Sabat

Kolejny odłamek skalny rozbił się na jego głowie. Powoli otworzył oczy i przetarł je zakrwawioną ręką. Nie miał pojęcia, ile czasu mógł już tu leżeć.

Znajdował się w głębokiej kotlinie, częściowo porośniętej cierniowymi krzewami. W zasięgu wzroku nie było żadnej jaskini ani innego miejsca, gdzie mógłby odpocząć. Nie było też niczego zdatnego do picia, co przy pełnym słońcu było nieopisaną torturą.

Powoli wstał z cierniowego krzewu zdając sobie sprawę z ogromu obrażeń, jakich doznał. Cała prawa ręka była we krwi, a lewa zdawała się być jakby wyjęta na siłę ze smoczego pyska. Z trudem zdjął podartą koszulę i rzucił ją na bok. Wiedział, że plecy wcale nie są w lepszym stanie niż ręce.

Nagle poczuł mdłości i dziwny ból w okolicy kości ciemieniowej. Zachwiał się, padł twarzą w piach - stracił przytomność.

* * *

Ze snu wyrwały go czyjeś szepty. Świadomość wracała powoli...

Leżał na wygodnym łożu pod baldachimem z palmowych liści, a wokół kręciły się półnagie nereidy - boginki jeziora. Były wyraźnie czymś poruszone. Najwyższa z nich, ze srebrzystym diademem i diamentową kolią mówiła o czymś zza woalki. Choć używała do rozmów nieznanego dialektu, z jej głosu dało się wywnioskować, że była czymś przerażona.

Jedna z nimf spostrzegła, że mężczyzna obudził się. Podeszła do niego i zaczęła krzyczeć w panice. Z tłumu wyłoniła się inna rusałka. Ta, choć była bardziej materialna, miała szatę taką, że nie sposób nazwać ją było półnagą. Uśmiechnęła się, po czym przemówiła we Wspólnej:

- Witaj wędrowcze Sabatu. Zapewne nie pamiętasz, jak tu trafiłeś, więc mogę cię uświadomić. Otóż...

- Domyślam się, jak tu trafiłem... - wyjąkał mężczyzna. Zdał sobie sprawę, że leżał całkiem nagi na łożu, więc chciał się zakryć w tej krępującej sytuacji. Nimfa spojrzała na mężczyznę z politowaniem.

- Szaty leżą obok. - powiedziała przewracając oczami w akcie dezaprobaty. - Więc - wróciła do tematu, gdy mężczyzna pośpiesznie naciągnął szatę czując na sobie wzrok co najmniej dwóch dziesiątek kobiet. - Jak pewnie się domyślasz, złamałeś Zasady, a tego się nie robi, Ma...

Mężczyzna wzdrygnął się.

- Wiem o tym, nie musisz mi przypominać! I nie próbuj więcej wypowiadać mojego imienia!

- Jak wolisz... - prychnęła sarkastycznie nimfa. - Obiad podadzą w sali kryształowej o wpół do jedenastej. Ach, dziś trzydziesty pierwszy, jeśli coś ci to mówi...

* * *

Czas Beltane, jednego z najważniejszych świąt zbliżał się coraz bardziej. W tym dniu celebrowano powrót życia w całej pełni, obfitość, rozkwit i urodzaj. Beltane odmierzało połowę roku i początek lata, a przypadało na noc pierwszej doby Księżyca Radości Elfów. Wszędzie wokół trwały przygotowania - układano wielkie stosy suchego drewna, przygotowywano ołtarz, który nereidy przystrajały wieńcami róż i zielonych liści. Wszystko było wykonywane z należytą czcią i dokładnością. Mężczyzna przyglądał się temu przez lodowe okno nie ukrywając zdziwienia - w jego rodzinnym mieście obrzędy Beltane też były przestrzegane, aczkolwiek nie były one aż tak wielkim wydarzeniem - mieszkańcy miast byli mniej religijni. Mężczyzna spojrzał na obniżającą się tarczę słońca, gdy ktoś chwycił go za ramię i odwrócił silnym szarpnięciem.
- Najwyższa pora przygotować się do rytuału. - oznajmiła nimfa kładąc na łożu skórzane spodnie i fioletową fiolkę.

* * *

Gdy tylko słońce zaszło, wyszli na polankę, na której wcześniej trwały przygotowania. Ołtarz był już gotowy - stała na nim złota i srebrna świeca, kielich z wodą, chleb, kadzielnica i narzędzia rytualne. Wkoło płonęły wielkie ogniska rozpalone przez druidów ku czci Beli - boga słońca, ale największy stos nie był jeszcze zapalony - stał w pełnej gotowości obok ołtarza. Zupełnie już nagie nimfy czuwały wokół niego. W rękach trzymały pochodnie, w każdej chwili gotowe, by je zapalić. Na całym ciele miały wyrysowane fioletowe, nie przedstawiające niczego konkretnego znaki. Jedynie najwyższa nereida, z diademem i kolią stała nieco dalej. W przeciwieństwie do pozostałych była ubrana - miała na sobie przejrzystą niczym tafla jeziora, zwiewną suknię, którą lekko unosił wiatr. Podeszła bliżej ołtarza i zapaliła srebrną świecę. Wszystko ucichło i znieruchomiało. Nereida przemówiła, a choć tak jak poprzednio mówiła nieznanym dialektem, mężczyzna był pewny, że rozumie każde wypowiedziane przez nią słowo.

- Isis, Wielka Pani,

Której oczy są gwiazdami,
Której oddech jest wiatrem,
Której usta spływają miodem,
Której włosy są zieloną trawą,
Której ciało jest jak dojrzałe pole,
A której piersią są góry!
Teraz nadszedł Święty czas!
Ta której miłością jest życie,
Obudź we mnie pasję!

Zapaliła złotą świecę.

- Ozyrysie, Wielki Panie,

Którego krwią są płynące wody,
Którego głową jest las,
Którego sercem są dzikie stworzenia,
Którego ciałem jest zieleń życia,
Którego lędźwia sadzą nasiona życia!
Teraz nadszedł Święty czas!
Ty którego miłością jest życie,
Obudź we mnie pasję!

Nimfy zapaliły pochodnie i rzuciły je na stos, który natychmiast zajął się ogniem. Najwyższa zaczęła krzyczeć:

- Boskie zjednoczenie kobiety i mężczyzny,

Męskiego i Żeńskiego,
Bogini i Boga,
Pobłogosławcie akt miłości,
Poprzez który narodziło się życie,
W którym każda Miłość manifestuje się!
Ci, których miłość jest wieczna
Obudźcie we mnie pasję!

Niebo zasnuły chmury i silny podmuch wiatru przewrócił świece, a liście natychmiast zapłonęły błękitnym ogniem podpalając ołtarz. Z płomieni wyłonił się mężczyzna w czarnej szacie gasząc ogniska druidów i główny stos za pomocą magii. Na polanie zapanował mrok.

- Przybywam - zaczął. - po wędrowca Sabatu. Jeśli oddacie mi go od razu, unikniecie śmierci.

- Nigdy! - krzyknęła najwyższa we Wspólnej. - Jest nam potrzebny, by złożyć go w ofierze dla Beli!

Mężczyzna zadrżał. A więc to dlatego nimfy przygarnęły go do Kryształowego Zamku. Rozejrzał się dookoła i nagle spadło na niego poczucie beznadziejności - nie miał nawet najmniejszych szans ucieczki.
- Nie było tego w umowie! - krzyknął. - Nie macie prawa zabić wędrowca Sabatu!

- Nie było żadnej umowy. - odpowiedziała beznamiętnie najwyższa.

Mężczyzna skoczył ku jednej z nimf i wyrwał jej z ręki zgaszoną pochodnię, którą cisnął w nereidę. Najwyższa rozpłynęła się w powietrzu i pojawiła się za jego plecami.

- Koniec przedstawienia! Oddajcie wędrowca! - wrzasnął mag trzymając się prawą ręką za kostkę, a lewą kierując na mężczyznę. Stopę maga otoczyła zielona obręcz, która powoli przeszła przez rękę znikając przy prawym ramieniu, by pojawić się wokół lewego i pognać ku otwartej dłoni. Magiczne lasso schwytało wędrowca Sabatu i zaczęło przyciągać go szybko do czarodzieja.

- NIGDY! - wrzasnęła najwyższa i machnęła ręką zza biodra tworząc szkarłatny łuk, który przeciął lasso. - Wędrowiec jest NASZ!

Czarodziej zrobił salto do tyłu, a złota kula trafiła nereidę. Nimfa upadła na ziemię, zdjęła diadem i cisnęła nim w maga. Przepaska zmieniła się w srebrzystą ósemkę, która niczym kajdanki zacisnęła się na przedramionach czarodzieja. Mag wzniósł spętane ręce ku niebu, a piorun energii przebił diadem.

Mężczyzna korzystając z chwili, gdy nimfa i mag byli zajęci walką przeczołgał się do granicy lasu. Przysiadł zmęczony pod drzewem patrząc, jak srebrny świder leci, by unieruchomić najwyższą nereidę, która zrywa z szyi kolię i zmienia ją w lazurową tarczę osłaniając się przed zaklęciem. Nagle drzewo, o które się opierał poruszyło się. Ent wyszczerzył zęby do wędrowca i chwycił go w swe drewniane dłonie.