Jak znaleźć smoczą duszę?

Było to dwadzieścia lat temu, gdy żyłem jeszcze wśród nekromanckich plemion Deji. Moi gospodarze poznali właśnie od wędrownych plemion liczów sekret ożywiania smoczych szkieletów. Jednak materiał ten był bardzo rzadki. Nieświadomi jego użyteczności "pół-żywi" nie gromadzili żadnych zapasów i nie zbierali resztek zabitych smoków.

Wobec zbliżającej się nieuchronnie wojny o sukcesję po bardzo osłabionym mistrzu Gildii rada starszych zdecydowała, iż trzeba wybrać się na teren starej smoczej góry cmentarnej po "surowiec". Zorganizowano grupę dwudziestu wyśmienitych liczów prowadzonych przez samego Archibalda Ironfista. Na moją osobistą prośbę Pretendent dołączył mnie do swej drużyny. Zgodnie z Prawem Więzi Klanów pięciu Lordów Krwiopijców ruszyło z nami.

Kiedy stanęliśmy przed ogromnymi wrotami, zawartymi zawiasami wykutymi z kości ogarnął mnie strach. Niezwykłe zimno biło od gruntu, niewidzialne opary psuły powietrze w całej okolicy. Archibald dotknął swą laską wrót, które ustąpiły bez najmniejszego zgrzytu. Za nimi była tylko pustka, czarny szyb, czy też raczej chodnik prowadzący dosyć stromo w dół, wiejący nieustannym chłodem. Pierwsze kroki w głąb były trudne. Nogi ciążyły niezwykle. Znalazłem się na końcu kolumny. Pchany siłą woli zanurzałem się w mroku.

Nie wiem jak długo szliśmy. Może godzinę, może całe lata. Po prostu nie wiem. Wiem tylko, że zimny pot nieustanni ściekał po moim ciele, a umysł gotował się ze strachu. Oczywiście ślepi nekromanci nawet nie raczyli rozświetlić mi drogi byle płomykiem. Sam bałem się czarować, by przypadkiem nie zbudzić jakichś mrocznych sił.

Znaleźliśmy się w korytarzu innym od poprzednich. W jego ścianach wykute były nisze, które wypełniały zbutwiałe i kruche smocze kości. Licze spokojnie zbierali je do dużych sakiew. Archibald narzekał na ich jakość, przypuszczając iż głębiej znajdują się lepiej zachowane, nie splądrowane smocze grobowce. Postępując za jego wolą ruszyliśmy dalej.

Nagle od spowitego w mrok sufitu wysokiej sali oderwał się mroczny cień. Przez moment myślałem że to jakiś tutejszy gigantyczny nietoperz. Jednak widok ognistych ślepi smoka zakutych w ogromnej czaszce wyprowadziło mnie z błędu. Poczułem jak uginają się pode mną kolana. Smoki, odporne na magię. Machnąłem kosturem. Okuty kij uderzył w smoczy łeb. Już widziałem szpony zmierzające do mego ciała. Nie myślałem, działałem. Piorun uderzył smoka w serce. Ku mojemu bezgranicznemu zdziwieniu bestia rozpadła się na proszek. Zwabieni magicznym wyładowaniem nekromanci podbiegli do mnie.

-Co się stało, człowiecze? - zapytał Archibald.

-Smok... Piorun... Zabity... Nie odporny... jednak... działa... - wyrzucałem z siebie urywki myśli. Me serce waliło jak młot w krasnoludzkiej kuźni.

-Cha, cha, cha... - Ironfist śmiał się niemal jak żywy człowiek - Widzę, że zapomniałem ci powiedzieć. Wskrzeszone smoki nie są odporne na magię. Zapomniałem ci też powiedzieć, że w tych katakumbach aż roi się od ożywionych smoków. Wskrzesza je ogromne nagromadzenie magicznej mocy. Choć dalej i następnym razem nie panikuj tylko wal piorunem.

Wściekłość zabarwiła mi twarz na czerwono. W mojej duszy zrodziła się nienawiść do tego "człowieka", którego dotąd uważałem za swego przyjaciela, który nieomal przekonał mnie do przemiany. Ruszyłem jednak dalej.

Nogi mi już mdlały. Katakumby zdawały się nie mieć końca. korytarz za korytarzem, sala za salą. Sakwy nekromatów zdawały się nie mieć dna. Kość za kością, czaszka za czaszką. Wreszcie dotarliśmy do miejsca gdzie kończyły się chodniki. Do najstarszej części grobowca. Do Sanktuarium Królów. Według legendy na dnie tego ogromnego szybu ma znajdować się najpotężniejszy artefakt świata - Płomień Gniewu. Miecz ten dzierży w swym szponie uśpiony Glaudrung protoplasta smoczego rodu.

Cały szyb zdawał się być wypełniony mgłą. Byłem zaskoczony tym co widziałem. Dziwacznie gęste mleko wirowało w szalonym tańcu wśród pokrytych pyłem skał. Archibald bardzo chciał zejść na dno czeluści, jednak przeszkoda przyszła z najmniej spodziewanej strony.

Mleko poczęło formować się w jakieś kształty. Wpatrywałem się w nie urzeczony. Po krótkiej chwili dostrzec można było już wyraźnie, że kształty te układają się w smocze sylwetki. Skrzydła z mgły trzepotały bezgłośnie. Jeden z nekoromantów wystawił swój kostur poza granicę urwiska. Jeden z kształtów chwycił go i pociągnął w dół. Krzyk spadającego słychać był coraz słabiej i słabiej. Przez krótką chwilę oczekiwaliśmy na to co się stanie. Białe cienie wirowały. Wtem niczym strzały uderzyły w nas. Widziałem jak licze otaczają się śmiertelnymi chmurami. Jednak te zupełnie nie raniły smoków. Archibald wezwał powietrzne wiry na pomoc. Poczułem jak unosi mnie lekki podmuch powietrza. Świat ukazał się w zwolnionym tempie. Cienie zwolniły, wolniej falowały też trujące chmury. Tylko nekromaci poruszali się z normalną prędkością. Wystrzeliłem wiązką błyskawic. Widziałem że moi kompani kryją się za moimi plecami. Otoczyłem nas kilkoma podstawowymi ochronami. Wtedy spoczął na mnie wzrok smoka. Poczułem niebywały ciężar lat na plecach. Zgarbiłem się, kostur wypadł mi z ręki, zaklęcia ulatywały z głowy, wzrok się przytępił. Wyrzekłem słowa ognistej kuli. Mleczne obłoki zapłonęły żywym ogniem. Smoki topiły się w nim niczym wosk. Archibald dotknął mego ramienia, przenikliwe zimno pozbawiło mnie przytomności.

Kiedy się ocknąłem leżałem już przed wrotami katakumb. Obok siedział wampir, zdziwiłem się przez moment widokiem wampira, przeca był środek dnia. Wreszcie jednak uświadomiłem sobie że to jeden z magicznie uodpornionych na światło krwiopijców. Zobaczyłem też Archibalda. Przechadzał się po czerniejącej pod jego stopami trawie. Dumał.

-Archibaldzie. - rzekłem słabym głosem. Zwrócił ku mnie niewidzące oczy.

-Czego chcesz? - dziwna agresja tkwiła w jego głosie.

-Co się wydarzyło? - mój głos powoli odzyskiwał siłę.

-Wszyscy nie żyją. Wszyscy. Z wyjątkiem Delanova. - Tu wskazał na wampira. - Już miałem pozwolić mu wypić twoją krew, ale okazałem ci łaskę. - uśmiechnął się diabelsko.

-Łaskę? O czym ty do diabła mówisz Archibaldzie? Większą łaskę wyświadczył byś mi gdybyś mnie uśmiercił. Znasz moje poglądy na życie, wiesz jak mi zależy żeby zwiedzić piekło. - Ironfist uśmiechnął się lekko, złośliwość prysła.

-Wiem. Wiem... Nigdy już nie zdołam zdobyć Płomienia Gniewa ani nie obudzę Glaudrunga. Wszystko runęło, moment po tym jak cię zanurzyłem w chłodzie byś się dalej nie starzał. Jaskinia trzęsła się w posadach. Kamienie sypały się niczym deszcz. Wielu zginęło, smoki nie były już groźne, wszystkie zabiłeś. Biegliśmy w górę korytarza, Delanova niósł cię na plecach, reszta wampirów przekształciła się w nietoperze i wysforowała się do przodu. Runęła na nich skała. Wszyscy zginęli. Byliśmy w pułapce, zacząłem więc topić skałę przed nami implozją. Udało się nam przejść zator, ale pozostaliśmy już tylko ja, ty i Delanov. Nie wiem co robić. Nie mam kości, nie mam swego oddziału, za to mam ciebie, chociaż ty jeden miałeś z tej wyprawy nie wrócić. - Pociemniało mi przed oczami. Rada chciała się mnie pozbyć. Pewnie dlatego, że nie poddałem się przemianie. Trzeba było się ratować. Ucieczka nie wchodziła w grę, pomóc mógł tylko Archibald.

-Chcieli mnie zabić, tak? To był decyzja rodu czy rady starszych?

-Rady. Ród by tego nie poparł. Przecież my wiemy że ty się przemienisz, potrzebujesz tylko czasu.

-Oczywiście. - jak łatwo kłamać w chwili zagrożenia - Archibaldzie, potrzebuję twojej pomocy. Przekonaj tego krwiopijcę, żeby wziął mnie pod opiekę krwi. - Nakromanta spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - Nie chcę się przemienić, chcę tylko usnąć. Zamkną mnie w samotni, wyjdę z niej jak tylko zmieni się rada. Pogadaj z wampirem. Powiedz mu, że dzięki temu iż byłem jego obciążeniem przeżył...

-To niezbyt dobry argument. Cała jego rodzina zginęła pod zwaliskiem, podejrzewam że on wolałby umrzeć z nimi.

-Cóż, nieważne. Wymyśl coś. Liczę na ciebie.

Miesiąc później byłem już zamknięty w wieży z której nie było żadnego wyjścia na powierzchnię. Nekromancka samotnia, miejsce w którym człowiek przygotowuje się do przemiany. Tam wśród starych woluminów, starych kości, magicznych zwojów i krwi uczyłem się wszystkiego co było potrzebne do ucieczki. Ucieczki do piekła...