Drakemor

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna

Słońce powoli budziło świat. Promienie leniwie gładziły mury starego zamku. Korytarze niespiesznie zapełniały się ludźmi. Życie budziło się, aby rozpocząć kolejny dzień. W ogromnej Bibliotece robiło się coraz jaśniej. Przez wysoko umieszczone okna wpadały ciepłe promienie słoneczne.
Sharina siedziała przy starym zdobionym stole, na którym oparła stopy.
Od paru godzin rozmyślała nad tym co powiedział jej Armen. Próbowała też przypomnieć sobie swoją matkę. Taką smutną i zamyśloną ...
To prawda. Nigdy nie słyszała, żeby skarżyła się na swój los. Nigdy nie uczyła swojej córki nienawiści. Wręcz przeciwnie.
Ale pamiętała też jej łzy. Płakała wtedy, kiedy była sama. Tak przynajmniej sądziła. Może gdyby wiedziała, że jej córka widzi ją ...
Promienie słońca dotknęły delikatnie jej twarzy. To jakby wyrwało ją z zadumy. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że właśnie rozpoczął się nowy dzień.
Westchnęła cicho i wstała. Powoli podeszła do ogromnych drzwi. Otworzyła je bez trudu, choć wyglądały na bardzo ciężkie.
W tej części zamku życie budziło się znacznie wolniej. Niemniej usłyszała w oddali kroki kilku osób. Byli to pracownicy biblioteki. Wkrótce zobaczyła ich. Trzech starców i dwóch młodych pomocników.
Kiedy dochodziła do nich przystanęli i ukłonili się nisko. Ona również ukłoniła im się lekko. W oczach jednego z młodych mężczyzn zobaczyła strach.
Strach przed nowym, nieznanym, potężnym i groźnym.
Przed przyszłością ...
Raporty członków Rady były odzwierciedleniem wojny, która opanowała prawie połowę kraju. Ale słowa zawarte w nich były tylko znakami graficznymi. Czytając je była zamyślona. Jej myśli krążyły daleko.
Przerwała w końcu czytanie i odsunęła od siebie raport.
Z zamyślenia wyrwało ją znajome uczucie. Ktoś stał za drzwiami wahając się czy wejść. Nie był to Karim, ani inna znana jej osoba. Po chwili jednak odgadła kto to był. To musiał być Bakur. On jeden nie zdawał sobie sprawy z tego, że w tym zamku obowiązują pewne reguły. Wielu takich jak on przypłacili to zdrowiem, a czasem nawet życiem.
Armen dał mu trudne zadanie. Wiedział to od momentu, kiedy zobaczył w jej oczach błysk. Nie mógł pojąć jak tak piękna kobieta może być tak bezwzględna. Wiele słyszał o jej metodzie rządzenia małym królestwem jakim był zamek Drakemor.
Na początku wydawało mu się, że to wymysł przestraszonych ludzi, którzy od zawsze łączyli zamek Drakemor ze złym omenem. Później jednak przekonał się, że wiele z opowieści prostego ludu jest prawdziwych. Armen ubolewał nad tym. Próbował wychowywać Sharinę po śmierci jej matki, ale jego trudy były daremne. Co prawda księżniczka liczyła się z jego opinią i ograniczała swoje poczynania, jednak nigdy nie objął nad nią pełnej kontroli. Sharina pochodziła podobno ze starożytnego rodu Covell'ów. Ludzie opowiadali o nich legendy. Krążące opowieści wzbudzały jeszcze większy strach. Nigdy jednak nie potwierdzono tego pochodzenia.
A jednak było w tej kobiecie coś, co powinno go ostrzec przed nią. Chyba jednak to samo fascynowało go. I oto teraz on, zwykły człowiek, miał przebłagać ją, aby ratowała swój kraj.
Jak tego dokonać? Tyres myślał o tym całą noc. I tak naprawdę nie miał żadnej koncepcji.
Z zamyślenia wyrwał go cichy syk. To drzwi otwierały się powoli. Czekał przez chwilę myśląc, że ktoś wyjdzie z sali.
Ale tak się nie stało. Usłyszał tylko słowa:
- Wejdziesz, czy masz zamiar spędzić tam resztę dnia?

To mógł być głos tylko jednej osoby.
Wszedł do sali, a drzwi zamknęły się za nim powoli.
Królowa siedziała przy okrągłym stole, na którym leżały niedbale rozłożone papiery. Zaskoczyło go jednak otoczenie, w którym się znalazł. Sala była jasno oświetlona promieniami słonecznymi, które wpadały do niej zarówno przez duże okna na dwóch ścianach, jak i przez szklany dach.
Do tej pory widywał ją wyłącznie w bardzo zacienionych pomieszczeniach.
Sama Sharina również wyglądała inaczej. Ubrana w jasną kremową długą suknię, zdawała się być inną osobą. Jej twarz była piękna, lecz dojrzał na niej cienie zmęczenia. Oczy, choć nadal groźne, pozbawione były złowieszczego błysku. Jego miejsce zajęła zaduma, a może nawet smutek.
Tyres patrzył na nią zauroczony jakby zapomniał po co tu przyszedł.
W końcu to ona odezwała się pierwsza:
- Nie wiem kim jesteś, ani dlaczego Armenowi zależy na tym, abyś tu został, ale wiedz, że w tym zamku obowiązują pewne reguły. To że dostałeś się tu niepostrzeżenie było przypadkiem, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, lecz ewidentnym błędem straży pałacowej.

Mimo wszystko ton jej głosu nie zmienił się.
- Wybacz, Wasza Wysokość. Wiem, że powinienem ...

- Pierwszy i ostatni raz pozwolę na to. - przerwała mu. - A teraz mów, po co tu przyszedłeś?

Sharina wzięła do ręki jakiś papier i zaczęła go przeglądać.
- Prawdę mówiąc nie bardzo wiem od czego zacząć. - powiedział.

- Może w takim razie ja zacznę. - powiedziała, przerywając czytanie. - Po co tu jesteś?

- Armen sądził, że będę pomocny.

- W czym?

- Jestem dobrym strategiem i niezłym mediatorem.

- Mediatorem? - zdziwiła się. - Kto ci powiedział, że potrzebuję mediatora?

- Mimo najlepszych chęci, wojny nie da się zakończyć tak po prostu. - wyjaśnił Tyres.

Odłożyła papier i przymknęła oczy. Armen był upartym starcem. Ryzykował przy tym życie tego człowieka.
- Czy ty też uważasz, że powinnam zakończyć wojnę? - zapytała w końcu.

Bakur wyczuł jednak w jej głosie coś, co kazało mu mieć się na baczności.
- Mam taką nadzieję. - powiedział w końcu.

- Dlaczego? Można przecież wygrać wojnę.

- Ale jakim kosztem?

- Jesteś strategiem. Możesz mi w tym pomóc.

- Wolałbym być mediatorem.

- Odmówiłbyś? - zapytała.

Tyres przełknął ślinę.
Bawiła się jego strachem. Ale musiał brnąć dalej.
- Gdyby Wasza Wysokość widziała to co ja, zmieniłaby zdanie o wojnie.

- Wojnę przerywa ten, kto czuje się słaby.

- Albo ten, kto jest mądry i miłosierny, kto myśli o swoich poddanych.

Sharina uderzyła pięścią w stół.
Armen dobrze wychował go. Na swoje podobieństwo.
Bakur zamilkł, ale chwilę potem znowu się odezwał:
- Wojna to śmierć, a z niej nikt się nie cieszy.

Spojrzała na niego, wstając z miejsca. W oczach znowu zobaczył błysk. Patrzyła na niego, przeszywając go swoim spojrzeniem.
- Jak śmiesz dawać mi rady?!

- Wybacz, Wasza Wysokość. Sądziłem, że po to tu jestem.

- W każdej chwili mogę odesłać cię. Poza tym nie upoważniłam cię do niczego. Uważaj więc na swoje słowa, bo to one, a nie wojna mogą być przyczyną twoich kłopotów.

- Jestem na to przygotowany. - odparł Tyres, prostując się.

Był odważny. Może to tylko jego głupota, a może ...
Może Armen nauczył go oddania.
Odwróciła się od niego. Myśli kłębiły jej się w głowie. Nie licząc Armena nigdy nie spotkała kogoś tak upartego.
- Odejdź. - powiedziała.

Ale mimo, że nie patrzyła na niego, wyczuła, że nie drgnął nawet.
Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie słyszałeś? Powiedziałam ...

- Słyszałem Wasza Wysokość.

- Więc?

- Czy mogę mieć tylko jedną prośbę?

- ???

- Wyślij do twoich miast i wsi posłańców. Oni powiedzą ci więcej o wojnie niż te raporty. - Tyres wskazał na leżące na stole papiery. - Tylko o to proszę. - dodał, po czym ukłonił się i odszedł.

Kolejne tygodnie pełne były zmian. Wieść o nowej Królowej obiegła wszystkie zakątki. Jednych zdziwiła, innych zmartwiła. Byli też tacy, którym dała nadzieję.
Sharina dopiero teraz zdała sobie sprawę co wzięła na swoje barki. Prowadzenie wojny przez wyniszczony kraj było niemal niemożliwe. Generałowie wciąż jednak wysyłali swoje oddziały na śmierć.
Miasta i wsie były biedne i prawie całkowicie uśpione lub wymarłe.
Tyres Bakur zwracał na to uwagę za każdym razem kiedy tylko widział się z Królową. Ta na początku dawała mu do zrozumienia, że nie chce o tym słyszeć. Parę razy bliska była ukarania go za jego natarczywość. Coś jednak powstrzymywało ją. Dopiero po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że to chyba przez jego oddanie sprawie. Dawno już nie spotkała człowieka takiego jak Bakur. Mimo to ignorowała jego prośby. To, że podziwiała jego upór nie mogło wpłynąć na nią i jej plany.
Któregoś dnia podczas posiedzenia Rady, do sali obrad wszedł Karim. Wszyscy spojrzeli w jego stronę, nie przerywając jednak dyskusji.
Karim podszedł do Shariny i nachylił się nad nią, szepcząc jej coś do ucha. W ręku trzymał małą kartkę papieru. Sharina spojrzała przelotnie na Bakura i skinęła lekko głową.
Tyres patrzył to na nią to na podchodzącego do niego Karima. Kiedy ten ostatni wręczył mu kartkę i oddalił się, w jego oczach zobaczyła niepokój. Natychmiast przeczytał informację. Musiała być krótka, bo chwilę potem złożył kartkę ponownie.
To nie była dobra nowina.
Karim nie powiedział jej o co chodzi, ale patrząc na Tyresa była pewna, że to coś poważnego.
Posiedzenie zbliżało się do końca. Wkrótce wszyscy wyszli z sali i Sharina została sama. Miała nadzieję, że Bakur powie jej co się stało, ale on wyszedł razem z innymi. Chciała jednak wiedzieć co go tak poruszyło.
Znalazła go na najwyższym tarasie widokowym. Nad nim było szare zachmurzone niebo, a przed nim równie szara równina. Stał wpatrzony jakiś punkt przed siebie. Patrząc na niego, zdała sobie sprawę, że widzi cierpiącego człowieka. Domyślała się co było tego powodem i sama odczuła żal. Podeszła do niego i stanęła obok. Przez chwilę stali tak w ciszy, lecz w końcu Sharina odezwała się pierwsza:
- Twoje oblicze jest tak pochmurne jak to niebo.

Tyres nie zareagował. Otarł ukradkiem samotną łzę i dopiero wtedy powiedział:
- Przepraszam, że wyszedłem tak szybko. Musiałem pomyśleć chwilę w samotności.

- Rozumiem. Każdy tego czasami potrzebuje.

- Armen nie żyje. - powiedział cicho Bakur.

Właściwie tego się spodziewała, a mimo wszystko nagły skurcz chwycił ją za gardło. Chciała być jednak silna. Nikt nie powinien widzieć jej słabości, ani znać uczucia.
Kiedy uścisk zelżał, powiedziała:
- Przykro mi.

- Muszę wracać do domu. Czekają na mnie z pogrzebem.

- Rozumiem, jedź.

Bakur spojrzał na nią. Jak mogła być tak spokojna? Przecież Armen musiał i dla niej wiele znaczyć.
Wiatr przybrał na sile. Rozwiewał ich włosy, przynosząc coraz więcej chmur. Trawy porastające równinę falowały rytmicznie. Najpierw bardzo powoli, potem coraz szybciej.
- Czy Wasza Wysokość ma zamiar ... - zaczął Tyres.

- Raczej nie. - odparła. - Nasze stosunki pogorszyły się ostatnio. I to bardzo. Nie sądzę, żeby chciał abym tam była.

Nie mógł w to uwierzyć. Ale była Królową, nie mógł jej do niczego zmusić. Przyjął więc do wiadomości to co powiedziała.
- Pójdę przygotować się do podróży, jeśli Wasza Wysokość pozwoli.

- Oczywiście.

Ukłonił się jej lekko i odszedł.

Kiedy była już sama, zamknęła oczy. Lecz spod powiek przecisnęły się łzy. Mimo wszystko kochała go po swojemu i jego śmierć była dla niej bolesną stratą.
Niebo nad zamkiem było już ciemno granatowe od deszczowych chmur. Deszcz zaczął padać w momencie, kiedy pierwsza z łez spadła z jej policzka. A potem padał jednostajnie, uderzając dużymi ciężkimi kroplami wszystko co napotykał na swojej drodze. Padał nawet wtedy, gdy Sharina leżała już w łóżku i wspominała czasy spędzone z Armenem.
Nikt nigdzie nie mógł jej znaleźć. Wszyscy jednak czuli jej obecność. Tylko Karim nie poddawał się zbiorowej panice. Wiedział, że wcześniej czy później Sharina pojawi się. I tak też się stało.
Bakur wyruszył tuż przed świtem.
Obserwowała go z okna. Był cichy, a jego oczy wyrażały smutek i pustkę. Nagle przypomniała sobie dzień, w którym zmarła jej matka. Była wtedy jeszcze dzieckiem, ale czuła się, jakby w jednej chwili zawalił się cały świat. Nie uroniła wtedy ani jednej łzy. Pustka ogarnęła ją całkowicie i szczelnie. Nie pamiętała co się działo potem. Aż do pogrzebu. Dopiero wtedy "obudziła się". Płakała przez kilka kolejnych dni, aż zrozumiała, że właśnie teraz musi być silna. Po to, aby wrócić ...
Od wielu lat nie spała tak źle. Koszmary senne męczyły ją całą noc. Powróciły strach, ból, cierpienie, rozpacz i samotność. Obudziła się nad ranem z krzykiem. Nie chciała dalej spać. W ogóle nie chciała spać. Nigdy więcej ... Czuła się źle, tak jak przed laty, gdy została sama.
Gdzieś tam daleko jest Tyres Bakur, dla którego Armen był ojcem. Bakur nie był dzieckiem, ale nie oznaczało to, że nie mógł czuć tego co ona. Wtedy nikt nie pocieszał jej. Prócz Armena. Ale jego już nie było.
Zanim wzeszło słońce, była gotowa do drogi. Stała na najwyższej wieży zamku. Niebo robiło się coraz jaśniejsze. Na wschodzie roztaczał się coraz szerszy krąg ciepła, spychając szarość świtu. Jej peleryna falowała lekko poruszana porannym wietrzykiem. Nagle postać dziewczyny rozsypała się na tysiące drobnych kuleczek, które przez chwilę podskakiwały na twardej ziemi. W chwilę potem zaczęły wirować, aż w końcu powstał z nich piękny ptak o szerokich skrzydłach, długim ogonie, ostrych szponach i mocnym dziobie. Ptak rozpostarł skrzydła, wydając z siebie krótki krzyk, po czym wzbił się w powietrze i poszybował przed siebie.
Nigdy przedtem nie widział takiego ogromnego ptaka. Gdyby opowiedział o nim innym, nikt by mu nie uwierzył. Zobaczył go w chwili, gdy ptak przygotowywał się do lądowania. Obserwował go z zapartym tchem, schowany w pobliskich krzakach. Łopot jego skrzydeł był głośniejszy niż innych ptaków. Ale przecież on sam był inny niż reszta tych, które widział.
Ptak wylądował miękko na niewielkiej polance, otoczonej drzewami i krzewami. Przez chwilę stał wyprostowany z rozpostartymi skrzydłami. Był taki piękny i majestatyczny. Gdyby tylko zechciał, uniósłby go w swoich szponach.
Nagle ptak ... rozsypał się.
Chłopiec otworzył szeroko oczy i usta, nie wierząc w to co widzi. W trawie było mnóstwo kuleczek, które zaczęły wirować. Wkrótce powstała z nich ludzka postać w długiej czarnej pelerynie i w kapturze na głowie.
To nie do wiary! Gdyby usłyszał to od kogoś pewnie nigdy nie uwierzyłby mu.
Postać zdjęła z głowy kaptur i ... spojrzała w jego stronę.
Chłopiec zamarł z przerażenia.
Odzyskała swoją postać. Z dala dochodziły przytłumione odgłosy miasta.
Dziwne. Była u siebie, ale jakoś inaczej się czuła.
Zdjęła z głowy kaptur, żeby lepiej przyjrzeć się okolicy. Nagle usłyszała cichy szmer. Jakby przyspieszony oddech ... Gdzieś z tych krzaków ...
Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła nieruchomą, skuloną postać.
Dziecko. To było dziecko.
Podeszła do niego bliżej. Wstało z ziemi tak jakby wiedząc, że nie ma sensu ukrywać się, ani uciekać.
To był chłopiec. Rozczochrany, brudny, odziany w łachmany chłopiec. Bał się jej. Prawidłowa reakcja. To co zobaczył ... Żaden człowiek nigdy tego nie widział.
Dziwnie się czuła wiedząc, że ten mały chłopiec ...
Patrzyła na niego, nie wiedząc co zrobić. A on czekał na jej reakcję, stojąc przed nią i bardzo się bojąc.
W końcu uśmiechnęła się, wyjmując z kieszeni parę złotych monet. Podeszła bliżej, pochyliła się nieco i wyciągnęła rękę w stronę chłopca. Ten nie zareagował, więc włożyła mu monety w dłoń. Dopiero teraz chłopiec "obudził się".
- Dziękuję. - powiedział cicho.

Nie odpowiedziała, ale wciąż uśmiechała się.
Chłopiec odwrócił się i szybko uciekł.
I tak nikt mu nie uwierzy.
Przez tyle lat spędzonych w zamku Drakemor nigdy nie była w położonym za jego murami mieście. Teraz przechadzała się jego ulicami.
Nie tego się spodziewała. Zresztą ... nie była pewna czego się spodziewać. Szła wolno, rozglądając się dookoła. Bieda i choroby. To widziała. Czuła jednak jeszcze coś: ból. W oczach ludzi widziała strach, zwątpienie i ten przeraźliwy ból. Tak boleć mogły tylko ich dusze. Między domami biegały gromady dzieci. Ani razu nie słyszała jednak ich śmiechu. Były podobne do chłopca, którego spotkała w lesie. Przestraszone i smutne.
Wyróżniała się wśród mieszkańców miasta, toteż niemal wszyscy patrzeli na nią. Matki przyciągały do siebie swoje dzieci, kiedy przechodziła obok. Tak jakby obawiały się, że obcy przybysz mógłby je skrzywdzić. Mógłby, ale po co?
W pewnym momencie poczuła na sobie czyjś wzrok. Stanęła i odwróciła się. Tłum za nią pierzchnął na boki. Tylko jedno dziecko wciąż stało w miejscu. Ten sam chłopiec, którego już spotkała. Patrzyła na niego, ciekawa co zrobi. Ale chłopiec uśmiechnął się i podszedł do niej. W wyciągniętej ręce trzymał małe zielone jabłko. Tym razem to ona nie zareagowała. Tak jak ona wcisnęła mu w dłoń monety, tak teraz on wcisnął jej w dłoń, ubraną w czarną rękawiczkę, jabłko. Nie bał się jej. Widziała to dokładnie w jego oczach.
- Dziękuję. - powiedziała cicho.

Ale chłopiec odwrócił się i pobiegł przed siebie, zanim Sharina podziękowała. Jeszcze przez chwilę stała nieruchomo, trzymając w wyciągniętej dłoni zielony owoc.
Ludzie obserwowali tą scenę ze zdziwieniem, ale i z zaciekawieniem.
Dziewczyna zacisnęła zęby, chcąc tym samym powstrzymać nagły skurcz w gardle. Odwróciła się gwałtownie i szybkim krokiem ruszyła przed siebie.
Im szybciej opuści to miasto, tym lepiej.
Kiedy była już za miastem słońce chyliło się ku horyzontowi. Przed nią wznosiło się łagodne wzgórze. Zatrzymała się, spoglądając ostatni raz na miasto.
Jej postać rozsypała się na drobne kuleczki. Z wirujących drobinek po chwili powstał czarny jak noc drapieżny kot. Zaryczał cicho, pokazując swoje białe ostre kły, po czym odwrócił się i wbiegł na wzgórze.
Zatrzymał się dopiero przed niewielkim kurhanem.
Kot mruczał cicho, gdy nagle zmienił się w człowieka.
Stała przez chwilę nieruchomo. Wiatr rozwiewał jej włosy i szarpał peleryną. Podeszła w końcu do zarośniętego trawą i dzikimi kwiatami kurhanu. Krzak róży, który posadziła tu wiele lat temu wciąż był piękny i wydawał coraz to nowe kwiaty. Nie zdziczał tak jak działo się to zwykle, kiedy nikt nie pielęgnuje go.
- Witaj, mamo. - powiedziała cicho.

Słońce ostatnimi promieniami oświetlało wzgórze, a wraz z nim grób matki Shariny. Szarość wieczornego nieba szybko zastąpiły chmury gnane przez wiatr znad morza. Czasem pomiędzy nimi można było zobaczyć gwiazdy. Sharina dawno nie była tu. Ostatni raz ... Nie była pewna kiedy to było. Nie opuszczała przecież zamku, choć mogła to robić niepostrzeżenie.
Tak bardzo chciała cofnąć czas, żeby móc porozmawiać ze swoją matką. Brakowało jej wszystkiego co się z nią wiązało. Chciała ją zapytać o tak wiele rzeczy. W głębi duszy wiedziała, że mimo swej siły nie nadaje się na Królową. Nienawiść rosła w niej przez lata, ale to co zobaczyła dzisiaj ...
Przypomniała sobie swoją rozmowę z Armenem. Chciała, żeby jej lud cierpiał, żeby czuł to co ona. I rzeczywiście cierpieli. Widziała to. A przecież jej ból prowadził ją ku nienawiści. Jeśli i oni zaczną nienawidzić tak jak ona ... Śmierć nigdy nie odejdzie.
Jak mogła tego chcieć? Jak mogła chcieć zabić tego chłopca? Przecież to jeszcze dziecko. W kieszeni ciągle miała zielone jabłko. Wyjęła je i patrzyła na nie, obracając je w palcach.
Uśmiechnęła się.

Będzie ją to kosztowało dużo wysiłku, ale udowodni sobie i innym, że można pokonać nienawiść, że można ją zwalczyć małym zielonym jabłkiem.
Na pozór nic się nie zmieniło. Ale czuła smutek wielu ludzi.
Wszyscy szanowali i kochali Armena.
Nie mogło być inaczej. Był wspaniałym przyjacielem.
Szkoda, że dopiero teraz doceniła to.
Odnalazła Tyresa Bakura. Był w gabinecie Armena. Tyres siedział w rogu słabo oświetlonego pokoju, wpatrując się w biurko i fotel należące do Armena. Ciągle miał nadzieję, że starzec wejdzie zaraz przez uchylone drzwi i zasiądzie na swoim miejscu. Jego przybrany ojciec odszedł zbyt szybko. Teraz został sam. Nie był pewien, czy poradzi sobie. Był niedoświadczony i potrzebował tylu rad, miał tyle pytań ...
Nagle usłyszał cichy szum. Tak jakby na korytarzu ktoś rozsypał drobne kulki.
Po chwili drzwi gabinetu otworzyły się szerzej.
- Armen ... - wyszeptał.

Czyżby to rzeczywiście był tylko sen?
Ale do pokoju wszedł ktoś inny. Nie od razu rozpoznał przybysza.
Wstał i podszedł do niego kilka kroków.
I nagle rozpoznał ją.
- Wasza Wysokość. - powiedział cicho, ciągle nie wierząc własnym oczom.

- Wiem, miało mnie tu nie być. - powiedziała, zdejmując pelerynę i rękawiczki. - To nie było łatwe, wierz mi.

Nie wiedziała co powiedzieć, a on stał w miejscu w ogóle nie odzywając się.
- Jak się czujesz? - zapytała i zaraz dodała - Chyba wiem jak. Też przez to przechodziłam. Wiem, że to boli. Przez długi czas. Przy mnie nie było nikogo, pomyślałam więc, że powinnam ...

- Dziękuję, Wasza Wysokość. - odparł cicho.

- Daj spokój. Nie jestem tu jako Królowa, ale jako ... przyjaciel. Oboje straciliśmy bliskie osoby. Łączy nas ból.

Na chwilę zapadła cisza.
- Wiem, że był dla ciebie jak ojciec, więc nie wypieraj się.

- Nie wypieram się, tylko ...

- Wciąż masz nadzieję, że wróci? - zapytała, patrząc na niego.

Był zmęczony i rozbity, a w jego oczach odbijała się pustka jego serca.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Drzwi. - odparła. - Ja też przez długi czas zostawiałam otwarte drzwi. - wyjaśniła.

Podeszła do niego i dotknęła jego dłoni.
- Widzisz, znam to. Wiem jak się czujesz i nie chcę, żebyś przechodził przez to samotnie, tak jak ja kiedyś.

Ścisnął lekko jej dłoń. W oczach miał łzy. Ale nic nie powiedział. Gdyby tylko spróbował ... To też znała.

- Wiem. - szepnęła, dotykając drugą dłonią jego policzka i ścierając samotną łzę. - Wiem.

Zamek dopiero budził się ze snu. Sharina nie mogła jednak spać, mimo że ostatnia noc upłynęła jej na rozmowie z Tyresem. Byli bardzo do siebie podobni. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo. Został sam i obawiał się tego co mogła przynieść przyszłość. Nie był pewien czy poradzi sobie. Miał bowiem przed sobą ciężkie zadanie, teraz on był panem na zamku i musiał się o wszystko troszczyć.
Znała to, choć z perspektywy lat mogła stwierdzić jak szybko ten strach przeistoczył się w nienawiść.
Spacerując po zamkowych korytarzach, pustych jeszcze o tej porze, doszła do gabinetu Armena. Przez uchylone drzwi zobaczyła Tyresa. Stał przy biurku, dotykając opuszkami palców jego blatu. Sharina weszła do pokoju.
- Tylko nie mów mi, że siedziałeś tu całą noc. - powiedziała.

Bakur odwrócił się do niej.
- Nie mogłem zasnąć. Ciągle myślę o tym co się stało i co będzie.

Sharina podeszła do niego.
- Teraz to należy do ciebie. - powiedziała wskazując na biurko i fotel. - To twój gabinet.

- Nie mogę. - powiedział cicho. - Jeszcze nie.

- Przykro mi, ale wydaje mi się, że nie masz czasu, aby oswoić się z tą myślą. Musisz zacząć działać i to szybko.

Spojrzał na nią uważnie.
- Jesteś mi potrzebny w stolicy. Musisz więc jak najszybciej załatwić wszystkie swoje sprawy tutaj.

Tyres chciał o coś zapytać, ale w tym samym momencie do gabinetu wszedł jego osobisty sekretarz.
- Później. - powiedziała tylko.

Nie odważyła się dołączyć do konduktu, choć Bakur prosił ją o to.
- On nie chciałby tego. - powiedziała.

Ale nie to było prawdziwą przyczyną odmowy.
Dopiero niedawno uświadomiła sobie jaką pustkę miała w sercu przez te wszystkie lata. Śmierć Armena tylko ją powiększyła. Nie chciała, żeby jej poddani znali jej uczucia. Wolała zrezygnować z ostatniego pożegnania, niż ...
Ale nawet teraz trudno jej było powstrzymać łzy.
Orszak zmierzał w kierunku rodzinnego grobowca na wzgórzu stromo opadającym w kierunku morza. Obserwowała ich, stojąc na tarasie oplatającym najwyższą wieżę zamku. Lekki wiatr od morza owiewał ją przynosząc kojący chłód. Zamknęła oczy i podniosła głowę. Rozłożyła na boki ramiona, jakby chciała wezwać jakąś boską istotę. Miała ochotę krzyczeć, aby czymś wypełnić otaczającą ją ciszę, która przypominała jej o bólu. Zamiast tego jednak z pogodnego nieba zaczęły spadać drobne krople deszczu, przypominające łzy. Padały równomiernie wygrywając na liściach drzew smutną melodię. Po kilkudziesięciu minutach, kiedy orszak wrócił do zamku, twarz Shariny lśniła od drobnych kropel. I tak jak nagle rozbrzmiała deszczowa melodia, równie nagle umilkła.
To było jej pożegnanie.
Bakur w ciszy i z ciężkim, choć przecież wypełnionym pustką, sercem wszedł do gabinetu, który teraz należał do niego.
Powoli podszedł do biurka i usiadł w dużym fotelu, stojącym za ozdobnym stołem. Wciąż nie mógł przyzwyczaić się do tej myśli. Dotknął delikatnie uchwytu jednej z szuflad. Zareagował na to natychmiast, otwierając się miękko. W środku było wiele rzeczy, między innymi sporo dokumentów, notes i ... coś co znał tylko z widzenia. Duża, gruba księga o jasno żółtych kartkach Armen zapisywał w niej wiele rzeczy. Nieraz widział to. Jednak nie wolno mu było nigdy zaglądać do niej. Teraz, tak jak wszystko, należała do niego. Wyjął ją delikatnie z szuflady i położył na biurku przed sobą. Była prawie cała zapisana, choć widział jeszcze wiele nie zapisanych kartek, których brzegi były jaśniejsze od pozostałych. Okładka księgi była ze sztywnej czarnej skóry z metalowymi obiciami na rogach. Na wierzchu był wytłoczony mały herb. Teraz to był również jego herb.
Otworzył księgę na jednej z ostatnich zapisanych kartek.
Nagle zobaczył coś, co spowodowało nagły dopływ łez.
Na górze strony drżącą ze starości ręką, Armen napisał: "Mój drogi synu".
To był pożegnalny list Armena.
Odkąd Królowa wróciła, Karim przyglądał jej się ze zdziwieniem. Była inna, zmieniona, nie ta sama. W czasie jej podróży musiało się coś stać. Ale nie odważył się zapytać co. Był tylko sługą, a ona nie musiała go o wszystkim informować. Przeszedł więc nad tym do porządku dziennego. Sharina tymczasem studiowała dokładnie wszystkie plany wojenne, które opracowała Rada, jeszcze raz przeglądała sprawozdania członków Rady o stanie kraju i postępach na frontach. Sama zaczęła notować swoje uwagi. Czekała jednak na Bakura. Chciała, żeby to właśnie on pierwszy je przejrzał.
Ale Bakur wciąż nie wracał do stolicy.
Zaczęła się trochę martwić, ale to uczucie szybko przeszło w irytację. Przecież powiedziała mu wyraźnie, że jest jej potrzebny! Dlaczego ją ignorował?
Jej nastroje nie były niczym dziwnym dla dworzan. Tym bardziej, że dawała upust swojej złości w dobrze przez wszystkich znane sposoby. Była taka jak dawniej i to ją przeraziło.
Czyżby odczuwanie nienawiści było jej pisane do końca życia? Chciała odmiany, potrzebowała jej. W takich chwilach miała nadzieję, że Tyres Bakur wróci szybko. To on zagłuszał w niej nienawiść. Nie wiedziała jak i dlaczego, ale był jedyną osobą, która mogła pomóc jej przejść przez te wszystkie zmiany.
Minęło parę tygodni, zanim Bakur wrócił na dwór. Była na niego zła, że kazał jej czekać tak długo. Mogła co prawda sama sprawdzić co go zatrzymywało, ale ... to mogłoby zostać opatrznie odczytane.
Kiedy więc pojawił się w zamku, nie chciała go przyjąć od razu. Musiała dać mu nauczkę.
W końcu jednak uspokoiła się trochę i przyjęła go w swoim gabinecie.
- Witaj. - powitała go chłodnie.

Bakur od razu wyczuł jej nastrój. Domyślał się też jego powodu.
- Wybacz Wasza Wysokość, że przybywam tak późno. - zaczął, kłaniając się jej. - Armen pozostawił kilka nie załatwionych spraw, które przed wyjazdem musiałem dokończyć w jego imieniu.

- Zawsze sądziłam, że Armen jest bardzo zorganizowanym człowiekiem.

- To prawda, ale pod koniec swojego życia rozpoczął kilka przedsięwzięć, które musiałem przejąć. Poza tym ludzie z pobliskich miast i wsi byli bardzo zaniepokojeni zaistniałą sytuacją. Musiałem ich zapewnić, że nie planuję żadnych radykalnych zmian.

Mówił prawdę, była tego pewna. Nie odezwała się jednak. Teraz była zła na siebie, bo w głębi duszy wiedziała, że to nie ignorancja jej osoby zatrzymała go, tylko o wiele ważniejsze sprawy. Zachowała się jak ...
Nie dokończyła jednak myśli, bo Bakur odezwał się znowu:
- Osoba Waszej Wysokości wzbudziła nie małą sensację.

- ???

- Wasza Wysokość pojawiła się nagle i to bez osób towarzyszących. Poza tym ludzie zaczęli wiązać cię Królowo z opowieściami, które dotarły do nich z Drakemor.

Patrzyła na niego zdziwiona.
- Opowieści?

- Jedno z dzieci widziało ogromnego ptaka, który zamienił się w ludzką postać. Mówi to coś Waszej Wysokości?

Nie odpowiedziała.
- Czy to ma coś wspólnego z pochodzeniem Waszej Wysokości?

- Co wiesz na ten temat?

- Właściwie niewiele, tylko to co Armen zapisał w swojej księdze.

- A więc odziedziczyłeś też księgę. - powiedziała cicho. - Mam tylko nadzieję, że Armen nie przedstawił mnie zbyt ... surowo.

- Wręcz przeciwnie, Wasza Wysokość była dla niego jak córka, tylko może nie potrafił tego okazać. Jeśli Wasza Wysokość chce, może przejrzeć księgę ...

- Nie! - zaprotestowała. - Tradycją było to, że wgląd do niej miał tylko jej właściciel. Nie chcę jej widzieć, ani nie chcę wiedzieć co o mnie pisał Armen.

- Rozumiem. Ale wracając do pochodzenia ... Wiem tylko tyle, że Wasza Wysokość pochodzi ze starożytnego rodu Covell'ów. Do tej pory sądziłem, że to tylko legenda.

- Wielu tak sądzi. Im mniej ludzie wiedzą, tym większa jest siła tego rodu. Ludzie boją się rzeczy nieznanych, a strach pomaga w utrzymaniu ładu.

- Strach rodzi też nienawiść. - dodał Bakur.

Spojrzała na niego uważnie. W jej oczach zobaczył błysk, który tak bardzo niepokoił go na początku. Teraz też ciarki przeszły mu po plecach. Jednak chwilę potem Sharina uśmiechnęła się nieznacznie.
- Masz rację. Sądziłam, że to właściwa droga do osiągnięcia celu, ale ... Mimo, że go osiągnęłam czegoś mi brak. Jeszcze tydzień temu nie miałam pojęcia, że w ogóle coś mnie omija. Teraz już wiem. Dlatego jesteś mi potrzebny.

Teraz Bakur spojrzał na nią nieco zdziwiony.
- Powiedziałeś mi, że jesteś niezłym mediatorem.

- Tak, to prawda.

- Potrzebuję cię jako mediatora Chcę, żebyś skontaktował się z władcami państw, z którymi jesteśmy w stanie wojny.

Może gdzieś w głębi duszy spodziewał się tego, ale mimo wszystko zaskoczyła go.
- Najlepiej byłoby wymazać tą wojnę z ludzkiej pamięci. Ale ponieważ jest to niemożliwe, trzeba ją po prostu zakończyć, powracając do granic sprzed wojny. Przedstaw im moją propozycję i poproś o jak najszybszą odpowiedź.

Przez chwilę Tyres nie odzywał się. Spojrzała na niego i zapytała:
- Wszystko w porządku? Słyszałeś co powiedziałam?

- Tak, Wasza Wysokość. Słyszałem, tylko ...

- Przyznaję, nie takie były moje plany. Ale plany mają to do siebie, że czasami ulegają zmianie. Moje uległy. Zrób więc to o co cię prosiłam, póki znowu nie zmienię zdania.

- Tak jest. A co na to Rada?

- Radę zostaw mnie. - odparła Królowa.

Nie była przyzwyczajona do dyskusji. Nie przewidziała też, że dyskusja w ogóle będzie miała miejsce. Członkowie Rady usiłowali przekrzyczeć się wzajemnie, chcąc przekonać ją, że nie ma racji. W końcu jednak miała dosyć tego zgiełku. Wstała z miejsca uderzając w stół swoim notatnikiem. Nagle zaległa cisza i wszyscy zebrani spojrzeli na nią. Miała ochotę co najmniej wrzasnąć na nich. Wiele wysiłku kosztowało ją powstrzymanie się od tego. Zaczęła przechadzać się wokół stołu, usiłując uspokoić się trochę. Wszyscy wodzili za nią wzrokiem, czekając na jej "wybuch".
- Zawsze sądziłam, że zadaniem Rady jest dbanie o dobro tego kraju. - powiedziała w końcu, nie przerywając swojego swoistego "spaceru". - Odnoszę jednak wrażenie, że panowie wolicie prowadzić tą bezsensowną wojnę.

- Jak to bezsensowną, Wasza Wysokość? - odezwał się jeden z członków Rady. - Ojciec Waszej Wysokości ...

- ... zaczął ją mając nadzieję, że stanie się tyranem na całej planecie, a może i w całym wszechświecie. - dokończyła nieco podniesionym tonem.

W oczach wszystkich zobaczyła strach. I niech ktoś jej powie jeszcze raz, że strach nie jest dobrą metodą ... Odwróciła się od nich. Zamknęła oczy i zacisnęła pięści. Oczami wyobraźni zobaczyła jak nad zamkiem zbierają się ciężkie czarne chmury. Zebrani nie mogli tego widzieć, ale najwyraźniej odczuwali coś, bowiem zaczęli spoglądać na siebie i szeptać. Wiatr wzmagał się, wydając przeróżne odgłosy.
Wystarczyłoby tylko ...
Nie! Nie tak miało się to odbyć!
Zrobiła ruch ręką, jakby odganiała coś od siebie. Chmury po chwili zniknęły, a wiatr ucichł nieco. Niepokój zniknął, choć zostawił w sercach zebranych swój cień, jakby na znak, że może wrócić w każdej chwili.
- Prawo tego kraju wymaga ode mnie, aby na dokumencie widniały wasze wszystkie podpisy. Chciałam postępować zgodnie z prawem, które wy ustanowiliście. Ale są dwa rozwiązania: zmienić prawo, albo zmienić Radę. - powiedziała, odwracając się do nich i patrząc na nich śmiało. - Tak czy inaczej, zakończę tą wojnę. Z waszą lub bez waszej pomocy.

Jeden z generałów chciał powiedzieć coś, wstając przy tym gwałtownie ze swojego miejsca.
Powstrzymała go ruchem ręki.
- Proszę nie mówić czegoś, czego mógłby pan potem żałować, generale. - powiedziała.

W oczach tego człowieka lśniła nienawiść. Równie wielka jak ta, którą sama chowała w sercu przez prawie dwadzieścia lat. Gdyby ten człowiek posiadał moc Covell'ów ... Ale jej nie posiadał. Był tylko człowiekiem. Mimo wszystko jednak ...
Patrzyła mu prosto w oczy, zwracając się do pozostałych:
- Przemyślcie to o czym mówiłam. Karim zawiadomi was o terminie następnego posiedzenia Rady.

Generał ruszył do wyjścia jako ostatni. Obserwowała go do ostatniej chwili.
Tak, on będzie największą przeszkodą dla jej planu.
Kiedy drzwi zamknęły się, cicho westchnęła.
O ileż prościej byłoby ...
Słaby lecz niespodziewany ból lewej dłoni oderwał ją na chwilę od rozmyślań. Spojrzała na swoją dłoń. Wciąż była zaciśnięta. Nie zdawała sobie wcześniej sprawy ile siły w to włożyła. Ale zesztywniałe palce przypomniały jej o tym. Powoli rozprostowała dłoń.
Wolałaby, żeby Bakur już wrócił.

Generał Enrico Morena, bo tak nazywał się główny oponent Królowej w Radzie, był potężnym człowiekiem. Niezmiernie bogatym, a dzięki temu wpływowym. Czerpał osobiste korzyści z wojny, dlatego był przeciwny jej zakończeniu.
Mogła go porównać jedynie z pasożytem, który gotów był zniszczyć organizm, który go żywił, byleby tylko osiągnąć swój cel. Może zresztą nie był aż tak głupi. Nie obchodziły ją jednak motywy tylko konsekwencje. A te mogły mieć katastrofalne skutki. Mogły, jeśli czegoś z tym nie zrobi. Morena nie był typem człowieka, z którym można pertraktować. Nawet gdyby Bakur był tutaj, nie wysłałaby go do niego. Sama musi się tym zająć. Jeśli trzeba będzie, użyje starych metod, aby osiągnąć nowy cel. Nawet jeśli nie wszyscy będą to aprobowali.

Kiedy opuścili w końcu salę obrad, próbował jeszcze rozmawiać z pozostałymi członkami Rady.
- Ona oszalała! - mówił podniesionym głosem.

- Może nie. - odezwał się ktoś nieśmiało.

- I ty też?! - nie wierzył generał. - Chyba wszyscy postradaliście zmysły! Czy wiecie co się stanie jeśli ona wprowadzi swój plan w życie? Stracimy wszyscy nasze wpływy! Nie mówiąc już o tym, że inne państwa mogą uznać to za oznakę słabości. Nie wiemy tak naprawdę jaki jest stan naszych przeciwników. Co jeśli tym razem oni zaatakują?

- Doniesienia z frontów mówią jasno, że ...

- Mam gdzieś doniesienia z frontów! Musimy walczyć! Czy wy nie macie honoru?

Usiłował jeszcze przez parę minut przekonać ich, że mylą się. Ale powoli wszyscy opuszczali go.
Został w końcu sam na sam z najstarszym członkiem Rady.
- A co pan myśli o planie Królowej, admirale? - zapytał Morena wprost.

- Jestem już stary. Widziałem wiele zła, przemocy i wojen. I przyznam się, że chciałbym chociaż dokończyć swoje życie w pokoju. Jestem zmęczony wojną, a pan nie?

Admirał jednak nie czekał na odpowiedź. Poszedł powoli w stronę swoich kwater, nie oglądając się ani razu za siebie.
- Nie, nie jestem zmęczony! - warknął niewyraźnie Morena.

Miała nadzieję, że generał od razu wróci do swojej kwatery. Pomyliła się jednak. Minęła prawie godzina, zanim ciężkie drzwi otworzyły się i stanął w nich Morena. Pokój zalała delikatna smuga światła. W tej samej chwili usłyszał czyjś głos:
- Widzę, że i pan również nie może spać.

Odwrócił się gwałtownie, szukając wzrokiem właściciela tego głosu. Sharina stała w zacienionej niszy okiennej, oparta o ścianę.
- Wasza Wysokość ... - Morena był zaskoczony i zupełnie zbity z tropu.

- Proszę wybaczyć wtargnięcie, ale nie lubię czekać na korytarzach, tym bardziej, że przepadł pan, generale.

- Byłem ... - zaczął niezgrabnie generał. - To znaczy ... musiałem przejść się, Tak, chciałem przejść się poza murami zamku.

Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, że Morena ukrywa coś.
Był człowiekiem pokroju Morga, na wskroś kłamliwym i zepsutym.
- Rozumiem. Zapewne musiał pan przemyśleć to co mówiłam na posiedzenia Rady.

- Tak, właśnie. - przytaknął generał, odzyskując powoli swoją dawną pewność siebie i kamienne oblicze.

Wciąż jednak nie mógł spojrzeć na nią. Unikał jej wzroku, jakby bał się, że coś wyczyta w jego oczach.
Sharina ruszyła w jego stronę wolnym krokiem.
- I do jakich wniosków doszedł pan, generale? - zapytała.

- W dalszym ciągu uważam, że nie powinniśmy ... proponować im pokoju. - generał przez chwilę szukał odpowiednich słów.

"Proponować im pokoju". Sharina nieznacznie uśmiechnęła się. Nie mówił już otwarcie o zakończeniu wojny tylko o proponowaniu pokoju.

- Może gdyby to oni poprosili nas o ... - zaczął ponownie Morena.

- Kogo pan chce oszukać? Siebie czy mnie? - zapytała w końcu Królowa.

Jej głos, choć nie był jeszcze podniesiony, wcale nie brzmiał tak miło, jak chwilę przedtem.
- Nie rozumiem, Wasza Wysokość ...

- Kilkadziesiąt minut temu mówił pan otwarcie o moim planie. Nie zgadzał się pan z nim w całej rozciągłości. A teraz nagle zmienia pan front? To do pana niepodobne.

- Słucham?

Morena znowu zaczął tracić pewność siebie. Jeszcze tego nie okazywał, ale ... Miał niejasne wrażenie, ze to ona tak na niego wpływa.
- To, że całe moje dotychczasowe życie spędziłam w Drakemor, nie oznacza, że nie wiedziałam co się tu dzieje. Obserwowałam z uwagą wszystko co dotyczyło tego królestwa, mojego ... ojca, jak też Rady. Tym samym obserwowałam pana poczynania, generale. Wiem jak dużo zarobił pan na tej wojnie. Trudno będzie się pożegnać z tak ogromnymi wpływami. Niemniej jednak będzie pan musiał.

Czuła niemal jego strach. Jak drapieżne zwierze czuje strach swojej ofiary. Sprawiało jej to nawet ... przyjemność. Wiedziała wtedy przynajmniej, że jest górą.
- Jestem tu, aby zapewnić pana osobiście raz jeszcze, że nie dopuszczę, aby ktokolwiek przeszkodził mi w realizacji mojego planu. - powiedziała Sharina władczym tonem.

Patrzyła na niego, choć on ciągle unikał jej wzroku.
W końcu jednak spojrzał na nią, a ona dodała:
- Doskonale pan wie, że to prawda.

W jej oczach zobaczył coś niepokojącego. Jakby ... odbicie własnego strachu. Jej twarz pokryta była półcieniami, przez co zdawała się być jeszcze groźniejsza. Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej był ... sparaliżowany. Nie mógł się ruszyć z miejsca. Ostatkiem sił odwrócił od niej wzrok. Wtedy powoli wróciła mu władza nad własnym ciałem. Widziała jego zmagania z sobą samym. Uśmiechnęła się i ruszyła w stronę drzwi.
- I jeszcze jedno. - powiedziała, stojąc już przy drzwiach, lecz ciągle patrząc na Morenę. - Jeśli ktokolwiek lub cokolwiek będzie starało się przeszkodzić mnie lub moim ludziom, będę wiedziała, że to pan za tym stoi. Tak więc w pana interesie jest, aby chociaż skoro nikt nie chce mi pomóc, nikt mi nie przeszkadzał. Miłej nocy, generale. - powiedziała Sharina, wychodząc cicho z pokoju generała.


Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna
1 2 3 4 5