Drakemor

1 2 3 4 5
Jesteś na stronie 1. Następna

- Jesteś tego pewien?

- Całkowicie. Znaleziono ich ciała, Panie.

W sali zapadła cisza. Zgromadzeni w niej mężczyźni czekali na decyzję Morga. Był najwyższy stopniem i przywilejami. Poza tym był kuzynem Króla i cała Rada liczyła się z jego zdaniem.
Teraz gdy Król Mathias i jego syn nie żyli, Morg i reszta Rady musieli zdecydować kto obejmie tron.
Kraj potrzebował władcy.
- Król nie pozostawił potomka, nie miał też żony, która mogłaby chociaż tymczasowo objąć rządy. Sądzę więc, że najrozsądniej będzie, gdy na tronie zasiądzie ktoś z Rady.

Wśród zgromadzonych rozległy się ciche szepty.
Morg wstał ze swojego miejsca i zaczął przechadzać się po sali obrad.
- Ktoś, kto znał politykę Króla i kto będzie ją kontynuował. Ktoś kto ma silną rękę i wie jak zapanować nad ludem w tych ciężkich wojennych czasach. Ktoś taki jak ... Przewodniczący Rady.

Morg stanął przy oknie, wpatrując się w widok za nim.
Słońce dotknęło właśnie linii horyzontu i zaczęło zachodzić. Zmieniało kolor z ciemno-żółtego na pomarańczowy, żeby w końcu zapłonąć czerwienią.
- Czyli ja. - dokończył po chwili Morg, gdy wszystkie szepty ustały.

Odwrócił się do zebranych. Nawet gdyby zobaczył w ich oczach protest, mógł być pewien, że nikt nie śmie wyrazić go mową.
Przez lata obserwował Króla, ucząc się od niego. Teraz w końcu przydało mu się to.
- Milczenie oznacza zgodę, prawda?

Każdy wiedział, że było to pytanie retoryczne, nikt więc nie odpowiedział.
- Panowie, proszę zacząć przygotowania. Tron obejmie nowa dynastia. - powiedział Morg, znowu odwracając się do okna. - I będzie potężniejsza niż którakolwiek przedtem. - dodał cicho, uśmiechając się.

Zamek Drakemor zawsze otoczony był mgłą tajemnicy. Nikt nie pamiętał kiedy i kto go zbudował, ale wszyscy wiedzieli, że jego właścicielem był Król Mathias. Wiedziano też, że Król nigdy tam nie mieszkał. Zresztą nikt się temu nie dziwił.
Zamek był ogromny i mroczny.
Stał na wzgórzu ponad biednym miastem i równie biednymi wsiami. Ludzie bali się go, choć nikt na dobrą sprawę nie wiedział dlaczego. Nieliczna służba utrzymywała go w porządku na rozkaz Króla, choć jego doradcy radzili mu, żeby się go pozbył. Coś jednak kazało mu tego nie robić.
Dopiero po latach dostrzegł jego zalety.
Pewnego deszczowego wieczora, kiedy rozszalała się potężna burza, w komnatach zamku zapaliły się światła. Był to znak, że zamek został zasiedlony.
Od tamtej pory służba zamkowa prawie wcale nie wychodziła poza wysokie mury, a gdy już to zrobiła nie rozmawiała z nikim.
To jeszcze bardziej pogłębiło strach w okolicznych wioskach, tym bardziej, że czasami na tarasach zamkowych widywano szarą kobiecą postać.
Po paru latach ludzie przyzwyczaili się do tego widoku, choć nadal bali się zbliżać do zamku.
Sługa wszedł cicho, lecz usłyszała go. Stanął przy drzwiach, czekając na znak, że może wejść dalej.
Postać w szkarłatnej sukni stała w blasku słońca przy oknie odwrócona tyłem do posłańca.
- Mów, Karim. - usłyszał w końcu swoje imię.

Postać nawet nie drgnęła, ale wiedział, że teraz może podejść bliżej.
Podszedł więc najciszej jak mógł i stanął jakieś dwa metry od niej.
- Otrzymaliśmy właśnie wiadomość ze stolicy. Król Mathias zginął w bitwie.

- Kto zasiądzie na tronie? Jego syn?

- Nie, Pani. Obaj zginęli.

- A więc kto?

- Podobno Morg chce założyć nową dynastię.

Kiedy sługa wymówił to imię, postać lekko poruszyła się. Suknia zaszeleściła cicho. Po chwili postać odwróciła się gwałtownie.
Choć sługa widział jej oblicze wielokrotnie, drgnął nerwowo.
Twarz młodej kobiety była gładka i piękna jak zawsze. Ale jej oczy wyrażały coś, czego bali się wszyscy w tym zamku. Słudze nic nie groziło, ale mimo to wolał nie ryzykować. W momencie kiedy ich spojrzenia spotkały się, spuścił głowę w poddańczym geście.
- Stara dynastia jeszcze nie wygasła. - powiedziała. - Czas odwiedzić stolicę. Wyruszamy jutro rano. - dodała, mijając go.

Po chwili ten ostatni odwrócił się i zapytał:
- Czy wysłać wiadomość?

- Nie. - powiedziała kobieta, nie odwracając się nawet. - Niech to będzie niespodzianka.

Sala tronowa wypełniona była po brzegi. Dostojnicy z kraju oraz z innych królestw i republik, wojskowi i duchowni, dwór i zwykli poddani. Wszyscy oni mieli być świadkami koronacji Morga.
To była tylko formalność, ale nowy władca chciał, żeby wszystko wypadło jak najlepiej. Jego poplecznicy postarali się o widowiskowość tego zdarzenia.
W zamku jak i w całej st_licy, miało rozpocząć się święto. Wieczorem niebo rozjaśnić miał pokaz sztucznych ogni. Wszystko zgodnie z tradycją, a jednak ...
Gdzieniegdzie słychać było szepty niezadowolenia. Król Mathias był srogim władcą, który wciągnął swój kraj w wojnę, ale Morg był sto razy gorszy od niego.
Mówiono, że to właśnie on spowodował wygnanie pierwszej żony Króla i że to on ponownie go ożenił. Krążyły też pogłoski, że to Morg zamordował Króla i jego syna, następcę tronu.
Ale wśród tych wszystkich plotek pojawiła się też ta, która mówiła, że Morg nigdy nie zasiądzie na tronie, bowiem jest ktoś, kto ma większe do niego prawa.
Mówiono jednak o tym tak cicho, że nie doszło to do dworu, a tym samym do Morga. Ten ostatni przygotowywał się do koronacji.
Nadszedł w końcu jego wielki dzień. Dzień, na który zapracował.
W końcu, gdy wszystko było już gotowe, stanął przed drzwiami do sali tronowej ...
Mimo pory roku wieczór robił się zimny i wietrzny. Nad miasto nadciągały kłębiaste ciemne chmury.
To się zdarzało, ale mimo wszystko ludzie zgromadzeni na dziedzińcu zamkowym czuli się nieswojo. Zapalono światła, ale nie zmieniło to nastroju.
W pewnej chwili tłum zaczął się rozstępować.
Na dziedziniec wkroczył orszak. Wszyscy ubrani byli na czarno. Nagle zrobiło się tak cicho, że wiejący wiatr wydawał się dudnić niczym potężne bębny.
Ceremonia była długa, ale Morg postanowił się poświęcić. Tradycja, to tradycja. Nie widział powodu, aby ją zmieniać. Planował zmienić wiele innych rzeczy, ale to jedno mogło pozostać nietknięte.
Stał przed najwyższym kapłanem, wysłuchując jego słów. W całej sali panowała cisza, przerywana jedynie wyciem wiatru i odgłosami zbliżającej się burzy.
To było przynajmniej jakieś urozmaicenie.
Dopiero kiedy piorun uderzył bardzo blisko, spojrzał w kierunku okna.
Jego podświadomość próbowała podpowiedzieć mu coś, ale on nie mógł sobie przypomnieć co.
Na korytarzu słychać było coraz wyraźniej kroki wielu ludzi.
Tam nic nie powinno się dziać, a jednak ...
Teraz już wszyscy słyszeli kroki. Morg wstał i odwrócił się w kierunku ogromnych drzwi. Reszta zebranych spoglądała ukradkiem to na drzwi to na Morga.
Światła lekko przygasły i w tym samym momencie błyskawica rozjaśniła niebo. Drzwi nagle otworzyły się z hukiem i do sali weszli uzbrojeni ludzie. Utworzyli szpaler prawie do samego tronu.

Teraz już wszyscy patrzyli zdziwieni i przerażeni na uzbrojonych ludzi i na otwarte drzwi.
Światła zaczęły się powoli zapalać, gdy usłyszeli znowu kroki. To były kroki jednego człowieka, ale dudniły jak gdyby po korytarzu szło parę osób.

I nagle Morg przypomniał sobie. To nie było możliwe, a jednak ...
Wszystko wyglądało tak jakby działo się w zwolnionym tempie. Nawet błyskawice i grzmoty jakby zwolniły tempo, choć efekt był nawet bardziej niesamowity.
Kroki zbliżały się. Słychać je było coraz wyraźniej.
Były tuż, tuż ...
I nagle do sali weszła ubrana w czarną długą pelerynę postać. Przekroczyła próg i zatrzymała się po paru krokach. Uzbrojeni ludzie wyprostowali się jakby na komendę.
- To niemożliwe ... - szepnął Morg.

Postać, ubraną w czarną rękawiczkę dłonią, zsunęła z głowy kaptur, zasłaniający szczelnie jej twarz.
Oczom wszystkich ukazała się piękna lecz wyrazista kobieca twarz, otoczona prostymi czarnymi jak noc włosami. Jej oczy były równie czarne, a usta wykrzywione były w ironicznym uśmiechu.
- Witaj Morg. - powiedziała.

- To niemożliwe ... - powtórzył Morg, podchodząc parę kroków do kobiety.

Jednak drogę zagrodzili mu dwaj uzbrojeni ludzie.
Stanął jak wryty.
- Zaskoczony? - zapytała kobieta, podchodząc powoli do niego.

Nie dała żadnego znaku, nawet najmniejszego gestu, a jednak stojący tyłem do niej żołnierze powrócili na swoje miejsca.
- Nie sądziłeś chyba, że ci na to pozwolę. - powiedziała, mijając Morga.

Ten patrzył na nią wciąż zaskoczony. Nie mógł uwierzyć w to co się stało.
Kobieta stanęła obok tronu stojącego na podwyższeniu.
- Wszyscy wiemy po co się tu zebraliśmy. - powiedziała do zgromadzonych. - Nie wszyscy jednak wiedzą, kto powinien zasiąść na tronie. Tym, którzy jeszcze o tym nie wiedzą, oświadczam, że dynastia Króla Mathiasa nie wygasła, choć on sam i jego syn ... no cóż, już wygaśli. - dodała z lekką ironią.

Po raz pierwszy od chwili jej pojawienia się, wśród tłumu rozległy się szepty. Ucichły jednak, gdy kobieta przestała się uśmiechać.
- Jestem Sharina, pierworodna córka Króla Mathiasa i jedyna pretendentka do tronu.

Szepty znowu rozległy się w sali. W jednej chwili odżyły legendy krążące po kraju od prawie dwudziestu lat.
Tym razem Sharina nie przerwała szeptów. Usiadła na tronie i powoli zaczęła zdejmować rękawiczki.
Przyglądała się tłumowi z rozbawieniem. Tak, wejście miała niezłe. Prawdę mówiąc lepsze, niż oczekiwała.
Noc nadeszła równie nagle, jak nagle umilkła burza. Wiatr uspokoił się na tyle, że można było wyjść bez obaw na zewnątrz. Nieliczne chmury przesuwały się leniwie po niebie, zasłaniając co jakiś czas księżyc.
Sharina stała przy jednym z okien w pustej sali tronowej.
Rozmyślała nad przyszłością. Stała się władczynią ogromnego kraju. Przygotowywała się do tego odkąd tylko pamiętała. Już jako dziecko przysięgła sobie, że wróci kiedyś na dwór. I to nie jako więzień, ale jako zwycięzca.
A jednak w głębi duszy czuła smutek. Wolałaby być teraz w zamku Drakemor. To był jej dom, znała otaczających ją ludzi. Nie obawiała się niczego, ale mimo to ...
Ruszyła w kierunku drzwi. Zrobiła nieznaczny ruch dłonią i drzwi otworzyły się z cichym szelestem.
Korytarze o tej porze były puste. Żaden dźwięk nie zakłócił panującej wszędzie ciszy. Nawet jej kroki były znacznie cichsze. Jej peleryna powiewała bezgłośnie przy każdym ruchu. Wyglądała jak zjawa przemierzająca puste korytarze zamku.
Tak właśnie wyglądała jej matka, gdy mąż wygnał ją ze swojego domu. Tak samo bezszelestnie przemierzała puste korytarze zamku Drakemor ...
Nikt nigdzie nie mógł jej znaleźć. Wszyscy jednak czuli jej obecność. Tylko Karim nie poddawał się zbiorowej panice. Wiedział, że wcześniej czy później Sharina pojawi się. I tak też się stało. Gdy tylko weszła do sali obrad Rady, rozmowy ucichły. Karim stał przy fotelu Przewodniczącego Rady. Skłonił się lekko, gdy podeszła do niego.
Znowu ubrana była na czarno i mimo, iż była raczej drobną kobietą, stwarzało to wrażanie potęgi i groźby.
- Szanowni panowie. - zaczęła, siadając w fotelu. - Jak wiecie, zgodnie z prawem tego kraju, objęłam tron po moim zmarłym ojcu. Proszę, aby każdy z panów przygotował na wieczór obszerny i szczegółowy raport dotyczący spraw państwa. Zanim podejmę jakąkolwiek decyzję, chcę zaznajomić się ze stanem tego co pozostawił Król Mathias.

W sali rozległy się ciche szepty.
- Czekam więc do wieczora. Raporty proszę przekazać Karimowi. - Sharina wskazała stojącego obok Karima. - To byłoby wszystko, panowie.

Mężczyźni wstali, kłaniając się jej lekko.
Gdy sala opustoszała, wskazała Karimowi miejsce obok siebie. Mężczyzna usiadł.
- Gdzie jest Morg? - zapytała, nie patrząc na Karima.

- Pod strażą w przygotowanej dla niego celi.

- Doskonale. Znajdź i sprowadź do mnie Armena.

- Tak jest.

- Jak wygląda sytuacja w zamku?

- Wszyscy są jeszcze w szoku, ale odnoszę wrażenie, że odczuwają ulgę. Morg nie cieszył się zbytnią sympatią.

Sharina uśmiechnęła się lekko.
Nie powiedziała ani słowa, lecz po chwili Karim wstał, ukłonił się i wyszedł z sali.
- Głupi ludzie. - powiedziała.

Obudził go szelest. To nie był powiew wiatru. Nie słyszał też, aby drzwi otwierały się. Wstał z łóżka, rozglądając się dookoła.
Gdyby tylko miał broń ...
Ale nie miał jej. Był w tej chwili bezbronny.
Wolnym krokiem przemierzał pokój, zaglądając w różne zakamarki.
- Szukasz czegoś? - usłyszał nagle.

Odwrócił się gwałtownie. Parę metrów przed nim stała Sharina.
- Jak tu weszłaś? - zapytał.

- Okno było otwarte. - odparła.

Okno rzeczywiście było otwarte. Ale przecież ... znajdowało się na wysokości co najmniej 70-ciu metrów.
- A więc to prawda, jesteś Covell. - powiedział.

- Tak, jestem Covell. - potwierdziła.

- Jakim cudem? To była przecież legenda. Nie ma potwierdzenia, że oni kiedykolwiek istnieli.

- A jednak. Moce wszystkich światów wybrały właśnie mnie. Nie wiem dlaczego, może tylko po to, aby ukarać prześladowców mojej matki i moich.

- Nigdy nie sądziłem, że przepowiednia się spełni.

- Więc dlaczego poradziłeś Mathiasowi, aby wygnał nas? Dlaczego wpoiłeś w niego strach przede mną?

Morg nie odpowiedział.
Sharina spojrzała na niego swoimi przenikliwymi oczami.
- Nie wierzę ... - powiedziała cicho. - Od samego początku spiskowałeś przeciw mojej matce. Miała większy wpływ na Mathiasa niż sądziłeś. Ty draniu!

Nagle bezszelestnie podeszła do niego. Morg cofnął się, ale upadł na łóżko. Sharina była już przy nim. Jej dłoń spoczęła na jego gardle, uciskając je silnie. Morg był tak sparaliżowany, że nawet się nie bronił. Sharina pochyliła się nad nim. Patrzyła mu prosto w oczy. A on widział w nich wszystkie swoje lęki. Chciał zamknąć oczy, ale coś mu nie pozwalało.
- Zapłacisz mi za to! - szepnęła.

Jej głos był zmieniony, oczy płonęły gniewem, twarz pokryły półcienie, a zęby ... Miał wrażenie, że pochyla się nad nim dziki zwierz.
Raporty mówiły jasno tylko o jednym: o wojnie. Przez nią kraj był wyniszczony, ubogi i słaby. Jedyną pociechą było to, że przeciwnicy byli w takim samym stanie.
Do gabinetu wszedł Karim.
- Dzień dobry, Wasza Wysokość. - powiedział, kłaniając się lekko.

Sharina spojrzała na niego.
- Wasza Wysokość? - zapytała. - Tak, w końcu jestem teraz Królową.

- To prawda.

- A jednak brzmi to trochę dziwnie.

Pamiętała, że tak właśnie zwracano się do jej matki. Aż do końca ...
Dosyć wspomnień! To już przeszłość.
- Odnalazłeś Armena?

- W pewnym sensie.

- To znaczy?

- Jest tu człowiek, który twierdzi, że przychodzi z wiadomością od Armena.

- Kto to taki?

- Tyres Bakur.

Pierwszy raz słyszała to nazwisko. Armen nigdy o nim nie wspominał.
- Sprawdź to. Co jeszcze?

- Dziś rano strażnicy znaleźli ciało Morga.

Sharina spojrzała na Karima. Nie wydawała się jednak zdziwiona tym co powiedział.
- Jak to się stało?

- Jeszcze nie wiemy, ale lekarz podejrzewa zawał serca.

- Dziwne, taki silny mężczyzna. - powiedziała z nutką ironii w głosie. - Widzisz do czego mogą doprowadzić wyrzuty sumienia? To smutne, bardzo smutne.

Karim nie odpowiedział.
Oboje wiedzieli co było przyczyną śmierci Morga. Takie rzeczy już dawno przestały go przerażać.
A Morg ... no cóż, niewątpliwie zasłużył na swój los.
Jeszcze tego samego dnia odbył się skromny pogrzeb. Jednak wieść o śmierci Morga już dawno opuściła mury zamku.
Minął prawie cały dzień, zanim został przyjęty przez Królową.
Spodziewał się tego. Sprawdzała go. Armen uprzedził go.
W końcu jednak strażnicy otworzyli przed nim drzwi sali tronowej.
Kiedy znowu zamknęły się za nim, stwierdził, że jest sam w tej ogromnej i bardzo zaciemnionej sali. Czuł jednak czyjąś obecność. Wiedział, że to ona, ale nie mógł jej dostrzec. Dopiero po chwili z głębokiego półcienia wyszła drobna, ciemna postać. Nie był przygotowany na to co zobaczył. Pomimo przygnębiającego czarnego i typowo męskiego ubioru, była ... piękna.
Jasna, lecz nie blada cera, wyraziste lecz jakże piękne rysy, czarne jak noc oczy, długie rzęsy i lśniące czernią włosy.
Nigdy w życiu nie widział kobiety równie pięknej.
Gdyby mógł, patrzyłby na nią w nieskończoność.
Jednak w pewnej chwili zobaczył w jej oczach błysk, który wyrwał go z zamyślenia. Kobieta uśmiechnęła się lekko, jakby znając jego myśli.
- Tyres Bakur. A więc to ty. - odezwała się pierwsza.

- Tak, Wasza Wysokość.

- Podobno masz dla mnie wiadomość od Armena.

- Tak, Pani. Witam cię w jego imieniu w domu twego ojca i przekazuję pozdrowienia.

- Skończ z tymi bzdurami. Powiedz mi lepiej dlaczego Armen nie przybył tu osobiście.

- Jest zbyt stary i schorowany, aby odbywać tak długie podróże.

- Nie wspominał mi nigdy o tym, że jest chory.

- To stary człowiek.

- Nie wspominał mi też o tobie.

Sharina minęła go wolnym krokiem. Tyres Bakur odwrócił się dopiero po chwili.
- Uważał, że tak będzie bezpieczniej.

- Dla kogo?

- Dla mnie. Gdyby któraś z wiadomości została przechwycona, byłbym poza podejrzeniami i mógłbym dalej kontynuować to co rozpoczął Armen.

- Ale żeby nigdy mi o tobie nie wspomnieć?

Młody mężczyzna rozpiął górną część kurtki i koszuli, zdejmują coś z szyi. Potem podszedł do Shariny i wręczył jej medalion. Trzymała go w dłoni, patrząc na niego. Ten medalion był herbem rodu jej matki. Był tylko jeden taki i do tej pory znajdował się w posiadaniu Armena. Dawno temu, przed laty, była świadkiem krótkiego spotkania Armena z jej matką. To wtedy otrzymał go od niej.
Spojrzała na Bakura. Mówił prawdę.
- Bakur, to bardzo stare nazwisko. - powiedziała. - Ale niespotykane.

- Mój ród wygasa. Poza tym mój prapradziad został pozbawiony wszelkich dóbr.

- Za co?

- Przeciwstawił się twojemu prapradziadowi.

Wszystko się zgadało. To właśnie Karim znalazł w Wielkiej Bibliotece. Reszta danych sprzed tego wydarzenia i po nim została zniszczona, jakby ktoś chciał w ogóle wymazać z pamięci ludzi ród Tyresa.
- Jak się czuje Armen?

- Jest bardzo chory. Chciał abym był jego przedstawicielem. Prosił też, abyś odwiedziła go, jeśli byłoby to możliwe.

- Zrobię to.

- Czy zacząć przygotowania do podróży?

- Nie, to nie jest konieczne. Jakie jeszcze masz wiadomości?

- Tylko list.

Mężczyzna wyjął z wewnętrznej kieszeni list i podał go Królowej.
Wzięła go do ręki, po czym powiedziała:
- Karim wskaże ci twój pokój.

W tej samej chwili do sali wszedł Karim.
To oznaczało koniec spotkania.
- Czy zobaczymy się jeszcze? - zapytał Tyres, zdziwiony nieco tym, że zadał takie pytanie.

- Na pewno. - odparła Sharina.

Kiedy skończyła czytać list od Armena, zgniotła go w dłoni. Jej twarz zastygła w gniewnym grymasie. Mogła się tego spodziewać, a jednak ...
Wezwała Karima.
Mimo późnej pory, pojawił się w jej pokoju chwilę potem. Bez słowa wręczyła mu notes.
- To są polecenia dla Rady, przekaż im to jutro rano.

- Co mam powiedzieć jeśli zapytają ...

- Nic. - przerwała mu. - Nie muszą o wszystkim wiedzieć.

- Tak jest, Wasza Wysokość.

- Miej oko na młodego Bakura. - dodała. - Spróbuję dowiedzieć się o nim czegoś więcej.

- Czy to znaczy, że Wasza Wysokość udaje się w podróż?

- Tak, ale wrócę zanim ktokolwiek zauważy moją nieobecność. To wszystko, możesz odejść.

Karim skłonił się lekko.
Mimo wszelkich udogodnień dotarcie do prywatnych pokoi trwało długo. Ale był już starym człowiekiem. Nikt nie miał więc do niego pretensji, że ciągle spóźnia się. Kiedy znalazł się przed drzwiami swojego gabinetu, przystanął na chwilę. Był zmęczony. Podszedł bliżej do drzwi i te otworzyły się przed nim z lekkim sykiem. Jeszcze jedno udogodnienie dla starego człowieka.
Gabinet był zaciemniony. Nie lubił ostrego światła.
Podszedł powoli do swojego starego biurka. Miał właśnie usiąść w ogromnym fotelu, gdy usłyszał znajomy głos:
- Jak twoje zdrowie, Armen?

W tym samym momencie z półmroku pokoju wyszła Sharina.
Spodziewał się jej.
Uśmiechnął się na widok dziewczyny.

- Już nie takie jak dawniej. - odparł, siadając ciężko w fotelu. - Przepraszam, że czekałaś tak długo, ale jak widzisz, nie jestem już taki szybki.

- Wiedziałeś, że tu jestem? - zapytała, siadając w przeciwległym fotelu. - Co tym razem było nie tak?

- Nie powiedziałem, że coś było nie tak. Przez tyle lat nauczyłem się wielu rzeczy. Między innymi tego jak rozpoznawać twoje przybycie.

- Tobie jednemu to się udaje.

- Spodziewałem się ciebie. Nie sądziłem jednak, że przybędziesz tak szybko. Co cię więc sprowadza?

Sharina nie od razu odpowiedziała. Armen zaś nie przerywał ciszy.
- Dlaczego oczekujesz ode mnie, że zakończę wojnę? - zapytała bez ogródek.

- Bo jesteś jedyną osobą, która może to zrobić. - odparł Armen spokojnie.

- Dlaczego miałabym to zrobić?

- Przecież to twój kraj, twój lud.

- Kraj, który zadał mi ból i lud, który odtrącił mnie i moją matkę. I ja mam ich ratować?

- Jesteś teraz Królową. Powinnaś ...

- Od lat marzyłam o tym! - przerwała mu, wstając z miejsca.

Zaczęła chodzić powoli i cicho po gabinecie.
- Marzyłam o powrocie, o władzy, o potędze. To ostatnie osiągnęłam dawno temu. Teraz mam resztę.

- I co chcesz z tym zrobić? Zniszczyć? Przez wszystkie te lata marzyłaś o zemście. Myślałem, że udało mi się ...

- To silne uczucie. Jedyne jakie znam. Dzięki mojemu krajowi, mojemu ludowi. Nie widzę więc powodu, aby teraz ...

- I co? Zabijesz wszystkich tych, którzy przyczynili się do twojego bólu? A może też tych, którzy nie wstawili się za tobą?

Spojrzała na niego.
- Nie, to byłoby zbyt łatwe. Będę patrzyła jak wyniszczają się nawzajem, jak rujnują się, jak cierpią i nienawidzą. Chcę, żeby czuli to co ja.

- Ale dlaczego? Twoja matka nie chciałaby tego.

- Skąd ty to możesz wiedzieć?! - niemal krzyknęła.

Zamilkła na chwilę.
Podeszła do okna. Stała przy nim, wspierając się o ścianę.
Armen widział tylko zarys jej sylwetki, ale był pewien, że jej oczy lśnią nienawiścią.
- Widywałeś moją matkę rzadko, potajemnie i na krótko. Ale to ja widziałam jak płacze, jak snuje się zimnymi pustymi korytarzami. Nie mów mi więc, że znałeś ją. Nikt jej nie znał lepiej ode mnie.

Zapadła cisza.
- Czy powiedziała ci, że nienawidzi twojego ojca, tego kraju i ludzi? - zapytał cicho.

Sharina nie odpowiedziała.
Stała nieruchomo, wpatrując się w ponury pejzaż za oknem.
- To mój kraj. Zrobię z nim co będę chciała. - powiedziała cicho lecz wyraźnie.

- Więc i mnie będziesz musiała ukarać. - usłyszała głos starca.

Spojrzała na niego.
- Byłeś mi przyjacielem przez całe życie. Nie mogłabym ...

- Nie chcę żyć w spokoju i dostatku wśród bólu, rozpaczy i nędzy tego ludu! - powiedział ostro. - Wielu z nich nie jest gorszych ode mnie.

Nie rozumiała go. Przez całe życie nienawiść była jedynym towarzyszącym jej uczuciem. Nie potrafiła więc pojąć, co kieruje Armenem.
- Jeśli chcesz zrobić to o czym myślisz, odejdź z mego domu.

Sharina wyprostowała się.
- Skoro tak ... - zaczęła. - Odeślę ci młodego Bakura.

- Wolałbym, żeby został przy tobie. - odparł sucho. - Jest młody, ale może z powodzeniem zająć moje miejsce.

- Skąd wiesz, że pozwolę mu na to?

- Zrobisz co zechcesz. W końcu to twój kraj i twój lud.

- Właśnie. - powiedziała cicho, kierując się w stronę drzwi.

- Gdybyś zmienił zdanie, będę czekała w stolicy. - dodała.

- Takie podróże są już nie dla mnie. Jestem zbyt stary i chory. Na szczęście mój czas dobiega końca.

- ???

- Może jeśli będę miał szczęście nie zobaczę tego co chcesz zrobić. - wyjaśnił Armen.


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3 4 5