Drakemor

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 5.

Przed namiotem Królowej stali strażnicy. Był tam też spory tłum. Wśród nich obaj królowie wraz ze swoimi strażami.
Wszyscy czekali. Nikt bowiem nie wiedział jaki jest stan rannego.
Pogoda tymczasem zaczęła się zmieniać.
Nie wiadomo skąd pojawiły się małe chmury. Im więcej ich było, tym ciemniej było dookoła. Zerwał się lekki lecz chłodny wiatr.
Wszystkim zdawało się, że noc nadchodzi szybciej niż zwykle.
Gdzieś w głębi tliła się mała iskierka nadziei na cud. Wiedziała jednak, że nikt nie zdoła mu pomóc.
W pewnej chwili dłoń Tyresa poruszyła się lekko. Sharina otworzyła oczy i spojrzała na niego. Wciąż był nieprzytomny. Nagle odetchnął głębiej i ścisnął z całej siły jej dłoń. Zaraz potem usłyszała wiatr i bicie serca.
Tylko jednego. Swojego.
Tym razem nie mogła powstrzymać łez.
Karim wychodził właśnie z namiotu, gdzie zostawił pod strażą więźnia.
Wiatr przygnał ciemne deszczowe chmury.
Kiedy był w połowie drogi do namiotu Królowej, zaczął padać rzęsisty deszcz.
Karim przystanął na chwilę.
Wiedział, że deszcz nie był przypadkiem. Wiedział też czego był znakiem.
W jednej chwili poczuł ogromną bezsilność.
Klęknęła przy jego łożu.
Przez jej duszę zaczęły przewijać się wszystkie możliwe uczucia.
Złość, nienawiść, miłość, żal, ból, bezsilność.
W tej chwili cały świat mógł dla niej przestać istnieć.
Nie wiedziała jak długo klęczała, ale w końcu wyczuła czyjąś obecność.
Kiedy odwróciła głowę, ujrzała Karima stojącego przy wejściu.
- Tak mi przykro, Wasza Wysokość. - powiedział cicho, klękając na jedno kolano.

Królowa wstała, ocierając łzy.
Ostatni raz spojrzała na Tyresa.
Wyglądał tak spokojnie. Jakby spał.
Potem powoli odwróciła się i wyszła z namiotu.
Ale tam, przed wejściem, w strugach deszczu, na mokrej ziemi klęczeli ludzie. A wśród nich obaj królowie.
Wiedzieli już.
Podeszła do królów i położyła im dłonie na ramionach.
- Dziękuję. - szepnęła i mijając ich, odeszła.

Wraz z pierwszym grzmotem i błyskiem stanęła w wejściu.
To mogła być tylko ona.
Przełknął nerwowo ślinę.
Weszła do środka, a strażnicy, którzy byli wewnątrz namiotu, bez słowa wyszli z niego.
Został sama na sam z Królową.
Jej szaty, tak jak i włosy były mokre od deszczu. Włosy lśniły w nikłym świetle pochodni. Kosmyki przyklejone do jej twarzy sprawiały, że wyglądała niemal upiornie. Jej oczy były szeroko otwarte i patrzyły na niego z nienawiścią. Usta, zaciśnięte w gniewie dopełniały obrazu.
Stała kilka kroków od niego.
- Kim jesteś? - zapytała.

Ale jej głos wydał mu się zmieniony.
Nie odpowiedział jednak.
Nagle, zupełnie bezgłośnie, znalazła się tuż przy nim, uciskając jego gardło.
Zaczął się krztusić.
- Mów kim jesteś, albo wyciągnę to z ciebie innym sposobem! - wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Teraz, gdy była blisko niego, mógł przyjrzeć się jej dokładnie.
Jej czarne oczy ... pozbawione były białek. Zęby były jakby dłuższe i ostrzejsze jak u drapieżnego zwierza. Półcienie na twarzy sprawiały, że nie był pewien z kim ma do czynienia.
- Mów! - krzyknęła i trzymając go ciągle jedną ręką za gardło, uderzyła jego głową o słup, do którego był przywiązany.

Czuł jak długie szpony wbijają mu się w kark.
I nagle uzmysłowił sobie, że to nie Królowa stoi przed nim.
To był jego najgłębiej skrywany koszmar.
Nawet nie zauważył, gdy do jego namiotu weszła Królowa.
- Karim. - usłyszał za sobą.

Odwrócił się gwałtownie.
- Tak, Wasza Wysokość?

- Chcę, żebyś zajął się ... pogrzebem.

Nie mogła wymówić tego słowa normalnie.
- Tak, oczywiście. Gdzie ma się odbyć ...

- W Drakemor. - powiedziała, przerywając mu. - Obok mojej matki.

Karim skłonił głową na znak, że rozumie.
- Zajmij się wszystkim. Pożegnaj ode mnie naszych gości.

- Czy Wasza Wysokość ma zamiar ... ?

- Muszę coś załatwić. - powiedziała. - Jesteś więc za wszystko odpowiedzialny.

Królowa odwróciła się i wyszła z namiotu.
Karim westchnął.
W jego kraju znowu zapanuje ciemność i strach.
Generał Enrico Morena przechadzał się po zamkowych korytarzach. Teraz mógł to robić z prawdziwą przyjemnością.
Wszędzie było cicho. Słychać było tylko jego kroki.
Morena uśmiechał się, popijając swój ulubiony alkohol.
- "Tak, teraz będzie inaczej." - pomyślał, otwierając drzwi do sali bankietowej.

Było już późno, ale nie chciało mu się spać.
Był zbyt podekscytowany tym co zapewne już się dokonało.
Długo planował to, ale sam musiał przyznać, że było warto. W końcu osiągnął to, o czym zawsze marzył. Władza i ...
Nagle owiał go zimny wiatr.
Odwrócił się i zobaczył przed sobą ... Królową.
Wypuścił z ręki szklankę, która rozsypała się na setki drobnych kawałeczków.
- Zaskoczony? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. Nic dziwnego. - powiedziała, uśmiechając się. - Problem tylko w tym, że ja żyję, generale.

Morena rzucił się do ucieczki. Jednak drzwi, które zostawił szeroko otwarte, zamknęły się z hukiem.
- Stąd nie ma wyjścia. - usłyszał tuż za sobą.

Odwrócił się, ale za nim nikogo nie było.
Rozejrzał się dookoła.
W tych ciemnościach nic nie widział. Zaczął iść powoli do przodu. Tam, na przeciwległej ścianie było jeszcze jedno wyjście. Małe drzwi, do których bardzo chciał się dostać.
- To naprawdę nie ma sensu. - usłyszał tuż przed sobą i nagle zobaczył Królową.

A może to już nie była ona?
Miała zupełnie czarne oczy, jej włosy były w nieładzie, a dłonie ... Dłonie były uzbrojone w potężne czarne szpony.
Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
- Chcesz mi się przyjrzeć? Proszę bardzo! - powiedziała.

Tuż przy nim wybuchł pożar. W jego świetle jej twarz była jeszcze upiorniejsza.
- Miałeś nadzieję, że zginę z ręki twojego człowieka. Nie przewidziałeś tylko jednego, że znajdzie się ktoś, komu zależało na moim życiu bardziej niż na swoim.

Morena nie rozumiał.
Przecież miał ją zabić, wystarczyło tylko ...
A jednak ktoś zginął. Tak, to o tym mówiła.
Ale kto? Kto mógł poświęcić swoje ...
Bakur ... Ten przybłęda Bakur!
- Tak, Tyres Bakur poświęcił swoje życie dla mnie. Może gdyby to był ktoś inny ... Ale nie, to był on. I dlatego nie mogę tego tak zostawić. Ten sztylet powinien być przeznaczony dla ciebie. Od samego początku.

W jej dłoni zobaczył nagle sztylet, który dał ...
Stał jak sparaliżowany nie mogąc ruszyć nawet palcem.
Królowa zbliżała się do niego wcale nie poruszając się. Nie zobaczył ani jednego ruchu, choć był pewien, że on sam ciągle stoi w miejscu.
Zatrzymała się na wyciągnięcie ręki.
Powoli rozcinała jego szatę.
- Pewnie marzysz o szybkiej śmierci. Muszę cię jednak rozczarować. Twoja będzie inna.

Jego piersi i ramiona były odsłonięte.
- Zupełnie inna.

Czubkiem sztyletu przejechała od lewego ramienia, aż do brzucha. Z rany pociekła krew. Morena syknął z bólu. A ból był inny niż się spodziewał. Palący i rozrywający wszystkie komórki ciała.
Nagle usłyszał odgłos otwieranych drzwi, w których stanął jakiś mężczyzna.
Królowa odwróciła gwałtownie głowę.
W tej chwili Morena poczuł jak wraca mu władza w rękach i nogach.
Wybił sztylet z rąk Królowej. Ale zrobił zaledwie kilka kroków, gdy przewrócił się o poły swojej szaty.
Leżąc na ziemi odwrócił głowę w jej stronie, patrząc z przerażaniem na to co zrobi.
Ona jednak zaśmiała się.
Nie ruszając się z miejsca, zrobiła ruch ręką, jakby chciała kogoś uderzyć,
I rzeczywiście. Człowiek, który właśnie wszedł do sali, otrzymał potężny cios w głowę. Przeleciał w powietrzu parę metrów, zatrzymując się dopiero na ścianie. Uderzył w nią i z jękiem osunął się na ziemię. Z jego ucha i nosa pociekła krew.
Odwróciła się do Moreny, a drzwi za nią ponownie zamknęły się z hukiem.
- Powiedziałam ci, że stąd nie ma wyjścia.

Sztylet, który wybił jej z ręki, leżał ciągle na ziemi. Patrząc na Morenę, wyciągnęła w bok rękę, a sztylet z cichym sykiem przeciął powietrze i wylądował bezpiecznie w jej dłoni. Zacisnęła palce na rękojeści.
Morena zaczął tyłem czołgać się po podłodze, chcąc odsunąć się od Królowej jak najdalej.
Ona jednak szła w jego stronę wolnym i spokojnym krokiem.
W końcu jednak napotkał na opór ściany.
Usiadł, opierając się o nią.

I wtedy poczuł palący ból. Na swoich piersiach zobaczył cztery równoległe nacięcia. Jakby uderzono go ...
Spojrzał na Królową.
Nie opuściła jeszcze dłoni. Szpony błysnęły w płomieniu coraz większego pożaru, który zdawał się jej nie przeszkadzać.
- Dziwnie, że jeszcze walczysz. - powiedziała. - Twój żołnierz od razu zrozumiał, że to nie ma sensu. Ale ty jesteś inny. Głupszy. - dodała. - Jak mogłeś sądzić, że zajmiesz moje miejsce? Jestem zbyt potężna, abyś mógł mnie pokonać. Jesteś dla mnie nikim. Zwykłym robakiem, którego zgniata się butem. Jedyny ślad jaki pozostanie to mała plamka, którą łatwo usunąć. Taki właśnie będzie twój koniec.

Uderzyła go kilkakrotnie niewidzialnymi lecz bolesnymi ciosami.

W końcu jednak chwyciła go za gardło i rzuciła o ścianę.
Zanim podniósł się z ziemi, była już przy nim.
Trzymała go za gardło, miażdżąc mu krtań. Przycisnęła go do ściany. Nie miał już siły na walkę, choć tym razem jego ciało nie było sparaliżowane.
Starał się złapać powietrze, ale nie udawało mu się to.
Przed sobą miał wszystkie lęki i koszmary swojego życia.
I nie potrafił się od nich uwolnić.
Nagle poczuł jeszcze jeden ból. Sztylet wbity w jego brzuch aż po rękojeść, palił jego wnętrzności żywym ogniem.
Królowa stała przed nim i patrzyła jak osuwa się na ziemię
Zanim przestał cokolwiek odczuwał, wszechobecny ogień przypomniał mu o bólu.
Z daleka zamek wyglądał jak pochodnia.
Ogień jej nienawiści pastwił się nad siedzibą wszelkiego bólu jakiego doznała.
Jej serce znowu ogarnęła pustka, a dusza krzyczała bezgłośnie.
Po chwili w nocne niebo pełne gwiazd, wzbił się orzeł i poszybował wysoko, ponad wszystko i wszystkich.
Wszędzie panowała cisza. Nikt nie śmiał przeszkadzać Królowej. Nawet Karim. Nie chciała nikogo widzieć, nie chciała wyjść ze swoich apartamentów.
Ludzie szeptali, że zamek Drakemor znowu nawiedzany jest przez ducha. Ale tym razem był to ktoś żywy, choć wyglądający jak ktoś kto umarł.
Nocami słychać było jak Królowa chodzi po zamkowych korytarzach i salach. Czasami opuszczała zamek pod postacią orła i unosiła się nad nim, jakby wypatrując kogoś utraconego. Krążyła nad wzgórzem nieopodal zamku. Widziała dokładnie krzak róży, który oplótł swoimi pędami drugi kopiec.
Była samotna i pogrążona w pustce. Nie płakała, nie miała już ani sił, ani łez.
Jej wzrok był pusty, a dusza jakby opuściła jej ciało.
Świat który znała, przestał dla niej istnieć.

Fale morskie ze złością rozbijały się o stromy brzeg, starając się rzucić na skarpę ogromne głazy wystające z wody. Były jednak bezsilne. Rozbijały się tylko o kamienne przeszkody i zostawiając na głazach ślady piany morskiej, zbolałe, z cichym sykiem powracały w głębiny.
Nawet morskie stworzenia nie pływały w tym miejscu, bojąc się zapewne, aby fale nie rzuciły nimi o kamienie.
Skarpa była wysoka i stroma. Przetrwała tysiące lat, a jednak tylko kwestią czasu i cierpliwości morskich fal było to, kiedy runie do wody.
Sharina wiedziała, że nie nastąpi to ani dziś, ani jutro. Ale kiedyś wszystko runie.
Tak jak runęło jej życie.
W jednej chwili straciła wszystko w co zaczęła wierzyć. Wszystko, co miało dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Nie potrafiła i nie chciała żyć bez ukochanego człowieka, który pokazał jej piękno tego świata. Bez niego znowu pogrążyła się w ciemności rozpaczy. Kiedyś żyła tak, ale teraz już nie potrafiła. Była samotna, tak jak wtedy kiedy umarła jej matka.
Ale wtedy była jeszcze dzieckiem i przy życiu trzymała ją nienawiść i chęć zemsty.
Pomściła śmierć Tyresa, ale ból pozostał.
Wiatr rozwiewał jej czarne włosy, a ona nie powstrzymywała go. Było jej wszystko jedno.
Fale wściekle waliły o brzeg, jakby domagając się jej ciała.
Spoglądała przed siebie na daleki horyzont i zastanawiała się, czy gdzieś tam spotka tych, których kochała, czy też po wsze czasy będzie samotna i pogrążona w rozpaczy.
Wiatr i rozbijające się fale, uspokoiły ją. Było jej dobrze. Po raz pierwszy od wielu dni. Nie myślała o niczym. Zamknęła oczy i zrobiła mały krok do przodu. Ciągle stała na skarpie. Wystarczył jeszcze jeden mały krok i w końcu ...
- Nie rób tego. - usłyszała za sobą głos.

Otworzyła oczy lecz ciągle stała w miejscu.
- Proszę, nie rób tego. - znowu usłyszała głos.

To niemożliwe! Głos wydawał jej się znajomy. Nie czuła jednak niczyjej obecności.
Odwróciła się powoli i ... jej serce zamarło na chwilę.
Przed nią stał Tyres Bakur.
Cały i zdrowy, ale odziany w szaty ... w których kazała go pochować.
- Tyres ... - szepnęła.

- To ja. - odparł.

Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- Jestem tu po to, aby powstrzymać cię. - powiedział. - Wiem co chciałaś zrobić i nie mogę ci na to pozwolić. Nie po to ochroniłem twoje życie, abyś teraz sama je sobie odebrała.

- Nie potrafię żyć bez ciebie. - powiedziała w końcu.

- Mnie też było trudno opuścić ten świat. Ale to nie my powinniśmy decydować jak i kiedy ma się to stać. Bogowie zrobią to za nas.

- Jak mam żyć w bólu, rozpaczy i samotności? Jak władać państwem, które nic dla mnie już nie znaczy? Nie potrafię żyć tak jak kiedyś w mroku i nienawiści. Przez ciebie już nie potrafię.

- Dumny jestem z tego, że dzięki mnie ujrzałaś świat inaczej. Ale właśnie teraz jesteś mu najbardziej potrzebna. Nie możesz poddać się, choć cierpisz tak bardzo. Jeśli odejdziesz, twój kraj pogrąży się w nienawiści i bólu. Być może już nigdy nie będzie miał szansy na to co ty mu możesz dać.

- Jak mogę tego sama dokonać? Nie ma wokół mnie ani jednego człowieka, któremu mogłabym zaufać.

- To nieprawda. Rozejrzyj się tylko uważnie. Jest ich wielu. Musisz tylko zajrzeć w ich serca i dodać im odwagi. Potrafisz to, wiem że potrafisz. Wiedzą o tym także bogowie.

Tyres trzymał w dłoni szklaną kulę, prezent od mnichów znad przełęczy Delmo.
- Dano ci moc, abyś przywróciła pokój i dobro. Los doświadczył cię srodze, ale ty potrafiłaś dostrzec poprzez swoją nienawiść piękno tego świata.

- To ty pokazałeś mi to wszystko. Kto teraz mnie poprowadzi?

- Znasz już drogę. Możesz pójść nią sama. A gdzieś tam znajdziesz kogoś, kto będzie ci towarzyszył.

- Nie! Nikt mi ciebie nie zastąpi!

- Nie mówię, żeby ktoś miał mnie zastąpić.

- Nie pokocham nikogo innego!

- Nie mów tak. Nie możesz zaplanować sobie życia. Nikt nie wie co ono przyniesie.

- Ja wiem, ból i samotność. - powiedziała cicho.

- Nie sądzę. Jesteś wyjątkowo silną kobietą. Zawsze taka byłaś.

- Nienawiść dawała mi siłę. Pustka i ból odebrały mi ją.

- Nie rozpamiętuj przeszłości. Do ciebie należy przyszłość. W niej szukaj siły i nadziei.

Tyres podał jej kulę. Patrzyła na nią ze łzami w oczach.
- Weź ją. Należy do ciebie. - powiedział, uśmiechając się.

Wzięła ją do rąk i nagle kula zajarzyła się wszystkimi kolorami. Wewnątrz niej wybuchały kolorowe kwiaty i gwiazdy.
- Jesteś wybrańcem bogów. Do ciebie należy ten świat. Możesz napełnić go pokojem i miłością. Tylko ty...

Patrzyła na kulę i zdawało jej się, że widzi w niej wszystkie piękne chwile, jakie spędziła z Tyresem. Zobaczyła też zielone łąki, gęste lasy i kolorowe ogrody. W jej kraju od dawna nie było niczego takiego. Ale ona dokładnie widziała promienie słońca na delikatnych płatkach kwiatów. Słyszała śpiew ptaków i radosny śmiech dzieci.
Tyres podszedł do niej i delikatnie pocałował ją. Otarł łzy z jej policzków i uśmiechnął się. Potem odwrócił się i odszedł w mgłę.
Została sama, ale wiedziała, że gdziekolwiek nie pójdzie, ON będzie zawsze z nią.

KONIEC
sierpień 1996


Poprzednia Jesteś na stronie 5.
1 2 3 4 5