Succubus

Przeciągnął łóżko na środek pokoju, potrącając przy okazji fotel na kółkach i żłobiąc rysy w jasnych deskach podłogi. Otarł pot z czoła i zajął się pościelą. Wyrównał prześcieradło, i ułożył poduszki. Kołdry nie było – bo i po co? Pościel była biała jak puch, chłodna w dotyku i pachniała świeżością.

Zadowolony z efektu wyjął z kieszeni kredę. Najzwyczajniejszą w świecie kredę, jaką każdy uczeń ma w ręku dziesiątki razy. Pochylił się i narysował wokół łóżka duży i trochę krzywy pentagram. Poprawił kilka linii, pogrubił go, po czym obrysował nieco koślawym okręgiem. Wstał i obejrzał wynik swej pracy.

„Znośnie” – uznał.

Teraz zajął się resztą pokoju. Przede wszystkim dokładnie zasłonił wszystkie okna i sprawdził, czy aby na pewno zamknął drzwi na klucz. Następnie przy nogach łóżka ustawił cztery grube świece, czarne i czerwone. Zapalił kadzidełko o wyraźnym, choć trudnym do określenia zapachu. Zerknął do otwartej na biurku książki, upewniając się, czy wszystko robi poprawnie.

Zakończywszy przygotowania podbiegł do szafy i zrzucił z siebie spodnie i podkoszulek. Zdjął z wieszaka czarny strój, będący czymś pomiędzy sutanną a habitem, i założył przez głowę. Na szyi zawiesił srebrny amulet w kształcie pentagramu.

Tak wyekwipowany chwycił leżącą na biurku książkę i stanął przy łóżku. Przypomniał sobie o czymś, wziął zapałki i kolejno zapalił wszystkie grube świece. Następnie zgasił światło. W pokoju zapanował półmrok rozświetlany tylko migotliwymi płomykami.

Odchrząknął i wytężył wzrok. Drobne litery dostrzegał w słabym świetle dopiero przy uważnym wpatrzeniu się w stronice książki.

Odchrząknął ponownie. Potem zaczął mówić, czytając z wąskich linijek tekstu i starając się nadać swemu głosowi czyste i wyraźne brzmienie.

- Poprzez ogień w mych żyłach i namiętność w mych ustach...

Kurczę. Uświadomił sobie, jak to głupio i śmiesznie musi wyglądać. Niezauważalnie się zaczerwienił, choć przecież nikt go nie obserwował, lecz ciągnął dalej:

- Poprzez chuć moich lędźwi i żądzę mych bioder...

Nawet nieźle to brzmiało. Podobało mu się słowo „chuć”, choć nie miał pojęcia, co oznacza.

- Poprzez pragnienie rozkoszy z rąk twoich...

Ten tekst miał jakiś hipnotyzujący rytm. Wprowadzał w dziwny stan lekkiej euforii i uniesienia. Zaczął krzyczeć, modulując głos i wczuwając się w wypowiadane słowa.

- Przyzywam cię! Spojrzyj na mnie!

Tyś, której imieniem nienasycenie...

Naprawdę podobało mu się to. Zaczął sobie wyobrażać, że jest jakimś wielkim magiem i właśnie odprawia potężny rytuał.

- Planetą twą Saturn, a siostrą Hekate!

Tyś, z ramion której pierwszej Adam czerpał szczęście...

Tego akurat nie rozumiał, ale nie przeszkadzało mu to. Czytał dalej, starając się groźnie i wymownie gestykulować rękami.

- Przyzywam cię! Spojrzyj na mnie!

Córko Elohim i Eheieh!
Tyś, która użyła mocy boskiego imienia!
Tyś, którą Gilgamesz mieczem wypędził z drzewa Inanny...

I znowu:

- Przyzywam cię! Spojrzyj na mnie!

Kolorem twym czerwień i czerń, a zwierzęciem sowa!
Tyś, która umrzeć masz po ostatecznej bitwie światła i ciemności!
Tyś, znana jako Kea, Eilo, Satrina i Ardat...

Wzmógł głos, brzmiący nutą grozy i niepokoju. Jego słowa były pełne żaru i uczucia.

- Przyzywam cię!! Spojrzyj na mnie!!

Tyś, która jest Lilith!!
Ukaż mi się!! Przybądź do mnie!!

Na skrzydłach żądzy i z podmuchem namiętności!!
Przyzywam cię!! Teraz!!
Przybądź do mnie, i to już!!

Ostatnich słów nie było w tekście - dodał je od siebie, aby zwiększyć dramatyzm swego monologu. Zakończył z iście teatralnym rozmachem i...

Nic się nie stało.

Zawiedziony, z lekko skwaszoną miną, patrzył na wciąż puste łóżko, niewzruszone jego znakomitym skądinąd przedstawieniem.

Skonsternowany spuścił wzrok na książkę. Może coś pomylił? Opuścił akapit? Może strony się skleiły? Nie, wszystko chyba było w porządku... Po chwili podniósł głowę.

I osłupiał.

Dosłownie. Czuł jak staje mu serce, a ciało oblewa się gorącem, nie wiedział - ze strachu, czy podniecenia. Książka wypadła mu z ręki i bezradnie uderzyła o podłogę.

Na białym prześcieradle leżała kobieta. Naga. Chyba. To znaczy, chyba kobieta, bo naga była ona z całą pewnością. Pytanie tylko, czy kobieta może być tak... „piękna” wydało mu się zbyt ckliwym określeniem, choć było trafne z pewnością... seksowna? Tak, to dobre słowo. Czy kobieta może być tak seksowna?

Istota na łóżku wyglądała na około dwadzieścia lat, i stanowiła najlubieżniejsze z męskich fantazji uosobione w ciele, które Platon z pewnością uznałby za ideę ciała kobiecego, tak było doskonałe. Przypomniał sobie dziesiątki zdjęć w czasopismach wstydliwie chowanych pod materacem, i nagle uznał, że są po prostu obleśne. Że każda kobieta i dziewczyna, jaką kiedykolwiek spotkał lub widział, była brzydka i niezgrabna.

Lilith miała długie, czarne włosy, które rozłożyły się wachlarzem wokół jej głowy, kontrastując z poduszkami. Przepięknie zielone oczy, mały, zgrabny, i delikatnie zadarty nos, śliczne, pełne usta, stworzone do całowania i pieszczot, oraz niewielki pieprzyk na podbródku. Twarz łączyła w sobie rysy klasyczne z wyzywającymi, dając efekt, którego urokowi nie oparłby się święty mąż.

Tak boskich, to było dobre słowo, tak boskich piersi nie stworzyłoby dłuto najdoskonalszego rzeźbiarza. Perfekcyjnie proporcjonalne, idealnie kształtne, nie za wielkie, były prawdziwym arcydziełem natury, czy też czegokolwiek, za czego sprawą istniały. Jego dłonie aż rwały się, by ich dotknąć, zakryć, odsłonić od świata niegodnego tak pięknych rzeczy.

Brzuch i talia, wąskie, lecz nie zanadto, przyciągały spojrzenie niczym światło ćmy. Pępek... do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że pępek może być tak atrakcyjny. Delikatny jego ruch przy oddychaniu hipnotyzował. Z trudem oderwał wzrok.

Linia ud tworzyła wraz z podbrzuszem i łonem rozkoszny trójkąt, delikatnie porośnięty subtelnymi, miękkimi włoskami. Biodra miały doskonały, zaokrąglony, niezwykle pociągający kształt. Całe jej nogi, stanowiły dzieło sztuki, z którego miarę winni brać artyści, a podziwiać esteci.

Zbyt wiele. Zbyt wiele oglądał naraz. To ciało, to nieopisane, anielskie ciało, powinno być oglądane po małym kawałku, z których każdy wzbudzał zachwyt. Ten widok, najwspanialszy widok, jaki oglądał w życiu, przyprawiał go o zawroty głowy. Wystarczył rzut oka, aby odczuć podniecenie nieporównywalne z niczym innym. Jego lędźwia zareagowały już dawno, jak tylko oczy przekazały pierwsze obrazy do mózgu. Był to po prostu odruch.

Lilith miała delikatnie opaloną, jędrną i lekko wilgotną skórę. Wiła się nieznacznie na pościeli, patrząc na niego swoimi cudnie zielonymi oczami, w których krył się wyraźnie jakiś ślad pociągającej demoniczności. W blasku świec wyglądała jak... nie, nie ma chyba nic tak zmysłowego, egzotycznego, i pięknego zarazem.

- Cześć – powiedziała, i nogi ugięły się pod nim. Teraz uwierzył, że mityczne opowieści o syrenach mogły być prawdziwe. Jej głos... jeśli jakikolwiek dźwięk mógł wprowadzać w trans, to był to ten głos. Głęboki, przenikliwy, nieco wibrujący, a przy tym niewymownie subtelny i delikatny. Nie, ten głos nie podlegał opisowi. Tak jak jej ciało zresztą.

Uświadomił sobie dlaczego jest tak zaskoczony. Przecież nie wierzył! Nie wierzył, żeby ten śmieszny rytuał się powiódł. Właściwie był pewny jego nieskuteczności! Po prostu chciał zabić nudę. A teraz na jego łóżku, krok dalej, leżała najpiękniejsza i najseksowniejsza kobieta, jaka tylko mogła istnieć.

„Nikt mi nie uwierzy” – pomyślał odurzony własnym szczęściem. Potem jeszcze raz spojrzał na Lilith.

- Boże... – wyszeptał, zapatrzony w podniecające krągłości jej ciała. Nie wiedział, na czym skupić wzrok, toteż chaotycznie omiatał spojrzeniem całość jej piękna.

Lilith skrzywiła się, zasyczała cicho.

- Ćśś... On nie będzie nam tu potrzebny... zapomnij o Nim i chodź do mnie – wysunęła język i położyła dłonie na udach. Wygięła plecy w lekki łuk. – No chodź – powtórzyła.

Głośno przełknął ślinę i rozdziawił usta. Nie! Nie, to być nie może! Śnił. Tak, z całą pewnością to był sen. Ale w takim razie niech ten sen trwa wiecznie! Niech nawiedza go co noc, a najlepiej niech nigdy nie będzie przebudzenia! Tak! Oto miała właśnie nadejść najwspanialsza, był tego pewien, chwila jego życia.

Drżąc z oczekiwania i szczęścia zrzucił pośpiesznie swoją śmieszną szatę i cisnął na podłogę wraz z amuletem. Rozebrał się do końca i stanął przed nią nagi, wstydząc się niedoskonałości swego ciała, choć niedawno był z niego przecież tak dumny. Wysportowana, smukła sylwetka i nieśmiałe zarysy młodzieńczych mięśni pod skórą, mokrą z napięcia, wraz z dość długimi, wilgotnymi od potu włosami opadającymi na kark, nadawały mu wyglądu młodego Apolla, a mimo to wstydził się stać przy istocie tak doskonale pięknej, że wręcz eterycznej.

- Chodź – kusiła Lilith, gładząc się po udach. Jej oczy zjadały go, pożerały. Pod jej spojrzeniem czuł się jeszcze bardziej nagi, niż był w rzeczywistości, był już jednak zbyt podniecony, aby mógł zmieszać go ten wzrok.

Wtedy włączył się jakiś alarm w jego umyśle. Mówił coś o ostrzeżeniach, o jakich wspominała książka, przestrzegał, wręcz zakazywał. Irytująco zawodził bezsensownymi uwagami o jakimś niebezpieczeństwie.

Jednak pożądanie jest rzeczą straszną.

„Jak coś tak pięknego może być złe?” – pomyślał niecierpliwie i zrobił krok do przodu, przekraczając koślawy pentagram wyrysowany kredą.

- Tak, chodź do mnie – mruczała Lilith swoim niezwykłym głosem. – Właśnie tak.

Położył się na pościeli obok niej. Zrobił to tak nieśmiało i delikatnie, jakby bał się, iż cudna istota obok rozwieje się jak mgła. Po chwili, długiej chwili, odważył się jej dotknąć.

Miała skórę gorącą, gładką i jedwabistą. Gładził ją, jakby chciał upewnić się co do jej realności. Nadal tam była. Czuł dłonią, jak unosi się jej brzuch, słyszał oddech. Była istotą z krwi i kości.

Uniosła głowę. Spojrzała mu w oczy. Ona pewna, wyzywająca i pełna namiętności. On drżący z niedowierzania, spłoszony, ogłupiony szczęściem. W tym spojrzeniu przekazała mu gorąco, siłę i pragnienie. Oboje byli spragnieni. Ona przyjemności i rozkoszy, a on... także przyjemności, lecz też czegoś więcej. Miłości? Miłości tej boskiej kobiety, która była demonem? Tego pożądał, poza jej ciałem?

Przybliżyła swoje usta do jego. Zwarli się w pocałunku. Gorącym pocałunku, smakującym obietnicą. Ich języki objęły się, szorstkie, rozpalone. Całowali się długo.

- Chodź. Chcę cię – wyszeptała mu w ucho ciepłym, mokrym powietrzem.

Usłuchał.

Na swoim własnym łóżku, wśród czterech płonących świec, wewnątrz wyrysowanego kredą, niekształtnego pentagramu, w pełnym półmroku i zapachu podniecenia pokoju, zaczął się kochać z najwspanialszą istotą na świecie. Z demonem w anielskim ciele.

Ich ciała, mokre, gorące, oddały się szaleńczemu tańcowi instynktu i pożądania. Rozsądek ustąpił zwierzęcym namiętnościom. Rytmiczne oddechy zmieniły się w niekontrolowane, spazmatyczne zaczerpnięcia powietrza, westchnienia i jęki.

To nie był jego pierwszy raz. A właściwie był, gdyż w porównaniu z tym, co przeżywał teraz, jego wcześniejsze doświadczenia stanowiły próby ogrzewania się przy zapałce. Teraz zaś stał pośród buzujących płomieni, i płonął wraz z nimi.

I nie wiedział nawet, jak trafne to porównanie.

Żaden język nie stworzył słów, które oddałyby jego odczucia. Niby nie robił nic szczególnego, nic zbytnio niezwykłego w każdym razie, a jednak z każdym swym ruchem, z każdym poruszeniem jej bioder, doznawał rozkoszy tak intensywnej i upojnej, że będącej właściwie bólem. Nie, to nie była rzecz, na jaką mógł być przygotowany zwykły ludzki organizm. Wszedł na teren przyjemności zakazanych, dostępnych jedynie nadludzkim istotom. I rzeczywiście czuł się jak w raju.

Płakał ze szczęścia. Łzy mieszały się z potem i przylgiwały do ich ciał, tańczących obłędnie na białej pościeli. Czemu każdy człowiek nie może tego robić? Czemu ten raj, ten kawałek wiecznego szczęścia w postaci piękna, jest dostępny jedynie nielicznym? O ileż świat byłby wspanialszy! O ileż bardziej warty życia! Uświadomił sobie, że wszystkie jego dotychczasowe doświadczenia, wszystko, co kiedykolwiek poznał i czego zasmakował, było mdłe, blade i nudne. Czuł się jak motyl, który, spędziwszy życie w słoiku, został wypuszczony na cudną, kwiecistą łąkę.

Ich biodra łączyły się i rozłączały. Powoli. Oboje pragnęli rozkoszować się tymi chwilami. Pragnęli, by trwały jak najdłużej. Ach, dlaczego to musiało mieć swój koniec?! Trawił ich wspólny ogień. Dyszeli ciężko, dmuchając sobie w twarze gorącym powietrzem. Krzyczeli. Zamknął oczy.

Wybuch, jaki nadszedł chwilę potem, przyćmił wszystko. To było białe, rozżarzone światło, które opadło na niego jak śnieg i przeniknęło na wylot, każdą najdrobniejszą komórkę napełniając ekstazą. Świat nie istniał, istniała tylko ta intensywna, oślepiająca biel, i przyjemność, która pozbawiała tchu. Czy w ogóle mogło istnieć takie uczucie? Jak to możliwe, jak można czuć coś takiego? Wszystko inne, jakiekolwiek inne doznania, które kiedyś nazywał przyjemnościami i rozkoszą, były nic nie warte przy tym orgazmie bogów. Jego ciało poddało się całkowicie temu stanowi. Mięśnie napinały się i rozkurczały bez udziału woli. Trząsł się jak w febrze.

Opadł obok niej, cały czas drżąc konwulsyjnie. Opanowała go niewymowna błogość. Świat był piękny. Życie było piękne. Kochał wszystko i wszystkich. Czuł się teraz o wiele bardziej bogatszy. Starszy. O sobie samym sprzed kilkudziesięciu minut myślał jak o dziecku.

Wszystko jednak ma swą cenę.

Lilith, rozpalona i drapieżna, z nienasyconym ogniem w oczach, przysunęła się do jego ucha, i wyszeptała czule:

- Teraz pójdziesz ze mną. Odejdziemy razem. Nie martw się – odgarnęła mu mokre włosy z czoła i pocałowała w usta. Oddychał ciężko, leżąc bezwładnie obok niej, z przymkniętymi oczami. – Będziemy robić rzeczy, o jakich nikt nie śmie śnić. Trafisz do raju, przy którym niebiosa są piaskownicą – szeptała dalej, gładząc go po policzku.

Uśmiechnął się. Półświadomie.

I odeszli.