Smocza opowieść o samotności
Czerwony smok wepchnął pazurem od niechcenia dwa grube pnie drzew do ogniska, a czarny lekkim dmuchnięciem rozniecił płomień, by dobrze rozproszyć szybko zapadające ciemności. O tej porze roku góry Moiserian tuż po zmierzchu spowijała mgła, która gasiła ostatnie promienie zachodzącego Słońca i zasnuwała całkowicie płycizny jeziora Moiser, które w pogodne noce dawały niezapomniane i przepełnione romantyzmem odbicia gwiazd nad Aimaarem. Gęsty opar pozbawiał też jakiejkolwiek poetyckości podróż przez otaczające jezioro lasy, w których ścieżek, szczególnie tych prowadzących w bagna, było bez liku. Ostatnio jednak nic nie mąciło spokoju trzech smoków, które z ponurymi wyrazami paszczy wylegiwały się wokół strzelającego na cztery metry w górę stosu.
- Smętnie tak jakoś, rozrywki żadnej - zamruczał czerwony. - Dobrze choć, że jest do kogo paszczę otworzyć.
- A juści - warknął niebieski. - A słyszałem ostatnio, że wśród tych hałaśliwych dwunogów, co ich wszędzie pełno, mówi się, że smoki samotnikami są. Że się zawdy biją między sobą, o skarby niby gromadzone, czy co tam!
- Dziwnym mi się to zdaje, - czarny smok włączył się do dyskusji - bo przecie samotność, jej nuda i wszelkie próby szukania bratniej duszy nie są wyłączną domeną pokracznych robaków pełzających po ziemi. Choć, tu przyznaję z zawiścią, wiele wysiłku te małe istoty potrafią włożyć w pozyskanie względów innej z nich. I widziałem też takie związki, co swym poświęceniem nawet smoki przewyższają!
- Kłamiesz acan dobrodziej, pływasz po piasku, polujesz lub farbujesz - kpiącym tonem wtrącił czerwony.
- Na złote kości smoka Arai!! Ja łżę?! - Ryk czarnego smoka zbudził nieliczne korroie śpiące wśród gałęzi, które pełnymi wyrzutu piskami i trelami poczęły uspokajać się nawzajem. - Powtórz to, a będziesz pierwszym dowodem na to, że smoki żyją samotnie, a czasem bez nóg i skrzydeł! ...Ups, trochę się uniosłem - gad poskrobał się pazurem po nosie.
- Aby jednak nie być gołosłownym, opowiem wam, com widział parędziesiąt wiosen temu, gdym zapuścił się nad Ketanię.
Oczy czarnego smoka zaszły mgłą wspomnień, a dwa pozostałe potwory, chrzęszcząc i szemrząc łuskami, wygodniej ułożyły swe łby na łapach, gotowe do wysłuchania kolejnej opowieści. Skry z ogniska wzlatywały ku niebu, mieszając swój złoty blask ze srebrną poświatą gwiazd, przeświecających spomiędzy czarnych sylwetek niebosiężnych, poszarpanych szczytów. A w mroku miedzy drzewami przykucnęły skrzaty, elfidy, dwa zbłąkane gnomy, a nawet drzewołak, by uprzyjemnić sobie ten samotny wieczór kolejną historią.
- Jednego ze słonecznych dni nad pozbawionym drzew płaskowyżem - zagaił smok - dawałem skrzydłom swym poczuć pieśń wiatru i napawałem się czystą radością życia i lotu, gdy w oczy rzuciły mi się dwa nikłe strumyki kurzu w dole. Pierwszy z nich, to rozszerzając się, to kurcząc, zmierzał mniej więcej prosto na południe; drugi natomiast raz po raz wstrzymywał swój marsz. Łatwo jednak dało się poznać, że podąża on za owym pierwszym. A że nie widziałem w tych okolicach nikogutko przez parę miesięcy, zaintrygowany zniżyłem swój lot, pozostając jednak niezauważonym. Jakie było me zdziwienie, gdy w robaczkach wzniecających pierwszy tuman kurzu rozpoznałem dwóch orków, goblina i związaną elfkę! Ścigał ich natomiast pewnie ktoś, komu zależało raczej na tej ostatniej. Tutaj też spotkała mnie niespodzianka, bo ścigającym okazał się być krasnolud, dość postawny co prawda, lecz dosiadający konia. Mało nie uderzyłem w grań, nad która przelatywałem, z zaskoczenia. No bo jakże to? Po co tamci mieli niby porywać elfkę, a i dlaczego w pościg ruszył samotny krasnolud? Ciekaw tego wszystkiego, powstrzymałem trochę uciekających, zrzucając do wąwozu leżącego na drodze orków trochę kamieni. No i w dwa dni krasnolud dopędził towarzystwo. Nie będę się rozwodził - do siodła przytroczony miał berdysz, a gdy tylko chwycił go w dłonie, z zielonych buraków nie było co zbierać, jeno nawozem pośrodku skalistego stepu zostali. Sam krasnolud z czołobitną kurtuazją uwolnił elfkę z więzów, ta jednak chyba nie żywiła ku niemu innego afektu ponad wdzięczność. Bohater nie zrażał się mimo to i dalej patrzył w kobitkę jak w obrazek. No i jechali tak sobie z powrotem, a ja - cóż robić, nudziło mi się troszkę to latanie samemu w kółko - podążyłem po cichutku, na pazurkach, za niemi. I tu, widzicie, ta samotność może wszystkim dogryźć, po paru wieczorach elfia panna przestała się boczyć na krasnoluda. Siadywali wieczorami przy ognisku, obgryzali jakieś chude jak półtora nieszczęścia jaszczurki, co je w dzień z koni kamieniami utrupili, a słówka im do słówek kleić się poczęły. Wojownik co i raz takie opowieści ku rozrywce damy prawił, że nic, tylko zazdrościć przygód! Kiedy wam jeszcze opowiem. A że się chłodno zaczęło robić nocami, tedy przy ogniu, niby ku ogrzaniu, jedno obok drugiego bliziuchno siedziało. I zaniedługo panna ośmieliła się, swemu wybawcy ciekawe pieśni mruczeć poczęła, tarmosząc za obfitą brodę. No i w parę tygodni do bliskiej doszli komitywy. Tak to poświęcenie i wytrwałość krasnoluda owocowały! A rzekę, nawet nie pomyślałżem, by o co takiego mogło z początku chodzić. Ale do rzeczy - łatwo przychodziło mi podsłuchiwać, co tam sobie dwa gołąbki gruchają przy ognisku, bo chyba nie widzieli świata za sobą. Uradzili oni zamieszkać sobie na wyspie Raah, gdzie nikt się takim mezaliansom nie dziwi; szlak ich zakręcił więc na północny zachód. Mi to niestety nie po myśli było, więc postanowiłem jeszcze parę dni powędrować za nimi i w swoją drogę się udać. Tęskno mi się bowiem za jakim towarzystwem z tych elfio-krasnalich amorów zrobiło. Tak, druhowie, głupie to gadanie, że smoki to tak same sobie wystarczą; nawet ten, co uczuć nie ma, a jeno o złocie, władzy czy innym rabunku przemyśliwa, chce jednak z inną istotą podzielić się swymi radościami, smutkami, no i tego tam0¦ To i za złe możecie mi mieć, żem ich podsłuchiwał, mocno niedyskretnie0¦
Oba smoki pokręciły łbami bez dezaprobaty, jedynie uśmiechając się do tego obrazu, który przed ich oczy czarny smok przywołał.
- No tak. Więc nadszedł w końcu ów wieczór ostatni, gdy postanowiłem kochanków opuścić. Ale przed odlotem w swoją stronę chciałem jeszcze raz posłuchać niezwykłej mantry miłości. Przycupnąłem dyskretnie nad parą siedzącą przy ognisku. A oni tak pięknie, czule i wzruszająco szeptali sobie obietnice, słowa wspomnień o chwilach, gdy dopiero się poznawali, gdy rodziło się w nich uczucie! I moje smocze serce poruszyło się, bo zatęskniłem, jak nigdy wcześniej. I nie mogłem powstrzymać głębokiego westchnienia, które wyrwało się z mej piersi0¦
Smoki i drobne stworzenia zgromadzone w mroku, zauroczone opowieścią, zastygły ze spojrzeniem utkwionym w ogień. Gdy jednak czarny gad nie kontynuował snucia historii, niebieski zwrócił ku niemu pytający wzrok.
- 0¦i nie mogłem powstrzymać głębokiego westchnienia, które wyrwało się z mojej piersi0¦ - rzekł raz jeszcze czarny smok, po czym westchnął głęboko. A strumień żaru z paszczy sprawił, że ogień na stosie strzelił płomieniami na kilka metrów w górę.
KONIEC