Istnienie

Jestem, kim jestem. Nie było mi dane wybierać czasu i miejsca mojego urodzenia. Nikt nie ma takich praw. Musiałem natomiast zmagać się i walczyć o życie, którym zostałem obdarzony. W walce tej nie byłem osamotniony, bowiem o swoje istnienie walczyło wraz ze mną, całe moje plemię.

Urodziłem się na skraju naszej egzystencji, jako członek ostatniego pokolenia. Było nas kilkadziesiąt - młodych, szybko rozwijających się i rosnących stworzeń. Nie mieliśmy rodzin, uległy one zagładzie. Pieczę nad nami sprawowało kilku wyselekcjonowanych przez starszyznę plemienną - opiekunów. Uczyli nas oni, jedynej znanej im metody przetrwania - walki. Pamiętam dobrze "wuja" Buruga, który trzymając dumnie w prawej łapie maczugę, demonstrował nam podstawowe elementy sztuki władania tym specyficznym orężem.

- Chodź tu - rozkazał patrząc na mnie - I ty - rzekł do innego osobnika, siedzącego nieopodal - Będziecie walczyć!

Byliśmy już po kilkunastu ćwiczeniach, ale nigdy przedtem nie kazano nam walczyć ze sobą.
Przeciwnik natarł na mnie, uderzając z góry naszpikowaną kolcami maczugą. Odpowiedziałem - krzyżując swoją broń z jego, chcąc tym samym odebrać mu ochotę do dalszej walki. On jednak nie rezygnował. Uderzył poziomo celując w mój bok. Odbiłem jego cios, poczym złapałem go i rzuciłem nim o skalną półkę. Zawył, kiedy poczuł jak pęka mu długi nos. Odrzuciłem maczugę na bok.

- Nie będę walczył ze swoim - stanowczo powiedziałem do opiekuna - Nigdy więcej0¦

- Wiesz, co cię czeka za nieposłuszeństwo? - rzekł zdenerwowany - Zabrać go i wychłostać! - rzucił w stronę dwóch strażników, stojących u wejścia do groty, w której odbywały się lekcje.

Nie stawiałem oporu. Takie były zasady, starszyzna nie tolerowała prób sprzeciwu. Nie mogła sobie na to pozwolić, nie było czasu0¦

Po odpoczynku, rany zagoiły się.

Wpajano w nas nienawiść do innych. Szczególnie do ludzi.

- Człowiek0¦ - mówił do nas inny z opiekunów - 0¦to istota ZŁA. Nasz śmiertelny wróg. Sprawca wszelkich nieszczęść i śmierci! Zaliczany jest do rasy niższej, bowiem żyje krócej, łatwiej jest go zabić i ma mniejszy mózg!

- Dlaczego więc nam zagraża? - zapytał jeden ze słuchaczy.

- Bowiem ma nad nami jedyną lecz jakże istotną przewagę, którą w pełni wykorzystuje - odparł przygaszony wykładowca - Mnoży się na potęgę0¦- dodał po chwili łamiącym się głosem - 0¦Kiedy każdy z was może mieć tylko jednego potomka, człowiek może ich mieć kilku a nawet kilkunastu. Na dodatek te nikczemne stworzenie jest wielce ekspansywne!

- Co to dla nas oznacza? - zapytałem.

- Zagładę.

Zmarnowany, ciągle rozpamiętując ostatnie słowa opiekuna, błąkałem się po jaskiniowych korytarzach, zastanawiając się nad swą egzystencją - jej celem. Powiedziano nam, że nasze góry leżą w pobliżu szybko i intensywnie rozwijającego się królestwa ludzi. Rasa ta potrzebuje darów gór przez nas zamieszkanych. Chodzi z pewnością o te złote kamienie, których właśnie dotykam i inne, które służyły również i nam, jako towar wymienny z mieszkającym w pobliżu plemieniem goblinów. Od stuleci zaopatrywaliśmy tą rasę w kamienie a oni nas w pokarm. To był dobry układ, który niestety, drastycznie dobiegł końca. Goblinów już nie ma a my żyjemy z zapasów. Wszystko przez tych podłych ludzi!

Musieliśmy ich zabijać. Oni unicestwiali nas - bez pytań, bez namysłu, kiedy tylko dowiedzieli się o naszej egzystencji. Ktoś uznał, że łatwiej będzie nas zniszczyć, niż zrozumieć. Na początku, nie mieli z nami szans. Używali przeciwko nam zwykłych mieczy i toporów, które nam nie szkodziły. Mieli jednak łuki i ich zatrute strzały. W pełni wykorzystali tą nieznaną nam wcześniej broń, kiedy wyszliśmy im na spotkanie, na śnieżnych polach przełęczy Khazar Dum.
Okazało się to wielkim błędem, wynikającym z niewiedzy. Kosztował nas wszystko, no może prawie, w końcu ciągle tu jestem0¦

- Ale ile czasu zostało mi jeszcze?!! - krzyknąłem. Góra odpowiedziała echem.

Nie ma już nadziei. Dziwne odgłosy budzą mnie, kiedy regeneruje siły. Dudnienie, które drażni słuch. Opiekuni patrząc na mnie swymi ciemnymi, nieprzeniknionymi, smutnymi oczyma, nakazując mi nie zwracać na to uwagi. Oni wiedzą a reszta - domyśla się. Nie ma już gdzie uciekać, nie można zaszyć się głębiej.

Zbliża się nieuniknione. Nieustanne dudnienie, które słychać coraz wyraźniej0¦

Nadchodzą.

Obudził mnie wrzask i harmider. Chwyciłem za broń. Oddychając ciężko, wybiegłem z mojej kamiennej samotni. Po krótkiej podróży wąskim korytarzem, dotarłem do hali głównej. Ginęli tam ostatni z mojej rasy.

Ludzie dokopali się.

Ruszyły na mnie trzy istoty w dziwnych, metalowych osłonach. Były ode mnie mniejsze. Nigdy przedtem nie widziałem tych stworzeń. Wydały mi się obce, ale nie czułem do nich nienawiści. Przestawałem czuć cokolwiek. Ich miecze ociekały jakąś substancją.
Pierwszy z przeciwników chciał rozerwać mi brzuch - szybkim, podłużnym cięciem zatrutego miecza. Wygiąłem się w tył, czując przenikliwe pieczenie. Dosięgło mnie kilka kropel cieczy. Zamachnąłem się moją bronią i odpowiedziałem - prostym uderzeniem, końcówką maczugi zmiażdżyłem mu czaszkę.

Poczułem się źle. Nikomu przedtem nie odebrałem istnienia. Teraz robiłem to, ratując własne.

Drugie z tych agresywnych stworzeń, widząc śmierć członka swej rasy, zawahało się przez moment, poczym zaatakowało mnie z trwogą. Zablokowałem uderzenie na korpus i za pomocą własnej broni - zabiłem ponownie - tym razem trafiając przeciwnika w jego przednie osłony, które wygięły się pod siłą uderzenia. Człowiek padł bez ducha na ziemię.
Spojrzałem się na ostatniego z rywali. Mojego śmiertelnego wroga, o którym tyle słyszałem. Stał teraz przede mną nie reagując. Bał się. Przyszedł tu, żeby mnie zabić. Do mojego domu w sercu góry. A teraz wiedział, że dalej nie pójdzie.
Zaatakował z krzykiem, brzmiącym jak skowyt górskiego szczura. Ruszyłem i ja. Starliśmy się blisko - poczułem jego zapach i ból, który przeszył moje ramię. Chwyciłem go za gardziel unosząc w górę. Wypuścił z rąk miecz, chwytając się za moją łapę, która go dusiła. Patrzyłem się na niego, jak wije się, nie mogąc złapać tchu. Rzuciłem nim o kamienną posadzkę, pozwalając mu uciec w panice.

Odczuwałem ból, żal i smutek, że zmuszony jestem zabijać. Nic nie da mi, odebranie kolejnego istnienia - pomyślałem - kiedy wróg jest nie do pokonania. Spojrzałem na wyłom w skale, z którego wypełzały kolejne, wrogie stworzenia. Usłyszałem ryk Buruga. Umierał.

Podbiegłem do niego.

- To już koniec0¦ - wystękał do mnie - 0¦.nasz świat upada0¦nie zdołałem ich powstrzymać.

- Walczyłeś dzielnie nauczycielu - powiedziałem z trudem.

Po chwili już stygł. Wstałem i odwróciłem się. Rozgrzane ostrze brzeszczotu, przebiło mnie na wylot. Jaskinia zawirowała, kiedy osuwałem się bezradnie na ziemię. Poczułem jak ogień rozchodzi się po moim ciele, czyniąc spustoszenie.
Zostałem zabity przez człowieka, nad którym się zlitowałem.

Stałem się kolejnym, niechcianym okruchem życia, pochłoniętym przez ciemność.

Przestałem istnieć.