Oberża pod Rozbrykanym Ogrem

Baśniowe Gawędy - "Legenda Ervandoru"

Osada 'Pazur Behemota' > Baśniowe Gawędy > Legenda Ervandoru
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Destero

Destero

16.06.2005
Post ID: 11349

//Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Destero odciął się od odgłosów walki toczącej się kilka mostów wyżej, koncentrując się całkowicie na tajemniczym mężczyźnie. Pasma cieni wiły się po jego sylwetce w hipnotycznym tańcu, ale on sam pozostawał nieruchomy, zastygły w dziwnej postawie bojowej z jednym zakrzywionym sztyletem uniesionym wysoko nad głowę, i drugim, zasłaniającym jego pierś.
-Kim jesteś? – zapytał Destero, chcąc, nie tyle uzyskać tą informację, co uzyskać czas potrzebny mu do usunięcia niektórych barier mentalnych, ograniczających fizyczne możliwości jego ciała.
Zabandażowany nie odpowiedział, a jedynie zawinął sztyletami w wyzywającym geście i podszedł dwa kroki w kierunku psionika. Destero dobył zdobycznej katany i przybrał wyprostowaną postawę, z mieczem wysuniętym przed siebie. Czuł, jak jego mięśnie napinają się, a wzrok i słuch wyostrzają, gdy padały kolejne mentalne bariery. Widział wyraźnie cienie poruszające się po sylwetce jego przeciwnika, a także słyszał jego oddech, który ustał na sekundę w chwili, gdy tancerz cieni rzucił się do ataku.

Pierwsze sześć błyskawicznych pchnięć pomknęło w stronę życiowych organów psionika, który z ledwością zablokował trzy z nich i umknął przed dwoma... ostatni ranił go w prawy bok. Dochodząc do błyskawicznego wniosku, że walka w zwarciu jest tabu, Destero rzucił kataną w przeciwnika i siłą woli sprawił ją w wirujący ruch. Stworzona w ten sposób bariera miała powstrzymać jego przeciwnika. Psionik błyskawicznie dobył dwóch sztyletów i rzucił się do ataku zaraz za wirującym mieczem. Nie docenił jednak swego przeciwnika. Zawiłymi ruchami jednej ręki mężczyzna bronił się przed atakami miecza, jednocześnie nacierając na psionika za pomocą drugiego sztyletu. Operujący teraz trzema broniami jednocześnie Destero doszedł do wniosku, że walka zaledwie się wyrównała. Mężczyzna zdawał się wiedzieć, skąd nadejdą następne ataki i blokował je z niesamowitą skutecznością, nie zwalniając przy tym tempa, a nawet nieznacznie je zwiększając. Destero wszedł w piruet uderzając dwoma sztyletami na różnych wysokościach i jednocześnie posyłając lewitującą katanę prosto w plecy przeciwnika. Mężczyzna wybił się w powietrze, wykonując salto i kopiąc psionika w twarz. Lecąca w jego stronę katana przemknęła pod nim i skierowała się prosto w pierś Destero, który w ostatniej chwili powstrzymał ją siłą woli.

Zabandażowany natarł z jeszcze większą prędkością.

Ciosy nadchodziły błyskawicznie i z niemal każdego kierunku, zmuszając psionika do zaangażowania w swoją obronę wirującej katany. Nie pomogło to zbytnio. Wdział nadchodzące ciosy, ale jego mięśnie, nawet pozbawione barier zwykle nałożonych, przez umysł, z ledwością nadążały z blokowaniem ciosów i nie pozwalały mu na uniknięcie licznych, choć na szczęście płytkich, cięć. Mężczyzna nacierał w zastraszającym tempie, zmuszając Destero do przenoszenia ciężaru ciała na pięty i odchylania się do tyłu, tracąc tym samym balans ciała. Jego przeciwnik wykorzystał to i zamiast wyprowadzić następny cios, uchylił się nagle przed atakiem katany i kopnął psionika w szczękę. Destero stracił równowagę i spadł z pomostu, a katana upadła z brzękiem na kamienny most, zaniechując ataków.

W międzyczasie

Runy wyrysowane na ścianach, podłodze i suficie całego pomieszczenia, jarzyły się wściekłą czerwienią. Wybudowana, specjalnie do przywoływania piekielnego pomiotu, komnata miała kształt pentagramu. W każdym z pięciu rogów pomieszczenia siedział jeden mag nucąc jakąś starożytną pieśń, mającą na celu wzmocnienie run strażniczych, które miały spętać demona, gdy ten pojawi się już w środku pięcioramiennej gwiazdy.

Siedzący w jednym z ramion gwiazdy Oreus robił wszystko by zapanować nad emocjami i skupić się na śpiewie, jednak świadomość tego że już wkrótce pokłoni się mu potężny demon nie pomagała mu opanować drżenia rąk. Siedzący po drugiej stronie pomieszczenia starzec w białych szatach nie zdawał się mieć takich problemów, co jeszcze bardziej denerwowało arcymaga. Oreus wiedział jednak, że te kilka następnych godzin może zaważyć na powodzeniu ich misji więc skupił się na swoim zadaniu.

Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery//

Tancerz cieni stał w odległości kilku metrów od leżącego na pomoście psionika. Spodziewał się, że Destero stracił przytomność, wnioskując z tego, że nie kłopotało go już latające ostrze, manipulowane przez pokonanego. Nachylił się nad leżącym przeciwnikiem i podniósł sztylet by zadać ostatni cios. Błyskawiczna reakcja Destero uratowała go przed śmiercią. Ostrze sztyletu brzęknęło donośnie uderzając w litą skałę, a psionik uderzył pięścią prosto w twarz swego przeciwnika. Tancerz cieni zatoczył się do tyłu od impetu zadanego ciosu i podniósł sztylety w obronnym geście.

-Jesteś w mojej mocy. – powiedział cicho psionik, rzucają zwoje bandażu, zdarte z twarzy przeciwnika, na most i sięgając powoli w stronę swojej opaski na oczy.
Twarz mężczyzny spowita była w dziwnym półcieniu toteż Destero nie mógł dokładniej określić jej rysów. Nie było to jednak konieczne w obliczu tego co psionik zamierzał uwolnić. Wystarczy że spotka jego spojrzenie

Tancerz cieni odzyskując równowagę rzucił się z wściekłością w na stojącego spokojnie psionika z wyciągniętymi do przodu sztyletami. Jego zielone oczy wypełniała wściekłość i żądza odwetu.

Opaska na oczy upadła na kamienny most.

Tancerz cieni zatrzymał się gwałtownie, nieruchomiejąc całkowicie. Czerwony blask oblał jego twarz, która wykrzywiła się w grymasie przerażenia. Był młody, może nawet nie liczył sobie dwudziestu wiosen, ale drobne zmarszczki pod oczami świadczyły o ciężkich przejściach... choć mogły one być równie dobrze spowodowane wizjami, które z pewnością gnieździły się teraz w jego umyśle. Psionik dobrze znał tą straszną broń. Sam był jej ofiarą przez wiele lat. Wzrok demona był nie do odparcia, ale jego użycie kosztowało... kosztowało bardzo wiele. Nie ważna jaką osiągnie się dyscyplinę umysłu, nie ważne jak bardzo uda się odciąć od uczuć wyższych. Tak długo jak choć iskrzyły się one w umyśle człowieka, Adriel potrafił wykorzystać je przeciwko ich właścicielowi. Nie liczyła się silna wola ani oczyszczenie umysłu... było tylko przerażenie i krwista czerwień...

Oczy psionika płonęły wściekłym karmazynem. Był to jedyny ośrodek mocy, demona, kiedy to Destero obejmował władzę przed ciałem, a magiczna opaska była zasłoną, nie pozwalającą demonowi na spojrzenie w świat materialny. Był to jedyny punkt jego ciała który bez przerwy dzielił z demonem. Psionik pamiętał jak nienawidził wiecznego bycia obserwowanym, szpiegowanym, ocenianym przez potężny byt, który zagnieździł się w jego duszy i zmusił do uczynienia tylu zbrodni... pamiętał jednak również o tym, że ów byt dał mu siłę.
Tancerz cieni drżał niespokojnie, nie mogąc oderwać wzroku od hipnotycznego spojrzenia Destero. Nie wdział jednak jego oczu. Widział koszmary. Jego najgorsze obawy właśnie ziszczały się w jego umyśle, łamiąc jego wolę i czyniąc podatnym na wszelkie ciosy... był bezbronny.

Cienie pełzające niespokojnie po sylwetce mężczyzny momentalnie zalały całą jego postać. Gdy cienista dłoń, zlana z sylwetką tancerza cieni, sięgnęła po nóż i skierowała go ku twarzy mężczyzny Destero wiedział już, że nie docenił przeciwnika. Było jednak za późno. Błyskawiczne cięcie nożem dzierżonym przez cień pozbawiło tancerza cieni oczu. Kontakt wzrokowy został przerwany.

-Twoim błędem psioniku – powiedział drżącym od bólu głosem tancerz cieni – jest sądzenie, iż z naszej dwójki tylko ty jesteś wyjątkowy.

Destero cofnął się o kilka kroków, gdy dwa cieniste ramiona zawinęły dwoma nożami idealnie naśladując ruchy tancerza cieni. Prawdziwa walka miała się dopiero rozpocząć, a psionik nie miał pojęcia jak poradzi sobie z czterorękim przeciwnikiem.

Ashanti

Ashanti

18.06.2005
Post ID: 11350

19 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery

Drużyna cała spocona ( oprócz Nagasha ) przez upał dojechała wreszcie do jakichś zabudowań. Była to mała mieścina pod murami wielkiego zamku ze strzelającymi w góre i znikające w nieprzeniknionej mgle olbrzymie wieże. Coraz to z wnętrza wystrzeliwały olbrzymie opary różnokolorowych chmur, gryzących oczy i niszczące pobliskie nieliczne pola. Chłopi nie byli zadowoleni lecz ostatni raz gdy postawili się władcy Dark Keep ich wioska spłonęła zbierając olbrzymie żniwo dusz. Od tamtej pory wszyscy żyją w strachu przed utratą życia dlatego nie przeciwstawiają się władzy która niewątpliwie była tyranią. Ludzie patrzyli na przybyłą grupę ze zdziwieniem lecz nie pchali się do walki więc unikali „dziwolągów” jak ich zaczęto nazywać. Ashanti była już bardzo zmęczona podróżą dlatego postanowili zatrzymać się w karczmie. Po zjedzeniu porządnej kolacji od jakiegoś miesiąca Thurvandel i Ashanti położyli się w przydzielonych pokojach a Nagash z fanatykami okrążali mury Dark Keep aby znaleźć jak najmniej strzeżone przejście. Rozmawiając z mieszkańcami niczego nowego się nie dowiedzieli. Dopiero od pewnego złodzieja który wchodził do środka, wykradał różne wartościowe rzeczy i sprzedawał je na czarnym rynku. Pod groźbą wydania go przed sąd zgodził się ‘wypożyczyć’ przejście.

Ranek 20 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery

Rano po zjedzeniu jakżeby innaczej pożywnego śniadania grupa ruszyła do podziemnego tunelu. Nagash wierzył złodziejowi na słowo że na drugim końcu tunelu nie ma strażników dlatego też nie przygotował żadnego czaru. Ashanti oświetlała przejście ognistymi kulami. Wszędzie było mnóstwo pajęczyn, na ścianach pełno śladów krwi a na ziemi mnóstwo rzeczy które złodziejowi wypadły podczas wynoszenia. Oprócz tego było tez tam kilka niekompletnych szkieletów, po chwili obserwacji Nagash stwierdził że ofiara ma połamane żebra i rany kłute na kręgosłupie. Widocznie coś co miało olbrzymie szczęki musiało go pochwycić. Drużyna nie miała zamiaru dowiadywać się co doprowadziło go do tego stanu więc przyśpieszyła kroku. Tunel skończył się a chwile przed nim stał pomnik. Był na tyle duży że zasłaniał cały tunel przez co strażnicy nie wiedzieli o jego istnieniu. Drużyna podzieliła się na grupy, Nagash i czterech z pięciu fanatyków ruszyło z nim natomiast w drugiej grupie znajdywali się Ashanti Thurvandel i jeden fanatyk. Obydwie grupy poszły w swoją stronę i miały własny cel.

Drużyna Ashanti pędziła przez długie korytarze, było w nich tak ciemno że demonka musiała oświetlać kulami ognia. O dziwo nie napotkali żadnych strażników. Skręcili w jakiś boczny korytarz. Stały tam wielkie metalowe drzwi. Na nich było miejsce na rękę, najpierw przyłożyła swoją demonka... nic, potem Thurvandel... również nic... następny był fanatyk. Wyciągnął swą rozkładającą się już rękę i przyłożył do wrót. Jego dłoń zaczęła zmieniać kształt aż wyszedł pożądany kształt. Ciężkie wrota zaskrzypiały, pajęczyny przyczepione na nich i całe warstwy kurzu zaczęły się sypać. W środku w przeciwieństwie do korytarzy było bardzo widno. Grupa weszła do środka, drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Zawiał wiatr i zdmuchnął połowę pochodni. W komnacie zapanował półzmrok. Ashanti powoli stawiała kroki po zimnej posadzce. Dał się słyszeć pisk, tak głośny i wysoki że aż pękały bębenki, okazało się że powodują to nietoperze które krążyły pod sufitem. Szybko zostały uciszone przez fanatyka. Ich martwe ciała przyczepiała się do butów Thurvandela który chciał się ich pozbyć nie dotykając ich gołymi rękami.
- Czemu ich po prostu nie odczepisz ręką tylko będziesz się męczył ? – spytała demonka
- Nie wiadomo jakimi chorobami mogę się od nich zarazić, jeszcze się skaleczę, wda się zakażenie.... – paplał elf
- A to co ? – spytała Ashanti wskazując na wystające ze ścian kolce. Chwyciła ciało nietoperza i cisnęła nim w tamtą stronę. Nietoperz przeleciał bez uszczerbku na zdrowiu. Tak sami kilka pozostałych. Thurvandel widząc że nic się nie dzieje ruszył pewnym krokiem do przodu. W ostatniej chwili fanatyk chwycił elfa za plecak i wtedy kolce zatrzasnęły się mu przed nosem.
- Imponujące. Połączyli to wszystko systemem linek tak że gdy ktoś lub coś dotknie kafelka kolce zatrzaskują się – zauważył Thur
- Tia... trochę to zbyt zaawansowana technologia jak na jakieś pomieszczenie w którym nic niema. Musimy jakoś przejść górą – powiedziała demonka i zaczęła wiązać liny. Gdy skończyła cała grupa wzięła się do przeciągania na drugą stronę. Podczas gdy Thurvandela niepewnie chwycił linę i przeciągał się na drugą stronę gdy znajdował się centralnie nad kolcami jeden z medykamentów z jego torby wyleciał i spadł na pechowy kafelek. Elf próbują chwycić buteleczkę o mało nie stracił głowy gdy kolce zatrzasnęły się. Wszyscy szli znowu wąskim korytarzem który zaczął się powiększać aż w końcu doszli do komnaty. Była ona ogromna i oświetlona, było widać kilkanaście orków-szkieletów pilnujących gablotki, oprócz nich po komnacie biegało mnóstwo nekromantów.
- I co robimy ? Atakujemy czy zakradamy się ?
- Powinniśmy ich pokonać lecz niewiadomo ilu jest ich w korytarzach – mówił Thur lecz zagłuszył go ryk atakującego fanatyka
- A tego gdzie poniosło ? – spytała demonka patrząc na biegnącego na szkielety nieumarłego. Szybko rozprawił się z wrogiem lecz wtedy zaczęli atakować go nekromanci. Ashanti skoczyła na nich z wyciągniętym mieczem, ścięła głowę jednemu a drugiemu skręciła kark. Zaczęły nadbiegać coraz to większe ilości szkieletów, Thurvandel zbił szybko gablotę i wyciągnął z niej amulet, szybko wrzucił go do torby i zaczął biec w stronę tunelu z którego wyszli. Za nim zaczęli biec Ashanti i fanatyk, a za nimi całe mnóstwo szkieletów. Medyk zwinnym ruchem przeciągnął się po linie na drugą stronę, to samo zrobiła Ashanti i nieumrały. Szkielety zaczęły strzelać z kusz, kilka razy bełty musnęły demonkę. Drużyna biegła w stronę drzwi które jak się okazało zostały zamknięte, bez namysłu demonka stopiła wyjście i szybko wybiegli w ciemny korytarz. Zaczęli biec próbując zgubić pościg lecz niestety chyba wiadomość o intruzach rozniosła się po całym zamku ponieważ ze wszystkich zakrętów i komnat zaczęły wybiegać ożywione orki. Strzelali za uciekinierami z kusz niestety ich nieumarłe ciała były zbyt powolne by móc dogonić pełnych sił bohaterów.

Nagash

Nagash

18.06.2005
Post ID: 11351

20 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery

Nagash wraz z fanatykami szedł ciemnym długim korytarzem, co chwile słychać było ryki orków które widocznie znajdowały sie po drugiej stronie muru. Nagash wyjął z plecaka pochodnie i podpalił przy najbliższym źródle światła. Korytarz miał ogromne mury z czarnego marmuru, było widać na nich mnóstwo rys lecz ich stan i tak był dobry jak na kilka tysięcy lat. Z boków było mnóstwo ciemnych i ponurych korytarzy skrywających swe mroczne tajemnice, nagle wszyscy skoczyli pod ścianę w jednej z wyrw w marmurze. Ryk i skrzek a potem tupanie, orki właśnie patrolowały przejście.
- Na oko jest ich ze 20 - powiedział Nagash - Ale zaraz wyczuwam tu swąd zgnilizny...

2 orki oddzieliły sie od grupy i niebezpiecznie zaczęły sie zbliżać do nekromanty.
- A to do cholery ? - spytał lisz patrząc na przegniłe ciała orków - Ktoś je wskrzesił ! - mówił szeptem, jak na nieumarłych orki miały niezwykle dobry słuch bo rzuciły sie na fanatyka który niechcący kopnął odłamek marmuru. Nagash walnął jednego z nich swą laską lecz te okazały sie o wiele silniejsze od swych żywych odpowiedników. Lisz wyciągnął swój miecz i przebił jednego z nich, wypłynęła zielona maź która miała być osoczem. Śmierdziała gorzej niż ciała orków lecz nie przeszkodziła zbyt w zabiciu ożywieńców.

Po szybkiej naradzie drużyna postanowiła że przejdzie przez odcinek korytarza strzeżonego przez nieumarłych orków, nie było ich zbyt dużo lecz wiadome było że zlecą się posiłki. Gdy jeden z patroli przeszedł grupa ruszyła biegiem do przodu, po drodze zabili kilka orków lecz nie zwrócili na siebie uwagi patrolu. Biegli dalej ile sił w martwych nogach, po chwili zaczęły świstać bełty orków którzy już spostrzegli intruzów. Nagash rzucił zaklęcie oślepiające lecz te nie podziałało.
- Co jest ? - wrzasnął
- Oni są nieumarli, oślepienie nic im nie zrobi tak jak nam - odpowiedział fanatyk.
- W takim razie zajmę sie nimi tradycyjnym sposobem ! - krzyczał lisz biegnąc na wrogów z mieczem w jednej i laską w drugiej. Dwa pierwsze orki padły martwe, do walki rzuciły sie następne. Wyciągnęły zakrzywione miecze i zaczęli wymachiwać we wszystkich kierunkach, lisz wprawdzie kilka razy dostał ostrzem w ramię lecz większych start nie poniósł. Gdy ork. złamał mu miecz zaczął walkę wręcz, ponieważ nieumarłe orki nie miały zbroi Nagash mógł zabić je wbijając swą dłoń i niszcząc narządy wewnętrzne, natomiast gdy walczył z orkami-szkieletami gruchotał im czaszki swą laską. Szybko podbiegł do niego w miarę ruchliwy ork i zaczął go atakować. Nag wykonał kilka obrotów i uderzył wroga rękojeścią w brzuch, ten zgiął się w pól a lisz wbił ostro zakończoną laskę w jego kręgosłup. w góre wystrzeliła fontanna bryzgając na Naga i ściany.
- Chodź tu szybko zanim nadejdą następni - krzyczeli fanatycy którzy przyglądali sie całemu zajściu. Gdy lisz dobiegł do nich wszyscy ruszyli do przodu, widząc już zmierzający w kierunku rzezi zbrojny odział ożywionych orków, Nagash szybko skręcił w boczny korytarz. Był on tak ciemny że cała drużyna mogła sie w nim schować i być niezauważona przez orki. Tunel był wąski i ciemny... dokładnie taki jakich nie cierpiał lisz, nie miał jednak wyjścia. Powoli ruszył do przodu sprawdzając czy przypadkiem nie ma żadnych zapadni lecz ku jego zdziwieniu tunel był bezpieczny. Po godzinie wędrówki z końca tunelu zaczęło bić kłujące w oczy światło, normalnie nie było by kłujące lecz po czasie spędzonym w ciemnościach... Lisz powoli wystawił głowę i spostrzegł wielką lewitującą czaszkę, wiedział co to jest... od wielu lat prześladowało go w śnie a raczej w koszmarze. W ostateczności był tu po to żeby sie w to przemienić. Wokół niego siedziało mnóstwo nieumarłych orków i nekromantów. Można by powiedzieć że wyjście z tunelu było samobójstwem lecz nekromanta za wszelką cenę chciał zdobyć księgę która leżała na stoliku tuż obok demi lisza.
- Widzicie tamtą księgę ? - spytał lisz - Podczas gdy wy zajmiecie ochronę ja podejdę od tyłu i zabiorę księgę, gdy będę już w tunelu macie ruszyć biegiem za mną. Zajmijcie ich na tyle ile zajmie mi dojście do tunelu z księgą ok ?
- Jasne !
- No to do roboty ! - krzyknął lisz, fanatycy ruszyli do przodu, kilkoma zaklęciami pozbyli sie nieumarłych orków a nekromanci ustawili się w rzędzie przed demi liszem
- Kim jesteście że odważyliście sie włamać do mego pałacu ? - spytał demi lisz lecz fanatycy nie odpowiadali. Nekromanci wsadzili rękę za płaszcz, skrzywili sie w grymasie bólu a po chwili dał się słyszeć trzask. W miejscu gdzie stał wróg pojawiła sie plama krwi, nekromanci wyciągnęli złamane żebro i używali go do walki
- Zniszczcie tych intruzów ! - rozkazał demi lisz, nekromanci rzucili sie na nich z żebro-mieczami. Kilku z nich padło martwa a następni atakowali zacięcie. Gdy byli bardzo blisko fanatycy wyciągnęli swe cieniste miecze, walka sie zaczęła. Fanatycy próbowali dać Nagashowi który stał już za tronem demi lisza jak najwięcej czasu, ten aby pomóc swym towarzyszom przyzwał w siebie moc demi lisza. Jego ciało zaczęło lewitować bezwładnie w powietrzu jak ciao demi lisza a nekromanci którzy byli wciągnięci w wir walki zaczęli padać jak muchy. Z ich oczodołów zaczęła wyciekać krew, ciśnienie zgniatało ich czaszki a ich ciała rozsadzało od zewnątrz. Widząc to do walki ruszył demi lisz. Zmiótł z komnaty jednego z fanatyków z taką siłą że aż zrobił dziurę na wylot w marmurowej ścianie.
Nagash chwycił księgę nie zwracając niczyjej uwagi, biegiem ruszył do tunelu, w ostatnim momencie zniknął w jego odmętach ponieważ demi liszowi został do zabicia tylko jeden fanatyk. Cała reszta leżała martwa, demi lisz był jedną z najrzadszych i najpotężniejszych istot w Ervandorze. Fanatyk szybko umknął przeciwnikowi i posłał w jego kierunku wir ognia, to dało mu czas by wskoczyć za Nagashem do tunelu.

Destero

Destero

18.06.2005
Post ID: 11352

//Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Naprężone do granic wytrzymałości mięśnie Destero z ledwością nadążały za błyskawicznymi ciosami oślepionego mężczyzny i jego cienia. Cztery ramiona, jego przeciwnika przeprowadzały ataki w niesamowitej synchronizacji, zadając psionikowi co chwila bolesne, lecz na szczęście niegroźne dla życia cięcia. Destero nawet nie starał się przejść do ofensywy. Nie dorównywał tancerzowi cienia pod względem techniki walki, jak i szybkości zadawania ciosów. Jego demoniczne spojrzenie nie robiło, żadnego wrażenia na cieniu, który zdawał się teraz kierować z zabójczą precyzją ruchami mężczyzny.

Cień wszedł w piruet posyłając dwa noże prostym ruchem okrężnym, a pozostałymi dwoma zasłaniając się przed desperackimi próbami kontrataku Destero... jeden ze sztyletów ciął psionika w kolano, sprawiając, że ten się zatoczył. Natychmiast, tancerz cieni wyszedł z piruetu, tnąc boleśnie w klatkę piersiową Destero, wytrącając, mu sztylet z ręki i jednocześnie kopiąc w szczękę, posyłając go w krótki lot. Psionik poderwał się natychmiast unikając noża, który uderzył w miejsce gdzie przed chwilą leżał. Tylko dzięki odcięciu się od niektórych fragmentów swego układu nerwowego, reakcje Destero, pomimo licznych odniesionych ran, nie osłabły. Wirująca katana powstrzymała tancerza cieni na zaledwie, sekundę, która starczyła jednak by psionik podniósł nóż, którym mężczyzna w niego rzucił. Tancerz odbił nacierającą na niego, latającą katanę i rzucił się w stronę psionika. Nawet pozbawieni jednego noża i zajęci wściekle atakującym mieczem mężczyzna i cień byli ciężkimi przeciwnikami. Dwa błyskawiczne cięcia nadchodzące z różnych kierunków, przeszły przez zastawę Destero i z pewnością raniłyby go, gdyby nie krótkie wirujące ostrze, które włączyło się do walki. Psionik zrobił dobry użytek z noża, który został mu przed chwilą wytrącony. Kontrolowanie dwóch ostrzy na raz nie było łatwe i zapewne ciągle istniało dużo luk, ale tancerz niekoniecznie zdawał sobie z tego sprawę.

Zajęty teraz dwoma ostrzami i psionikiem, tancerz cieni zmniejszył odrobinę intensywność swej szarży. Destero nie miał zamiaru dać mu chwili wytchnienia. Siłą woli zaczął podnosić dziesiątki odłamków skalnych leżących na pobliskich mostach i rzucać nimi w tancerza cieni. Cień zaczął wymachiwać ramionami z zatrważającą prędkością, odbijając sztyletami nadlatujące odłamki. W końcu to tancerz cieni zaczął się cofać. Destero przeszedł do szaleńczego kontrataku, nie tyle wykazując się finezją w swych atakach, co mając zamiar zwyciężyć na prędkość. Jego dwie bronie zadawały ciosy z szybkością wystarczającą do tego, by sztylet, dzierżony przez jego przeciwnika, musiał zajmować się wyłącznie obroną i nie miał szans na atak. Tancerz cieni syknął wściekły gdy sztylet Destero ciął go w prawe ramię, a drobny kamień uderzył go w plecy. Oboje walczący dyszeli ze zmęczenia, a ich twarze pokrywały krople potu. Zdawali sobie sprawę z tego, że długo już nie utrzymają szaleńczego tempa. Brzęk zderzającej się ze sobą stali i odgłosy odbijanych kamieni niemal zlały się w jeden długi dźwięk.

Nie wszystko poszło jednak po myśli Destero.

Jeden z kamieni odbitych przez Tancerza Cieni uderzył psionika prosto w twarz. Ostatnim mentalnym rozkazem Destero rzucił w swego przeciwnika wszystkie odłamki skalne jakie tylko zdołał zlokalizować. Nóż rzucony przez tancerza cieni wbił mu się głęboko w ramię, a kamienie przedarły się przez osłabioną nagle zastawę tancerza cieni powalając go na ziemię kilka metrów od miejsca gdzie leżał Destero. Oboje walczących poderwało się natychmiast, ale nie zaatakowali się od razu, wiedząc, że potrzebują chwili wytchnienia.

W międzyczasie

Całe pomieszczenie w kształcie pentagramu było wręcz wypełnione tajemniczą i złowrogą magią. Piątka magów bezustannie recytowała potężne zaklęcia ochronne, wzmacniając runy, które miały spętać potężnego demona i zmusić go do odpowiedzenia na pytanie dotyczące amuletu „Korony Świata”. Tajemnicze, jarzące się na czerwono znaki, wędrowały po suficie, ścianach i podłodze, tworząc zawiłe wzory, które choć pozornie chaotyczne, tak naprawdę posiadały ukrytą synchronizację. Ostatnie minuty rytuału były najważniejsze, toteż Oreus oczyścił umysł z przyziemnych myśli i swych niespełnionych ambicji i skupił się na recytacji.

Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

-Jesteś silnym przeciwnikiem – odezwał się swym zimnym głosem cień – tak jak się spodziewaliśmy.
Destero zignorował zupełnie próby zajęcia jego uwagi i skupił się na manipulacji swym organizmem. Wiedział, że jeśli chce wygrać tą walkę musi znieść wszystkie mentalne bariery, jakie go ograniczały. Była to ryzykowana i nieprzyjemna operacja, ale w tej sytuacji nie widział innego wyjścia.
-Powinieneś się domyślić dlaczego tu jestem. – ciągnął tancerz cienia – Pozwól nam na kontakt z demonem, a wszelkie nieprzyjemności nie będą konieczne. Chcemy tylko informacji na temat amuletu.
Ostatnia mentalna bariera opadła i Destero napiął mięśnie szykując się do ataku... który nie nastąpił. Psionik nie mógł nawet drgnąć.
-Głupiec. – zaszydził tancerz cienia – Jesteś teraz w mojej mocy.
Destero z całych sił próbował przełamać niezwykły paraliż, który ogarnął jego ciało. Było to jednak bezskuteczne. Nawet nie drgnął.
-Jak już powiedziałem psioniku – mężczyzna stanął kilkanaście cali przed Destero – nie tylko ty jesteś tu wyjątkowy. Moje umiejętności nie ograniczają się tylko do zdolności kontroli mojego cienia...
W tym samym momencie psionik spostrzegł niewyraźne szare pasma, poruszające się lekko po jego ciele.
-Tak – powiedział z wyraźną satysfakcją tancerz cienia – Twój cień także jest moją bronią. Kiedy tu odpoczywałeś od walki, mój cień przejął kontrolę nad twoim. Każda żywa istota żyje w pewnej symbiozie ze swym cieniem, a ja nauczyłem się wykorzystywać ją przeciwko im.
Pasmo cienia pełznące po psioniku przysunęło się do jego gardła. Destero napiął bezskutecznie mięśnie i zaczął się dusić, gdy cienista dłoń zacisnęła się na jego gardle.
-Tak – szepnął do siebie tancerz cieni – mimo, że na tobie nie robi to wrażenia mi sprawia niesamowitą przyjemność.
-Wystarczy! – Młody głos dochodził zza pleców Destero, więc psionik nie mógł dostrzec jego źródła – Potrzebujemy go żywego.
Tancerz cieni prychnął zirytowany, a nacisk na gardło Destero zelżał... jednak cień w dalszym ciągu go mocno trzymał.
-Czy już czas? – Zapytał z pewnym smutkiem w głosie tancerz cienia.
-Jeszcze kilka minut. – odpowiedział spokojnie młody głos.
-Dobrze. Ta walka mnie wyczerpała i nie wiem jak długo mógłbym go jeszcze więzić.
Destero przysłuchiwał się tej krótkiej wymianie zdań rejestrując każde słowo, które mogło pomóc mu wyjaśnić zaistniałą sytuację.

I wtedy to poczuł.

Potężne szarpnięcie w najmroczniejszym ośrodku jego jaźni. Pierwszy raz przywitał je z pewną satysfakcją i otworzył się na nie. Potworne jestestwo naparło na niego z wielką furią. Poczuł rozdzierający ból w każdej kończynie swego ciała.

Demon nadchodził.

Coś było jednak inaczej. Oprócz strasznego ryku Adriela, rozlegającego się w jego umyśle, psionik zlokalizował coś jeszcze. Odległy szept. Nie skierowany bezpośrednio do niego był trudny do wykrycia, ale Destero był pewien, że nie był on jedynie urojeniem jego udręczonego umysłu. Szept ten przyzywał... przyzywał demona. Psionik jęknął z bólu, kiedy setki czerwonych jak krew łusek zaczęły przebijać się przez jego skórę, zalewając jego ciało posoką.
-Co na bogów? – sapnął tancerz cieni.
-Adrielus odpowiada na wołanie. – odpowiedział drżącym głosem drugi obecny.
Para czarnych rogów przerwała delikatną ludzką skórę psionika, wywołując u niego wrzask bólu, który wymieszał się jednak z nieludzkim, wręcz zwierzęcym rykiem, który rozszedł się echem po całym wąwozie. Coś zafalowało pod kamizelką Destero i już po chwili dwa olbrzymie, błoniaste skrzydła rozłożyły się majestatycznie, zajmując szerokość całego mostu.
-Dlaczego on nie znika!? – Krzyknął wściekły i przerażony tancerz cienia.
Druga postać nie miała najwyraźniej zamiaru odpowiadać, a odległe kroki uciekającego człowieka dobitnie świadczyły, o tym , co ów osoba myślała o pozostaniu w tym miejscu.
Czarne jak węgiel szpony demona wbiły się w skałę na której klęczał.
-Głupcy! – Ryknął nieludzkim głosem Adriel – Sądzicie, że można mnie kontrolować!?
Demon dźwignął się z klęczek, walcząc z własnym cieniem.
-Wszyscy doświadczycie losu gorszego niż śmierć!
Demon wyrwał się z objęć cienia i rzucił w stronę przerażonego mężczyzny z obnażonymi kłami i szponami i... zniknął. Potężna eksplozja światła, która temu towarzyszyła sprawiła, że cień wrzasnął porażony i wycofał się z sylwetki tancerza cieni, pozostawiając go oślepionego i osamotnionego na kamiennym pomoście.

Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

-Aryene co ci jest!? – Krzyknął Fristron widząc, że wampirzyca padła na kolana, łapiąc się za żołądek i krzywiąc twarz z bólu.
Mag z Av’lee przypadł do niej i pomógł jej się oprzeć o ścianę. Cała wampirzyca zlana była potem i dyszała ciężko.
-Co jej jest? – Zapytał z troską w głosie Bubeusz.
-Nie ma pojęcia ona...
Zanim Fristron dokończył zdanie wokół wampirzycy rozbłysło intensywne i oślepiające światło. Gdy chwilowe oślepienie przeszło, drużyna zauważyła coś niepokojącego. W miejscu, gdzie przed chwilą leżała Aryene była teraz tylko osmalona ziemia.

Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery//

Tancerz cieni usnął ze zmęczenia w olbrzymich, choć już nie tak dużych jak kiedyś, ramionach czarnego golema. Idący obok nich ślepy młodzieniec miał ponurą minę. Co prawda demon został schwytany, ale intruzi ciągle żyli a ponadto stracili dwie duże grupy orków.
-Nie spisaliście się dzisiaj. – mruknął do Golema – Straciliśmy około pięćdziesięciu orków, częściowo z twojej winy, a intruzi uszli z życiem.
-Potrzebuję kilku godzin na regenerację – warknął golem – Też nie wyglądałbyś najlepiej gdyby zrzucono cię do rzeki lawy w postaci lodowych odłamków. Całe szczęście, że zdążyłem się roztopić i zamienić w gaz... inaczej spłonąłbym cały.
Odpowiedziało mu milczenie.
-Kiedy tylko dojdę do siebie ruszę za nimi...
-To nie będzie konieczne – powiedział starzec w czerwonych szatach, który wyszedł im na spotkanie.
-Wyjaśnij – powiedział z nutką zwątpienia w głosie ślepy chłopiec.
-Sami do nas przyjdą – Starzec uśmiechnął się złośliwie.
-Przyjdą za psionikiem? – zapytał oprzytomniały nagle tancerz cieni.
-Psionik nie przedstawia dla nas żadnej wartości – zwrócił się do rannego mężczyzny ślepiec. – A twoja prywatna wojna nie ma prawa wpłynąć na nasze plany. Kiedy już osiągniemy nasz cel będziesz mógł uporać się z nim... o ile to on nie zabije najpierw ciebie.
-Nosiciel nie jest ich bliskim towarzyszem – powiedział golem – widziałem jak ich traktuje i wątpię, czy przyjdą go ratować.
-Ależ oni nie przyjdą za nim. – powiedział spokojnym i rozbawionym głosem starzec w czerwieni – Pewnie zainteresuje was fakt, że demon nie przybył sam.

Thurvandel

Thurvandel

25.06.2005
Post ID: 11353

Ranek 20 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery

Thurvandel, Ashanti i pan Fanatyk na zbity łeb biegli korytarzem, zostawiwszy już bandę kościotrupów z tyłu. Korytarz był wcale długi, a klekot kości ciągle dawał się słyszeć zza ich pleców. Wbiegli właśnie w kolejny zakręt i z całym impetem przydzwonili nosami w zamnięte drzwi.

- Co za kretyn robi drzwi na dwa kroki za zakrętem! - zapieniła się Ash pocierając obite kolano.
- Pojęcia nie mam - mruknął elf. Wytarł chusteczką krew spod nosa i rozmasował nadgarstek, po czym otworzył drzwi i wszyscy troje dali długą za próg.
- Zamknijmy to - zasugerowała demonka. Podeszła do drzwi i kopniakiem zatrzasnęła solidne dębowe skrzydło, a Fanatyk położył grubą zasuwę.
- Na długo to nie wystarczy, bo z tego co słyszę, to kościaki suną ku nam niestrudzenie, ale dobre i to. Może i jesteśmy od nich nieco szybsi, ale one się nie męczą, więc na dłuższą metę są górą. Jak ty w ogóle masz na imię? - spytał medyk Fanatyka
- Ramol. Jenob Ramol. Hm... co robimy? Będziemy tu stać jak te kołki?
- Czemu nie... - odpowiedziała grzecznie Ashanti - nie wiem jak tam z wami, ale mnie troszkę zadyszka złapała.

Trójka bohaterów usiadła na zimnej kamiennej posadzce.

- Na dziesięć minut fajrant panowie
- A trupki?
- Pies ich trącał... Zobaczymy czy są na tyle bystre, żeby otworzyć te drzwi - demonka wyciągnęła z torby plecaka suchara i zaczęła ciamkać i kruszyć naokoło. Thurvandel i Ramol też wyjęli suchary i też zaczęli ciamkać. Stukot kości ściął się z odgłosami ciamkania. Rzecz jasna ciamkanie nie było w stanie zagłuszyć stukotu, ale stukot wkrótce ustał. Ciamkanie chwilę później.

- Jeszcze po sucharku? - elf wyjął z torby paczkę sucharków. Fanatyk i demonka pokręcili przecząco głowami
- Hm... przylazły. Masz może coś do picia?
- Może być miód?
- Jasne. Tylko nie mam korkociągu - skrzywił się medyk.
- A nie możnany nożem?
- Poczekaj... ja mam korkociąg - Jenob wyszczerzył siekacze - cicho coś tam stoją. Pucharków niestety chyba nie mamy...
- Niestety nie. Trudno.

Butelka zaczęła krążyć dookoła korytarza, stając się co rusz to lżejsza. Grobowy nastrój momentalnie się rozprysł, pozostawszy tylko po drugiej stronie drzwi, gdzie szkielety przeprowadzały burzę mózgoczaszek. W pewnym momencie do uszu biesiadników dotarł nerwowy stukocik jednej pary kości piszczelowych. Przylazł jakiś kościotrup. Wtem stukot przygrzmocił czymś w drzwi tak, że mało nie zostały wyrwane z zawiasów.

- Ups... mają taran - korek skoczył znów na butelkę, butelka do torby, a Thurvandel, Ashanti i Jenob Ramol puścili się biegiem w czeluść korytarza.

Hellburn

Włodarz Hellburn

26.06.2005
Post ID: 11354

//Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Friston rzucił się na miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stała Aryene. Bezradnie rozglądał się wokoło jakby szuając jakiegoś śladu. Bubeusz powoli podszedł do maga z Avlee i powiedział cichym głosem.
- *Ktoś* ją *gdzieś* teleportował. Nie słyszałem o zaklęciu zabijającym w ten sposób.
- Musimy ją odszukać... gdzieś tu musi być! - powtarzał zdenerwowany Friston.
- A co z Destero? - zapytał z powagą w głosie ifryt.
- Czekamy od dłuższego czasu... pewnie znowu gdzieś zniknął. - powiedział z nutą rezygnacji biały mag.
- Nie traćmy czasu na rozmowę!! Szukajmy ich! - krzyczał zdenerwowany Friston.
Bubeusz podszedł do ciągle nieprzytomnego Mastoriusa i potrząsnął nim. Biały nekromanta jęknął i otworzył oczy. Jedyne co widział to rozmazane plamy. Słyszał jakieś niewyraźne dźwięki które wydawała z siebie biała postać. Powoli wstał, zakołysał się i gdyby nie biały mag to runąłby na kamienną posadzkę.
- Jest przytomny, ale bardzo słaby - powiedział Bubeusz - Możesz chodzić? - zwrócił się znowu do białego nekromanty.
Mastorius powiedział coś niewyraźnie i pokiwał głową. Towarzysze spojrzeli po sobie.
- Poprowadzę go - odezwał się biały mag.
Hellburn i Friston nic nie odpowiedzieli. Skierowali się do wyjscia z pomieszczenia. Ifryt pchnął stalowe drzwi i wyglądnął na korytarz.
- Czysto - oznajmił.
Drużyna ruszyła w głąb tunelu. Hell szedł przodem sprawdzając czy na drodze nie ma wrogów, a Friston asekurował tyły na wypadek pogoni. Wkońcu doszli do długiej sali podpieranej w środku przez dwa rzędy kamiennych kolumn. Na końcu były trzy korytarze. Dwa po lewej i jeden po prawej stronie. Drużyna przystanęła.
- Gdzie teraz? - zapytał Friston.
- Już chyba wiemy... - odpowiedział Bubeusz patrząc na trzech orków wychodzących z korytarza po prawej i czterech pojawiających się za Hell'em w drugim korytarzu od lewej.
- Tędy! - krzyknął mag z Avlee znikając w wolnym od wrogów korytarzu.
- Uciekajcie! Zatrzy... - powiedział ifryt, ale nie zdążył dokończyć bo jakaś dziwna siła zmusiła go by przyklęknął. Agresorzy zaczęli biec z podniesionymi toporami. Hell wydał tylko zduszony okrzyk gniewu i rozprysł się iskrami...

Zachodnie piekła, Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

- No, no, no... kogo my tu mamy - zapytała z uśmiechem mroczna postać w czerwonym płaszczu. Przed Hellburn'em stały trzy osoby ubrane tak samo, różniące się tylko wzrostem.
- Wybraliście nienajlepszy moment! - rzucił wściekle ifryt.
- To my tu decydujemy o "momentach" - zaśmiał się najwyższy osobnik.
- Czego chcecie!? - krzyknął zdenerwowany Hell.
- Twojego raportu - odparła środkowa postać.
- Nie jestem waszym żołnierzykiem, a teraz przenieście mnie w to samo miejsce!
- My tu wydajemy rozkazy Krae'ha'anie - powiedziała milcząca dotąd osoba z nutą rozbawienia w głosie.
- Pracuję nad tym! Puśćcie mnie bo to się może dla was źle skończyć... prawda Na'ma'renie? - powiedział już spokonie ifryt a jego oczy nienaturalnie zapłonęły czerwonym ogniem.
Trzy postacie jakby cofnęły się o krok.
- Niedługo się spotkamy - obiecała środkowa postać.
- Czekam z niecierpliwością Mear'ke'urusie - zaśmiał się szyderczo Hellburn.

Podziemia, Południe, 22 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery//

Błysk i ogień. Orki popatrzył się na ifrta stojącego za nimi. Bubeusz i Mastorius mieli skrępowane ręce. Na kamiennej posadzce leżaly trzy martwe orki, najwyraźniej porażone błyskawicą. Ifryt wiedział co robić. Rzucił ognistą kulę w najbliższego wroga. Ork zatoczył się na odległość kilkunastu stóp krztusząc się własną krwią. Pocisk wypalił mu skórę na brzuchu. Dwa oszołomione tym widokiem orki straciły życie poprzez skręcenie karków. Ostatni agresor rzucił się na ifryta z dzikim wrzaskiem. Spotkał się jednak z ognistą kulą, która wleciała wprost do jego gradła. Próbując złapać oddech upadł na podłogę trzymajac się za spalony gardziel.
Ifryt rozpalił więzy towarzyszom i usłyszał pytanie:
- Gdzie zniknąłeś?
Ifryt odpowiedział pytaniem:
- Gdzie Friston?
- Zniknął - odpowiedział Bubeusz.

Fristron

Fristron

26.06.2005
Post ID: 11355

Popołudnie, 22 Vallathal, MCCLXXVI r. Drugiej Ery [/i]

- Nie tyle... zniknął... co po prostu... czmychnął - Mastoriousowi mówienie sprawiało wyraźną trudność
- Czmychnął - mruknął Hell
Ifryt podszedł do najbliższego stalagmitu i wyciągnął skuloną postać. Fristron wrzasnął, że ma żonę i małe dzieci, i że tak naprawdę to on działał dywersyjnie, pomagając orkom. Kiedy w końcu mag z AvLee zrozumiał swoją pomyłkę, a jego towarzysze przestali pokładać się ze śmiechu, Bubeusz spytał:
- Żona i dzieci?
- Dywersja? - dodał Hell
- Pomoc... orkom? - dorzucił Mastorious
- Instynkt samozachowawczy - mruknął Fristron
- Faktycznie, bardzo zabawne - rozległ się niedaleko nich pusty głos
Jak na komendę odwrócili się. Z cienia wyszedł mężczyzna. Mężczyzna odziany w białe szaty w trupim odcieniu i trupiblady na rękach i twarzy.
- Witajcie ponownie - mruknął uśmiechając się
Drużyna najeżyła się gotowa do walki.
- I co tak się prężycie, jak do skoku? - zachichotał mężczyzna - Ostrzegałem was chyba, że będzie coraz trudniej? Jak się podoba preludium?
- Czego chcesz? - warknął Fristron
- Chcę was powiadomić, gdzie są wasi.. przyjaciele - nacisk na ostatnie słowo mieścił w sobie nutę pogardy
- A co ci by to dało? - spytał Hell
- A dlaczego mielibyśmy ci wierzyć? - dodał Bubeusz
- Bo nie macie żadnej innej wskazówki? - rzekł, odpowiadając na pytanie Bubeusza
- A co ci by to dało? - ponowił pytanie ifryt
- A to... moja prywatna sprawa. Jednak sądzę, że sami do tego niedługo dojdziecie.
Twarze przyjaciół oczekiwały wiadomości.
- Nosicie.... psionik - poprawił - znajduje się niedaleko stąd, pod oazą Sandbend.
- Tak blisko? - zdumiał się Mastorious
- Nie mogliśmy go dalej przetransportować - mruknął z dziwnym grymasem na twarzy człowiek
- A Aryene? - dopytywał się Fristron
- Aryene... tak, wampirzyca. Znajduje się ona w Underlake.
- Underlake? - zdziwił się Bubeusz - nie kojarzę
- I nic dziwnego. Sądzę jednak, że kojarzysz Bagna Ayzian, prawda?
Przyjaciele spojrzeli po sobie. Znali to miejsce. Znali też jego złą sławę.
- Dobra, wiemy to co mieliśmy wiedzieć... - mruknął Hell - więc zakończmy tę sprawę.
I zanim do kogokolwiek dotarło, co ifryt zamierza zrobić, rzucił się na postać. Przeleciał jednak przez nią.
- Iluzja pierwszej klasy, czyż nie? - spytał mężczyzna - Cieszę się z waszego zapału. Zaczniecie działać jednak dopiero jutro.
Sylwetka na końcu tunelu machnęła ręką, a towarzysze zapadli w wyczerpujący, pełęn koszmarów sen.
Zaś mag z AvLee wpadł w coś gorszego niż w sen...

Wieczór, 22 Vallathal, MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Przy długim stole siedziała już siódemka osób. Brakowało tylko Tarkeka - "opiekującego" się Aryene, oraz arcymaga, wzmacniającego więzienia Adriela pod Sanbend
- Trzeba przyznać, że umie podnosić napięcie - mruknęła Kara
- A czego oczekujesz po takim starcu? - szepnęła jasnowłosa kobieta siedząca obok niej
- Wykonania planu? - powiedział demi - lisz
Drzwi skrzypnęły i otworzyły się na moment po tym, jak do pokoju wbiegł cień.
Do środka wszedł trupioblady mężczyzna. Usiadł pomiędzy Karą a ślepym młodzieńcem.
- Zadanie wykonane - powiedział mężczyzna - teraz słodko śpią, a później wyruszą w misję ratunkową.
Przez salę przeszedł pomruk zadowolenia.
- Teraz wypadałoby tylko, by ktoś wybrał się, by pomóc Tarkekowi, a ktoś wyruszył do Sandbend. Wtedy mielibyśmy pewność, że ta zwariowana grupa nie wyrządzi większych szkód - rzekł
- Możliwe że nie będzie to potrzebne - powiedziała cicho Kara
Teraz zainteresowane spojrzenia skierowały się na wampirzycę.
- Spotkałam tą grupę... chyba zresztą pamiętacie, jak dali mi popalić. Dregnor, mój towarzysz, bardzo użyteczny Bruxa został kompletnie pobity. Jednak... zdążyłam poznać jednego z magów i myślę, że czas wykorzystać tą znajomość.
Wszyscy zrozumieli o co chodzi.
- Jednak muszę się dowiedzieć, gdzie Fristron, bo tak on miał na imię, się wybiera - dodała wampirzyca
- Fristron? - spytał trupioblady mężczyzna, a rysy jego twarzy drgnęły lekko, jednak po chwili się uspokoił - On zapewne pójdzie na bagna Ayzian, bo bardzo się dopytywał o wampirzycę.
- Mimo wszystko lepiej mieć pewność - rzekł ślepy chłopak - niech tancerz cieni wyśle szpiega do tych ludzi. I nie przejmujmy się nimi więcej...

Świt, 23 Vallathal, MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Wszyscy obudzili się jak na komendę.
- To co robimy? Musimy iść na misję ratunkową po wampirzycę i psionika - rzekł Hell
- Najlepiej będzie się rozdzielić - westchnął Fristron - Jestem pewien, że o to im chodziło, ale nie mamy innego wyboru
- Więc dobrze... - mruknął Bubeusz - ja pójdę z Hellburnem do Destero, a ty - zwrócił się do maga z AvLee - ruszaj z Mastoriousem na bagna Ayzian do tego Underlake.
- Ale zaraz, czemu ja na Ayzian? - zaprotestował Fristron
- A nie chcesz uratować Aryene? - spytał ze złośliwym grymasem Hell
Mag wzruszył ramionami i zaczął przygotowywać śniadanie. Po chwili zjedli po zimnej kiełbasce, Fristron popił ostatnim łykiem Syrenek, który został w gąsiorku przemycanym w jednej z przepastnych kieszeni czarodzieja z AvLee. Potem - przy akompaniamencie wylewnego pożegnania dwóch magów - rozdzielili się i ruszyli, każdy w swoją stronę. Każdy w trudną i niebezpieczną misję, za którą nagrodą byłą dalsza, jeszcze trudniejsza podróż. I nikt nie prostestował. Bo na tym polegała więź, która jeszcze trzymała tą drużynę. Nawet na psioniku - oschłym i pozbawionym uczuć - zależało im.

Destero

Destero

26.06.2005
Post ID: 11356

//Ranek, 23 Vallathal, MCCLXXVI r. Drugiej Ery//

Krzyk jednego z magów usiłujących spętać demona, rozniósł się po korytarzach przylegających do komnaty przywołań, która była tymczasowym więzieniem Adrielusa. Wrzaski czarodzieja przeszły w żałosny jęk, który w akompaniamencie trzasku łamanych kości, tworzył przerażającą symfonię.
-Głupcy! – zagrzmiał demon i samą siłą woli podpalił szaty kolejnego z magów, którzy odważyli się go przywołać.
Kilkunastu nekromantów, elitarna eskorta demi-lisza, miotało się po całym pomieszczeniu, rzucając w uwięzionego w ochronnej sferze demona, coraz to wymyślniejszymi i potężniejszymi zaklęciami. Choć Adriel słabnął, robił to zdecydowanie za wolno. Jeden z nekromantów rozpadł się w pył rażony czerwonym gromem.
-Idź po Ignusa! - Krzyknął Oreus do jednego ze sług demi-lisza. – Natychmiast! – Dodał wściekle widząc wahanie nekromanty.
Biegnący w stronę wielkich odrzwi mag nie dotarł do celu. Pochodnia zawieszona przy wyjściu wybuchła olbrzymim płomieniem i spopieliła go na miejscu.
-Niech Cię szlag! – Wrzasnął wściekły Oreus i rzucił w demona olbrzymią błyskawicą, która nie tyle zaszkodziła demonowi, co odwróciła jego uwagę od rozrywania na strzępy kolejnego nekromanty. Demon ryknął potwornie i odpowiedział na atak wielką ścianą ognia, która w błyskawicznym tempie ruszyła w stronę arcymaga. Oreus skrzywił się i wypowiedział słowo rozkaz. Część ognistej ściany znikła około dwóch stóp przed magiem i pojawiła się sekundę później za nim.
-Zdajesz się mnie nie doceniać demonie! – Krzyknął w stronę Adriela i uchylił się przed lecącym w jego stronę, groteskowo powykręcanym ciałem nekromanty, które wpadło na drzwi i wyrwało je z zawiasów.
-To ty mnie nie doceniasz arogancki magu! – Ryknął Adrielus i spojrzał Oreusowi w oczy.
Arcymag momentalnie stanął sparaliżowany strachem. Wizje które zesłało na niego spojrzenie demona sprawiły, że z jego ust wydostało się tylko kilka żałosnych jęków. Wściekły ryk wyrwał go z przerażającego transu. Oreus kątem oka spostrzegł jak odbita przez zaklęcie Adriela błyskawica drąży dziurę w klatce piersiowej jednego nekromantów... potem arcymag zwymiotował i... zniknął.

***

-Widzę, że nie idzie wam zbyt dobrze – mruknął blady mężczyzna w białych szatach.
Oreus podniósł się z klęczek i spojrzał po niezadowolonych twarzach pozostałych zebranych.
-Potrzebuję pomocy. – zaczął zmęczonym głosem. – Co prawda demon nie może wydostać się ze sfery ochronnej, ale jeśli nie uda nam się go spętać to niczego się nie dowiemy. Potrzebuję twojej pomocy Ignusie. – Arcymag zwrócił się do starca w czerwonym odzieniu.
-Posłanie tam trzeciorzędnej grupy nekromantów nie było mądrym pomysłem. – warknął blady mężczyzna. – Powinieneś był tam pójść osobiście – rzucił w stronę demi-lisza.
-Tak też zrobię – odpowiedział mu potężny nieumarły – lecz wraz ze mną pójdziecie Ty i Ignus. Nie powinniśmy byli go lekceważyć i zostawiać podporządkowania go naszej woli grupce słabowitych magów. Naturalnie ty Oreusie wrócisz tam z nami. – Demi-lisz zwrócił się do podnoszącego się z klęczek arcymaga. – We czwórkę z pewnością uzyskamy odpowiedzi dotyczące amuletu.
-Demon jest chwilowo niegroźny. - wtrąciła kobieta w blond włosach – Uważam, że mamy dość czasu by omówić inną sprawę.
-Masz na myśli księcia pozostawionego bez opieki naszej zaufanej wampirzycy? – Zapytał z lekką nutą rozbawienia w głosie ślepy chłopiec.
-Urok Kary rzucony na Kilderiana jest nieprzerywalny. – powiedział grubym głosem wielki golem – A już na pewno nie przez człowieka o tak słabej woli jak książę
-Kiedyś wasza wiara we własne umiejętności zgubi nas wszystkich – warknęło cicho kobieta. – Nie możemy niczego ryzykować.
-Nic nie ryzykujemy. – Wtrącił Ignus swym zmęczonym głosem – Kara szybko upora się z problemem nękających nas intruzów i wróci do księcia zanim urok przestanie działać.
-Twoje zadanie natomiast miało polegać zdaje się na czymś zupełnie innym. – Szepnął swym nieludzkim głosem Cień, który całkowicie oblegał sylwetkę swego pana. – Czy nie powinnaś właśnie zajmować się eliminacją księżniczki Aurianny.
-Przy takim chaosie panującym w Azarad zabicie jej będzie tylko formalnością. – zapewniła blond kobieta. – O tym sami powinniście wiedzieć. Poza tym może nie będzie to konieczne, biorąc pod uwagę to, że księżniczka będzie w samym sercu zarazy gdy ta już wybuchnie.
-Nie możemy być pewni co do czasu jaki pozostał jeszcze królowej – powiedział wyraźnie zirytowany tym demi-lisz. – Tak długo jak żyje nie możemy kontynuować naszych planów wojennych.
-Dlatego też sugeruję byśmy zajęli się czymś co leży w naszej mocy. – Zwrócił uwagę zebranym Oreus. – Mam oczywiście na myśli wyciągnięcie od demona informacji na temat amuletu.
Wszyscy zebrani zgodnie skinęli głowami, a czterech potężnych użytkowników magii pospieszyło do komnaty przywołań, kierując się rykami nieposkromionego demona.