Historia Ignatiusa

1 2
Jesteś na stronie 1. Następna

Był rok 1162 P.C. (Po Ciszy). Rok ten był czasem wielkich przemian. Niejedna wróżba mówiła, że na Erację spadną ogromne klęski. Nikt jednak nie przypuszczał, że będzie aż tak strasznie...
Zapalona żagiew spadła na słomiany dach chaty. Ciemności rozświetliły płonące domy, z daleka wyglądające jak ogniska. Krzyki przestraszonych dzieci, jęki matek bezskutecznie chroniących swoje latorośle, przeraźliwe szlochy gwałconych podlotek zagłuszyły nocną ciszę. Nie, nie mogło być mowy o ciszy w takiej chwili. Nieliczni chłopi stawiali nikły opór hordom rogatych demonów. Ludzie biegali między czerwonymi od piekielnego ognia domostwami. Za nimi goniły ogromne psy. Z ich pysków ociekała krew. Ludzka krew... niewinna krew...
Ignatius był garbarzem. Nawet lubił swoją pracę. Jak codziennie rano Jerik, czternastoletni chłopiec przyuczający się do fachu, pobiegł na targ i kupił tam kilka skór gronostajów i lisów. Ignatius robił na ich wyprawianiu całkiem niezły interes. Lasy otaczające jego wioskę Shaerpine obfitowały w zwierzynę. Dlatego cena jednej skórki nie przekraczała trzech eracyjskich talenów. Po wyprawieniu i wystawieniu na handel jako towar już luksusowy, gotowy do pozszywania, sprzedawał je po cenie trzykrotnie wyższej. Gdy trafiał na naiwniaka, mógł wytargować nawet dziesięć talenów.
Nie zawsze był garbarzem. Kiedyś był wziętym myśliwym, a potem w czasie II Konfliktu Krewlodzkiego dowodził niewielkim oddziałem pikinierów. Nie było to jego przeznaczeniem. Nigdy nie angażował się w najważniejsze potyczki. Można to przypisać braku odpowiednio silnego wojska, ale Ignatius był raczej pasywny. Jego spokojne i może nawet odrobinę tchórzliwe usposobienie nie pomagało na polu walki. Kiedy podczas jednej z bitew pewien ogr roztrzaskał mu maczugą lewą nogę, Ignatius postanowił już na zawsze zrezygnować z wojaczki. Wtedy nie mógł wiedzieć, jak bardzo się mylił...
Tego dnia Shaerpine obudziło się, jak każdego poprzedniego. Około szóstej rano zapiał kogut w gospodarstwie Karleppów. I tak jak zwykle w jego stronę poleciał chodak Sammy Karlepp. I jak zwykle chybił celu. Wokół studni na placu głównym zebrało się mnóstwo ludzi. Każdy czekał z wiadrem na swoją kolej. Dwa burki szczekały na chyba najbrudniejszego mieszkańca osady - Śmierdzącego Freda. On sam bardzo nie lubił, kiedy ktoś go tak nazywał, ale niestety nie robił nic, aby to zmienić. Baby plotkowały o zbliżającym się festynie. Wśród tego motłochu przechadzał się, a raczej kuśtykał, Kuternoga Ignatius. Zaczepił Sammy Karlepp i z nadzieją w głosie zapytał, czy w końcu udało jej się zabić tego upierdliwego koguta. Sammy tylko się obruszyła, przewróciła oczami i jęła nabierać wody ze studni. Ignatius postanowił wrócić do warsztatu i zobaczyć, czy Jerik kupił skóry.[p]Gdy zmierzał w kierunku swojego domu usłyszał za sobą stukot kopyt o bruk, którym był wyłożony "plac wodny", jak go nazywali tutejsi. Odwrócił się i zobaczył konnego w białobłękitnych barwach. Na piersi miał złotego gryfa. "Oj, niechybnie znowu podnoszą podatki" pomyślał Ignatius i splunął na szary kamień, na którym siedziała olbrzymia końska mucha.
- Słuchajcie ludzie! - krzyknął domniemany poborca - Zabierajcie z domów kosztowności i najpotrzebniejsze rzeczy i uciekajcie do warowni Anhello - tu nastąpiło krótkie milczenie jeźdźca i szepty wśród gawiedzi - Idzie wojna.

Teraz drobne z początku pomrukiwania przerodziły się w dość głośne dysputy. Na plac zbiegło się więcej ludzi, prawie cała wioska. Dało się słyszeć pytania: kto? gdzie? jak? a szczególnie - dlaczego?. Konny, widocznie nie mając czasu na długie tłumaczenia, jeszcze raz, ale tym razem dobitniej, rozkazał udać się do Anhello. Zaraz potem odjechał.
Ignatius poczuł zawrót głowy. O mało nie upadł. Z pomocą przyszedł mu Jerik. Pomógł inwalidzie dojść do domu, gdzie został odprawiony. W izbie Ignatius położył się na łóżku. "Nie. To niemożliwe. Ten koszmar wraca!". Garbarz wiedział, co oznacza słowo "wojna". I wiedział, że jest to coś okropnego, coś, czego na pewno nie chciałby przejść po raz drugi. Spojrzał na kikut nogi i drewnianą protezę. "Tam kiedyś była noga, która potrafiła nieźle przykopać. Nie! Nie chcę znowu walczyć. A tym bardziej nie chcę zginąć. Nie teraz, kiedy już sobie ułożyłem życie. Teraz mam mój wspaniały warsztat". Tak. Ze swojego warsztatu Ignatius był bardzo dumny. Garbarz spojrzał na półkę. Znajdował się tam, w dębowej gablotce, Order Walecznego Eracjanina przyznawany wybitnym żołnierzom. Z tym, że Ignatius dostał go raczej, jako pocieszenie za uszczerbek na zdrowiu, niż za bohaterstwo.
W jego umyśle zrodził się nagle pewien plan. A raczej tylko błysnęła pewna myśl, którą chciał szybko odrzucić. Ale ona uporczywie wracała. "Nie, nie mogę tego zrobić. Przecież jestem walecznym Eracjaninem". Ale ta myśl nie dawała mu spokoju. Spojrzał jeszcze raz na kikut, na order, omiótł wzrokiem warsztat. Wstał, włożył srebrną blaszkę do kieszeni, zarzucił na siebie kolczugę i poszedł zaprząc konia do wozu.
Jechał długo. Na południe. W oddali widział zbliżające się słupy dymu. Słyszał odgłosy walki. I krzyki. Po paru godzinach wyjechał na sporą polanę, na której stało wiele namiotów. W nozdrza uderzył go smród siarki i smoły. To, co tam zobaczył napawało go zgrozą. I nadzieją?
Z najbliższego namiotu niby-posterunku wyskoczył czart razem z wielkim psem.
- Nie wiem czy mam się śmiać, że odważyłeś się tu przyjechać, czy cieszyć, że za chwilę zobaczę, jak mój pupilek przegryza ci gardło - odezwała się obrzydliwa piekielna istota. Ignatius, cały zmrożony strachem, nie mógł wymówić nawet słowa. Ale musiał.

- Jestem Lord Ignatius - zełgał - Prowadź mnie do swojego wodza. Mam dla niego ważną wiadomość. - Czart zbaraniał na widok śmiałości tego człowieka. Ale usłuchał.

W największym namiocie na środku polany znajdowała się kwatera głównodowodzącego. Ignatius wolał nie myśleć, jak straszne stworzenie przyjdzie mu tam spotkać. Wszedł do środka i zobaczył... człowieka.
- Dlaczego znów mi prze... - człowiek odwrócił się, a na jego twarzy odmalował się wyraz bezgranicznego zdumienia - Wyjdź w tej chwili czarcie! Chcę porozmawiać z tym... człowiekiem na osobności - rozkazał. Sługa wykonał polecenie i zostawił sam na sam swojego wodza z Ignatiusem.

- Po pierwsze, chylę czoła twej odwadze... jak cię zwą?- dowódca uniósł prawą brew.

- Ignatius miłościwy panie - garbarz nerwowo miętosił w rękach swoją czapkę.

- Po drugie Ignatiusie: Co ty tu do kurwy nędzy robisz i jak ci się udało tutaj dotrzeć? - generał, Ignatius poznał to po szlifach na ramionach, okazał żywe zainteresowanie osobą bądź co bądź nie pasującą do całej piekielnej kompanii.

- Jestem... a raczej byłem wysokim dowódcą wojsk eracyjskich - tu Ignatius wyciągnął z prawej kieszeni order i pokazał go rozmówcy. Czego, jak czego, ale nieumiejętności kłamania nie można było garbarzowi zarzucić. - Mam obszerne doświadczenie bitewne - tu Ignatius pomyślał o swojej nodze i pięknym warsztacie garbarskim. - I chcę służyć Luciferowi Kreeganowi i całemu Eeofol w walce przeciw Eracji...


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2