Oberża pod Rozbrykanym Ogrem

Baśniowe Gawędy - "The RPG Story III"

Osada 'Pazur Behemota' > Baśniowe Gawędy > The RPG Story III
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Hellscream

Hellscream

11.07.2009
Post ID: 45895

Grupka istot uwięzionych w środku Grzechu wysłuchała historii, która miała chyba za zadanie poruszyć serca. Nie dowiemy się, czy się jej to udało. Bo ciszę szybko przerwał perlisty i jadowity w swej perlistości śmiech. Wszyscy obejrzeli się w kierunku źródła dźwięku. Na skale, kilka ledwie metrów nad nimi stała...Nimrodel? Tak, wyglądająca niemal identycznie jak elfka, która dopiero co skończyła opowieść. Jedynie w jej oczach czaiło się coś na kształt drapieżności i gniewu. W oczach drugiej (a może i pierwszej) kobiety zapalił się lęk. Po chwili nieznana moc podniosła ją do góry. Elfka szarpnęła, otworzyła usta, ale wydobył się z nich tylko stłumiony skrzek i krew.
- Krzycz sobie do woli. Nic cię już nie uratuje - powiedziała Nimrodel bez większych emocji. Istota wisząca w powietrzu bluznęła krwią, jakby ktoś ciał jej ciało licznymi mieczami. Po chwili rozległ się trzask i zgrzyt, gdy kości poszły w drzazgi. Istota się zmniejszała. Po krótkiej, wypełnionej straszliwym cierpieniem chwili nastąpiła implozja, w której ciało nieszczęsnej elfki skurczyło się, zapadło w głąb siebie i eksplodowało. Nikt się nie odzywał, nikt się nie ruszył. Nimrodel jak gdyby nigdy nic potarła dłonie i zeskoczyła ze skały.
- Czółkiem. Koszmar, nigdy bym cię nie podejrzewała o taką inteligencję - powiedziała elfka zjadliwie do błękitnego.
- E...o czym wy mówicie? - odezwał się po chwili Silas Brimstone. Worgołak westchnął.
- To w zasadzie proste. To coś... - powiedział gnoll, wskazując na smętne resztki "Nimrodel". - ...to coś podszywało się pod Nim. Koszmar sprawdził ją, gdyż osobiście nigdy się nie poznali, a ona zachowywała się jakby byli dobrymi znajomymi - wyjaśnił.
- Sama bym tego lepiej nie ujęła - parsknęła po chwili. - A co was tutaj sprowadza? - spytała po chwili.
- Domyśl się - warknął Augustus Brimstone.
- Taak...Worg, opowiedz mi, co was tu przygnało - poprosiła elfka. Gnoll zebrał myśli, przełknął ślinę i zaczął opowieść. Uwinął się w mniej więcej 10 minut, przerwanych tylko atakiem jakiegoś przerośniętego robaka i gargulca, których odpowiednio rozpłatał Koszmar i wysadził Augustus. Nimrodel podumała krzynkę.
- Ciekawa historyjka. Ktoś, kogo znam? - spytała, wpatrując się w nieboskłon. Worgołak wymienił kilka imion, między innymi Genna, Wasyla, Zlikka czy Groma.
- Pomyślmy...macie Grommasha, macie samego Hellscreama i nie możecie sobie poradzić z jakimś durnym wampirem i nieumarłym elfem... - zamyśliła się. Co niektórzy parsknęli. Znali dokonania Groma, ale co mógł zrobić ork wobec takiej siły nieumarłych? Zwłaszcza że był w innym miejscu...
- Co chcesz przez to powiedzieć, moja damo? - spytał Silas, ocierając łezkę rozbawienia w kąciku oka.
- Komplementy schów do kieszeni, gremlinie. Worg, czy nie opowiedziałeś im fascynującej historii o pewnym orku i Annihilaninie? - spytała tajemniczo. Wszyscy ucichli. Nimrodel roześmiała się krótko i pokręciła głową. - A więc nie danym wam było poznać tą piękna historię? Nie wiecie, co tak naprawdę napędza tego zielonoskórego? Co w nim siedzi? - rzucała pytaniami księżniczka piekła, córka samego lorda Terrorana.
- Trzymaj demoniczny język za zębami - warknął opryskliwie i niespodziewanie Worgołak. Nimrodel pokazała mu uzębienie, idealnie równe i bielutkie.
- Trzymam, nie bój się...Ale wiesz, że moglibyście oszczędzić sobie tej wycieczki po wertepach całego świata. Moglibyście rozpirzyć to w proszek. Jesteś Przodkiem, Worg. Czemu ty i twoi koledzy nie zrobicie jakiejś katastrofy, która zniszczyła by to wszystko? Czemu nie skorzystacie z pomocy Invokera, Mistycznego Rycerza czy Bleacha? Czemu nie przywołacie z wygnania Jego? Czemu nie uwolnicie Mercurial? Ten cały Fallus czy jak mu matka gamratka na chrzcie dała skorzystał z pomocy Mrocznego Żniwiarza. Ma całą armię nieumarłych na podorędziu. Darchrow włóczy się po świecie, Nekros i Merciless robią rozwałkę w Otchłani a sam Nienormalny Król Jaszczurek gra w swoje dziwne gierki. A wy nic nie robicie. I pytam się - dlaczego? - mówiła elfka. Ostatnie pytanie zawisło ciężko w powietrzu. Atmosfera zrobiła się gęstsza od budyniu. Worgołak co rusz otwierał i zamykał usta. W końcu zdobył się na głos.
- Ja...się poddaję. Wytrąciłaś mi argumenty z łap, a ja mogę zasłaniać się jedynie przeznaczeniem, losem. Bywaj Nimrodel - powiedział.
- Bywaj, Worgołaku. Bywajcie, nieznajomi - odrzekła elfka. Odwróciła się i uniosła w powietrze, stając na skale. Już miała odejść, gdy spojrzała jeszcze przez ramię. - Jest tu nas trójka, działamy z ramienia Gildii. Pewnie juz się nie spotkamy. Moja rada - szukajcie ukrytych tu miejsc mocy. Może tam uda wam się otworzyć przejście do Otchłani i przywołać - lub wyrwać - z niej Mercilessa i Nekrosa. Wierzcie mi, ci dwaj będę z wami współpracować i wam pomogą...Miłego dnia - powiedziała na końcu i odeszła.

Fergard

Fergard

11.07.2009
Post ID: 45912

Tymczasem, w drużynie Siegfried-Balor-Seymour...

- Więc prawdopodobnie nie przewidział, że skorzystamy z pomocy osób trzecich... - Na twarzy goblina pojawił się triumfujący uśmieszek. Siegfried zaskoczony obrócił się. Do akcji wkroczył Seymour, powalając rycerza ciosem swojej sękatej laski i błyskawicznie zabierając zwój. Ledwo podniósł wzrok, zrozumiał, co Balor miał na myśli.

Przed nimi stał Melisius. Tak długo wyczekiwana pomoc w końcu nadeszła.
- Widzę, że mieliście pewne problemy z tym rycerzykiem... - Mruknął cicho. Wykorzystał fakt, że Siegfried klęczy zamroczony i mocarnym uderzeniem kostura wywrócił mężczyznę na brzuch. - Ale to teraz nie ma znaczenia. - Czarnoksiężnik umilkł na chwilę, wpatrując się w przestrzeń. - Mam rozumieć, że będziecie mi służyć lojalnie i tak długo, aż problemy nie zostaną rozwiązane? - Zapytał konspiratorów, nie odwracając wzroku.
- Cóż, myślałem raczej o czymś w rodzaju współpracy... - Zaczął Seymour, gestykulując lekko, ale Balor warknął mu do ucha coś w rodzaju "Klękaj". Jakby na potwierdzenie tych słów, Melisius odwrócił wzrok w stronę Guado, kładąc na nim spojrzenie swych żółtych oczu. - Aaale doszedłem do wniosku, że równie dobrze spełnię swe zadanie jako twój pokorny sługa. - Zakończył pokornie ćwierćelfopodobny mężczyzna, klękając niechętnie. Balor nawet się nie namyślał - Rzucił się do stóp przełożonego.
- Doskonale. - Melisius uśmiechnął się lekko. - Gryoulkus rozniósł armię Wielkiej Matki na proch i teraz jest gotów działać pod naszymi sztandarami.
- Gryoulkto? - Zdziwił się Seymour, ale po otrzymaniu ciosu w potylicę od goblina umilkł w jednej chwili.
- To... To wspaniale! - Oznajmił Balor z autentyczną radością w głosie. Tymczasem Siegfried podniósł się z ziemi. W jego oczach błyszczały ogniki.
- Nie myślcie sobie, że pozwolę, byście umknęli bez otrzymania kary ze strony mojego pana i mistrza! - Rycerz dobył miecza.
- Jest nas trzech, a ty - jeden. Co ty nam możesz zrobić? - Parsknął wzgardliwie Guado.
- Mogę zrobić to! - Warknął Siegfried, uderzając mieczem o ziemię. Ten natychmiast rozbłysł niebiańskim światłem, po czym zmienił się... W coś, na widok czego Seymour pisnął z przerażenia. Przed trójką spiskowców objawiła się Ciężka Dusza - Święty miecz znany w elfickim jako "Soul Calibur".
- Nie mamy szans wygrać z tym czymś! - Balor chyba też dostrzegł powagę sytuacji. Za to Melisius uśmiechnął się kpiąco.
- Otaczają mnie ignoranci... - Mruknął, wymierzając rękę w kierunku Siegfrieda. W stronę blondyna poleciał czarnolawendowy strumień energii, który zatrząsł nim niczym osiką. Mężczyzna spróbował się mu przeciwstawić, ale było za późno - Spod wpływów Yzmaiela dostał się pod wpływ Melisiusa...
- Abbesdorgf chyba nie przewidział, że znajdzie się w tej drużynie ktoś, kto mógłby przełamać jego zaklęcia. Cóż, nie dziwię mu się zbytnio. - Parsknął czarnoksiężnik, wymownie patrząc w stronę swoich pachołków...

Tymczasem gdzieś w Górach Starosmoczych...

- Właściwie to po jaką cholerę idziemy za tymi śladami? - Jęczał Chen raz za razem.
- Tak się złożyło, że te idą jedyną ścieżką prowadzącą w stronę jedynego wodopoju w Górach Starosmoczych. - Zripostowała Foida.
- Skąd wiesz, że jedynego? - Zainteresował się Grom.
- Mam swoje źródła informacji. - Wędrowczyni uśmiechnęła się tajemniczo. Hellscream już zamierzał toczyć dywagacje dalej, gdy nagle przerwał mu zduszony krzyk Genna. Bojownik o Cokolwiek klękał przy Szramie. Ten ostatni był nieprzytomny, zaś z pyska ciekła mu strużka krwi.
- Szrama! Szrama! - Genn potrząsał nerwowo swoim bratem, usiłując wybudzić go z omdlenia.
- Co mu się stało? - Zapytał cicho Deek.
- Po prostu upadł... Nie wiem dlaczego. - Gnoll usiłował się uspokoić, lecz mało brakowało, a z nerwów odgryzłby sobie język. Fergard z Foidą wymienili spojrzenia, po czym półdemon ostrożnie zbliżył się do nieprzytomnego towarzysza podróży. Rzucił na niego okiem, po czym zaklął cicho.
- Tak jak myślałem. - Mruknął ponuro Stratoavis. - Heartless odcisnęły na nim swe piętno. Choroba, która w nim siedzi, jest nieuleczalna...
- Jest jeden sposób. - Wtrąciła się Foida. - Musimy... - Wędrowczyni jednak nie dała rady dokończyć zdania, bowiem nagle krzyknęła z bólu i upadła na ziemię.
- Mahadevo kochany... - Szepnął Aries przerażony. - Zostaliśmy zainfekowani! - Nocny, słysząc te słowa parsknął śmiechem.
- Nie może być. - Czaszkogłowy spoważniał. - Gdybyśmy rzeczywiście byli chorzy na tą samą chorobę, objawy u Foidy i Szramy byłyby identyczne.
- On ma rację. - Stwierdził niechętnie Grom.
- W takim razie co... - Zaczął Fergard, jednak Foida przerwała jego pytanie straszliwymi słowami:
- Mistrzyni... Nie żyje. - Wyszeptała, usiłując się podnieść.
- To źle... Prawda? - Zapytał Nocny niepewnie.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo. - Odparł Deek z grobową miną.
- Zanthos? Ibn Fallad? Kto? - Zapytał Chen, rozglądając się nerwowo.
- Bezsercowi... I Cienisty Szrama. - Szepnęła kobieta, podnosząc się. Genn warknął cicho.
- Musimy zaopiekować się Szramą. - Stwierdził z frustracją w głosie Wilczy Lord. - Jaki jest ten sposób, by go wyleczyć?
- Długotrwałe leczenie magiczne. Wymagana jest niezwykle potężna magia. - Odparła Foida.
- W Kariatydzie jest pewien szaman specjalizujący się w leczeniu. Ale jak przetransportujemy tam Szramę?
- Może ja? - Zasugerował Aries. - Skrzydła odrosły jakiś czas temu.
- W takim razie leć. - Mruknął Fergard. DeMenthor wziął Szramę na ramię, po czym rozpostarł skrzydła i wystartował do lotu.
- Ze Szramą na ramieniu będzie lecieć koło 8 godzin w jedną stronę. - Mruknął Deek ponuro. - Straciliśmy dwóch członków drużyny. - Nagle rozważania skavena przerwał kobiecy krzyk.
- Nie czas o tym myśleć. - Stwierdził Grom, kładąc rękę na ramieniu Genna. - Bądź silny, przyjacielu. - Bojownik o Cokolwiek pokiwał głową. Drużyna ruszyła w stronę krzyku...

Tymczasem, w Piaskowym Pobrzeżu...

Wasyl mógłby stwierdzić, że wszystkie tutejsze budynki postawione są z piasku. Tutejsza architektura przypominała arabską - Jakkolwiek ona wygląda. Smokokrwisty westchnął cicho, po czym wkroczył do pobliskiej karczmy "Pod Wydmą". Przywitał go typowy obraz prowincjonalnej karczmy: Zniszczone stoły, goście przerzucający się przez te meble, które pozostały i krasnolud grający na pianinie. Wasyl, wymijając zajętych bójką orka i hobgoblina podszedł do baru. Przywitał go barman - Pozbawiony jednego oka łysiejący człowiek.
- Witam nową twarz w mojej karczmie. - Mężczyzna uśmiechnął się lekko, ukazując garnitur nadpsutych zębów. - Co mogę dla ciebie zrobić?
- Kufel pandareńskiego piwa... I informacji. - Barman lekko zdziwił się, słysząc zamówienie.
- Piwko przybędzie słownie za chwilkę. Zaś co do informacji... - Mężczyzna nachylił się do Wasyla i zmienił głos na konspiracyjny szept. - Polecam ci zasięgnąć języka u tego gagatka. - Barman wskazał brodą na jakąś personę w brązowym płaszczu, zakrywającym całą jego powierzchowność.
- I jesteś waść absolutnie pewien, że ten nietypowo wyglądający jegomość może podzielić się ze mną kilkoma informacjami?
- A żeby mnie ibn Fallad strzelił, jeśli kłamię! - Zarechotał mężczyzna rubasznie. Wasyl podziękował mu i skierował się do nieznajomego.
- Rozumiem, że potrzebujesz kilku plotek? - Zapytał zakapturzony typ, zanim jeszcze smokokrwisty zasiadł na krześle.
- A owszem, waść. - Odparł Wasyl, rozsiadając się. Przyjrzał się nieznajomemu: Jego twarz była zasłonięta niebieską chustką i odsłaniała tylko błękitne oczy, przyglądające mu się uważnie. Znad kaptura dało się dostrzec długie blond włosy, zaś sama szata przykrywająca informatora była na tyle obszerna, by przykryć ogra.
- Wiesz pewnie, że informacje te nie będą tanie? - Upewnił się nieznajomy, zaś Wasyl jakby na potwierdzenie tych słów, wyciągnął mieszek ze złotem na stół.
- Byłem przygotowany na podobną ewentualność. - Smokokrwisty zlustrował informatora wzrokiem raz jeszcze. - A jaką mam pewność, że waść nie okażesz się kłamliwą świnią, tak częstą w tych czasach?
- Sprawdź mnie.
- Dobrze zatem: Wiesz, co się stało z niejakim Malafactusem Magnificusem?
- Został zamordowany we własnym domu, we śnie. Napastnik wykorzystał zielonokrwisty olej, więc denat nie pozostawił żadnych śladów. - Wyrecytował informator na jednym tchu.
- Całkiem nieźle, waćpanie. Jestem usatysfakcjonowany. Czas, by przejść do meritum. - Wasyl odetchnął. - Czy wiesz, jak się dostać do Chesz Vaklam?
- Zadajesz trudne pytania. - Zaśmiał się nieznajomy. - Ale owszem, wiem, jak się tam dostać. Jakieś trzy godziny drogi na wschód od miasta znajduje się portal prowadzący do Gór Starosmoczych. Stamtąd dotrzesz do Chesz Vaklam bez problemu... A po co ci ta wiedza?
- Czy mogę liczyć na to, że waść dotrzymasz przysięgi i nie wydasz mnie w niczyje ręce?
- Dlaczego miałbym to robić?
- Poszukuję Hełmu Andurmana. - Stwierdził Wasyl bezceremonialnie. Informator wydawał się być zszokowany podobnymi informacjami. Powtarzał bezgłośnie "Hełm Andurmana". Kiedy Wasyl już zamierzał odejść, informator zatrzymał go, ciągnąc za rękaw.
- Zaczekaj. - Szepnął, podnosząc się. - Co wiesz o wyprawie po Miecz Andurmana?
- Byłem jej członkiem. - Odparł Wasyl niepewnie. - Oprócz trudności typowych dla zrujnowanych świątyń, natrafiliśmy na szpiega ibn Fallada, który na skutek wielu nieprzewidzianych okoliczności stracił życie. - Nieznajomy opadł na krzesło zszokowany.
- Nie, to nie może być prawda... - Szepnął, usiłując nie szlochać.
- Przykro mi, waćpanie. - Wasyl wypowiedział te słowa z autentycznym smutkiem. - Czyżby był to ktoś z twojej rodziny?
- Nie. - Informator zdjął chustkę i kaptur, odsłaniając psią głowę(Owczarek collie bodajże). Informator obrócił się w stronę smokokrwistego, który teraz był jeszcze bardziej skołowany niż przed pięcioma minutami - Jego informator okazał się być... kobietą. Dokładniej gnollicą. - To był mój mąż. - Słowa wypowiedziane przez informatora(Czy też może raczej informatorkę) miały moc dźgnięcia mieczem. Wasyl poczuł się nieswojo. Wróg wrogiem, ale jeżeli pozbawili kogoś w ten sposób szczęścia, to nie mógłby spojrzeć na siebie.
- Być może nie jest to wiele warte, ale chciałbym złożyć waćpannie najszczersze kondolencje z powodu tej niepowetowanej straty.
- Słowa nie są wiele warte. - Dziewczyna wyciągnęła spod płaszcza pistolet skałkowy. - Zapłacisz mi własną krwią. - "Niedobrze...", pomyślał niespokojnie Wasyl. Co prawda jako smokokrwisty miał nieco twardszą skórę niż ludzie, ale wystrzał z takiej odległości mógłby okazać się śmiertelny nawet dla niego.
- Ten czyn nie przywróci życia twojej miłości. - Zaczął powoli Wasyl, usiłując dobrać odpowiedni ton. - Możesz mnie zabić, lecz wiedz, że nie miałem nic wspólnego ze śmiercią twego męża, zaś czyn, który popełnisz, nie umknie tutejszym przedstawicielom prawa. - Gnollica zawahała się. - Wnioskując z twojej urody, masz przed sobą jeszcze wiele, wiele lat życia. Nie zaprzepaszczaj ich w ten sposób. - Dziewczyna opuściła broń. Argumenty Wasyla były nieprzebijalne.
- Możesz mi powiedzieć... Jak zginął?
- Zdrajca przebił jego gardło mieczem. - Wasyl na chwilę umilkł. - Przykro mi z powodu twojej straty.
- Ibn Fallad powiedział mi, że zaginął, lecz niedługo wróci... - Szepnęła dziewczyna, roniąc łezkę.
- Ibn Fallad okłamał już wiele istnień. Przykro mi, że padło na ciebie. - Smokokrwisty już chciał odchodzić, lecz zatrzymał go głos gnollicy:
- Zaczekaj. Czy mogę iść z tobą? - Wasyl odwrócił się z wymalowanym zdziwieniem na twarzy. - Po jego śmierci nie pozostało mi nic, z wyjątkiem tych pistoletów... - Dziewczyna wyciągnęła spod płaszcza dwa pistolety skałkowe. Na każdym widniał jakiś napis w elfickim, ale były tak małe, że Wasyl nie potrafił ich odczytać. - I pragnienia zemsty. Ibn Fallad zapłaci mi za to, choćbym miała go ścigać do końca świata. - Warknęła, obnażając kły - Ostre jak brzytwa.
- Cóż... - Smokokrwisty zmieszał się. - Z pewnością przyda mi się wsparcie na tych niespokojnych ziemiach. Jeszcze tylko jedno pytanie... Jak cię zwą?
- Nikt nie zna mojego prawdziwego imienia. - Odparła dziewczyna zamyślona. - Nawet ja sama.
- Może... Lilia? - Zasugerował Wasyl z wahaniem.
- Brzmi nieźle. - Lilia uśmiechnęła się lekko, po czym zarzuciła kaptur na głowę. - A więc pokażę ci drogę do portalu. - Gnollica i smokokrwisty opuścili karczmę. Nikt nie zauważył ich wyjścia...

Z trzema wyjątkami.

Pierwszy z nich twarz chował za szerokimi lustrzankami i chustą. Na sobie miał skórzany strój i kapelusz z szerokim rondem, zaś na plecach spoczywała muszkietopodobna broń. Drugi z nich miał z grubsza nieumarłą powierzchowność, kolczastą kurtę oraz cały arsenał broni: Dwa pistolety w kaburach, miecz przytroczony do pasa, jakaś demoniczna ręka przyczepiona do jego ramienia oraz kawał bliżej niezidentyfikowanego żelastwa. Trzeci zaś odsłaniał tylko wściekle czerwone oczy i ręce błyszczące metalicznie, resztę chowając za obszernym płaszczem. Za pasem chował nóż oraz dwa dziwaczne pistolety z podwójnymi lufami. Ten tercet cały czas obserwował rozmawiających Wasyla i Lilię. I teraz, gdy oboje opuścili przybytek, typ w lustrzankach mruknął:
- A więc urządzimy sobie polowanie na Hełm... Oraz kilka głów.
- Tylko Hełm. - Odparł czerwonooki.
- Życzenie, czy ty naprawdę musisz być taki dobry? - Warknął nieumarłopodobny, wciągając do nosa jakiś niezidentyfikowany pył. - Zapominasz, że jesteśmy najemnikami.
- Uspokój się, Murphy. - Mruknął typ w lustrzankach, podnosząc się. Na chwilę opuścił okulary, ukazując oczodoły z tlącymi się w ich wnętrzu zielonymi węgielkami. - Abbesdorgf przewidział, że tamci partacze uciekną. My zaś mamy zdobyć Hełm przed nimi, ibn Falladem oraz tą drużyną niemot z Mieczem w ręku. A jeżeli przez przypadek postrzelimy jakiegoś wroga klanu Hy'giaa, to nikt się nie obrazi, prawda? - Najemnik włożył okulary z powrotem na "nos". - Dobra, panowie. Zbieramy się: Czas na polowanie. - Murphy i Życzenie powstali, po czym razem z ich "przywódcą" opuścili karczmę. Barman, który to obserwował, tylko pokręcił głową. "Najemnicy z Pustkowi wkraczają do akcji...", pomyślał z roztargnieniem, racząc się kuflem pandareńskiego, którego Wasyl zapomniał wypić.

Tymczasem, w zamku ibn Fallada...

Cienisty Szrama przyglądał się komorom, w których spoczywały serca. Każda była podpisana, więc Bezsercowy nie miał problemu z ich identyfikacją. Zatrzymał się przy piątej komorze. Szyba była matowa, nie dało się więc dostrzec osoby, która w niej spoczywała. Cień powoli odczytał napis na plakietce, po czym zaklął pod nosem. "A więc to jednak nie jest ta cała "Siegfriedowa Cassandra"... Cóż, są podobne...", pomyślał z roztargnieniem Cienisty Szrama. Albo ibn Fallad popełnił błąd albo jego notatki były niedokładne. Przeszedł do szóstej komory. Ta podpisana była "Cassandra", jednak nieco niżej dało się widzieć napis "Nie jest człowiekiem". "Czyli jednak coś się nie zgadza...", pomyślał roztargniony Cień. Skinął na jednego z Nietykalnych.
- Jak przebiegła operacja? - Zapytał, nie odwracając wzroku od komór.
- Sukces. Mistrzyni została zabita, a jej ciało schowane, by nikt nie mógł jej wskrzesić.
- Doskonale. - Mruknął Cienisty Szrama beznamiętnie. - Dociekliście, kim jest siódme serce?
- Nie... Ale na podstawie notatek jest pewne podejrzenie, że siódmym sercem jest niejaka Wędrowczyni Foida. - Naczelny Cień odwrócił się, zaskoczony.
- Dlaczego tak twierdzisz?
- Cóż, ibn Fallad zanotował w swoich zapiskach, że Mistrzyni może wiedzieć o siódmym sercu. Mistrzyni jako taka miała bardzo małą liczbę kontaktów, lecz wśród nich figurowało tylko jedno kobiece imię - A jest nim właśnie Foida.
- Siódme serce było w zasięgu ręki... - Warknął Cienisty, ukazując idealnie białe zębiska. - Zbierz gromadę elitarnych Heartless. Zlokalizujcie Foidę i otoczcie ją. Jej popleczników zabijcie.
- Tak się stanie, mój panie. - Nietykalny skłonił się lekko, po czym przeteleportował się...

Tymczasem, w Otchłani...

- A oto już ostatnia runda! - Darł się demoniczny komentator. Nekros i Merciless nie byli zadowoleni z obrotu spraw. Lodowy Upiór tracił dopływy mocy od Króla Lisza, które utrzymywały go w nieżyciu, zaś Demon Apokalipsy podczas walk stracił aż 26 dusz z 3000. Wbrew pozorom to było dość sporo. Teraz obaj zaciekli wrogowie wyczekiwali finału. - Przeciwnikiem tych wspaniałych wojowników będzie... Nekrogigant! - Trybuny ryknęły euforycznie: Wyżej wymieniony był jednym z czterech(Po upadku Lucyfera trzech) generałów Czyścca, 13. warstwy Otchłani. Bydlę braki w inteligencji nadrabiało brutalną siłą oraz rozmiarami: Miało blisko 14 metrów wysokości, ramiona niczym galery i całe zapasy mrocznej energii na podorędziu. Zarówno Nekros, jak i Merciless musieli zadzierać głowy, by dostrzec tułów stwora, zaś jego głowa niknęła w górze.
- Mamy jakiś plan? - Zapytał Lodowy Upiór z wahaniem.
- Plan? Kpisz sobie? To coś nie może się mierzyć z potęgą Spowiednika Tezzetha! - Warknął dumnie Merciless.
- Może za to zrównać cię z ziemią, tak samo jak twoją gadaninę. - Parsknął Nekros z pogardą. Merciless nie zdążył zripostować, bowiem Nekrogigant szybciutko złapał ich w łapska...

Tymczasem, znowu gdzieś w Górach Starosmoczych...

Zerwała się potężna burza. Nie pomagało to jej. Nie pomagał jej fakt, że musiała biec boso i ryzykować wywrócenie się w kałużę błota. Nie chciała nawet o tym myśleć. Gdyby choć na chwilę zwolniła, ta banda orków z pewnością by ją dogoniła. A wtedy sprawy przybrałyby dla niej nieciekawy obrót. Wcześniej uciekła tamtemu ogrowi, lecz zwróciła na siebie uwagę pożądliwych zielonoskórych. Ta banda była prymitywna. Myślała o jedzeniu, piciu, zabijaniu i rozmnażaniu się. Akurat nadszedł dla nich okres godowy. Byli jak zwierzęta. Jednakże kilku orków przestało ją gonić. Może spowodowane to było faktem, że nie mieli sił dalej biec, może powód był inny. Jednakże, jeden z nich nie ustępował. Był największy, najbardziej pożądliwy i prawdopodobnie również najgłupszy. To również jej nie pomagało. Nie chciała dostać się w jego łapska. Nagle droga się rozdwoiła. Musiała wybrać. Pobiegła w lewo, ork za nią. Potknęła się, ale nie upadła. Mimo to, zielonoskóry znacząco się do niej zbliżył. Czuła już jego oddech w kasztanowych włosach. Wydała z siebie zduszony odgłos rozpaczy - Wbiegła w ślepą uliczkę. Ork był tuż za nią. Zdążyła się obrócić. Zobaczyła go. Wpatrywał się w nią niezdrowym wzrokiem pożądania. Nie mogła się bronić. Nie miała czym. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Zielonoskóry spróbował zedrzeć z niej płaszcz. Udało jednak jej się wywinąć. Cofnęła się, wtulając się w skałę. Tym razem nie mogła go ominąć. Owłosione łapsko zerwało z niej materiał, ukazując płócienną koszulę i obszarpane spodnie. Próbowała się wyrwać, ale bezskutecznie - Chwyt orka był dla niej nieprzebijalny. "A więc tak skończę? Pozbawiona wianka przez barbarzyńcę?", pomyślała z goryczą. Krzyknęła w desperacji. Nie liczyła na to, że ktoś ją usłyszy. Nie tutaj. Los chciał jednak inaczej. Dzikus już dobierał się do niej, gdy nagle wzdrygnął się i opadł na ziemię, tracąc życie. Dziewczyna krzyknęła przerażona. Czyżby inny ork zamierzał ją wykorzystać? Jednak nie. Nie było innego dzikusa. Zaś nieco dalej od niej stał dziwaczny humanoid. Miał czaszkę zamiast łba, zaś z jego broni sączył się dym.

- Macie swoje pieczyste z lisa! - Parsknął rozbawiony Nocny Strzelec do nadbiegającej kompanii. Awanturnicy dotelepali się do demona. Rzecz jasna, ostatni dobiegł Chen. Genn odwrócił wzrok w jej kierunku.
- Jeśli mam być szczery, to nie spodziewałem się zobaczyć gnolla w takim miejscu... - Mruknął bardziej do siebie niż do kogoś.
- Nie ty jedyny. - Dodał Grom, przyglądając się jej. Dziewczyna cofnęła się o krok.
- Ach, to pewnie dlatego, że banda przedpotopowych orków usiłowała ją... No wiesz... - Rzucił Nocny do Hellscreama, przesadnie gestykulując. Mistrz Ostrzy wywrócił oczyma.
- O coś takiego mógłbym podejrzewać te głupie górskie trolle... Ale żeby orki parzyły się z innymi gatunkami? - Zdziwił się Fergard.
- Starosmocze Orki mają tendencję do takich... ekscesów. - Mruknęła Foida cicho.
- Będziemy tak gadać i czekać, aż umrze ze strachu, czy coś z nią zrobimy? - Chen spróbował zakończyć dyskurs.
- Zabrzmiało to bardzo dwuznacznie. - Mruknął Nocny, chichocząc cicho.
- A idź do diabła. - Odciął się Pandaren, wychodząc przed szereg i zbliżając się do gnollicy. Dziewczyna usiłowała się cofnąć, jednakże ściana zablokowała jej ewentualną drogę ucieczki.
- Nie ma powodu do obaw. - Stwierdził Chen przyjaznym głosem, powoli zbliżając się do niej. - Nie mamy złych zamiarów i nie zamierzamy zrobić ci krzywdy. - Pandaren mógł już zobaczyć jej błękitne oczy, błyszczące niczym szafiry. Stormstout sięgnął do kieszeni po torebkę grzańca(Ten był wyjątkowo bezalkoholowy), po czym nalał do kubeczka zawartość saszetki i podał go dziewczynie. - To cię rozgrzeje. Musi ci być zimno na tym deszczu bez żadnego okrycia. - Gnollica wzięła kubek do ręki i natychmiast poczuła rozkoszne ciepło. Przez chwilę wpatrywała się w Chena, który całym sobą zachęcał ją do spożycia rozgrzewającego napoju. Po kolejnej chwili wypiła zawartość kubka jednym haustem.
- Ostrożnie, go... - Zaczął Chen, ale bezpodstawnie, gdyż dziewczyna zdawała się nie odczuwać gorąca. Przez chwilę wpatrywała się w kubek, po czym otworzyła usta, jakby zamierzała coś powiedzieć. Natychmiast przygryzła wargi, po czym ponownie otworzyła usta i tym razem odezwała się:
- Dziękuję. To była jedyna miła rzecz, która zdarzyła mi się podczas ostatnich kilku tygodni. - Mówiła głosem aksamitnym i delikatnym.
- A ja mogę stwierdzić, że jest to najwspanialszy głos, jaki w życiu słyszałem. - Stwierdził Chen, uśmiechając się lekko. Dziewczyna zarumieniła się. - Pozwolisz, że zapytam cię o imię?
- Cassandra. - Odpowiedziała gnollica, nakładając na siebie płaszcz.
- Cóż, Cassandro... Pozwolisz, że zapoznam cię z resztą naszej kompanii?
- W sumie... Czemu nie. - Pandaren, słysząc te słowa pomachał pozostałym, którzy tych słów nie słyszeli.
- Za dużo wypił? - Zdziwił się Fergard.
- Chen nigdy nie wypija za dużo. - Odparł Genn, parskając śmiechem. Szybko jednak śmiech uwiązł mu w gardle: Znikąd pojawiły się Heartless. 20 Nietykalnych odcięło im drogi ucieczki.
- Tego się nie spodziewałem. - Wymamrotał Deek, łapiąc za oriony...

Hellscream

Hellscream

16.07.2009
Post ID: 46082

Chen i Cassandra dotarli do reszty drużyny....tylko po to, żeby znaleźć się w zasadzce Nietykalnych. Okrutnicy otaczali ich z każdej strony, uśmiechając się drwiąco. Mieli przewagę liczebną i pewnie nie byli wiele słabsi. Deek, Genn, Chen, Nocny Strzelec, Cassandra, Fergard, Foida i Hellscream patrzyli tedy na twarze pozbawionych serc istot. Grom postanowił użyć fortelu. Wyjął topór i machnął kilka razy. Świst Gorehowla przywodził na myśl odgłos pękających kości, lejącej się posoki i innych przykrych uczuć.
- Hm, i jakie wy macie szanse? Mamy miecz Andurmana, mamy ziejącą ogniem pandę, mamy gnolla z wielkim młotem, mamy demona ze strzelbą, mamy rzucającego orionami szczura, mamy demona, nieśmiertelnego maga i niepokonanego Łowcę Demonów. A wy? - pytał drwiącym tonem.
- A nas jest więcej, miernoto - odpowiedział jeszcze bardziej drwiąco Nietykalny. Hellscream mruknął głucho.
- Wyrżnąć ich, panowie! - wrzasnął inny Nietykalny. Zaczęła się jatka.

Jatka zaczęła się od mknącego w kierunku nosa Okrutnika oriona. Metalowa gwiazda zagłębiła się w twarzy Nietykalnego...i nie wyrządziła mu większych szkód.
-...Cholera - mruknął skaven, rzucając się w bok w celu uniknięcia jakiegoś pocisku. Nietykalni zaczęli ich bombardować jadowicie zielonymi pociskami.
- Czyżby oszałamiacze?! - krzyknął Hellscream, przesadzając jakąś skałę. Udało mu się wyeliminować jednego z Okrutników, przebijając go skalnym palikiem.
- Najprawdopodobniej! - odkrzyknęła Foida, korzystając z tej samej kryjówki. Machnęła ręką, posyłając pocisk białej jak śnieg energii, która rozerwała kolejnego Bezsercowego na drobne kawałeczki. Fergard po chwili dołączył do nich, w międzyczasie sprawiając, że ognista fala spopieliła Nietykalnego. Trzech mniej, ale wciąż siedemnastu chciało ich skrzywdzić...przy czym skrzywdzić było z pewnością eufemizmem. Po niedługim czasie wszyscy tkwili za kurczącym się od pocisków głazem.
- Jakiś pomysł? - spytał Genn, wyglądając "zza winka". Pocisk osmolił mu brew.
- Tak. Możemy wyczekiwać ratunku, boskiej interwencji... - zaczął Deek. Grommash warknął.
- Coś sensowniejszego poproszę - rzekł, wyjmując jakiś dziwny napój w czerwono-czarnej butelce.
- Możecie wkurzyć Fergarda i mnie...Wtedy zamienimy się w Deavę i Inferno, może to coś da - zaproponował Chen. Wszyscy się nań spojrzeli.
- Infco? - zapytał Fergard. Chen pokręcił głową.
- Wyjaśnienia później, ter..
- Och, a może po prostu wpuszczę im wpiernicz? - zapytał Genn. Grobowe spojrzenia wystarczyły za odpowiedź. Gnoll westchnął, walnął pięścią półdemona i uderzył z byka pandarena. Fergard złapał się za twarz, błysnęło...i już pojawił się Deava. Pandaren potrząsnął parę razy głową, wychylił jakiś dziwny trunek błysnęło...I parę kroków za nimi stał pandaren wyglądający identycznie jak Chen...tyle tylko że miał wywrócone proporcje czerni i bieli, w rękach trzymał dwie płonące szable, kapelusz miał przerzucony przez plecy a jego czerwona, jedwabna szata zdawała się płonąć.
- Czas na Pandamonium! Inferno jest tutaj! - wrzasnął takim samym głosem jak wtedy, gdy pożarł w "Enroth" płonącego dzika. Razem z Deavą rzucili się na wrogów, odpowiednio miotając energią, ziejąc ogniem i machając szablami. Grom podał Gennowi butelkę. Gnoll spojrzał na nią wymownie, pochylił głowę z uznaniem i wypił.
- Herazou, ależ mocne...Nie ma to jak dobry szajbimber - powiedział Wilczy Lord. W jego niebieskich oczach pojawiły się niebezpiecznie wróżące błyski. - OTO JEST CZAS! CZAS ZABIJANIA, ROZSZARPYWANIA NA KAWAŁKI I POSTAWIENIA ICH W PŁOMIENIACH! IAAA! - wydzierał się gnoll, rzucając się dziko z młotem na Nietykalnych. W starciu z potężnym demonem, ognistym duchem pandarena i "chemicznie wzmocnionym" Wilczym Lordem, których dodatkowo wspomagały wystrzały ze strzelby Nocnego oraz magiczne pociski Foidy. Ale pomimo całej tej siły, walka dłużyła się. Po pięciu minut Chen wrócił do swojej normalnej formy, zbierając grad ciosów Nietykalnego, obrywając kulą ognia prosto w pierś i kopniakiem w twarz. Pandaren zwalił się na ziemię. Z Genna szybko wyparował alkohol, przez co gnoll stracił straceńczą odwagę i wycofał się. Deava sam nie mógł dać sobie rady, więc też się wycofał. Udało im się jednak zabić trzech Okrutników, lecz ciągle 14 dybało na ich życia. Besercowi w ogóle się nie męczyli.
- Plan B? - zagadnął Genn, sapiąc. W geście bohaterstwa, przy pomocy wielkiego szczęścia przytaszczył pandarena do "bazy".
- Tak. Odstrzelę sobie łeb a wy uciekniecie - powiedział Nocny. Śmiertelnie poważnie.
- Bardzo śmieszne - powiedziała Foida, krzywiąc się.
- Wcale nie żartuję - mrukną Nocy, wycelował sobie strzelbę w czaszkę i zaczął strzelać. Po paru strzałach demon zapłonął. - Czas na zabawę! - krzyknął, zaniósł się upiornym śmiechem i wyszedł zza głazu, strzelając do Nietykalnych. Ich pociski nie robiły na nim wrażenia.
- Co do... - zaczął Genn. Grom mu przerwał.
- Widać strzelając sobie w czaszkę może uczynić siebie niezniszczalnym Wiejcie! - krzyknął ork. Tym razem posłuchali. Deava wziął pandarena. Z niemałym trudem. Puścili się pędem, byle dalej od pozbawionych serc istot...

Fergard

Fergard

29.07.2009
Post ID: 46462

- Zgubiliśmy ich? - Wysapał Daeva, upuszczając pandarena. Hellscream odwrócił wzrok w kierunku ścieżki, z której przybyli.
- Tak. Nie widać ani dymu ze strzelby Nocnego ani jego ofiar. - Wyrecytował ork na jednym oddechu. Odwrócił wzrok w kierunku pozostałych. - Co teraz?
- To jest bardzo dobre pytanie. - Stwierdził Deek, mierząc podejrzliwym wzrokiem nowopoznaną Cassandrę. Było widać, że jej nie ufa. - Nie uważacie, że to dziwne? Znikąd pojawia się zagubiona dziewczyna szukająca pomocy, a chwilę później banda Okrutników usiłuje pozbawić nas głów.
- Jesteś zbyt podejrzliwy. - Stwierdziła Foida, zapatrując się w dal. Gdzieś tam padł kolejny wystrzał. - A co będzie z nim?
- Jeżeli 17 Nietykalnych nie mogło go zranić, to nie zrobi tego również 16. - Odparł Daeva, siadając.
- Skoro ich zgubiliśmy, to może się zatrzymamy? - Zasugerował Chen, dysząc ciężko.
- Popieram. - Mruknął milczący do tej pory Genn.

Tymczasem, na innym skraju Pustyni Braku Rozsądku...

- Doskonale. Przybyliście w porę. - Mruknął Melisius, patrząc na armię zauroidów pod dowództwem Gryoulkusa.
- Zawsze przybywamy w porę. - Stwierdził Porucznik, uśmiechając się lekko. - Rozumiem, że scenariusz zmienił się w trakcie sztuki?
- Owszem. Teraz ibn Fallad i wszystko, co stoi po jego stronie jest naszym wrogiem. Nie oszczędzimy żadnego truposza w zasięgu wzroku.
- Rozumiem.
- A gdy zdobędziemy Hełm, zaprowadzimy brutalny porządek na całym kontynencie. Nie będzie miasta, które nie ugnie się pod potęgą zjednoczonych flag Melisiusa i Zaginionego Świata. - Czarnoksiężnik zaśmiał się głośno. W międzyczasie Seymour, Balor i przekabacony na ich stronę Siegfried obmyślali plan.
- A więc mamy trzymać się z armią zauroidów? - Upewnił się Guado.
- Tak. Dopóki dowodzi Melisius, będziemy ich lojalnie wspierać, choćby się waliło i paliło. - Odparł goblin, kiwając głową.
- A więc ustalone. - Mruknął Siegfried, przyglądając się obłokom.

Tymczasem, na innym skraju Pustyni...

- Więc mówisz, że ten portal poprowadzi nas do Gór Starosmoczych? - Zapytał Wasyl.
- Tak. - Odparła Lilia bez chwili wahania. Znajdowali się przed wirującą masą energii błękitnej barwy. Dookoła znajdowały się skały z wyrzeźbionymi na nich pentagramami. Pod jedną z nich leżały zwłoki jakiegoś człowieka.
- I jesteś absolutnie pewna, że ta droga jest... Bezpieczna? - Upewnił się smokokrwisty, przyglądając się zwłokom.
- Nie. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. - Gnollica pochyliła głowę w zamyśleniu. - Nie mogę ci towarzyszyć.
- Dlaczego nie? - Zdziwił się Wasyl.
- Ja... Sama nie wiem. Jakaś dziwna siła powstrzymuje mnie przed wejściem do portalu. Nie potrafię... Nie potrafię jej nazwać. - Dziewczyna odgarnęła włosy. - Bardzo mi przykro... Ale nie mogę.
- A co z twoim pragnieniem zemsty?
- Myślisz, że gnollica uzbrojona raptem w dwa pistolety skałkowe może coś zdziałać przeciwko ibn Falladowi? - Zapytała z rozbrajającą szczerością.
- No nie... Ale nie będziesz sama. - Wasyl chwycił jej dłonie i uśmiechnął się lekko. - Gwarantuję. - Lilia popatrzyła na niego spojrzeniem swych błękitnych oczu.
- Ja... - Dziewczyna przygryzła wargę. - Dziękuję. Nie spotkałam się jeszcze z taką bezinteresowną dobrocią. - Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. - Ruszajmy. - Smokokrwisty i gnollica przekroczyli portal. Przez parę minut nic się już tu nie działo. Dokładnie dwie minuty po ich odejściu, pojawili się tutaj Najemnicy z Pustkowi.
- Szlag. - Warknął Murphy. - Złamała się.
- Widzieliśmy. - Mruknął ich przywódca w odpowiedzi. - Trzymajcie mnie, no: "Nie spotkałam się jeszcze z tak bezinteresowną dobrocią". - Najemnik zaczął wymachiwać rękoma, przedrzeźniając słowa dziewczyny.
- Przynajmniej odnalazła szczęście. - Zauważył Życzenie.
- Naszym kosztem? - Warknął Murphy. - Miała nam go wystawić. Tak się umówiliśmy. I co? Wystarczyło jedno spojrzenie, a ona pobiegła za nim niczym tresowany piesek. - Nieumarłopodobny machnął swoim mieczem. Co ciekawe, ten zostawił za sobą ognisty ślad.
- Uspokój się. - Mruknął przywódca.
- Łatwo ci mówić, Allistair. - Odwarknął Murphy. - Ty nie czujesz złości. Ciepła, chłodu, niczego. Ty nie żyjesz, do cholery!
- Fakt. Ale dobrze mi z tym. - Nazwany Allistairem "uśmiechnął się". - Dobra, musimy za nimi podążyć. Pamiętajcie - Jesteśmy drużyną ostatniej szansy. Jeżeli my zawalimy, to nikt się do nas nie przyzna. - Życzenie i Murphy przytaknęli z wahaniem. Najemnicy przekroczyli "wrota" portalu...

Tymczasem, u Ibn Fallada...

- Jaki jest twój interes... By mi pomagać? - Zapytał Mroczny Król, patrząc na Vokiala. Twarz wampira była pozbawiona większych emocji.
- To proste. "Jeżeli nie możesz ich pokonać, to przyłącz się do nich". - Odparł, cytując znane porzekadło goblinów. - Poza tym... Czemu miałbym z nimi przebywać? W końcu jestem nieumarłym.
- Fakt. - Przytaknął mu ibn Fallad.
- Bycie twoim wspólnikiem będzie dla mnie zaszczytem. - Stwierdził, wykonując dworny ukłon. Tymczasem Grzech przyglądał się armii nieumarłych. Tysiące szkieletów, zombie i innych przywróconych do nieżycia. "Jestem tutaj jedyną żywą istotą... Chociaż może to nie jest najtrafniejsze określenie...", myślał stwór, przypatrując się odległym Górom Starosmoczym. "Nie wiedzieć jak, temu nekromancie udało się mnie wskrzesić i przysposobić do służenia mu... Ale już niedługo. Niedługo. Yu Yevon domaga się ofiary. Gdy ci głupcy uwięzieni w Mieście Umarłych Snów dotrą do Wieży Martwych, wtedy nadejdzie czas. Wyrwę się z pod jego kontroli i zniszczę wszystko, co spróbuje mnie powstrzymać. A wtedy... Gdy wolność stanie się zrealizowaną zachcianką, obrócę na pył tą Zbroję Andurmana. W tym świecie nie będzie niczego potężniejszego ode mnie...". Myśli Grzechu nie dawało się odczytać, bowiem bariera postawiona przez "rybę" była zbyt twarda nawet jak na siły ibn Fallada...

Tymczasem, w środku Grzechu...

- Więc co robimy? - Zapytał Mecku niepewnie.
- Tak, to bardzo dobre pytanie. - Warknął Koszmar do Worgołaka. - Nagle dowiadujemy się, że możesz wywołać armageddon i rozpruć ibn Fallada razem z jego przydupasami. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że połknęła nas wielka ryba! - Błękitny Rycerz w afekcie uderzył o ścianę. - Dlaczego?
- Ja... - Zaczął Worgołak, ale przerwał mu Kardel:
- Nie ma co się nad tym zastanawiać. Za to bardziej interesuje mnie fakt, że Nimrodel wspomniała coś o jakimś Anihilaninie...
- To nic nieznacząca plotka, nieprawdziwa zresztą. - Odparł o wiele za szybko czarny gnoll.
- A to bardzo ciekawe. - Warknął A. Brimstone. - Anihilanie mieli predyspozycje do obracania krajów na proch w pojedynkę.
- Jeżeli ktoś pokroju Worgołaka odpowiada na jakieś pytanie z takim nerwem, to kwestia, która jest poruszana jest naprawdę dużego kalibru. - Dodał S. Brimstone. - I z pewnością nie jest plotką.
- Mnie z kolei ciekawi to, że Nimrodel wymieniła imię Groma. - Dodał Erick. - Czy Hellscream jest powiązany z jakimiś Anihilanami?
- Powiedzmy... - Wymamrotał Kardel, przypominając sobie swoją rozmowę z Hellscreamem. Krasnolud błyskawicznie uświadomił sobie, CO mieli w drużynie.
- Znam tylko trzech Anihilan. - Silas ponownie podjął wątek. - Azalgor, Maghertidon i Mannoroth.
- Hellscream swego czasu walczył z Mannorothem... - Mruknął Augustus. - Podobno obaj zginęli.
- Jak widać, zginął tylko Mannoroth. - Zakończył Mecku, wypuszczając z ust powietrze.
- Nie zginął. - Odezwał się nagle Worgołak. - Przynajmniej nie całkowicie...

Tymczasem, w Górach Starosmoczych...

Drużyna ogrzewała się przy ognisku. Daeva zapatrzył się w dal. Genn i Grom rozmawiali przyciszonymi głosami. Deek, Foida, Chen i Cassandra natomiast siedzieli tuż przy płonących drwach nie odzywając się ni słowem.
W końcu skaven podjął wątek:
- Więc może opowiesz nam, jak się tu dostałaś?
- To długa historia. - Zaczęła gnollica, uciekając spojrzeniem. Deek zauważył to błyskawicznie. - Pamiętam, że... Obudziłam się w jakiejś komorze. Niczego nie widziałam - Szyba była matowa. Jednakże była otwarta - Pokrywę można było unieść. Wydostałam się z środka. Zauważyłam, że... Jestem w jakiejś piwnicy, lochu... Ciężko mi to stwierdzić. W każdym razie zobaczyłam, że tuż obok leżą inne komory. W każdej był jakiś kształt. - Przechodzący akurat Daeva zainteresował się.
- Ile było tych komór? - Zapytał.
- O ile dobrze pamiętam, to siedem. - Demonowi zaschło w gardle. Dlatego pojawili się Nietykalni - Taszczyli ze sobą jedno z siedmiu serc.
- Jesteś zagrożeniem dla naszej wyprawy. - Mruknął demon, wymachując ręką.
- Ja? - Zdziwiła się dziewczyna.
- Ona? - Zdziwił się Chen.
- Tak jak podejrzewałem. - Mruknął Deek.
- Może podzielisz się z nami wyjaśnieniami? - Zapytała Foida z wahaniem.
- Owszem. Cassandra jest jednym z siedmiu serc. - Wędrowczyni, pandaren i skaven popatrzyli po sobie. - Ataki będą się powtarzać, dopóki jej nie przejmą. W końcu nas wykończą.
- Ja... Ja nie wiedziałam... - Wymamrotała Cassandra, cofając się.
- Nie winię cię za to, ale nie możesz iść z nami.
- Zaraz, zaraz! - Zaprotestował Chen. Zrobił to na tyle głośno, by zainteresować Groma i Genna. - Nie możemy jej tu zostawić!
- Nie mamy wyboru. - Odparł Daeva beznamiętnie. - Oczywiście może iść z nami. Ale w końcu powtarzające się fale Bezsercowych wykończą nas jednego po drugim. I tego właśnie chcesz? - Warknął demon, zakładając ręce. - Zginiemy i zawiedziemy ten świat tylko po to, by twoje sumienie poczuło się lepiej?
- Heartless są sługami ibn Fallada. Nawet jeżeli nie weźmiemy Cassandry, wciąż będą nas atakować. - Zauważyła Foida.
- Zresztą sam słyszałeś, że w pozostałych komorach były serca. Wyobraź sobie, co będzie, jeżeli Cassandra okaże się ostatnim z nich. - Dołączył się Grom.
- Szlag... - Mruknął niezadowolony demon. - Więc może zagłosujemy?
- Nie sądzę, by kłótnia w środku Gór Starosmoczych była dobrym pomysłem... - Stwierdził Genn, kręcąc głową. Nagle dało się słyszeć odgłos pękającej gałązki. Wszyscy jak na zawołanie odwrócili się, by ujrzeć... Wasyla i nieznajomą gnollicę. Dosłownie w tym samym momencie pękła druga gałązka. Z drugiej strony wyłonił się Nocny Strzelec z jeszcze dymiącą czaszką.
- Okej... - Zaczął, wpatrując się w grupę i nowych przybyszy.
- Synu! - Wrzasnął radośnie Genn.
- Ojcze! - Odwrzasnął równie radośnie Wasyl.
- Ojcze? - Zapytali jednocześnie Cassandra, Nocny i Lilia.
- Nawet nie są podobni. - Dodał czaszkogłowy.
- To długa historia. - Mruknął Deek, wpatrując się w gwiazdy.
- Dobrze cię widzieć, Wasylu. - Stwierdził Hellscream z zadowoleniem. - A kim jest twoja towarzyszka?
- Lilia. - Przedstawił dziewczynę smokokrwisty. Gnollica skłoniła się dwornie.
- A ja jestem... - Zaczął Nocny, ale dość szybko zorientował się, że nikt go nie słucha. Wszyscy zbiegli się, by przywitać Wasyla i nową towarzyszkę podróży. Jedynie Daeva nie wyrwał się do przodu, rozmyślając. W międzyczasie wyminął go Chen.
- Póki co Cassandra zostaje. - Pandaren uśmiechnął się szeroko, po czym chwiejnym krokiem dołączył do reszty. Daeva warknął coś niezrozumiałego.

Hellscream

Hellscream

11.09.2009
Post ID: 48339

- Co to znaczy, że nie zginął? - zapytał Augustus. Worgołak westchnął i usiadł po turecku na ziemi.
- Nie jest to bezpieczna ziemia, ale opowiem wam tą historię. Nie jest zbyt krótka, więc sugeruję wam chwilowo spocząć - mruknął, machając na odlew łapą. Jak powiedział, tak zrobili.
- No i? - chrząknał po krótkiej chwili Koszmar.
- Ech...Jak pewnie wiecie, demony są w zasadzie nieśmiertelne. Tyczy się to też tak starej rasy, jakiej są Annihilanie, niszczyciele światów. Ta rasa bestialskich, kochających rzeź bestii od wieków służyła demonom. Cóż...przez wielu była brana za demony. Można ich przyrównać do centaurów...ale tak naprawdę nie są do nikogo podobni. Ich behemocie cielsko "wyposażone" jest w skrzydła, cztery pazurzaste łapy, grubą łuskę i - oczywista - humanoidalny tors. Tors należący do opasłego, wyszczerzonego demona. Annihilanie są najczęściej fioletowi, niebiescy lub czarni. Takiego koloru byli jedni z najpotężniejszych Annihilan - Azgalor, Maghteridon...Istnieli jednak pośród nich Władcy Otchłani - bestialscy lordowie czeluści piekła. Ich gniew był straszny, a nie bali się ich chyba tylko najpotężniejsi władcy piekła. Ale jak wiadomo, w każdym łańcuchu musi być jakiś "alfa". Ogromny, zielonoskóry władca podziemnych czeluści - Mannoroth. Tego ogromnego demona spotkał dość głupi koniec - mimo, że był podobno nieśmiertelny, zabił go zwykły ork - Grommash Hellscream. Nie...Mannoroth nie mógł wybaczyć tej zielonej szumowinie takiej pogardy dla jego osoby. Nie miał co prawda ciała, ale jego jaźń, jego wściekłość...jego wszystkie złe emocje, praktycznie całe jego jestestwo...żyło. Podniósł on Hellscreama z czeluści śmierci. Wdarł się niczym puginał do jego umysłu, co dzień stawiając przed orkiem wyzwanie - albo on, albo ja. Mało kto może sobie wyobrazić tytaniczną bitwę woli w umyśle orka. Mało kto potrafi sobie wyobrazić, jak on w ogóle wygrywa. Mannoroth chciał ukarać Hellscreama - ale chyba ukarał siebie. Wola orka była niezłomna. Mannoroth nie mógł wywrzeć nacisku i przelać swej woli w ciało orka. Wzrastał w nienawiści. Gromadził moce...aż w pewnych chwilach...gdy w bitewnym szale Hellscream traci kontrolę...Niech żywi się wystrzegają! Mannoroth może długo czekać na następną szansę - całą zgromadzoną moc przelewa więc w naszego orka, tworząc z niego maszynę do zabijania. Krąży po polu bitwy w ciele Groma, opętując go, wbijając jego jestestwo gdzieś głęboko...Czerwony ork o ognistych oczach, rogach i kopytach pod wpływem mocy demonicznego władcy rozrywa jednako sojuszników i wrogów na strzępy gołymi rękami. Oto, czym miał być...Czym jest Grommash. Jest ostatecznym narzędziem zniszczenia, przy pomocy którego Mannoroth chciał się zemścić. I oto cała historia - wescthnął na koniec czarny gnoll i rozłożył ręce.

Fergard

Fergard

6.10.2009
Post ID: 49241

Tymczasem w Górach Starosmoczych...

- Więc teraz musimy jeszcze dojść do wodopoju, uzupełnić zapasy i ruszyć na Chesz Vaklam? - Upewnił się Wasyl.
- Tak. - Przytaknęła Foida niemalże natychmiast. - Jednak wpierw musimy dotrzeć do samego wodopoju. Przed nami kilka godzin forsownego marszu.
- Nie sądzę, by to był najlepszy pomysł. - Mruknął Chen.
- Boisz się, że nie nadążysz? - Parsknął Daeva.
- Nie chodzi tu o mnie. - Żachnął się pandaren. Wskazał puchatą łapą na Cassandrę konwersującą z Gennem i Lilią. - Taki forsowny marsz może ją wykończyć. - Zebrani wiedzieli, co może mieć na myśli Chen. Cassandra, choć wyglądała na zdrową, była zmęczona. Na lewym ramieniu zaaklimatyzował się naprędko zawinięty bandaż.
- Weźmiesz ją na ramię. - Stwierdził demon, chichocząc. Stormstout już zamierzał w jakiś sposób się odgryźć, gdy nagle wszyscy usłyszeli zduszony głos Deeka:
- Oni tu są... Obserwują nas.
- Kto, Nietykalni? - Zainteresował się Grom. Skaven pokręcił głową.
- Nieumarli? - Spróbował Daeva. Kolejna przecząca odpowiedź. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, padł strzał. Potem kolejny. Gdzieś indziej coś wybuchło, by na końcu zatrząść całą kotlinką. Nocny odpowiedział salwą, niecelną zresztą. Rzucił okiem na pozostałych: Płci pięknej nic się nie stało, Grom i Genn też nie byli w żaden sposób uszkodzeni. Wasyl trzymał się za rękę, Daeva oglądał przebite skrzydło.
- A gdzie jest Deek? - Zachrypiała Lilia, dobywając pistoletu. Kolejny strzał wytrącił jej broń z ręki.
- Wszyscy na ziemię! - Warknął Genn, wypatrując zagrożenia. Gdzieś na górze skarpy mignęły mu światełka. - Foida, tam są! - Wędrowczyni przytaknęła, po czym machnęła ognistą kulą w kierunku światełek. Odpowiedział jej kolejny wybuch. Zapadła cisza.
- Nic się nikomu nie stało? - Zapytał Chen, dźwigając się chwiejnie z ziemi. Daeva i Wasyl zmierzyli go krytycznym spojrzeniem.
- Ale gdzie jest Deek? - Ponowiła pytanie Lilia. Nocny bez słowa wskazał jej coś, co wyglądało na kępę futra. Szczurzego futra. Nieco dalej futrzany ślad ciągnął się pojedynczymi kawałkami...

Tymczasem, we wnętrzu wielkiej ryby...

- I chcesz powiedzieć, że chodziliśmy ramię w ramię z jakąś bombą pod zielonoskórym płaszczem, która gotowa była wybuchnąć w każdej chwili?! - Warknął wściekle Koszmar, unosząc Ostrze Dusz.
- Pewnych rzeczy nie mogłem wam przekazać. - Odparł głucho Worgołak.
- Bo nam nie ufasz? - Zapytał kpiąco Błękitny Rycerz. Czarny gnoll przytaknął po chwili wahania. Zapanowała głucha cisza. Wreszcie ktoś odchrząknął.
- Panowie, sugeruję jednak jeszcze na chwilę zarzucić swoje kłótnie. - Odezwał się nieśmiało Erick. Błękitny Rycerz zmierzył go nienawistnym spojrzeniem, Worgołak tylko przytaknął, zobojętniały.
- Musimy się stąd wydostać. - Dodał Mecku, rozglądając się za jakimś portalem czy czymś, co mogłoby za takowy posłużyć.
- Stąd nie ma wyjścia. - Odparł Kardel w odpowiedzi. Krasnolud miał trochę racji - Znajdowali się w stalowej, kostkowatej nekropolii, pozbawionej umarłych.
- MUSI być jakieś. - Warknął A. Brimstone, zapatrując się w jakieś. Dostał odpowiedź na swoje pytanie szybciej niż ktoś mógłby pomyśleć. Przy akompaniamencie zawodzących dusz ze stalowych drzwi opatrzonych pentagramem wypadli związani Nekros i Merciless, wpadając prosto na nieszczęsnego Terrorystę.
- "Bo do tanga trzeba dwojga..." - Parsknął S. Brimstone, ani trochę nie zaskoczony tak nagłym wejściem tak niespodziewanych gości. Reszta była conajmniej wstrząśnięta.
- Co wy tu robicie? - Wypalił bez namysłu Worgołak. - Razem? Współpracując?
- Obecnie współpracujemy przy zrzucaniu łańcucha dusz. - Odparł melancholijnie Nekros. - Dobrze was widzieć.
- I nawzajem. - Odparł rozpromieniony Erick.
- Hmm... Jest stąd jakaś inna droga, by się wydostać? - Zapytał Merciless, przeczuwając odpowiedź.
- Niestety. - Czarny gnoll rozłożył ręce.
- Więc nie pozostaje nam nic innego, jak wrócić do Czyścca i zmotywować Alastora, by czym prędzej nas stamtąd przeniósł. - Odezwał się beztrosko szkielet gnolla. Nikt się nie odezwał, pomijając parsknięcie Silasa. - Coś nas ominęło? - Worg streścił im wydarzenia: Niewola w więzieniu i efektowna ucieczka, rany Szramy, dołączenie do grupy i równie szybki podział na dwie, wreszcie poprzestał na połknięciu przez Grzech. - Czyli co nieco się działo... No dobra, kto jest chętny do puszczenia z dymem 13. Warstwy Otchłani? - Koszmar zgłosił się prawie natychmiast, dołączyli do niego również bracia Brimstone i Mecku. Kardel po chwili wahania również przeszedł na ich stronę, podobnież Erick.
- A ty? - Zdziwił się Augustus, patrząc na nieruchomego Worgołaka.
- Ja muszę zakończyć żywot tej wielkiej ryby raz na zawsze. - Odparł czarny gnoll, odwracając się na pięcie i odchodząc. Drużyna jeszcze przez chwilę słyszała jego kroki.

Tymczasem, u Ibn Fallada i Vokiala...

- Parszywy zdrajca! - Warknął Mroczny Król, spopielając na pył kolejnego zauroida. Armia Melisiusa uderzyła o jego kolumny nieumarłych znienacka, obracając w popiół zastępy nieżywych. Co gorsza, z zauroidami oprócz domniemanego sojusznika Melisiusa byli także Balor i Seymour. Z drugiej strony, ibn Fallad miał po swojej stronie Vokiala i Grzech. Wampir właśnie rzucał zaklęciami na wszystkie strony, eliminując przeciwników. Ale było aż nazbyt wyraźnie widać, że mimo iż dinozauropodobnych jest mniej, to są oni lepiej uzbrojeni. Włócznie pierwszej jakości, prymitywne strzelby, bezwzględne zdyscyplinowanie i organizacja. A pośród tego Gryoulkus, jeden z najbardziej uzdolnionych dowódców w dziejach. Kolejna fala widm posłanych w celu jego unieszkodliwienia została wyeliminowana przez Balora. Ibn Fallad skinął na Grzech. Ryba ruszyła do starcia, masakrując przygodnych swoich i cudzych. W odpowiedzi Seymour wezwał dawno niewzywaną Animę, poszła też w ruch "Ultima". Potęga magicznej bestii, zwój wyrzucający tysiące do minikosmosu, ogniste kule Balora i szkielety wskrzeszające się ze zmarłych, ostrzał zauroidów - Walka była przesądzona.
- Wycofujemy się. - Mruknął Ibn Fallad do Grzechu, ten zaś telepatycznie próbował przesłać polecenie do Vokiala, Ibn Fallad jednak powstrzymał go. - On nie. Jest zbyt dużym... Zagrożeniem. Mogą przejąć Napierśnik, ale obecności takowej persony nie zdzierżę... Ni chwili dłużej. - Stwór kiwnął głową w zamyśleniu, po czym powoli zaczął się wycofywać, wciąż dziesiątkując jednak zauroidy. Vokial pozostał wraz ze swymi przybocznymi otoczony przez przeważające armie wroga...

Tymczasem, w Górach Starosmoczych...

Ślad futra urywał się jakąś dobrą chwilę po rozpoczęciu. Drużyna powoli dotarła do końca ścieżki, w zwartym szyku obronnym. Gdzieś rozlegały się pojedyncze strzały, ale przeważnie dudniły im gdzieś nad głowami. Nagle Cassandra pociągnęła nosem.
- Czujecie to? - Zapytała niepewnie.
- Co takiego? - Zainteresował się Nocny.
- Coś jakby spaleniznę. Do tego jakby... Coś gniło. - Dziewczyna wysunęła się przed szereg, po czym ruszyła za swądem. Pozostali puścili się pędem za nią. Po około 5 minutach truchtu dobiegli tam, gdzie zatrzymała się Cassandra. Gnollica klęczała przed czymś, co wyglądało na drewniany krzyż, przykryty czarną płachtą. Z daleka było widać, że się trzęsie - Chyba płakała.
- Cass? - Chen wyciągnął rękę, ale Daeva powstrzymał go zdecydowanym ruchem dłoni. Wyminął łkającą, po czym podszedł do krzyża. Obszedł figurę kilka razy, po czym odwrócił się do pozostałych. Jego oczy błyszczały bardziej niż zwykle.
- Coś wyczułeś? - Zainteresował się Grom. Demon przytaknął z ponurym uśmiechem. Błysnęło i w miejscu Daevy stał na powrót Fergard. Półdemon skinął na Chena, co miało mniejwięcej znaczyć "Wypytaj ją o zdarzenie". Pandaren powoli podszedł do łkającej Cass, po czym położył jej rękę na ramieniu.
- Co się stało? - Zapytał z troską.
- D... D... Deek... - Wykrztusiła z siebie, wskazując drżącą dłonią na krzyż. Drużyna słusznie się zaniepokoiła:
- Że niby dynda na krzyżu? - Zapytał Genn, starając się tak zmodulować ton, by wyglądało to na głupi żart. Nie udało mu się. Niektórzy uznali, jakby był to już fakt. Powiało chłodem. Wątpliwości wszystkich rozwiał Nocny, zrywając płachtę.

Reakcje były różne. Fergard wytrzeszczył oczy, Lilia cofnęła się o krok, Wasyl wciągnął głośno powietrze, Grom przymknął oczy ze smutkiem, Genn upadł na kolana, Foida zadrżała niczym w gorączce, Cassandra znowu wybuchnęła płaczem, chowając twarz w dłoniach. Chen zamrugał parę razy. Wreszcie Nocny stojący tuż przy krzyżu, odskoczył jak oparzony.

Na krzyżu rozwieszony był Deek. A raczej to, co z niego zostało. Skaven bowiem został umęczony w najokrutniejsze możliwe sposoby, jakie można sobie wyobrazić. Jego ciało pocięte było licznymi ranami, pod bokiem znajdowała się kula. Ale to by go nie zabiło. Zabiłaby go z pewnością rana biegnąca przez cały tułów, dziwnie czerwona. A gdyby i to nie starczyło, to skaven został w paru miejscach poprzypalany aż do zwęglonego mięsa. Wreszcie z jego twarzy ostały się wióry - Była rozpuszczona. Tak, rozpuszczona - I przypominała unurzaną w gęstej krwi czaszkę. Lecz w tej czaszce wciąż tkwiły białka oczu, i to było przerażające. Pomijając fakt, że został przybity do krzyża za pomocą czteroramiennych shurikenów... Zaraz, shurikenów?
- Herazou, pokój jego duszy. - Szepnął Genn, żegnając się. Ale Fergard miał wątpliwości. Co prawda, nie do tego, że skaven nie żyje. Raczej do tego, co się właściwie stało.
- Chen, czy Gondar nie używał podobnych shurikenów? - Zapytał półdemon, wskazując na gwiazdki, którymi przybity został Deek. Pandaren pokiwał ponuro głową. Ale to nie był koniec doszukiwania się szczegółów. - Deek nie został przywieszony do krzyża za życia. - Oświadczył nagle Stratoavis. Pozostali popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
- O czym ty mówisz? - Zapytała ostrożnie Foida.
- Najpierw ktoś musiał go pociąć, przypalić i wpakować kulę. Niedoszli zabójcy zostawili go w pyle, by się wykrwawił. Wtedy doszedł nowy gracz - Sądzę, że rozpuścił mu twarz, po czym korzystając z pomocy Gondara przybił do stojącego tu wcześniej krzyża. Warta uwagi jest też ta czerwona rana - Nie została wykonana zwykłą bronią.
- Żołnierz Roju... - Warknął Hellscream.
- Właśnie. - Fergard podszedł do krzyża, po czym schylił się, by sięgnąć leżące obok niego karteczki. - Każda z tych kartek pochodzi od tego, kto tu był. - Otworzył pierwszą. Napisana była koślawym pismem. - "Nikt nie staje do walki ze Starożytnymi". - Otworzył drugą. - "Niech to będzie dla was nauczka. Nie próbujcie iść do Chesz Vaklam". - Wreszcie sięgnął po trzecią. Napisana była istnymi bazgrołami. Znajdowały się tu ślady krwi. - "Widzę, że postanowiłeś opuścić domowe pielesze, ojcze. Dziękuj mi, że nie zostawiłem go leżącego pod skałą i zrobiłem dla niego krzyż. Obawiam się też, że to nie jest wycieczka dla staruszka twojego pokroju. Pozdrawiam i życzę szczęścia - C. Stratoavis. P.S. Nie idź po Hełm, marnujesz tylko czas" - Fergard zmiął kartkę w dłoni, oczy mu zabłysły. Sytuacja komplikowała się z każdą chwilą...