Oberża pod Rozbrykanym Ogrem

Zatęchłe Archiwum - "Ballada: Pirackie Widmo"

Osada 'Pazur Behemota' > Zatęchłe Archiwum > Ballada: Pirackie Widmo
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Dragonthan

Dragonthan

4.03.2007
Post ID: 9218

Nagle było słychać głośny donośny róg. Den podszedł do bocznych otworów wentylacyjnych i wyjrzał na port. Piraci gnali jak szaleni na okręty, wznoszono maszty, wyciągano wiosła. Galeony, Szkunery, Brygantyny, Ścigacze, Kogi, wszystkie okręty zaczęły opuszczać mozolnie port. Było samo południe.
- Ciekawe co się dzieje - dziwił się Den
- Co tam się dzieje? - zapytał Anthony czekając aż kraty stopnieją do końca
- Alavandrze, chodź no tutaj, wyjrzyj przez lunete na port - mówił szybko Den
Alavander wyjrzał na port. Piraci ładowali co się dało z amunicji na okręty. Dojrzał też Mecku, który koordynował załadunkiem okrętów. Była też Sharwyn, która rozmawiała z korsarzem. Po chwili wskazała ręką w kierunku lochów. Mecku popatrzył i machnął ręką, poczym zaczął wchodzić na galeon. Sharwyn wskazała grupie piratów lochy i korsarze wraz z dowódczynią ruszyli w kierunku kompleksu.
- Robi się paskudnie... - wyjęczał Den
- Co znowu? - narzekał Anthony
- Namierzyli naszą pozycję... idzie tu spory oddział - dokończył Alavander

Tymczasem na zewnątrz fortu było małe zamieszanie. Większość garnizonu wsiadła na okręty, pozostali obstawili najważniejsze miejsca. Zamknięto główną bramę, obsadzono wieże. Wszyscy piraci się pochowali. Dziedziniec opustoszał. Od czasu do czasu ktoś przebiegł. Piraci bedący na zewnątrz, szybko schowali się w forcie.

Lew który pozostał na pobojowisku, przygłupiał troche, ale zachowywał pozycje. Thurvandel z deka nie wiedział co robić, patrzył nerwowo na Szepta. Po chwili lew oddalił się wgłąb traw i położył się.
- He... dziwne... zobaczmy co się dzieje w środku... - zaczął elf
- Tylko nie zapomnij o Nagashu - dokończył Szept
- A po co on nam teraz? Niech se odpocznie...
- Tak, nie wiem czy zauważyłeś, ale ten lew pewnie lubi kości...
- No tak...
Wzięli Nagasha na plecy i podążali w kierunku pierwszej wartowni fortu. Lew wstał i pocichu podążał za nimi...

Mecku

Mecku

4.03.2007
Post ID: 9219

- Za dużo krwi już nam napsuli - rzekł nerwowo Mecku - trzeba ich zdusić teraz albo nigdy.
- Co mam robić, panie kapitanie? - spytał bosman
- Cała naprzód! Musimy odciąć ich od lądu - ogłosił Mecku

Statek Piratów wypłynął w rejs. Okrążył całą wysepkę w poszukiwaniu okrętów Kalwadoru.

- Zaraz ich dopadniemy, przygotować się do bitwy!

Mecku zastanawiał się przez chwile i postanowił sformować oddziały, rozdzielić i wysłać by patrolowali las, aby uniemożliwić lądowanie na wyspie, poczym dał znać pozostałym okrętom, aby ruszyły na otwarte morze.

Eru

Eru

4.03.2007
Post ID: 9220

- No to trzeba ruszać - krzyknął Anthony - im szybciej tym lepiej!
- Ale którędy? - Nami chciała uspokoić sytuację - jeśli pobiegniemy prosto na górę, to wpadniemy in prosto w łapy.
- Tutaj nie możemy zostać - stwierdził Alavander - jeśli tutaj dotrą będziemy w pułapce...
- A może rozwalicie kraty w otworach, i uciekniemy prze kanały wentylacyjne - zaproponowała nieśmiało Elszen.
- To odpada - stanowczo powidział Tony - Za otworami na pewno jest urwisko, wejście w nie nic nam nie da. Proponuje powoli ruszyć z powrotem, może uda się nam dojści na powierzchnię innym wyjściem.
Cała drużyna przytaknęła, więc ruszyli. Korytarze były na szczęście puste, i na nieszczęście bezświetlne. Kilkanaście minut szli spokojnie, a jedynymi dźwiekami były odgłosy ich kroków. Prawie dotarli do rozwidlenia w którym wcześniej się zgubili...
- Co robimy? - rzucił ktoś pytanie
- Idziemy dalej, nie ma co się zastanawiać, najwyżej trzeba będzie walczyć - stawierdziła Nami i ruszyła dalej, a za nią reszta.
Po chwili usłyszeli coraz to głośniejsze odgłosy kroków piratów, tunel przed nimi rozświetlały powoli pochodnie. Nagle zatrzymali się, przed nimi stali piraci, których zamurowało na widok grupy najemników. Stali tak naprzeciwko siebie przez chwilę, kiedy to Den udarł się:
- Chodu! W drugi korytarz!
Nami wystrzeliła pare strzał, Alavander rzucił pare mikstur z gazem, aby zrobić zasłone dymną i wszyscy pobiegli w korytarz...

Thurvandel

Thurvandel

4.03.2007
Post ID: 9221

- Co za dzik... czemu to to lezie za nami? - stęknął Szept
- Gdzie Nami? - zabełkotał zamroczony Nagash i na powrót zemdlał
- Nie dzik, tylko lew... pewnie nas zeżre jak pośniemy - wesoło odpowiedział Thurvandel
- Bzdura... jakby miał zeżreć to by zeżarł wcześniej. Diabli go tam wiedzą.
- A może napchał się piratami i nie jest głodny?
- Możliwe... zastrzelmy szmaciarza i bedzie po krzyku, a i się pieczyste na wieczór zrobi
- Z lwa? - elf uniósł brwi w zdziwieniu
- A czemu by nie? Dobry lew nie jest zły... - zarechotał najemnik
- Po co pytałem... wiesz co... z tym zdenacionym magikiem nigdy nie dojdziemy, a co gorsza jak nas dojdą, to nie będzie jak wiać. Zrzućmy go tu pod krzaczkiem, a lewek popilnuje.
- A jak zje?
- Trudno... musimy i tak sprawdzić co u reszty, a rozdzielać się nie będziemy.

Obaj kompani ukryli lisza pod krzakiem i ruszyli w kierunku fortu. Lew grzecznie potruchtał za nimi. Widocznie kości nie leżały w jego guście.

Fristron

Fristron

4.03.2007
Post ID: 9222

Najemników zbiegało się coraz więcej, wpadali na siebie, bez ustanku złorzecząc. Grupka towarzyszy, rzucając, strzelając i czarując czym popadnie i w co popadnie, byle do tyłu, dobiegła do ściany korytarza.
- To koniec - jęknął Fristron
- Nie chcę wracać do tamtych panów... - powiedziała Elszen, a jej oczy wypełniły się łzami
- Patrzcie! - rzekł nagle Eru
Odwracając się od nadbiegających najemników spojrzeli na zarys głowy elfa. Tyle, że teraz marszczyła się i rozsuwała.
Przebiegli przez powstałe w ten sposób przejście. Wpadli do wielkiej sali, oświetlonej niezliczonymi kandelabrami.
Pośrodku stało czterech piratów i jeden czarodziej. Czarodziej, nosząc wyraźne ślady chłosty, mamlał i pluł naokoło.
Piraci, słysząc krzyki odwrócili się do wbiegającej grupki. Od razu zostali jednak obaleni przez Nami, Anthony'ego i Dena. Przez przejście nadbiegali kolejni piraci, jednak musieli przechodzić po dwóch. Korzystając z tego, uciekli marmurowymi schodami kilka pięter, strzelając za siebie do puszczających się za nimi w parach wrogów.

Simba

Simba

4.03.2007
Post ID: 9223

- Dalej ten lew...
- Powinniśmy pójść i rozejrzeć się bardziej w obozie piratów skoro już idziemy w jego kierunku
- Tak wiem... nie jest to za dobre wyjście
- Ale chyba lepszego nie wymyślisz
- Nawet nie wiemy gdzie są nasi towarzysze
- A jeśli są w opałach?
- To powiedziawszy zielarz zamyślił się
- Zgoda ale musimy być ostrożni .. nie wiemy czego ten lew od nas chce a pyzatym możemy łatwo wpaść na większe oddziały piratów

Lew usłyszawszy to postanowił pójść za nimi, ponieważ w podziemiach z których się wydostał został jego krewny.

Dotarli do jednej z żelaznych bram.
Zdziwili się bardzo,ponieważ nie było tam żadnych strażników.
Jedyne co przyszło im na myśl to wspiąć się po wieżyczce i z tamtąd zacząć szukać przyjaciół. A lew? Cóż on zaczął szukać innej drogi do fortecy piratów. Najpierw musiał obejść wieżyczkę. Gdy już to zrobił spostrzegł za bramą trzech piratów.
- Ha! Już po tobie kotku! - rozległ się krzyk

Eru

Eru

4.03.2007
Post ID: 9224

Nami, biegnąca na końcu grupy, odwróciła się w pewnym momencie i rzuciła w dół kulę ognia, zabijając pierwsza parę piratów i zrzucając ze schodów kilka następnych.
- Mamy chwile oddechu - powiedziała z uśmiechem elfka, zwalniając tempa - Co robimy dalej?
- Trzeba ruszać dalej, jeśli mamy dostarczyć Elszen królowi - odpowiedział Fristron, i zwrócił się do rzeczonego lelemntu "dostarczenia":
- Wszystko w porządku?
- Bywało lepiej - odpowiedziała zapytana z grymasem na twarzy - ale moge dalej iść, choc pewnie za jakiś czas będę musiała dłużej odpocząć.
- No to ruszamy. Fristron, znasz drogę? - Eru zakończył pogawędkę.
- No właśnie, niestety nie bardzo, nigdy nie byłem w tej części kompleksu.

Nagle obok nich pojwił się czarodziej, który był katowany kilkanaście metrów niżej. Czarodziej i ustawił sie w pozycji obronenej, tak jak i reszta. Dopiero po chwili czarodziej powiedział pokojowo:
- Aaa, to wy, moi wybawiciele.
- Tego tak bym nie nazwał - powiedział Alavander - tylko żeśmy roztrącili piratów.
- "Tylko"? Upadając zdekoncentrowali się i magicza więź więziąca mnie w tamtym miejscu prysła...
- Czyli mamy doczynienia z magiem? - przerwał mu Eru
- Nie, zwykły amulet - odpowiedział czarodzioej i kontunułował - ... a ponieważ jestem człek honorowy, to chce sie wam odwdzięczyć. Tylko jak?
- A wyporwadzisz nas na powierzchnię, tak żebysmy nie wpadli w łapy piratów?
- Oczywiście! Ruszamy?
Drużyna potwierdziła decyzję skinięciem głowami.

I ruszyli. Z niewiadomych powodów piraci którzy gonili ich wcześniej, zaprzestali pościgu. Tunele wyglądały zupełnie inaczej niż te poprzednio. Rzesiście oświtlon pochodniami, zbudowane z utrzymanego w czystości białego marmuru. Nowy znajomy prwadził drużynę na coraz wższe piętra komleksu bez jednego zawachania. Po doatarci na ostatni poziom przed powierzchnią, mag odezwał się:
- Możemy albo wyjść na powierzcnię w forcie przez budynka koło mury, co wiąze się z przebijaniem przez hordy piratów, albo możemy ruszyć do przystani, tylko nie wiem czy to wam pasuje...

Dragonthan

Dragonthan

4.03.2007
Post ID: 9156

Aktualni gracze:
- Nami
- Ghost (Anthony "Krawy Kruk" Edwards)
- Nagash - zostanie uśmiercona
- Sharwyn - zostanie uśmiercona
- DruidKot (Alavander)
- Eru
- Thurvandel - zostanie uśmiercona
- Denadareth
- Destero (Szept) - zostanie uśmiercona
- Mecku - zostanie uśmiercona
- Fristron - zostanie uśmiercona
- Simba - zostanie uśmiercona

Prolog:
W czasach kiedy władcy Earthii i Kalwadoru toczyli zacięte spory o koronę Kalwadoru, pewna grupa osób niewiadomego pochodzenia założyła na zachodnich krańcach wysp należących do Kalwadoru, własne miasto. Z początku nikt się tym nie interesował, bo nie było na to czasu. Wojna była niemalże już o krok. Przez pare następnych lat miasto urosło w siłę. Władcą tych terenów był niejaki Gion, dawny wojownik. Kiedy konflikt o koronę kalwadorską dobiegł końca, przypomniano sobie o dawnych wyspach na zachodzie. Wysłane tam kolejne statki zwiadowcze ginęły bezpowrotnie. W końcu zaniepokojony całą sytuacją monarcha Kalwadoru wysłał swoją flotę wojenną w tamte rejony. Rozległa się wielka bitwa morska. Z początku szala zwycięstwa była po stronie floty królewskiej, ale wielcy znawcy taktyk i nawigacji nowi mieszkańcy w ciągu jednego dnia zatopili połowę floty królewskiej. Widząc nieuchronną klęskę, wielki admirał Lee w mistrzowki sposób wycofał swoje okręty w bezpieczne rejony wysokich klifów wysp archipelagu Mirtingoh. Niestety flota nowego państwa szybko odnalazła ukryte okręty i pod osłoną nocy przypuściła szturm z morza na przeciwnika. Zdezorganizowana armia Kalwadoru nie wiedziała co się dzieje. Admirał Lee i kilku ludzi przebili się przez nacierającą z morza piechotę i wtargneli na okręt wroga. Przebili się pod pokład i dostali się do kajuty oficerskiej. Admirał Lee zchwytał dowódcę nieprzyjaciela i nakazał zaprzestanie walki jego ludziom. Obydwaj byli ludźmi honoru, więc porozumienie doszło do skutku. Dowódca floty przeciwnika zapewnił bezpieczny powrót skatków admirała do macierzystych portów, w zamian za wycofanie się wojsk z tych terenów. Admirał przystał na propozycję, licząc, że szybko zgromadzi nową flotę i ruszy z kontrnatarciem. O świcie flota królewska wypłynęła z klifów Mirtingoh, lecz po paru kwadransach po opuszczeniu archipelagu, z kierunku północnego zbliżał się okręty nieznanego typu i bandery. Wielki kolos i 10 mniejszych okrętów płynęły wprost w drobne jak dla nich statki Kalwadoru. Admirał Lee przeczuwając najgorsze nakazał rozproszyć się okrętom. Kolos nie zmieniał kursu i kierował się w największy statek, wprost na admirała Lee. Pomimo silnego wiatru, statek floty królewskiej nie zdołał uniknąć staranowania. Obserwując całe wydarzenie dowódca okrętów nowego państwa ruszył z pomocą, ponieważ zgodnie z postanowieniem jaki zawarł, odpowiadał za bezpieczne odpłynięcie floty królewskiej. Widząc z daleka iż kolos jest zanurzony więcej niż do połowy, postanowił sprawdzić co ma na swoim pokładzie owy statek. Podpływając bliżej i zajmując statek abordażem, dowódca floty nowego państwa znalazł mnóstwo złota na jego pokładzie. Nakazał zwrot okrętu i ucieczkę z cennym ładunkiem. Admirał Lee widząc iż honorowy układ został pogwałcony przeklinał zdrajcę aż do momentu, kiedy to ludzie z okrętów nieznanych typów nie zamordowały jego i pozostałych ludzi na okrętach. Dowódca floty nowego państwa ciesząc się z tak wielkiej zdobyczy powracał do swojego portu. Niestety kiedy ludzie zaczęli schodzić na ląd zamieniali się w kościotrupy. Klątwa ciążyła nad tym wielkim okrętem. Ludzie przebywający na jego pokładzie byli przeklęci, a złoto jakie mieli na owym statku pochodziło z wielu innych statków handlowych. Nie wiedzieli jednak, że kiedy zejdą na ląd staną się nieumarłymi w pełnym tego słowa znaczeniu. Odkrył to dopiero dowódca floty nowego państwa. Po zejściu na ląd przejeli włądzę mordując przy tym wielu ludzi. Niestety wchodząc ponownie na okręt nie mogli już zejść na ląd, gdyż splamili krwią swoją ojczystą ziemię i po dotknięciu kawałka lądu po prostu wyparowywali. Chaos zapanował w nowym państwie. Włądzę przejeli wojskowi, którzy szybko zdali sobie sprawę iż nowy okręt widmo można w prosty sposób wykorzystać do własnych celów. Zawarli układ z przeklętymi. Zaczęli szkolić się jako wojownicy i zdobyli cały archipelag zachodni królestwa Kalwador. Przemianowali się na piratów i zaczęli polować na statki handlowe pływające po morzu Infarińskim. Pewnego dnia, kilka okrętów pirackich napotkało okręt królewski w obstawie 5 Galeonów. Pod osłoną nocy przebili się między okręty i zaatakowali okręt królewski. Na jego pokładzie była córka gubernatora floty, następczyni tronu Kalwadoru. Piraci porwali córkę, sądząc że w ten sposób doprowadzą do rozłamu władzy w kraju, w którym zapanuje chaos i będą mogli uderzyć. Nie zabijali jej, gdyż uważali iż gdyby sprawy potoczyły by się innym torem, córka Gubernatora będzie świetną kartą przetargową. W kraju nastał kryzys. Żądy obecnego króla dobiegały końca i skończyć się miały w dniu ostatniej pełni księżyca owego roku, czyli za niecałe 2 miesiące. Król wiedząc, iż córka Gubernatora jest jedyną osobą, która nadaje się do przejęcia władzy, postanowił zorganizować wyprawę na archipelag piratów. Wiedział jednak, że bez wielkich wojowników nie da rady uratować porwanej następczyni tronu. Posłał więc swych poddanych do Antagarich aby przyprowadzili najmężniejszych najemników jakich znajdą...

Już po kilkunastu dniach poszukiwań odnaleźli pewnego starca, który zna wielu walecznych ludzi. Pierwszą osobą o jakiej wspomniał była elfka Nami. Waleczna kobieta, która wiele podróżuje. Drugą osobą o jakiej wspomniał był człowiek znany jako Anthony "Krwawy Kruk" Edwards - zachartowany w bojach dowódca. Starzec wymówił też imię Nagash. Nekromantę, dla którego liczy się złoto, bardziej niż cokolwiek. Potem wspomniał o kobiecie imieniem Sharwyn. Waleczną, zahartowaną w boju pogromczynię łowców smoków. Starzec wspomniał coś o człowieku-smoku, który w istocie jest smokiem, ale z powodu klątwy jest w ludzkiej postaci. Zwie sie Denadareth. Wysłannicy Kalwadorscy wypytywali też o magów. Starzec powiedział kilka imion. Wśród nich człowieka o imieniu Alavander - maga z zestawem przyrządów do orientacji. Starzec wspomniał też o człowieku bez imienia, na którego mówią Szept. Jednego z najlepszych najemników w tej części świata. Wyruszyli więc we wskazane krainy w poszukiwaniu owych bohaterów. W czasie ich wędrówki napadli ich zbójnicy. Na całe szczęscie w pobliżu był Eru. Usłyszał odgłosy walki i ruszył w stronę skąd dobiegały głosy. Po chwili swym łukiem wystrzelał wszystkich złodzeji w czasie, którym nie mógł się pochwalić żaden inny łucznik rasy elfiej. Wysłannicy natychmiast wyszli z propozycją wyprawy. Eru znudzony plątaniem się bez celu po tutejszych lasach przystał na propozycję. Wkrótce potem odnaleźli wszystkie osoby wymienione przez starca. Kiedy wracali do portu, podczas wędrówki przez lasy spotkali elfa imieniem Thurvandel. Znanego zielarza i łucznika. On również przystał na propozycję, gdyż chciał dostać zioła z krainy Kalwador. Żeglarze byli ucieszeni. Zebrali dziewięciu wspaniałych ludzi. Mogli spokojnie wracać do kraju. Podczas podróży okrętem przez morze Infarińskie, wysłannicy Kalwadorscy opowiedzieli najemnikom historię Kalwadoru i ostatnie wydarzenia w państwie. Czas był na ich niekorzyść. Rozłam władzy w kraju może doprowadzić do wojny domowej. Trzeba powstrzymać piratów za wszelką cenę. Po 5 dniach żeglugi okręt wpłynął w gęstą mgłę. Wszyscy wyszli na dziobowy pokład statku aby obserwować morze przed statkiem. Żeglarze uspokoili najemników mówiąc, że za kilka minut opuszczą mgłę i ujrzą wyspę Kalwador. Po chwili mgła zaczęła się rozjaśniać, a oczom wszystkim będących na dziobie okrętu ukazały się strome i skaliste brzegi. Okręt wpłynął do fiordu i zwolnił prędkość. Najemnicy podziwiali piękno tej zamorskiej krainy. Nienaruszone wręcz tropikalne lasy. Sharwyn zatkało gardło, kiedy to zobaczyła żyjące na wolności niewielkie gryfy. Fiord był bardzo długi. A im dalej płynęli, tym brzegi łagodniały, co było zjawiskiem bardzo dziwnym. Lasy nie kończyły się aż do portu, a wśród nich była mnogość wszelakich zwierząt i ptaków. W wodach fiordu było mnóstwo różnorakich ryb. Żeglarze wytłumaczyli najemnikom iż w tej części świata wojny nie było od wieków, stąd różnorodność tej krainy. Po dotarciu do portu wszyscy zatrzymali się w hotelu portowym. Wysłannicy króla powiedzieli, że wyruszą do stolicy rankiem następnego dnia. Mogą zwiedzać do woli okolice. Z okien hotelu, który był najwyższym budynkiem w mieście rozciągał się wspaniały widok na port. Najemnicy ujrzeli w nim mnogość okrętów wojennych i handlowych. W życiu nie widzieli tylu okrętów naraz. Najmniejszy miał 100 stop długości, a największy 1200.

Ghost

Ghost

4.03.2007
Post ID: 9189

- No i co robimy? Powinniśmy wyruszyć ją ratować. - zasugerował Eru, opierając się o maszt i rozglądając gorączkowo.
- Nie. Coś mi w tej Sharwyn nie pasuje... Tylko nie wiem co. Jakaś zła aura. - odrzekł Anthony.
- Och, przestań, mamy jej nie ratować tylko dlatego że TY masz przeczucie? - prychnęła Nami.
- To nie przeczucie. To raczej dzwna pewność.
- On ma rację. Nie znamy zbyt dobrze Sharwyn, a z jej zachowania można wywnioskować, że kieruje się bardziej grubością portfela pracodawców niż rozumem. - westchnął Alavander.

Szept i Thurvandel siedzieli cicho.
To niedorzeczne, pomyślał Thurvandel. Siedzimy tu i nic nie robimy. Arrgh.

Jestem głodny, pomyślał Szept. Głodny jak cholera... Nie znoszę morza!

A Puzon leżał na brzuchu. Przyglądał się swemu Panu.

- Co tak patrzysz? - zapytał Alavander.
Bo mi zasłaniasz widok na chmury, powiedział Puzon.

Dragonthan

Dragonthan

23.09.2007
Post ID: 19596

Bez dłuższego zastanowienia zdecydowali się pójść na przystań i ominąć nawałę piracką. Na górze wciąż pozostawali Thurvandel, Szept, Nagash i Simba.
- A co z pozostałymi? - zatrzymał się Den
- Poradzą sobie, idź szybciej - denerwował się Anthony

Korytarze dość wąskie nie były robione prosto, lecz cały czas z zakolami. Najemnicy nie bacząc na nic, posuwali się szybko w stronę wyjścia. Zauważyli już jasność dobiegającą z końca tunelu. Tymczasem Thurvandel i Szept wychodząc na jedną z wież starali rozeznać się w sytuacji. Na opustoszałym dziedzińcu zostały tylko zwały niepotrzebnych gratów i łupów korsarskich. Wtem spostrzegli spory oddział udający się pospiesznie w stronę lochów.
- Pewnie wytropili resztę...
- Nie podołamy tej hordzie we dwójkę... Nagash ledwo żyje, choć to niezbyt dobre określenie jak na wiecznego trupa... - dodał Szept
- Zmywamy się stąd, najlepiej w stronę portu

Lew po krótkiej potyczce z piratami przy bramie uciekł w stronę lasu. Nagash ledwo żywy, choć to nienajlepsze określenie, czekał co zgotuje mu los. Wtem pojawił się Thur i Szept, zabrali go na plecy i pomkneli w stronę wybrzeża, nie wiedząc, że zaraz natkną się na dobrze uzbrojony oddział wysłany przez Mecku w celu obrony tego kawałka brzegu przed desantem wojsk Kalwadorskich. Lew podążył za ich tropem...

Nami prowadząca drużynę do wyjścia zwolniła tempa. Wyjście nie było obstawione i dobrze oświetlone. Anthony wyczuł podstęp i zatrzymał pozostałych.
- Co jest? - zdziwił się uwolniony mag
- Nie ryzykujemy, za dużo już osiągneliśmy i za dużo się spaprało

Alavander przy pomocy swoich lusterek zrobił rozeznanie wokół wyjścia z jaskini.

- Wygląda na to, że jest czysto
- Pójde pierwszy - rzekł Fristron

Wychylił głowę za skałę i rozglądnął się na obie strony. Dał znak pozostałym. Pospiesznie wyszli z korytarza na zewnątrz ukrywając się w pobliskich krzakach. Port wyglądał na opuszczony, zostało pare okrętów. W oddali trwała bitwa morska między flotą korsarzy a Kalwadorem.

- Niezła jadka się zaczęła - Alavander wyglądał przez swoją lunetę, wtem obok śmignęło parę strzał.
- Wszyscy na ziemię - grad strzał przybierał na sile...