Po prostu służba...
...czyli niewielka objętościowo opowieść o rozterkach i stosunkowo krótkim żywocie pewnego zwiadowcy, który nie miał sposobności zostać "bohaterem potęgi i magii".
Czasami przykro jest przekonać się, że ma się rację. Kto jak kto, ale Tion stukrotnie bardziej wolałby mylić się w swoich przewidywaniach. Obserwując ze swojej kryjówki maszerujące wojsko zastanawiał się, jak ktoś mógł popełnić tak ogromną pomyłkę w szacowaniu liczebności nieprzyjaciela. Armia jaką przyszło mu oglądać jest wszak trzykrotnie większa niż pierwotnie zakładano - nawet, jeśli uwzględnić wszelkie niedokładności wynikające ze złej oceny członków wywiadu i ocalałej ludności. Poczuł zimne paluchy strachu głaszczące go po plecach. "Robię się nerwowy" - pomyślał - "tylko spokojnie, jeden niewłaściwy ruch i po tobie".
Jako wojskowy zwiadowca niejednokrotnie narażał życie, podkradając się na odległości, które dla jego kolegów po fachu wydawały się ewidentnym dowodem samobójczych skłonności Tiona. Gardził nimi wszystkimi i nie zważając na jakiekolwiek uwagi na temat swojego ryzykanctwa po prostu robił swoje. Tak to już wyszło, że dowództwo go kochało, reszta wojska - nienawidziła. Nie miał bynajmniej do nich żalu, taka mu już przypadła powinność i tyle, traktował tę ogarniającą go ze wszech stron niechęć jako część wykonywanego zawodu. Sam nie przykładał do tego większej wagi również z tego powodu, że wielokrotnie dzięki jego doniesieniom niejednokrotnie ratował już życie zarówno ich jak i dowództwa.
- Ktoś tę pomyłkę przypłaci głową - wymamrotał cicho pod nosem, po czym ostrożnie zaczął schodzić z drzewa na którym umieścił swój obserwacyjny posterunek. To co widział było wyjątkowo odległą interpretacją tego, co jego bezpośredni przełożony okreslił mianem "żałosnej grupki zdziczałych bandziorów". Jego wytrawne oko zwiadowcy oceniło, że mieli tu do czynienia z silnym i dobrze zorganizowanym wojskiem. Chociaż, gdyby się nad tym zastanowić, to doniesienia z ostatnich dni miałyby sens. Żaden z wysłanych oddziałów rozpoznawczych nie wrócił a opowiadania uciekającej ludności i złapanych dezerterów mogły dotyczyć jedynie średniej wielkości formacji straży przedniej. W takim razie nieprzyjacielowi mogło chodzić o upozorowanie działalności rozbójniczej, podczas gdy w istocie rzeczy była to regularna wojna. Ciekawe tylko, kto stoi za tym najazdem i w jakim celu zaatakował Erację. Gdyby chodziło o zwykły wypad rabunkowy, barbarzyńcy nie byliby tak dobrze zorganizowani, nie mówiąc już o perfidii całego przedsięwzięcia.
Póki co jednak, należało o tym donieść. Stał już prawie na ziemi, kiedy nagle usłyszał cichy świst, a jego ramię eksplodowało bólem. Siłą woli zdusił w sobie okrzyk i z cichym jękiem przetoczył się na drugą stronę drzewa. W tym samym niemal momencie jego ucho uchwyciło drugi świst, po czym kolejna strzała wbiła się w pień tuz obok jego głowy. Oddychając szybko przez zaciśnięte zęby wyciągnął sterczący z lewego barku grot, po czym ostrożnie sięgnął po zwisający przy pasie miecz. Rana nie krwawiła za mocno - to dobrze, jeśli grot był czysty może jakoś da sobie radę jeśli nie - to nie będzie to już miało większego znaczenia. Słyszał okrzyki snajperów, szukających swojej zwierzyny. "Zaraz zjawi się ich więcej" - przemknęło mu przez myśl. Wygrzebał z przerzuconej przez ramię torby szmaciany opatrunek, po czym z sykiem bólu zawiązał i zacisnął go w miejscu zranienia.
Szykował się już, żeby wycofać się dalej w stronę rosnących nieopodal, zachęcająco gęstych krzaków, kiedy tuż nad nim z gąszczy traw ukazała się wykrzywiona grymasem okrucieństwa morda goblina. Stwór nie dostrzegł ukrytego człowieka, jego uwaga, podobnie jak wcześniej uwaga Tiona, skierowała się w stronę podejrzanej plątaniny krzewów. Warknął coś cicho w stronę swoich kamratów i zaczął zakładać strzałę na cięciwę krótkiego łuku, sądząc z dość kiepskiej konstrukcji - własnej roboty. "Dobrze, że te gnojki mają o strzelaniu pojęcie tak samo zielone, jak ich skóra." - uśmiechnął się w myślach Tion - "oby tylko nie była zatruta". Zdawał sobie doskonale sprawę, że gdyby strzelcem był elf, nie zdążyłby nawet pomyśleć, że jest martwy.
Nie tracąc czasu i starając się nie myśleć o palącym bólu lewej ręki, przesunął się nieco bliżej niedoszłego strzelca po czym jednym, płynnym uderzeniem pozbawił napastnika głowy. "To było niezłe, nawet nie jęknął" - pochwalił się w myślach. Przytrzymał opadające ciało, po czym zaczął przesuwać się pomiędzy drzewami w swojej przyczajonej pozycji. Nie było czasu, żeby zacierać ślady, tamci zaraz znajdą swojego martwego kumpla, a tym samym trop Tiona. Lada chwila mogą zjawić się posiłki, przypuszczalnie z psami. Przez kilka dobrych minut przedzierał się przez gęste zarośla, raz to przyspieszając, raz zwalniając kroku. Usłyszał przed sobą plusk płynącej wody. To było to - znajdzie się po drugiej stronie i będzie bezpieczny.
Wtem świat wywrócił mu się do góry nogami, on sam zaś upadł z łoskotem na ziemię. Nie zdążył zorientować się, co się stało, kiedy spojrzawszy do góry ujrzał lecącą w jego stronę sieć rybacką. Ciszę panująca dotychczas w lesie zaburzyły okrzyki tryumfu. Zaczął się bezradnie szamotać, jednocześnie czując coraz bardziej ogarniającą go panikę. Zobaczył ruch między pobliskimi krzakami i, upatrując w tym swoją jedyną szansę ratunku, rzucił się z wyciągniętym mieczem w tamtą stronę.
Jego oręż, niezbyt przydatny w walce z coraz ciaśniej oplatającą go siecią, którą bezskutecznie starał się zrzucić, teraz mógł rozwinąć pełnię swoich zabójczych możliwości. Zaskoczone agresywnością pojmanego nieprzyjaciela gobliny zaczęły biegać na wszystkie strony, chcąc uratować się przed wściekłymi i zrozpaczonymi ciosami ludzkiego zwiadowcy. Tion, nie zważając już w żadnym stopniu na swoją beznadziejną sytuację, skupił swoje wysiłki na tym, żeby pociągnąć za sobą w otchłań śmierci jak największą liczbę nieprzyjaciół. Chwilę potem z jękiem upadł na kolana, czując jak grot włóczni przebija mu podbrzusze. Kątem oka zauważył nad sobą cień chronionego przez kolczugę orka wznoszącego do góry jeden ze swoich dwu toporów i zdążył jeszcze pomyśleć, że tym razem dowództwo będzie musiało poradzić sobie bez jego pomocy. Przez ułamek sekundy poczuł jeszcze gwałtowny ból głowy, a potem nie czuł już nic...
15.50 - 17.20, 23 września 2001