2.03.2009
|
Informacje:
MG Ballady:
Tabris
Gracze:
Vokial jako Vokial
Kordan jako Kordan
Ptakuba jako Saeros
Konstruktor jako Konstruktor
Erick jako Erick Evernis
Mecku jako Mecku Carabel
Dragonthan jako Dragonthan(Uśmiercony)
Jaszczurzy Golem jako Fergard Stratoavis
Nuk jako Dragan "Nuk" Turandus
Hellscream jako Jormungard
Laysander jako Laysander
Informacje mogą zostać zmienione podczas trwania Ballady.
W mieście Eladoren, z siedziby Bractwa Kupieckiego dosłownie co sekundę słychać było krzyki. Mieszkańcy miasta na tutejszej wyspie o nazwie Insugelia szybko przemykali koło budynku, bojąc się by meble nie wyleciały przez okna istnej "twierdzy" kupców i ich nie trafiły. Wiedzieli, że gdy Bractwo jest przez coś zdenerwowane, to i oni na tym ucierpią, gdyż cała wyspa utrzymywała się z handlu. Jak lud Eladoren przewidział, już po krótkim czasie przez okna zaczęły wylatywać krzesła, sztućce, misy i inne rzeczy rozbijając witraże, które były umieszczone w oknach. Można było teraz słychać było bardzo wyraźnie krzyki i rozmowę kupców:
- Już drugi raz przez te dzikusy nasza kopalnia Srebra na Frestahanie została zaatakowana przez ich bestie! Wypuszczają je podczas walk, a że kopalnia jest niedaleko pola bitwy, te bestie urządzają sobie z naszych robotników obiad! Który głupek nie zwiększył oddziału chroniącego kopalnie do 20 po ostatnim ataku?! - wydarł się jeden, najpewniej szef.
- Ooo! Wypraszam sobie! Jeżeli pan nie przeznaczył na to ani jednej sztuki złota, to jak miałem zwerbować nowych ludzi?! Miałem sam dać ze swojej kieszeni?! - krzyknął drugi.
- Przepraszam pana, ale przeznaczyłem dziesięć tysięcy sztuk złota na wzmocnienie ochrony! Przekazałem je temu panu. - odpowiedział pierwszy nie wiadomo czemu, trochę spokojniej.
- Ooo! Przepraszam pana, ale pan kłamie! Nie dawał mi pan ża... - i po chwili już nie wiadomo było, co kto powiedział, ten kto tu jeszcze nigdy nie był, najpewniej pomyślałby sobie, że w twierdzy kupieckiej jest jakiś targ. Po jakiś dwóch godzinach wszystko się uspokoiło, dzięki braku przedmiotów, którymi mogliby rzucać i zachrypnięciu prawie wszystkich kupców. Szef, przerywając ciszę, która trwała jakąś minutę, zaczął mówić już mocno zachrypniętym głosem:
-Thak whięc... khe, khe... mhusimy zwerbhować bhardziej khe, khe... doświadczonych najemnikhów... khe, khe... i pholecić im, bhy rozwiązali then phroblem... khe, khe... Olsen! Thy idź do thutejszej kharczmy, thej karczmy... khe, khe... i sprawdzisz czy nie mha jhakiś thego thypu osób tham... khe, khe... nho idź! - Skończył i usiadł na krześle, oddychając głęboko. Olsen zaś podniósł się z krzesła, wyszedł z pomieszczenia, i gdy był już na parterze rzucił się biegiem w kierunku wyjścia i później w kierunku karczmy pod bardzo dobrze dobraną nazwą; "Pod Martwym Smokiem".
|
3.03.2009
|
Szef wraz z Olsenem weszli do karczmy. Rozejrzeli się dookoła. Nietrudno jednak było stwierdzić iż wśród bywalców karczmy nie było żadnej osoby nadającej się do obrony siedziby bractwa.
- Tutaj siedzą same pijaczyny. - stwierdził z niesmakiem Olsen.
- Jednhak nie mha na tej wyspie innych miejs.. khy.. miejsc gdzie można spothkać jakichś najemnikhów - stwierdził Szef - posiedźmy tu trochę.
- Ale panie, jak na to zareaguje pospólstwo... - zaczął Olsen lecz wzrok szefa go uciszył.
Usiedli przy stoliku. Karczma była obszerna lecz niemal całą powierzchnie zajmowały stoły i krzesła. Trochę miejsca miał tylko barman nalewający piwa do kufli.
Olsen postanowił zapytać barmana o bywalców "Martwego smoka" jednak nim zdążył dojść do lady drzwi otworzyły się. Do karczmy weszły dwie postacie, razem wyglądały dość osobliwie.
Pierwsza... młoda i wysoka, z długimi jasno brązowymi włosami. Natomiast druga była niższa lecz bardzo charakterystyczna. Jej skóra była niebiesko,.. fioletowa, a oczy były intensywnie żółte. Gdy Olsen zobaczył osobliwą parę zaczął się zastanawiać do jakich ras należą te osoby.
Jednak obydwie miały u pasów miecze więc... były wojownikami! Natychmiast ruszył do szefa.
- Spójrz panie, ci dwaj wyglądają na wojowników. Można by ich zatrudnić.
- Takich dziwaków? Cóż nie wiem...
- Ale ten z żółtymi oczami nieźle by przestraszył naszych wrogów.
Po dłuższej rozmowie kupcy postanowili przyjrzeć się osobnikom.
|
3.03.2009
|
Olsen zagadał do nich niezręcznie, gdy ci usiedli przy stoliku.
-Yyy... Dzień dobry?
Młodszy z nich spojrzał piwnymi oczami na mężczyznę. Kosmyk jego włosów odchylił się lekko w tył, ukazując szpic uszu.
-Dobry. - skinął głową. - O co chodzi?
-No cóż... - Olsen był nieco zakłopotany. W kontaktach z obcymi niezbyt sobie radził, wolał rozmowy o pieniądzach ze swoim szefem lub liczenie ich. Zresztą wolał po prostu zwykłe wykonywanie poleceń, niż rozmowy. - Miasto ma pewien kłopot i potrzeba doświadczonych na... na-najemników, a widzimy, że... że jesteście doświadczonymi wojownikami.
-Tja... - mruknął półelf, wbijając wzrok w stół. Czekał na reakcję swojego towarzysza.
|
3.03.2009
|
- Cóż, nie jesteśmy najemnikami.... - Konstruktor od początku rozmowy patrzył na rozmówce spode łba - ale zarobek się przyda.
- Właśnie ile chcecie nam zapłacić? - zapytał Saeros.
- Hmmm... ekhem... - Olsen rozmyślał, jak nie zapłacić za dużo - może... początkowo... trzy sztuki srebra za dzień.
- Za jeden dzień... czego..? - zainteresował się Konstruktor.
- Macie pilnować siedziby bractwa.
- Na pewno tylko pilnować? - dociekał Konstruktor.
- Tak... ekhu... oczywiście.
- Ostatecznie możemy się zgo... pssss! - zaczął Saeros, lecz Konstruktor kopnął go w kostkę.
- Kolega chciał powiedzieć, że musimy się naradzić. - zapewnił żółtooki.
Towarzysze odeszli w kąt karczmy.
- Coś zbyt pokrętna ta rozmowa. - stwierdził Konstruktor.
- Ale to w końcu zaszczytny obowiązek bronić siedziby Bractwa.
- W porządku mogę się zgodzić, ale niczego nie podpisujemy i żądamy wyższych zarobków.
Podeszli z powrotem do Olsena.
- Zgadzamy się, ale żądamy 7 sztuk srebra za dzień. - stanowczo stwierdził Saeros.
- Ech... ekhem... dobrze, niech będzie, chodźcie ze mną. - Olsenowi zrobiło się gorąco i wstał od stolika.
|
3.03.2009
|
W pewnej chwili zza karczmy dało się usłyszeć rżenie konia i stukot ciężkich butów. W drzwiach izby pojawił się wysoki, dosyć zarośnięty mężczyzna z charakterystyczną blizną na lewym policzku. Gdy wszedł w całym szynku zapadło milczenie. Dopiero za chwilę rozległy się szmery. Osobnik skierował się do opuszczonego stołu, wykonując ku karczmarzowi gest, by ten przyniósł mu kufel piwa. Jegomość zwrócił uwagę Olsena, który właśnie stał przy ladzie omawiając z dwoma wiarusami szczegóły ich słownej umowy. Zmierzyli się wzrokiem. - Ten typ wydaje się być na miarę naszych oczekiwań - pomyślał Olsen - ciekaw jestem, czy dałoby się go nająć. Spróbuję go później jakoś zainteresować... Jednak on nie był typowym najemnikiem. Dotykał się jedynie spraw, które uważał za słuszne lub chociaż bezpośrednio korzystne dla niego samego.
|
3.03.2009
|
Kiedy Olsen obrócił się z powrotem w kierunku lady, chciał wyciągnąć w kierunku barmana rękę z zapłatą za trunek. Pech (który później okazał się łudem szczęścia) sprawił iż między nim a Konstruktorem stanął pewien mężczyzna, wykorzystując kawałek wolnego miejsca przy barze, aby złożyć zamówienie. Olsen odwrócił się akurat w momencie, kiedy ów mężczyzna również się odwracał z kielichem wina w dłoni. Nieszczęsna ręka członka bractwa uderzyła prosto w kielich powodując niekontrolowany wylew wina na nieznajomego.
- Co do...?! - oburzony łowca skierował ślepia w Olsena, po czym chwycił go za kołnierz i rzekł:
- Wiesz ile kosztuje tu wyborowe wino?
Nim którykolwiek rzekł cokolwiek, Drag poczuł rękę na ramieniu. Obrócił głowę. Wpatrywały się w niego żółte oczy jakiegoś nieznanego mu osobnika.
- Mamy jakiś problem? - rzekł ciężkim głosem Konstruktor
|
3.03.2009
|
Posłuchaj kolego... - rzekł Kon do awanturnika, mierząc go wzrokiem - nie chcę wszczynać bójki w tej karczmie, ale miło by było gdybyś nie pobił naszego nowego pracodawcy.
- A co to za pracodawca, który wytrąca innym kielichy z rąk! - wykrzyknął przybysz, sięgając niebezpiecznie do pasa. Konstruktor wyczuł to i natychmiast wykonał odpowiednie gesty, w myślach wypowiedział formułę i wtedy padł cios noża wycelowany prosto w pierś Konstruktora. Jednak nóż przeciął koszulę i odbił się od biopancerza. Natomiast łowcę uderzyła mocno skoncentrowana kula wody. Awanturnika odrzuciło do tyłu.
Konstruktor odwrócił się, pozostawiając go leżącego na ziemi między połówkami złamanego stołu. Konstruktor i Saeros wraz z Olsenem wyszli z karczmy. Ten pogrążył się w planowaniu dalszych przedsięwzięć. Gdy zbliżali się do siedziby bractwa, ku Olsenowi wyszły dwie osoby wyglądające na sługusów. Kupiec zatrzymał się i szepnął do nich:
- Miejcie oko na osobnika z blizną na lewym policzku, poinformujcie mnie gdy dowiecie się gdzie mieszka.
Po wejściu do zdobionej komnaty Olsen postanowił przedstawić Konstruktora i Saerosa reszcie członków bractwa.
- Oto nasi nowi strażnicy, którzy pomogą nam w obronie siedziby.... panowie... hmmm... jak się panowie nazywają?
- Saeros Surion. - oznajmił z dumą ćwierć elf.
- Konstruktor. - wtórował mu jego przyjaciel.
- Tak... więc panowie wezmą się za ochronę. - Olsenowi znów zrobiło się gorąco
- Jesteś pewien, że to dobry wybór? - zapytał niski otyły jegomość.
- Tak, to zawodowi strażnicy. Na pewno nas nie zawiodą. - "mam nadzieję" dodał w myślach Olsen.
- Rozumiem, że panowie zaczną natychmiast. - odezwał się Szef.
- Oczywiście. - powiedział zachrypniętym głosem Olsen, poszerzając nieco ciasny kołnierz - Kiedy będziecie gotowi?
- Choćby za chwilę. - z entuzjazmem oznajmił Saeros.
- Oczywiście w związku z tym oczekujemy zaliczki. - uśmiechnął się Konstruktor
- Otrzymacie ją jak pojawicie się na stanowisku. - postanowił Gruby jegomość.
Konstruktor pociągnął swojego towarzysza za sobą do wyjścia.
|
4.03.2009
|
- Dobra, dwóch najemników mamy - powiedział Olsen. - Ale czy nie uważasz, że to za mało? - spytał. Razem z Szefem przesiadywali w jego gabinecie.
- Trzeba wynająć jeszcze kilku... - odparł Szef, wpatrując się w obraz na ścianie. Przedstawiał jedną z bitew pomiędzy nekromantami, a Ludźmi Lodu. Ludzie Lodu byli jednym z rodów zamieszkujących mroźne krainy. Legenda mówi, że nekromanci starali się wybić wszystkich z tego tajemniczego rodu, jednak kilku mieszkańcom udało się zbiec i założyć ukrytą osadę, w której kontynuowali swoje eksperymenty z magią lodu. Szef znał tą historię, ponieważ od dziecka rodzice przy płonącym ogniu w kominku opowiadali różne historie, wystrzegając swoje dzieci przed podróżami po nieznanych lądach. Rozmyślenia Szefa były bezpodstawne, jednak nie wiedział, że właśnie Ludzie Lodu rozegrają ważną rolę w dalszych wydarzeniach...
- Czy ty mnie słuchasz? - spytał lekko rozdrażniony Olsen.
- Khy... khy... oczywiście. - odparł Szef, zdając sobie sprawę, że kompletnie nie wie, o czym była mowa.
- Właśnie przed chwilą wpadłem na pomysł, żeby poszukać nowych najemników do wyprawy na Frestahan... mógłbym poszukać w okolicy Gildii Magów - zawsze kręcą się tam przeróżne typy.
- Nie zaszkodzi spróbować ... khy... a kiedy masz zamiar powiedzieć tamtym dwóm - Szef wskazał za drzwi... - że mają wyruszyć na Frestahan ...khy... aby sprawdzić, co z kopalnią ?- spytał.
- Dopiero, jak zbiorę pełną załogę... musiałem skłamać, wiele osób unika podróży przez Frestahan... no wiesz... Ludzie Lodu, ale jak będzie pełna załoga... może będą odważniejsi. - powiedział Olsen, lekko zdenerwowany, w końcu jego pomysł mógł nie wypalić, a wtedy... nie chciał nawet myśleć o złości Szefa. Nie czekając ruszył w kierunku Gildii Magów.
|
7.03.2009
|
Szef zastanowił się, nareszcie Olsen sobie poszedł i mógł się skoncentrować. -Za mało jest tych najemników, nie warto ganiać za nimi jak jacyś głupi, niech się sami zgłoszą, niech znają swoje miejsce. Może p prostu porozwieszać informacje w najwazniejszych punktach miasta? Potem im sie powie o prawdziwym celu ich rekrutacji. Hmmm, Ekhem! - Szef klasnął, szybko pojawił się sługa - Wydrukujecie i porozwieszacie informacje o tym, że Bractwo poszukuje najemników. Oczywiście dodajcie standardowe rzeczy, o wysokim zarobku, zyskach z łupów, takie tam. Migiem! - sługa skłonił się, odszedł, a już po paru godzinach stosowne informacje pojawiły się w całym miasteczku
|
7.03.2009
|
Drag otrzepał się i wstał z podłogi, trochę go bolało to uderzenie tego czegoś, czego wcześniej nie doświadczył, mało co spotykał się z magią wycelowaną w jego kierunku. Pomijając dodatkowy fakt, iż był nieco mokry od uderzenia wody, czuł się całkiem dobrze, najwidoczniej był to tylko niewielki pokaz umiejętności nieznajomego. Nie czekając na dalszy rozwój sytuacji wewnątrz karczmy, opuścił ją, zanim zwróciłby na siebie uwagę większej ilości tubylców. Udał się do najbliższego hostelu, by trochę przeschnąć przy spokojniejszym towarzystwie. Usiadł najbliżej kominka i wyciągnął sakiewkę. Niewiele tego zostało, od czasu ostatniej roboty, marne parę srebrników i trochę złotych monet.
- Starczy na jakiś tydzień. - mruknął sam do siebie - trza sobie poszukać jakiejś roboty...
Kiedy tylko stwierdził, że jego ubrania wyschły, udał się w stronę dziedzińca miasta, poszukując czegoś, co odpowiadało by jego zdolnościom. Błąkając się tak między straganami z najróżniejszymi głupotami, jakie tylko mógł stworzyć człowiek, czytał wywieszone na słupach ogłoszenia: "Zatrudnię do ubijania świń, 2 srebrniki dziennie"
- He, śmiech na sali. "Zatrudnię naganiacza bydła, posiadłość na obrzeżach miasta, wyżywienie i nocleg gratis, 3 srebrniki dziennie"
- Za nudne... "Praca sezonowa, zbieranie grzybów w lesie, wymagana dobra znajomość gatunków, 1 srebrnik za koszyk dobrych grzybów"
- Taaa, za stary jestem na buszowanie w runie leśnym. "Zatrudnię strażnika farmy, 5 srebrników dziennie"
- O, to nie jest głupie. "Poszukiwani najemnicy, dobrze płatna wyprawa, więcej informacji w siedzibie Bractwa"
- Hmmm... przynajmniej nie trzeba siedzieć w jednym miejscu, a zobaczymy co tam ciekawego mają.
|
7.03.2009
|
"Poszukiwani najemnicy... Zawsze przyda się trochę monet...", pomyślał mężczyzna o dość charakterystycznym - Koloru płomieni - fryzie, przyglądając się ogłoszeniu. Uśmiechnął się pod nosem. "To chyba poważniejsza sprawa, skoro potężne Bractwo wynajmuje pierwszych lepszych najemników... Ale się zdziwią...", pomyślał, podnosząc wzrok. Natychmiast tego pożałował: Był otoczony przez 4 oprychów. Każdy z nich wyglądał, jakby za parę srebrników byłby skłonny sprzedać własną rękę. "Nie wiedzą, na kogo się porywają...", pomyślał ognistowłosy. Bandyta trzymający w ręku pordzewiały sztylet(Najwyraźniej herszt) przemówił cicho:
- A co z ciebie za dziwoląg, koleżko? Nie ma tu zbyt wielu takich jak ty. Dlatego też w ramach takiej okazji mamy dla ciebie propozycję: Oddasz nam cały swój dobytek, a my puścimy cię wolno. - Mężczyzna parsknął, po czym złapał za dwa - nie mniej dziwne jak on sam - miecze. Zakręcił nimi parę młynków, po czym zamachnął się na najbliższego bandytę. Zbir najwyraźniej nie spodziewał się oporu, gdyż dało się słyszeć odgłos chlupoczącej krwi. Oprych zwalił się na ziemię, brodząc w kałuży krwi. Pozostali trzej szybko oprzytomnieli z zaskoczenia i rzucili się hurmem na mężczyznę. Najroślejszy z nich, operujący masywnym toporem machnął na oślep. Ognistowłosy zablokował atak, po czym skontrował pchnięciem. Siła ciosu odepchnęła bandytę kawałek do tyłu. Trzeci wystrzelił z łuku. Strzała śmignęła koło ucha ognistowłosego. Zbir już naciągał kolejną strzałę na cięciwę, gdy jego adwersarz wybiegł mu na spotkanie, wymachując ostrzami. Głowa bandyty gładko odeszła od ciała, lądując kilka metrów dalej. Bezwładny korpus upadł, upuszczając łuk. Herszt bandytów cofnął się nieco, ustępując pola rozwścieczonemu topornikowi. Zbir przeciął toporem powietrze. Ognistowłosy odskoczył w bok, po czym - ku zaskoczeniu herszta - uderzył oprycha pięścią w twarz. Ten lekko się zachwiał, po czym zaczął wściekle wrzeszczeć i zataczać się na prawo i lewo. Bandyta zawył:
- Nic nie widzę! Nic nie widzę! - Herszt tylko obrócił się na pięcie i rzucił się do ucieczki, ale ognistowłosy zablokował mu drogę. Na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech. Złapał bandytę za głowę, po czym syknął:
- Nietaktem jest wychodzenie przed końcem przedstawienia. - Odwrócił zbira w kierunku wrzeszczącego osiłka, po czym przystawił mu miecz do pleców. - Okaż więc trochę szacunku dla pracy aktora. Jaka szkoda, że to będzie jego ostatnia rola. - Ognistowłosy zachichotał, wzbudzając przerażenie herszta. W międzyczasie zataczający się oprych zawył z bólu, którego winowajcą była trucizna zawarta w ćwiekach rękawic. Mężczyzna wrzasnął:
- Mrówki! Mrówki obłażą mnie całego! Zajadają się moją skórą i moim mięsem. AAAA!!! - Trzymający się wciąż za twarz oprych w końcu ją odsłonił, ukazując... rozpuszczającą się skórę twarzy, zmieniającą się w ciecz. Rosły bandyta momentalnie ucichł, po czym upadł bez najmniejszego szmeru. Twarz wciąż mu się rozpuszczała.
- Teraz przedstawienie się skończyło. - Syknął ognistowłosy prosto do ucha herszta, po czym puścił go. Ten tylko rzucił się do ucieczki, wrzeszcząc niczym opętany. - Powiedz kolegom, że bilety ufundował ci Fergard Straotavis! - Ryknął mężczyzna za nim, po czym zachichotał raz jeszcze. Rzucił okiem na pobojowisko. "Trzeba to będzie posprzątać...", pomyślał z niesmakiem. "Straż się tym zajmie... A może zmyje to deszcz?", pomyślał nagle, uśmiechając się raz jeszcze. Odwrócił się i ruszył szparkim krokiem do siedziby Bractwa.
|
7.03.2009
|
Kordan Wilk Vicers spacerował sobie po mieście, popijając z piersiówki grzaniec, gdy nagle wpadł na niego jakiś mężczyzna upaćkany we krwi. Osobnik ten wydzierał się, że:
- Wszyscy zginęli! Demon! Ratuj się kto mo... - I nagle zamilkł, gdy zobaczył komu przyszło mu się zwierzać.
Blady jak ściana osobnik w napierśniku przedstawiającym anioła... A w zasadzie, kiedyś ten wizerunek przedstawiał to błogosławione stworzenie, gdyż był wydrapany jakimś ostrym narzędziem. Kordan nie był rozgniewany, że przerwano mu kontemplację, ale dla poprawy humoru, huknął bandytę "z czaszki" pozbawiając go, tym przytomności. Dokładnie go obszukał, wzbogacając się o kilka dukatów.
- O! A to co? - Rzezimieszek za paskiem miał schowaną wiadomość dotyczącą poboru do obrony jakiejś siedziby (Tabris). Po resztę informacji należało się zgłosić do Bractwa. - Oby było warto...
|
7.03.2009
|
Konstruktor i Saeros wrócili do siedziby Bractwa ze wszystkimi potrzebnymi przedmiotami (według uznania). Weszli do głównej komnaty. Za biurkiem siedział Szef, ale... przed nim stała znajoma postać.
Saeros podszedł do biurka i oznajmił:
- Jesteśmy Szefie!
- Czy my się skądś znamy? - Konstruktor podszedł do osobnika stojącego przed biurkiem i chwycił go za ramię. "Deja vu", pomyślał Dragonthan po czym obrócił się.
- Hmmm... witam. - odburknął osobnik. Konstruktor zmierzył go wzrokiem.
- Taaa... co tutaj robisz.. kolego?
- Wiesz... wybacz tamto.. zajście w karczmie.
- Hmm... w porządku, postanowiłeś zostać strażnikiem?
- Panowie się znają? ekhu.. ekhu.. - wtrącił się Szef.
- A i owszem. - odpowiedział Saeros.
- Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak przekazać was w ręce Olsena. - Stwierdził Szef, kiedy papierkowa robota została skończona. - Może panowie poczekają w komnacie gościnnej?
- Dziękujemy za propozycje. Chętni skorzystamy. - Saeros przytaknął.
Odźwierni zaprowadzili trójkę do komnaty. Kiedy weszli, usiedli w wygodnych fotelach.
- Skoro mamy razem pracować, to może się sobie przedstawimy. - optymistycznie próbował nawiązać kontakt Saeros.
- Dragonthan. - przedstawił się nowy znajomy.
- Konstruktor.
- Saeros. - podali sobie ręce, lecz Konstruktor nie był przekonany.
Po kilkudziesięciu minutach rozmowy, do komnaty wszedł Olsen.
- Witam panów po raz kolejny. - oznajmił i bez ogródek dodał - proszę za mną. - Wszyscy ruszyli korytarzem do wyjścia. Gdy wyszli przed budynkiem bractwa stała kareta.
- Kareta? - szybko spytał Konstruktor.
- Zaraz wszystko wyjaśnię. - uspokajał Olsen.
- Jak to zaraz? - nieco rozdrażnionym głosem domagał się szczegółowej odpowiedzi Dragonthan.
- Proszę się uspokoić i wsiąść. - Olsen zaczął się denerwować. Wszyscy zajęli miejsca w pojeździe, a on ruszył z miejsca w przeciwnym kierunku niż stoi budynek bractwa.
- Teraz gadaj. - warknął Konstruktor.
"Oni mnie pozabijają" - pomyślał Olsen. - Nie! Jedziemy do portu... bo bestie... bo ona zabijają...! - Krzyczał już Olsen, gdy nagle w kierunku jego szyi zostały wycelowane trzy miecze.
- Możesz to powtórzyć jeszcze raz? - spokojnie zapytał Saeros.
|
8.03.2009
|
-Bestie w kopalniach! Zabijają górników! Właśnie po to są potrzebni najemnicy. - Olsen odszedł parę kroków w tył ze strachem.
-I oczywiście nikt nie wie co to za bestie?
Olsen pokręcił głową. Półelf odwrócił głowę w stronę towarzyszy.
-No to będzie ciekawie. Kto idzie?
-Chyba nie ma sensu się wycofywać. - odrzekł Konstruktor. Dragonthan wzruszył tylko ramionami.
W tym samym momencie na miejsce zdarzenia przyszło dwóch innych mężczyzn. Cechą charakterystyczną jednego były płomiennorude włosy, drugi zaś zasłaniał twarz chustą.
-Czy to ma jakiś związek z obroną siedziby? - spytał rudy. Zamaskowany przyglądał się tylko wszystkiemu z boku, mając nadzieję, że nie będzie musiał pracować w takich warunkach.
-Nie ma żadnej obrony siedziby. - rzekł beznamiętnie Dragonthan - Jest za to obrona kopalń atakowanych przez nieznane bestie. Dobrze płatna. - ostatnie dwa słowa wypowiedział w stronę Olsena, a właściwie to wywarczał je.
-Na moje warto poczekać na więcej osób. Nikt nie mówił o podziale zapłaty, więc prawdopodobnie płacą od głowy. Prawda? - zapytał z wrednym uśmieszkiem Saeros.
Olsen był załamany.
|
9.03.2009
|
W międzyczasie... - Szefie, znalazłem dwóch magów do tej wyprawy! - Dało się słyszeć znajomy głos. Szef uniósł głowę. Tuż przed nim stał... Olsen w obstawie dwóch elfickich magów. Jeden miał zieloną, drugi - czerwoną szatę.
- Świetnie. Wyślij ich tam, gdzie resztę. - Mruknął Szef, wracając do przeglądania papierów.
- Zaraz, to oni nie czekają tutaj? - Zapytał Olsen wyraźnie zbity z tropu. Szef odrzucił papiery.
- Osobiście cię oddelegowałem do wysłania ich karetą do portu! - Warknął, postukując palcami o mahoniowe biurko.
- Eee... A dlaczego ja nic o tym nie wiem? - Zapytał ostrożnie Olsen, mając nadzieję, że mu się nie oberwie. Sekundę później dostał księgą cła palowego po głowie.
- Trzech najemników. Łowca smoków, elf - dzieciak i fioletowoskóry. Mówi ci to coś?
- No, oczywiście... Ale ja przecież byłem w Gildii Magów. Nie mogłem tak szybko pojawić się z powrotem! - Zaskamlał Olsen. Szef już chciał zdzielić go księgą po raz kolejny, gdy nagle uświadomił sobie, że jego podwładny ma rację. Wyjrzał przez okno. Kareta stała w miejscu. Oprócz pojazdu było widać także sześć humanoidalnych sylwetek.
- Podaj mi lunetę. - Mruknął do Olsena. Ten pośpiesznie rzucił się po nią, przy okazji potykając się o krzesło. Już z lunetą w ręku podbiegł do Szefa, po czym wręczył mu ją ostrożnie, tak jakby Szef znów miałby go uderzyć. Ten z kolei skierował lunetę w kierunku karety. "Hmmm... Olsen, łowca, dzieciak, dziwadło... A ci dwaj? Jeden to chyba jakiś ekscentryk lub czubek... Z taką grzywą bałbym się pokazać. A ten drugi... O bogowie! To jakiś psychol!", mniej więcej takie myśli przewijały się przez głowę Szefa. Nagle zaskrzypiały drzwi do jego gabinetu. Szef odwrócił się i ujrzał... Płomiennowłosego i tego drugiego, z maską zasłaniającą twarz.
- Podobno macie tu jakieś dobrze płatną robotę dla najemników? - Zaczął płomiennowłosy. Szef tymczasem gapił się na niego i tego drugiego jak na malowane wrota, nie mogąc wykrztusić ni słowa.
- Eee... Szefie? - Zaczął Olsen. Szef natomiast jeszcze chwilę tak postał, po czym wybuchnął niczym laska świeżego dynamitu:
- Jakim cudem jesteście tu, skoro stoicie przy karecie?! - Ognistowłosy zdziwił się niepomiernie, widząc takie zdziwienie.
- Wygląda na to, że ktoś nas klonuje... - Stwierdził beznamiętnie zamaskowany typ, podchodząc do okna. Skinął na płomiennowłosego. Ten też podszedł do okna. Zamaskowany typ podniósł lunetę do oka.
- Hmmm... Coś jest nie tak z ich anatomią... - Stwierdził po krótkich oględzinach. Faktycznie, ciała Olsena i ich sobowtórów delikatnie falowały... Nie minęło 5 sekund, a Dragonthana, Saerosa i Konstruktora otaczała trójka dziwacznych istot, podobnych nieco do jaszczuroludzi, lecz posiadających kolczaste wypustki na głowie, długi i giętki ogon zakończony żądłem podobnym nieco do żądła skorpiona, paskowaną czerwono - srebrną skórę i oczy pozbawione tęczówek, rażące białkami. Szef, widząc te istoty warknął:
- To są te bestie! Myśleliśmy, że to prymitywy... Jak widać, zaskoczyli nas. Mordują robotników w kopalniach, a nasz bilans zysków leci na łeb, na szyję! - Fergard(Bo to on właśnie był) parsknął wzgardliwie.
- Mam rozumieć, że dla zysku zamierzacie urządzić rzeź tych stworzeń? - Zapytał.
- Znasz je? - Zapytał Kordan(Bo to on był zamaskowanym typem).
- Nazywają je Craddocami... - Mruknął półdemon, obserwując otoczonych najemników. - To inteligentna rasa zmutowanych jaszczuroludzi. Podobno przybyli z innego świata, rozbijając się tutaj i rozprzestrzeniając się stamtąd w każdym kierunku. Pozbawione... Hmm... Zaawansowanej technologii zmuszone były do prowizorki. Wiele plemion zdziczało i pochowało się w lasach. Być może to plemię zadekowało się w okolicach waszej kopalni.
- Żartujesz sobie?! - Wrzasnął Olsen.
- Nie. Craddoci nie oddają się dobru czy złu, tylko walczą o przetrwanie. Powiedzcie, czy gdyby sąsiad wynosił rzeczy z waszego domu, biernie byście się temu przyglądali? - Olsen i Szef popatrzeli po sobie. - A podobną sytuację mamy tu.
- Są dużym zagrożeniem? - Odezwał się dotąd milczący elf w czerwonej szacie.
- Trójka zdziczałych Craddoców w starciu z trójką najemników nie ma większych szans... Ale w tym wypadku po ich stronie jest element zaskoczenia. Szlag, nie damy rady do nich dotrzeć na czas! - Warknął. Sięgnął do swojego plecaka i wyciągnął z niego pergamin i pióro.
- Będziesz rysował w takiej chwili?! - Warknął Szef. Jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Kordana, którego treść brzmiała: "Zamknij się". Szef umilkł. Minęło kilka sekund, a z pergaminu wychynęła ważka. Typowa ważka bagienna, jakich wiele na mokradłach Tatalii. Szef, Olsen i elf w czerwonej szacie obserwowali to w niemym zdumieniu. Kordan wciąż obserwował starcie, a elf w zielonej szacie spokojnym wzrokiem przyglądał się ważce.
- Leć w ich kierunku i postaraj się wesprzeć ich w miarę możliwości. - Mruknął Fergard do insekta. Ten zakręcił się w powietrzu, po czym śmignął niczym strzała w kierunku Craddoców i najemników. - My też powinniśmy się zbierać. - Stwierdził półdemon, odwracając się do drzwi. Za nim pobiegł Kordan. Tymczasem mag w zielonej szacie oznajmił:
- Proszę nam wybaczyć, ale nie pisaliśmy się na wybijanie nieznanych istot. - Po czym, nim ktokolwiek wykrztusił słowo załopotał swoją szatą i wyszedł. Tuż za nim pośpiesznie wybiegł drugi mag. Kordan parsknął śmiechem.
- Na elfach nie można polegać. - Stwierdził, wychodząc. Fergard ruszył za nim. Za nimi pocwałował Olsen. Tymczasem Szef stwierdził, że z jego życiorysu właśnie wycięto pół godziny życia...
|
9.03.2009
|
Drag, Saeros i Konstruktor stali naprzeciwko trzech dziwnych istot, te bez ostrzeżenia ich zaatakowały. Saeros stał jak wmurowany, a Drag zaczął dosyć powoli unosić klingę miecza. Jeden z potworów uderzył ogonem zakończonym żądłem niczym skorpion w kierunku Dragonthana, ten odciął kawałek ogona mieczem.
Po chwili minął efekt zaskoczenia i Saeros rzucił się na potwora.
Trzeciego z nich Konstruktor potraktował Kwasową Strzałą Melfa. Craddoc upadł i zaczął zwijać się z bólu i ryczeć, czemu towarzyszył syk kwasu, po czym zdechł z wyżartymi kilkoma dziurami w ciele.
Do walki dołączyła się ważka bagienna, która zaatakowała najbliższego potwora.
Konstruktor wyciągnął swoją Kobrę i zatoczył nią młynka, raniąc Craddoca, z którym walczył Saeros. Po paru uderzeniach zadanych przez elfa upadł w ostatnim momencie, raniąc śmiertelnie ważkę.
Dragonthan dobił ostatnią bestię i wszyscy trzej odetchnęli z ulgą.
- Co to było? - zapytał Saeros.
- Coś mi to przypomina... - zamyślił się Konstruktor.
- To Craddocowie. - usłyszeli głos za sobą. Obrócili się i stanęli twarzą w twarz z dwoma nieznanymi postaciami. Po chwili dobiegł również Olsen, dysząc i sapiąc.
- Co tu się dzisiaj dzieje.... zwariuję... - wysapał.
|
9.03.2009
|
Gdy najemnicy wybiegli, Szef został sam. "Bogowie moi, ależ ja mam szczęście, teraz najemnicy na pewno rzucą się walczyć z tymi całymi Kada... Krada... nieważne! Grunt, że zaoszczędzimy choć trochę, Ci wredni najemnicy potrafią zrujnować niejednych" Inteligentne szczepy Craddoców potrafią manipulować swymi głupszymi pobratymcami niegorzej od ludzi. Napad trzech dzikusów był jedynie potyczką niewielkiego oddziałku zwiadowczego, który miał szpiegować Eladoren. I sprawdzić, czy miasteczko nadawałoby się na nową siedzibę Plemienia Czarnego Zmierzchu. Wyniki były w zasadzie pozytywne...
|
9.03.2009
|
W tym czasie po opuszczeniu karczmy lekko podchmielony Mecku kłusując ku swojej siedzibie spostrzegł dwóch, śledzących go pachołków Bractwa. Przeczuł, że starają się określić jego miejsce zamieszkania. Zareagował niemal natychmiast. Zwolnił konia i odwrócił go w kierunku denuncjatorów. Ruszył cwałem. Jeden z nich od razu zatrzymał się w geście poddania się, zaś drugi rzucił się do ucieczki. Nie trwała ona długo. Doświadczony kawalerzysta, dojeżdżając do niego zwalił go z nóg ciosem korbacza w plecy. - Kim do cholery jesteście? Dlaczego mnie śledziliście?
- My... my tylko wracaliśmy z miasta. Mecku wiedząc, że kłamią, wyciągnął sztylet przykładając do gardła jednego ze sługusów. - Gadaj, co do diabła Bractwo chce ode mnie?
- Szef kkkazał nam Ciebie śledzić. Szukają najemników. Spodobałeś się im ponoć w karczmie.
- Mmm... ciekawe rzeczy opowiadasz. - z wykrzywionym uśmiechem powiedział Mecku.
- Myślę, że powinieneś zameldować się w siedzibie Bractwa po dalsze informacje. Tu masz pisemne ogłoszenie... Półelf zdaje się, że uwierzył słowom sługusów, bo po chwili opatrzył rannego, podał bukłak i podrzucił go na siodło. - Ale mimo wszystko pójdziecie tam ze mną. Ach... I wybaczcie tamto. Nie lubię gdy ktoś zakłóca moją prywatność. - dodał szyderczo.
|
11.03.2009
|
Zakapturzony osobnik przemierzał ulice Eladoren. Po twarzy i szybkim-tupiącym kroku można było zidentyfikować że jest zły. " Po co ja tu w ogóle przypłynąłem?! Jak zwykle zdarzają się błędy... Nigdy nikt nie może zrobić wszystko tak jak ma być... Jeszcze złota brakuje." - pomyślał i ruszył jeszcze szybciej. Wtem drogę przeszedł mu typowy, tutejszy szlachcic. "Zakapturzony" zatrzymał się i ruszył za nim wzrokiem. "Teraz mam okazje"- pomyślał i poszedł za nim, wgłąb uliczki między budynkami. Szedł za nim zostawiając pomiędzy nimi duża odległość. Gdy bogacz zniknął za zakrętem, zakapturzony osobnik przyspieszył kroku. Dotarł do końca uliczki i wyjrzał zza zakrętu. Bogacz coś notował lub pisał, nie mógł zobaczyć dokładnie. "Zakapturzony" wyjął sztylet zza pasa i ruszył w stronę bogacza najciszej jak mógł. Gdy był od niego jakiś metr, ofiara odwróciła się. Widać było na jego twarzy zaskoczenie i przerażenie. Tą chwilę zaskoczenia wykorzystał zakapturzony osobnik i uderzył sztyletem celując w głowę. Nie trafił tam gdzie chciał, ale efekt był śmiertelny. Bogacz osunął się na ziemie z rozpłatanym gardłem. "Zakapturzony" podszedł do zwłok i obszukał. Znalazł wypełnioną złotem sakiewkę złota i srebrny naszyjnik. Miał już odejść z łupami gdy się zatrzymał i znów odwrócił się w kierunku ciała. "Muszę uzupełnić zapasy..." - pomyślał i oparł ciało bogacza o ścianę pionowo. Wyciągnął wtedy z kieszeni szaty buteleczkę i podstawił pod rozciętą gardziel, by krew wpływała do niej. Gdy buteleczka napełniła się krwią, odstawił ją od gardła i począł zakręcać ją. Wtem z boku usłyszał jakieś krzyki. Szybko obrócił się w kierunku końca uliczki, który prowadził na ulicę. Z końca uliczki biegło ku niemu trzech strażników. "Czas uciekać." - pomyślał i zaczął wracać tą samą ścieżka którą tutaj przybył, teraz jednak w biegu. Gdy znalazł się prawie na ulicy strażnicy dobiegli do zakrętu w uliczce. Ledwo zdążył umknąć przed bełtami, skręcając od razu na końcu uliczki. Nie biegł długo główną ulicą. Skręcił w pierwszą lepszą uliczkę. Ledwo będąc poza oczami przechodniów, mruknął:
- Muri aemulationis. - dokładnie w chwili wymówienia w miejscu w którym przed chwilą było wejście do uliczki, pojawił się imitacja muru. Gdy usłyszał biegnących strażników odetchnął z ulgą. "Trzeba jak najszybciej uciekać z tej wyspy..." - pomyślał i wtedy jego wzrok przykuło jakieś ogłoszenie. Wspominano o ochronie jakiegoś bractwa. " Chyba nikt nie pomyśli że ochroniarz zabił jakiegoś szlachcica, do tego gdy będzie wyglądać inaczej..." - pomyślał i za pomocą magii zmienił trochę swój wygląd. Gdy przejrzał się w kałuży, widział nie siebie tylko brodacza z czerwonym płaszczem zamiast czarnym.
- Mogą się dać nabrać... - mruknął i ruszył w kierunku drugiego końca uliczki.
|
11.03.2009
|
- Kim do licha są ci Cra... Sra... Crada...? - Drag przyglądał się zwłokom, grzebiąc w nich sztyletem.
- Craddocowie - poprawił go Fergard
- A panowie to? - wtrącił się Konstruktor
- My po to samo co wy - odparł elf
- Widzę że to jakaś poważna akcja... - Konstruktor odwrócił się do Olsena
- Zawsze to raźniej... w większej gromadzie... - Olsen zaniepokoił się, Konstruktor i Saeros obeszli go dookoła.
- Coś mi tu śmierdzi... - tym razem wtrącił się Drag, wycierając sztylet w spodnie po uprzednim zbadaniu wnętrzności jednego z trupów - Coraz więcej nas przybywa, to w końcu idziemy na wojnę czy jako wsparcie do tych kopalń?
- Panowie - zaczął Olsen - Nie zrozumcie mnie źle, ale sytuacja jest na tyle krytyczna, iż nie możemy sobie pozwolić na jakiekolwiek niepowodzenie akcji, im więcej was tym większe prawdopodobieństwo, że misja zakończy się sukcesem - Najemnicy popatrzyli sobie w oczy
- Coś mi się zdaje, że wdepnęliśmy w niezłe bagno - podsumował łowca, ponownie grzebiąc w zwłokach
- Skąd oni się tu wzięli? Tak nagle, obok nas? - Saeros rzucił pytanie.
- Brzydzą się wszelką magią... Ktoś musiał ich przemienić w nasze dokładne imitacje... Są inteligentni, nie pochodzą stąd - odparł bez namysłu półdemon.
- A skąd? Z północy? - padło pytanie.
- Obawiam się, że dalej niż możecie sobie to wyobrazić... - półdemon skierował głowę na zwłoki, w których to łowca grzebał niczym dziecko w piaskownicy
- Za czym ty tak w ogóle grzebiesz? - zapytał zdziwiony Olsen.
- Strasznie... twarde... - sapał Dragonthan, próbując przekroić klatkę piersiową - ... próbuję... zresztą sam nie wiem... po prostu nudzi mi się. - po czym wstał i schował sztylet - Na czym to skończyłeś? - zapytał płomiennowłosego.
- Wyjaśnię wam później, wpierw chciałbym dokończyć pewne kwestie organizacyjne - spojrzał na Olsena - a dokładniej kwestię pieniężną.
|