Oberża pod Rozbrykanym Ogrem

Baśniowe Gawędy - "The RPG Story III"

Osada 'Pazur Behemota' > Baśniowe Gawędy > The RPG Story III
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Fergard

Fergard

21.09.2008
Post ID: 34280

A raczej rozbili osłonę złożoną z pomniejszych demonów. Alastor miewał różnorodne pomysły, zazwyczaj także nie oszczędzał swoich ludzi. Chwilę potem, gdy mięso armatnie zasłało pole bitwy, Alastor dał znak do ataku. Był wielkim, ogromnym demonem. Nagą głowę, przypominającą czaszkę rozsadzało okrucieństwo i entuzjazm. Wielkie zębiska wystawały z paszczy demona. Uniósł on swoje pazurzaste łapy, po czym ryknął z całych sił. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania ibn Fallada: Mur obrócił się w proch, a razem z nim wszystko, co na nim stało. Alastor machnął lewą ręką. Jego upiorne legiony ruszyły pełną parą. Wystrzeliły strzelby czaszek, szły w ruch topory katów, a nawet wybuchały w samobójczych atakach dziwadła. Ściana tarcz templariuszy za nic miała ostrzał nieumarłych i śmiało parła przed siebie, osłaniając inne oddziały. Wojska ibn Fallada zaczęły się cofać. Przez luki w ścianie wydostali się anieli piekieł, rycząc z chorej uciechy na całe gardło. Szturm był dla nieumarłych kompletnym zaskoczeniem. Anieli miażdżyli pałkami czaszki szkieletów i wysadzali z rakietnic szeregi zombich. Walka przybrała obrót niekorzystny dla ibn Fallada...

Tymczasem sam ibn Fallad pogrążył się w niewesołych rozmyślaniach, odsyłając do walki Molucco, Seymoura i Balora. Alastor zaatakował znienacka. Nic nie też na to, że weźmie ze sobą tak różnorodne oddziały. Każda armia była pod dowództwem innego generała piekieł, były też jednostki należące do samego Lucyfera, np. czaszki. Po jego śmierci ta elita rozproszyła się po Czyśccu, zabijając słabsze demony. " Jak udało mu się ich wszystkich zgromadzić i zdyscyplinować?", pomyślał ponuro ibn Fallad. Wyjął swój miecz i przygotował się do walki...

Tymczasem Molucco, Seymour i Balor gromadzili do kupy szeregi ibn Fallada. Mimo ich usilnych starań, nieumarli okazywali bardzo ludzki lęk i po prostu uciekali w popłochu. "Jakbym był marnym szkieletem, też bym uciekał...", pomyślał kwaśno Molucco. W końcu jednak udało im się pozbierać elitę i uformować szyk. Molucco wrzasnął do nich, niczym generał jakiejś armii:
- Jesteście gotowi oddać życie za swojego miłościwego króla? - Nieumarli zakrzyknęli ochoczo. - Jesteście gotowi oddać życie za swój dom? - Nieumarli zakrzyknęli po raz drugi. - Jesteście gotowi do walki z tym czymś?! - Elf wskazał na odległego Alastora, dowodzącego armią. Nieumarli zakrzyknęli trzeci raz. - Więc do ataku! Za ibn Fallada!!! - Niewielka grupka nieumarłych rzuciła się naprzeciw ogromnej hordzie Alastora. Z przodu biegł Balor, wymachując swoim mieczem na prawo i lewo. Tuż za nim biegł Molucco ze swoim mieczem. Jedynie Seymour chwilę się poprzyglądał, po czym pośpiesznie udał się w zupełnie innym kierunku: Do sali, w której trzymany był Grzech...

Hellscream

Hellscream

23.09.2008
Post ID: 34313

Aries trafił w jakiegoś humanoida. Był to wysoki, niemłody już osobnik. Ubrany był w bury mundur oficerski. Do pasa miał przytroczony miecz i pistolet skałkowy. Miał worki pod oczami, smutny wyraz twarzy i brązowo - siwe włosy związane w kucyk. Mocno wyłysiał. Nosił idealnie okrągłe okulary. Nosił soulpatch - zarost na dolnej wardze. Ogólnie można go było uważać za wcale przystojnego. Po zderzeniu z Ariesem strzepnął wierzchem dłoni wierzch munduru.
- Na przyszłość solennie i z dobrego serca radzę uważać - powiedział chłodno.
- Proszę proszę...powrót syna marnotrawnego - zagwizdał zdumiony Genn. Osobnik wytrzeszczył oczy zza okularów - je go źrenice były pionowo gadzie, tak jak u Ariesa.
- Ojciec? - odpowiedział zdziwiony. Wprawił tym drużynę w konsternację.
- Ojciec? - zapytał z krzywym uśmiechem Chen.
- Ano. Wasyl Smokokrwisty, mój przybrany syn - westchnął Genn Szara Grzywa i wskazał ręką na przybysza. Teraz to on wprawił drużynę w konsternację.
- Smoko...krwisty? - wydusił Aries.
- Kochany prapradziadek - westchnął Wasyl. Podszedł do Genna i uściskali się nawzajem.
- Więc powiedz mi, Wasylu, co tu do cholery robisz? - rzekł Genn.
- Pracuję, jak zawsze - powiedział.
- Hmpf. A czy ty nie jesteś aby najemnikiem i domorosłym zabójca potworów? - spytał znów Genn.
- Pomyślmy...to jest pustynia w zimnym klimacie. Bardzo zimnym. Co może tu być? - spytał z dziwną miną Wasyl.
- Poza fauną spotykaną wszędzie? Nie mam pojęcia - powiedział Genn, marszcząc brwi.
- Remorhazy - mruknął Szrama.
- Remorhazy? Czy ty aby nie łyknąłeś za dużo? - spytał z niedowierzeniem Aries.
- To się okaże...Mają leże w tych jaskiniach - powiedział Wasyl z błyskiem w oku. - Niemniej, wyjaśnicie mi ekstraordynaryjne powody waszej bytności w miejscu owym, jakim są te ruiny? - spytał smokorwisty.
- Nie udało mi się wyplenić tego cholernego krasomówstwa - warknął Genn.
- Spokojnie...Szukamy tu pewnego...przedmiotu - powiedziała wymijająco Foida.
- To tak ja ci drudzy - parsknął Wasyl.
- Jacy drudzy?! - krzyknęła Foida.
- Złamany z szurikenami. Jakiś dziwny, ciemny stwór o anamorficznym kształcie. I dziwnie ubrany Sajkis - wyliczył smokokrwisty.
- Gondar! Darchrow! Zlikk! - wrzasnął Silas Brimstone.
- Co? - spytał Fergard.
- Nieważne! Za mną! - wrzasnął gremlin i pobiegł w stronę z której przyszedł Wasyl. Drużyna pobiegła za nim. Smokokrwisty westchnął, jeszcze raz otrzepał mundur i poszedł szparkim krokiem za awanturnikami.

*


*

Tymczasem, na wyspie ibn Fallada...
Molucco i Balor walczyli zaciekle. Seymour gdzieś zniknął, tchórz...
Żołnierze ibn Fallada byli trochę silniejsi od demonów, ale tych ostatnich były całe legiony. Kościani kawalerzyści wbijali się niczym puginał w szeregi czaszek, siekąc, kłując i zabijając. Czaszki huczały strzelbami, roztrzaskując kolejnych kawalerzystów. Szkieletowi alchemicy miotali toksyczne bomby, zatruwając opancerzonych templariuszy. Zombie nacierały kupą, blokując anieli piekieł. Pośród tych ostatnich zwinnie jak cienie przemykały zabójcze upiory, eliminując wrogów. Kaci jako jedyni nie dali się okrążyć - szli równo, ławą, kładąc pokotem kolejne szkielety. Walka zdawała się nie mieć końca...
Alastor miotał zaklęciami, Balor podnosił kolejnych wojowników do walki, Molucco szalał ze swym ostrzem. Seymour gdzieś przepadł, tchórz...

Seymour doszedł do "stadniny" Grzechu. Zajrzał do środka. Stwór leżał na prawym boku, oddychając ciężko. Wydawał się bardzo zmęczony. Seymour wszedł do pomieszczenia.
- Czego chcesz? - spytał stwór telepatycznie.
- Przegrywamy. Ibn Fallad potrzebuje twojej pomocy - rzekł z naciskiem niebiesko włosy.
- Kim żeś jest bym ci wierzył, dziwny ludziku? - sapnął telepatycznie Grzech.
- Guado. Seymour Guado - rzekł mag z dumą.
- Ach...Animo się nie sprawuje, co? - zaśmiał się Grzech.
- Animo nie podoła - stwierdził krótko Seymour.
- Doprawdy? No cóż...w ostateczności...tak, zaraz pójdę - mruknął stwór.
Seymour czekał cierpliwie. Po paru chwilach chrząknął. Grzech otworzył kilka oczu.
- Chwila to pojęcie względne! Idź walczyć! - warknął telepatycznie. Seymour skłonił się i odszedł. Grzech leżał dalej...

*


*

Tymczasem drużyna szła poprzez ruiny w poszukiwaniu miecza. Szli, mijając kilka pułapek i zabijając parę słabszym potworów. Aż w końcu weszli w załom tunelu...Aries ponownie zaliczył stłuczkę - tym razem ze znanym już Złamanym - Gondarem. Wszyscy srodze się zdziwili widząc łowcę nagród, a jeszcze bardziej zdumieli się - i przerazili - na widok Darchrowa. Za którym to stała dziwna, mrówkowata istota w czarnym ubiorze...

Fergard

Fergard

11.10.2008
Post ID: 34963

- Eee... Dzień dobry? - Zagaił nieśmiało Chen. Darchrow zlustrował drużynę wzrokiem, po czym mruknął:
- Macie szczęście, że nie mam już żadnego długu wobec Zanthosa... Inaczej rozszarpałbym was na kawałki. - Pandaren lekko drgnął. Tymczasem Brimstone gadał z Gondarem i dziwacznym mrówkoludkiem przyciszonym głosem:
- Zlikk, po jaką cholerę potrzebny ci ten miecz?
- Silasie, to kwestia obowiązku wobec Starożytnych. Naszych przełożonych bardzo interesuje potęga zawarta w całej Zbroi.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że...
- Tak, drogi Brimstonie: Aktualnie dwie inne grupy poszukiwawcze rozglądają się za Hełmem i Napierśnikiem Andurmana. Nie interesuje nas jakiś nieumarły król. Działamy w słusznym celu wzmocnienia potęgi Starożytnych.
- I nie zawahamy się walczyć o swoje. - Dodał Gondar.
- Przecież ty jesteś najemnikiem! - Warknął Brimstone cicho. - Ciebie nie interesują kwestie moralne czy etyczne, tylko pieniądze!
- A Starożytni płacą hojnie. - Odparł Złamany spokojnie. Silas zaklął w duchu: Nie mają szans z samym Darchrowem, a wspierają go jeszcze Gondar i Zlikk. Co by tu wymyśleć...
- Brimstone! - Wrzasnął Zlikk. - Ty mnie w ogóle słuchasz?! - Gremlin wyrwał się z odrętwienia. - Nasza propozycja jest taka: Zrobicie co chcecie z Mieczem, ale po primo: Reszta zbroi jest nasza, po secundo: Miecz ma znaleźć się w gablotce na trofea Wywiadu po skończonej robocie. Do you understand? - Zakończył po elficku Sajikis.
- W ogóle nie rozumiecie, że nie możemy tracić czasu na jakieś dygresje? - Zapytał spod ściany Fergard. - To nie czas na gierki. Ibn Fallad rośnie w siłę z każdą minutą, ma po swojej stronie Grzech, Mercilessa, kilku potężnych wojowników, całą armię truposzy, a wy twierdzicie, że WASZE dobro jest teraz najważniejsze? Wiecie, co wam powiem? Potężna część Wywiadu to skorumpowane gryzipiórki, które dbają tylko o swoje posady. Nie licząc Brimstona, Wywiad to jedna wielka mistyfikacja i przykrywka dla gangsterskiej organizacji! - Dla podkreślenia swoich słów błyskawicznym ruchem wyciągnął jeden z mieczy i uderzył nim o ścianę z taką mocą, że ta obróciła się w proch. Cała drużyna i najemnicy zamarli ze zdumienia. Wszyscy znali siłę Wywaidu i Starożytnych i takie odważne słowa były raczej nietolerowane. Zlikk jako pierwszy otrząsnął się z szoku. Wydarł się na cały głos:
- Co ty sobie wyobrażasz, śmieciu?! Obrażać Wywiad pod moim nosem?! Pod MOIM nosem?! Brimstone! Strzelaj! - Gremlin odruchowo wyjął swoje SMG, ale zawahał się. Bądź co bądź, ale Fergard był jego przyjacielem...
- Na co czekasz?! Zastrzel go! - Zlikk dalej darł się na całe gardło. Silas jednak powoli opuścił broń.
- Odmawiam wykonania rozkazu. - Zebrani usłyszeli tylko gardłowe pochrząkiwanie Zlikka, który ze wściekłością wycelował ze swojej broni w Fergarda. Błysnęło...

Przed Zlikkiem stał Daeva. Bębnił palcami po kolumnie, rozbawiony.
- I co powiesz teraz? - Mrówkolud chrząknął, po czym skinął na Darchrowa. Ten wykonał kilka gestów i znikąd pojawił się portal. Gondar bez słowa skierował się w jego kierunku. Za nim udał się Darchrow, a na końcu Zlikk. Sajikis obrócił się jeszcze w połowie drogi i wrzasnął do Brimstona:
- Brimstone, jesteś skończony! Dopilnuję tego! - Portal zniknął. Drużyna wciąż była zamurowana. Pierwszy odezwał się radośnie Augustus:
- Teraz możemy być jak prawdziwi bracia: Dwaj terroryści i... - Nie skończył, bo Silas bez słowa wycelował w niego SMG i wystrzelił, dudniąc kulami tuż nad głową gremlina. Augustus momentalnie umilkł.
- Ładnie żeś to rozegrał. - Odezwał się kwaśno Hellscream. - Wyrósł nam właśnie nowy, potężny wróg.
- Daj spokój. - Demon był wyjątkowo spokojny. - Dajemy sobie radę z ibn Falladem, to damy sobie radę z tymi gryzipiórkami. - Drużyna wymieniła spojrzenia. Jasne było, że tak sobie szybko rady nie dadzą...
- Uwaga! - Wrzasnęła bez ostrzeżenia Foida, ale było za późno. Ogromna kula kolców przebiła się przez ścianę niczym przez kartkę papieru, trzeszcząc głośno. Była bardzo precyzyjna, wystarczy powiedzieć, że okaleczyła ramię Genna, zeszpeciła twarz Ericka i skierowała się ku nowemu celowi: Ku Kasquitowi.
- Kasquit, uważaj! - Wrzasnął Deek. Było jendak za późno. Kula kolców zderzyła się z zaskoczonym skavenem, masakrując bezbronne ciało. Kasquit jakimś cudem wydostał się spod kuli i na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku... Ale po dłuższym przyjrzeniu się było widać, że jest przepołowiony na pół, ze zmiażdżoną lewą ręką i poharataną i okrwawioną twarzą. Na tej twarzy było widać zaskoczenie i paniczny strach... A potem wszystko zamieniło się w krwawą kępę futra.
- Kasquit! - Wrzasnął Deek z łzami w oczach, po czym rzucił się w kierunku zwłok. Aries i Szrama złapali go w ostatniej chwili, bo by szaleniec rzucił się na spotkanie śmierci. Koszmar i Siegfried zamachnęli się swoimi mieczami jednocześnie, przepoławiając dwie kolumny podtrzymujące sufit. Od stropu zaczęły odpadać kawały kamienia. Drużyna rzuciła się w stronę korytarza, jedynie Deek szarpał się z Ariesem i Szramą, usiłując się wyrwać. Udało mu się. Rzucił się w kierunku potwora, trzymając kurczowo noże.
- Uciekaj! - Wrzasnął Szrama do Ariesa. - Zajmę się tym. - Ćwierćsmok wycofał się do reszty. Tymczasem gnoll złapał Deeka za ogon i z niebywałą siłą zakręcił nim młynek i rzucił w kierunku wyjścia. Dokładnie w momencie, kiedy walący się strop pogrzebał Szramę.

Deek wpadł na Ariesa. Genn przepchał się przed nich.
- Szrama! Braciszku!!! - Gnoll zaczął łapać za kawałki gruzu i odkopywać być może żyjącego Szramę. Zamiast Szramy odkopali owego potwora, co zmasakrował Kasquita. A raczej jego łeb, dyszący ciężko. Błękitna skóra, kolce na głowie i smoczy pysk mogły znaczyć tylko jedno.
- Czy to jest... - Zaczął z niedowierzaniem Kardel.
- Tak. To behir. - Zakończył Grom z grobową miną. - Ale nigdy nie widziałem behira, który dysponowałby... - Ork nie skończył, bo Deek odepchnął go i zatopił nóż w pysku behira. Bestia wzdrygnęła się, po czym wydała ostatnie tchnienie w swym życiu. Skaven wciąż trzymał nóż w pysku stwora. Z oczu leciały mu łzy.
- To... za Kasquita. - Wykrztusił z siebie Deek, po czym wyciągnął nóż z pyska stwora.
- Jak w ogóle zwykły behir może dysponować TAKĄ mocą? - Zapytał z niedowierzaniem Chen.
- A kto powiedział, że to zwykły behir? - Odpowiedział pytaniem na pytanie Daeva. Ujął w dłoń pysk behira, po czym obejrzał go dokładnie. Po krótkiej chwili rzucił okiem na jeden z kolców na głowie behira. Były na nim wyraźnie wymalowane smocza czaszka i skrzyżowana różdżka z mieczem.
- Proszę, proszę. - Parsknął wzgardliwie demon, po czym skinął na Foidę. Ta rzuciła na behira okiem, po czym wytrzeszczyła oczy. - Nasz pseudonieśmiertelny, jak widać dysponuje większą mocą niż myśleliśmy. Albo znów ma po swojej stronie Zanthosa...
- A co oznacza ten drugi emblemat? - Foida pokazała Daevie znak na drugim kolcu behira: Czarne serce przekreślone dwoma czerwonymi liniami.
- O nie... - Mruknął Daeva z niedowierzaniem i przestrachem na raz.
- Co być? - Chrypnął Camper.
- To jest emblemat Okrutników... W elfickim brzmi to "Heartless"... - Grom zaklął pod nosem. Widać, że miał do czynienia z Okrutnikami. - Jeżeli ibn Fallad ma po swojej stronie te wynaturzenia, to jest gorzej niż sądziliśmy... - Zapadła głucha cisza, którą po chwili przerwał Genn:
- A co ze Szramą?! - Dostał odpowiedź na pytanie szybciej, niżby chciał. Ze skał wychynął cień, który uformował się w dokładną replikę Szramy. Różnice były dwie: Cień był przeraźliwie czarny, a jego żółte oczy mieniły się dzikim blaskiem.
- A więc w końcu musieliśmy się ujawnić... - Odezwał się cień, sycząc cicho. - Ale to nic. Tak, współpracujemy z ibn Falladem. Jesteśmy zadowoleni...
- Co zrobiłeś mojemu bratu?! - Warknął Genn, chwytając za swój młot.
- Ach, głupiutki gnollu... Co ja mu zrobiłem? Udoskonaliłem go. Jest teraz silniejszy niż wcześniej. Jest mu z nami na pewno lepiej niż z wami, nędznymi śmiertelnikami. Po za tym teraz może służyć lepszej sprawie: Kiedy już ibn Fallad posiądzie moc Zbroi Andurmana, da nam to, czego chcemy: Siedem czystych, najczystszych serc. Co niektóre powinny być wam znane... Dobrze mówię, obrońco Ciężkiej Duszy? - Siegfried zorientował się, że to o niego chodzi, po czym szybko skojarzył fakty i szepnął:
- Cassandra...
- Widzę, że znasz jedno z najczystszych serc. Jaka szkoda, że my, Okrutnicy... Pogrzebiemy wasze marzenia na to, o czym marzycie... Miłość... Co to za błahostka, miłość... Rodzina? Chyba się zaraz rozpłaczę... Szczęście? To pojęcie względne... W każdym razie nigdy jej już nie zobaczysz. A wszystko w imię lepszego dobra. Pomyśl, jakie to wspaniałe... - Siegfried położył dłoń na piersi, gdzie spoczywał jego pierścionek zaręczynowy dla Cass... To nie może być prawda...
Siegfried upadł na kolana, drżąc... I ciągnąć za sobą Błękitnego Rycerza, który tylko rzucił przekleństwem i upadł ciężko na posadzkę. Cień zwrócił się jeszcze raz do Genna:
- Chcesz odzyskać swojego brata? To przynieś nam Miecz, Napierśnik i Hełm. Pośpiesz się, albo dostaniesz go... wykręconego na lewą stronę. - Cień roześmiał się szyderczo i rozpłynął się w powietrzu, zostawiając drużynę z jej przemyśleniami...

Mecku

Mecku

12.10.2008
Post ID: 35001

Nieoczekiwanie, nieptrzytomny przez parę dni wędrowiec otworzył jedną, a za chwilę drugą powiekę. Zupełnie nie kojarzył faktów. Uraz głowy, po starciu z wampirem wciąż wyglądał nieciekawie, jednak kilkudniowy zarost zamaskował ranę. Ktoś z drużyny, nerwowo krzątając się po światyni zauważył, że nieświadomy do tej pory mężczyzna zaczął dawać oznaki życia. Był to jedynie jakiś niemrawy bełkot.

- On żyje!

Wszyscy doskoczyli do wciąż leżącego wędrowca.

- Kim jesteś?! I dlaczego zaatakowałeś naszego towarzysza? Mów!
- Eeuue... Kim Ty jesteś? Kim ja jestem?

- Wygląda na to, że coś mu się w głowie poprzestawiało. Wiesz wogóle jak masz na imię? Co robiłeś na pustyni? - zapytał ktoś.

- Mmm... Nie.

- Amnezja. - Wszyscy jednogłośnie orzekli diagnozę dla półelfa.

- Wstawaj. Pociągnij sobie z tego swojego bukłaczka, może coś Ci się przypomni. Zabieraj swoje manele, będziesz szedł z nami.

Drużyna była ucieszona przede wszystkim z tego, że ubyło jej ciężaru nieprzytomnego mężczyzny. Mimo tego wszyscy byli niepewni obecnością nieznanego przybysza.

Fergard

Fergard

14.10.2008
Post ID: 35071

W drużynie zostało zorganizowane zebranie w kwestii nieznajomego. Pierwszy zabrał głos Fergard:
- Nic o nim nie wiemy, tak?
- Wiemy tylko, że zdzielił Vokiala buzdyganem po głowie. - Dodał Deek, wciąż jeszcze roztrzęsiony.
- Myślicie, że to może być kolejny szpieg? - Zasugerował Chen.
- Jaki szpieg by tak wpadł? - Odparł Aries. - To przecież czysta amatorszczyzna.
- Przecież on nic nie pamięta! - Wtrącił się Silas. - Równie dobrze moglibyśmy wziąść ze sobą worek na kartofle.
- W razie czego mógłby nas choć trochę wesprzeć. - Odparł Augustus. Silas tylko warknął coś niewyraźnie. Do rozmowy wszedł Grom:
- Sugeruję, by odstawić go w jakiejś najbliższej osadzie.
- Jesteśmy w sercu pustyni! - Sprzeciwił się Kardel.
- Może po prostu ktoś odprowadzi go kawałek... - Zasugerował nieśmiało Erick.
- Niby kto? Ja się na to nie piszę. - Odparł krasnoludzki samuraj.
- A ubijanie? - Wychrypiał Camper.
- Hmmm... To byłby nawet niezły pomysł. - Mruknął Koszmar pod nosem. - Dusze tutejszych zwierząt są strasznie mało sycące...
- Nic z tego! Nikt tu nie będzie nikogo zabijał! - Wtrąciła się Foida.
- A ty, co sądzisz, ojcze? - Zapytał Wasyl zamyślonego Genna. - Ojcze? - Hellscream położył rękę na ramieniu Wasyla, po czym pokiwał głową przecząco.
- A co z tobą, pięknisiu? - Warknął Koszmar do Siegfrieda. Ten tylko podniósł miecz, po czym bez ostrzeżenia... Zamachnął się na Błękitnego Rycerza. W czerwonym oku maszkary pojawiło się przerażenie. Nie wiedzieć czemu, miecz zatrzymał się w powietrzu. Koszmar ośmielił się ruszyć i spojrzeć na Siegfrieda. Ten oddychał nienaturalnie ciężko i miał przekrwione oczy. Znikąd na posadzce pojawiło się kilka kropel krwi, po czym zebrani usłyszeli cichy jęk i odgłos świadczący o tym, że KTOŚ osunął się na podłogę. Po chwili w miejscu, gdzie Siegfried wycelował, pojawił się młody gnoll, leżący na posadzce i oddychający ciężko. Genn rzucił na niego okiem. Młodzieniaszek, który nie był jeszcze dorosły. Wilczy Lord westchnął, wiedząc, co może czekać młodego zdrajcę. Inni tu zgromadzeni byli nie mniej zdziwieni, widząc gnolla. Hells nawet zagadał do niego, ale ten tylko pokręcił głową przecząco.

Tymczasem w Siegfriedzie drzemała ukryta furia i wściekłość. Wycelował swoim mieczem w skroń i szepnął:
- Kim jesteś? - Gnoll pokręcił głową przecząco. Było jasne, że nie chce mówić. - Zapytam raz jeszcze: Kim jesteś? - Gnoll milczał. Siegfried przysunął ostrze miecza bliżej skroni szpiega, po czym zapytał:
- Przysłał cię ibn Fallad? - Gnoll milczał, z pyska popłynęła strużka krwi. - Milczysz, co? Nie będę powtarzał, więc posłuchaj uważnie: Zapytam cię ostatni raz: Kim jesteś i dla kogo pracujesz? - Gnoll wciąż milczał. Siegfried odsunął się, zadumany. W międzyczasie Genn zagadał do niego:
- Jak się nazywasz? - Młody gnoll pokazał na swoje gardło, że nie umie mówić. - Niemowa? Hmmm... Sprzymierzyłeś się z ibn Falladem? - Gnoll przytaknął, ale zrobił to tak niechętnie, jakby się czegoś wstydził. - Dlaczego? - Gnoll złapał za leżący w pobliżu patyk, po czym nakreślił Gennowi sytuację. Wilczy Lord rzucił okiem na rysunek, po czym cicho westchnął. Według tego, co narysował mu ten młodzieniaszek ibn Fallad porwał jego ukochaną i postawił ultimatum: Jeżeli chce ją zobaczyć, musi szpiegować drużynę Genna i przynosić informacje z pierwszej ręki. "Jak ja nie lubię historii o miłości...", pomyślał Genn znużony. Zapytał młodego gnolla:
- Długo nas szpiegujesz? - Gnoll podliczył na palcach trzy dni. - Zobaczysz, jeszcze ujrzysz swoją ukochaną. Dopilnuję tego. - Na twarzy gnolla wykwitł smutny uśmiech. Wtedy jednak Siegfried się odwrócił...

I bez ostrzeżenia wpakował gnollowi żelastwo do gardła. Z gardła młodzieniaszka chlusnęła krew, po czym zwalił się on na ziemię z westchnięciem. Siegfried teraz wycelował miecz w Genna i warknął:
- Wiedziałem, że nie mogę ci ufać. Od razu zauważyłem, że spoufalasz się z tym szpiegiem. Nie miałem jednak na to dowodów. Teraz wszystko jasne! Jesteś kolejnym szpiegem na usługach ibn Fallada i tych cholernych cieni! Gotuj się na... - Nie skończył jednak, bo Koszmar szarpnął łańcuchem dusz i rycerz zwalił się ciężko na ziemię. Teraz to Genn wycelował swoim młotem w Siegfrieda i warknął:
- Stoimy po tej samej stronie, głupcze! Ten chłopak musiał nas szpiegować, bo gdyby tego nie zrobił, to nigdy nie zobaczyłby swojej ukochanej. Obiecałem mu, że się zobaczą za życia. A przez twoją złość zawiodłem go podwójnie... - Gnoll warknął, a prawie, że zawył. Nagle jednak do rozmowy włączył się Koszmar:
- No, wszystko fajnie, pięknie, ale nie możesz go zabić. Jesteśmy związani łańcuchem dusz...
- Nie? No to ci coś pokażę. - Odwarknął Genn, po czym złapał za łańcuch dwoma rękami i... rozerwał go na pół. Foida wydała z siebie ciche westchnięcie. Grom, Silas i kompania Brimstona wytrzeszczyli oczy. Chen zamrugał gwałtownie. Fergard, Aries i Erick cofnęli się o krok, zdumieni siłą Genna. Wasyl wciągnął powietrze... Wszyscy byli zszokowani...

Tymczasem obserwujący z daleka Cienisty Szrama zadumał się.
- Jak widać, jest potężny. Hmmm... Wątpię, żeby nas posłuchał w kwestii zbierania elementów zbroi.
- Przecież wie, że trzymamy w zastawie jego brata, poza tym... Chyba dochodzi do rozpadu grupy... - Odezwał się jeden z Okrutników, stojący kawałek za Szramą. Był to Heartless podobny nieco do Daevy, tyle, że bardziej cienisty... W ręku trzymał lazurowy miecz, a jego żółte oczy w przeciwieństwie do większości Heartlessów dawały oznaki inteligencji, a nie instynktu. Był to Nietykalny. Jeden z najpotężniejszych Heartlessów.
- Tak, masz rację. - Odparł cicho "Szrama". - Nasz rycerzyk chyba się załamał. - Okrutnik zachichotał szyderczo. - Nie wiem, po co ibn Falladowi te świecidełka... Nigdy nie zrozumiem śmiertelników... Przecież, gdy tylko dostaniemy siedem najczystszych serc, nie będzie równych naszej potędze... - Cień zachichotał po raz drugi. - To kwestia czasu... - Nagle w siedzibie Heartlessów pojawiło się jasne, ostre światło. Co pomniejsze Heartlessy pochowały się po kątach, a te potężniejsze otoczyły się ciemnością na zawołanie. "Czyżby ibn Fallad miał kłopoty?", pomyślał Nietykalny. Po chwili rozległ się głos Molucca:
- Potrzebujemy waszej pomocy, zostaliśmy napadnięci przez Alastora. Długo już tak nie wytrzymamy... - Rozległ się odgłos świadczący o tym, że elf przeciął na pół kilka demonów. - Szybciej! - Ostre światło zniknęło. Nietykalny rzucił okiem na "Szramę". Ten tylko mruknął:
- Weź ze sobą batalion Żołnierzy, z 30 Powietrznych Żołnierzy, 100 Bandytów, 3 Statki Bojowe. Możesz jeszcze wziąść kilka Wiwern. Gdyby ci nie szło, podeślę ci Behemota. - Nietykalny zasalutował i rozpłynął się w chmurze dymu. "Szrama" podszedł do okna. "To kwestia czasu...", pomyślał, po czym roześmiał się szyderczo po raz trzeci...

Tymczasem w Świątyni Siegfried został sam kontra wszyscy. Genn z ponurą miną gromadził zwolenników, nawet Koszmar przeszedł na jego stronę. W końcu Genn odezwał się:
- Zostałeś sam. Co powiesz teraz? - Rycerzowi zabrakło słów. Machnął tylko ręką i odwrócił się w stronę wyjścia. Rzucił jeszcze przez ramię:
- Jeszcze się spotkamy. Gwarantuję. - Po czym przeszedł przez korytarz i zniknął im z oczu...

Hellscream

Hellscream

14.10.2008
Post ID: 35075

Siegfried szedł korytarzem pogrążony w smutku...

Nieznajomy wciąż nie mógł nic sobie przypomnieć. Wszyscy zachowali ciszę. Po dłuższej chwili przerwała ją Foida.
- Więc...może chodźmy po ten miecz? - zagadnęła nieśmiało.
- Taak...to najlepsze co możemy zrobić. - mruknął Genn. Wszyscy byli zdziwieni.
- Nie chcesz ratować swojego brata? - zdziwił się Grommash.
- Wierzycie w obietnice tych całych Okrutników? - spytał z przekąsem. Nikt nic nie powiedział. Poszli korytarzem, w nadziei odnalezienia miecza...

Tymczasem, u Poskramiacza Bestii...

- Pomóż nam! - rzekł prawie błagalnie ibn Fallad. Zanthos spojrzał nań swymi żółtymi oczami.
- Tarcza - rzekł krótko.
- E...nie wiem nic o żadnej tarczy - wydukał ibn Fallad. Zanthos skrzywił się.
- Foch! - wrzasnął i miotnął w niego czerwonymi błyskawicami. Ibn Fallad zniknął prawie od razu, ale jego ubranie lekko zadymiło...

Żniwiarz westchnął. Nie miał w swym wymiarze żadnych gości. Aż do teraz. Stał przed nim Mroczny Żniwiarz - niepokonany, nieśmiertelny demon, strażnik Otchłani i zbieracz dusz. Pewnie będzie chciał mu wcisnąć cyrograf...
- Czego chcesz, Mroczny? - spytał z rewerencją.
- A, tak wpadłem... - mruknął zza czarnego hełmu Mroczny. - Miałeś jakiś gości w Cicerone?
- Tylko 4. Zanthosa, Mordekaina, Mistrzynię i Andurmana. - wyliczył władca Cicerone.
- Mordekain? Andurman? Hm...dobre dusze! - zarechotał Mroczny.
- Po co ci to wiedzieć? - zagadnął przewodnik przez wymiary.
- Nie mam co robić...podpiszę parę cyrografów! - zarechotał znowu Mroczny i zniknął. Żniwiarz westchnął...

Ibn Fallad przyglądał się bitwie. Po pojawieniu się na polu bitwy Seymoura, Grzechu i Heartlessów szala zwycięstwa przechylała się na ich stronę. Nagle coś zabłysło pośrodku jego szeregów...i wielki demon ruszył w kierunku króla nieumarłych. Jego żołnierze uderzali w jego czarną zbroję, w jego wielkie cielsko, ale on po prostu szedł do przodu. Na ramieniu niósł wielki topór. Roztrącał szkielety potężnymi nogami. W końcu dotarł do pałacu ibn Fallada i podskoczył. Przebił się przez ścianę i stanął przed ibn Falladem. Wyjął jakiś papierek.
- Cyrograf? - zagadnął z uśmiechem i zarechotał.
- E... - mruknął ibn Fallad, spoglądając na swój miecz. Zrobił się czarny - czyli przeciwnika nie można było pokonać.
- Hm? - syknął demon, podsuwając mu natarczywie pismo.
- A co w zamian? - spytał ibn Fallad.
- Zniszczę wszystkie demony w okolicy. Poza mną. Okres wykonawczy cyrografu to 100 lat - uśmiechnął się demon. Ibn Fallad skrzywił się, ale podpisał. Demon zwinął cyrograf i zarechotał. Ruszył z toporem na demony. Na nic zdały się strzelby czaszek, na nic topory katów. Mrocznego Żniwiarza nie dało się powstrzymać...

Gdy Duncan Roscoe usłyszał o podwojeniu wszystkiego, wściekł się.
- CO?! Nie wierzycie w moje więzienie?! - zaryczał Roscoe.
- Wierzymy, ale.. - zaczął cienisty Szrama. Duncan mu przerwał.
- 10 000 strażników! Jedno wyjście, jedno wyjście! I tylko jeden więzień! - ryknął Roscoe.
- Dwóch - rzekł Szrama. Ten prawdziwy. Był trochę poobijany i nie miał swojego kostura. Ale trzymał się nieźle. - Z tym że ten pierwszy to Worgołak. Nie wiem jakim cudem go pojmaliście... - Szrama splunął krwią.
- Pan poinformowany! - parsknął Duncan. - Na dół z nim.
Poszli do opuszczanej windy. Szrama zobaczył czarnego gnolla, zakutego w coś na kształt mithrilowej skorupy. Jego ręce był przyczepione do dwóch zwisających w otchłani głazów. Szrama zobaczył identyczną skorupę. Po chwili ktoś uderzył go w w splot i gnoll stracił przytomność...
Gdy się obudził, tkwił już w skorupie. Worgołak zagadnął do niego.
- Uziemili każdy kawałek naszego futra, co? - zachichotał czarny gnoll.
- Ano... - odparł ze smutkiem Szrama.
- Czym się smucisz? - zapytał Worgołak.
- Boję się o Genna. Co on beze mnie zrobi? - oba gnolle zawyły se śmiechu.
- To kiedy pryskamy? - zapytał nagle Worgołak. Szrama uświadomił sobie, że czarny gnoll czekał tylko na towarzystwo. Gnoll wyprostował swoje adamantowe pazury i uśmiechnął się.
- Jak najszybciej! - odparł Stara Szrama.

Fergard

Fergard

14.10.2008
Post ID: 35082

Tymczasem, u ibn Fallada...

Alastor, gdy tylko zobaczył Mrocznego Żniwiarza, mruknął coś pod nosem i teleportował się z powrotem do piekła. Mroczny ryknął na znak wykonania zadania. Armie szkieletów ryknęły razem ze Żniwiarzem na znak zwycięstwa. Heartlessy bez słowa wtopiły się cień i zniknęły. Grzech zawrócił do swojego pomieszczenia. Balor i Seymour zaczęli się poklepywać po przyjacielsku. Jedynie ibn Fallad i Molucco nie przejawiali jakiegokolwiek entuzjazmu. Nikt wśród radujących się obrońców nie zauważył samotnej czaszki, która bez słowa wycelowała w tył głowy Molucca. Strzelała z 10 metrów... Nie mogła chybić. Chmura śrutu wbiła się w głowę elfa, jak młotek wbija gwóźdź. Molucco osunął się na ziemię, kaszląc krwią. Kolejny strzał rozłożył elfa na ziemi, a ostatni rozsmarował jego głowę po piachu. Czaszka nakreśliła kilka gestów i rozpłynęła się w powietrzu. W tym samym czasie świętujący Balor potknął się o zwłoki Molucco. "O jasny gwint...", pomyślał przerażony. Klepnął w ramię Seymoura i pokazał mu elfa. Guado zazgrzytał zębami.
- I co powiemy ibn Falladowi? - Zapytał Balora.
- To, co trzeba... - Odparł goblin. Bez słowa wzięli ciało elfa i ponieśli je do zamku ibn Fallada...

Tymczasem w świątyni drużyna poszukiwała Miecza Andurmana. Amulet Ericka wydawał z siebie dziwaczne trzaski, co mogło oznaczać, że są blisko. Nieznajomy buzdyganowiec przypomniał też sobie, jak się nazywa...
- Więc twierdzisz, że nazywasz się Mecku Carabel? - Zapytał Aries.
- Tak, miło mi.
- Wspaniale. - Warknął Koszmar. - No to mamy jednego więcej. A teraz znajdźmy ten cholerny Miecz i utnijmy łeb temu całemu ibn Falladowi...
- To nie jest takie proste... - Po raz któryś powiedziała Foida. Wędrowczyni nie mogła uwierzyć, że ktoś może być tak popędliwy...
- Amulet błyszczy się na czerwono! - Wrzasnął Erick. - Jesteśmy kilka kroków od ołtarza! - Rzeczywiście, po kilku sekundach doszli do sporego okrągłego pomieszczenia. Na środku stał ołtarz jakiegoś zapomnianego bóstwa. Chen już chciał podejść do ołtarza, gdy nagle złapał go Grom:
- Czekaj, to jest zbyt proste... Tu musi być jakaś pułapka... Deek, co o tym sądzisz? - Skaven rozejrzał się uważnie dookoła, po czym ostrożnie postąpił jeden krok. Natychmiast za ich plecami opuściła się adamantowa krata, nie do przebicia przez śmiertelnych. Część drużyny została za kratą. W efekcie podzielili się na dwie grupy: Tą w pomieszczeniu z ołtarzem(Foida, Fergard, Deek, Chen, Grom, Mecku i Erick) oraz tą przed pomieszczeniem(Brimstonowie i kompania, Koszmar, Aries, Wasyl, Genn). Ściany błyskawicznie przybliżyły się do siebie, zostawiając miejsce na wymiary ołtarza. Foida zmieniła się w jaskółkę, Erick w wiewiórkę, Fergard i Deek jakoś się pomieścili, stawając sobie na rękach, A Mecku po prostu wciągnął brzuch. Najwięcej problemów mieli Grom i Chen. Ze względu na słuszną budowę ciężko było im pomieścić się w niewielkim pomieszczeniu, zwłaszcza Chenowi, który w przeciwieństwie do Hellscreama, nie posiadał atletycznej budowy ciała.
- Jak tam na dole? - Zapytał Fergard Chena.
- Nie mogę... oddychać... - Wykrztusił pandaren, po czym stracił przytomność z niedotlenienia.
- Foida! Możesz zmienić się w powietrze?! - Wrzasnął Hellscream, siłujący się ze ścianami. Jaskółka przytaknęła, po czym podleciała do Chena i zmieniła się w powietrze. Pandaren natychmiast odzyskał przytomność.
- Co?! Gdzie?! Jak?! Kiedy?! Za ile?! - Wrzasnął nagle wybudzony pandaren. Mecku tylko się roześmiał, po czym nagle umilkł, a po krótkiej chwili zapytał:
- Eee... Wie ktoś, co to jest? - Po czym wskazał brodą na filigranowe stworzonko z czerwonym kubraczkiem i fikuśną czapeczką, unoszące się w powietrzu. Na kubraczku widniał emblemat Heartless...
- O jasny gwint! - Wrzasnął Fergard. - Czerwony nokturn!
- To źle? - Zapytał Deek, przeczuwając, jaka będzie odpowiedź.
- Albo się stąd wydostaniemy... Albo będziemy ugotowani, i to dosłownie! Wspinamy się! - Erick jak na zawołanie zmienił się w orła i złapał Deeka w szpony. Podobnie uczyniła Foida z Fergardem i Mecku jednocześnie. Teraz w środku zostali Grom i Chen, który znowu stracił przytomność. Erick i Foida złapali Groma, ale nagle Okrutnik osmalił pióra Ericka, co było jednoznaczne z przypaleniem skóry. Orzeł zaskrzeczał z bólu i wypuścił orka ze swoich szponów. Foida zmieniła się w kondora i złapała Groma, po czym wywlokła go z pułapki. Został już tylko Chen, który stał się celem ataku Czerwonego nokturnu. Z góry dało się usłyszeć Deeka:
- Nie dajcie mu podpalić spirytusu Chena, albo wylecimy wszyscy w powietrze! - Erick zamienił się z Foidą miejscami i teraz to on jako kondor targał pandarena, a Foida zamieniona w żywiołaka wody walczyła z Okrutnikiem. Stworzonko sprawnie unikało ataków Foidy, ale nie ulegało wątpliwości, że jest trochę przemęczone. W końcu Erick dotargał Chena na górę, a Foida uleciała do góry na "wodnym napędzie", zostawiając Okrutnika w zalanej komnacie. Po chwili ściany wróciły na miejsce, a krata podniosła się, pozwalając na wparowanie do środka drużyny Genna. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił wbiegający jako pierwszy do komnaty Kardel było poślizgnięcie się w wodzie i zarycie twarzą o posadzkę. Za Kardelem wywrócili się Wasyl, Aries, Camper i Koszmar. Brimstonowie przepełzli po leżących, a Genn sprawnie ich przeskoczył.
- I co, macie ten Miecz?! - Wrzasnął donośnie do Foidy, widząc ją na szczycie komnaty.
- Zapadły pewne nieoczekiwane okoliczności... - Odwarknęła Wędrowczyni, strząsając z siebie wodę.
- No dobra! Złaźcie! - Erick sfrunął jako wróbel, Deek sprawnie wylądował, wykonując przewrót, a resztę zniosła Foida, jako hydra przenosząca ich w pyskach jednego po drugim. Po chwili wszyscy stali już przed ołtarzem. Erick wymamrotał słowa w jakimś zapomnianym języku. Błysnęło, i po chwili ołtarz rozpadł się na pół, ukazując... Miecz Andurmana. Wspaniała, doskonała broń lśniąca niczym tęcza, ostra niczym najlepsza żyletka, a lekka niczym piórko. Foida ostrożnie ujęła w dłoń Miecz. Jedna z kolumn zaczęła się walić.
- Zwijamy się. - Mruknął Fergard. - Wszyscy! - Po chwili wszyscy biegli w stronę wyjścia. Sprawnie omijali gruzowiska, zawalone kolumny i pułapki. W końcu dobiegli do wyjścia. Ostre światło oślepiło drużynę. Za nimi Świątynia zaczęła się walić. Po chwili nikt by nie poznał, że w tej kupie gruzu niegdyś mógłby spoczywać taki relikt.
- Mamy w końcu Miecz! - Wrzasnął radośnie Aries.
- Został Napierśnik i Hełm... - Foida zamyśliła się. - Myślicie, że Starożytni naprawdę szukają innych elementów?
- Kto wie? - Odparł wymijająco S. Brimstone.

Drużyna postanowiła rozbić obóz, jako że już zmierzchało...

Hellscream

Hellscream

14.10.2008
Post ID: 35092

Worgołak ruszał się niespokojnie. Starał się poluzować nity skorupy. W tym samym czasie Szrama z całej siły napinał mięśnie twarzy, starając się z niej wycisnąć kawałki adamantu, które dawno temu wbiły się mu w twarz. W końcu mu się udało.
- W końcu... - syknął Worgołak. Swoimi długimi włosami - które zwykł jednak spinać tak ciasno, że nie było ich widać - ciągnął kawałki adamantu w pobliże. Razem ze szramą tak tupali, że metal podniósł się. Worgołak tak zamanewrował ciałem, że udało mu się wbić kawałek w zamek skorupy.
- Czemuś to Herazou nam nie dał ogonów? - syknał z zawiścią. Miotnął się kilka razy w skorupie i nity puściły. Worgołak użył całej siły by ją roztrzaskać. Zobaczył to strażnik.
- ALARM! - zaryczał. Duncan Roscoe i dwaj Heartless spojrzeli w jego stronę. Worgołak rozerwał już bowiem kajdany i zabrał się za uwalnianie Szramy. Oszczepy z balist wcale mu nie przeszkadzały. Jeden odbił i kopnął z półobrotu, niszcząc balistę. Po chwili uwolnił Szramę.

- NIE! - ryknął cienisty Szrama. Prawdziwy już biegł do windy razem z Worgołakiem.
- Wciągać! - wrzasnął Roscoe. Było jednak za późno. Worgołak wrzucił dwóch strażników do otchłani i złapał się dołu drewnianej widny. Szrama natomiast zakręcił kołowrotem. Jakież było jego zdziwienie, gdy wybuchł...i ukazał mu jego laskę.
- Worg! Czas na rozwałkę - ryknął szczęśliwie, choć był nieźle poparzony. Worgołak obejrzał się i zeskoczył. Winda mknęła do góry.

Dwa gnolle wbiły pazury w skałę i zaczęły się wspinać. Mieli do pokonania 9 poziomów więzienia. Ale gdy dostali się do pierwszego...Straże, złożone ze slaadów i niedźwieżuków wypadały z mostów, ginęły z ranami po pazurach i kłach. Gnolle wspinały się do góry. I tak paręnaście razy. Aż w końcu stanęłi na moście kierującym do wyjścia. Widzieli tylko 8 tysięcy żołnierzy.
- I co zrobicie?! - zarechotał cień.
- To! - warknął Szrama i zaczął miotać błyskawicami w żołnierzy. Worgołak znikąd przywołał swe miecze i ruszył w tany.
- Zapalać! - ryknął Roscoe. Jeden ze slaadów wystrzelił w góre. Rozprysk światła...i nagle sufit opadł. A raczej stalaktyty, któe mierzyły po 8 metrów. Zaczęły opadać i niszczyć most. Roscoe rechotał tubalnie. Ale chyba nie znał władzy Szramy.

Gnoll machnął kosturem i wiatr zawiał z wielką siłą. Zmiótł go i Worgołaka z mostu, wprost w szeregi strażników. Gnoll roztoczył nad sobą tarcze.
- Czas na sztuczkę! - parsknął. Machnął kosturem i ładunki wybuchowe przyczepione do stalaktytów poleciały w strażników.
- Czy można już uciekać?! - krzyknął wystraszony cień.
- T-t-t-tak! - zajęczał Roscoe.

BUM!!!!!

Wrota więzienia Cha-Grom wyleciały w powietrze. Strażnicy wypadli za nie - martwi lub nie. Cieni nie było widać.Szrama stał w miejscu, Worgołak leżał jak zdechły. Ale tylko przez chwilę, po później otoczyło go zielone światło i powstał. Tak po prostu.
- Czas poszukać naszych przyjaciół - mruknął Worgołak. Gnolle roześmiały się i poszły przed siebie...

Fergard

Fergard

15.10.2008
Post ID: 35122

Ledwo jednak postąpili krok, przed nimi wyłonił się Cienisty Szrama we własnej osobie.
- Nie przejdziecie dalej, dopóki mnie nie pokonacie... - Zaczął Heartless.
- Akurat... - Mruknął Worgołak, po czym on i Szrama ryknęli śmiechem. Po chwili jednak przestali się śmiać, gdy zobaczyli, co cień miał na myśli: Otaczało ich kilkanaście innych Okrutników w zbrojach, trzymających jedną ręką dziwaczną tarczę z głową trzyokiego wilka, przyczepioną do tarczy. Każdy wilk oddychał samoistnie, warczał samoistnie i wpatrywał się w gnolle samoistnie. Jedna z tarz wydała z siebie potężny ryk, który przewrócił Szramę, Worgołak utrzymał się na nogach.
- I co powiecie teraz? - Warknął szyderczo Cienisty Szrama.
- Ja ci powiem... Tyle! - Wrzasnął Worg, po czym rzucił w jednego z Heartlessów swoim mieczem. Ten bez trudu zblokował atak, ale tarcza zaskowyczała z bólu...
- Bierzcie ich! - Krzyknął cień. Heartlessy ruszyły do ataku.
- Szrama, w tarcze! - Ryknął Worg, po czym walnął z byka w jednego z Heartlessów, przewracając go. Inny zamachnął się tarczą, ale cios zablokował Szrama, który po chwili magicznie posłał kolejnego Heartlessa na deski. Jednak jedna z tarcz ugryzła Wilczego Lorda w ramię. Szrama przygryzł wargi, po czym uderzył tak mocno, jak mógł w tarczę. Wilcza głowa rozsypała się na miliony drobnych kawałków. Okrutnik bez tarczy stał jak zbaraniały, wpatrując się w Szramę.
- I... co... powiesz... teraz?! - Warknął gnoll, uderzając przeciwnika kolejno w tułów, krocze i potężnie w głowę. Okrutnik rozsypał się na proch.
- Głupcy, użyjcie magii! - Wydarł się Cienisty Szrama. Jeden z Heartlessów zakręcił swoją tarczą w lewo. Oczy wilka zaświeciły się na czerwono, po czym wilcza głowa wypluła z siebie grad ognistych pocisków. Jeden przysmażył pysk Worgołaka, drugi - tors Szramy. Wilczy Lord zachwiał się, oddychając ciężko. Wykorzystał to inny Okrutnik, który zdzielił Szramę pancerną rękawicą w tył głowy. Gnoll stracił przytomność.
- I zostałeś sam... - Warknął szyderczo Cienisty Szrama do Worgołaka. Ten tylko złapał za jedną z tarcz, wyrwał ją z rąk przeciwnika, przyłożył mu nią porządnie, po czym rzucił ją niczym dyskiem w innego. Lecąca tarcza przepołowiła trzech innych Okrutników. Na polu bitwy zostali tylko Worgołak, Cienisty Szrama i jeszcze trzech Okrutników z tarczami. Cień wycofał się kawałek, posyłając wszystkich trzech na Worgołaka. Jeden zakręcił tarczą w lewo, drugi w prawo, a trzeci rzucił się na gnolla, mając na celu przygniecenie go. Worgołak wymierzył mu potężny cios w podbrzusze, mimo zbroi - Zwalając go z nóg. W stronę gnolla poleciał najpierw grad lodowych, a potem ognistych pocisków. Worgołak poodbijał wszystkie lodowe pociski, załatwiając drugiego Heartlessa, po czym sprawnie uniknął ognistych pocisków i wbił oba swoje miecze w łeb Heartlessa. Ten tylko rozsypał się w proch. Na polu zostali Cienisty Szrama i Worgołak.
- I co powiesz teraz? - Zapytał z kpiącym uśmieszkiem Worgołak, strzepując resztki popiołu z pyska.
- Powiem... Że zabieram Szramę ze sobą... - Cień zaśmiał się szyderczo, po czym złapał nieprzytomnego gnolla cienistymi mackami i uniósł ze sobą.
- Myślisz, że ci na to pozwolę?! - Warknął Worgołak, szarżując na Okrutnika. Ten krzywo się uśmiechnął i ścisnął gnolla.
- Zrób jeszcze krok, a rozszarpię go na kawałki. - Szepnął. Worg zawahał się, po czym nagle zauważył, że ciało Szramy drży. Gnoll uśmiechnął się pod nosem, po czym zaszarżował, wyjąc głośno.
- Ostrzegałem! - Wrzasnął Heartless, po czym rozerwał... powietrze.
- Co jest... - Zaczął wściekły, gdy nagle poczuł, że coś wbija mu się w twarz. Kostur Szramy z jednej strony był zakończony nieco ostrzej i spełniał swoje powołanie jako broń i laska magiczna w jednym. Okrutnik osunął się na kolana. Wyglądał, jakby się rozlatywał na kawałki. Ostatkiem sił warknął:
- Jeszcze się spotkamy... A wtedy poznacie prawdziwe znaczenie słowa... - Nie dokończył, bo Szrama przekręcił kostur w jego twarzy. Cienisty Szrama rozpłynął się niczym mgła, zostawiając za sobą szkielet gnolla. Szkielet rozsypał się na popiół, widocznie ze starości.
- No, a spróbowałbyś wrócić! - Wrzasnął Szrama entuzjastycznie, po czym obydwaj z Worgołakiem rozryczeli się ze śmiechu.
- Dawno się tak nie bawiłem! - Warknął wesoło Worg.
- Tak... To, co przeżywaliśmy w Świątyni, to nic w porównaniu z... - Szrama nie skończył, bo nagle osunął się na ziemię, plując krwią.
- Co się dzieje? - Mruknął Worg, biorąc Szramę pod ramię.
- To chyba efekt tych jego macek... - Szepnął z trudem gnoll, po czym znowu zakaszlał. - Do jutra mi przejdzie... - Worgołak popatrzył na Szramę zatroskanym wzrokiem, po czym poszli w kierunku Pustyni Braku Rozsądku...

Tymczasem, na wyspie ibn Fallada...
Król nieumarłych rwał sobie włosy z głowy i rozpaczał nad śmiercią Molucco. Elf był jego jedynym synem... Jedyną istotą ,której nie traktował jak pionka(To chyba trafniejsze określenie). Ibn Fallad nie miał głosu, żeby wydać z siebie okrzyk rozpaczy, ale wiedział, że podpisanie cyrografu z czymś się wiąże... Mroczny Żniwiarz celowo pominął jednego z demonów... Niech będzie przeklęty...
Tymczasem Balor i Seymour omawiali warunki nowej, niepisanej umowy:
- To jest jego upadek... - Mruknął goblin. - Służenie mu to jakiś absurd! Nie pomoże mu nawet siła Grzechu. On teraz po prostu jest w rozsypce.
- Hmmm... Zostawianie tutaj Grzechu to błąd. - Zamyślił się Seymour. - Ale nie będzie chciał pójść z nami. Kiedy spotkałem go pierwszy raz, nie potrafił się porozumiewać telepatycznie... Ibn Fallad mimo wszystko jest sprytniejszy niż sądziliśmy...
- Daj spokój tej wielkiej rybie! - Warknął Balor. - Chodź ze mną. Służenie Melisiusowi nie jest złe, jeśli pozna się jego słabostki...
- A gdzie on teraz jest? - Zapytał Guado.
- A... Kto wie? Raczej wątpię, by wciąż siedział w Zaginionym Świecie... Da nam znak. - Zakończył Balor enigmatycznie. Seymour tylko wzruszył ramionami, po czym nakreślił znak teleportacji. On i Balor nie służyli już ibn Falladowi... Cichy trzsk świadczył o tym, że decyzja została podjęta...

Tymczasem zabójca Molucca - demon czaszka - wędrował przez pustynię ze znużeniem. "Cholera, co mnie do tego podkusiło?", warknął sobie w myślach. "Tak jakby jakaś obca siła sterowała moją ręką...", pomyślał. A może to ten ogromny demon był sprawcą całego zamieszania? Zanim demon zdążył się nad tym dłużej zastanowić, tuż obok niego wybuchła nieznana kula mrocznej energii. Czaszka odleciał kilkanaście metrów do tyłu, w locie łapiąc za swoją strzelbę. Nieco inną niż te typowych czaszek. Ta miała zamiast dwóch luf, jedną podobną do miniaturowego miniguna, wyrzucającą chmarę niewielkich, ale bardzo zabójczych pocisków, zaś drugą przypominającą dość długie ostrze. Przed czaszką pojawił się ów czarny demon, współpracujący z ibn Falladem.
- Gratulacje... - Wielki demon zaśmiał się szyderczo. - Zostałeś wybrany spośród milionów demonów na zabójcę syna ibn Fallada. Powinieneś czuć się zaszczycony... Wybrałem ciebie, bo wyróżniasz się pośród innych sług Alastora tym, że posiadasz wolną wolę. Być może Alastor pominął cię przy selekcji żołnierzy, ale kogo to obchodzi? Wypełniłeś cyrograf i z tego powodu powinieneś być dumny. Od teraz także nie jesteś już żołnierzem Alastora i posiadasz całkowitą wolność. Co prawda, jesteś nieco uzależniony ode mnie, bo może jeszcze cię kiedyś zaciągnę do wykonywania warunków cyrografu, ale poza tym ciesz się wolnością... Do następnego spotkania! - Mroczny Żniwiarz rozpłynął się w powietrzu, zostawiając zamyślonego demona w sercu pustyni... Czaszka pstryknął palcem w jeden z kolców na ogromnych naramiennikach. Zadzwięczał ostro i czysto. "A więc jestem wolny...", pomyślał demon, po czym siłą woli... zmienił się. Ciało demona oblekł błyszczący czarny pancerz, zakrywający klatkę piersiową. Naramienniki zostały na swoim miejscu, ale kolce wydłużyły się nieco i zaświeciły czerwonym blaskiem. "Teraz kwestia imienia...", pomyślał demon. "Może Nocny Jeździec? Ale to chyba już zajęte...", pomyślał po raz kolejny.
- Hmmm... - Mruknął sam do siebie. - Czarny Pan? Nie... Revenant? Też zajęte... Wiem! - Wrzasnął na całe gardło. - Poznajcie Nocnego Strzelca! - Warknął sam do siebie, po czym roześmiał się donośnie i poszedł przed siebie...

Fergard

Fergard

3.12.2008
Post ID: 37623

Tymczasem, w obozie poszukiwaczy Zbroi...

- Uważam, że powinniśmy wybrać spośród nas kogoś, kto będzie walczył Mieczem Andurmana. - Oznajmiła Foida w zadumie. - Sugeruję demokratyczne wybory.
- Właściwie czemu nie? - Mruknął Fergard. - Trzeba jednak je podzielić na dwie części: Najpierw odkreślanie niezdolnych do walki Mieczem, a potem dopiero głosowanie na pozostałych...
- Mnie więc możecie odkreślić. - Warknął Koszmar. - Bez Ostrza Dusz jestem niczym.
- Tak samo mnie. - Wtrącił się Kardel. - Umiem walczyć tylko swoim garłaczem. - Krasnolud pogłaskał pieszczotliwie swoją broń.
- To już dwóch mniej... - Mruknął Grom, lustrując wzrokiem pozostałych. Parę sekund poźniej wymówienie złożyli Brimstonowie, wymawiając się swoją posturą. To samo zrobił Chen. Erick odmówił, twierdząc, że walka mieczem zbytnio mu nie idzie. Deek stwierdził zdawkowo, że jest skrytobójcą, a nie wojownikiem. Camper charknął, iż nie potrafi zupełnie walczyć mieczem. Zostało jeszcze 7 kandydatów: Foida, Fergard, Grom, Genn, Mecku, Aries oraz Wasyl. Wymówienie złożył Mecku, tłumacząc się, iż nie mają do niego zaufania, więc i tak na niego nie zagłosują. Chwilę później wycofał się Fergard z oświadczeniem, iż "miecz dziwnie leży mi w dłoni. Widać kwestia przyzwyczajenia...". Podziękował też Wasyl. Nikt inny już się nie wycofał.
- A więc... Pora na głosowanie. - Mruknął Fergard.
- Każdy ma jeden głos. - Dodała Foida, zapisując na kartce swój wybór. - I nie głosujmy na siebie. - Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko skrobaniem ołówków i piór. W końcu nastała pora liczenia głosów. Stratoavis wyciągnął pierwszy los, po czym mruknął:
- Głos na Genna. - Sięgnął po kolejną karteczkę. - Tu też głos na Genna. - Wilczy Lord zadumał się. - Tym razem głos na Groma. A ten... Na Foidę. Ten z kolei na Ariesa... Hmmm... - Półdemon mruknął coś pod nosem. "2 na Genna, po jednym na Groma, Foidę i Ariesa... Zostało 10 głosów...", pomyślał zadumany.
- Kolejny głos na Foidę. Ten z kolei... Również na Foidę. Następny na Genna. - A więc prawdopdobnie roztrzygnie się to między Wędrowczynią a Wilczym Lordem. - Głos na Foidę. Kolejny... na Genna. I jeszcze jeden na Genna. I jeszcze jeden. Następny... Na Foidę. I jeszcze jeden. I następny. I to już... Zaraz... - Półdemon zamrugał. W urnie był jeszcze jeden głos. "Głosów było 15, a ten jest szesnasty... Nie, zaraz. Raz, dwa, trzy... 15. Hmmm...", pomyślał roztargniony Fergard. Rozwinął karteczkę, na której było napisane "Foida".
- A więc, Foida wygrywa 7 do 6. - Oznajmił półdemon.
- Coś mi tu nie gra... - Mruknął Deek w zadumie.
- Kwestia zaufania. - Odmruknął Genn, podając Miecz Wędrowczyni. - Gratulacje. - Foida ostrożnie ujęła artefakt, po czym schowała go za pas...
- A więc... Czas ruszyć po Hełm i Napierśnik! - Zakrzyknął Aries dziarsko. Nikt nie protestował...

Tabris

Tabris

3.12.2008
Post ID: 37624

- Tak, to gdzie są Hełm i Napierśnik? - spytał się Fergard, a reszta drużyny spojrzała na Foidę.
- Hełm... - Odparła po chwili. - Znajduje się w Chesz Vaklam, w sieci tunelów pod Cytadelą Elisą. Jest pilnowany... Zresztą kto wie, co czai się pod ziemią... Napierśnik to własność nikogo innego jak Armadela, potężnego Irfyta.
- Chesz Vaklam? Skądś znam tą nazwę... - Zastanowił sie Chen.
- To miasto, które zapadło się pod ziemię, walczyliśmy tam z iluzjami Wędrowców. - Przypomniał Deek.
- Owszem, to właśnie skłoniło nas, Wędrowców, do interwencji. Potem ustaliliśmy, że ktoś kto spowodował jego zniszczenie, nie wie o miejscu ukrycia Hełmu. Zatem Ibn Fallad, jak ustaliliśmy, wiedział jedynie o złożach srebra i mithrilu i wówczas zniszczył miasto i kilka pobliskich. Swoją drogą, czy to nie dziwne, że te złoża, w sumie dość płytkie zostały odnalezione niedawno? Że nie było tam żadnych potworów? Coś tu wyglądało na prowokację... No, ale skoro mieliśmy się tym zająć przy sprawie Ibn Fallada...
- Czyli zostaliśmy wykorzystani? - spytał się lekko zdziwiony Chen.
- Czemu wykorzystani? Niepoinformowani do końca o wszystkich aspektach sprawy. Dodam, że do Wybrzeża Szkarłatu i Chesz Vaklam, to droga na zachód, a droga do Armadela to droga na północ, jego siedziba jest na Jeziorze Parującego Piasku. Dlatego proponuję podział drużyny, aby szybciej zrealizować zadanie...

Fergard

Fergard

4.12.2008
Post ID: 37642

Zanim jednak Foida zdążyła skończyć zdanie, rozległ się wystrzał, prawdopodobnie niedaleko od ich pozycji. Aries i Genn ruszyli pierwsi sprawdzić oznaki niebezpieczeństwa.
- Widzisz coś? - Zapytał Brimstone.
- Kilku retromantów i nieumarłych... - Genn zawahał się. - A także jakiegoś demona.
- Demona? - Zainteresował się Grom.
- Ma czaszkę zamiast łba i dziwną strzelbę w ręku... To chyba wystarczy? - Padł kolejny strzał. Jeden z retromantów upadł na piach, brocząc krwią.
- I co robimy? - Zawahał się Kardel. Nikt jednak nie zdążył się namyśleć, gdy z innego pagórka nadbiegła dwójka gnolli wrzeszczących w szale bojowym.
- Worgołak! I Szrama! - Wrzasnął Chen uradowany. Genn przetarł oczy z niedowierzaniem. "Na mojego brata nie ma mocnych...", pomyślał z zadowoleniem.
- Biegniemy kupą! - Zakrzyknął entuzjastycznie Wilczy Lord, po czym puścił się sprintem w kierunku walczących. Za nimi pobiegli Grom, Camper, Koszmar, Wasyl oraz po chwili wahania - Aries. Pozostali nie mieli wielkiego wyboru, jak tylko pobiec za nimi...

- You are empty! - Darł się po elficku Nocny Strzelec, wyrywając jednemu z retromantów kręgosłup. "Zostały dwie jaszczurki i 4 zgniłków... A teraz trzech...", pomyślał z chorą uciechą, zrzucając jednego z zombie w przepaść. Kątem oka zauważył nadbiegającą zgraję. "Teraz będzie zabawnie...", pomyślał, odskakując od adwersarzy i pozwalając, by dobiegający rozprawili się z niedobitkami. A rozprawili się bardzo szybko. Jeden z nich - ork spytał:
- A gdzie ten demon?
- Tu jestem, szefie. - Odpowiedział Nocny, wychodząc ze schowaną strzelbą. Czaszka zlustrował wzrokiem ekipę: Dwóch gremlinów, skaven, krasnolud, takie zielone cuś, kobieta, gnoll, panda, facet z kilkudniowym zarostem, inny z "płonącą" grzywą, kolejny w kapturze, następny ze smokopodobną twarzą i drugi, podobny do pierwszego, potworek w błękitnej zbroi oraz właśnie ork. Kątem oka zauważył jeszcze dwóch gnolli.
- A więc... Odejdź albo spotka cię tragiczny los! - Wrzasnął ork, unosząc swoje ostrza.
- Hej, hej! Mistrzu, ja wcale nie mam złych zamiarów! - Oznajmił Nocny, odrzucając strzelbę. - Tak się nieszczęśliwie złożyło, iż błąkam się od kilku dni w poszukiwaniu jakiejś bezpiecznej przystani...
- I ja niby miałbym ci uwierzyć?! - Wrzasnął rozjuszony ork.
- Według mnie... Mówi całkiem do rzeczy. - Mruknęła kobieta.
- To demon, a takich trzeba tępić. Nigdy nie wiadomo, czy zaraz nie wbiją ci noża w plecy!
- Też jestem demonem, a jakoś jeszcze nie kwapiłem się do wbijania noży. - Wtrącił się facet z płonącą grzywą.
- Jesteś półdemonem. - Mruknął jeden z gremlinów, w ciemnych okularach. - A to zasadnicza różnica.
- Ale biorąc pod uwagę, że może się zmienić w demona... - Wtrącił się drugi gremlin.
- Czy ty zawsze musisz kwestionować moje słowa?! - Warknął gremlin w okularach. Obaj zaczęli się kłócić.
- Nie mielibyście nic przeciwko, jeśli... - Nocny nie skończył, gdyż dostał łokciem w tył głowy i zwalił się na ziemię. Jeden z nadbiegających gnolli ześlizgnął się po piaskowej górce, po czym wrzasnął radośnie:
- Genn!
- Szrama! - Odkrzyknął gnoll z drużyny, po czym obaj wpadli w swoje braterskie objęcia. Drugi nadbiegający gnoll zwolnił przy leżącym demonie, po czym zeskoczył z górki i wylądował gładko na piachu.
- A myślałem, że już was nie zobaczę! - Krzyknął Genn przez łzy.
- Jak mogłeś myśleć, że jakieś cienie nas powstrzymają? - Odparł Szrama, równie mocno ściskając brata.
- Zaraz mnie zemdli... - Warknął potworek w błękitnej zbroi.
- Khem, khem... - Nocny podniósł się już z ziemi. - To jak, mogę do was przystać?
- A kto to wogóle jest? - Zapytał Szrama, odrywając się od Genna.
- Facet, przed chwilą powaliłeś mnie łokciem na piach! - Warknął Nocny.
- Jakiś demon, który tłukł się z truposzami ibn Fallada i retromantami. - Mruknął zdawkowo Grom.
- Czyli może być po naszej stronie? - Zapytał cicho czarny gnoll, który nadbiegał wraz ze Szramą.
- Teoretycznie... - Odparła kobieta.
- A więc może się przydać. - Mruknął czarny gnoll, krzyżując ręce na piersi.
- To demon! - Warknął Grom z jakby mniejszym zapałem.
- Fergard też jest demonem. - Odparł spokojnie czarny gnoll. Ork stracił swój zapał i machnął ręką z rezygnacją.
- Dobra, złaź! - Krzyknął facet z płomienną grzywą. Nocny zeskoczył gładko z górki, po czym wylądował na piachu, dzwoniąc swoimi kolcami. - Mimo lekkiej dyskusji jesteś z nami. Powiedz jeszcze: Jak cię zwą?
- Nocny Strzelec. - Mruknął demon, prężąc się dumnie. - Ale mógłbym was zapytać o to samo.
- Fergard Stratoavis. - Półdemon wyciągnął rękę na powitanie. Czaszka odwzajemnił uścisk. - Foida. - Wskazał na kobietę ręką. - Grom Hellscream. - Ręka powędrowała do patrzącego spode łba orka. - Genn Szara Grzywa. - Wskazał na grzywiastego gnolla, ściskającego się ze swoim bratem. - Stara Szrama to ten drugi. Worgołak. - Wskazał na czarnego gnolla. - Aries J. DeMenthor. - Wskazał na jednego ze smokowatych. - Wasyl. - Drugi smokokrwisty z okularami na nosie ukłonił się. - Chen Stormstout. - Ręka półdemona powędrowała do pandarena. - Deek. - Padło na skavena. - Silas i Augustus Brimstonowie. - Wskazał na wciąż kłócących się gremlinów. - Kardel Dilin. - Krasnolud ukłonił się. - Camper. - Zielony stwór charknął coś w obcym języku. - Erick Evernis. - Elf, jak się okazało(Nie człowiek) skinął głową. - Mecku Carabel. - Typ z kilkudniowym zarostem skinął głową. - I Koszmar. - Potworek w błękitnej zbroi machnął swoim mieczem.
- Cóż, miło mi. - Odparł Nocny. - A tak z ciekawości: Właściwie czego poszukujecie?
- Mówi ci coś nazwa "Zbroja Andurmana"? - Zapytała Foida.
- Nie, niestety. Ale wiem co nieco o jej właścicielu... To znaczy o częściach.
- Co? - Zapytał Fergard zainteresowany.
- Tarczę posiada niejaki Ibn Fallad, Miecz jest w rękach "drużyny samozwańców"... - Demon rzucił okiem na Miecz przypięty do pasa Foidy. - Czyli was... Hełm leży gdzieś w ruinach podziemnnego miasta, a Napierśnik posiada jakiś wampir...
- JAKIŚ WAMPIR?! - Wrzasnął Erick.
- Ta... Jakiś Vortial, czy inny...
- A więc twoje wiadomości są nieaktualne. - Mruknął Deek do Foidy. Ta była równie zaskoczona, co reszta. - Vokial ma Napierśnik i pewnie poluje już na Hełm.
- A jeszcze trzeba uwzględnić Starożytnych... - Mruknął S. Brimstone, patrząc wilkiem na Fergarda.
- Cóż... - Mruknęła Foida, widząc, iż jej plan rozdzielenia drużyny nie wypali. "A może...", pomyślała.
- Musimy podzielić się na dwie grupy. Jedna wyruszy po Hełm, a druga w kierunku Jeziora Parującego Piasku, by sprawdzić, jak to się stało...
- Że niby mamy być jakimiś detektywami? - Warknął Koszmar.
- Musimy się upewnić, czy to, co powiedział Nocny Strzelec jest prawdą. A nuż, może złapiecie go.
- A więc podzielmy się. - Mruknął Worgołak. Chwilę poźniej były już dwie drużyny: Foida, Fergard, Genn, Szrama, Deek, Grom, Aries i Chen. Druga zaś: Erick, Mecku, Koszmar, Wasyl, Brimstonowie i kompania oraz Worgołak.
- A co ze mną? - Zaskamlał Nocny.
- Ech... Pewnie będę tego żałował, ale zabierasz się z nami. - Mruknął Grom.
- Ta jest! - Zakrzyknął entuzjastycznie Nocny. Drużyna rozdzieliła się...

Tymczasem, gdzieś na pustyni...

Siegfried wciąż nie potrafił się otrząsnąć z tego, co usłyszał od Cienistego Szramy. "Jak można... Zrobić coś takiego?", pomyślał ze smutkiem. Nagle potknął się o coś. Coś okazało się być dźwignią. Rycerz zaciekawiony pociągnął za nią. Rozległ się trzask, po czym spod piasku wyłoniła się brama - A raczej schody - Pod ziemię. "Intrygujące...", pomyślał, schodząc ostrożnie stromymi schodami z granitu. Znalazł się w dobrze oświetlonym korytarzu, najwyraźniej roboty krasnoludów. "Może znajdę oparcie wśród tych szlachetnych istot...", pomyślał ze znużeniem Siegfried, kierując się w lewo...

Tymczasem, w grodzie ibn Fallada...

- Zapłacisz... Mi za wszystko! - Darł się ibn Fallad, rozpaczając po stracie syna. Niespodziewanie jednak pojawił się u Nekromanty Zanthos. Retromanta oznajmił:
- Bardzo mi przykro z powodu twojego syna. Zechciej przyjąć moje najszczersze kondolencje...
- Nie obchodzi mnie... Twój żal. Gdybyś nam pomógł... To by się to tak nie potoczyło! - Wrzasnął ibn Fallad.
- Gdybyś potrzebował pomocy... To wiesz, gdzie mnie szukać. - Retromanta teleportował się z cichym trzaskiem.
- Dość oczekiwania. - Syknął wściekły Mroczny Król. - Czas działania nadszedł właśnie teraz. - Elf skierował się do stadniny Grzechu.
- Już czas. - Syknął telepatycznie ibn Fallad.
- Czas zabijania, mordowania i płaczu wymieszanego z rozpaczą? - Upewnił się Grzech.
- Dokładnie. Niech nikt nie czuje się już bezpieczny w mej obecności. Czas rzezi nadszedł.
- Podoba mi się to! - Warknął ochoczo Grzech, podnosząc się na cztery łapy. - Kiedy wyruszamy?
- Za chwilę. - Odparł ibn Fallad, kierując się w stronę koszar. - Nasza potężna armia zrówna z ziemią całe miasta, całe cywilizacje. Niech wiedzą, że ibn Fallad to nie legenda! - Wrzasnął Mroczny Król, budząc hordy uśpionych nieumarłych. Szkielety, zombie, duchy, upiory, żniwiarze, mroczni czempioni, kościane smoki, wampiry, lisze, mohrgi, hullatoiny, drakolisze, nocni wędrowcy, upiorni rycerze, a nawet cmentarne golemy. Oni wszyscy powstali, by służyć ibn Falladowi. By niszczyć, plądrować, mordować w imię swojego Pana...

Tymczasem, w kryjówce Okrutników...

- A więc ibn Fallad rusza na wojenkę... - Mruknął Cienisty Szrama, regenerując rany. - Będzie zabawnie, oj będzie.
- A co z naszą potęgą? Co z naszymi siedmioma sercami? - Spytał Nietykalny.
- Och, wszystkie zostały w zamku ibn Fallada, z wyjątkiem jednego. To kwestia czasu...

Tymczasem, w innym wymiarze...

Nekros już od kilku dni błąkał się po kościanej pustyni. Wędrówka zdawała się nie mieć końca. "Gdybym mógł... To bym się zmęczył...", pomyślał z przekąsem. Na horyzoncie mignęły mu zielonkawe płomienie. "Merciless...", pomyślał Lodowy Upiór z zawiścią. Przyśpieszył kroku. Zielony płomień był coraz wyraźniejszy, ale nie zbliżał się w kierunku Nekrosa. Po kilku minutach sprintu ujrzał Mercilessa. Szkielet gnolla leżał "bez życia" na kościach i tylko zielone płomienie okalające jego szkielet wnioskowały, że jest tylko nieprzytomny. "Nadszedł czas śmierci, Mercysiu...", pomyślał Nekros nienawistnie. Zanim jednak podniósł swój miecz, coś złapało go za rękę. To coś błyszczało jaskrawym, żółtym światłem. "Łańcuch dusz!", pomyślał zaskoczony Lodowy Upiór. Jego ręka została splecona z ręką Mercilessa. "Wspaniale...", mruknął wściekły. Usłyszał śmiech i obrócił się. Na wielkim tronie z czerwonej skały siedział ogromny demon z wystającymi zębiskami i dziwacznymi oczami bez źrenic. "Alastor...", pomyślał Nekros, zmrużając oczy.
- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego was tu sprowadziłem... - Wielki demon zeskoczył z tronu. - Odpowiedź jest prosta: Rozrywka.
- Rozrywka co? - Jęknął odzyskujący przytomność Merciless. Zauważył Nekrosa, po czym łańcuch dusz i Alastora wrednie się uśmiechającego.
- Powiedzcie mi, że to tylko zły sen... - Warknął Merciless.
- Ty nie śnisz. - Odwarknął Nekros.
- Panowie, jak już mówiłem... Zawarłem korzystne układy z Otchłanią i Czyściec jest teraz jedną z jej warstw. A moimi pierwszym wspaniałym pomysłem... Było zorganizowanie wspaniałego turnieju straceńców. Dwóch potężnych wojowników będzie się mierzyło z najróżniejszymi przeciwnikami... Aż do ich anihilacji. - Alastor wyszczerzył kły.
- Jeżeli myślisz, że ci na to pozwolę... - Warknęli jednocześnie Nekros i Merciless.
- Nie macie wyboru... - Alastor roześmiał się. - A więc, do następnego spotkania! - Wielki demon nakreślił pentagram, po czym Nekrosa i Mercilessa przeteleportowało...

Tymczasem, znowu gdzieś na pustyni...

- Długo jeszcze będziemy szukać Melisiusa? - Marudził Seymour, podpierając się swoją magiczną laską.
- Da nam znak... Na pewno o nas nie zapomniał... - Jęknął Balor, wychylając ostatnie krople z manierki. - Szlag, już po wodzie.
- No to nie pozostaje nam nic innego, jak umrzeć w rozgrzanym słońcu... - Seymour jednak nie skończył, bo potknął się o coś. Jak się okazało, tym czymś była dźwignia. Balor nie namyślając się wiele pociągnął ją. Ukazało się wejście do podziemi, mające postać wielkiej bramy z wyrytą czaszką.
- Rozkoszny cień... - Rozmarzył się goblin, wchodząc na schody. Seymour poszedł za nim. Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu. Na ścianach wisiały różnorodne gobeliny. Nagle drzwi na powierzchnię zamknęły się, pogrążając obu podróżników w ciemnościach. Ciemność przeszyło niewielkie światełko, wyczarowane przez Seymoura.
- Jesteśmy tu uwięzieni. Wspaniale, nie ma co. - Warknął Guado, waląc ręką w jeden z gobelinów. Nagle podłoga pod nimi zapadła się. Balor i Seymour spadli z przeraźliwym wrzaskiem po dosyć wyboistej zjeżdżalni. Wylądowali w jakimś wyrytym naturalnie przez przyrodę korytarzu. Goblin wylądował lekko na nogach, Seymour zaś... No cóż, nie poszczęściło mu się. Balor wziął w rękę garść ziemi, po czym roztarł ją w palcach. Po chwili szepnął:
- Jesteśmy w Dolmroku...
- W czym? - Zapytał skołowany Seymour.
- W najniższej kondygnacji Podmroku... - Odparł goblin. - Musimy się stąd szybko wydostać, inaczej... - Kwestię goblina przerwał cichy klekot... - Inaczej będzie z nami źle.
- No to ruszajmy. - Mruknął Seymour. Zagłębili się w mroczne korytarze...

Vokial

Vokial

4.12.2008
Post ID: 37653

- Taak, pięknie zrobiona. - Mruknął Vokial, patrząc na Napierśnik Andurmana, który był położony na stoliku. Wampir siedział na krześle w jakimś dość dużym namiocie. Przed nim przechodzili co chwilę różni nieumarli. Nad nimi przelatywały drakolicze i inne latające stworzenia. Znajdowali się oni na skraju Pustyni Braku Rozsądku. Na horyzoncie dostrzegalne były ruiny jakiegoś zamku. Vokial wstał i zaczął zakładać Napierśnik na swoją szatę. Gdy skończył, wyszedł z namiotu i popatrzył na swoje wojska. Nie odniósł dużych strat dzięki interwencji drakoliczy które zaatakowały magów wroga. " Armadel był kompletnym głupcem, myśląc że mnie pokona... No cóż, zapłacił za swą głupotę." - pomyślał wampir i podszedł do jednego z liszy.
- Za piętnaście minut wszyscy mają być gotowi do wymarszu... A, i przyszykuj najpotężniejszego drakolicza, bym mógł na nim podróżować. - powiedział Vokial.
- Tak, panie. - odpowiedział lisz i pobiegł w stronę środka obozu. " Czas zobaczyć jak Ibn Fallad sobie radzi..." - pomyślał wampir i usiadł z powrotem na krześle.

Fergard

Fergard

5.12.2008
Post ID: 37680

A Ibn Fallad pewnie nawet nie podejrzewał, że Vokial knuje jakiejolwiek niecne plany przeciwko niemu. Był zbyt zajęty, pochłonięty furią śmierci i zabijania. On, Grzech i jego ogromna armia ruszyła w kierunku miast niewinnych istot. "Nastał czas zabijania...", pomyślał nienawistnie...

Tymczasem, u drużyny "Hełm"...

- Nie możemy trochę zwolnić? - Jęknął Chen zmęczony. Maszerowali od kilkunastu godzin.
- Nic z tego. - Mruknął Grom. - Jeżeli Vokial albo co gorsza... Ibn Fallad znajdzie Hełm, to wg Foidy już będzie nie do pokonania. - Wędrowczyni bowiem szczegółowo opisała im działanie Hełmu: Jeżeli ktoś zechce zabić istotę posiadającą owy artefakt na głowie, to los i bóstwo przypadku zrobią wszystko, by do tego nie doszło. Będzie go mógł wtedy zabić tylko ktoś z jego rasy. Szli w szyku: Aries i Fergard z przodu, Foida, Grom i Deek za nimi, Genn, Szrama i Nocny Strzelec w trzeciej linii, a pochód zamykał Chen. Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi.
- Litości... Zaraz będzie ciemno... - Jęknął pandaren.
- No to będziemy iść w ciemnościach... - Odparł Fergard, któremu ciemność nie przeszkadzała w najmniejszym stopniu. Nagle drużyna usłyszała jakiś hałas gdzieś z boku.
- Deek, czujesz coś? - Zapytał Genn.
- To chyba... zgniłe mięso... Nieumarli. - Syknął skaven, łapiąc za swoje oriony. Fergard i Grom wyciągnęli swoje ostrza, Genn młot, a Szrama - Skupił się. Aries złapał za swój anodyzowany miecz, Chen - Za baryłkę, zaś Nocny - Za swoje strzelbo - ostrze. Zza pagórka wychynął zombie. Odrażający potwór był cały pozszywany i nadgnity, jednak zdawał się nie zauważać drużyny. Deek już chciał rzucić swoim orionem, ale Fergard powstrzymał go:
- Czekaj, czekaj... On chyba nas nie widzi... - Rzeczywiście, nieumarły szedł po linii prostej, nie zwracając uwagi na nikogo. Musnął zaskoczonego Groma, po czym powlókł się dalej.
- Coś tu nie gra... - Mruknął Szrama. Nie zdążył jednak powiedzieć więcej, gdyż... Zewsząd - Z dziur, spod ziemi, z powietrza, a nawet spod nóg Foidy - Zaczęli powstawać nieumarli. Szkielety, zombie, mohrgi. Z powietrza nadlatywały z cichym zawodzeniem duchy i żniwiarze, a także kilku drakoliszy. Wędrowczyni wrzasnęła przerażona, gdy szkielet pod jej nogami powoli się podniósł, złapał za swój przerdzewiały miecz i ruszył przed siebie.
- Co... - Mruknął zadziwiony Aries.
- Marsz umarłych... Świat staje na głowie... - Szepnął Fergard.
- Oni wszyscy nie zwracają na nas uwagi. Jak to możliwe? - Mruknął Nocny.
- Najwyraźniej jakaś potężna nekromancka siła się przebudziła. Nieumarli pragną teraz garnąć się do niej... - Zaczęła Foida, ale urwała, po czym nagle szepnęła:
- Ibn Fallad... On opuścił swoją fortecę... - Pozostali z przerażeniem stwierdzili, że to straszliwa prawda kłująca w oczy i śmiejąca się parszywie.
- Wspaniale. - Mruknął z przekąsem Chen.
- Musimy szybko zdobyć Hełm. - Oznajmiła Wędrowczyni. - Inaczej nie ma szans, by powstrzymać... To coś. - Ostatnie dwa słowa wypowiedziała z dużą dozą nienawiści. Drużyna puściła się biegiem...

Tymczasem, u drużyny "Napierśnik"...

- Więc twierdzisz, że ta kupka siarki to Armadel? - Upewnił się Mecku.
- Ni mniej, ni więcej. - Odparł elf, podnosząc się z kucków. - Vokial jest silniejszy niż myśleliśmy.
- A więc trzeba go znaleźć... - Zaczął S. Brimstone.
- I unieszkodliwić. - Zakończył A. Brimstone.
- Tylko gdzie on może być? - Zastanowił się Kardel. Nie zastanawiał się długo, bowiem spod nóg wychynęła mu koścista ręka szkieletu.
- Skok w bok! - Warknął Augustus. Krasnolud odskoczył i Brimstone wypalił ze swojej strzelby. Ładunek wybuchowy rozerwał rękę na kawałki. Z ziemi jednak wypełzła reszta nieumarłego, po czym nie zwracając uwagi na swoje uszkodzenia, z cichym jękiem powlókł się na wschód.
- Co jest? - Spytał głupio Mecku.
- Nieumarły zauważył nas i nie zaatakował. - Mruknął Wasyl. - Zaiste, iście to enigmatyczna sytuacja...
- Zamknij się! - Warknął Koszmar. - To zresztą nie jedyny... - Drużyna rozejrzała się i była to prawda: Wszędzie pojawiali się nieumarli, idący za tamtym samotnym szkieletem.
- To jest jakaś czarna magia. - Mruknął Kardel.
- Zło! - Warknął Camper.
- Serio? Naprawdę nie zauważyłem. - Warknął ironicznie Koszmar.
- Musimy się dowiedzieć, dokąd zmierzają. - Mruknął Erick.
- Do Vokiala. - Odezwał się dotąd milczący Worgołak. - Albo do ibn Fallada.
- Jakże to? - Spytał Wasyl.
- Ibn Fallad opuścił swoją fortecę. - Mruknął czarny gnoll. - Będze palił, grabił, mordował. Nieumarli czują jego potężną moc i będą chcieli do niego dołączyć. Albo ewentualnie do Vokiala... Nie zdziwiłbym się, gdyby Vokial sprzymierzył się z Ibn Falladem...
- CO?! - Wrzasnęli pozostali, przerażeni tym faktem.
- Takie jest życie. A teraz chodźmy za nimi, to może natkniemy się na Vokiala... - Zawyrokował Worgołak. Pozostali przystali na propozycję. Chwilę później podążali za pochodem żywych trupów...

Tymczasem, gdzieś w podziemiach...

Siegfried wędrował już od kilku godzin w poszukiwaniu jakiejś osady. "Nic z tego... Przyjdzie mi umrzeć z głodu i pragnienia...", pomyślał ponuro. Nagle jednak potknął się o coś. "Coś" okazało się być mieczem. Był w całkiem niezłym stanie, lekko wyszczerbiony, ale wciąz groźny. "Wygląda na robotę drowów...", pomyślał Siegfried, trochę pochmurniejąc. Chwilę poźniej dostał cios w głowę i stracił przytomność...

Tymczasem, w Dolmroku...

- Ile razy mówiłem: Nie wrzeszcz na całe gardło?! - Darł się Balor, razem z Seymourem uciekający przed kilkoma balorami.
- Mogłeś powiedzieć to wcześniej! - Odwrzasnął Seymour, miotając kulę energii w jednego z balorów. Demon zwalił się ciężko na ziemię i znieruchomiał. - Jeden mniej! - Wrzasnął radośnie, jednak chwilę później uśmiech znikł mu z twarzy. Byli na rozdrożu.
- W lewo, w prawo czy prosto? - Zawahał się Balor.
- Wszystko jedno, byle dalej od nich! - Wrzasnął Seymour, biegnąc lewym korytarzem. Balor pobiegł za nim...

Tymczasem, w Czyśccu...

- Demony i demonice! Witamy serdecznie na turnieju straceńców! - Darł się opętańczo komentator. Merciless i Nekros mieli dość ponure miny - W sumie czemu się dziwić... - Demon Spaczni i Lodowy Upiór zmierzą się z setkami tysięcy zaprawionych demonów i innych wynaturzeń, gotowych do sieki! Przywitajcie ich głośno! - Merciless i Nekros, chcąc nie chcąc wkroczyli na arenę. - A ich pierwszym zadaniem będzie... Pokonanie Nieumarłego Giganta w ciągu 3 minut! Inaczej zostaną zaanihilowani! - Arena zadrżała. Na otchłanny piach wkroczył wielki, kilkumetrowy potwór z rozprutym brzuchem i chorobliwie trupią cerą. Twarz była całkowicie zmasakrowana, ale potwór widział. - Niech się rozpocznie RŹEŹ!!! - Wrzasnął opętańczo komentator. Potwór machnął ręką.
- W lewo! - Warknął Merciless.
- W prawo! - Warknął Nekros. Łańcuch się napiął... I obaj zaciekli wrogowie dostali się w łapska Giganta, który skwapliwie to wykorzystał. Zakręcił nimi młynka i wyrzucił wysoko do góry, po czym, gdy spadali, przygniótł ich swoją nogą.
- Czyżby miało być po walce? - Spytał retorycznie komentator. Chwilę później potwora wywróciło, a Nekros i Merciless naradzali się.
- Nie mamy wyboru. Musimy współpracować. - Warknął Merciless.
- Z ogromną niechęcią, ale przystaje na to. - Warknął Nekros, po czym podali sobie ręce...

Tabris

Tabris

17.01.2009
Post ID: 39753

Siegfried nie był już smutny. Nie, wręcz przeciwnie; był szczęśliwy, co prawda tylko w swoim śnie, ale lepsze coś niż nic. Falledretten G'halge'g Ad Guzzmin wyczuł to, był przecież mistrzem w uzdrawianiu, a dobry Sen był zawsze uważany za połowę sukcesu w kuracji przez uczniów Fediffa Ahg Feddalitenegoksiloksa do których Falledretten się zaliczał. Z żalem rzucił opóźnione o 10 minut zaklęcie pobudzające, ale to było konieczne. Tego zażyczył sobie Yzmaiel Armianiel Des Abbbesdorgf; Arcymistrz Magii, Znawca Kunsztów, Głowa rodu Abbesdorgfów i klanu Hy'giaa. A gdy pan każe sługa musi, inaczej pan karze...

Nazwanie Goblina Balorem wydawało się idiotyczne. Nazwać Goblina Balorem? To jak nazwać człowieka Arcydiabłem, a Drowkę Archanielicą. Rodzice Balora nie byli głupi i nadali dzieciaczkowi godne imię. Ahzewnadipodprzbeggdejzonqwenigekeitleichdrittereichwuzencol. Trudno to było wymówić. Więc stąd Balor. Nieważne...

Dużo istotniejsze zdawało się być, że grupka jego 'immieników' biegła za nim w szalonym pościgu. Co prawda Balor biegł wespół z Seymourem. Było ich dwóch. Ale Balorów było siedem... Matematyka nie rokowała większych szans kompanom. Wtem liczba Balorów spadła do sześciu. Mówiąc szczerze nikt tego nie dostrzegł, bowiem przyjaciele biegli zapamiętale, a Balory były skoncentrowane zabiciem ich. Ba, nawet Balor, który zginął (bo zginął) tego nie dostrzegł. Toteż pewnie nigdy nie dowiemy się jak go zabito, niestety. Gdy jednak z równania odpadły kolejno trzy Balory i ich liczba spadła do trzech (7-1-3=3) stało się kilka rzeczy. Mianowicie:
a) Balory się zatrzymały, nie wiedząc co się dzieje...
b) Seymour i Balor się zatrzymali, nie wiedząc co się dzieje...
c) Segwaglen Ysn Abbbesdorgf, korzystając z okazji zabił wyżej wymienione Balory.
d) Okazało się, że do zabicia Balorów korzystał z Kuszy Pękniętej Nici Życia. Taki ciekawy przedmiot, który powodował, że im ktoś bardziej chciał kogoś zabić tym szybciej, po oberwaniu bełtem w dowolną część ciała, ginął.

-Mam nadzieję... – odezwał się Segwalen – ...że panów rodziny nie pozbawiłem. Był wyraźnie zadowolony z dużej liczby nie byle jakich ofiar. A dzień był jeszcze młody... - Jeśli tak to kondolencje. - Wyzłośliwiał się, patrząc na Seymoura i Balora, którzy tymczasem oglądali się na około nic nie widząc. Panowie... - Rzucił, wychodząc z mroku wraz ze swoją świtą. - ...pójdą za mną. Jeden z was jest Goblinem zwącym się Balor... – tu wskazał na Seymoura – A drugi to ni chybi Seymour Guado - przeniósł wzrok na Balora. -Jesteście mi pilnie potrzebni. To znaczy potrzebni memu stryjowi. No, już idziemy.
Seymoura zatkało. Nie dość, że ten ktoś traktował go jak durnia, to jeszcze złośliwie mylił z Goblinem. Tego było za wiele, a ten przeklęty Drow zapłaci za swoje chamstwo!
-Ojej, co to jest? - Spytał się nagle sam się siebie Segwalen, Seymour spojrzał i struchlał. Drow trzymał w reku Ultimę. - To chyba jakiś zwój... – ciągnął monolog Mroczny Elf. – Ciekawe, jakież to zaklęcie jest na nim napisane. Kto wie, może wygeneruje worek kartofli? A może skieruje kogoś do mini-wszechświata. Nie wiadomo, sprawdzimy? - spytał się sam siebie z błyskiem w oku.
-S.. spokojnie odezwał sie Seymour. –My chętnie pójdziemy z Tobą do Twego stryja. Dobrowolnie. No bo my jesteśmy najemnikami do wynajęcia. Ano tak właśnie.
Miło mi. - uśmiechnął się Segwalen. Oczywiście nie obrazicie się, jeśli was zakneblujemy i pozbawimy broni. To element sławnej na cały świat gościnności Drowów.
Balor i Seymour nie zdążyli się obrazić. Szybko leżeli na ziemi pozbawieni przedmiotów i broni.
Do Atke S z nimi.
- rzucił polecenie Mroczny Elf sługom.

Lu Husen wiedział, że to będzie dobry dzień. Wiedział to od początku dnia, od momentu gdy wschodzące słońce musnęło krawędź dachu. Husen wtedy spał, co prawda, ale miał dobry sen. Śniła mu się zmarła żona. Była piękna, jak wtedy gdy miała 16 lat. I mówiła, że nadal go kocha. No i potem... Wczoraj krasula słabowała, chciał nawet pójść do Starego Jakena, co się na lekowaniu znał, ale ozdrowiała. No i kury więcej jajków naniosły... To był dobry dzień. Powecował se z somsiadami, społecznie. Odebrał w młynie kaszę, co ją dał do przemielenia, nawet młynarz, lubo krwiopijca i na pieniądz łasy się omylił i mniej policzył. A wieczorem. Zasnął z łatwością, pierw odmówiwszy pacierze. I śniła mu się Marijka. I ona też go obudziła. Stała na oknie, była młoda i piękna i żyła. Uśmiechnęła się filuternie i powiedziała, żeby podszedł do niej. Podszedł z miłością, nie dowierzając temu, co się dzieje. Wtedy, Marijka uniosła się w powietrze i weszła do jakiegoś czegoś, co trudno powiedzieć, co to było. Stanęła na progu i wezwała go. Podszedł, rzuciła mu się w ramiona. Zaczął ją całować, przekroczył dziwy próg, nawet tego nie dostrzegł. Był zajęty całowaniem Marijki. Chciał patrzeć w jej oczy, duże, chabrowe, słodkie. Oczy były duże, ale całkowicie czarne. Wyglądały jak wejście do otchłani, jak... coś nieludzkiego. Biła od nich aura smutku, nienawiści i przerażenia. A sama Marijka zniknęła. Lu poczuł że trzyma go dziwna istota, może i wyglądała jak człowiek, ale nie mogła nim być. Była czymś gorszym od diabła. Nienazwanym złem. Istota odeszła od niego, był zbyt sparaliżowany, by zrobić cokolwiek, mógł tylko poruszać gałką oczną. Wyjęła dziwną miksturę i wlała mu ją do gardła. Smakowała obrzydliwie i...

Lu Husen obudził się ranem. W kręgosłupie nie bolało go jak latoś, a i czuł się dziwnie. Nie pamiętał ostatniej nocy, nie pamiętał tego co stało. Nie pamiętał podróży do Chesz Vaklam.

U drużyny „Hełm” nastroje były posępne. Przekraczali wydmę, jedną, drugą trzydziestą. I nic. Pustynia Braku Rozsądku słynęła jako miejsce, gdzie bez przewodnika człowiek jest skazany na śmierć. No i nie było za dużo wody. Musieli stosować zasadę trójjedności; jeden litr wody na jednego uczestnika jednego dnia. To nie poprawiało nastroju. Nie mogli korzystać z mikstur Chena, bo utrata koncentracji w czasie burzy piaskowej, czy też zwiększona kłótliwość mogły się skończyć tragicznie. Całą wodę jaką mieli zbierali dzięki zaklęciu skupiającemu wilgoć Foidy, ale jego skuteczność nie była wysoka. W drodze do Chesz Vaklam musieli pokonać góry Starosmocze, a tymczasem nie widzieli żadnego masywu.
-Do Gór Starosmoczych jest pięć dni drogi. Do Oceanu cztery, do najbliższej oazy tydzień. Do Chesz Vaklam dwa tygodnie. Zdecydujmy, co robić.
-powiedziała Foida.

W drużynie „Napierśnik”:

Łatwo było powiedzieć „Natknijmy się na Vokiala”. Choć nieumarli podążali do jednego miejsca, z reguły okazywała się to jakaś osada, czy namioty koczowników. I w tym wypadku tak było. Drużyna przybyła w sam czas, by wspomóc mieszkańców kilku namiotów w ich walce przeciwko szkieletom i zombie. Walka była łatwiutka, bowiem ibn Fallad postawił na ilość, nie jakość. Tym niemniej po jej skończeniu, ugoszczeni przez pasterzy podróżnicy byli w kropce; nie było żadnych śladów po innych nieumarłych, a tym bardziej ich mocodawcach.

Przenieśmy się jeszcze raz do Dolmroku:
Yzmaiel Armianiel Des Abbbesdorgf,Arcymistrz Magii, Znawca Kunsztów, Głowa rodu Abbesdorgfów i klanu Hy'giaa. Potężna osoba, wpływowa w Dolmroku. Akurat w dobrym nastroju, co było spowodowane dobrymi wieściami; Segwaglen znalazł i dostarczył Balora i Seymoura, w każdym razie byłych sługusów ibn Fallada. W jego rękach znalazł się, całkiem przypadkowo, niejaki Siegfried, jak ustalił były członek Wyprawy, która miała zniszczyć ibn Fallada. Miał w ręku kilka mocnych kart i teraz należało je wykorzystać. Co prawda, to nie była jego gra, ale obietnica Drowa jest świętością... jeśli Drow zamierza jej dochować.
- Witam panów, cóż was sprowadza do Podmroku? O ile wiem najemników ostatnio poszukiwał Degeberyk, władca Ynggal i Gerrui, ale to jakieś... dwa miesiące drogi stąd na północ.
- Ubi bene, ubi patria
- rzucił Seymour. – A czyż w Dolmroku nie ma dość pracy dla dwójki niezgorszych... - nieznacznie zaakcentował - ...Wojaków? Służba w jednym z wielkich Domów byłaby zaszczytem dla mnie i mojego kompana. Zapewne, gdyby nie atak Balorów wydarzenia potoczyłyby się inaczej, a tak... Wyszło trochę niesfornie...
- Czyli mam rozumieć, że jesteście tylko zwykłymi najemnikami? I to jeden z was jest Goblinem. Gdyby, jak imię wskazuje, był Balorem ale tak? Bezwartościowi jesteście. Ot, gdybyście byli, na ten przykład, byłymi sługami ibn Fallada... No, ale cóż. Do piachu.
A to nie powiedziałem, że jestem byłym sługą ibn Fallada? - widowiskowo zdumiał się Seymour. Bo tak się składa, że jesteśmy, tylko służba u martwiaka nam obrzydła, więc sami rozumiecie.
-Skoro jesteście, to możecie mi powiedzieć coś o... Zbroi Andurmana?
-Potężny magiczny przedmiot składający się z czterech elementów. Tarczę ma ibn Fallad, a kto ma resztę... Nie wiemy. – powiedział dotychczas milczący Balor.
-Miło mi, że wiecie. A tak się składa, że ja wiem, gdzie jest najsilniejszy element Zbroi – Hełm. Jest w uroczym, dopóki nie znalazło się pod ziemią, mieście Chesz Vaklam. A skoro jesteście najemnikami, to zaczniecie się ślinić z radości, gdy wam zaproponuję zdobycie Hełmu, prawda?
-Zdobycie Hełmu Andurmana? - zdziwili się jednocześnie Goblin i Ćwierćelf.
-Czy to konieczne? - Spytał się Seymour niewinnie, choć dobrze wiedział, że jak najbardziej konieczne.
-Koniecznie konieczne. - zripostował Drow. - Ale nie lękajcie się! Otóż otrzymacie pewną, niemałą pomoc. Wprowadzić jeńca!
Jeńcem okazał się Siegfried. Zachowywał się jednak dość dziwnie. Jego wzrok był dziwnie tępy, a i twarz była nienaturalnie spokojna. Seymour i Balor poznali, że był pod wpływem silnego zaklęcia hipnotyzującego.
-Ten pan do was dołączy. We trzech będzie wam zawsze raźniej, otrzymacie też większość waszych przedmiotów. Co tam jeszcze... Ach, jak ustaliliśmy zwój, jaki pan miał, panie Seymour wbrew wszelkim oczekiwaniom nie powodował pojawienia się pożywnych kartofli, ale efekt był znacznie ciekawszy. Dam zwój zatem panu Siegfriedowi, coby mógł w razie niesubordynacji rozwiązać szybko kontrakt... Chitraśne zaklęcie, jakie rzuciłem na Siegfrieda sprawia, że nigdy nie śpi, jest mi bezwolnie posłuszny, oraz, że tylko ja mogę zaklęcie odrzucić.
To tyle panowie, żegnam was. Jutro wyruszacie w drogę, przekażę wam wskazówki, jak trafić do Chesz Vaklam.
- nie dał pisnąć słowa Seymoruowi i Balorowi Yzmaiel.

Arcymistrz został sam. W zamyśleniu kartkował księgę „Kartofle rosną wszędzie. Nawet w Dolmroku”. Tymczasem rozmyślał.
Rozumiem grę, którą prowadzisz Tebriz, ale czy to nie zbyt ryzykowne. Owszem po tym, co dla mnie wtedy zrobiłeś jestem ci winny taką przysługę, jak pomóc Foidzie w zdobyciu Hełmu, ale zrobić to w ten sposób? Czy to nie za subtelne... Ci nieokrzesańcy, ależ miałem szczęście, że ich schwytałem, dzięki temu będę mógł zostać w cieniu, czy mroku raczej...

Fergard

Fergard

3.02.2009
Post ID: 40437

Tymczasem, w nowopowstałej drużynie najemników...

- Jak myślisz, to dobry pomysł? - Szepnął konspiracyjnie Balor do Seymoura, bacznie obserwując Siegfrieda mierzącego ich tępo - czujnym wzrokiem.
- Za kogo mnie masz? Czy moje plany kiedykolwiek nie wypaliły? - Obruszył się Guado.
- Już dwa razy. Teraz będzie trzeci. - Warknął goblin.
- Tylko ktoś obeznany z magią potrafi obsługiwać takie zwoje. Ten cały Siegfried nic nam nie zrobi.
- Może to sprawdzimy? - Odparł Balor, a jego oko błysnęło złowrogo. Goblin ryknął z całych sił:
- On chce cię zdradzić! - Seymour zmierzył go przerażonym wzrokiem. Siegfried podniósł się ze skały, na której siedział, po czym rozwinął zwój. Pergamin rozbłysnął purpurowym światłem. Chwilę później stworzona na poczekaniu czarna dziura wessała Seymoura do mini - kosmosu. Balor uśmiechnął się perfidnie. 15 minut później ta sama dziura wyrzuciła poobijanego i okaleczonego Guado na piach, wzbudzając tuman kurzu. Balor zmierzył go litościwym wzrokiem.
- Nie mów... Nic. - Wymamrotał Seymour wściekły. Balor krzyknął:
- Już mu przeszło! - Siegfried ponownie usiadł na skale, zwijając pergamin.

Tymczasem, u drużyny "Napierśnik"...

- Te namioty są puste. - Mruknął cicho Mecku, rozglądając się. Znajdowali się w jakiejś osadzie nomadów. Problem w tym, że żadnych nomadów tu nie było. Panowała cisza. Walka z truposzami ibn Fallada była dość prosta, choć trochę potrwała. Teraz jednak nie było śladu żywej - czy nieżywej - duszy. Nawet powietrze zdawało się stać w miejscu.
- Coś mi się tu nie podoba... - Mruknął Kardel. Nikt jednak nie zdążył odpowiedzieć, gdyż niebo przecięła błyskawica. Potem kolejna. I tak jeszcze trzy razy.
- Na ziemię! - Warknął Worgołak, ciągnąc za sobą obu braci Brimstone. Reszta posłusznie wykonała polecenie czarnego gnolla. I dobrze zrobiła. Nie minęła chwila, po tym jak ostatni Koszmar opadł ciężko na piach, nad ich głowami przeszła fala uderzeniowa, zmiatająca wszystko na swojej drodze. Wszystko. Namioty poszły razem z wiatrem. Straszliwy ryk wiatru unosił się jeszcze przez parę minut. W końcu wszystko ucichło. Jako pierwszy podniósł się Camper.
- To pułapka... - Syknął, po czym nagle wzdrygnął się. Z jego brzucha sterczał bełt kuszy.
- Szlag by to trafił! - Warknął Kardel, zrywając się z ziemi. Natychmiast zasłonił się garłaczem. Bełt odbił się od broni i poszybował daleko w piach. S. Brimstone bezgłośnie powiedział do Ericka: "Zrób jakąś tarczę!" Elf poruszył się niespokojnie, po czym otoczyła ich błękitna kopuła. Wszyscy powstali. Bełty poleciały teraz całą chmarą, ale żaden nie przebił tarczy. Tymczasem Camper zaczął osuwać się na ziemię. Mecku i Worgołak złapali go w ostatniej chwili. Kardel zaczął się rozglądać. Na odległej półce skalnej mignęły mu białe światełka.
- Augustus, na tą skałę! - Wskazał gremlinowi półkę skalną. A. Brimstone załadował swój "Zwiastun", po czym bez zbędnych ceregieli wypalił ze swojej strzelby. Wedle przewidywań Kardela, po wybuchu dało się słyszeć zduszone okrzyki zrozpaczenia.
- Trafiony, zatopiony! - Warknął ochoczo Koszmar. Nikt jednak nie zdążył się nacieszyć. W mgnieniu oka tarcza ochronna Ericka rozprysła się niczym bańka mydlana. Niedoszli zwycięzcy polecieli kilka metrów do tyłu. Erickowi mignął znajomy wampir.
- To Vokial! - Ryknął, miotając na oślep kilkanaście pocisków. Chmura kurzu w końcu opadła i awanturnicy ujrzeli Vokiala w całej okazałości. Ale nie był on sam. Razem z nim byli ibn Fallad, uśmiechający się triumfalnie oraz Grzech, nie wykazujący absolutnie żadnych emocji. Jeżeli doliczyć do tego kilkadziesiąt tysięcy wszelakich nieumarłych... Pierwszy zerwał się Erick.
- Ty zdrajco! - Wydusił z siebie, miotając lodowy pocisk. O dziwo, pocisk uderzył w pierś wampira i nie zrobił mu absolutnie żadnej krzywdy. Vokial odsłonił przed nimi Napierśnik Andurmana.
- Możesz uderzać mnie, czym chcesz. Nie zrobi to na mnie żadnego wrażenia. - Przemówił, uśmiechając się krzywo. Przeniósł wzrok ze wściekłego Ericka na ibn Fallada. Nieumarły król skinął głową. Vokial wyciągnął swój Sztylet Nienawiści. Chwilę się nim pobawił, po czym bez ostrzeżenia rzucił nim w Campera. Skaarj zachwiał się. Z jego ust trysnęła krew. Wymamrotał jeszcze parę niezrozumiałych słów, po czym zwalił się na ziemię w kałuży krwi.
- No to jednego mniej. - Awanturnicy usłyszeli głos w swoich głowach. To Grzech przemawiał do nich telepatycznie.
- Przyznam, że... Byliście dość dużą przeszkodą. - Zaczął ibn Fallad, przekrzywiając się w siodle swojego nieumarłego rumaka. - Ale teraz jesteście nieistotni. Zniszczę... Was, a razem z wami... Zginie ostatnia nadzieja na uratowanie... Świata.
- Przekonamy się, nieumarłe ścierwo! - Warknął Worgołak, łapiąc za swoje ostrza. Reszta też dobyła broni. Jedynie Erick wyglądał, jakby zatrzymał się w czasie.
- Och, nie powinniśmy się kłócić. - Oznajmił Vokial. - Poddajcie się, to może... Was oszczędzimy. Oczywiście przyrzekniecie nam służbę na wieki.
- Do kogo ta mowa, paszkwilu?! - Ryknął Koszmar, szarżując. Ostrze Dusz zderzyło się ze Sztyletem Nienawiści. Nagle Ostrze Dusz błysnęło.
- Co do... - Zaczął zaskoczony Vokial. Nie zdążył się jednak namyślić. Koszmar, wykorzystując jego chwilową nieuwagę, nadział go na czubek ostrza, po czym mocarnym kopnięciem zrzucił go z niego z wielką dziurą w brzuchu. Ostrze błysnęło po raz kolejny, po czym uformowało się w ostrze podobne do starego Ostrza Dusz... Z tą różnicą, że zabrakło mu oka. Koszmar roześmiał się złowieszczo.
- Wiedziałem, że mnie nie zawiedzie! Nie w takiej chwili! - Błękitny Rycerz ryknął straszliwym śmiechem. Mecku wzdrygnął się.
- Teraz mamy szansę! - Warknął Worgołak, ruszając w stronę nieumarłych. Za nim pośpieszył Kardel, Brimstonowie, Mecku i w końcu Erick. Dołączył do nich także Koszmar.
- Ej, zaraz... A gdzie Wasyl? - Zapytał krasnoludzki samuraj. To było słuszne pytanie: Smokokrwistego nigdzie nie było. Pytanie wprowadziło drużynę w lekką konsternację. Czego nie zlekceważył ibn Fallad.
- Bierz ich! - Warknął do Grzechu. Potwór ochoczo ryknął, po czym wykorzystując chwilową nieuwagę drużyny... Połknął ich. Połknął ich, wysyłając do Miasta Martwych Snów. Miejsca, z którego nikt nie powrócił żyw...
- Wspaniale... - Mruknął Vokial, podnosząc się z ziemi. - Wynośmy się stąd. Musimy zdobyć Hełm! - Ibn Fallad skinął głową. Po chwili nie było ani ich, ani Grzechu, ani armii nieumarłych. Jedynie siniejące ciało Campera świadczyło o tym, że coś się tu wydarzyło...

"To nie jest mój dzień!", pomyślał Wasyl, niesiony falą uderzeniową, która roztrzaskiwała kolejne skały. W końcu podmuch wiatru został zanegowany, a Smokokrwisty wylądował na piachu... Znajdował się na skraju Pustyni Braku Rozsądku...

Tymczasem, w opustoszałym zamku ibn Fallada...

Heartless były wszędzie. Niewielkie i tchórzliwe Cienie mieszały się z majestatycznymi Nietykalnymi. A wśród nich krążył Cienisty Szrama.
- Gdzie ten durny elf mógł schować siedem serc? - Mamrotał do siebie, roztrzaskując kolejne ozdobne zbroje. Nagle usłyszał łoskot. Jeden z Cieni wpadł na zbroję. Ta... Zniknęła. W jednej chwili zniknęła, bez najmniejszego odgłosu.
- To tu! - Ryknął Okrutnik, biegnąc w kierunku tajemnego przejścia. Faktycznie: Pod zbroją znajdowała się niewielka zapadnia. Cienisty Szrama wskoczył do dziury, po czym rozejrzał się czujnym wzrokiem. Natychmiast rzucił się na niego mohrg, ale Okrutnik zniszczył go w ułamku sekundy. Panowały tu egipskie ciemności, ale on widział w ciemnościach. Mignęły mu dziwaczne komory, w których umieszczone były jakieś sylwetki. Komór było siedem, ale dwie z nich były puste.
- Sprawa się komplikuje... - Mruknął Cienisty Szrama. Gdzie, do cholery mogą być dwa ostatnie serca?

Tymczasem, u Mercilessa i Nekrosa...

Lodowy Upiór i Demon Spaczni dość sprawnie kosili zastępy demonów czyśccowych, ale tych wciąż przybywało. Do tego dochodził drący się w niebogłosy komentator.
- Musimy stąd nawiać. - Mruknął Merciless, roztrzaskując łeb templariuszowi.
- Jakby to było takie proste. - Odparł Nekros, zamrażając kilkunastu katów. Walka dłużyła się...

Tymczasem, u drużyny "Hełm"...

- Zdecydujmy, co zrobić. - Powtórzyła Foida, lustrując resztę bacznym spojrzeniem. - Proponuję iść do Gór Starosmoczych, a stamtąd - Po uzupełnieniu zapasów - Wyruszyć do Chesz Vaklam.
- Jestem za. - Dodał Genn, ruszając się niespokojnie.
- Ja się niestety nie zgodzę. - Odparł Grom. - Ibn Fallad może być już przed nami. Z samym Mieczem go nie pokonamy. A jeżeli ma jeszcze po swojej stronie Vokiala...
- Popieram. - Mruknął Fergard. W końcu zrobiono głosowanie i zwyciężyła propozycja Foidy. Drużyna ruszyła. Wiedzieli, że przed nimi dość długa droga. Ale nikt(Z wyjątkiem Chena) nie narzekał. Nagle prowadzący Fergard zatrzymał się. Idący za nim Deek wpadł na niego z łoskotem.
- Dlaczego się zatrzymaliśmy? - Zapytał z końca kolumny Aries.
- Na tej pustyni nie ma prawa żyć absolutnie nic, prawda? - Zapytał półbies.
- Eee... Owszem. - Odparła Foida.
- Więc jak wytłumaczycie to? - Zapytał po raz kolejny Stratoavis, wskazując ziemię. Grom i Genn zbliżyli się nieco. Faktycznie, na ziemi malował się odcisk czyjejś stopy. Wyglądała na stopę jakiegoś zwierzęcia.
- Mi to wygląda na ślady lisa. - Mruknął Genn, rozglądając się.
- Lis? Tutaj? - Zapytał ze zdziwieniem Nocny Strzelec.
- Ślady ciągną się dalej. - Mruknął słabym głosem Szrama, wskazując brodą na korowód lisich łapek.
- To niedorzeczne. - Ciągnął dalej Nocny.
- Ale prawdziwe. - Skonkludował Deek.
- Widzicie te ślady obok? - Zapytał nagle Fergard. Druga para stóp wyglądała na stopy jakiegoś giganta.
- Ni chybi ogr. - Mruknął Hellscream.
- Według kompasu ślady idą w kierunku Gór Starosmoczych. - Mruknął Aries, zbliżając się nieco.
- To czysty przypadek. - Mruknął nieco znudzony całą sprawą demon czaszka.
- Ten lis... - Zaczął Genn. - Ten lis nie był lisem.
- O czym ty... - Grom już chciał się sprzeczać, gdy nagle zobaczył, co Genn miał na myśli. - No nieźle...
- Wytłumaczycie nam, o co chodzi? - Zapytali jednocześnie Fergard i Deek.
- Ślady są mocno odciśnięte. Do tego widać ślady jedynie dwóch stóp. Tak jakbyśmy mieli do czynienia z... Humanoidalnym lisem. - Wilczy Lord złapał się za brodę. - Ogr prawdopodobnie gonił to coś.
- Możemy już ruszyć? - Mruknęła Foida. Niechęć Nocnego udzieliła jej się w poważnym stopniu. - W sumie nie zaszkodzi sprawdzić tych śladów, zwłaszcza, że biegną w kierunku Gór Starosmoczych.
- No to ruszajmy! - Zakomenderował Aries.

Tymczasem, w zamku ibn Fallada...

Cienisty Szrama był wściekły. Spopielił kilka przygodnych Cieni, po czym warknął w otchłannym i teatralnie otarł twarz z potu. Za jego plecami dało się słyszeć głos Nietykalnego:
- Panie, to może cię zainteresować. - Okrutnik podstawił pod nos Cienistego zapisaną kartkę. Heartless ujął ją w swoje cieniste ręce. Była pożółkła od upływu czasu, więc musiał uważać, by jej nie zniszczyć. Napisy widać były magiczne, bo litery były wyraźnie zapisane. Kartka głosiła:
"Serca mają się dobrze. Komory dostarczone mi przez Sandro wciąż doskonale spełniają swoją rolę. Pięć ludzkich kobiet i jedna gnollica... Choć w sumie, wnioskując z samej anatomii trudno coś stwierdzić. Jednakże siódma komora wciąż nie daje mi spokoju. Wciąż jest pusta. Serca co prawda nie są mi do niczego potrzebne, ale dzięki nim mogę trzymać w ryzach Okrutników. Ich siła bardzo się przydaje. Jednakże ostatnia komora sprawia, że zaczynają one coraz bardziej powątpiewać w mój autorytet. Boję się, że kiedyś wbiją mi nóż w plecy. Wiem jednak, co mogę zrobić, by zyskać ostatnie serce. Dostałem wiadomość z nieoficjalnego źródła, że moja dobra przyjaciółka - Mistrzyni - może coś o tym wiedzieć...". Okrutnik pogrążył się w zadumie. "Mistrzyni...", pomyślał zafrasowany. Skinął na jednego z Nietykalnych.
- Tak, panie?
- Znajdźcie mi tą całą Mistrzynię i wyciągnijcie z niej wszystko, co trzeba. Rzecz jasna... Nie wahajcie się przed torturami. - Cienisty Szrama obnażył kły.
- Tak się stanie, mój panie. - Nietykalny zasalutował i odszedł.

Tymczasem, w Mieście Umarłych Snów...

- O rany... - Te dwa słowa padły z ust Mecku na skomentowanie Miasta Martwych Snów. Rozciągała się przed nimi wielka, ogromna nekropolia złożona z jednolitej masy żelastwa. Problem w tym, że tutaj nie mieszkali nieumarli. I to niepokoiło Worgołaka.
- To miejsce... - Mruknął. - Musimy jak najszybciej się stąd wydostać.
- Szybka reakcja kluczem do sukcesu. - Warknął Koszmar ironicznie, uderzając w jedną ze ścian Ostrzem Dusz. To nagle zaczęło pulsować. Koszmar zaśmiał się cicho.
- Co cię tak bawi? - Zapytał S. Brimstone, wiedząc, że pożałuje pytania.
- Bawi mnie Larwa. - Odparł Koszmar, podśmiechując się. - Pokazuje mi, że jakaś biedna istotka kryje się po kątach, usiłując przed nami uciec... Albo atakować. Jak mnie martwi fakt, że nie zdąży się nawet nacieszyć naszą obecnością. - Błękitny wymierzył Ostrzem gdzieś w powietrze. Dało się słyszeć cichy syk. W górze pojawił się spadający bezwładnie kamień. Koszmar jednym ruchem przeciął go na pół. Erick spojrzał na kamień i natychmiast tego pożałował. Głaz okazał się być... Dziwacznie zniekształconymi i zwęglonymi zwłokami jakiegoś skrzydlatego, jednookiego stwora.
- Ahriman. - Stwierdził A. Brimstone po krótkich oględzinach. Gremlin odwrócił się do Koszmaru. - Jakżeś to zrobił?
- Wyrwał mu duszę, oto cała zagadka. - Dało się słyszeć kpiący, kobiecy głos gdzieś z góry. Nagle nieznana siła powaliła Kardela. To samo zrobiła z Mecku, Brimstonami i Erickiem. Koszmar i Worgołak oparli się.
- Gdzieś już słyszałem ten głos... - Mruknął czarny gnoll, opuszczając broń.
- To nie ma znaczenia! - Warknął Koszmar, wymachując Ostrzem. - Kimkolwiek jesteś, wyłaź i walcz w uczciwej walce!
- Co to za uczciwość, dwóch na jednego? - Fala mocy powaliła Koszmar. W końcu adwersarz zeskoczył ze skarpy. Worgołak i powaleni ujrzeli olśniewająco piękną mroczną elfkę w czarnym kirysie. Nosiła się dumnie, ewidentnie po królewsku.
- Nimrodel... - Mruknął Worgołak. - Cóż za spotkanie...

Erick

Erick

6.07.2009
Post ID: 45712

U drużyny "Napierśnika".
- Co ty tu robisz ? Myślałem, że nie żyjesz. - powiedział Worgołak.
- Tak... Wielu uważa mnie za zmarłą, ale nie ! Ja tkwię tu od blisko 100 lat. I nie znalazłam drogi ucieczki. Jesteście zgubieni!
- Spokojnie, musi być jakiś sposób - zaczął niepewnie Erick.
- Myślisz, że nie próbowałam ?! Ale ten przeklęty Ibn Fallad mnie tu uwięził.
Nimrodel zbliżyła się do towarzyszy.
- Myślę, że odpowiem Wam wszystko od początku...
Kiedyś mieszkałam daleko stąd w elfim królestwie. Kochałam tamtą krainę, poznałam tam miłość mojego życia - Amrotha. Jednak on był księciem elfów, a ja zwykłą czarodziejką, nasz związek nie miał przyszłości. Uciekliśmy razem z naszej rodzinnej krainy. Ruszyliśmy na północ mając nadzieję, że tam będzie nam się wiodło lepiej. Jednak w drodze wpadliśmy na odział nieumarłych Ibn Fallada. Zaprowadzili nas pod jego tron. Ibn Fallad był zachwycony widokiem Amrotha, gdyż w każdej chwili mógł zażądać za niego okupu, chciał mieć pod kluczem elfi ród. Wtrącono nas do więzienia. Ibn Fallad nie przypuszczał, że dobrze władam magią. Za pomocą czarów udało mi się uwolnić nas z więzienia, jednak w czasie ucieczki jeden z łuczników Ibn Fallada wypuścił strzałę w moim kierunku, Amroth osłonił mnie własnym ciałem, oddał za mnie życie.
Nimrodel przerwała na chwilę opowieść.
- Udało mi się zbiec, ale już bez ukochanego. Życie nie miało znaczenia, chciałam uciec od wszystkiego, gdy nagle poczułam moc zemsty. Nienawiść do Ibn Fallada zamieniła mnie w mrocznego elfa. Za wszelka cenę chciałam się zemścić. Początkowo napadałam na jego oddziały, jednak z czasem potrzebowałam czegoś więcej by zaspokoić głód zemsty. Wkradłam się do jego twierdzy. Zabiłam jego tamtejszego dowódcę. Byłam pewna, że nic mnie nie powstrzyma, ale bardzo się myliłam...
Byłam bliska zabicia Ibn Fallada, gdy nagle wkroczył on - Grzech.
Zostałam wtrącona tutaj na wieki.
Nimrodel umilkła. Pozostali wpatrywali się w nią przez chwilę, jakby zatopieni w czasie.

Tabris

Tabris

7.07.2009
Post ID: 45739

W drużynie Siegfrieda nie działo się dobrze. Zaraz jak Siegfried usiadł na kamieniu wstał rozwścieczony Guado. - TY! Ty Pachołku drowów! - darł się – myślisz, że coś Ci to da?! MOJA Ultima działa tylko raz w tygodniu!! Teraz zapłacisz mi... – przerwał mu spokojny głos Siegfrieda - - Myślisz, że mój pan i bóg, Yzmaiel Armianiel Des Abbbesdorgf; Arcymistrz Magii, Znawca Kunsztów, Głowa rodu Abbesdorgfów i klanu Hy'giaa tego nie przewidział? Zaiste, powiadam Ci przewidział. I przewidując to wzmocnił Ultimę tak, że teraz działa kiedy mi się żywnie podoba... Zaprzestań zatem żałosnych prób oporu, bo oprócz tego, że to żałosne, możesz żałośnie skończyć! – Guado oniemiał za to odezwał się Balor, ale cichutko – Czy Twój pan przewidział wszystkie możliwości naszej ucieczki? - na twarzy Siegfrieda pojawił się jakby cień uśmiechu - Nie, przewidział jedynie te sposoby, z których moglibyście skorzystać.

Kameliasz

Archidyplomata Kameliasz

10.07.2009
Post ID: 45867

Wracając do drużyny "Hełm"...

Wędrowcy bardzo szybko znaleźli stworzenia zostawiające ślady. A, ściślej mówiąc, ogra i pieczyste z lisa.
- Hmmm... Wydawało mi się, że to był humanoidalny lis... - mruknął Fergard, przyglądając się mięsiwu.
- Trzeba było pytać mnie od razu. Zapomniałeś, że czytam książki przyrodnicze? - powiedział Aries. - Lisy podczas biegu stawiają tylną stopę idealnie w miejsce przedniej. Skoro ta kita uciekała przed zielonoskórzastym, to musiała biec. - Półbies spojrzał na niego z nutką zaskoczenia w oczach. - No co? To wszystko można znaleźć w Mało fantastycznych stworach i o tym, jak je przyrządzić - wyjaśnił sybko ćwierćsmok.
- O cholera. - powiedział Grom, wpatrując się w ogra (i przy okazji nie zwracając uwagi na rozmowę Stratoavisa i DeMenthora).
- O co chodzi, zielony? - spytał Deek.
- A o to, że jeśli szybko stąd nie <cenzura>, to będziemy mieli <cenzura>.
- Grom! - fuknęła Foida. - Uważaj na słowa! Tu są dzieci! - wskazała Ariesa.
Aries warknął. Z nozdrzy uleciała strużka dymu.
- Cholera, jak ja tego nie lubię... Oczy mi potem łzawią... Dzięki, Foido. Ja też cię bardzo lubię. - Ćwierćsmok odwrócił się plecami do Wędrowczyni Sfer. - Możesz jaśniej, Grom?
- To Ulghr (czyt.: ulgr z akcentem na gr), największy rozrabiaka wśród znanych mi ogrów, które uszły z życiem.
- Hm, w karty z nim raczej nie zagramy... - mruknął Genn.
- A tym bardziej nie wygrasz, bo prędzej Ulghr nakarmi cię twoim własnym sercem.
- To co robimy? - spytał Aries, odruchowo sięgając do Pheriinana.
- Możemy go zaatakować, ale...
- OK, to walimy! Genn, Deek, wy z lewej, ja z góry, Foida z Fergardem z prawej, Grom i Nocny od frontu. Naprzóóóóód! - wrzasnął ćwierćsmok, po czym psiknął odświeżaczem i podleciał do ogra. Nikt oprócz niego się nie ruszył.
...
- <Cenzura> współpraca... Genialna robota! - wrzasnął Aries kilka minut później, przywiązany do gałęzi znajdującej się nad ogniskiem Ulghra. Ten dziabnął go palcem między żebra i uznał, że jest jeszcze surowy.
- Ekstra. No to co robimy? - powiedział Deek.
Fergard pogrążył się w myślach.
- Myślę, że powinniśmy go ratować... Choć możemy go też zostawić na pastwę losu i Ulghra i kontynuować naszą misję.
- No dobra. - skomentował to Deek. - To co w końcu robimy?

Tabris

Tabris

10.07.2009
Post ID: 45875

Starcie Kameliasza z Ogrem trwało, a tymczasem Foida wzięła do ręki książkę Kameliasza; "Mało fantastycznych stworach i o tym, jak je przyrządzić".
- Tak ja myślałam... - mruknęła wertując tom
- Co takiego? - zaciekawił się Fergard
- Ta książka jest napisana w Dolno-mglisto-elfickim, a Kameliasz czytał ją jakby była w Górno-mglisto-elfickim
- To jest różnica? - zaintrygował się Nocny
- Niby niewielka, po Dolno-mglisto-elfickim czyta się od dołu do góry, a Górno-mglisto-elfickim od góry do dołu. To co opisywał Kameliasz to nie Lis Pustynny tylko Herazimanta, taki rodzaj gnolla...
- Czyli jednak to Gnoll - ucieszył, nie wiedzieć czemu, Fergard

Potwierdziły to słowa Ulghra:

- Ha, ha dziś rano zjadł żem Lisa Dwugarbnego, potem tamta półpsica mnie zwiała, ale teraz zeżrę ćwierćsmoka! Szkoda, że nie mam pieprzu!
- Osz ty - oburzył się Kameliasz i wsadził palec w oko gapiącego się nań Ogra. Ten wrzasnął, wycofał się i zacisnął rękę na oku. Korzystając z tego Kameliasz wyswobodził się i zaszarżował na Ulghra, ten jednak zdołał się zasłonić pałką. Walka trwała i była zażarta jak pojedynek Elfek o Ostatnią w Sklepie Modną Sukienkę.

- To może mu jednak pomożemy? - zaproponował nieśmiało Deek
- Niech wygra inteligentniejszy - rzuciła zjadliwie Foida powodując wybuch śmiechu. Ogr słysząc to na chwilę się zdekoncentrował, a korzystając z tego faktu Kameliasz ranił go w rękę. GA! To nieetyczne, nie słyszałeś nigdy o Kantowskim Imperatywie Moralnym? - rzucił Ulghr
- Giń oszołomie! - rzucił Kameliasz unikając ciosu pałką
- W ostatnich wyborach głosowałem na prawicę i jestem z tego dumny! - krzyknął Ogr

-

Wasyl dumał co robić ma. Sytuacja była zła; był sam wśród wydm Pustyni Braku Rozsądku, wszystkich poza nim zeżarł Grzech.
Co mam robić? - zastanawiał się
Kompani w paszczy potwora, nieumarli niemal wszędzie, a druga część drużyny daleko. Grunt to podstawa - przypomniał sobie myśl mistrza Gandżi Maryhłanny. Powoli zaczął dreptać w kierunku, gdzie jak oczekiwał dojdzie do Piaskowego Pobrzeża, największego miasta w okolicy, którego sojusz z ibn Falladem chronił przed zniszczeniem.

-

Andurman był ostatnimi czasy z życia wielce zadowolony. Wszyscy wszak tłukli się o JEGO zbroję. Była nawet plotka, że stary Wędrowiec znalazł sposób by obracać chciwość i żądzę posiadania jaką wzbudzały te przedmioty w moc magiczną. "I w sumie to prawda, wszak po stworzeniu takich artefaktów powinien zostać cieniem, a tu..." - pomyślała Mistrzyni
- Czemuż zawdzięczam zaproszenie? - spytał się Andurman - Bo chyba nie temu 'panu' i jego wizycie - wskazał na zwłoki Niezniszczalnego ni to zamrożone, ni spalone.
- Niepokoją mnie ci Bezsercowi. Mogą przeszkodzić w zdobyciu Hełmu. Wystarczy jeden drobny element dodatkowy i plan runie. Niepokoi też mnie Vokial...
- On nie jest Wędrowcem Sfer - powiedział Andurman tonem jakby miało to znaczyć; to proch i pył
- Ale ibn Fallad zaprosił go do współpracy, a jeśli zdobędzie Hełm, to zranienie go będzie dla nas niemożliwe
- Znam Nekromancję - odrzekł spokojnie Andurman - jeśli będzie trzeba go zabić ożywię jego własną matkę, byle go zabiła. Hełm nie chroni go przed atakami Nieumarłych...
- Nie tylko Wampirów?
- Nie. Działa dość ogólnie, ponad to - w oczach czarodzieja pojawił się błysk - elementy te kontroluję ja, w stopniu niewielkim, ale takim by nie dało się usunąć tej kontroli bez zniszczenia przedmiotów. Bądź spokojna. Sprowokujemy Bezsercowych do wejścia na nasz teren i zniszczymy...