Kolejka

Obudził się, lecz nie otworzył jeszcze oczu. Długi, leczniczy sen odprężył jego zmęczone, spracowane mięśnie, a kręgosłup na chwilę pozbył się wielkiego ciężaru, z jakim na co dzień musiał się zmagać. Przeciągnął się wyciągając ręce i nogi, które odpowiedziały cichym trzaskiem przy akompaniamencie głośnego ziewania. Chciał, aby ta błoga chwila trwała wiecznie... Ironia losu?

Nagle poczuł się nieswojo, jakby coś mu umknęło, coś przeoczył, coś było nie tak jak powinno. Nie zwrócił uwagi na przedziwne uczucie, które istniało gdzieś w tle, głęboko w otchłani jego serca i umysłu, od samego początku. Powoli podniósł ciężkie od snu powieki i minęła niemała chwila zanim oczy przyzwyczaiły się do panującego wokół mroku. Z trudnością dźwignął się z i usiadł na łóżku, kładąc stopy na nieprzyjemnie zimnej jak lód podłodze. Po omacku odszukał lampkę stojącą nieopodal na nakasliku.

Światło, które momentalnie zalało niewielką część pomieszczenia spotęgowało to dziwne uczucie niepewności. Spostrzegł, że pokój wygląda zgoła inaczej... Znane mu ciepłe barwy tapety, biurka, krzeseł, dywanu zostały zastąpione ponurym granatem, a lampka rzucała nieprzyjemne jasnozielone światło. Nawet on sam – jego skóra, koszula nocna i bokserki – przybrały szary kolor. Wstał zszokowany i z lekkim niedowierzaniem, ale i ciekawością zaczął macać wszystkie przedmioty, jakby chciał zetrzeć z nich kurz lub zeskrobać farbę. Jak na złość, wszystko okazało się być niebezpiecznie prawdziwe. Przeszły go ciarki, a włos się zjeżył. Odwrócił się w stronę zasłon. Z nadzieją oraz determinacją szybkim ruchem odsunął materiał na bok, jednak to co ujrzał wywołało kolejne uczucie, jedno z najgorszych. Strach. Za oknem czekała na niego nieprzenikniona czerń, która wdarła się do pomieszczenia i przyćmiła nawet zielone światło lampki. Momentalnie zasunął zasłony i cofnął się o kilka kroków. Jego oddech przyspieszył i stał się płytki. Z niedowierzaniem uszczypnął się w rękę, ale nic to nie dało. Realność tej sytuacji zaczęła go przytłaczać. Zdawało mu się, że pokój kurczy się w oczach, każdy szmer stawał się wrzaskiem, każdy ruch - kulą wystrzeloną z pistoletu. Powietrze stało się zatęchłe, poczuł duszności, z trudem łapał oddech.

Chwycił się za głowę. Wizja zaczęła się rozmywać, czuł, że wszystko odbywa się jakby w zwolnionym tempie... Wydarł z siebie rozpaczliwy krzyk i rzucił się do drzwi. Drżącą ręką chwycił za gałkę tkwiącą w drzwiach i szybkim ruchem pociągnął drzwi do siebie.

Widok, który mu się ukazał nie rozwiązał problemu, za to zrodził następne pytania, wątpliwości oraz pogłębił uczucia niepewności i strachu. Tam gdzie kiedyś był długi korytarz prowadzący do przedpokoju teraz znajdowała się nieskończona otchłań. Widział zawieszone w różnych miejscach kamienne płyty, które leniwie obracały się w każdym kierunku. Dostrzec mógł także ruch, jakby chmury, które gnały w nieskończoność, popychane porywistym wiatrem. A jednak, nie odczuł żadnego powiewu... Słyszał dźwięki każdego rodzaju, hałas, którego nie wytworzyłaby żadna orkiestra lub silniki samolotów. Jednak nie potrafił zlokalizować ich źródła. Wisienką na tym złowrogo wyglądającym torcie były mieszające się barwy: od krwistej czerwieni, przez ciemne bordo, po znajomą już czerń. Jedynymi, niemożliwymi, a zarazem najracjonalniejszymi określeniami tego co zobaczył były „Chaos”, „Tartar”, opisane w greckiej mitologii.

Mimo coraz dziwniejszych okoliczności, z każdą chwilą stawał się spokojniejszy. Rozsądek, roztropność i opanowanie przezwyciężyły strach, a przewodnikiem została im ciekawość oraz instynkt przetrwania. Stał tak przez kilkanaście sekund to oglądając się za siebie, to szukając twardej powierzchni na „zewnątrz”. Szukał sposobu na brnięcie dalej, być może w ten sposób znalazł by odpowiedzi na nurtujące go pytania, bądź wyjście z tego... „wymiaru”. Wpatrując się w lewitujące kamienie wpadł na pewien szalony, absurdalny pomysł, który – mimo wszystko – w obecnej sytuacji był chyba jedynym mającym jakikolwiek sens. Chwycił się futryny drzwi i ostrożnie wykonał krok do przodu. Ku jego zaskoczeniu, a zarazem zgodnie z przewidywaniami, najbliższa z kamiennych płyt momentalnie pojawiła się pod jego stopą. Ostrożnie przeniósł cały swój ciężar ciała na drugą nogę. „Podłoże” wydawało się być stabilniejsze niż niejedna ludzka konstrukcja budowlana. Idąc za ciosem puścił się futryny i wykonał następny ruch – z podobnym skutkiem. Jego ciekawość rosła wprost proporcjonalnie z każdym kolejnym udanym krokiem.

Zauważył, że płyty, które zostawiał za sobą wracały na swoje początkowe miejsca.

Nagle usłyszał donośny trzask i z przestraszenia zachwiał się, próbując utrzymać równowagę. Odwrócił się i spostrzegł, że drzwi do jego pokoju zatrzasnęły się i po chwili, z zawrotną prędkością, przemieściły się o 180 stopni, zaraz na wprost niego. Zrozumiał, albo przynajmniej zaczął podejrzewać, że znajduje się na pewnego rodzaju moście... między... czym? Postanowił nie dać czekać przeznaczeniu. Wstał i odważnym krokiem skierował się ku „nowym - starym” drzwiom. Przełknął ślinę, chwycił za klamkę i zdecydowanym ruchem otworzył drzwi.

Nowe otoczenie wprawiło go w jeszcze większe zdziwienie. Teraz znajdował się w długim korytarzu przypominającym poczekalnię. Kolorystyka wywoływała mdłości: ściany i sufit były pokryte łuszczącą się ze starości orzechowo brązową farbą, a podłoga wyłożona była zgniło zieloną terakotą. Zarówno z prawej jak i lewej strony znajdowało się mnóstwo drzwi, na których widniały tabliczki z numerami, a tu i ówdzie rozmieszczone były wiekowe, zniszczone ławki. Jednak jego uwagę przykuł znajdujący się nieopodal niewysoki filar, na szczycie którego widniał mały zielony prostokąt, a obok pozioma, podłużna dziura. Kartka wisząca nad filarem głosiła: „Wciśnij przycisk, aby uzyskać numer.”. Wzruszył ramionami i przyłożył palec wskazujący do zielonego prostokąta. Maszyna kliknęła, wydała niski dźwięk i z dziury wyłoniła się mała karteczka z napisem: „Pokój: 82, Numer: 910”. Przez chwilę wpatrywał się w wydruk. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale cyfry, które ujrzał nie spodobały mu się... Jakby miały swoje znaczenie, jakby czaiło się w nich... zło.

Podniósł głowę i zaczął rozglądać się po drzwiach.

1... 2... 3...

Nie miał wyjścia. Ruszył przed siebie wodząc wzrokiem po tabliczkach. Zaraz za pierwszym zakrętem ujrzał siedzącego mężczyznę. Momentalnie, jednym susem, przykucnął przy nim i jednym tchem wyrzucił z siebie:

- Halo! Witam! O jak dobrze, że wreszcie tu kogoś znalazłem! Dookoła mnie dzieją się jakieś dziwne, niewytłumaczalne rzeczy! Czy wie pan może co to za miejsce?

Mężczyzna nie odpowiedział. Siedział lekko przygarbiony, miał zamknięte oczy, w garści ściskał karteczkę podobną do tej z automatu. Wyglądał na martwego. Próbował nim potrząsnąć jednak to nic nie dało. Mężczyzna siedział w bezruchu. Wstał i w momencie kiedy odwrócił się, aby iść dalej, drzwi nieopodal otworzyły się ze skrzypnięciem. Zza nich wyłonił się gruby, starszy pan w swetrze w kratkę. Szczęka opadła mu ze zdziwienia:

- TATA?!

Starszy pan spojrzał na niego i wytrzeszczył oczy. Z jego wyrazu twarzy można było wyczytać, że nie był zadowolony.

- Nie powinno cię tu być, synu... - rzucił i czym prędzej przeszedł przez przeciwległe drzwi.

- Ojcze, czekaj! Proszę! - w akcie rozpaczy dopadł klamki i zaczął nią szarpać. Na darmo. Drzwi ani drgnęły. Po chwili jednak doszło do niego, że jego ojciec nie żyje już od 20 lat... W oczach pojawiły się łzy:

- Tato, co się dzieje...

Odepchnął się od drzwi, jakby ostatkiem sił i pijackim krokiem podążył dalej, wodząc smętnym wzrokiem po numerach na drzwiach. Miał pustkę w głowie, nie wiedział co myśleć, co czuć, co robić. Cała sytuacja wydawała mu się omamem, był zagubiony, chciał by to wszystko wreszcie się skończyło...

W końcu doszedł do swojego pokoju. Ku jego zdziwieniu siedziało tu dużo „ludzi-zombie”, dokładnie tego typu jaki spotkał wcześniej. Zrezygnowanym głosem zapytał na głos:

- Przepraszam, kto ostatni w kolejce do 82? - odpowiedziała mu cisza, nikt się nawet nie poruszył.

Westchnął i wszedł do pokoju.

Postać w kapturze podniosła głowę. Przed sobą, na blacie obszernego biurka, miała starą księgę z pożółkłymi stronicami oraz kałamarz z piórem. W pomieszczeniu panował nieprzyjemny mróz, na dodatek na suficie kręcił się wiatrak. Każdy oddech przybierał postać pary. Mimo to, na czole poczuł oblewający go zimny pot. Postać wyciągnęła rękę przed siebie i rzekła spokojnym, łagodnym głosem:

- Usiądź, proszę. - wskazała na fotel naprzeciw biurka.

Nie zareagował. Patrzył na „dłoń” zakapturzonej osoby. Kości, piszczele. Czyżby... czyżby umarł? Czyżby spotkał się z samą Śmiercią?!

Zniecierpliwiona postać ponagliła:

- Siadaj, albo wychodź, mam wielu innych klientów, którzy czekają na swoją kolej.

Prawie każdy człowiek słysząc takie słowa na pewno by wyszedł od razu, lecz on posłusznie zajął miejsce w wygodnym fotelu. Chyba jedynej przyjemnej rzeczy w tym pomieszczeniu.
Postać pochyliła się, wzięła w „dłoń” pióro i zaczęła jeździć po księdze. Ze strachem rozglądnął się po pomieszczeniu, na ścianie zauważył powieszoną kosę. Przełknął ślinę. Spojrzał na Śmierć, śledził jej ruchy.

- H... H... Hell... Mhh... - przewróciła stronę. - Mhhmm... A tutaj jesteś... - wzdrygnął się, przeszły go ciarki. - Mhmm... Hmmm... Co tu robisz, poza kolejką? - ostatnie pytanie wprawiło go w zdziwienie.

- J-j-jak t-to? - zaczął. - P-przec...

- Jak, to „jak to”?! - przerwała mu gniewnie zakapturzona postać. - Jeszcześ nie sczezł, nie widzę sensu, dla którego tu jesteś, śmiertelniku... Hmm... Być może to zwykła pomyłka? - słowo „pomyłka” wcale nie wywołało ulgi. Wręcz przeciwnie... - Masz jeszcze tyćkę czasu. Mam dobry humor, więc znikaj zanim zmienię zdanie. - Śmierć ma humor? To jakaś słaba komedia.

- Jeśli można! - tym razem jego ton był zdecydowany, stanowczy. - Chciałbym uzyskać nieco odpowiedzi! Nawet nie mam pojęcia jak się tu znalazłem!

Postać wyprostowała się. Siedzieli tak naprzeciwko siebie w milczeniu przez kilka chwil. Śmierć „westchnęła” po czym zdjęła kaptur ukazując swe oblicze. Miała bardzo poniszczoną czaszkę z licznymi skazami i pęknięciami, ale największe wrażenie wywarły na nim wygięte do tyłu rogi. Ciemność w jej oczodołach została nagle zastąpiona przez mdłe niebieskie światło. Kościotrup spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem.

- Zaświaty to miejsce pełne niezrozumiałych dla śmiertelnika procesów. Tak jak i w waszym świecie, występują różne anomalie, na które nikt nie ma wpływu. Taką anomalią jest właśnie twój przypadek. Raz na jakiś czas pojawiają się tacy jak ty... - czyżby te wszystkie historie o zaświatach, które krążą między ludźmi były prawdziwe? Zamyślił się. - ...Szczerze mówiąc to staje się męczące. Muszę skończyć z puszczaniem was wolno. Nie myśl jednak, że nie dotrzymam swego słowa.

Otworzył usta, ale zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć lub zapytać postać pstryknęła swymi kościstymi palcami.

Zerwał się z łóżka z krzykiem. Nerwowo rozglądnął się dookoła. Był w swoim pokoju, wszystko wyglądało w normie. Głośno westchnął sądząc, że jednak to był koszmar. Na całe szczęście.

Ocierając pot z czoła jednak zatrzymał wzrok na swojej dłoni, zaciśniętej dłoni. Trzymał kartkę.

Przeczytał zawartość.

„Pokój: 82, Numer: 910”.