Niespodziewana przemiana

- Ała! - Tora potknęła się o wystający korzeń drzewa i wpadła twarzą w mech - Nienawidzę tego lasu! Już dwa dni po nim błądzę! - myślała rozcierając sobie obolały nos. Nagle poczuła skręt w żołądku.

I wtedy jak na życzenie przemknął przed nią mały szarak.
Dziewczyna wstała i pobiegła za zającem. - Ty mała pokrako zaczekaj chwilę! Jak będziesz tak biegać zakosami to jak mam cię upolować?!
Pogoń za zwierzakiem nie okazała się wcale łatwa, ponieważ drzewa tu rosły niskie i rozgałęziały się szeroko. Tora jeszcze dwa razy zdążyła uderzyć nosem w jakąś gałąź zanim odległość między nią, a jej obiadem zaczęła maleć.
Była już tylko dwa metry za nim. Postanowiła skoczyć, ale w tym samym momencie zwierzę zatrzymało się gwałtownie. Dziewczyna widziała tylko jak przelatuje nad zającem i chwilę potem uderzyła w twardą, kamienną posadzkę.
- Co to ma być? - zapytała zdziwiona sama siebie -

Zebrała swoje obolałe kości z podłogi i już chciała wyjść, gdy nagle znowu w coś uderzyła. W miejscu, gdzie powinien znajdować się portal, była jakaś niewidzialna przeszkoda!
Po krótkich oględzinach Tora stwierdziła, że nie jest w stanie się przedostać, ani poruszyć zapory. Postanowiła rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Nie było w nim nic nadzwyczajnego. Wyglądało jak niewielka wieża, jej średnica nie przekraczała 10 metrów, a wysoka była zaledwie na 8 i co najważniejsze nie miała sklepienia. Musiało zawalić się dawno temu, pomyślała. Posadzkę stanowiła skomplikowana mozaika przedstawiająca pięcioramienną, czarną gwiazdę. W jej środku znajdował się otwór ze schodami prowadzącymi gdzieś pod ziemię.
- Mam złe przeczucia, ale innej drogi chyba nie ma...- pomyślała.

Nie zastanawiając się dłużej stanęła na pierwszym stopniu. I wtedy schody " złożyły" się w pochylnię. Po paru chwilach zawrotnej jazdy Tora wylądowała na czymś miękkim. Nie mogła rozeznać co to jest, ponieważ w pomieszczeniu było całkiem ciemno.
- Gra Świateł! - wyszeptała zaklęcie, a w jej rękach zmaterializowała się mała świetlna kula.

Pomieszczenie, w którym się znalazła było tak duże, że kula światła nie była w stanie oświetlić go całego. Dziewczyna postąpiła parę kroków naprzód, gdyż wydało jej się, że widzi jakiś refleks światła. I nagle usłyszała:
- Kim jesteś, że ośmielasz się zakłócać Nasz sen? - przemówił zimny Głos.

- Nazywam się Tora Corvus. - odparła nieśmiało, nie wiedząc z kim ma do czynienia.

- Człowiek!! Jakim prawem bezcześcisz tę wiekową Świątynię!! - grzmiał Głos.

- Wybacz, to nie było moim zamiarem. Znalazłam się tu przypadkiem.

- Zamilcz! Poniesiesz karę za swoją lekkomyślność! - w Głosie pojawiła się drwina.

Nagle na ścianach zapłonęły pochodnie. Było ich co najmniej pięćdziesiąt. Oczom Tory ukazały się posągi-filary przedstawiające jakieś dziwne postacie. Patrząc na największy z nich, postać kobiety z jednym ptasim, a jednym smoczym skrzydłem, Torze wydało się, że oczy posągu zapłonęły czerwienią.
Dziewczyna poczuła nagle, że oplatają ją setki kolczastych kłączy i zaciskają się na jej ciele. Poczuła jak krew upływa z jej ciała. Ból przeszywał ją na wskroś.
Czy to już koniec? Pomyślała.
- Wręcz przeciwnie... Ja mogę się tak bawić wiekami! - zaśmiał się Głos.

Tora krzyknęła po raz ostatni i zapadła w ciemność.

Zimno, tak mi zimno i nie mogę złapać tchu.

Dziewczyna ocknęła się z twarzą w kałuży wody. Padał deszcz.
To był sen? Pomyślała. Lecz gdy chciała się podnieść zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie. Wszystkie stawy, wszystkie mięśnie tak ją bolały, że aż bała się nimi poruszyć.
- Co się ze mną stało? - wychrypiała ledwie dosłyszalnie.

- Zmieniłaś rasę. - usłyszała w odpowiedzi. Głos, który wypowiedział te słowa był pogodny.

- Kim jesteś i co miałaś przez to na myśli? - wyszeptała z wysiłkiem.

- Najpierw zajmiemy się tobą, gdyż nie mamy zbyt wiele czasu. Ona nie zostawi tak szybko swojej zabawki.

Tora uniosła lekko głowę, aby spojrzeć na swojego rozmówce. Zobaczyła zbliżającą się do niej małą, może sześcioletnią dziewczynkę o rumianej twarzy i burzy kędzierzawych, rudych, wręcz czerwonych włosów.
- Nie sugeruj się moim wyglądem. Naprawdę jestem trochę starsza. - mała położyła jej swoją rączkę na głowie.

Tora od razu poczuła ulgę. Mięśnie i stawy przestały ją boleć i powoli odzyskiwała siły. Chciała wstać, ale poczuła, że coś jej w tym przeszkadza. Odwróciła głowę i spostrzegła ... że ma skrzydła! I to nie małe, ale wielkie i czarne, jedno o długości prawie trzech metrów, takie jak mają smoki.
- Co to?! - wykrzyknęła przerażona. I wtedy zdała sobie sprawę, że jej włosy również zmieniły kolor. Nie były już czarne jak noc, wręcz przeciwnie były śnieżnobiałe.

- Co jest grane?!

- Wybacz mi, ale tylko w taki sposób mogłam uchronić cię od śmierci.

- Ale dlaczego, do czego jestem ci potrzebna?

- Hmmm... powiem tak: twój czas jeszcze nie nadszedł. Musisz się przyzwyczaić. Teraz jesteś Demonem i należysz do Smoczego Rodu.

- Ale chwilę, ja się nie zgadzam.

- Więc wolisz umrzeć? - twarz dzieck przybrała poważny wyraz.

- No nie, ale ...

- Nie było innej możliwości, pogódź się z tym. - głos dziewczynki był surowy.

- A... kim Ty jesteś?

- Czy to takie ważne? Wśród śmiertelników mam wiele imion. Na przykład lud z północy nazywa mnie Skilis.

- Chaoze...?! Ale ty nie wyglądasz na...

- Tak sądzisz? - dziewczynka uśmiechnęła się przesłodko. - Teraz wstań, musimy się stąd oddalić.

Tora miała trudności z zapanowaniem nad równowagą, gdyż jej nowe skrzydła okazały się bardzo ciężkie.
- Czy można coś z tym zrobić? - Zapytała nieśmiało Boginię.

- Właśnie prowadzę cię do osoby, która nauczy cię paru pożytecznych rzeczy.

- Do kogo? - zdziwiła się Tora.

- Zobaczysz.

Dziewczynie wydawało się, ze wędrowały nie dłużej niż godzinę, gdy w rzeczywistości upłynęło dużo więcej czasu.
W końcu stanęły przed drzwiami dworku, dobrze ukrytego głęboko w lesie. Dziewczyna nie zdążyła nawet zapukać, drzwi otworzyły się przed nimi na oścież. Na dziedzińcu stał mężczyzna ubrany w czarny płaszcz, najwyraźniej czekał na nie. Torze zdawało się, że ów mężczyzna jest młody. Jego twarz sugerowała, że nie przekroczył jeszcze czterdziestu lat, ale gdy spojrzała mu w oczy zobaczył w nich niezmierzoną mądrość.
- Tellynie przyprowadziłam ci uczennicę. - dziewczynka uśmiechnęła się - Jak się miewasz?

- Pani. - Tellyn skłonił się przed Boginką - Dawno Cię nie widziałem.

- Owszem, minęło sporo czasu... Niestety nie mogę z wami dłużej zabawić. Obowiązki wzywają - uśmiechnęła się ponuro - Masz. - dziewczynka wręczyła Torze dwie srebrne bransoletki. Gdy ta założyła je na ręce bransolety zaczęły zmieniać kształt. W końcu przybrały formę smoka, którego głowa spoczywała na kłykciu środkowego palca, a ogon kończył się tuż przed łokciem. - Nic więcej nie mam tu do zrobienia. Żegnajcie.

Chaoze zniknęła tak szybko, że Tora nie zdążyła nawet wypowiedzieć słowa. Dziewczyna westchnęła, została sama z nie znanym jej osobnikiem.
- Nazywam się Tellyn i będę od dziś twoim nauczycielem. - głos mężczyzny brzmiał szorstko. - Aby nauczyć się czegoś pożytecznego musisz wykonywać dokładnie to co ci powiem, ni mniej, ni więcej.

- Moje imię brzmi Tora. - dziewczyna spojrzała na swojego nowego nauczyciela. Miała przeczucie, że jej nauka wcale nie będzie łatwa i przyjemna. Wręcz była pewna, że Tellyn nie będzie jej pobłażał. Nie miała jednak innego wyboru, musiała zgodzić się na jego warunki, jeśli w przyszłości miała zostać kimś ...