Pierwszy Nekromanta
Historia, którą usłyszycie zdarzyła się tak dawno temu, że tylko bogowie sięgają pamięcią tamtych czasów. Było to bowiem na długo przed nastaniem pierwszego świtu nad Antagarichem. Jednakże historia ta nie jest legendą. Wszystkie wydarzenia, o których wam opowiem, zdarzyły się naprawdę. A opowiem wam o tym, jak narodziła się sztuka zwana Nekromancją.
Podzielę się z wami tą smutną i tragiczną historią, dlatego że, z wyjątkiem nielicznych, nikt nie wie, jak było naprawdę. Opowiem ją także po to, aby zamknąć usta tym, którzy zowią Nekromancję dziełem istot najpodlejszych i najplugawszych. Posłuchajcie mojej opowieści, a może wasze zdanie zmieni się, i kto wie, czy wtedy nie spojrzycie na mnie przyjaźniejszym okiem. Oto, co mam wam do powiedzenia.
Gdy Sześciu, najpotężniejsi z bogów, których imion nikt nie zna, stworzyło Wszechświat, wpletli w jego materię sześć podstawowych pierwiastków: Życie, Ład, Śmierć, Chaos, Naturę i Moc. Te pierwiastki dostrzec możecie we wszystkim, co nas otacza. Każda rzecz posiada je w sobie, w różnych jednakże ilościach. Te pierwiastki regulują strukturę Wszechświata, sprawiając, że wszystko działa tak, jak powinno. To one sprawują równowagę. Każdy z Sześciu miał jeden pierwiastek, i był za niego odpowiedzialny. Stworzenie pierwiastków, i utkanie z nich Wszechświata stanowiło najdonioślejsze dzieło stworzenia, jakie kiedykolwiek miało miejsce.
Z pierwiastków ułożone zostały światy, jak Antagarich czy Axeoth, z pierwiastków także wyłoniły się wszelakie istoty. Na jednym ze światów, a że nikt nie zna jego nazwy, będę zwał go po prostu Światem, zamieszkiwały elfy, ludzie, krasnoludy, i inne rasy, takie same, jakie występowały i na innych światach. Świat ten nie był w żadnym względzie wyjątkowy, czy różny od innych, miały jednak na nim miejsce wydarzenia, o których będzie moja opowieść.
Na owym Świecie panowała idealna harmonia. Wszystko działo się zgodnie z wolą Sześciu. Dobro i zło uzupełniały się wzajemnie, chaos równoważony był ładem. Istniało cierpienie, lecz było ono częścią naturalnego porządku, podobnie jak szczęście. Słowem, Świat był doskonały.
Na takim właśnie Świecie, mieszkał Elf. Był jednym z wielu elfów, a że nikt już nie pamięta jego imienia, będę zwał go po prostu Elfem. Jak wszystkie istoty Elf doznawał szczęścia i cierpienia, bólu i rozkoszy, dobra i zła. Żył sobie spokojnie, nikomu nie wchodząc w drogę. Nie był nikim wyjątkowym.
Jednak pewnego dnia Elf zobaczył Ją. Była zwyczajną kobietą mieszkającą w ludzkiej osadzie, wśród wielu innych kobiet. Znam jej imię. Brzmiało ono: Thaya.
Gdy Elf i Thaya spotkali się, poczuli, iż oboje są jednym. Że nikt i nic nie jest w stanie stanąć między nimi. Że są sobie przeznaczeni.
Była to miłość. Miłość tak silna, i tak prawdziwa, że Elf i Thaya nic sobie nie robili z uwag ludzi i elfów. Miłość tak gorąca, że nie zgasiło jej nawet wygnanie, na jakie obydwoje zostali skazani. Wszyscy dziwili się tej miłości, bo jakże to elf może pokochać ludzką kobietę, a ludzka kobieta elfa?
Elf i Thaya zamieszkali razem. Cieszyli się nawzajem sobą, stanowiąc dla siebie jedyny sens i cel istnienia. Nie obchodził ich świat, nie obchodzili ich bogowie. Byli tak szczęśliwi, iż nie istniało większe szczęście od tego, którego oni doznawali. Kochali się. Kochali się miłością najsilniejszą, jaką kiedykolwiek ujrzał młody wówczas Świat.
Spędzali razem życie, a ich miłość nie gasła nawet na moment. Lecz w końcu Thaya zaczęła się starzeć, podczas gdy Elf nadal był młody. Przeznaczeniem Elfa było żyć wiecznie, podczas gdy Thaya była śmiertelna. Lecz nadal się kochali, nadal byli szczęśliwi.
W końcu Thaya umarła, wciąż kochając i wciąż będąc kochaną. Po jej stracie Elf doznał najpotworniejszego cierpienia, jakiego tylko można doznać. Stracił sens swego życia. Całe dnie spędzał na płaczu. Nic nie było w stanie go pocieszyć.
Nie chciał pogodzić się z losem. Nie był w stanie żyć bez Thayi, toteż poszukiwał sposobu, który pomógłby mu znowu stać się szczęśliwym.
Szukał wszędzie, stanął nawet przed obliczem Sześciu, którzy wtedy jeszcze objawiali się tym, co ich wzywali. Nie został wysłuchany. Sześciu oznajmiło, że taki został ustalony porządek, i nie może on zostać zmieniony. Elf jednak nie zniechęcił się, dalej poszukiwał.
Usłyszał o pewnym starcu, ponoć wiekowym i bardzo mądrym, mieszkającym samotnie w puszczy. Ten starzec być może mógł pomóc mu osiągnąć to, czego Sześciu nie chciało mu dać.
Elf odnalazł go, wyznaczając podróż w dziki las jako swą ostatnią próbę. Starzec wysłuchał jego wzruszającej opowieści. Wysłuchał jej, po czym powiedział, ze potrafi mu pomóc. Oznajmij, że to, co się stało nie jest ostateczne, i że efekty tego można odwrócić. Objawił on Elfowi sztukę kształtowania otoczenia podług swej woli, którą nazwał Magią. Ta Magia, zastrzeżona dotąd tylko dla nielicznych, miała być tak uporczywie przez niego poszukiwanym sposobem odzyskania szczęścia. Starzec ostrzegł go jednak, że używanie jej sprzeczne jest z wolą Sześciu, gdyż narusza naturalny porządek oraz równowagę między pierwiastkami.
Elfa to nie wzruszyło, nade wszystko bowiem chciał tylko ziścić swe pragnienie. Powrócił do domu, który dawniej dzielił z Thayą, odnalazł jej ciało, i rozpoczął rytuał, postępując wedle przykazań starca z puszczy.
Martwa pierś zaczęła się poruszać, serce zabiło. Krew z powrotem zaczęła krążyć i Thaya otworzyła oczy.
Elf ożywił ją, dokonując aktu czegoś, co starzec nazywał mianem Nekromancji. Nie obchodziła go zgniła skóra, która pokrywała ciało Thayi, nie obchodziło go jej zniekształcone rozkładem oblicze. Żyła, a więc na powrót stał się szczęśliwy.
Zapewne mogliby żyć wieczność, kochając się nawzajem i nikomu nie przeszkadzając, gdyby nie Sześciu, którzy wnet dowiedzieli się o złamaniu naturalnego porządku. Odebrali Elfowi Thayę, i zabili ją niszcząc także jej ciało, uniemożliwiając tym samym ponowne ożywienie. Elfa znowu zalała rozpacz, stokroć silniejsza niż uprzednio, mimo iż niegdyś uważał, ze to niemożliwe. Tym razem bowiem wiedział, iż nic już nie może uczynić.
Elf dokonał jedynego, co mu pozostawało. Zabił się, w śmierci znajdując spokój od cierpienia i bólu, jakie zostały mu zadane przez bezlitosnych Sześciu. Wcześniej jednak spisał książkę, w której zawarł tajemnice, jakie przekazał mu starzec, a także smutną historię swojego życia.
Tak wygląda prawda o powstaniu Nekromancji. Nie została ona stworzona przez podłe i plugawe istoty, ale przez elfa, i nie dla chęci unicestwienia świata i wszelkiego życia, lecz z powodu miłości, silniejszej od wszystkich, jakie kiedykolwiek zaistniały. Pytacie się skąd znam tę historię, która przecież zdarzyła się tak dawno temu? Kiedyś, gdy byłem jeszcze człowiekiem, znalazłem prastarą książkę, która okazała się być tą właśnie książką spisaną przez Elfa przed jego śmiercią. Do tej pory nie wiem jakim sposobem trafiła ona do antagaryjskiej biblioteki.
Sześciu już od dawna nie ingeruje w losy Wszechświata, dlatego też teraz naruszenia równowagi nie są tak srodze karane. Widzicie to chociażby w mej osobie, lub w mnogości wszelakiej maści magów i czarodziejów.
Pytacie sie, dlaczego nie znam imienia Elfa, a wiem jak zwała się Thaya? W swej książce Elf wymienił tylko jej imię, zapominając o sobie i o reszcie świata. Kolejny dowód wielkiej miłości.
Powiem wam jeszcze, iż to właśnie dzięki książce Elfa stałem się tym, kim jestem. Nekromantą. Można więc rzec, iż to Elf był mym pierwszym Mistrzem.