Smoczy emisariusz

Motto: „Z narodzinami Bohatera,
brzemienna staje się matka Przygody - Odwaga”

Prolog

Pędził na wierzchowcu jakby goniły go wszystkie zastępy diabłów.
Wieść o porodzie pierworodnego dziecka, ze zdumiewającą szybkością dotarła do pierwszego z cechu rzemieślników kowali Dallanora. Zobaczywszy komin swego domu wypowiedział inkantację i zręcznie wykreślił przed sobą palcem wskazującym okrąg o jasnoniebieskiej błyszczącej barwie. Z chwilą, gdy pośrodku umieścił złotą kropkę znalazł się przed drzwiami.

Zdezorientowany, dopiero po chwili, już na własnych nogach, wpadł do przedsionka, niczym zbój pragnący szybkiej oraz krwawej obławy. Nie zdejmując zimowego kożucha oraz miecza wbiegł do przedpokoju. Zastał w nim siostrę modlącą się do bogów. Krzyki żony dochodzące z sąsiedniego pomieszczenia były nie do zniesienia. Chwila rozwiązania wydłużała się niemiłosiernie.

Już miał zamiar wpaść do pokoju gdzie na świat przychodziło pierworodne dziecko, lecz jasnolica modląca się kobieta o twarzy złowrogiej bogini oraz czarnych jak heban włosach powstrzymała go krótkim oraz lodowatym:

- Stój!!! – wstała.- Nie możesz tam wejść!!! - dokończyła, rzucając urok, który miał nie pozwolić Dallanorowi na wykonanie ruchu.

Przyszły ojciec o posturze siłacza zacisnął jednak pięści i ryknął:
- Jak śmiesz tak się do mnie odzywać!!! - po czym nagłym machnięciem ręki zdjął z siebie złowrogie zaklęcie.

- Nic nie jesteś w stanie zdziałać!!! - krzyknęła w obronie jeszcze głośniej, cofając się tyłem do ściany.

Już miał sięgnąć po miecz, gdy z pokoju obok dobiegło przeraźliwe zawodzenie żony. Nastała najdłuższa w ich życiu chwila, jednak ta chwila była ich najcichszą tragedią…Nie było słychać żadnych oznak życia.

Oboje wpadli do pokoju, wyważając drzwi. Przed sobą zobaczyli dogorywającą kobietę i sąsiadkę w białym zakrwawionym fartuchu, która to już nie pierwszy raz uczestniczy przy rozwiązaniu. Przyjmująca poród trzymała w rękach zawiniątko z sinym nowonarodzonym niemowlęciem.

-Syn. Jeszcze żyje. Dlaczego Bogowie w takich czasach odbierają nam synów! – powiedziała z pewną dozą melancholii i rozczarowania z woli bóstw.

Na trójramiennym świeczniku zgasły dwie świece…

Siostra będąc przekonana, że dziecko i najbliższa osoba nie żyją, padła zalewając się łzami na podłogę oraz drąc deski palcami, zdzierając je aż do krwi.
Mąż upadł jak rażony krasnoludzkim młotem obok żony. Tracąc zmysły wrzeszczał, składając nieporadnie zdanie:

- Nieeee!... Nie może być!!!... Nieprawda!!!!... Dlaczego!! ….Ona!!!!... Dzie…!!! – spojrzał jeszcze na zawiniątko, nie usłyszał nawet najmniejszego dźwięku oprócz zawodzenia siostry. Wpadł w histerię. Rzucił, stojącym obok stołkiem, który roztrzaskał się o ścianę z niewiarygodną łatwością.

Zaczął całować żonę po twarzy, palcami przeczesywał, wilgotne od potu włosy. Był już mokry od łez, które zalewały mu oczy i nie pozwalały widzieć. Wtem dosłyszał cichy szept zsiniałych, prawie nieruchomych ust żony:

- Chroń go…, to nasz skarb…, nasza nadzieja… dbaj o niego…pamiętaj o mnie… i… talentach…

Wtem ciało matki zaczęło wić się na posłaniu w spazmatycznym transie. Wywrzeszczała niezrozumiałą inkantację. Trwało to zaledwie chwilę. Przyciągnęła Dallanora do siebie z nadludzką siłą. Plując krwią i potrząsając mężem wrzasnęła dławiącym, przeraźliwie niskim oraz ciągnącym się głosem niczym mityczna furia:

- Nie jego!!! Weź mnie!!! One go wezmą!! One go wezmą!!! Smmmooookkkkiiii!!! – po czym oddała życie, upadając bezwładnie na łóżko, z jej nozdrzy, oczu oraz elfich uszu spływała ciemna krew. Półnagie wymęczone nagłym przypływem magicznej mocy ciało, doskonale pobielało, kontrastując z purpurą płynu życia.

Na trójramiennym świeczniku, ogromnym, zielonym i żywym płomieniem, jakby chciał zejść z knota, zapaliła się jedna z zagaszonych świec…

- A jednak była czarownicą…- rzekła z niedowierzaniem, przychodząca do siebie siostra.

- Nie była czarownicą!- sprzeciwiła się sąsiadka, wydobywając z siebie gros złości osoby, broniącej przed zawistnym prokuratorem.

- Była nekromantką. To był jej talent.- wymówiła z odrobiną niepewności, będąc niepewną reakcji Dallanora i jasnolicej. Oboje jednak przyjęli tę wiadomość z wymowną ciszą.

W tej samej chwili po pokoju rozległ się płacz niespodziewanie ożywionego noworodka. Wszyscy zapłakali.
Łzy smutku łączyły się ze łzami szczęścia.

Ojciec wziął pierworodnego na ręce, tulił aż w końcu położył przy martwej matce.
Był to niesłychany widok. Dziecko położyło swą małą dłoń na policzku matki, chcąc by ta przemówiła. Tak się jednak nie stało i znowu wybuchło płaczem.

- Nazwę cię Smoczym Płomieniem.- rzekł cicho przez łzy Dallanor, wspominając żonę, której tajemnica nekromancji została mu wyjawiona dopiero teraz.

Wtem po pomieszczeniu rozległ się pusty, nadchodzący gdzieś z daleka, upiorny głos matki:

- Draaaaaxenussssss!!

Nagle, pokój niczym tuzinem kadzideł ze świątyni bogini natury napełnił się wonią najdoskonalszych róż.

-To smocze róże.-rzekł w duchu Dallanor.

Znał ich woń doskonale…