Mizantrop

   Gdzieś w Rosji Radzieckiej, lata 70, zima, trwa odwilż.

Zamykam za sobą drzwi. Obskurne, metalowe, ukradzione gdzieś w kołchozie. Ledwo pasują do tej piwnicy. Taki los w tym cholernym kraju, zostają tylko polowania na bydło i pijaczków. Co ja zrobiłem, że spotkał mnie ten los? Co? Czyżbym naprawdę był przeklęty?

Ale tym razem owoce wyprawy były obfite. Młode, silne mięsko. Brunet. Będzie przydatny przez wiele dni, o tak… A teraz leży sobie ze zmiażdżonymi kośćmi. Powoli zbliżam się do niego. Wije się, tak, widzę strach w jego oczach, krzyczy. Krzyk jest głośny, ale mnie to nie przeszkadza. Nikt go nie usłyszy. Tak, będzie jeszcze krzyczeć, o tak. Jeszcze nie rozumie, jeszcze nie wie.

Czego jednak spodziewać się po ludzkim bydle, pędzonym przez sowieckie świnie? Tak, dla nich życie ludzkie nic nie znaczy. Zniknie jeden, czy drugi komsomolec, a oni nic. Udają, że nic się nie stało. Tak, jest mi to na rękę, niewątpliwie. Wymierzam temu (bo tego człowiekiem nazwać przecież nie można, to tylko mięso) kopniaka. Wrzeszczy jeszcze bardziej. Rozpalam trzymaną w dłoni zapałkę. Ogień rozświetla moją twarz. Człowiek wyje jeszcze głośniej. Czekam chwilę, pozwalając zapałce spłonąć do szczętu. Powoli zbliżam kły do jego szyi. Czuje już mój oddech. Wyrywa się, a jakże. Chce żyć, a jakże, myśli, że się uwolni, nie jest w stanie zrozumieć, że nie ma dla niego nadziei. Wszyscy są tacy sami. Wtedy przychodzi wizja.

Ogień, ogień jaśniejszy niż Słońce w południe! Ogień, który oślepia, ogień, który wypala oczy, ogień, który spala, ogień, rozpalony rękami ludzkimi, spękanymi od pracy, odmrożonymi wśród śniegów północy, ogień rozpalony dzięki ludzkiej krzywdzie, krzywdzie, która nigdy nie dozna zadośćuczynienia. Ten ogień przeraża nawet mnie.

Odstępuję od ciała. Tym razem uniknął losu posiłku. Ale i tak się za niego zabiorę.

Teraz przytłacza mnie potworność tej wizji, potworność, która przeraża nawet takiego potwora jak ja. Cały czas pod powiekami mam wypalony obraz rozszerzającego się małego Słońca. Słońca, tak podobnego do tego, którego nie widziałem od setek lat. Ale to jest inne. Nie daje przyjemnego ciepła, nie rozświetla przestworzy, nie zwiastuje nowego dnia.

Siadam na podgniłym fotelu. Nie jestem w stanie zasnąć, roztrzęsiony, podekscytowany, przerażony. Przez drzwi przesączają się pierwsze promyki światła, jeszcze czerwonego światła zimnego świtu. Dzień to jednak nie mój czas, powinienem był pogrążyć się w letargu. Ale nie jestem w stanie, długo jeszcze nie jestem w stanie.

Budzi mnie dopiero hałas pracującego silnika. Szybko oceniam – coś ciężkiego. Od razu odrzucam z możliwości ciężarówkę. Po poligonach wojskowych, nawet opuszczonych, nie jeżdżą cywilne ciężarówki. Wojskowe – po cóż miałyby jeździć? Czołg? Po co tu one? Żadne rozwiązanie zagadki nie przychodzi mi na myśl, więc wychodzę z lepianki. Natychmiast się cofam. Prawie znalazłem się w zasięgu reflektora, reflektora obsługiwanego przez młodego żołnierza. Nie tak daleko przejeżdżają radzieckie tanki. Co one tu robią? Nie wiem. Próbuję zamknąć drzwi, ale nagle padam na kolana. Kolejna wizja, kolejny ogłuszający wrzask z moich ust.

Ogień, znowu ogień, znowu słońce na wyciągnięcie ręki. Ale tym razem widzę więcej. Widzę ludzi, czekających daleko, ale blisko, za blisko. To żołnierze, ufni w swoją socjalistyczną ojczyznę, ufni w swoją młodość. Kryją się w okopach i bunkrach, ale za blisko miejsca wybuchu. Krzyczą, gdy dociera do nich fala uderzeniowa.

Przytomność wraca szybko, wraz z okropnym bólem głowy. Potrzebuję krwi! Zamykam za sobą drzwi. Powoli podchodzę do komsomolca, nadal leżącego na podłodze. Nie widzi mnie w ciemnościach, które zapadły po zamknięciu drzwi. Wiem, że nie śpi. Idę wolno i na tyle głośno, by wyraźnie słyszał moje kroki. Sztywnieje ze strachu. Pewnie podejrzewa, że jestem jakimś psychopatą! Ha, komunizm jednak ma dobre strony – nikt już nie wierzy w wampiry. A może taki jest cały wiek dwudziesty? Trudno powiedzieć, od ponad czterdziestu lat nie jestem w stanie opuścić Związku Radzieckiego. Próżne więc są spory, czy w jakiejś Francji, czy Anglii powodziłoby mi się lepiej. Teraz jednak liczy się tylko krew, więc przyklękam przy swojej ofierze. Wbijam kły w żyłę szyjną i się przysysam. Niektórzy twierdzili, że wysysanie krwi przez wampira jest związane z grzesznym, zakazanym aktem seksualnym. Można doszukiwać się tej symboliki, może nawet jest to podobne, ale co z tego? Dwie różne rzeczy, podobne z wyglądu, odrębne w treści. Jednak ani mnie, ani mojej ofierze tak się nie kojarzy. Piję krew, krew słodką jak cukier, uzależniającą jak laudanum, pełną życia, gorącą. Po dłuższej chwili kończę posiłek. Rana niemal natychmiast się zasklepia, niczym dotknięta czarodziejską różdżką. Powoli wstaję, trzymając się ściany.

Rzucam człowiekowi kawałek chleba. Będzie musiał jeść z ziemi, ale mnie jest to obojętne. Powoli układam się do snu Jak wampir, w trumnie? Nie, raczej jak włóczęga, na ziemi. Temu ciału to nie przeszkadza, jest znacznie trwalsze niż ludzkie.

Budzi mnie rozbłysk przed oczyma. Tym razem krótszy, mniej bolesny, ale jasny – wybuchnie tutaj. Dzisiaj. Gdy otwieram oczy, myślę tylko o ucieczce. Chcę żyć, choćby było to życie nocą, bez innych. Skokiem dopadam do drzwi i je otwieram. Światło słońca boleśnie parzy mi skórę. Natychmiast się cofam do wnętrza, zamykając drzwi. Nie ma już dla mnie nadziei. Jedyne co już czuję, to ciekawość, co będzie po drugiej stronie. Może trochę żal, że umrę w takim miejscu.

Wspominam czasy, które minęły. Rodzinę, przyjaciół, Annę, Florencję, Sarajewo, Londyn, Kraków… Nie żałuję niczego. Wszystko, co zrobiłem jako wampir, zrobiłem tylko, by żyć. Życie jest wszakże najwyższą wartością, czy ktoś temu zaprzeczy? To chyba właściwe, prawda?

   Uśmiecha się, gdy zalewa go najjaśniejsze ze świateł i najczystszy z ogni.

---

Komentarz autora:

Czy tylko ja chętnie czytam komentarze twórców pod ich dziełami? Stephen King napisał kiedyś, że nikt ich nie czyta, poza samym autorem i wydawcą. Jednak zawsze ciekawie jest dowiedzieć się, co tkwi w głowie autora, czym się inspirował, jak pisze.

Od dłuższego czasu myślałem nad opowiadaniem o wampirze, mając za punkt wyjścia tylko sylwetkę psychologiczną wampira – mizantropa, gardzącego ludzkim bydłem. Pomysł na fabułę przyszedł jednak dopiero dzisiaj, około godziny dziesiątej. Pomysłem było ostatnie zdanie, inspirowane zakończeniem dość mało znanego utworu znanego pisarza polskiej fantastyki.

Motyw bomby atomowej zrzucanej na żołnierzy został zaczerpnięty z książki W. Suworowa Cofam wypowiedziane słowa. Historia zdarzyła się naprawdę., co można znaleźć szukając w Google takich haseł jak Poligon Tockoje (Тоцкий полигон), czy ćwiczenia śnieżok. Nie została zachowana pełna zgodność faktów historycznych, ale to licentia poetica, nieprawdaż?
W tekście znalazły się cztery cytaty, lub ich parafrazy. Kto pierwszy znajdzie wszystkie cztery, może czuć się dumny.