Kto mu teraz będzie w nocy grzał łoże?
Drugi trup okazał się należeć do niziołka. Znanego przestępcy o pseudonimie "murgrabia", który od kilku miesięcy poszukiwany był listem gończym. Strażnikom uśmiechy przecięły twarz od ucha do ucha. Już w myślach przeliczali nagrodę. Właściciela tawerny nie uwzględniali w swych rachubach.