Jeździec

I
*
Zerwał się wiatr, nadchodziła burza. Popędziłem konia, aby zdążyć przed ulewą. Swawolne liście odbijały się od mojej twarzy, skrzypiały groźnie suche gałęzie a niedaleki szept strumienia przeradzał się powoli w krzyk.

Koń był już bardzo spieniony, gdy dotarłem do ruin. W ostatniej chwili, gdyż po przekroczeniu zbutwiałego progu rozległ się huk gromu i świat przysłoniła kotara wody.
Często tędy przejeżdżałem, ale nigdy nie zajrzałem do tego starego miejsca. Nie bałem się go, nigdy nawet nie pomyślałem o spenetrowaniu i zbadaniu tych ruin. Choć uważam się za człowieka ciekawego świata i Wiedzy. Wydawało się to w tej chwili bardzo dziwne i mimo chęci i ciekawości, jakie zasiały się w moim umyśle wciąż coś we mnie wzbraniało się przed poznaniem tego miejsca.

Rozejrzałem się po dość dużym i długim przedsionku. Ze ścian prawie wszędzie odleciał tynk ukazując dokładną i pracochłonną pracę dawnego mistrza. Ściany były postawione z kamieni tak do siebie dopasowanych i obrobionych, że odrobina zaprawy, którą były połączone zdawała się być tylko minimalnym dodatkiem, ozdobą. Podszedłem do pierwszego otworu w ścianie po prawej. Dawniej musiało tu być wejście do dużej komnaty. Elementy przepięknie rzeźbionego portalu jeszcze z jednej strony podtrzymywały strop. Wyrzeźbione kwiaty i pnącza wiły się i oplatały potłuczone podpory. Z ogromnej komnaty pozostały jedynie gruzy i kawałek ściany po prawej. Zaraz przy wejściu woda obmyła z kurzu i ziemi kawałek posadzki, lśniła teraz ciemną zielenią i bursztynem. Na płycie widniał kwiat - taki sam jak na obtłuczonym portalu. Pięć ostro zakończonych jak włócznie płatków spotykało się w delikatnym i ciemniejszym, bursztynowym środku.
Mój koń zarżał niespokojnie, gdy rozległ się potężny huk gromu. Pogłaskałem go uspokajająco po pysku, a później pociągnąłem w głąb przedsionka ku następnym drzwiom. Te były już lepiej zachowane. W całości zachowały się rzeźby na łuku. Dwa piękne, nie znane mi ptaki o rozpostartych szeroko skrzydłach trzymały w ostrych dziobach końce szarfy, na której widniało Słońce i Księżyc w pełni. Portal ten nie prowadził do komnaty. Za nim rozpoczynały się schody (a raczej to, co po nich zostało), po których teraz płynęły strugi wody. Naliczyłem tylko siedem stopni. Na pierwszych zachowały się (choć w opłakanym stanie) wykute w skalnych blokach kolejne fazy Księżyca, które zaczęły błyszczeć i iskrzyć delikatnie. Odczułem nieodpartą chęć wspięcia się po tych schodach,... ale gdzie miałbym się wspiąć...?

Przymknąłem oczy...
Orzeźwiła mnie woda spływająca po czole i karku...
Skąd...?
Otworzyłem oczy, stałem w strugach deszczu na pierwszym stopniu schodów. Nie pamiętałem abym na niego wchodził a tym bardziej odwrócił się w kierunku wyjścia...
Wszedłem znów do ciemnego przedsionka. Powietrze było wyjątkowo zimne, wręcz mroźne, a przedsionek wydawał się jeszcze ciemniejszy. Coś przede mną zamajaczyło. Podszedłem bliżej. To świeciły przeraźliwym zielonym blaskiem oczy. Poczułem się jakbym leżał nagi w mrowisku. Chciałem uciec, lecz moje nogi stały się martwymi skałami. Krzyk uwiązł mi w gardle... Zasłoniłem twarz rękoma, czekając na koniec... Lecz nic nie nadeszło, nic się nie zmieniło. Powoli opuściłem ręce.
Oczy nadal tam były, płonęły jeszcze większym zielonym ogniem, ale nic poza tym.
Były nieruchome...
Były oczami Smoka...
Stałem przed kolejnym portalem, nad którym widniała wyrzeźbiona głowa Smoka z tymi przerażającymi oczyma. Był on doskonale zachowany, bez żadnego pęknięcia, bez żadnego zadrapania! Przepiękna, doskonale wypolerowana skała. Po jednej i drugiej stronie znajdowały się po trzy zlepione ze sobą kolumny uwięczone łukiem z głową Smoka. Lecz gdzie prowadziło to wejście? Portal był zasklepiony takim samym kamieniem, z jakiego został wykonany. Również doskonale gładki, ale to tylko kamień...

Poczułem rozczarowanie...
Nagle po kamieniu zaczęła spływać woda. Zaczęło się od pojedynczych strużek, które wypływały z samego kamienia, jakby kamień puszczał soki, a skończyło się na zasłonie wodnej okrywającej cały kamień. W świetle oczu kamiennego Smoka wodna zasłona zaczęła połyskiwać zielenią. Iskry z oczu zapaliły coś w wodzie aż ta rozbłysnęła wszystkimi kolorami tęczy...
Wciągała...
Wzywała...
Nęciła...
Wołała...
Kusiła...
Wchłonęła!

Byłem lekki, nieograniczony, nie było już mojego ciała, zostały tylko myśli, odczucia i coś, co do tej pory w sobie ignorowałem. Widziałem wszystko z dziwnej perspektywy. Byłem nad, byłem pod, byłem pomiędzy...

Nici różnej grubości dziwnej energii przeplatały, łączyły, rozdwajały się wokół mnie. Błyszczały delikatnym lekko zielonym, czasami wpadającym w błękit światłem. Były Nici, ja i..., i coś jeszcze, obserwowało mnie, ale nie czułem się zagrożony. Uniosłem się w górę i dotknąłem jednej z Nici nade mną, w każdym razie wydawało mi się, że to była Nić - była inna, bardziej szklista, bezbarwna i jakby odbijała wszystko wokół. Jak tylko jej dotknąłem - czym ja jej dotknąłem, to nie była moja dłoń tylko smuga złotawej energii - coś mnie porwało, poruszałem się z ogromną szybkością. Kolory Nici zlewały się ze sobą tworząc jeden oślepiający blask... Szybko poczułem się zmęczony tym pędem i blaskiem, wtedy to coś mnie wypluło na zewnątrz!!!
Przede mną była pustka!!!
Za mną coś, co przypominało szklaną ścianę, przez którą widziałem Nici oraz dziwne, świecące tym samym blaskiem dziury, przyssawki - Odnogi, to są Odnogi - Wejścia - coś podpowiedziało!
Wejścia, tak Wejścia!!!
Przesunąłem się wzdłuż tej ściany szukając tego właściwego. Wszystkie były złe albo zbyt stare - skąd to wiedziałem, że są nieodpowiednie...?

Aż wreszcie WSKOCZYŁEM!
*
Byłem w tej samej komnacie z bursztynowymi kwiatami na posadzce. Była duża i nie dotknięta zębem czasu. Ściany były przysłonięte seledynowymi tkaninami, na których widniały gdzie niegdzie wyszyte lub namalowane symbole. Niektóre z nich znałem, ale nie mogłem sobie w tej chwili przypomnieć, jakie było ich znaczenie. Nie było okien, innych drzwi. Pośrodku stał wysoki postument z ciemnozielonego kamienia. Na jego szczycie widniało Naczynie - kula nie większa od zaciśniętej pięści przeciętnego mężczyzny, była przezroczysta, czysta i Pusta. Unosiłem się nad nią i całym Zgromadzeniem - postument, bowiem otaczały przepiękne istoty, kobiety i mężczyźni o pięknych, długich, falujących włosach we wszystkich możliwych barwach i odcieniach. Ich oczy były wielkie, zielone lub niebieskie, czasami miały doskonale okrągłe źrenice, czasami tylko trochę podłużne, ale zdarzały się i takie, które były tylko pionową, czarną szparą. Twarze różniły się, ale wszyscy zebrani na pewno pochodzili z tej samej rasy. Wszyscy byli tak samo ubrani w długie, ciężkie szaty - suknie, dopasowane w talii i rozłożyste poczynając od bioder. Długie rękawy rozszerzały się od łokci do nadgarstka a następnie rozdwajały się, zwężały i opadały wąską taśmą aż do kolan. Na zielonym materiale widniały gęsto wyszyte brązowymi albo czarnymi nićmi symbole - litery, kwiaty i ptaki. Niektóre połyskiwały szlifowanymi bursztynami misternie wszytymi między symbole. Każda z tych cudownych istot miała przepaską przewiązane włosy. Na kobiecych wyszyte były fazy Księżyca, na męskich wyszyte było Słońce. Wszyscy byli młodzi, to znaczy młode były ich ciała, ale ich oczy były stare - niektóre przerażająco stare! Znajdowały się tam dziewczyny i chłopcy na pierwszy rzut oka wyglądający na szesnaście, siedemnaście lat, najstarsze "ciała" liczyły sobie, co najwyżej trzydzieści pięć lat. Wszyscy byli wysocy i dobrze zbudowani.

Odbywał się jakiś rytuał. Wszyscy z powagą i zaangażowaniem nucili takty jakiejś pieśni. Chciałem poznać słowa. Zacząłem się wsłuchiwać. Im bardziej się starałem, tym trudniej było mi rozróżnić poszczególne zgłoski. Słowa się zlewały, pulsowały, kołysały, nęciły, zapraszały...

Obok mnie coś było, bałem się tego, bo było Inne, Dzikie i Nienaturalne. To coś popychało mnie abym Wszedł do Wnętrza kuli! Z początku opierałam się jeszcze zapraszającemu rytmowi i ponaglającej Dzikiej Istocie. Walczyłem, czułem, że to nie ja powinienem Wejść, to nie mnie zapraszali...

Byłem już blisko, gdy zobaczyłem ją!!! Jej usta poruszały się - śpiewała. Stała niedaleko postumentu. Oczy miała przymknięte, może dlatego nie od razu ją poznałem, gdyż najbardziej pamiętałem jej wielkie, głębokie, zielone oczy - smutne oczy... Podpłynąłem do niej - nic się nie zmieniła mimo tylu lat, może tylko oczy jeszcze bardziej posmutniały. Jej różnokolorowe włosy opadały falami na ramiona, twarz wyrażała skupienie a delikatne wąskie usta nagle zacisnęła. Zapragnąłem ją dotknąć, ale tylko strumień mej energii musnął jej policzek.

Wciągało mnie!!!
Otworzyła oczy, krzyczała, ale ja jej nie słyszałem. Była już tylko pieśń.
Coś obok mnie tryumfowało, gdy już prawie wchłonęła mnie kula. Nagle poczułem zdecydowane, ostre szarpnięcie, zabierało mnie z powrotem. Wściekłość Dzikiej Energii mieszała się z zdeterminowaniem tej drugiej Istoty.

Potem był Chaos...

Obudziłem się na swoim posłaniu. Moje ciało było zimne i sine, serce wolno, lecz miarowo biło w mojej piersi, z trudem łapałem oddech. Pościel była w nieładzie. Obluzowana okiennica waliła w ścianę nękana wiatrem i deszczem. Skuliłem się.

Odkąd odnalazłem ruiny i poznałem prawdziwe właściwości portali nie przestawałem próbować. Jeszcze nigdy nie byłem tak blisko zatracenia. Moim kluczem do przejścia nie była materia, ale Duch. Więc powracałem Duchem i Umysłem (nie ciałem) do ruin odtwarzając swoje kroki, przypominając sobie najdrobniejsze szczegóły. Ciało było największą barierą do pokonania - Duch i Umysł mógł przechodzić i wędrować, ale był jeden zasadniczy problem: kiedy Dusza opuszczała ciało ono powoli umierało a nie potrafiłem istnieć tylko jako Energia Duszy i Umysłu.

II
*
Musiał się odbyć Rytuał Nawoływania. Strażnik powiadomił nas, że wśród Nici przebywa obca energia, której nie może pojmać i zneutralizować. Jest ona zlepkiem kilku energii zwierzęcych i ludzkich, które nie znalazły w porę nowych Naczyń, aby znów zaistnieć. Połączyły się w jedno, bo tylko tak mogły przetrwać dłużej bez ciał. Stały się zagrożeniem dla Nici i Przejść. Pozbawione części umysłów, bez pamięci, dobrych wspomnień stały się przeklętą Dziką Energią, która podtrzymując swoje istnienie żerowała na energii z Nici, co pewien czas pochłaniając dusze przed ich rozproszeniem. Im więcej "jadła" tym bardziej była "głodna".

W Sali Rytuałów i Przejścia Pri - Kapłan zainicjował pieśń - Wezwanie. Byłam już w transie, gdy poczułam Dotknięcie.

To był ON!!!
Zawołała cała moja Dusza, Umysł i Ciało!
Podczas Wezwania przybyły dwie energie: on i ta zniekształcona a teraz jego dusza była wciągana do Naczynia - Zamknięcia. Krzyczałam, aby przerwali, ale było już za późno, Naczynie już wchłaniało go...
Na szczęście zjawił się Strażnik.

Nie mógł przejść z ciałem, bo nie był czystej krwi Dardem.

Zawsze żałowałam, że wtedy nie zostałam. Minęło już tyle lat a on wciąż pamiętał... Ja taż nie zapomniałam...

Przez te wszystkie lata szukałam sposobu i znalazłam tylko jeden bardzo ryzykowny. On też szukał i znalazł jedyną możliwą drogę dla niego w jego świecie - teraz kolej na mnie!
*
Zebrało się całe Zgromadzenie. Mężczyźni i kobiety w różnym wieku dusz zasiedli przy sierpowatym, kamiennym stole w okrągłej Sali Zebrań. Pomieszczenie było jasne - światło wydobywało się z wielu jaśniejących kul przymocowanych do sufitu i sznurem wokoło na ścianie. Prócz jasnego kamiennego stołu i masywnych siedlisk z tego samego kamienia w sali nie było żadnych innych mebli. Ściany były śnieżno białe. Tylko zieleń szat Dardów zakłócała tą monotonię.

Często unikamy używania mowy, wolimy po prostu kierować swoją myśl bezpośrednio do umysłu danej istoty. W Sali Zebrań jest przyjęte swoje myśli potwierdzać słowami - tak nakazuje tradycja.

Obecny Pri - Dard nazywany Vananem Młodszym (tylko dwóch Dardów z rodziny Vanan dożyło naszych czasów) - udzielił mi głosu. Przełknęłam ślinę i zaczęłam mówić.

- Dardowie, poprosiłam o głos, ponieważ wiem czyja była Dusza, którą zawezwaliśmy wraz z Dziką Energią!

Wszyscy słuchali w ciszy i skupieniu, nawet najmniejszy szmer nie zakłócał mojej wypowiedzi. Oczy wszystkich były skierowane na mnie, co bynajmniej nie ośmielało mnie.
- Niedawno - czas dla nas, Dardów ma inny wymiar, czasami okres, który dla niektórych jest stuleciem dla nas jest tylko chwilą - przebywałam z misją w Nici numer 31381/eve. Wszyscy znamy ten świat i wiemy, dlaczego znalazłam się tam ja i mój poprzednik- Manahor , którego Dusza przeszła do Energii Wszystkiego.

Na dźwięk tego nazwiska po sali przebiegł cichutki szept niczym chłodny, poranny wietrzyk zaplątany w gałęzie starego drzewa. Odczekałam chwilę aż wszystko umilknie i zaczęłam znów mówić.
- To nazwisko jeszcze długo będzie pociągać za sobą burzliwą dyskusję a to, co zaraz powiem przysporzy argumentów jednej i drugiej stronie. - Nabrałam powietrza w płuca. - Manahor miał syna! Anhor był moim towarzyszem i przyjacielem. Jest w połowie Dardem i nie odziedziczył po ojcu Sztuki Przejścia Ciała, ale odziedziczył Sztukę Przejść Duszy i Umysłu i to jego Energie o mały włos nie wpadły w zastawioną przez nas pułapkę!

W sali zawrzało. Vanan Młodszy powstał i podniósł ręce na wysokość serca z dłońmi skierowanymi do dołu - ten gest oznaczał spokój.
- Całe Zgromadzenie proszę o zachowanie ciszy. - Odezwał się tonem formalisty. - Przyjdzie czas na zadawanie pytań i dyskusje. Pozwólmy jej dokończyć.

Głosy umilkły.
- Chciałabym skorzystać z "prawa wyboru", które przyznano mi za pomyślne wykonanie misji.

Źrenice Pri rozszerzyły się, ponieważ już wiedział to, co miałam za chwilę potwierdzić słowami i jego dusza już była przeciwna memu postanowieniu.

- Anhor może przejść Duszą i Umysłem, ale nie może żyć bez ciała, nawet my tego jeszcze nie potrafimy. Jedyna szansa w pochodzeniu jego Krwi!

Nie musiałam kończyć, wszyscy wiedzieli, co to oznacza. Znów w sali zawrzało, ale tym razem Pri nie uciszył Zgromadzenia. Nadszedł czas obrad. Poproszono o wypowiedz Pr - Med, która nie wykluczyła powodzenia tego pomysłu, ale dawała tylko dwadzieścia procent szansy. Podniosły się także głosy, które negowały całe przedsięwzięcie powołując się na jedno z praw mówiących o tym, że żadna Dusza nie powinna wykorzystywać Naczynia innej istoty, ale ta kwestia została wyjaśniona przez Znawcę Praw, Obyczajów i Tradycji, który sprecyzował, iż w tym prawie chodzi o zagarnięcie lub wtargnięcie do Ciała - Naczynia zajmowanego już przez inną Duszę. Wiele głosów wtedy ucichło, ale pozostały takie, które mimo to miały wątpliwości.
Zadano mi tylko jedno pytanie, które sformułował Pri.
- Czy jesteś pewna, że on rzeczywiście pragnie przybyć do tego świata i jest gotowy zaryzykować swoje istnienie?

- Tak! - Odpowiedziałam bez namysłu. - Już sam fakt, że poszukiwał i znalazł nas po tym jak odrzuciły go Drzwi . W Sali Rytuałów "Dotknął" mnie i wiem, że czuje się tam wyobcowany, i że tęskni... za mną (musiałam to dodać - tradycja bywa bezwzględna), za Wiedzą i jest gotów poświęcić wszystko. Spuściłam głowę i dodałam cicho. - Ja też tęsknię...


"Prawo wyboru" było bardzo rzadko przyznawane i tylko ono umożliwiało zgodę na posiadanie potomka i prawie zawsze o tę zgodę w tym przypadku proszono, więc to między innymi było powodem ogólnego zdziwienia Zgromadzenia. Dardowie muszą w ten sposób regulować swoją populację, dlatego, że mogą żyć tysiąclecia, oraz już raz równowaga została naruszona, co prawie doprowadziło do zagłady.

Wiedziałam, że prosząc o coś innego niż o dziecko tracę szanse, która już nigdy prawdopodobnie się nie powtórzy. Dla innych Dardów było to niezrozumiałe, gdyż chęć posiadania potomka była marzeniem prawie każdego. Ja nie żałowałam...
Czekałam z niecierpliwością na koniec obrad i wynik głosowania modląc się o zgodę. Aby moja prośba została przyjęta musiało się zgodzić aż dziewięćdziesiąt procent Zgromadzenia.

*
Wezwano mnie, drżąca stanęłam przed ogromnym sierpowatym stołem naprzeciwko Pri, który wstał i gestem uciszył Zgromadzenie.

- Córko Dwojga z Acht twoja prośba została przyjęta przez Zgromadzenie...

Odetchnęłam z ulgą.
- ...ale - kontynuował Pri - na twoją osobę spłynie odpowiedzialność za istnienie tej Duszy! W przypadku jej Rozproszenia odejdziesz od nas!

Przełknęłam gorzką ślinę.
- Dobrze

Spuściłam głowę w pokłonie i podzięce. Pri zwrócił się do Pri - Med i Sec - Med.
- Przygotujcie Naczynie!

III
*
Uchodziłem za dziwaka i odludka, tylko matka i wuj (jak jeszcze żyli) wspierali mnie i rozumieli. Pięćdziesięciosiedmioletni mężczyzna, który goni za nieuchwytnym, ale teraz to nieuchwytne wydawało się jak najbardziej realne. Postanowiłem próbować, aż do skutku, albo przejdę i znajdę sposób aby tam żyć - ona mi w tym pomoże, albo umrę, bo ta gonitwa musi się kiedyś wreszcie skończyć.

Zbierałem siły przez kilka dni. Ta moja ostatnia podróż bardzo mnie osłabiła, chyba najbardziej z dotychczasowych prób, ale też dotarłem najdalej. Odpoczywała nie tylko moja Dusza i Umysł, ale przede wszystkim moje ciało. Zdawałem sobie sprawę, że nie jestem już młodzieniaszkiem, choć zawsze dbałem o kondycję, niezależnie czy był czas pokoju czy wojny. Starałem się regularnie ćwiczyć fechtunek, walkę wręcz, bardzo dużo jeździłem konno - uwielbiam konie. Niecierpliwiłem się bardzo, ale rozsądek podpowiadał mi, że powodzenie mojego planu zależy od tego, w jakim stanie będzie moje ciało.

Było już dawno po zachodzie Słońca. Czarna, bezgwiezdna noc już rozgościła się na niebie. Uchyliłem okiennicę wpuszczając powiew świeżego powietrza do komnaty. Położyłem się na łóżku. Odprężyłem się i oczyściłem Umysł z zbędnych myśli. Przycisnąłem do piersi amulet smoka. Zacząłem powoli "odpływać".
Burza...
Ruiny...
Posadzka...
Schody...
Księżyc...

Słońce...

Księżyc...

Mrok...

Oczy...

Strach...

Woda...

Znów tam byłem. To cudowne uczucie lekkości i wolności, znów poczułem się jak oswobodzona spod przykrycia para wodna.

Nici i całość jak ogromna świetlista tkanina utkana przez wszechwładną prządkę Czas. Byłem bardziej spokojny niż poprzednim razem. Czułem, że coś mnie obserwuje, jestem dla czegoś zagadką. Nie czułem z tamtej strony zagrożenia, wręcz przeciwnie, to coś troszczyło się o mnie, choć wolało nie ingerować - było ciekawe czego sam się nauczę.

Nie było w pobliżu tej dziwnej, szklistej Nici, która porwała, wciągnęła mnie w szalony pęd. Wiedziałem, że koniecznie muszę ją znaleźć. Wyruszyłem na poszukiwania. Mijałem Nici. Niektóre tak ogromne, że miałem problem z ich opłynięciem. Pulsowały błękitem albo zielenią, czasami były gładkie i śliskie jak lód, czasami pełne dziwnych supłów i rozdwojeń. Były też tak cienkie jak nić pajęcza i ich najmniejsze poruszenie obcą energią groziło zerwaniem.

Czas w tym miejscu nie miał znaczenia, więc nie wiem ile szukałem, w każdym razie poczułem "zmęczenie" - coś zaczęło mi ciążyć i nie od razu zdałem sobie sprawę, że to moje odległe ciało powoli zamiera.
Wreszcie ją zauważyłem - coś bezbarwnego i śliskiego majaczyło na wprost. Podpłynąłem tam najszybciej jak mogłem, bo zdawałem sobie sprawę, że moje ciało szybko słabnie. Wskoczyłem i zacząłem pędzić. Znów ten porażający, ogłupiający, męczący blask i szybkość wysysająca energię jak mnóstwo pijawek sączących łapczywie krew. Zacząłem mieć problemy z myśleniem. Mój Umysł był jak bełkoczący po alkoholu pijak. Próbowałem sformułować jakąkolwiek myśl a tu niezależnie ode mnie powstawały skrawki- niespójne przebłyski myśli. Czekałem na koniec tego okropnego pędu i gdy wreszcie nadszedł był dla mnie pewnym zaskoczeniem. Poprzednim razem zostałem "wypluty na zewnątrz", tym razem coś mnie wyszarpnęło i to tak gwałtownie, że przez chwilę we mnie odbijał się echem "bełkot" zanim znów moje myśli wyklarowały się. Dostałem coś w rodzaju czkawki, tyle że tym razem "odbijały" mi się wspomnienia barw z pędu. Chwilę potrwało zanim wszystko wróciło do normy.

Rozejrzałem się - dotarłem tam gdzie chciałem - przede mną była ściana z Odnogami Wejść. Teraz tylko pozostało odnaleźć to właściwe.
To wszystko trwało zbyt długo - moje ciało gasło. Zbyt długa była ta podróż a koniec jeszcze nie był znany. Nie mogłem odnaleźć właściwego wejścia. Moja energia bladła, strumień, którym byłem przestał błyszczeć, przemieszczałem się coraz wolniej a moje myśli były z każdą chwilą bardziej ospałe. Z desperacją przesuwałem się wzdłuż ściany sprawdzając kolejne wejścia. Niektóre były stare lub prowadziły do innych światów, inne były martwe - światy do których prowadziły przestały istnieć.
Poczułem dziwne ukłucie jakbym skaleczył się kawałkiem potłuczonego szkła. Wszystko, co spójne zaczęło się rozmazywać. Zaczynałem być wszędzie i nigdzie!

IV
*
W ogromnej hali pełnej szklanych, prostokątnych zbiorników ustawianych w rzędach w odległości dogodnej do przejścia jednej osoby krzątały się dwie postacie. Ich białe, gładkie skafandry dokładnie przylegały do ciała. Kaptury skafandrów nie tylko szczelnie osłaniały włosy, ale także zachodziły na brwi, brodę i częściowo na policzki. Była to Pri - Med i Sec - Med, który zakładał właśnie na głowę obręcz powiększającą, aby sprawdzić parametry hodowanych w zbiornikach Naczyń.

Podeszłam do Pri - Med. Ta gestem nakazała mi iść za sobą. Minęłyśmy kilka rzędów pustych zbiorników, aż dotarłyśmy do właściwego zbiornika - pierwszego w rzędzie.

Pri - Med przesłała mi myśl.
- "Rozwija się prawidłowo bez żadnych komplikacji. Jak widzisz już w tej chwili może być oddane do użytku, chyba że wolisz, aby dorosło do przyjętego przez wszystkich standardu?"

Poczułam od niej oschłość, zresztą wcale tego nie ukrywała. Wiedziałam, że wielu Dardów traktuje swoje Naczynia, jak ubiór, który jak się zestarzeje trzeba zastąpić świeżym i nowym, a w przypadku Pri - Med hodowla stała się rutyną. Posłałam jej myśl.
- "Czekaj na mój znak."

Spojrzałam na podłączone do aparatury Naczynie w zbiorniku (które zaczęła sprawdzać Pri - Med). Rysy, choć jeszcze świeże zaczęły się już zaostrzać. Napłynęły wspomnienia związane z Duszą, która nosiła to Naczynie już wiele cykli temu.

V
*
Na granicy resztek mojej świadomości Coś zaczynało mnie "składać". Kawałek po kawałku, jak części układanki zaczęło wszystko powracać. Wspomnienia i treści zaczęły znów mieć swój sens. To Coś, co mnie odbudowywało działało sprawnie i dokładnie, bo odzyskiwałem wszystko, co kiedykolwiek się nauczyłem i poznałem, nawet to, co wydawało mi się zapomniane. A potem poczęły napływać inne rzeczy. Najpierw zrozumiałem, gdzie się znajduję i nazwałem to miejsce Tkaniną, a potem, czym jestem w tej Tkaninie - jestem Cząstką. Zaczęły napływać inne nazwy. Nić, która niosła mnie w pędzie była Haftem a ściana z przejściami była Brzegiem. Przyjąłem to w pokorze.

Poczułem czyjąś radość, radość z mojego istnienia! To coś "poskładało" mnie i nauczało. Łączyła mnie z nim wiązka energii, która teraz przybrała kolor błyszczącego w słońcu głębokiego stawu. Zobaczyłem, ukazał się w całej okazałości tylko dla mnie. Był zielonkawy i połyskiwał tęczowymi przebłyskami. Jego kontury były zamazane jakby był częścią tych wszystkich źródeł energii, które go otaczały. Jedyne, co się wydawało osobną częścią - nie należącą do otoczenia były jego wyraziste, ostre i przenikliwe oczy. Zmieniał się ich kolor, od czerni do bieli przebiegał całą paletę barw. Pozostawał jedynie niezmienny ich wyraz - łagodny, trochę ciekawy, stęskniony.
To był Smok! Mój Zielony Smok!
Poczułem nieograniczone szczęście, gdy zaprosił mnie do siebie. Nasze energie się scaliły, splotły, wtopiły. On wypełnił brakującą cząstkę mnie a ja uzupełniłem to, za czym tak długo tęsknił, a tęsknił za Jeźdźcem! Moje myśli stały się jego myślami, nasze Umysły stały się jednym Umysłem.

Pojąłem wszystko! Nie potrzebne jest Ciało, gdyż Naczyniem dla każdego Umysłu i Duszy jest Wszechświat. Po co się gnieździć jak kropla wody w naparstku, jeżeli można mieć za dom wszystkie oceany.
Historia istnienia jego Duszy była wiadomością przyjętą przeze mnie ze stoickim spokojem i tak naprawdę ginęła wśród historii wielu istnień, nacji, państw, światów.
W jednej chwili poznałem wszystko, co podzielał Smok a on poznał mnie.

Popłynęliśmy wspólnie przez Tkaninę radując się naszą jednością. Poznałem wszystkie Nici, każde Przejście, każdy Haft, każdy centymetr Brzegu, gdyż znał je mój towarzysz. Nie było już we mnie strachu, że zabłądzę i przepadnę.

Zdążaliśmy do Początku Teraźniejszości jak potwierdzał Smok. Znałem jego odczucia na ten temat, ale bardzo pragnąłem własnych. Smok przyjmował to miejsce jako coś oczywistego, naturalnego i wiecznego, ale był także ciekaw moich spostrzeżeń z tego miejsca.
Gdy tam przybyliśmy poczuliśmy ogromną energię, która wręcz rozsadzała wszystko wokół nas. Nici się gwałtownie urywały jak włosy pod nożycami wprawnego w tym rzemiośle człowieka. Nie widzieliśmy ich przekroju, nie mogliśmy tak blisko podpłynąć. Przed początkami Nici stało coś, co miało pozór lustra wody - lekko falującego, raz brunatnego, raz ciemnogranatowego - na jego powierzchni pojawiały się delikatne iskierki jak krople rosy, które po pewnym czasie odrywały się i kierowały się w stronę Nici. W ostatnim momencie, zanim dosięgły Nici, iskierki bladły, ale wówczas do każdej Nici przyłączała się świetlista obręcz - nowa chwila, rok, stulecie, wiek świata. To było piękne!

Poczułem rosnący niepokój mojego przyjaciela. Skierowałem całą swoją uwagę w kierunku źródła tego niepokoju. Po prawo od nas, na Tafli znajdowało się wciąż powiększające się skupisko iskier. Rosnące napięcie energii zaczęło wydawać coś w rodzaju kłującego dźwięku, który zaczął odbijać się echem od każdej cząstki naszej energii. Smoka zaczęła ogarniać panika, a ja, choć wiedziałem, że wyładowanie takiej ilości energii w tym miejscu może nas Rozproszyć z dziwnym spokojem czekałem na to, co miało się stać, bo coś naprawdę ważnego miało nastąpić!

*
Uspokoiłem Smoka, który zaufał mojej intuicji.

Iskierki wreszcie oderwały się od Tafli i podążyły w kierunku Nici, ale czas dla światów nie upłynął. W naszym kierunku wystrzeliła ogromna energetyczna włócznia. Nie obawiałem się jej! Skupiłem w sobie i w Smoku całą energię, potem uformowałem pewną jej część na kształt kończyny, którą pochwyciłem włócznie. Broń ta, podarunek - a był nim na pewno, choć nie zdawałem sobie sprawy, od kogo, albo, od czego pochodził - mógł być nie tylko włócznią, ale dowolną bronią i narzędziem. Energia, z której stworzona była broń poddawała się mojemu Umysłowi i to on decydował jaką postać przybierała.

Uzbrojony w tą niezwykłą broń ruszyłem wraz z Smokiem do miejsca zwanego Krańcem Przeszłości, czyli na drugą stronę Tafli. Nie można przekroczyć Tafli, dlatego musieliśmy cofnąć się aż do części Tkaniny zwanej Krańcem. To miała być długa droga, dlatego że postanowiliśmy nie korzystać z Haftu.

Ruszyliśmy na łowy!

Płynęliśmy spokojnie i uważnie. Smok wyczuwał każdą zmianę energii i potrafił perfekcyjnie określić, czy ta zmiana zagraża Tkaninie. Spotkaliśmy kilka niegroźnych usterek, które bez problemów usunęliśmy. Smok energie te albo wchłaniał regenerując tym samym swoje siły, albo zaganialiśmy je do lewej strony Haftu, która ma tylko jedno wyjście tuż przy Tafli, a Tafla wciąga i przetwarza każdą energię znajdującą się w jej pobliżu. Ja też przedtem wpadłem do lewej strony Haftu, tylko silne "szarpnięcie" Smoka uratowało mnie przed zagładą.

Tak naprawdę to polowaliśmy na "grubego zwierza", czyli na tę Dziką Energię, która wykorzystała mnie, aby umknąć z pułapki zastawionej przez Dardów w Sali Rytuałów i Przejścia. To nie była zwykła anomalia. Ona była zlepkiem wielu dusz i Umysłów ludzkich, zwierzęcych a nawet energii roślin. Potrafiła rozumować logicznie i posiadała instynkt dzikiego zwierzęcia, wiecznie głodnego zwierzęcia.
Gdy ją odnaleźliśmy, wcale nie przejmowała się naszą obecnością, wręcz drwiła ze Smoka - Strażnika. Nie wyczuła mojej obecności w nim, co uznaliśmy za element wpływający na naszą korzyść. Rozlała się na kilku Niciach i ssała z nich energię. Naruszone światy pulsowały szarawym, niezdrowym blaskiem a ona nadal nienasycenie zarzucała strumienie - macki na następne światy. Poruszała się dość leniwie, gdy od Nici oderwała jedną z wielu macek i zamierzyła się na nas. Uformowałem z podarowanej energii miecz, którym powstrzymałem ten dość powolny atak Dzikiej Energii. Kiedy energetyczny miecz zetknął się z jej macką zabłysnęło na jego ostrzu wiele zielonkawych iskier, które przeszły na obcą energię i oblazły jej mackę jak pchły bezpańskiego psa. Rozległo się przeciągłe wycie, które jak fala odbijało się od najbliższych Nici. Macka rozpłynęła się. Oprócz bólu i wściekłości dotarło do nas zaskoczenie i strach Dzikiej Energii. Już nie kryłem się we wspólnej energii - mojej i Smoka. Ukazałem się jej jako Jeździec z mieczem, zasiadający na giętkiej szyi Zielonego Smoka. Ona w panice odczepiła wszystkie swoje macki i zaczęła uciekać w kierunku Krańca Przeszłości.

Pogoń była nużąca, ale zgodna z planem. Nie wzięliśmy pod uwagę tylko jednej rzeczy - to była inteligentna istota. Wkrótce okazało się, że z myśliwych mieliśmy stać się zwierzyną!
Tuż przy Krańcu zaczęła zwalniać. Coraz częściej wysyłała w naszą stronę swoje macki, które systematycznie odrąbywałem, lecz niektóre oplatały nas przez chwilę wysysając naszą energię. Z początku te ubytki były nieznaczne, lecz po pewnym czasie zaczęły odgrywać istotną rolę a jej odcięte macki, choć stanowiły o wiele większy ubytek od naszego, przy rozmiarach Dzikiej Energii były tylko niezbyt dużym uszkodzeniem.

Przy Tafli rozszczepiła się na dwoje. Te dwie powstałe istoty były połączone ze sobą tylko cienką wiązką energii, lecz skutecznie przez nie chronioną. Jedna zaszła nas od tyłu i z impetem ruszyła na nas. Wchłonęła naszą energię jak gąbka. Energetycznym mieczem ciąłem wszystko w jej wnętrzu, ale na miejsce jednej fali energii napływała druga silniejsza. Pociągnęła nas ze sobą w stronę Tafli Krańca. Druga jej część uczepiła się Nici chłonąc resztki ich energii (przy Krańcu Nici są stare, bardzo słabe i zawierają małe ilości energii, której cząsteczki jak magnes przyciąga Tafla), pełniąc rolę silnie zawiązanego węzła. Tafla wciągała obcą energię a tym samym i nas. Skupiliśmy się ze Smokiem na jednym kierunku, przeciwległym do Tafli. Włożyliśmy całą naszą moc w walkę z obcą istotą. Poczęliśmy desperacko wycinać w niej wyjście. Było coraz trudniej, walczyliśmy nie tylko z zawziętą istotą, ale także z przyciągającymi właściwościami Tafli, ale kiedy zobaczyliśmy przed nami niewielką szczelinę nadzieja dodała nam sił. Determinacja i poświęcenie, które pozwoliły mam zadawać kolejne ciosy zostały nagrodzone wydostaniem się na zewnątrz.

Druga część energii (ta pełniąca rolę węzła) widząc to zaczęła posyłać coraz więcej siebie do walki z nami - zaczęła się kurczyć. My po wydostaniu się na powierzchnię wpadliśmy w kolejne kłopoty - nie mogliśmy się od niej oderwać. Łapała nasze cząsteczki i znów wchłaniała. Ciąłem ją mieczem, ale na miejsce odciętego fragmentu napływał nowy. Spojrzeliśmy na jej węzeł - niknął. Przyszedł nam na myśl pewien pomysł. Poczekaliśmy, aż jej wiązka stanie się tylko małą, cienką pętelką, a Tafla będzie tuż przed nami. Podzieliłem energię miecza na dwoje. Większą jej część przekształciłem w długi rozszczepiony bicz, który zarzuciłem na Nici a jego końcówki oplotły i zacisnęły się na nich. Mniejsza część stała się sztyletem, którym nadal cięliśmy macki Dzikiej Energii, która powoli słabła. Osłabiana także przez Taflę, która przyciągała jej cząstki, broniła się mniej skutecznie i z coraz większą wściekłością. Zaczęliśmy się podciągać po biczu jak po linie słabnąc także z każdą chwilą i wtedy stało się coś, co nas zaskoczyło. Poczuliśmy ogromne przyciąganie Tafli i od Dzikiej Istoty oderwało się większość energii a nasze cząstki pozostały nienaruszone, jakby Tafla wiedziała, że ten stwór zagraża jej Tkaninie i sama postanowiła ją ochronić. Macki oplatające nas uleciały a my skorzystaliśmy z okazji i oddaliliśmy się jak najdalej. Odbiwszy się od jednej z Nici doskoczyliśmy do jej węzła i przecięliśmy już nikłą wiązkę przytrzymującą ją. Pozostałe resztki anomalii energetycznej błyskawicznie rozbiły się o Taflę, która rozbłysnęła tęczowym światłem.
Było po wszystkim.

VI
*
Czekaliśmy w Sali Przejścia. Wszyscy byli zaniepokojeni, gdyż strażnik nie zjawił się na wezwanie Inicjatorów Przejść. Krążyły plotki, że zakłócenia w Tkaninie doprowadziły do osłabienia Nici i wiele z nich przedwcześnie zanikało lub pękało.

Ja najbardziej martwiłam się o niego. Naczynie już dojrzało, ale on się nie pojawił. Niektórzy Dardowie patrzyli na mnie z ubolewaniem - zbliżał się dzień w którym miałam ponieść konsekwencję mojej decyzji.

Dziś jednak wszyscy zwrócili swoją uwagę na wydarzenia w Sali Przejścia dotyczące nie pojawienia się Smoka. Wciąż ponawialiśmy wezwanie.

Byliśmy już bardzo zmęczeni i w wielu z nas zaczęło kiełkować ziarno zniechęcenia i bezradności. Portal przejścia pozostawał martwy. Kamienna ściana, co prawda iskrzyła się delikatnym niebiesko zielonym blaskiem, lecz nie zrosiła się nawet sokami.

Czekaliśmy...
Zmęczone i drżące głosy zaczęły cichnąć, gdy nagle portal ożył. Oprócz niebiesko zielonego blasku pojawił się jeszcze jeden kolor - delikatna czerwień - to było coś nowego. Portal zrosił się sokami, które w krótkim czasie przerodziły się w strugi, aż oblały cały kamień portalu - otworzyło się przejście!

Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy z portalu wyłoniła się głowa Smoka Strażnika. W jego wielkich, zielonych oczach z pionową, czarną źrenicą gościła nowa czerwona iskra. Oczy były spokojne, zadowolone i choć wydawały się bardzo zmęczone były szczęśliwe. Wszystkim zaparło dech w piersiach. Smok począł wyłaniać się cały z przejścia, jak dotąd zdarzało się to bardzo rzadko. Po niedługim czasie wyszedł cały. Kontury jego były rozmyte, wtapiały się gładko w powietrze wokół nas. Zajmował prawie całą Sale Przejść. Dardowie tłoczyli się na niewielkiej przestrzeni. Smocze amulety na ich piersiach błyszczały zielonkawo. Zarys smoczego ciała, w szczególności długiego ogona i skrzydeł połyskiwał delikatną zielenią, błękitem, srebrem, ale także błądziły po nim delikatne nowe iskierki czerwieni i złota.

W sali zapadła cisza pełna napięcia i podniosłości, wszyscy wiedzieliśmy, że nastąpi coś bardzo ważnego.
Smok spojrzał na lewo, potem na prawo i pochylił głowę w ukłonie. Spodziewaliśmy się w tej chwili myślowego przekazu, ale stało się jednak coś zupełnie innego. Na jego długiej szyi i barkach coś się wyodrębniało. Wszystkie złote i czerwone iskry, do tej pory pełzające po całym "ciele" zaczęły zbiegać właśnie do tego miejsca. Po krótkim czasie to nowe nagromadzenie energii przybrało kształt człowieka. Nie można było rozróżnić jego rysów, ale moje serce i Dusza poznały!

Jest tu i istnieje!!!
Jego dłoń była "zaciśnięta" na czymś zimnym - na energii, która była tylko narzędziem. Postać zwinnie ześlizgnęła się z "ciała" Smoka, stanęła obok, ale nadal była z nim połączona złocisto zielonym pasmem. Do naszych Umysłów napłynął uroczysty przekaz.

- "Oto Smok i Jego Jeździec! Oto Jeździec i jego Smok!"

Po twarzach Dardów przemknął wyraz zdziwienia. Najpierw najstarsi pochylili się w ukłonie, bo już tylko oni dobrze pamiętali czasy, w których Smoki wybierały sobie Jeźdźców, z którymi żyli w symbiozie obdarowując się nawzajem korzyściami, ale ten nowy układ był trochę inny. Wtedy ta symbioza bardziej opierała się na korzyściach fizycznych, teraz na współpracy Dusz i Umysłów.
Zwrócił się w moją stronę i poczułam delikatne, pieszczotliwe dotknięcie ich Umysłów. Zrozumiałam, że on już teraz nie potrzebuje tego ciała, o które ja tak walczyłam. Cieszyłam się, że zwyciężył, ale przez chwilę, w głębi poczułam także dziwny żal, który szybko odrzuciłam - był tu i to było najważniejsze.

Wyczuł moje myśli i jego energia zaczęła wypełniać Naczynie. Ciało zaczęło konwulsyjnie drżeć i skręcać się. Jego energia wniknęła w Naczynie, lecz cienka wiązka nadal łączyła ją ze Smokiem. Zrozumiałam, że jest to więź nierozerwalna i przez chwile bałam się, że połączona energia nie będzie mogła przejąć żadnego ciała.
Jakże byłam w błędzie!
Wiązka łącząca zaczęła pulsować, pogrubiła się. Kontury Smoka rozmyły się zupełnie. Stał się zielono - niebieską chmurą powoli wnikającą w ciało. Ciało rozświetliło się pokryte błękitno - zieloną siecią, a gdy ta w końcu zaczęła przygasać ciało także się uspokajało. Po niedługim czasie spazmy i drgawki ustały, rysy twarzy złagodniały. Młody, bardzo szczupły, może szesnastoletni chłopiec o długich, falujących, brązowych włosach uniósł głowę i otworzył zielone oczy z owalnymi źrenicami. Delikatny uśmiech pojawił się na jego twarzy. Ciało to należało kiedyś do Manahora teraz stało się Naczyniem połączonych Dusz Smoka-i-Jeźdźca. Młodzieniec powstał, uniósł prawą rękę w górę a w niej zmaterializował się srebrzysty miecz. Drugą wyciągnął do mnie. Podałam mu swoją dłoń a on szarmancko ją ucałował. Onieśmielił mnie ten gest ze "starego świata".
- Dziękuję - Usłyszałam cichy, głęboki i znajomy głos a do mojego Umysłu napłynęła fala łagodnego ciepła i zaproszenie!

Największym wyróżnieniem dla Darda jest zaproszenie do połączenia Umysłów i przeniknięcia się Dusz. Jest to wyraz najwyższego uznania i zaufania. Poznając Duszę Darda i jej imię ma się władzę nad jego życiem i rozproszeniem, dlatego wymiany takie następują bardzo rzadko.
Zgodziłam się!!!


Połączenie Dusz...
Połączenie światów...
Nowa era!
Nowy porządek!
Nowy świt...