Podróż podświadomością

„Jakże przyjaźń traci na wartości, gdy otrzymujemy ją jako nagrodę pocieszenia” obijało się po głowie dziewczyny wtulonej w kącie pod prysznicem. Woda spływała smutno po jej skulonym ciele i zgarbionych plecach. Jej palce kurczowo oplatały rączkę noża.

Zawsze sądziła, że jeżeli będzie miała odebrać sobie życie, zrobi to podcinając żyły, klasycznie, w ciepłej kąpieli. Teraz okazywało się to o wiele trudniejsze niż się wydawało. Pozwoliła jeszcze przez chwilkę spływać swobodnie wodzie poczym zakręciła kurek i ruszyła zmęczonym krokiem do kuchni. Ciężkie krople znaczyły jej drogę wilgotnym śladem.
Przysiadła na taborecie ociekając smętnie. Zaczęła układać skomplikowane wzory z przygotowanych wcześniej tabletek
Połykając kolejne garści pigułek zastanawiała się czy ten ostateczny gest położy nareszcie kres wszechogarniającej samotności.
Rozejrzała się po niewielkiej kuchence. Pomieszczenie, zazwyczaj przytulne, dziś zdawało się ponurą, ciasną klatką.
Oparła się o ścianę. Płytki ziębiły nieprzyjemnie jej nagie plecy.
Wstała i otwarła okno na oścież. Owionął ją styczniowy chłód i mrok. Ta zima była zupełnie nie-zimowa. Śnieg był tylko przez kilka dni w listopadzie. A teraz powietrze było szare i chłodne, i potrafiło nosić tylko smutek.
Wszedłszy na stół położyła swe zmarznięte, wilgotne ciało na praktycznym aż do bólu obrusie.
Przeszył ją dreszcz. Leżała na boku skulona we wspomnienie narodzin. Drżała cała.
Pomału przestawała czuć zimno. Oczy było jej coraz trudniej utrzymać otwarte.
Ujrzała cień przesłaniający okno gdy wciągnął ją duszny mrok nieświadomości.

Miała wrażenie, że unosi się, lecz powracająca świadomość sprawiła iż uczucie to prysło.
Leżała wśród pachnącej kurzem ,chłodnej, satynowej pościeli. Materiał zaszeptał gdy poruszyła się lekko.
Nie rozumiała co się stało. Ostatnim co pamiętała był ból w piersiach i zimno.
„Niemożliwe, żeby mnie odratowali. Przecież przygotowałam wszystko. A to, nie może być szpital. Ani Piekło.”

Rozwarła ciężkie powieki. Podniosła się z trudem i rozejrzała.
Była w dużym pomieszczeniu o ścianach pokrytych wyblakłą, złocistą tapetą. Nad łożem, na którym leżała opadał w ciężkich fałdach baldachim w podobnym do pościeli mrocznym kolorze burgunda. Zarówno na eleganckich meblach z wiśniowego drewna, puszystym dywanie, kotarach z ciężkiego pluszu i wszystkich przedmiotach w pokoju zalegała warstwa szarego, miękkiego kurzu.
Dziewczyna ostrożnie wyślizgnęła się z pościeli i postawiła kilka niepewnych kroków. Dostrzegłszy kątem oka jakiś ruch zwróciła się w jego stronę, by stanąć oko w oko ze swym odbiciem w kryształowym lustrze.
W bladej twarzy lśniły gorączkowo ciemne, rozszerzone oczy. Miękkie, płowe włosy opadały do połowy pleców zasłaniając także część twarzy.
Gdy stała wpatrując się w odzwierciedlenie swej zwyczajnej sylwetki poczuła nagle słabość i osunęła się na podłogę, wzbijając chmurę kurzu, który później opadał, ją także przykrywając szarym puchem.

Wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w zemdloną dziewczynę, którą z powrotem ułożył na łożu.
Popielato siwe włosy z niebieskawym cieniem spadały proste jak druty, sprawiając że jego wychudła, pociągła twarz wydawała się jeszcze dłuższa. Ostre rysy, zapadnięte policzki, blada cera z odcieniem błękitu – gdyby ktoś się mu przyjrzał, zauważył by to i więcej: charakterystyczne skrzywienie ust, sposób kulenia ramion. Lecz przy pierwszym wejrzeniu obserwator dostrzegał jedynie gorejące, niebieskie oczy i ogromne, czarne skrzydła u ramion.
Gdy dziewczyna ocknęła się wpadła wprost w sidła jego palącego Spojrzenia. Aż po całej wieczności, lub może po chwili, mrugnął uwalniając ją.
Ona spuściła wzrok i podwinęła nogi speszona. Milczeli, choć w jej głowie wirowały setki pytań. W końcu przerwała przedłużającą się ciszę:
- Kim…? Jak…? Gdzie…? Po co? – zapytała łamiącym się głosem.

Zwlekał chwilę nim odpowiedział:
- Nie bój się, nie jestem diabłem, ani aniołem, a ty nie umarłaś – mówił patrząc gdzieś w bok; głos miał nieco zachrypnięty – Jak? No cóż, nie łatwo. Postarałaś się. A jesteśmy w Pałacu Wspomnień. Co do ostatniego… Nie umiem ci odpowiedzieć. Mogę ci za to powiedzieć dlaczego. – zwrócił na nią wzrok – Bo mnie wołałaś, wzywałaś ratunku tak desperacko, że nie mogłem nie posłuchać.

- O nic nikogo nie prosiłam, nie wzywałam, a już na pewno nie ciebie – powiedziała. Chciała by zabrzmiało to mocno i buntowniczo, ale wyszło raczej słabo i płaczliwie.

tęsknota we mnie
krzyczy najstraszniej
ciszą

- Mówiłeś coś? – zapytała wyraźnie spłoszona.
- Ach, więc ty też słyszysz Szepty wspomnień Pałacu. – powiedział w zamyśleniu – To chyba wspomnienie wiersza pewnej Brązowookiej, samotnej.

- Skąd wiesz, że miała brązowe oczy?

Gdy odpowiadał, jego głos, tak jak i spojrzenie, był odległy i nieobecny.
- Bo Szepty da się zobaczyć. Jeżeli potrafisz patrzeć, także je dostrzeżesz. Są jak blade odbicia niegdysiejszych ludzi. Jak duchy. Nie trzeba się ich bać. Brązowooka zjawia się często…

Znowu milczeli.
Życie w Pałacu było dziwne. Szepty przepajały ciszę. Żyjący rzadko rozmawiali. Nie mieli zbyt wiele do powiedzenia sobie. A w Pałacu nigdy nie panował bezgłos, więc nie musieli go zagłuszać.

Czasem ledwie się dostrzegali, skupieni na Tajemnicy któregoś z Szeptów.
W Pałacu Wspomnień i okalającym go Ogrodzie Westchnień stale panował półmrok. Światło sączyło się zewsząd, nie mając konkretnego źródła. Za bramą Ogrodu była tylko mgła, równie miękka i szara jak kurz w Pałacu.
Nie było tam chłodu ni gorąca, dnia i nocy, zimy i lata…
Ślady, które się pozostawiało w kurzu znikały, jakby nikt nigdy nie naruszył jego nieskalanej gładkości.

W Ogrodzie, w którym miast szelestu liści, które zawsze pozostawały nieruchome, rozbrzmiewały cicho nadzieje i tęsknoty, była sadzawka o kryształowej wodzie i lustrzanej tafli.
Gdy dziewczyna powolnym krokiem zanurzała się w niej, kręgi niechętnie mąciły nieruchomość szybko tłumione.
Ona kąpała się tam często, obmywając swe ciało w wodzie czasem słonej, a czasami gorzkiej lub słodkiej.
Któregoś razu gdy była tam Ona na drugim brzegu sadzawki zjawił się On.
Wkroczył powoli w srebrną toń, przystanąwszy dopiero, gdy sięgnęła mu po pierś, zakrywając część skrzydeł.
Zdawało się że On jej nie dostrzega, dopóki się nie odezwał cichym głosem:
- Jak masz na imię?

Po chwili zastanowienia Ona odparła mu:
- Nie wiem. To, czym nazywano mnie przed… samobójstwem, nie było częścią mnie. Nie określało mnie. To był tylko pusty dźwięk. Nie wiem jak mam na imię…

- Nazwij mnie! – poprosiła po chwili, podnosząc błagalny wzrok.

On spojrzał jej w oczy i rzekł:
- Nie mogę. Aby nadać imię musiałbym cię znać. A do Poznania potrzebowałbym uczuć, na które zobojętniałem dawno temu.

I odszedł.
Wszystko było tak, jakby się tam wcale nie zjawił. Tylko sadzawka cała zafalowała gdy dziewczyna upuściła w nią dwie krople słoną i gorzką.
I już wiedziała że to Sadzawka Łez.
Dwie krople, które były łzami oczyściły jej oczy z kurzu. Odkryła, że Pałac i Ogród, choć mają granice ciągną się w nieskończoność, tak, że choć widziała kres, nie mogła do niego dojść.
Zaczęła więc odkrywać tajemnice pokoi. Nauczyła się, że nie należy wnosić nic do pokoju, poza swym Nadsłuchiwaniem, jeżeli chce się poznać to, co jest tam zamknięte.
I wchodziła całkiem pusta bez swych myśli. Przeglądała szafy, szuflady i półeczki. Poruszone ciepłymi oddechem i dłońmi, przedmioty pozwalały ożyć Wspomnieniom, które składały się ze wszystkich Szeptów jednej istoty ludzkiej. Lecz trwały one jedynie dopóty, dopóki nie osiadł kurz, który był Kurzem – minionych – Dni.
Wtedy Ona wstawała i ocierała powieki z Kurzu. I szła do kolejnego pokoju po inna historię.
Aż zauważyła, że towarzyszy jej bezgłośny Szept Brązowookiej. Lecz mogła to dostrzec jedynie kątem oka. Gdy zaś chciała spojrzeć na postać obok siebie, ta znikała.
Kiedyś jednak zdarzyło się, że nim rozpłynęła się, Brązowooka skinęła na dziewczynę. Ona ruszyła w ślad, za pojawiającą się coraz dalej sylwetką.
Nie wiedziała kiedy, a już biegła kierując się przezroczystymi skinieniami nie–znanego Szeptu.
Pędziła przez labirynt Pałacu Wspomnień nie bacząc jak wróci, aż wbiegłszy po niebotycznie wysokich, spiralnych schodach stanęła pod klapą wejściową do pomieszczenia na szczycie wieży. Z otworu nad Jej głową kiwała niemalże realna Brązowooka. Dziewczyna rozglądnęła się bezradnie. Była za niska, by sięgnąć do odkrycia tej Tajemnicy.

Pomożemy ci

Zabrzmiał wielogłosy Szept.
Zobaczyła przeźroczyste dłonie wyciągnięte do niej.

Zaufaj nam

A Ona wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i wyciągnęła ramiona ku nie–realnej pomocy.
Otwarła oczy dopiero, kiedy poczuła grunt pod nogami.
Stała na niezmierzonej przestrzeni – szarości rozbitej na tysiące gaszących się nawzajem barw.
Rozglądnęła się zdezorientowana.
- I co teraz? – spytała

- Myślę, że czas coś zmienić… Czas wracać – odpowiedział jej głos z nikąd.

Rozejrzała się zdezorientowana, gdy nagle On pojawił się przed Nią.
- Tylko powiedz jak mam na Imię, a będę mogła wrócić. – powiedziała głosem wibrującym od jakiegoś zapomnianego uczucia i wyciągnęła rękę by ująć jego dłoń.

Świat westchnął bezgłośnie.

Spojrzała w dół. Jej drobna rączka delikatnie ujmowała długą, suchą dłoń o dziwnym, niebieskawym odcieniu.
- To nie miejsce i nie czas na Prawdziwe Imiona, lecz teraz i tu mogę Cię nazwać Odnajdującą (Szukająca) i nie skłamię.

Oczy Odnajdującej błysnęły zrozumieniem:
- Ach, więc ty jesteś… - przerwał jej przykładając palec do warg.

- Cii, mojego Imienia nie wypowiadaj… możesz… możesz nazywać mnie Czarnoskrzydłym, jeżeli potrzebujesz nazw.

- A ona to…

- Tak, w uproszczeniu, tak. – wpadł jej w słowo.

- Jesteś gotowa? – zapytał miękki, łagodny głos i Brązowooka wynurzyła się zza pleców Czarnoskrzydłego – Bo my tak – dodała.

Odnajdująca skinęła głową, ponownie zamknęła oczy i po raz pierwszy od bardzo dawna, uśmiechnęła się lekko. Po czym wzniosła się wysoko na czarnych skrzydłach. Z zamkniętymi oczyma leciała, tam, gdzie prowadziło ją przeczucie – Intuicja o brązowych oczach.
Poczuła jakby przechodziła przez błonę zimnej wody, światło wdarło się do oczu prześwietlając powieki.
Zamrugała, rozglądnęła się nieco zdezorientowana i opadła pomału na szary, spękany chodnik, wśród lekkiego szelestu piór.
Popatrzyła na małego, upartego mlecza, który mimo przeszkód wyrósł pomiędzy płytami chodnikowymi. Pochylał on swą żółtą główkę nad kałużą.
Choć stała sama, w maleńkim zwierciadełku dostrzegła odbicia trzech osób.
Nadeszła wiosna.

Koniec