Sowa
Świerszcz wyłonił się z Cienia na skraju zagajnika.
Rozejrzał się po okolicy. Pagórek, w oddali gospodarstwo, którego okna zaczynały mrugać kolejno zapalanymi lampami i szum pobliskiego strumienia.
Gęstniejący mrok zapalał kolejne gwiazdy nad łąką, które mrugały w oczkach wieczornej rosy, zwiastującej kolejny ciepły dzień.
Świerszcz znieruchomiał i cicho zaklął. Nad głową dały się słyszeć piski polującego stada nietoperzy, które wygłodzone zimowym snem miotały się po niebie w poszukiwaniu pokarmu.
-Licho je nadało - mruknął owad obserwując z dołu myszowate drapieżniki - jeszcze mi tu awantura z miejscowymi potrzebna.
Na szczęście, gryzonie zbyt były zajęte polowaniem na skrzydlate owady i nie zwracały uwagi na to co działo się w trawie. Rozglądając się na boki, Świerszcz ruszył dalej, w kierunku pagórka.
- Za dnia było tu dużo spokojniej - pomyślał - obserwując przemykające w trawie norniki. I zadumał się nad istotą istnienia stworzeń niemagicznych, które swoje istnienie ograniczają jedynie do zdobycia pokarmu i przedłużenia gatunku. Może by i stworzył teorie istnienia, gdyby nie nagła zmiana tonu pisków dobiegających od strony polujących w górze nietoperzy. To puchacz. Bezszelestnie przeszył powietrze, zatoczył koło ponad łąką, a zobaczywszy ruch w trawie runął z góry na świerszcza rozganiając na boki skrzydlate myszy, które oburzone na ptaka poczęstowały go kilkom a piskliwymi przekleństwami.
Sowa siedział na konarze drzewa stojącego na granicy lasku. Z niechęcią spoglądał na stado nietoperzy, które z hałasem uganiało się za owadami.
- Cóż za paskudny gatunek - pomyślał - gdybym ja robił tyle hałasu przy polowaniu to już dawno padłbym z głodu.
Wtem, coś przykuło jego uwagę. Nieopodal jego drzewa, z nikąd pojawił się dziwny ciemny kształt. Bezszelestnie rozwinął skrzydła i spłynął w kierunku niewiadomego czegoś. Kształt zatrzymał się nasłuchując i sowa zobaczył, że jest to olbrzymi świerszcz. Wielkością dorównywał dorodnemu królikowi, a jego czarny pancerz połyskiwał w świetle gwiazd.
A ten tu skąd? - pojawiło się pytanie w głowie puchacza - a z resztą nieważne skąd, ważne że jest jadalny.
Zatoczył jeszcze jedno koło i zaatakował od tyłu, tak jak robił to już setki razy. Zaklął jeszcze szpetnie na nietoperze, które akurat musiały napatoczyć się na trajektorię jego nalotu na świerszcza.
Gdy był tuż nad celem, wsunął do przodu szponiaste łapy celując w nasadę pancerza. Już czuł jak pazury wbijają się w korpus owada i... nagle coś pociągnęło go w dół i cisnęło o kępę trawy. Ogłuszony potoczył się po ziemi. Na chwile przysiadł oszołomiony, a gdy już zniknęły mu mroczki, które przez jakiś czas uparcie latały mu przed oczami, zobaczył nacierającego na niego świerszcza. Nagła zmiana z myśliwego w zwierzynę bardzo mu się nie podobała, postanowił więc nie czekać na dalszy rozwój wypadków i niezgrabnie poderwał się w powietrze odlatując na swoja gałąź na drzewie granicznym. Zły na siebie zastanawiał się jak to się stało że tak haniebnie spudłował.
Świerszcz z hałasu czynionego przez nietoperze wychwycił jeszcze jeden dźwięk. Ciche i delikatne muskanie strug powietrza o miękkie pióra. I niestety ten dźwięk zbliżał się od tyłu.
- No tak, a jednak nie obejdzie się bez draki - pomyślał świerszcz.
Przywołał Logrus i zbadał poprzez niego okolice.
- Cha, sowa. Mogłem się tego domyśleć. - spojrzał na aktywne czary obronne, które miał zawsze przygotowane gdy podróżował poprzez Cienie. Wybrał jeden z nich i uśmiechnął się.
Świerszcz dochodził do wysokiej kępy traw, a do niego zaś zbliżał się pewny siebie puchacz. Owad wyczekał aż sowa będzie tuż nad jego karkiem i aktywował zaklęcie, które nazwał roboczo stopklatką.
Najbliższa okolica Świerszcza znieruchomiała. Sowa zawisł w powietrzu, jakby uwieczniony na kliszy aparatu fotograficznego. Świerszcz spokojne odsunął się na bok i przyjrzał się ptakowi, który wyglądał naprawdę imponująco z rozwiniętymi skrzydłami i szponami wyciągniętymi przed siebie. Owad uśmiechnął się wesoło, podszedł do sowy i przesunął ją w kierunku kępy tak, że jej pazurzaste łapy chwyciły gęsta trawę.
Zdezaktywował czar. Zatrzymany czas znowu ruszył. Ptak dalej kontynuował atak, ale tym razem na kępę trawy . Jego szpony zacisnęły się na niej i ptak zamierzał poderwać się w górę, ale jego zdobycz okazała się mocno przytwierdzona do podłoża i siła rozpędu cisnęła nim w ziemię. Świerszcz patrzył jak sowa przekoziołkował i usiadł oszołomiony. Chcąc sprawdzić czy nic się nie stało ptakowi ruszył w jego kierunku. Ten jednak nie do końca jeszcze przytomny pisnął ze strachu i w panice uniósł się w górę.
Świerszcz śledził jego nierówny lot do chwili, aż ten usiadł na gałęzi drzewa.
- Nic mu nie będzie - pomyślał i odwołał Logrus.
Spojrzał jeszcze na nietoperze piskliwie wyśmiewające się z puchacza, po czym ruszył dalej, znikając w Cienu.
cytcyct