Bajka o Strachu i Sławie
Żył raz sobie dziwny stwór,
Bardzo lubił w skale rycie,
Więc pod ziemią miał swój dwór
I mieszkał w nim sobie skrycie.
Korytarzy miał tam moc,
To kopalnia była stara;
Wyłaził jedynie w noc
I upiększyć się ją starał.
A los, który często drwi,
Obdarzył go szczerym złotem.
Im więc głębiej potwór rył,
Tym bogatszą miał swą grotę.
Lecz choć skarbiec miał jak król,
Tu zbieżności się kończyły,
Bo władał domeną dziur,
A i wygląd miał niemiły.
Przygarbiony niczym gnoll
Co w podłogę patrzy pilnie,
Mordę miał jak wstrętny troll,
Śmierdział dziesięć razy silniej.
Mył się kiedy deszczyk mżył,
Co się w sztolniach nie przydarza.
Przed każdym się szybko krył
W ciemnych toniach korytarza,
Choć się starał - próżny trud,
Bo i tak o nim wiedziano.
Strachem zwał go ciemny lud
I kopalni unikano.
Wszystko mogło długo trwać,
Lecz nie trwało. Los tak zrządził,
Że raz, w samym środku dnia,
Syn sołtysa tam zabłądził.
Szczęście miał, że potwór spał
Gdy zwiedzał ciemne odnogi,
Wyszedł, choć się bardzo bał
Uniósł w ręku przedmiot drogi.
Bryłka złota w słońcu skrzy,
Samorodek jak pięść spora.
W wiosce zaraz wzniósł się krzyk:
"Do kopalni!!! Na potwora!!!"
Poszli, niczym jeden mąż,
Każdy chciał mieć złota wiele,
Lecz lęk w nich narastał wciąż
I nikt nie chciał iść na czele.
Szybko więc zrobili wiec
Tuż przy wejściu zasiadając.
Uradzili, że: "Trza siec,
Jeno trzaby kogo nająć"
Rozpuścili w świecie wieść
O strasznym, okrutnym stworze,
Co ludzi uwielbia jeść
I ma za nic prawa boże.
Zjechał więc niejeden wój
Do tej wioski w krańcu świata,
By z bestyją toczyć bój
I z nagrodą się pobratać.
Lecz choć każdy był na schwał,
Żaden Stracha nie wyśledził,
Bo on swój labirynt znał
I spodziewał się odwiedzin.
Aż do sioła przybył Sław,
Co jak półbóg robił mieczem.
Zrzekł się do nagrody praw
I rzekł iż Stracha usiecze.
"Cóż za męstwo. Jakiż wdzięk."
Wzdychały panny wioskowe
I niejeden wianek pękł
Nim Sław tą wygłosił mowę:
"Przybyłżem tu zwalczać zło,
Krwi utoczę mu orężem!
Koniec lęków, obaw, bo
Z pewnością to Ja zwyciężę!"
Poszedł, rosły niczym dąb,
Wierząc w siebie niezachwianie.
Wszedł do środka, potem w głąb
Ruszył na swe polowanie.
Tropił całą noc i dzień,
Bez ustanku trwał ów pościg.
Sław był niczym Stracha cień,
Aż ten w końcu się zezłościł...
I gdy Sław przekroczył próg
Małej, wykutej pieczary,
Rozległ się donośny huk,
Gdy strop szukał swej ofiary.
Wszystko trwało szybko tak,
Niczym krótka myśl człowiecza:
Bohater pod zwałem padł
Nie wyjąwszy nawet miecza...
I tu bajka kończy się,
Choć na koniec rzecz ciekawa:
Ów Sław to był pierwszy człek,
Co przez Stracha padł na zawał.
Morał taki w bajce tkwi:
Choćby czasem moc mamiła,
Gdy z nią w szranki stanie myśl,
Zawsze przegra tępa siła!
Drugi morał bajka ma:
Nie bierz przykładu ze Sława
I bacz, jeśli radę dasz,
By nie przerosła Cię sława...